Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2018, 11:21   #34
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Tymczasem, Eddie i Karasu.
Okręt Lousie Cypher
Karasu odzyskał swoją świadomość natychmiastowo. Jego nanoboty w miarę możliwości naprawiły ubytek spowodowany przez siłę grawitacyjną, po czym reaktywowały swoje połączenie ze studnią. Doktor był na ziemi w dokładnie tym samym miejscu, w którym stracił przytomność. Jego próbki S02 były zniszczone, ale nie tylko. Jego katana i wyrzutnia strzałek były w kawałkach. Cela nie była zamknięta barierą, a dalej na korytarzu leżał Eddie.

Przyzwyczajony do ciężkich i różnorodnych stref klimatycznych kosmosu, niebieskoskóry wyszedł z duszenia bez większego szwanku. Zemdlał wyłącznie z niedotlenienia mózgu, ale jego wewnętrzne organy nie doznały żadnych uszkodzeń. Gorzej było z ekwipunkiem: karabin snajperski został zniszczony...w dodatku miał na nadgarstkach i kostkach założone przedziwne odważniki. Były niewygodne i odczuwalnie spowalniały jego możliwości poruszania się. Gdy Eddie spojrzał na Karasu, zobaczył, że medyk został zauważalnie pokiereszowany przez kontakt z podłogą. Wyglądał nieco jak popękana, porcelanowa figurka.

