Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-07-2018, 17:53   #31
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Karasu nie robił sobie większych ceregieli. Zaczął od badań krwi. U Lu znalazł odczyt BA, który nie miał sensu. Louise miała AB, zgodnie z kartoteką. Leukogram, odczyn Biernackiego i inne Hematologiczne badania były jednak w normie u obu kobiet. Problemów Karasu nie znalazł też z białkiem. Ciekawiej było w kwestii rentgena. Do badania panie musiały przystąpić w bieliźnie i biolog miał wrażenie, że Lu w którymś momencie musiała zsikać się w majtki. Mimo wszystko dla bezpieczeństwa i higieny doktor nie stykał się z zabrudzonym materiałem. Dzięki wybrakowanemu stanowi ubioru kobiet Karasu miał okazję zobaczyć blizny na ich plecach. Obie miały dwie podłużne i całkowicie identyczne. Jeżeli były tylko bliźniętami, dokładność tego podobieństwa byłaby absurdalna.

Wyniki badania były ciekawe. Lu miała wszystkie organy nie po tej stronie, co trzeba. Chociażby jej serce było po prawej. Louise nie miała takich problemów. Organy same w sobie były jednak typowo ludzkie u obydwu. Dalsze ciekawostki znajdowały się w teście genetycznym. Standardowo pobiera się trzy próbki genotypu. U Louise wyniki prezentowały się jako 96.3, 96.7 i 96.4% genotypu ludzkiego. Bardzo wysoki wynik godny Cesarskiej szlachty. Lu z kolei osiągnęła wyniki 99.9%, 104.3% i 99.6%. Absurdalny, ponad stuprocentowy błąd nigdy się nie zdarzał, a przynajmniej Karasu się z nim wcześniej nie spotkał. Wisienką na torcie były dane Louise Cypher w bazie danych cesarstwa. Jej średni wynik badań genetycznych wynosił 95.5%. Żadna z pań nie zaliczyła tego testu, współczynnik nigdy nie wzrasta. Na sam koniec wyniki badań Lu wyjawiły, że kobieta powinna mieć czerwone oczy, chociaż te były niebieskie i nie wyglądały na soczewki...

***


Victor spędził ten czas na przeglądaniu nagrań. Nie był specem od ochrony, więc zebranie wycinków z kamer, które go interesowały i obejrzenie ich dobre kilka razy zabrało mu zdecydowanie więcej czasu, niż sama wycieczka załogi po powierzchni bazy księżycowej. W końcu jednak skompletował całkiem ciekawą historię...

Jedynym miejscem na okręcie pozbawionym kamer była kajuta admiralska Lu. Tam kobieta spędziła większość czasu przed ich przybyciem na księżyc. Na mostek zeszła zaledwie pół godziny przed zbiórką załogi. Wylądowała okręt w ich obecności, oddelegowała i przeszła do nadzoru.
Nadzór przebiegał z mostku, gdzie Lu oglądała zmagania drużyny przez ogromny wyświetlacz. Widziała wszystko z punktu widzenia swojego drona, który automatycznie podążał za Victorem. Gdy Lu chciała spojrzeć gdzie indziej, musiała łapać za joystick.
Jakieś pół godziny po opuszczeniu okrętu przez załogę, Lu wstała z fotela i zdjęła marynarkę, aby powiesić ją na oparciu. Zrzuciła również swoją sukienkę. Rozsiadła się na fotelu w koszuli i bieliźnie, zarzucając nogi na panel sterowania. Kontynuowała nadzór w ten sposób przez jakąś godzinę. Wtedy przyszedł do niej robot niosąc tacę obiadową. Victor nie znał zwyczajów Lu, więc nie mógł stwierdzić, czy to normalna pora na posiłek, ale zdecydowanie było to dużo później niż reszta załogi. On, jak i Eddie zjedli półtorej godziny przed wymarszem, aby uniknąć problemów gastrycznych.

Posiłek Lu składał się z talerza ziemniaków oraz kotleta serwowanego z nożem i widelcem. Noża nie wzięła, złapała tylko widelec w prawą rękę, po czym zarzuciła talerz na kolana. Robot podał jej również mojito w długiej szklance. Od tego momentu przycisk transmisji głosowej na panelu pani admirał wciskała stawiając na nim swojego drinka. Jadła powoli i bez klasy, bawiąc się ziemniakami na talerzu.

Po skończonym posiłku Lu założyła słuchawkę kontaktową i udała się do kuchni. Zostawiła naczynia w zlewie i wstawiła czajnik, w którym woda zaczynała powoli bulgotać. Mogła oddelegować te zadania swoim robotom, jednak zamiast tego pochyliła się nad zlewem i zaczęła po sobie zmywać. Szum wody w kranie i bulgot tej w czajniku stanowiły znienawidzoną już przez Victora mieszankę odgłosów. Gdy kobieta uporała się z naczyniami, a czajnik tyknął, otworzyła szafkę nad zlewem. Sięgnęła w stronę puszki z kawą, jednak zamiast z niej skorzystać odsunęła ją na bok. Z głębi wyciągnęła plastikowy pojemniczek suchej, natychmiastowej herbaty. Ekstra słodkiej, o smaku truskawkowo-malinowym. Victor pamiętał spożywanie takich napojów, gdy miał jakieś osiem lat, ale zdecydowanie nie w dorosłym wieku. Po zaparzeniu kubka różowego napoju i schowaniu swojej sekretnej mieszanki, wesoła pani Admirał wróciła na mostek.

Lu nie usiadła od razu, oparła się o krzesło patrząc na ekran i popijając herbatkę. W pewnym momencie zatrzęsła się, wypuściła kubek, który ją ochlapał w pasie, oraz wyrwała słuchawkę z ucha i cisnęła nią o ziemię. Szok był na tyle duży, że kobiecie zrobiło się na moment czerwono w oczach. Szybko przetarła nogi rękawem od koszuli, po czym schyliła się na ziemię, aby sprawdzić...w jakim stanie jest kubek. Nic mu na szczęście nie dolegało. Mimowolny upadek z wysokości nie miał w sobie dużej siły kinetycznej. Gorzej ze słuchawką, którą admirał cisnęła z premedytacją. Urządzenie było roztrzaskane.

Victor musiał sporo się zastanawiać, do czego w tym momencie doszło. Na szczęście pancerze wspomagane wyświetlają na ekranie ile godzin minęło od ich uruchomienia. Dzięki temu Corvus doszedł do wniosku, że szok był wywołany w momencie przegryzienia mechanicznego kamerzysty przez ścierwojada. Musiało to wydać w słuchawce admirał dźwięk, na który ta nie była gotowa.

Kobieta oddała kubek robotowi, który odniósł go do kuchni. Sama z kolei wyjęła z szafki swoją księgę. Otworzyła ją i przeczytała jakąś stronę. Kamera na mostku nie miała w sobie mikrofonu, więc nie wiadomo co konkretniej powiedziała. Mimo wszystko efektem było pojawienie się obrazu nad księgą, w którym widać było drużynę. W ten magiczny sposób Lu nadrobiła utratę kamery. Zerkając co chwila na ten nowy ekran, kobieta poświęciła chwilę na znalezienie mopa i wyczyszczenie swojego bałaganu. Gdy się uwinęła, drużyna zaczęła zbliżać się do okrętu. Lu schowała więc szybko mop i założyła zwisające z fotela ubrania, choć nie znalazła czasu na wymianę tych zalanych. Gdy miała już udać się do wyjścia, zatrzymało ją nagłe pojawienie się raportu na ekranie głównym. Pompa paliwowa została z jakiegoś powodu odpięta. Lu wzruszyła przed nikim ramionami, po czym ruszyła w stronę włazu. Stanęła w korytarzu minutę, za nim właz się otworzył.