Poza tym, na okręcie Louise było cicho i pusto. Przynajmniej teraz.
- Muszę przyznać, jak ja coś proponowałem, to miałem nieco lepsze efekty - Eddie roześmiał się głośno. Przeżyli. Co innego mógł zrobić? Poświęcił szansę na spełnienie jednego ze swoich życiowych celów, by naprawić popełnione błędy. By uratować Anne z żywota, na który, przynajmniej w odczuciu niebieskoskórego, nie zasługiwała.
Tak wiele razy zaczynał od pozycji zbliżonej do zera, że teraz mógł faktycznie poczuć się jak w domu. Ciężar przykuty do jego kończyn dodatkowo przypominał o powadze sytuacji.
- Jasna cholera, czy ona poszczuła nas statkiem? Jebanym okrętem kosmiczny?! Czegoś takiego w życiu nie widziałem, a tym bardziej nie poczułem. Moje ciało rozlazło się na elementy pierwsze, to syntetyczne ciało nigdy czegoś takiego nie odczuło. Jestem autentycznie wstrząśnięty - Karasu przeżywał to, co go spotkało. Bywał w różnych sytuacjach, ale jako naukowiec nigdy nie doświadczył czegoś takiego. Po chwili dodał - Najgorsze jest to Eddie, że ciągle się tutaj znajdujemy i pewnie menda nas obserwuje. Ma nas na widelcu. Mógłbym próbować zhakować tą kupę żelaza, ale pewnie przygotowała się również i na to. - rzekł medyk.
- Wiesz co to? - spytał, podnosząc jedną z dłoni i dodatkowo eksponując ciążący na nim dowód porażki.
- Poczekaj, niech no się przyjrzę. - odpowiedział syntetyk, podchodząc do niebieskoskórego.
Odważniki z zewnątrz przypominały sportowe, jednak przy bliższych oględzinach nie było widać na nich żadnego zaczepu czy nawet zamka. Karasu też się z tym nigdy nie spotkał.
- Nie mam zielonego pojęcia co to jest i do czego służy. Może blokuje Twoją iskrę lub artefakt? Nie jestem w stanie również Ci tego zdjąć, nawet siłą, bo moja katana jest do niczego. - odparł medyk po sprawdzeniu nietypowej biżuterii Eddiego.
- Czyli to nie jest nic elektronicznego? - spytał nieco zdziwiony. Skupił się na swoim ciele, szukał wpływu dziwnych ciężarków na jego ciało. Był przekonany, że było to coś więcej, niż zwykła pomoc treningowa. Zagłębił się w swoje wspomnienia z ostatniej ucieczki z więzienia, próbując odnaleźć w niej jakieś wskazówki.
- To chyba tylko nasza Lu wie, bo zgaduję, że to ona Ciebie tym prezentem obdarowała. Nie ma żadnego zapięcia, czy zamka. Nic nie wskazuje, że działa to w znany nam sposób, chociaż tak być może. Problem w tym, że nie mam się do tego jak zabrać, próbowałbym to przeciąć, ale musiałbym mieć czym. Warto byłoby określić, czy ma to jakiś wpływ na Ciebie, a tak poza tym, to ulatniałbym się stąd. Nieco namieszaliśmy. - dodał z uśmiechem Karasu. Nie bawiła go ta sytuacja, ale z drugiej strony dawno w jego życiu nie było tylu atrakcji jednocześnie.
Myśląc dłużej, Eddie zorientował się, z czym ma do czynienia. To była forma kajdan. Odważniki, których nie można zdjąć samemu, uniemożliwiały szybkim więźniom łatwe ucieczki. Zwykle jednak tego typu kajdany były połączone, z kolei te nie krępowały ruchów Eddiego w ogóle.
- Nie masz w którymś z laboratoriów lasera by to przeciąć? - spytał niebieskoskóry. Chwilowo nie miał możliwości zająć się odzyskiwaniem poszczególnych elementów swego wyposażenia czy upewniać się ile ze statków zostało na pokładzie okrętu Louise. - Obawiam się, że mogą mieć jakiś rodzaj nadajnika - dodał.
- Coś powinno się znaleźć, ale pytanie, jak bardzo ufasz mojej precyzji, a do tego poruszanie się po tym żelastwie może być problematyczne. Coś czuję, że za długie przebywanie tutaj nam nie służy. Z drugiej strony, po prostu ruszmy się stąd. Chciałbym zabrać kilka próbek, o ile coś ocalało, więc przy okazji możemy zobaczyć, czy usuniemy te obrączki. - odrzekł Karasu.
- Jakby miała zostawić cokolwiek, nie zadawałaby sobie kłopotów z dodatkowym niszczeniem broni - odparł, rozkładając, wyraźnie cięższe, dłonie na boki. Sam nie miał na statku matce zbyt wiele poza swoimi jednostkami. Wszystko inne zostało zniszczone przez Lu. - Acz z pewnością nas obserwuje, więc i tak nie damy rady niepostrzeżenie zakraść się do hangaru. - spojrzał na Kurasu z zaciekawieniem. Co innego może zaproponować ten syntetyk? Jak sprawuje się w tego typu sytuacjach?
- W każdym razie póki co możemy iść do labu, miejsce dobre jak każde inne. - dodał.
Dwójka ruszyła w stronę wyjścia z więzień. Migiem doszli do schodów na górne piętro. Drzwi na korytarz były otwarte, jednak za nimi znajdowały się roboty Louise wpatrujące się prosto w wejście.
- Potrafisz zrobić jakieś czary-mary? Czy przechodzimy jak gdyby nigdy nic obok nich i liczymy, że nie jesteśmy tymi więźniami, których szukają? - spróbował zażartował syntetyk.
- Czary mary to ja zrobiłem na Victorze, nie muszę Ci mówić jak by to wyglądało gdyby miał na nodze dodatkowe kilkadziesiąt kilogramów - niebieskoskóry nie miał innej możliwości. Obecna sytuacja zmuszała go na wykorzystanie najbardziej niewinnej opcji. Musieli liczyć na to, że roboty mają ich tylko i wyłącznie pilnować. W innym wypadku, zawsze mogli je zniszczyć.
- Póki nie dostanę do rąk czegoś, co chociażby udaje krótki miecz i ma ostrze, to nie masz co na mnie liczyć. Znaczy, mogę wymachiwać kulasami oraz polegać na unikach, ale lider rajdu nie byłby zadowolony z mojego ONS (obrażeń na sekundę). - Karasu zaczął zastanawiać się, czy w czasach przed amnezją nie był nerdem.
- W takim razie musimy liczyć, że Lu pozostawiła nas przy życiu z jakiegoś powodu- stwierdził. Poruszył kilka razy rękoma, próbując się rozruszać oraz wyczuć chwilowo zwiększony ciężar swojego ciała. Nie mógł być pewien, jak sprawna będzie jego reakcja na ewentualny atak.
- To roboty, nie dasz rady się jakoś do któregoś podłączyć jeśli wystarczająco się zbliżysz? - spytał. - Względnie, czy z tamtych gratów nie zdołałbyś zrobić prowizorycznego granatu?
- Jestem medykiem, a nie cudotwórcą. Kawę z guano jestem w stanie zrobić, ale granat jest poza moim zasięgiem. - odparł medyk, rozglądając się dookoła za jakimś panelem, czy innym ustrojstwem do którego mógłby się podłączyć. Chciał zyskać dostęp do interfejsu statku, o ile ten coś takiego posiadał. Mogło się bowiem okazać, że w całości zarządzany był przez system zewnętrzny lub Lu.
W sektorze więziennym było pełno paneli służących do otwierania różnych drzwi. Posiadały one też guziki alarmowe. Niestety, bez laptopa lub innego przenośnego komputera, ciężko byłoby je wykorzystać do kontroli statku.
- Nie ma tutaj niczego, czego mógłbym użyć.- pokręcił ze smutkiem swoją syntetyczną głową i zaczął rozciągać odruchowo swoje syntetyczne ciało. Nie było mu to potrzebne, ale wydawało mu się idealne do sytuacji. W końcu czekała ich prawdopodobnie ścieżka zdrowia.
- Mam pewien pomysł, przyda mi się Twoja pomoc - stwierdził Eddie, odwracając się na pięcie. Szybkim krokiem ruszył w stronę celi, w której niedawno przetrzymywali Lu. - Może i nie mamy zdolnego to rozciąć lasera, ale mamy całkiem wytrzymałą barierę energetyczną, materializującą się w konkretnym miejscu - wytłumaczył. Wystarczyło tylko włączyć ją, ustawić równolegle do niej rękę, wyłączyć, przesunąć o kilka milimetrów i aktywować raz jeszcze. Powinien wyzwolić swe dłonie, nie zmniejszając przy tym ilości posiadanych kończyn. Zadrapania czy mocniejsze zacięcia – owszem, ale z pewnością nie ryzykował trwałej amputacji.
- Licz się tylko z tym, że ewentualne przyszycie Ci ręki może być ryzykowne. A raczej, wolałbym nie przywoływać mojego specjalisty od tragicznych przypadków. Mam ze sobą nici chirurgiczne, więc prowizorka jest możliwa. Regeneracja nerwów oraz zrośnięcie kończyn również wchodzi w rachubę w późniejszym terminie, ale do tego potrzeba paru pierdół. Miej to po prostu na uwadze. - odparł Karasu i podreptał za Eddim. Był pod wrażeniem pomysłowości najemnika oraz jego animuszu.
- Dlatego poza aktywacją, przyda się również osoba obserwująca z innej perspektywy - dodał przemytnik. Starał się żyć w nieskrępowany zwyczajnymi zasadami sposób. Nie zamierzał pozwolić na to, by jego awanturnicza natura została spętana tak samo, jak umięśnione ciało.
Plan był prosty, dwa punkty obserwacji, wstępne ustalenie przy aktywnej barierze oraz minimalne poprawki. Nie panował w pełni nad wyraźnie cięższym ciałem, zamierzał dodatkowo podtrzymywać wyzwalaną kończynę drugą ręką.
Średnica bransolety była zauważalna, co utrudniało poprawne ustawienie ręki. Dodatkowo Eddie miał problem z utrzymaniem jej w bezruchu — nie był przyzwyczajony do tak ciężkiej wagi tego typu. Mimo wszystko spróbowali.
Niebieskoskóry ustawił dłoń i po kilku debatach, dał doktorowi sygnał. Karasu przyłożył dłoń do panelu, aktywując tym samym barierę. Ta pojawiła się natychmiast.
Błysnęło, zaiskrzyło, trzasnęło. Światła w celi zamigotały, a sama bariera aktywowała się trzykrotnie, reagując panicznie na zderzenie z wytrzymałymi obciążnikami. Budziło to niepokój i wywoływało pewne odruchy, ale Eddie był w miarę wyćwiczony. Panował nad sobą i odsunął się dopiero po tym, jak włączona bariera stabilnie została w miejscu.
Odważnik nie został odcięty perfekcyjnie, ale odpadło go na tyle dużo, że wykorzystując wagę nienaruszonej połowy, Eddie mógł po prostu odłamać to, co zostało. Miał mocno oparzony nadgarstek i bok dłoni oraz lekko poparzone ramię. Była to lekka kontuzja, której wyleczenie nie będzie większym problemem. Była jednak bardzo nieprzyjemna i utrudniała pracę dłoni.
- Twoje strzykawy mają coś przeciwbólowego? - Eddie spytał, podnosząc przypieczoną dłoń. Przez najbliższe kilka godzin, może nawet dni będzie czymś więcej niż tylko “niebieskoskórym”. Przynajmniej, gdy chodzi o barwę jego ciała. - Albo pomysł na coś, co zmniejszy obrażenia? - przemytnik zadał kolejne pytanie. Do następnej wyprawy będzie musiał przygotować nieco dodatkowych przedmiotów.