***

Mając swoje dane, Victor i Karasu spotkali się w więzieniu. W oddzielnych celach za półprzezroczystymi barierami twardego światła znajdowały się Lu i Louise, czekający na dyskusję i werdykt dwójki. Tamci mogli już rozmawiać, przejść do prywatnego pokoju, lub poczekać i sprawdzić, czy Eddie zainteresuje się sprawą.
- Mam swój typ. Ta co nas przywitała była pokazywana najczęściej na monitoringu, to Pani admirał - Zagadał Victor do Karasu. - Więc ta która się deklarowała że naprawiła pompę to ta… fałszywa. Co wyciągnąłeś z badań? Tylko oszczędź sobie podręcznikowych opisów. Jestem żołnierzem nie naukowcem. - Po tonie wypowiedzi można było się domyśleć że były szlachcic kompletnie wytrzeźwiał, choć nadal nie miał zamiaru opuszczać pancerza.
- Zanim zaczniemy, bardzo chciałbym, abyś wezwał Eddiego. Nalegam na to. Ta rozmowa musi być przeprowadzona przy nim. -rzekł Karasu z naciskiem.
- Niech będzie. - rzucił od razu wywołując niebieskoskórego przez radio. - Przerwij co robisz i chodź przed cele. - “Poprosił” Eddiego.
Nie minęło nawet kilka minut, a profesjonalny przemytnik znalazł się w towarzystwie syntetyka i byłego arystokraty. Eddie miał na sobie luźną, nieco zbyt dużą bluzę z kapturem oraz czarne spodnie z licznymi kieszeniami. W części z nich dzwoniły najróżniejsze przedmioty, reszta widocznie była pusta.
- Co jest? - spytał, wyraźnie wybity z rytmu.
- No to mamy problem. - zaczął Karasu - Przebadałem obie Panie. Druga Louise, ta którą była poza statkiem, jest człowiekiem. Pierwsza Lu, ta ze statku, jest przedstawicielką aryjskiej rasy panów, ma w sobie ponad 100% genu ludzkiego - znaczy, kij wie co to jest. Nie, nie jest to możliwe, by mieć ponad 100%.. Do tego jej grupa krwi to BA - nie, to też nie jest możliwe. Dodatkowo, ma po drugiej stronie wszystkie narządy. Dla pewności potwierdzę, że u ludzi to niemożliwe. Do rzeczy - ta pierwsza to lustrzane odbicie drugiej osobniczki. Nie wiem czy klon, coś syntetycznego, czy stworzonego z magii. Jak najbardziej realna, ale nie jest człowiekiem w naszym rozumieniu. - referował medyk bez emocji. Po chwili dodał - Teraz najlepsze. Pani admirał z kolei nie jest tym, za kogo się podaje. Nie zgadza się jej genotyp z tym, co mamy w bazie danych. Nie ma możliwości, by zmieniła się wartość “człowieka w człowieku”, więc mamy do czynienia z zupełnie inną osobą. Nie zgadza się również kolor oczu. Nie mam pojęcia kto nami do tej pory dowodził, ale nie jest to ktoś, kim powinien być. - dokończył Karasu i spojrzał na Victora, czekając na jego reakcję.
- Zabijemy obie. W imię cesarstwa nie pozwolę sobie na ryzykowanie zaplutych kseno na okręcie. - Orzekł na głos Victor. Niekoniecznie kryły się jakieś złe zamiary za tą wypowiedzią, chciał zobaczyć reakcję obu kobiet. - Prawdziwa Admirał nigdy by nie dopuściła do takiej sytuacji - Dodał po chwili stając naprzeciw celów. Palniki w pancerzu zaczęły się rozgrzewać gotowe od oblania obu pań ogniem.
Gdy Corvus odwrócił się od doktora i Eddiego, rozgrzewając swoje palniki, zauważył pewną niezgodność w celach. W tej po lewej znajdowała się Lu. Po prawej był Jednak Karasu, walący w energetyczną ścianę pokazując palcem na swoją drugą wersję, przebywającą na statku.
- Oi, czekaj. Jak chcemy mordować, to jestem do tego pierwszy - zaznaczył wyraźnie niebieskoskóry. Widać było, że nie cierpi gdy ktoś robi go w przysłowiowy członek na łonie dorosłego cismare z planety SJ-44W, jednak nie zamierzał skakać do egzekucji dla samej przyjemności.
- Kurasu, czy ich “ludzkość” dodaje się do 200%? - spytał.
Corvus był wyraźnie zaskoczony tym że w celi nagle pojawił się Karasu. Jak dla niego to było więcej niż potwierdzenie że ma do czynienia z jakimś zmiennokształtnym kseno. Wyłączył barierę i bez ceregieli wkroczył do celi gdzie był sobowtór syntetyka z zamiarem uniesienia go oburącz do góry. Patrząc mu prosto w oczy ściskałby jego szyje coraz mocniej by na końcu złamać kosmicie kark.
- Kurasu? - Eddie zwyczajnie nie zwrócił uwagi na zachowanie arystokraty. Jeśli przez przypadek zabije on część psychiki admirał, ręce niebieskórego będą czyste jak nigdy. Przecież jeszcze się na tym nie wzbogacił.
- Nie wiem co to jest. Nie było tego w bazie. Kij wie, czy to może mieć nawet over 9000% genu ludzkiego. Z czymkolwiek mamy do czynienia, człowiekiem nie było i nie będzie. Nie mam pojęcia jednak, czy to nie skutek jakiegoś artefaktu, klon, czy cokolwiek takiego. Raczej nie jest połączone z oryginałem. Ba, to może być zwykłe stworzenie, które kopiuje. Mnie zastanawia inna rzecz - ile to coś siedzi na statku. I kim jest ta druga? To nie jest dowódczyni, która powinna być odpowiedzialna za całą misję. To ktoś zupełnie obcy. - rzekł medyk.,
-NIE! PROSZĘ, PRZYZNAJĘ SIĘ! - Krzyknął Karasu, odskakując pod samą ścianę celi. Kajdany, które były na niego założone, gdy jeszcze wyglądał jak Louise, zsunęły się. Zamiast jednak bronić się czy uciec, klon zakrył twarz rękoma i skulił się.
Cierpliwość szlachcica wyczerpała się. - Gadaj śmieciu! - Pojedynczym ssyknięciem palników posłał ogień pod jego stopy. - CZYM KURWA JESTEŚ?! - Nie przestawał ani na moment się zbliżać do osobnika. Czymkolwiek był.
- Sierotą! - krzyknął klon. - Chciałam wydostać się z planety...mam iskrę... - Karasu mógł oglądać jak płacze z trzeciej osoby.
- Aha… To miast pokazać mi się jako CZŁOWIEK, postanowiłaś ścierwo używać sztuczek?! - Warknął Corvus. Był bardzo w złym humorze. - Imię, nazwisko. RAZ DWA TRZY… - zaczął odliczać.
-...S02... - wyjąkała przerażona osóbka.
Niebieskoskóry podszedł do Kurasu, chwilowo nie mieszając się w rozmowę arystokraty i jego jakże ciekawego celu i szepnął kilka słów do syntetyka.
Słysząc te opis Victor wyraźnie złagodniał. - Byłaś obiektem badań? Pokaż swoją prawdziwą twarz… jeśli jesteś człowiekiem nic ci nie grozi. - Przemówił kapitan drużyny, po czym dodał. - Jeśli… -
- Nie mam. Używam iskry od małego. - wyjaśniła postać.
- No spytaj go o córę, nie owijaj - krzyknął tylko Eddie, mierząc wzrokiem pancernego arystokratę.
Nie odwracając wzroku od istoty, były szlachcic wskazał palcem na niebieskoskórego i powiedział. -[i] Stul pysk Eddie.[i/] - Było to oschłe i bardzo dosłowne. Zaraz po tym zapytał istotę. - Byłaś przedszkolakiem na tym księżycu? Co tam się wydarzyło? - Prawie dwu i pół metrowa sylwetka pancerza przykucnęła przed osobą, oczekując odpowiedzi.
Niebieskoskóry rozluźnił się. Najwyraźniej słowa arystokraty miały z sobą wystarczająco dużo wagi, by rasowy i zawodowy przemytnik odpuścił wszystkie problemy. Eddie nieco przygarbił się, jakby zgaszenie przez obecnego dowodzącego misją było dla niego wyjątkowo ciężką i zaskakującą reprymendą.
Odczekał kilka sekund, zbierając słowa i szukając ciętej riposty.
Ta zaś… nadeszła z jego prawej nogi, która dosłownie zniknęła, by niemalże w tym samym momencie z niesamowitym impetem uderzyć w głowę Corvusa. Tak właśnie działał supersoniczny kickboxing. Przeciwnik na pewno Cię nie usłyszy.
Zaraz po tym, Karasu wystrzelił pociskami paraliżującymi. Dwa skierowane były w Victora i dwa w klona. Medyk odpowiednio wypuścił strzałki z opóźnieniem, aby te wbiły się w dowódcę po rozbiciu jego zbroi. Ryzykował, bowiem nie miał pewności, jaki skutek odniesie atak Eddiego. Miał jednak pewność, że stwora wyłączy z gry.
Był to pierwszy raz, gdy Eddie użył swojej nowej techniki na celu, który nie był obiektem treningowym. Było to zupełnie inne wrażenie niż zwykle, ale na szczęście noga nie odleciała od ciała. Eddie czuł, że ma dostęp do co najwyżej kilku takich ataków na nogę, były one jednak skuteczne. Hełm na głowie Victora popękał i skruszył się, spory kawałek zwyczajnie odpadł, odsłaniając skórę. Karasu wykorzystał to, aby wystrzelić swoje toksyny. Victor zaczął czuć, że traci władzę w ciele. Długo tak nie wytrzyma, w tym momencie przypominało to bycie lekko podpitym, ale co będzie za moment? Postać, z którą chciał rozmawiać, mimik z sierocińca, stracił przytomność prawie natychmiast po wbiciu ampułki.
- Eddie… Ty… skurwyy…. - Wymamrotał szlachcic, biorąc nieskuteczny zamach w stronę niebieskoskórego. Runął na podłogę, niezdarnie wyrywając z siebie strzałki Karasu. Na pewno będzie to pamiętał.
- Nie po to ratowałem życie Tobie i córce, by je potem odbierać - dodał krótko niebieskoskóry. Czekał na ewentualne ruchy szlachcica, gotów by dopomóc jego paraliżowi.
- Victorze, Kurasu… - Eddie zaczął, wiedząc że elita jego rodzinnej planety nie straci przytomności tak łatwo, zwłaszcza, gdy spotkała więcej nieprzytomności losu, niż książe Genji kobiet w czasach planetarnej Japonii.
- Wiecie co zrobi z bachorem cesarstwo. Dostaliśmy oczywisty rozkaz, jeśli chłopaka zostawimy, albo umrze, albo zostanie przez nas pokrojony i będzie cierpiał jeszcze bardziej. - oświadczył krótko, prezentując swe zamiary. - Kurasu, ściągnij z niego wszystkie dane, których potrzebujesz, ja postaram sie zorganizować dla niego drogę inną niż śmierć - dodał.
- Wszystko mam już zebrane, potrzebuję czasu na sprawdzenie materiału, ale dziecko nie jest mi potrzebne. Co robimy z nią? - zapytał medyk.
- Mówiłam już, że nie chcę krojenia dzieci. - Lu, przyklejona do bariery swojej celi, starała się zobaczyć, o co chodzi. - Ta sierota faktycznie odpięła naszą pompę. - dodała.
- Ciebie nikt o zdanie nie pytał. Skoro jednak odzywasz się niepytana, to moja droga, wyjaw nam, kim jesteś. - Karasu zwrócił swoją uwagę w stronę Lu.
- Albert… Do mnie. Nie będę leżał w jakiejś…. Celi jak jakiś… śmie… - Ledwo kleił słowa Corvus. Musiał przyznać, że strzałki syntetyka nie były czymś przyjemnym.
- Louise Cypher. Na usługach Cesarzowej. Nie, nie jestem w stanie tego udowodnić. - przyznała z uśmiechem.
- Jeśli chcesz zrobić mu jakieś niezbyt inwazyjne badania, to zrób to teraz - Eddie odparł krótko, wskazując ręką na obezwładnione już źródło problemu.
- Luise, czy możesz nam powiedzieć co faktycznie działo się wcześniej w tej zerówce i jaką rolę miała w tym Johanna - spytał Admirał, nieszczególnie przejmując się dzielącą ich barierą energetyczną.
Karasu przytaknął Eddiemu, po czym zabrał się za S02. Interesowało go, czy istota zmienia się tylko dzięki sile swojej woli, czy w stanie wyłączonej świadomości Iskra również zadziała. Nie miał bowiem pewności, czy zdolność mimikowania była czysto rasowa, czy związana była z tym konkretnie osobnikiem. Dlatego samemu otworzył powieki stworzenia i skierował jego wzrok w stronę Victora, czekając na ewentualną reakcję. Pobrał również próbkę śliny oraz odciski palców. Intrygowało go, czy linie papilarne również były duplikowane.
- Oczywiście, że nie. Po to was tam wysłałam, abyście mogli odkryć te rzeczy samemu...taki trick, na obejście regulacji prawnych. - Lu puściła oczko.
- Jeśli dobrze rozumiem zdolności S02, równie dobrze mogę kontynuować tą farsę i kazać mu przybrać Twoją postać i zdobyć część znanych przez Ciebie informacji. - Eddie odparł wyraźnie zrozpaczony tego typu postawą przełożonej. - Obezwładniłem Victora, bo to on tutaj byłby najbardziej skory do gwałtownych reakcji, również w sprawie osób których nieuwaga do tego doprowadziła. - dodał.
- Więc mogłabyś kooperować chociaż trochę. - uśmiechnął się do Luise.
- Farsa jest tylko dlatego, że ten mimik mnie zainteresował. - oznajmiła Lu. - Co tu się właściwie dzieje? Układ był prosty. Działasz dla cesarstwa, a cesarstwo kasuje twoją obszerną listę występków. A teraz...? Ambicja? Czy jak nie ma tego na karcie kredytowej, to się nie liczy? - zaciekawiła się kobieta, zamykając oczy.
Badający mimika Karasu nie zobaczył żadnych efektów. Jego klon wpatrujący się nieprzytomnymi oczyma w Victora nie zmieniał swojej postaci.
Karasu nie był specjalnie zaskoczony. Ponownie chciał pobrać krew oraz tkankę S02, chcąc wykorzystać dane istoty do własnych badań. Być może uda mu się odkryć coś ciekawego. Jako, że stworzenie było bezwładne, teoretycznie nie powinien mieć problemów z zebraniem materiałów badawczych. Przy okazji przyłożył ucho do klatki piersiowej S02, aby przekonać się, czy serce tego czegoś było po nietypowej stronie, jak u Lu.

Nie był bowiem pewien, czy mimik wykonuje lustrzaną, czy dokładną kopię drugiej osoby. Zewnętrznie wszystko się zgadzało, ale bebechy były kompletnie gdzie indziej. Nie dawało to spokoju Karasu. Teoretycznie S02 powinien mieć zamiast serca artefakt i do tego umieszczony tam, gdzie standardowo znajduje się ten organ u ludzi.

Równocześnie Karasu zaczął nacinać niezbyt głęboko, na lewym ramieniu, ciało istoty, aby sprawdzić, jak został skopiowany. W końcu medyk posiadał syntetyczny organizm i nie miał jako takiego mózgu, czy serca oraz innych narządów. Nie posiadał nawet zwykłego ciała. Dlatego intrygowało go, jak poradził sobie z tym fantem S02.

- A czy ja robię coś, co zakłóciłoby nasz układ? - Eddie odparł dziwnym, pozbawionym przekonania tonem. - Upewniam się jedynie, że S02 nie oberwie od rozdrażnionego ojca gdy ten usłyszy o występkach swojej córki - wytłumaczył, wskazując prawą ręką na leżącego Viktora. Podszedł krok w stronę bariery, spoglądając na Luise.
- Przecież dobrze wiesz, że gdyby mi na tym zależało, uciekłbym stąd milion razy, kradnąc przy tym artefakty znajdujące się na statku, bądź przynajmniej ich część - zauważył. Powędrował wzrokiem w stronę Kurasu i mimika.
- Chcę tego dzieciaka wysłać w miejsce, które zapewni mu możliwość życia i szansę rozwoju. To lepsze niż wszystko, co mogą zrobić oficjalne kanały - uzasadnił w końcu swoje działania.
- Tylko zwykła pycha i popisówka? - zdziwiła się Lu. - Język do dupy uciekł, to noga zaswędziała? - zadrwiła z Eddiego. - Open. - na jej jedno słowo bariera wiążąca ją w celi zniknęła. Postawiła krok na zewnątrz i odwróciła się w stronę Eddiego. - S02 zostaje z nami. Może się przydać. - postanowiła. - I nie chcę go widzieć na żadnym stole eksperymentalnym.
- S2 idzie ze mną, jak będzie chciał, to droga do imperialnej kadry zawsze stoi otworem. Jeśli to będzie jego wybór, to jako jakikolwiek agent czy pracownik będzie z niego o wiele lepszy. - odparł.
- I jak go zabierzesz? Jesteś tu na zapas. - odparła Lu, wciąż z zamkniętymi oczyma. - Doceniam moralność, ale chyba będę zmuszona cie zwolnić. To, że nie trzymam cię na siłę, nie znaczy, że wszystko, co chcesz, jest do wzięcia.
Słyszący tę wymianę zdań Karasu pobierał próbki z ciała S02. Zebrał krew i wysłuchał rytmu serca. Spowolnione, zapewne z uwagi na jego toksyny, ale serce. Nacięcie, które zrobił na skórze, natychmiast zaczęło krwawić. Nie było tutaj nic nadzwyczajnego.
Karasu uśmiechnął się pod nosem - ich mimik nie kopiował całej osoby, a “jedynie” jej wygląd zewnętrzny, wiedzę, głos, czy osobowość. W środku nadal pozostawał sobą, co zdecydowanie ułatwi badania nad transformacją wizualną komórek. Nie zmieniając wyrazu twarzy, podniósł broń i wystrzelił w Lu resztę magazynku. Wykorzystał okazję, gdy ta miała przymknięte oczy.
- Jak ci zależy, to dzieciak za kilka lat może wrócić do imperium - stwierdził, podchodząc do ciała mimika. Dziwnym trafem nie odwracał się od Lu.
- Twoja kolej na pomoc, niebieskoskóry! -krzyknął medyk. Ten zaś spróbował wykonać błyskawiczne kopnięcie w żebra Lu. Tym razem jednak kopał lewą, nie prawą nogą. Po tym uderzeniu zamierzał dodatkowo uderzyć pięścią w twarz pani admirał. Oczywiście, oba ruchy przewyższały naturalną prędkość.

Kule odbiły się od różnych miejsc na ciele Louise, błyszcząc błękitnie w momencie kontaktu. Wcześniej, Karasu widział kobietę pół nagą. Wiedział, że nie nosi na sobie żadnej tarczy. Musiała to być magia albo coś jeszcze innego…
Zaledwie po tym, jak doktor mrugnął, miał przed sobą obraz Eddiego z nogą w boku kobiety, która odleciała na pobliską ścianę odbita jak piłeczka, niemal w tym samym momencie w jej twarz wbiła się pięść niebiskoskórego, posyłając ją prosto na ziemię. Wyglądało to, jakby nie było tutaj czasu trwania ataku, prędkość uderzeń Eddiego definiował tylko jego czas reakcji. Uderzenia były tak silne, że wcześniej zamknięte oczy Lu były szeroko otwarte i załzawione. Robili postępy.
Coś było jednak nie tak.
Eddie czuł przy uderzeniu kontakt z czymś twardszym od skóry. Czymś w rodzaju odpychającej siły energetycznej. Nie zatrzymywała jego ataków całkowicie, ale osłabiała je. Mimo to pięść trafiła lepiej niż noga. Jeżeli ta bariera ochroniła Louise, to będzie musiał tylko powtórzyć swoje manewry kilka razy ekstra.

Recollection of Right and Greed
LOUISE CYPHER

[media]http://www.youtube.com/watch?v=MwST1TMD6WI&feature=youtu.be&t=16s[/media]
Walka zaczęła się na całego. Leżąca na ziemi kobieta uśmiechała się. Wyglądała, jakby miała niesamowitą frajdę. Nie czekając na kolejny napór ataków Eddiego, powiedziała - Gravity times one hundred. - coś zaburczało.
Karasu kojarzył ten dźwięk, ale Eddie znał go jeszcze lepiej. Kobieta nie otworzyła drzwi do swojej celi magią! To okręt reagował na jej polecenia głosowe, a ta właśnie aktywowała generatory grawitacji na niesamowite obroty. Nim dwójka mogła zareagować, została przygnieciona do ziemi. Tracący oddech Eddie widział tylko, jak Lu podnosi się bez większych ceregieli. Postawiła krok nad przemytnikiem i tyle ten ją widział.
Podeszła do Karasu, z impetem rozdeptując próbkę krwi S02. - Trochę więcej kreatywności, ty już to potrafisz. - zaśmiała się. Ciało Karasu było pozbawione kształtu, przygniecione nanoboty rozchodziły się nieco jak placek. Naukowiec nie mógł się ruszyć. Mógł tylko patrzeć, jak z zamkniętymi oczyma Lu zabiera ze sobą S02, co przyszło jej z pewnym trudem. Chwilę później doktor stracił przytomność.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 27-07-2018 o 17:56.
Fiath jest offline  
Stary 27-07-2018, 17:59   #32
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
 