- Niestety, suplement regeneracyjny nie może równocześnie uśmierzać bólu, bo wpłynie to na jakość leczenia. Zaaplikowałem Ci już nanoboty, powinni pomóc w zagojeniu, ale z bólem musisz radzić sobie sam. Mam jednak pewien pomysł. - medyk wyciągnął jeden nabój - Mogę rozbić pocisk i wylać jego zawartość na wierzch drugiej, zakajdankowanej ręki. Substancja nie jest łatwopalna i powinna podziałać jako izolator dla iskrzącej bariery. Pewnie nie zadziała w 100%, ale zawsze zmniejszy obrażenia. Nie polecałbym też owijać ręki materiałem, bo znając życie całość zapłonie. - dodał Karasu, po czym zacząć szukać środka przeciwbólowego - Teoretycznie mam pastylki przeciwbólowe, ale weźmiesz je po skończeniu zabawy. Boję się, że zbyt Cię otępią i możesz okazać się mało precyzyjny. -zakończył syntetyk.
- Jesteś pewien, że nie przewodzi prądu? - przemytnik wolał się upewnić. Mimo wszystko, od razu wyciągnął dłoń w stronę Kurasu. Syntetyk raczej nie miał powodów, by teraz go oszukiwać.
- Nie, bo w innym przypadku unieruchomiłoby to nanoboty w cieczy. Lekkie zwarcie i pyk, koniec zabawy w leczenie. -wytłumaczył medyk, po czym wysmarował substancją rękę Eddiego. Po chwili dodał - Zaczynamy?
- Lecimy - zgodził się, przyjmując odpowiednią pozycję. Tym razem podpierająca ręka znajdowała dodatkowe wsparcie na ciele niebieskoskórego. Eddie wyglądał, jakby właśnie ćwiczył jakąś formę bloku znaną z niektórych sztuk walki, bądź też powtarzał określone kombinacje ruchów, zwane kata.
Druga próba przebiegła płynnie, może nawet lepiej niż poprzednia. Improwizowany izolator zagrzał się i nie pomógł dużo, ale przynajmniej zminimalizował niedogodności od samych iskier. Problem nastał na końcu. Przy trzecim mignięciu bariery, ta zgasła, a żarówki w sektorze strzeliły i zgasły. Nadużywanie bariery w ten sposób wywołało jakieś spięcie. Świadczyło to dużo o wytrzymałości leżących już na ziemi kajdan. O dziwo po kilku minutach światło nie wróciło. Z jakiegoś powodu Lu nie objęła sektora więziennego opieką zapasowych generatorów. System odłączył tę część okrętu od zasilania z uwagi na problemy, jakie stwarzała, po czym o niej zapomniał.
- Eddie, czy Twoim przodkiem nie był Jar Jar Bings? -strzelił sucharem Karasu, po czym dodał - Wątpię, czy to spięcie wpłynęło jakoś na roboty, ale być może mamy szczęście. - uzupełnił medyk i zapytał - Jak ręce? -
- Jar Jar? - niebieskoskóry wyraźnie nie zrozumiał dowcipu. Niewątpliwie błyskotliwa uwaga zwyczajnie minęła się z wiedzą przemytnika. Niewątpliwie było mu do latających samotnie tysiącletnich sokołów.
- Ten płyn chyba serio coś pomógł - stwierdził, doceniając starania syntetyka. Podniósł porozcinane elementy kajdan. Kto wie, może przydadzą się jako broń miotana.
- Ech, nie ważne, nadrabiałem starą kinematografię i widziałem taką komedię o wojnach gwiezdnych. Niezły kicz, ponoć dawno temu szalenie popularne. Ruszamy dalej? - zapytał syntetyk.
- Ahh bazy cesarstwa. Wojny gwiezdne, wszystko możesz mieć - odparł, ruszając w tę samą stronę co poprzednio. Najwyraźniej chwilowo ich priorytetem było odzyskanie pozostałych próbek syntetyka. Przemytnik planował podejść możliwie blisko do robotów, czekając na jakąkolwiek reakcję z ich strony. Dopiero wtedy będzie musiał podjąć decyzję jak wyłączyć z aktywnej służby możliwie wiele mechanicznych strażników.
Karasu nie miał wyboru, musiał polegać na skuteczności najemnika. Nie miał większego pojęcia o sztukach walki, a cała jego zdolność bojowa opierała się na karabinie snajperskim oraz mieczach. Bez tych zabawek był bezużyteczny, pozostało mu zatem unikać ewentualnych ciosów robotów. W pogotowiu miał nanoboty lecznicze, tak na wszelki wypadek. Planował poruszać się za Eddim w niedalekiej odległości, aby mu nie przeszkadzać w ewentualnym tornadzie ciosów oraz, by samemu nie narazić się na ewentualny uszczerbek na syntetycznym zdrowiu.
Maszyny nie zareagowały w ogóle, stojąc na baczność w bezruchu, mimo, że zdecydowanie były włączone.
- Moc widać jest w nas silna! - ponownie zażartował Karasu i ruszył w stronę sali treningowej, bacznie się przy tym rozglądając. Nie wiedział, czy za rogiem nie czai się jakaś niespodzianka.
- Jeśli chcesz szykować się na drugie spotkanie z panią Admirał, to dobrze byłoby przeciążyć statek w ten czy inny sposób - stwierdził przemytnik. Nie miał na myśli żadnej konkretnej metody, nie on był tutaj osobą zajmującą się technikaliami. - Może chcemy coś zrobić z silnikami? Działami? - dopytał, idąc za syntetycznym rekolektorem.
- A czemu mielibyśmy podejmować ją na jej własnym polu bitwy? Nie mam złudzeń, że nie mamy z nią szans. Aby coś zdziałać, musiałbym dostać się do jakiegoś panelu sterowania, a najlepiej odwiedzić kokpit tej maszynerii. Niemniej to zajmuje czasu, a kto wie, jakie niespodzianki przyszykowała po drodze. - gadał Karasu.
Gdy syntetyk stanął naprzeciw drzwi do kompleksu treningowego, coś go zatrzymało. Przeszedł go zimny dreszcz, gdy zobaczył swoje odbicie w metalowych drzwiach. Miał w końcu okazję przyjrzeć się swoim ranom, swojej wybrakowanej formie. Wyglądające jak pęknięcia ślady obrażeń przemykały po jego twarzy w hipnotycznym rytmie, gdy próbujące naprawić lukę nanoboty ruszały non-stop w stronę szpary, w efekcie tylko przenosząc ten ubytek za siebie. Było ich za mało, aby w pełni go zasklepić, jednakże ich mniej niż mikroskopowy umysł nie był w stanie zdać sobie z tego sprawy.