Fiath jest offline  
Stary 22-08-2018, 11:19   #33
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292015300SY
Grand Hotel
Victor obudził się nie otwierając oczu. Bolała go głowa i czuł się ociężały. Mieszanina alkoholu z paralizatorem Karasu wywołała u niego niesamowity kac. Pod sobą czuł miękki materiał, ponadto był wolny i lekki - nie miał na sobie pancerza. Gdy powoli postanowił się rozejrzeć, zrozumiał, że jest na kanapie w hotelu.
Niedaleko, na ogromnym fotelu, siedziała Louise. Piłowała paznokcie, oglądając wiadomości. Widząc, że Corvus się budzi, uśmiechnęła się do niego. - Ostrożnie, musisz być wycieńczony.
- Co się wydarzyło? - Mruknął szlachcic, instynktownie rozglądając się za szklanką wody.
O ile jej nie było, na stole między nim, a telewizorem znajdował się dzbanek herbaty i dwie filiżanki.
- Eddie zwęszył wartość S02 i chciał ją porwać. On i Karasu zdołali cię ogłuszyć, ale przeliczyli się co do zabezpieczeń na okręcie. - Louise sprostowała sytuację. - Zostali zamknięci w celach, raczej nie uciekną. Miejscowe służby mają się nimi zająć. - kontynuowała Lu. - Ah. Jesteśmy na stacji Skidów. - dodała.
- Co za syf… Najpierw dowiaduje się, że córka macza palce w eksperymentach na dzieciach, potem dostaje w łeb od przyjaciela… - Narzekał Corvus, kierując się w stronę dzbanka z herbatą. Gdy nalał sobie filiżankę zapytał Lu. - Gdzie jest S02? Musze go… ją… to? Zapytać o parę rzeczy. - Usiadł z powrotem na kanapie, wpatrując się w admirał.
- Śpi w pokoju obok. Zajmę się nim. Jak się uspokoi, to sobie z nim pogadasz. - zapewniła.
- Co będzie z nimi? Syntetykiem i Eddiem. - Zapytał. - Mam nadzieję że dostaną adekwatną karę. - Victor przetarł brodę po czym dodał. - Co oni sobie myśleli… -
- Nie wiem, co z nimi będzie, niestety nie możemy zwracać na siebie uwagi. - westchnęła Lu. - Oficjalnie nasza drużyna i artefakty, na które polujemy, nie istnieją. Wobec tego Karasu powinien dokumentować artefakty w jednej z baz wojskowych cesarstwa. Wobec tego nie mógł nas oficjalnie zdradzić. - wyjaśniła. - Mimo wszystko nie martw się, daleko nie zajdą.
- Czyli nie możemy liczyć na oficjalną pomoc cesarstwa. Chyba że masz jakieś mniej oficjalne sposoby. - Wziął łyka herbaty rozsiadając się wygodniej. Dobrze to ukrywał, ale trochę go dotknęło zachowanie jego… byłych już ludzi. Najchętniej zobaczyłby jak spędzą resztę życia w jakiejś kopalni
- Na dobrą sprawę nie. Bardzo niewiele osób wie o naszych działaniach. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy sami. - Lu wyjęła z wewnętrznej kieszeni marynarki kartę kredytową i rzuciła ją na stół. - Za siedemdziesiąt godzin będziesz musiał odebrać paczkę od jednego z lokalnych recollectorów. Podam ci szczegóły na dziesięć godzin przed akcją. Do tej pory możesz odpocząć.
- Dopiero co się obudziłem. - Żachnął się szlachcic wstając z kanapy. Skierował się w stronę okna by przez nie wyjrzeć. - No no… Dobrze że nie musimy się ukrywać w jakimś rynsztoku. Naprawdę ładny hotel. - Wziął łyka herbaty. Naprawdę brakowało mu luksusów.
- Mają tu jakieś spa? Wszystkie moje mięśnie się sztywne wydają. - Rozruszał łopatki i delikatnymi ruchami szyję na boki.
- Mają spa, basen, bar, klub, restaurację, siłownię i kręgielnie. - wymieniła Lu, odkładając pilnik i nalewając sobie herbaty. - Wybacz pośpiech, nie miałam w planach dezercji. W innym wypadku wypoczynek nie byłby aż tak niezbędny. - przyznała.
Victor odłożył filiżankę na miejsce. - Idę do spa. - Zakomunikował, po czym jak powiedział tak zrobił. Potrzebował porządnego masażu i ciepłej kąpieli. Przez pancerz nie dość że miał wrażenie jakby był z drewna, to jeszcze cuchnął jak pies.
Victor przeszedł się zdobnym korytarzem po pięknym czerwonym dywanie i zjechał zdobną windą na piętro spa. Wewnątrz znalazł się na recepcji, gdzie czekała kolekcja panów i pań w służbowych strojach. Pracownicy czekali na klientów, aby oprowadzić ich i przeprowadzić wybrane zabiegi: od masaży i specjalnych kąpieli po terapie radiowe. W recepcji było niewiele osób, ale służba też wydawała się wybrakowana. O tej godzinie spa musiało być mocno zaludnione. Victorowi do wyboru zostało trzech ludzkich panów, jeden pan z łuskami na ciele, dwie ludzkie panie, oraz jedna pani skrzyżowana z kotem: popularny zabieg na planetach rozrywkowych. Corvus zawiesił spojrzenie na kociej osóbce. Mogła poczuć jak wręcz przebija ją na wylot swoim inkwizytorskim wzrokiem. Był ciekaw ile w niej było z człowieka. Zdecyduje o tym jakość jej usługi. Wskazał na hybrydę palcem. - Ty, podejdź. - pokiwał na nią palcem w swoją stronę Nie był miły. Nie musiał.
Kotka grzecznie zbliżyła się do Victora. Była kobietą średniego wzrostu o czarnych włosach równo przystrzyżonych przy szyi. Miała długie czarne kocie uszy oraz smukłą sylwetkę. Zbliżając się do Victora, uśmiechnęła się do niego. - Co to będzie? - spytała.
- Kąpiel następnie masaż. Ostatnie...wiele... godzin spędziłem w pancerzu. Liczę na wysoką jakość usługi. - Przemówił nie odrywajac wzroku od jej twarzy. - Zacznijmy od razu. - Dodał.
- Mamy do dyspozycji kąpiele radiowe oraz płynne. Może pan podjąć się ich sam, maszynowo, lub z moją pomocą. Do której wanny pana zaprowadzić? - zapytała.
- Najwygodniejszej. Z wodą. - Odparł od razu rozglądając się dookoła i wymownie krzyżując ręce na klatce piersiowej. - I tak, z twoją pomocą. Liczę na jakość usług. - powtórzył się.
- Proszę tędy..
Victor został zaprowadzony do obszernego pomieszczenia z wielką wanną wbudowaną w podłogę. Oklejona kafelkami misa idealnie zlewała się z resztą pomieszczenia. - Proszę wstąpić. - poprosiła kobieta, gasząc światło i rozpalając zapachowe świece.
Victor rozebrał się kompletnie i obwiązał się w pasie ręcznikiem, następnie wstąpił do wanny rozkładając ręce na krawędzi.
- Jak masz na imię? - Zapytał, uważnie obserwując czynności hybrydy.
- Gretel. - gdy kobieta zastąpiła światło w pokoju płomieniami świec, Victor zaczął mieć problemy z odróżnieniem jej w półmroku. Nie mógł za to jednak odmówić atmosfery pomieszczeniu. Tęczowe barwy wypunktowanych płomyków oraz ich przyjemny zapach relaksowały ciało w sposób odurzający.
Kobieta podciągnęła nogawki ponad kolana, po czym wkroczyła do wanny. Usiadła na jej ramie i pochyliła się przy bocznym panelu. Po chwili temperatura wody nieco wzrosła, a sama ciecz zaczęła delikatnie buzować i bąbelkować, masując zanurzoną skórę. Uśmiechnięta dziewczyna złapała niewielką szmatę i złożyła ją w dłoni.
- Ma pan jakieś uczulenia? - spytała, spoglądając na szampony i żele prysznicowe.
- Kseno… głównie. - Odparł od razu. - I kłamstwa. - Dodał. Na tą chwilę zaniechał swojego małego dochodzenia z czym ma właściwie do czynienia. Przymknął oczy i rozsiadł się wygodniej. - Powiedz mi Gretel. Urodziłaś się taka czy to był wymysł jakiegoś zboczeńca? - Zapytał w końcu nie zmieniając swojej postury. Potrzeba wiedzy była jednak od niego silniejsza
Kobieta wzruszyła ramionami i złapała pierwszy lepszy płyn. Po zmoczeniu nim szmatą zaczęła delikatnie obmywać ciało Victora. - Tam skąd pochodzę, tego typu modyfikacje są modne. - wyjaśniła. - Co pana sprowadza do naszego kurortu? Ta stacja należy do xeno. - zauważyła.
- Obowiązki. - Odparł krótko delektując się chwilą. - I potrzeba relaksu. - Dodał. Nawet jeśli była mniej niż człowiekiem znała się na swojej pracy, co Corvusa niezwykle zadowalało. Może nawet było mu trochę przykro, że hybryda bywa zmuszana czasami do prostytucji. - Będziemy zaraz kończyć, potem liczę na porządny masaż. Mam nadzieję że nie zawiedziesz. -
- Oh? Coś ciekawego? - zapytała, wyciskając szmatę. W półmroku Victor mógł z ledwością spoglądać, jak ognie okolicznych świec odbijają się w jej oczach, sprawiając, że i te wyglądały jak płomienie same w sobie. - Spokojnie, wiem, co robię. Będzie pan bardzo zrelaksowany. - zapewniła, wracając do pracy. - Jeżeli jest pan z wojskiem, to mamy tutaj wielu gości z wewnętrznych jednostek. - poinformowała.
- Nic czym musisz przejmować swoją kocią główkę. - Pomimo łagodnego tonu ostro spojrzał na hybrydę. - Zaraz… jest tu wojsko? Skąd? - przemówił nieco ożywiony. Był niezmiernie ciekaw o jakich wewnętrznych jednostkach mówiłą hybryda.
Kobieta milcząco spojrzała na Victora. - ... Cesarstwa? - powiedziała w końcu. - W każdym razie ludzkie. - wzruszyła ramionami. - Mieliśmy tu nawet jednego admirała, ale wziął automatyczną kabinę bez służby.
- Ciekawe. No nic kontynuujmy. - Kiwnął ręką Corvus szykując się do wyjścia z wanny. Teraz potrzebował coś na rozluźnienie pospinanych mięśni.
Victor odbył niebiański wręcz masaż, który pozostawił go zrelaksowanym i na swój sposób nawet osłabionym. Dawno nie czuł takiej giętkości na ciele.
Zaraz po masażu udał się na obiad. Serwowane tutaj produkty były smaczne, nawet jeżeli większość potraw składała się z kosmicznych ryb. W każdym razie było to lepsze niż regenerowane racje wojskowe serwowane na okręcie Louise.
Najedzony, Corvus udał się z powrotem do swojego pokoju. Lu nie było w środku. Zastał za to S02, którego szukał. Wyglądając jak Karasu, siedział i oglądał telewizję.
Widok syntetyka wywołał u niego grymas, jednak przełknął złość i usiadł na krześle nieopodal.
- Trochę źle zaczęliśmy znajomość. Jestem Victor. I chciałbym tobie zadać parę pytań. Dobrze? - Ton Corvusa był dziwnie potulny, rzadko spotykany u byłego szlachcica.
S02 skinął głową. - Okej.
- Widziałeś… łaś… może taką kobietę? - Victor z portfela wyciągnął małe zdjęcie przedstawiające jego córkę. Trzymał je tuż przed twarzą S02.
Mimik przytaknął kiwnięciem głowy. - Na plakatach. Nigdy nas nie odwiedziła. - odpowiedział.
Victor przymknął oczy i odetchnął z ulgą przez nos. Może naprawde jego córka nie brała bezpośredniego udziału w tym syfie na księżycu.
- Co się działo na księżycu? Jak ci mijały tam dni? - Starał się utrzymywać ojcowski ton. Nawet mu wychodziło.
- Byłem w grupie Specjalnej. Testowali moją iskrę. Sprawdzałem w wspomnieniach innych, czy nie robili czegoś niedozwolonego. - wyjawił S02. - Zwykłe grupy uczyły się kontrolować maszyny myślami.
To by wyjaśniało nagranie gdzie kobieta cyborg sterowała zmechanizowanym kseno.
- Jak doszło do dewastacji placówki? Na pewno widziałaś te wszędobylskie plugastwo w postaci macek. Jak ci się udało przeżyć? - Zapytał Corvus rozsiadając się wygodniej na krześle.
- Wszyscy poumierali od jakiejś choroby, jak spadł meteor. Potem te macki zaczęły wyrastać z kompleksu. - wyjaśnił S02. - Zostałem myszą. Nie musiałem dużo jeść, to przeżyłem.
W sumie takiego rozwiązania mimika mógł się spodziewać. Tchórzowskie, ale pozwoliło mu przeżyć. - Powiedz mi więcej o swojej iskrze. - poprosił Corvus.
- Mogę się zmienić w cokolwiek, co widzę, nawet zdjęcie. Jeżeli widzę kogoś osobiście, to dostaję wspomnienia tej osoby. - wyjaśnił - Nie wiem, co określa ilość wspomnień. Zwykle więcej pamięci dostawałem od osób starszych, ale Louise wygląda młodo.
- A umiejętności? - Dopytał. - Też je jesteś w stanie skopiować? - Założył nogę na nogę, będąc coraz bardziej zaintrygowanym mimikiem.
Pokiwał przecząco głową. - Nie. Nawet jeśli pamiętam, jak dana osoba ich używała.
- Powiedz mi jeszcze czy ty i twoi rówieśnicy byli traktowani jak uczniowie czy szczury doświadczalne. To akurat muszę wiedzieć, gdyż nie pochwalam bestialskich metod na dzieciach. Ludzkich dzieciach. - Przemówił Corvus
Chłopak pokiwał głową. - [i]Szczerze mówiąc, nie wiem.[/i ] - przyznał. - Znam tylko takie życie. Co jest normą? - brak punktu odniesienia utrudniał S02 podanie odpowiedzi.
- Widziałeś coś prócz swojej celi i kompleksu? Ile posiłków dziennie dostawałeś? Mogłeś stamtąd wyjść kiedy chciałeś? Mogłeś spędzać czas z rówieśnikami? - Zbombardował mimika pytaniami.
- Hmmm.... Trzy posiłki. Czasami cztery. Chodziliśmy na lekcje, czasami było boisko albo basen. - przypominał sobie mimik. - Ale sam nie mogłem nigdzie wyjść. Był grafik.
Victor dobrze znał tą praktykę. Tworzenie iluzji normalności by obiekty badań czuły się jak u siebie. Johanna tak robiła na kseno.
- Wróćmy jeszcze do twojej umiejętności. Ogranicza cię w jakiś sposób rozmiar przemiany? Mógłbyś zamienić się w jakąś ogromną bestię? - Zapytał Corvus.
- Kazano mi kiedyś zmienić się w behemota. Długo to trwało, ale dałem radę. Niestety, prawie nie mogłem się ruszać. Naukowcy mówili, że to wina mózgu. Xeno mają inaczej zbudowane.
- Interesujące. - Corvusowi na myśl przyszedł pewien pomysł. - Nie kopiujesz jedynie umiejętności, ale waga, szybkość, siła już tak zgadza się? - Victor zaczął skakać po kanałach szukając jakiegoś monstrum by przetestować umiejętność mimika.
S02 skinął milcząco głową.
Victor przeskakiwał kanały, aż natknął się na intrygujący serial historyczny. Opowiadał on o najgroźniejszych kosmicznych rasach, z jakimi walczyli ludzie. Pojawił się tam Terrocyst, humanoidalna istota z zewnętrznym szkieletem, o niesamowitych zdolnościach regeneracyjnych i potężnym układzie mięśniowym, zbudowanym z wielu krzyżujących się warstw włókien mięśniowych. Ludziom nigdy nie udało się z nimi porozumieć. Wydawali się nie mieć własnej technologii, podróżując wyłącznie na statkach i okrętach innych kosmitów. Niektórzy teoretyzowali, że nie był to gatunek, a efekt badań genetycznych nad ludźmi. Sztuczna kreatura i wczesny owoc genoformacji. S02 skupił się na tym obrazie, a Victor miał okazję zobaczyć ten proces. Był on zatrważająco....spokojny. Zamiast bulgoczącego mięsa czy zginających się kości, Victor zobaczył światło. Wyglądało to, jakby jakaś obca wiązka skanera przechodziła powoli przez ciało S02, zastępując je nowymi elementami.