„Oj, oj. Spójrz na to.”

W głowie Karasu rozbrzmiał głos Musashiego.

„To ciało kiedyś będzie moje. Musisz lepiej o nie dbać”.

Dusza zamilkła, a dreszcz dezaprobaty rezydentów przeszedł chwilę później. Jego lokatorzy byli chciwi i egoistyczni, ale gdy chodziło o przetrwanie, mieli ten sam cel co Karasu. Nie umrzeć.
Syntetyk położył dłoń do panelu, tym samym otwierając przejście do kompleksu treningowego. Było tutaj mnóstwo placówek, od basenu i siłowni po strzelnicę i ring bokserski. Okręt Louise był przygotowany pod dbanie o całą armię, choć mimo tego wypełniały go roboty.
Jedna z tych humanoidalnych maszyn siedziała naprzeciw windy, z której dwójka chciała skorzystać. Ten robot również był włączony i statyczny. Siedział jednak po turecku pod samymi drzwiami do windy, trzymając w dłoni staroświecki miecz i czekając...
- Och, to teraz scena jak we Władcy Pierścionków! Eddie, wcielisz się w Gandalfa i będziesz walczył z tym robo-samurajem, który nie da Ci przejść! - zażartował medyk, chociaż wcale nie było mu do śmiechu - W sumie, a może by tak użyć tych fikuśnych słów, którymi posługiwali się Lu oraz Victor, hmm? W zasadzie nie mamy nic do stracenia, a może podziała. Pamiętasz jakieś? -zapytał Karasu sojusznika.
- Myślę, że te słowa mają konkretne zastosowanie. - niebieskoskóry odpowiedział, dodatkowo wzmacniając swoją odpowiedź przeczącym gestem wykonanym głową. - Poza tym, byłbym zszokowany wiedząc, że komandy może wypowiadać więcej niż jeden konkretny głos - dodał.
Etos przemytnika był możliwie daleki od tego należącego do staroświeckich wojowników. Zarówno rycerze jak i samurajowie posiadali określone, związane z honorem zasady. Eddie był daleki od ich przestrzegania. Niezależnie od tego, czy to właśnie przez wspomnienie starych, przepełnionych prostotą i ograniczonych do jednej planety czasów, czy też kajdan ciążących na jego nogach, rekolektor nie rzucił się od razu na przeciwnika. Zamiast tego rozejrzał się po pomieszczeniach dedykowanych do doskonalenia sztuk walki, szukając uzbrojenia treningowego. Liczył, że znajdzie chociaż jakieś wzmocnione owijki na jego zranione ręce, zwyczajnie nie chciał ryzykować trwałego urazu.
Karasu nie chciał zostawiać wszystkiego na głowie Eddiego, dlatego postanowił rozejrzeć się za czymś, co mogłoby mu pomóc w walce. Dlatego udał się do części kompleksu, gdzie znajdowały się pomieszczenia do treningu kendo, szermierki oraz obsługi broni białej. Poszukiwał miecza treningowego lub czegokolwiek, co mogłoby pełnić funkcję szabli, katany czy szpady.
Eddie miał dużo szczęścia. Pokoje bokserskie i pojedynkowe z matami były w nienaruszonym stanie. Miał dostęp do wszystkiego od rękawic bokserskich do zwykłych usztywniaczy MMA. Mniej szczęścia miał Karasu. Wszystkie pomieszczenia dedykowane szermierce wyglądały jak pobojowiska. Nawet drewniane bokkeny były połamane, a na ścianach widniały ślady potężnych cięć. Gdzieniegdzie doktor mógł zobaczyć niezrozumiałe napisy "GET WHAT YOU WANT".
- EDDIE, JAKBY CO JESTEM TOTALNIE BEZUŻYTECZNY - krzyknął Karasu do swojego sojusznika. Odniósł wrażenie, że Lu przemyślała sobie wszystko aż za dobrze. Syntetyk doszedł do wniosku, że pora przestawić syntetyczny mózg (którego nie miał) na wyższe obroty i korzystać z niekonwencjonalnych rozwiązań. Pani admirał bowiem doskonale wiedziała, czego się po nim spodziewać. Medyk raczej nie dawał ponieść się emocjom, ale tym razem zaczął odczuwać irytację. I cholernie podobało mu się to. Wziął połamane bokkeny ze sobą, po czym wrócił na korytarz.
Widząc mizernie uzbrojonego Karasu, siedzący pod windą robot z mieczem wstał i ukłonił się w kierunku doktora, po czym przybrał pozę do walki: wysunął nogę do przodu i usytuował miecz w pionie, blisko swojego lewego boku.
- Widzę, że robot wybrał już swojego przeciwnika. Chyba powinniśmy uhonorować jego życzenia - stwierdził zaledwie pół-żartem niebieskoskóry. Jego prawa ręka była już owinięta w odpowiednią, usztywniającą taśmę. Przemytnik dopiero zajmował się drugą dłonią. - Trochę ruchu się przyda, rozbudzisz się - dodał.
Karasu z politowaniem spojrzał na swojego “sojusznika” po czym uznał, że tego nie przemyślał. Dlatego zwyczajnie usiadł po turecku na podłodze, rozrzucając dookoła siebie połamane bokkeny. Przybrał postawę nieuzbrojonej osoby i wpatrując się w robota, po prostu czekał.
„Hu hu, nie frustruj się tak.”
W głowie Karasu rozbrzmiał Mendelejew.
„Ta biała sucz, hau hau, czegoś od nas chcehehehe. Może mi dasz szansę? Hmmm? Pobawimy się ciałem na zmianę? Twoja kolej trwała już kilkanaście lat.”
Wewnętrzny doktor syntetyka stał się nieco czepny, z kolei robot stojący przed windą uniósł swój miecz nad głowę i ruszył biegiem na białoskórego. Planował silne, ale proste cięcie.
- Skoro chcecie, to bawcie się - rzekł medyk do samego siebie, a raczej do swojego wnętrza. Przywołał Simo Häyhä z pełną świadomością, że jego zdolności opierają się na broni dystansowej. Liczył jednak, że naturalna precyzja i zdolności snajpera wystarczą w tej sytuacji. Kiedy nacierający robot zbliży się do syntetyka, ten planował wykorzystać połamane bokkeny w charakterze broni miotanej. Celował w łączenia ramion z torsem - drewniane miecze nie były ostre, ale mogły chociaż na chwilę unieruchomić przeciwnika.
Eddie zaś kończył owijać lewą dłoń, ciągnąc przez chwilę ostatni element powstałego w ten sposób pancerza zębami. Obserwował dwójkę, która miała przyjemność uczestniczyć w tym pojedynku z pewnej odległości, jednak pozostawał gotowy do interwencji za pomocą prawego prostego w twarz samuraja.
Bokkeny wpadły prosto w łączenia ramion robota z torsem. Nie unieruchomiły go, ich materiały nie był wystarczająco wytrzymały. Karasu widział jak maszyna mimo wszystko prze ramionami w dół, wyłamując i odrzucając miecze tym samym ruchem. Te jednak spowalniały ruch rąk, umożliwiając doktorowi odskoczenie w bok bez najmniejszego problemu.

„Wolałbym...nie ratować twojego tyłka minuty po tym, jak spieprzysz poprzednio... Te roboty są durne...mało ekscytujące...”

Karasu czuł, jak dusza Simo sama opuszcza jego podświadomość. Wewnątrz niego musiał trwać harmider. Spór o to, kto przejmie teraz kontrolę. Jego porażka od Lu rozjuszyła znajdujące się wewnątrz dusze, a Simo nie lubił bezpośrednich zmagań. Będzie czekał na swoją szansę.

Po chybieniu robot odwrócił się w stronę nowej lokacji Karasu i przybrał ponownie postawę bojową.
- Ryzyk fizyk - zachichotał Karasu, po czym przywołał Miyamoto Musashiego. Planował sprowokować robota do ataku, wykonać unik z przejęciem posiadanej przez niego broni. Ponownie musiał polegać na umiejętnościach duszy. Wierzył, że samuraj niejednokrotnie był w sytuacjach, kiedy bez broni musiał odebrać oręż przeciwnikowi. Zamierzał powtórzyć tę sztuczkę.
Z kooperacją mistrza miecza Karasu bez trudu odchylił się przed ponownym, odgórnym cięciem robota. Następnie syntetyk złapał za rękojeść pod dłońmi maszyny oraz za ostrze nieco dalej, aby wyciągnąć je jak dźwignie. Po silnym szarpnięciu odskoczył i przekręcił się w bok, unikając kolejnego cięcia. Jak bardzo by się nie starali, broń w rękach robota nie chciała drgnąć.
-To cholerstwo ma silny uścisk. A tobie mięśni brakuje. - wyjaśnił Musashi. Chłopak, a raczej jego gość był lekko zdziwiony. Najpewniej dla starożytnego samuraja kilkutonowy uścisk niewielkiej humanoidalnej istoty był czymś absurdalnym. - Potrzebny mi miecz. - powiedział Musashi do Karasu.
- A mnie nieco nanobotów. Powtórzmy tą akcję. - Karasu chciał wykonać manewr ponownie, ale ze sporymi zmianami. Tym razem sam chciał ruszyć na robota, schylając się po odłamek bokkena i dzięki zdolnościom Musashiego, planował wykonać unik, aby znaleźć się za plecami robota. Wykorzystując drzazgę, chciał podważyć klapę z tyłu maszyny i wyrwać z niej kable, licząc na jej unieruchomienie.
Eddie kontynuował swoją obserwację. W lewej dłoni znalazła się trzecia, tym razem jedynie delikatnie owinięta owijka. Wygląda na to, że przemytnik był gotowy, by w razie niebezpieczeństwa grożącego syntetykowi zastosować nie tylko prawy prosty, ale jakiś prosty blok czy dźwignię.
- Hmpf. - Musashi puścił powietrze przez nos i wraz z Karasu skoczył w przód. Dwójka ponownie uniknęła przewidywalnego cięcia, po czym spróbowała wyrwać robotowi broń. - My przypadkiem nie jesteśmy zrobieni z tych całych nanobotów?! - spytał Musashi, wpatrując się w wiecznie ruchome, syntetyczne ciało. - Na cholerę ci więcej?! - zapytał, puszczając maszynę, która znów nie chciała drgnąć. Dwójka uchyliła się pod poziomym cięciem i wstała, podnosząc większy kawał drewna z podłogi. Przejście za robota nie było kłopotliwe, jednak przy wbiciu odłamka drewna w bardzo wąską szparę klapy, pozostałość bokkena strzeliła i złamała się. Materiał był zbyt wadliwy, musieli znowu odskoczyć.