Sierota miała teraz metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, stosunkowo niewiele, oraz zewnętrzny szkielet chroniący ją przed obrażeniami. Przypominał bardziej żołnierza w kombinezonie niż kosmitę. Twarz pozostała ludzka. - W ten sposób? - spytał. - Ah. Twarzy nie zmieniłem, bo...on chyba oczu nie miał?
Victor potarł podbródek zaciekawiony patrząc na przemianę.
- Interesujące. Sprawdźmy coś jeszcze. - Powiedział przesuwając szafkę między nich. Oparł łokieć i z otwartą dłonią kiwnął na mimika. - Ciekawe czy siłę też imitujesz. Chodź. - Kiwnął głową. Ten archaiczny sposób sprawdzania kto jest silniejszy wydawał się wystarczający.
- Um...okej. - S02 złapał dłoń Corvusa i dwójka zaczęła się siłować...prawie. Victor nie mógł w ogóle drgnąć ręką mimika.
- Jasna cholera. - Victor zacisnął mocniej zęby próbują przeważyć rękę. - Zdumiewające. - Westchnął odpuszczając. Jego zdolności nie kończą się jedynie na ukrywaniu. - Możesz używać swych zdolności nie tylko by kogoś oszukiwać. Powiedz mi czy zdarzyło ci się kiedyś bić? - Zapytał.
- Nie. - S02 gorączkowo pokręcił głową, przecząc, oraz odchylił się nieco do tyłu.
Zanim może chociażby pomyśleć o wdrążeniu go do swojej ekipu musiałby z nim przejśc długotrwały trening. Nie wiedział czy ma na to czas i surowce. - Dobrze więc… możesz już wracać do swoich zajęć, to tyle ode mnie. - Pogładził energicznie mimika po czubku głowy, następnie zostawił go samego w pokoju. Usiadł na kanapie, w której to odzyskał przytomność.
- Lu jesteś tam? - Wywołał przez słuchawkę.
- Um...um...T-tak. - Odpowiedź brzmiała, jakby Lu chciała jeść i odpowiadać na raz. Zaraz po tym odkaszlnęła. - Słucham?
- Wiedziałaś o siłach cesarstwa na planecie? Inaczej… czy mam ich unikać? - Zapytał od razu. Zaczynał mieć mieszane uczucia co do całego przedsięwzięcia.
- Ojj, Viktor, masz specyficzną reputację. Dlatego Ciebie wybrałam. - odpowiedziała Lu. - Nazywają cię eksterminatorem, krzyżowcem, czy nawet "własnym inkwizytorem". Będąc w wojskach rekolekcyjnych, możesz być, gdzie chcesz i robić co chcesz, w porównaniu z twoim czasem w służbie publicznej, teraz nie masz przypisanego miejsca pobytu. Wymyśl sobie jakąś wymówkę. Szukasz artefaktu w okolicy albo słyszałeś o jakieś groźnej rasie kosmitów, nie wiem. Dasz radę. Po prostu nie mów nikomu konkretnie o naszej zabawie. - poprosiła.
Słysząc te “tytuły” przeszedł go dreszcz po rękach. Uwielbiał swoją reputację… jaką nikła by nie była. - W porządku… Ten twój kontakt, rekolektor należy do cesarstwa rozumiem. - To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Nie, to będzie Skid. Znalazł coś na swojej planecie i jest gotów oddać to odpowiednim służbom...nam. - wyjaśniła Lu. - Będę miała detale później.
- Wolałbym to później, teraz… stagnacja mnie usypia. - Żachnął się szlachcic. Po takim relaksie był znów gotów na potańcówki z kseno, zdrajcami, i innym ścierwem. Chociaż teraz w garści wolałby mieć zdrajców… dwie sztuki dokładniej mówiąc.
Lu chciała odpowiedzieć, ale zagłuszyły ją czyjeś krzyki. Krzyki w tym przedziwnym języku, z którym ostatnio spotykał się Viktor. Niestety, przez słuchawkę wyłapał tylko "...Sacrifice...take your life...shoot...gun...take on anyone...ready to die...". Nie był pewny czy te słowa były wyraźniejsze, czy słyszał je, bo je rozumiał. Słuchawka została wyłączona. Lu wróciła po jakiś dziesięciu sekundach, w tle była teraz cisza. - Z tym ci nie pomogę. - odpowiedziała Lu. - Póki on nie nawiąże ze mną kontaktu, nie jestem w stanie nic przyspieszyć. To duża stacja, na pewno znajdziesz tu coś do roboty.
- Ok… albo zwariowałem albo usłyszałem ten dziwny język przed chwilą. - Victor zaczął się rozglądać po pomieszczeniu zaniepokojonu. - Powiedz że też to słyszałaś. -
- Tak, to po mojej stronie było. - uspokajała Lu.
Victor był zdumiony spokojem jaki zachowała admirał. - Czyli krzyki opętanych to dla ciebie chleb powszedni. Ciekawe. Zawsze nawołują do śmierci? - Dopytał gdyż tyle z nich zrozumiał.
- Eh. Taka brutalna piosenka po prostu. - westchnęła Lu. - Poza tym, po prostu nie znasz języka. - prychnęła. - Zajęta jestem, więc...?
Corvus przewrócił oczami. - Więc już tobie nie przeszkadzam. - Rozłączył się.
 