- Czekaj, Twoje ciało jest zrobione z nanobotów? - spytał wyraźnie zaintrygowany przemytnik. Teraz był przekonany, musiał dbać o syntetyka i zyskać możliwie wiele informacji o tym ciele. Kto wie, może faktycznie uratują Anne.
- Tak, przy czym przez amnezję nie umiem skonstruować ciała od podstaw, tylko dobudować do siebie nanoboty, aby zregenerować organizm. Niemniej warto byłoby poznać zasadę działania całości, tak na przyszłość. - odpowiedział Karasu Eddiemu, cały czas wpatrując się w przeciwnika. Spojrzał na swoją lewą rękę, po czym urwał ją od łokcia do dłoni, pozostawiając sobie jedynie kikut. Wcześniej wydał polecenie nanobotom w tęj kończynie, aby ukształtowały się w imitację miecza. Nie wiedział na ile starczy materiału, dlatego celował w stworzenie czegoś, co pozwoli Musashiemu uznać, że ma w dłoniach ostrze. - Samuraju, jesteś jeszcze ze mną? Jak widzisz, potrzebuję nanobotów. A teraz wyświadcz nam przysługę i wykonaj swój popisowy numer. - wydał polecenie Karasu, składając się do wykonania Niebiańskiego Cięcia w robota.
Recollection of Form
- Teraz mówisz moim językiem~! - ostrze było zadowalających rozmiarów, dłuższe niż część ręki, z której powstało. Miyamoto Karasu przybrał postawę bardzo podobną do tej, którą miał robot, po czym z krzykiem wykonał cięcie. - あまのは々ぎり! - posyłając przed siebie magiczną energię, która przepołowiła maszynę, powodując jej eksplozję.
Moment później drzwi do sal treningowych zaczęły się otwierać. Kolejno wychodziły z nich bardzo podobne roboty, gestykulując rękoma chęć do walki, uderzając pięściami w otwarte dłonie. Trening Louise dopiero się zaczął, a Eddie kątem oka dostrzegł, że zasłaniana wcześniej przez robota winda jest nieaktywna! Wiążąc dłonie i przyglądając się, Karasu nie pomyślał, aby to sprawdzić. Mieli przed sobą bitwę bez wyjścia.
- Eddie, zabij tych, którzy przejdą za mnie.- rzekł Karasu zmienionym głosem. Medyk nie był w stanie powstrzymać zapędów Musashiego. Samuraj mając miecz w dłoni i widząc mrowie przeciwników, zwyczajnie naturalnie przejął kontrolę nad ciałem. Nie była to żadna dominacja duszy, a instynkt wojownika, który kazał mu walczyć. Miyamoto Karasu planował poczęstować roboty Niebiańskim Cięciem, jeśli te zgromadzą się w ciasnej grupie, w innym wypadku nie chciał marnować energii - rozprawi się z nimi pojedynczo.
- Dzieci tak szybko dorastają - Eddie roześmiał się głośno, wyraźnie zaintrygowany nagłą zmianą usposobienia syntetyka. Wydawało się, jakby Kurasu nagle dosłownie zmienił osobowość, a wraz z nią zyskał dostęp do zupełnie nowego odpowiednika układu nerwowego. Przemytnik miał tylko nadzieję, że z czasem przyjmie on pozę godną Muhhamada Ali czy innego Connora McGregora i pokaże jak walczyć bez broni.
Zgodnie z poleceniami sojusznika Eddie szykował się do wykluczenia osobników, które przejdą przez pierwszego z rekolektorów. Ewentualnych przeciwników zamierzał wykluczać kolejnymi prostymi uderzeniami oraz ewentualnymi wytrąceniami broni. Z wiadomych względów nie mógł zbytnio używać kopnięć. Nawet w wypadku uniku musiał bazować dużo bardziej na ruchach tułowia, starając się możliwie ograniczyć pracę nóg. Zamiast skocznego stylu walki, musiał on wykorzystać swoją zwinność i w ten sposób schodzić z drogi cięcia.
Karasu wdał się w taniec z nadciągającymi robotami. Tak, jak pojedyncza uzbrojona sztuka nie mogła go trafić, tak ta nieuzbrojona armia miała nie lada wyzwanie, aby w ogóle się do niego zbliżyć. Syntetyczny wojownik wykonywał cięcia i odskoki we wszystkich kierunkach, gdzieniegdzie mieszcząc pokazowy piruet czy magiczny atak skierowany w większe skupisko wroga. Nie wszyscy mechaniczni oponenci byli nim zainteresowani. Swój problem miał też Eddie, którego napadały coraz to kolejne mechaniczne jednostki. Mimo tego dobrze wykonana pięść pozwalała ich powalać i niszczyć ich systemy. Uprawiając w ten sposób boxing, niebieskoskóry dokonał swojej uczciwej części zadania. Ostatecznie wyzwanie okazało się bardziej rekreacyjne niż groźne.
Gdy tylko ostatnia z maszyn padła na ziemię, zasilanie wróciło do wind rozmieszczonych w kompleksie. Mogli iść dalej.
- No, to było całkiem orzeźwiające. Muszę wprowadzić mnóstwo poprawek do tego ciała, jak tylko będzie okazja. Lu chyba przygotowała dla nas pole treningowe, bo to wszystko działa tak, jak ustawione w zegarku. - zastanawiał się na głos medyk, nie mogąc zrozumieć postępowania admirał. Na wszelki wypadek pochłonął porcję białka, aby zainicjować proces regeneracji utraconej kończyny. Wolał nie zmieniać miecza w rękę, póki nie było to konieczne, bo pewnie ostrze jeszcze mu się przyda. Do tego Karasu wiedział, że nie pogardzi dodatkowymi nanobotami, którymi mógłby uzupełnić ubytki w ciele.
- Wydaje mi się, że nasze działania zwyczajnie nie zostały potraktowane jako “rebelia” - niebieskoskóry potwierdził słowa syntetyka. Widać było, że przemytnik dalej odczuwa ograniczenia nałożone na jego ciało. Delikatnie rozciągał ręce i wykonał kilka bardziej zdecydowanych ruchów nogami. Dla wyczucia spróbował wyprowadzić niskie kopnięcie.
Podniósł leżący na ziemi miecz i wziął go ze sobą.
- Przy wszystkich wstydziłeś się tak machać mieczem? - spytał w końcu.
- Raczej nie chciałem, aby machanie mieczem było jedyną czynnością, jaką potrafię. Nadużywanie obcej duszy bywa… szkodliwe. A więc Joe, gdzie teraz? - zapytał syntetyk towarzysza.
- Chciałeś sprawdzić swoje próbki, co nie? - Eddie dopytał, ruszając w stronę windy.
- Zastanawiałem się nad tym. Dobra, nie zmieniamy planów.- Karasu udał się za najemnikiem.
Para przeszła windą do hangarów. Mieli okazję zobaczyć w nich swoje statki. Pojazdy wydawały się nienaruszone, przynajmniej z zewnątrz. Mieli jednak inne priorytety. Pośpiechem udali się do kompleksu badawczego i weszli do laboratorium, którego używał Karasu. W środku panował harmider. Losowe przedmioty, próbki, maszyny, były zniszczone i rozrzucone. Jednak nie wszystko. Wyglądało to, jakby ktoś się tu bił, lub wyładowywał złość...od niechcenia.
Karasu załamał ręce z dezaprobaty. Jako naukowiec nadmiernie dbał o porządek w swoim miejscu pracy, dlatego taki chaos doprowadzał go do szaleństwa. Postanowił jednak sprawdzić, czy cokolwiek ocalało. Zależało mu na próbkach Lu, Eddiego oraz Victora, dlatego przede wszystkim ich poszukiwał. Do tego miał nadzieję, że odzyska toksynę pobraną z księżyca - ciężko byłoby mu znaleźć tak dobry paralizator, więc szkoda byłoby medykowi utracić taki okaz. Planował również sprawdzić komputer, czy przypadkiem coś z bazy zostało usunięte. Poza tym szukał czegokolwiek, co mogłoby się przydać - dodatkowego białka, ocalałych próbek, swoich nanobotów, czy chociażby nadmiarów jego toksyny lub substancji leczącej. Nie wiedział bowiem, kiedy będzie miał okazję przygotować więcej pocisków, więc każdy mililitr enzymu był na wagę złota.
Z tych dobrych wieści, uzupełnienie amunicji nie było problemem. Również supertoksyna z bazy była cała. Białko też się znalazło. Z całą resztą było gorzej. Pokładowy komputer laboratoryjny został sformatowany. Próbki były zniszczone wszystkie — nawet te puste.
- Lu ładnie się rozgościła w moim laboratorium. Niczego stąd więcej nie zabiorę. Gdzie teraz proponujesz się udać, Eddie? - zagadnął ze smutkiem w głosie medyk.
- W takim razie pozostaje tylko jedno pytanie - stwierdził niebieskoskóry. - Czy chcemy czekać na Lu i zobaczyć jakie będą konsekwencje naszych działań, czy szukać swojego szczęścia w innym miejscu - stwierdził, spoglądając na syntetyka.
- W sumie, jakby zależało jej na pozbyciu się nas… Przeszukujemy statek? Może zostawiła nam jakieś niespodzianki. - zaproponował medyk.
- A dasz radę włamać się do systemu i otworzyć drzwi do skarbca? - spytał pozbawionym nadziei głosem.
- Dobre pytanie. W normalnych okolicznościach pewnie nie byłoby problemu, ale skoro nasza Lu praktycznie jest statkiem, to pewnie zabezpieczyła się odpowiednio. - odpowiedział Karasu, nie wierząc, że taki plan miałby szansę na powodzenie.
- Ehh - niebieskoskóry westchnął, wyraźnie zawiedziony tą odpowiedzią. Nie miał swojego karabinu snajperskiego, nie było więc możliwości by wysadzić drzwi do sezamu.
- W takim razie albo mostek i próbujesz namieszać coś w systemie, albo musimy się stąd zbierać? - zaproponował.
- Dla pewności zahaczyłbym o stację dokującą droidów. Mostek jest pewnie zabezpieczony, a bez otworzenia włazu wylotowego, nie odlecimy. No chyba, że planujesz zrobić sobie własne wyjście uzbrojeniem Twojego statku. - rzucił pytaniem medyk.
- Jeśli damy radę skierować statek Lu w innym kierunku, powinienem być w stanie ominąć właz - stwierdził po chwili namysłu przemytnik. Rozciągnął ręce, nie rozwiązując zabezpieczających jego pięści owijek. - Jesteś pewien, że nie ma szans na to, byś ukradł ten statek - spytał, a jego oczy na kilka chwil zmieniły się w przysłowiowe eurogąbki, tfu - symbole intergalaktycznych kredytów.
- Wczoraj postawiłbym wszystkie szekle, że ta kupa złomu byłaby nasza. Dzisiaj nie jestem tego pewien. Ta wiedźma pewnie trzyma kilka asów w rękawie i czeka, aż wykonamy najprostszy scenariusz. Problem tylko w tym, że ta cholerna nieświadomość nie pozwala mi podjąć dobrej decyzji. Ech, zdam się po prostu na Twoją instynktowność, najemniku. - odparł zrezygnowanym głosem syntetyk. Miał dosyć ciągłego zastanawiania się i kluczenia.
- Sprawdźmy te drony - stwierdził w końcu.
Do stacji robotów dwójka doszła bez najmniejszego problemu. Biegnąc, nie natknęli się na ani jedną maszynę strażniczą, nawet kamery wyglądały na wyłączone. Ba, gdy stanęli pod drzwiami do stacji, zobaczyli też, że znajdujący się głębiej w korytarzu mostek był otwarty, a wewnątrz nie było nikogo widać.

Stacja dronów była bardzo obszerna, być może stanowiła nawet jedno z największych pomieszczeń na okręcie. Była wypełniona mnóstwem stacji naprawczo-ładowniczych, regenerujących baterie dronów i wymieniających uszkodzone części. Już teraz dwójka zobaczyła mnóstwo maszyn w stanie spoczynku, wyłącznie kilka stacji nie było zajętych, liczba niewiele mniejsza od pojedynków, które odbyli z nimi na najniższym piętrze, przy czym całkiem normalnym było posiadanie mniejszej ilości stacji, niż droidów.
- Dziwnie tu, za spokojnie. I droga na mostek otwarta. Mam co do tego złe przeczucia. - powiedział na głos Karasu. Spodziewał się czegokolwiek, ale kompletnie zaskoczył go brak niespodzianki, jakiegoś przeciwnika, czy trudności. Doszedł do wniosku, że Lu udało się osiągnąć zamierzony efekt, ewentualnie medyk zaczął wpadać w paranoję.
- Na pewno nie chcesz sprawdzić tych systemów, chyba możesz zalogować się do którejś ze stacji, ewentualnie wyłączyć pozostałe czy przerzucić je w tryb serwisowy? - zaproponował niebieskoskóry.
- Musiałbym wyłączać każdy oddzielnie, wygląda na to, że musimy zaatakować mostek. - odparł medyk.
- Chodźmy - odpowiedział niebieskoskóry, wyraźnie zmęczony użytecznością swojego towarzysza. Z czasem zaczął mieć wrażenie, że syntetykowi tak blisko do bycia hakerem, co Eddiemu do policjanta.
Mostek był opustoszały. Przy głównej stacji dowodzenia stała pusta szklanka po jakimś drinku. Sam komputer był w stanie spoczynku. Właściwie jedyną nietypową rzeczą w pomieszczeniu było pudełko na jednym ze stolików. Było to proste metalowe pudło z zamkiem na klucz, którego nigdzie nie było widać. Boczne i górne ściany pudełka były polem energetycznym, generowanym przez podstawę z zamkiem. Wewnątrz było widać dwie cesarskie karty kredytowe wyświetlające dwieście tysięcy kredytów każda.
- Możesz zamienić swoją dłoń w klucz? - spytał niebieskoskóry, nie komentując na razie całej sytuacji. Zwyczajnie nie wiedział jak mógłby to uczynić.
- Zobaczymy. - odparł medyk i wsadził palec do dziurki. Miał przy tym nadzieję, że mechanizm nie podziała jak kontakt, przed czym uprzedzały dawno temu ziemskie matki swoje dzieci. Syntentyk wydał polecenie nanobotom w palcu wskazującym, aby te dostosowały się do zamka. Miały wypełnić ubytek, po czym medyk miał przekręcać palcem, niczym kluczem. Przy nieudanej próbie, nanoboty miały zmienić układ, aż mechanizm zadziała i puści. Karasu zdawał sobie sprawę, że proces zajmie chwilę czasu, bowiem liczyła się maksymalna precyzja w uformowaniu mikroskopijnych maszynek w odpowiedni schemat.
Karasu musiał mieszać przy maszynie dobre kilkanaście minut. Przede wszystkim dlatego, że nigdy wcześniej nie zajmował się tego typu operacjami, jak i nie posiadał specjalnej wprawy w przekształcaniu swojego ciała. Detaliczna kontrola palca w celu stworzenia bardzo dokładnego odwzorowania zębów klucza, w dodatku nie widząc wnętrza zamka...okazała się kłopotliwa. Nie była jednak niewykonalna. Po jakimś czasie palec zdołał się przekręcić, a bariera pudełka znikła. Rebeliancka para miała przed sobą dwie karty kredytowe.
- I oto jest nasza wypłata. Ciekawe, czy karty kredytowe mają w sobie nadajnik do namierzania. Jesteś w stanie to sprawdzić Eddie? - rzekł medyk, po czym spróbował uruchomić komputer na mostku.
Komputer dość szybko powrócił z automatycznego stanu spoczynku, nieco dłużej ładował się ekran kokpitu. W międzyczasie Karasu miał okazję spojrzeć na wyświetlacz wewnętrznego systemu zarządzania. Maszyna wyskoczyła z prostym komunikatem:

„Formatowanie systemu monitorowania zakończono pomyślnie”.

Chwilę później zewnętrzne kamery okrętowe w końcu zarejestrowały obraz i wysłały go do wielkich monitorów na odległych ścianach mostka. Znajdowali się wewnątrz wolnego hangaru, czyli takiego, który ma przyciąganie grawitacyjne, ale nie jest osłonięty przed próżnią. Jego zadaniem było utrzymywanie okrętu w miejscu, gdy załoga albo zeszła w kombinezonach do wnętrza stacji, albo przeleciała w inne miejsce mniejszymi statkami. Jednakże jedna rzecz się nie zgadzała.

Od strony stacji byli otoczeni przez cesarskie wojska.

Karasu szybko zerknął na ekran monitoringu, który właśnie skończył reboot po formacie. Właz do okrętu został wyważony, a uzbrojeni żołnierze właśnie wchodzili i rozbiegali się po okręcie. Wyglądali dość poważnie. Cokolwiek się tu działo, przez swoje bojaźliwe badanie okrętu i zabawę z pudełkiem stracili dość sporo czasu. Dali tej podejrzanej ekipie sporo czasu, jakikolwiek był ich cel.
 
Fiath jest offline