Fiath jest offline  
Stary 22-08-2018, 11:21   #34
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Tymczasem, Eddie i Karasu.
Okręt Lousie Cypher
Karasu odzyskał swoją świadomość natychmiastowo. Jego nanoboty w miarę możliwości naprawiły ubytek spowodowany przez siłę grawitacyjną, po czym reaktywowały swoje połączenie ze studnią. Doktor był na ziemi w dokładnie tym samym miejscu, w którym stracił przytomność. Jego próbki S02 były zniszczone, ale nie tylko. Jego katana i wyrzutnia strzałek były w kawałkach. Cela nie była zamknięta barierą, a dalej na korytarzu leżał Eddie.

Przyzwyczajony do ciężkich i różnorodnych stref klimatycznych kosmosu, niebieskoskóry wyszedł z duszenia bez większego szwanku. Zemdlał wyłącznie z niedotlenienia mózgu, ale jego wewnętrzne organy nie doznały żadnych uszkodzeń. Gorzej było z ekwipunkiem: karabin snajperski został zniszczony...w dodatku miał na nadgarstkach i kostkach założone przedziwne odważniki. Były niewygodne i odczuwalnie spowalniały jego możliwości poruszania się. Gdy Eddie spojrzał na Karasu, zobaczył, że medyk został zauważalnie pokiereszowany przez kontakt z podłogą. Wyglądał nieco jak popękana, porcelanowa figurka.

Poza tym, na okręcie Louise było cicho i pusto. Przynajmniej teraz.
- Muszę przyznać, jak ja coś proponowałem, to miałem nieco lepsze efekty - Eddie roześmiał się głośno. Przeżyli. Co innego mógł zrobić? Poświęcił szansę na spełnienie jednego ze swoich życiowych celów, by naprawić popełnione błędy. By uratować Anne z żywota, na który, przynajmniej w odczuciu niebieskoskórego, nie zasługiwała.
Tak wiele razy zaczynał od pozycji zbliżonej do zera, że teraz mógł faktycznie poczuć się jak w domu. Ciężar przykuty do jego kończyn dodatkowo przypominał o powadze sytuacji.
- Jasna cholera, czy ona poszczuła nas statkiem? Jebanym okrętem kosmiczny?! Czegoś takiego w życiu nie widziałem, a tym bardziej nie poczułem. Moje ciało rozlazło się na elementy pierwsze, to syntetyczne ciało nigdy czegoś takiego nie odczuło. Jestem autentycznie wstrząśnięty - Karasu przeżywał to, co go spotkało. Bywał w różnych sytuacjach, ale jako naukowiec nigdy nie doświadczył czegoś takiego. Po chwili dodał - Najgorsze jest to Eddie, że ciągle się tutaj znajdujemy i pewnie menda nas obserwuje. Ma nas na widelcu. Mógłbym próbować zhakować tą kupę żelaza, ale pewnie przygotowała się również i na to. - rzekł medyk.
- Wiesz co to? - spytał, podnosząc jedną z dłoni i dodatkowo eksponując ciążący na nim dowód porażki.
- Poczekaj, niech no się przyjrzę. - odpowiedział syntetyk, podchodząc do niebieskoskórego.
Odważniki z zewnątrz przypominały sportowe, jednak przy bliższych oględzinach nie było widać na nich żadnego zaczepu czy nawet zamka. Karasu też się z tym nigdy nie spotkał.
- Nie mam zielonego pojęcia co to jest i do czego służy. Może blokuje Twoją iskrę lub artefakt? Nie jestem w stanie również Ci tego zdjąć, nawet siłą, bo moja katana jest do niczego. - odparł medyk po sprawdzeniu nietypowej biżuterii Eddiego.
- Czyli to nie jest nic elektronicznego? - spytał nieco zdziwiony. Skupił się na swoim ciele, szukał wpływu dziwnych ciężarków na jego ciało. Był przekonany, że było to coś więcej, niż zwykła pomoc treningowa. Zagłębił się w swoje wspomnienia z ostatniej ucieczki z więzienia, próbując odnaleźć w niej jakieś wskazówki.
- To chyba tylko nasza Lu wie, bo zgaduję, że to ona Ciebie tym prezentem obdarowała. Nie ma żadnego zapięcia, czy zamka. Nic nie wskazuje, że działa to w znany nam sposób, chociaż tak być może. Problem w tym, że nie mam się do tego jak zabrać, próbowałbym to przeciąć, ale musiałbym mieć czym. Warto byłoby określić, czy ma to jakiś wpływ na Ciebie, a tak poza tym, to ulatniałbym się stąd. Nieco namieszaliśmy. - dodał z uśmiechem Karasu. Nie bawiła go ta sytuacja, ale z drugiej strony dawno w jego życiu nie było tylu atrakcji jednocześnie.
Myśląc dłużej, Eddie zorientował się, z czym ma do czynienia. To była forma kajdan. Odważniki, których nie można zdjąć samemu, uniemożliwiały szybkim więźniom łatwe ucieczki. Zwykle jednak tego typu kajdany były połączone, z kolei te nie krępowały ruchów Eddiego w ogóle.
- Nie masz w którymś z laboratoriów lasera by to przeciąć? - spytał niebieskoskóry. Chwilowo nie miał możliwości zająć się odzyskiwaniem poszczególnych elementów swego wyposażenia czy upewniać się ile ze statków zostało na pokładzie okrętu Louise. - Obawiam się, że mogą mieć jakiś rodzaj nadajnika - dodał.
- Coś powinno się znaleźć, ale pytanie, jak bardzo ufasz mojej precyzji, a do tego poruszanie się po tym żelastwie może być problematyczne. Coś czuję, że za długie przebywanie tutaj nam nie służy. Z drugiej strony, po prostu ruszmy się stąd. Chciałbym zabrać kilka próbek, o ile coś ocalało, więc przy okazji możemy zobaczyć, czy usuniemy te obrączki. - odrzekł Karasu.
- Jakby miała zostawić cokolwiek, nie zadawałaby sobie kłopotów z dodatkowym niszczeniem broni - odparł, rozkładając, wyraźnie cięższe, dłonie na boki. Sam nie miał na statku matce zbyt wiele poza swoimi jednostkami. Wszystko inne zostało zniszczone przez Lu. - Acz z pewnością nas obserwuje, więc i tak nie damy rady niepostrzeżenie zakraść się do hangaru. - spojrzał na Kurasu z zaciekawieniem. Co innego może zaproponować ten syntetyk? Jak sprawuje się w tego typu sytuacjach?
- W każdym razie póki co możemy iść do labu, miejsce dobre jak każde inne. - dodał.
Dwójka ruszyła w stronę wyjścia z więzień. Migiem doszli do schodów na górne piętro. Drzwi na korytarz były otwarte, jednak za nimi znajdowały się roboty Louise wpatrujące się prosto w wejście.
- Potrafisz zrobić jakieś czary-mary? Czy przechodzimy jak gdyby nigdy nic obok nich i liczymy, że nie jesteśmy tymi więźniami, których szukają? - spróbował zażartował syntetyk.
- Czary mary to ja zrobiłem na Victorze, nie muszę Ci mówić jak by to wyglądało gdyby miał na nodze dodatkowe kilkadziesiąt kilogramów - niebieskoskóry nie miał innej możliwości. Obecna sytuacja zmuszała go na wykorzystanie najbardziej niewinnej opcji. Musieli liczyć na to, że roboty mają ich tylko i wyłącznie pilnować. W innym wypadku, zawsze mogli je zniszczyć.
- Póki nie dostanę do rąk czegoś, co chociażby udaje krótki miecz i ma ostrze, to nie masz co na mnie liczyć. Znaczy, mogę wymachiwać kulasami oraz polegać na unikach, ale lider rajdu nie byłby zadowolony z mojego ONS (obrażeń na sekundę). - Karasu zaczął zastanawiać się, czy w czasach przed amnezją nie był nerdem.
- W takim razie musimy liczyć, że Lu pozostawiła nas przy życiu z jakiegoś powodu- stwierdził. Poruszył kilka razy rękoma, próbując się rozruszać oraz wyczuć chwilowo zwiększony ciężar swojego ciała. Nie mógł być pewien, jak sprawna będzie jego reakcja na ewentualny atak.
- To roboty, nie dasz rady się jakoś do któregoś podłączyć jeśli wystarczająco się zbliżysz? - spytał. - Względnie, czy z tamtych gratów nie zdołałbyś zrobić prowizorycznego granatu?
- Jestem medykiem, a nie cudotwórcą. Kawę z guano jestem w stanie zrobić, ale granat jest poza moim zasięgiem. - odparł medyk, rozglądając się dookoła za jakimś panelem, czy innym ustrojstwem do którego mógłby się podłączyć. Chciał zyskać dostęp do interfejsu statku, o ile ten coś takiego posiadał. Mogło się bowiem okazać, że w całości zarządzany był przez system zewnętrzny lub Lu.
W sektorze więziennym było pełno paneli służących do otwierania różnych drzwi. Posiadały one też guziki alarmowe. Niestety, bez laptopa lub innego przenośnego komputera, ciężko byłoby je wykorzystać do kontroli statku.
- Nie ma tutaj niczego, czego mógłbym użyć.- pokręcił ze smutkiem swoją syntetyczną głową i zaczął rozciągać odruchowo swoje syntetyczne ciało. Nie było mu to potrzebne, ale wydawało mu się idealne do sytuacji. W końcu czekała ich prawdopodobnie ścieżka zdrowia.
- Mam pewien pomysł, przyda mi się Twoja pomoc - stwierdził Eddie, odwracając się na pięcie. Szybkim krokiem ruszył w stronę celi, w której niedawno przetrzymywali Lu. - Może i nie mamy zdolnego to rozciąć lasera, ale mamy całkiem wytrzymałą barierę energetyczną, materializującą się w konkretnym miejscu - wytłumaczył. Wystarczyło tylko włączyć ją, ustawić równolegle do niej rękę, wyłączyć, przesunąć o kilka milimetrów i aktywować raz jeszcze. Powinien wyzwolić swe dłonie, nie zmniejszając przy tym ilości posiadanych kończyn. Zadrapania czy mocniejsze zacięcia – owszem, ale z pewnością nie ryzykował trwałej amputacji.
- Licz się tylko z tym, że ewentualne przyszycie Ci ręki może być ryzykowne. A raczej, wolałbym nie przywoływać mojego specjalisty od tragicznych przypadków. Mam ze sobą nici chirurgiczne, więc prowizorka jest możliwa. Regeneracja nerwów oraz zrośnięcie kończyn również wchodzi w rachubę w późniejszym terminie, ale do tego potrzeba paru pierdół. Miej to po prostu na uwadze. - odparł Karasu i podreptał za Eddim. Był pod wrażeniem pomysłowości najemnika oraz jego animuszu.
- Dlatego poza aktywacją, przyda się również osoba obserwująca z innej perspektywy - dodał przemytnik. Starał się żyć w nieskrępowany zwyczajnymi zasadami sposób. Nie zamierzał pozwolić na to, by jego awanturnicza natura została spętana tak samo, jak umięśnione ciało.
Plan był prosty, dwa punkty obserwacji, wstępne ustalenie przy aktywnej barierze oraz minimalne poprawki. Nie panował w pełni nad wyraźnie cięższym ciałem, zamierzał dodatkowo podtrzymywać wyzwalaną kończynę drugą ręką.
Średnica bransolety była zauważalna, co utrudniało poprawne ustawienie ręki. Dodatkowo Eddie miał problem z utrzymaniem jej w bezruchu — nie był przyzwyczajony do tak ciężkiej wagi tego typu. Mimo wszystko spróbowali.
Niebieskoskóry ustawił dłoń i po kilku debatach, dał doktorowi sygnał. Karasu przyłożył dłoń do panelu, aktywując tym samym barierę. Ta pojawiła się natychmiast.
Błysnęło, zaiskrzyło, trzasnęło. Światła w celi zamigotały, a sama bariera aktywowała się trzykrotnie, reagując panicznie na zderzenie z wytrzymałymi obciążnikami. Budziło to niepokój i wywoływało pewne odruchy, ale Eddie był w miarę wyćwiczony. Panował nad sobą i odsunął się dopiero po tym, jak włączona bariera stabilnie została w miejscu.
Odważnik nie został odcięty perfekcyjnie, ale odpadło go na tyle dużo, że wykorzystując wagę nienaruszonej połowy, Eddie mógł po prostu odłamać to, co zostało. Miał mocno oparzony nadgarstek i bok dłoni oraz lekko poparzone ramię. Była to lekka kontuzja, której wyleczenie nie będzie większym problemem. Była jednak bardzo nieprzyjemna i utrudniała pracę dłoni.
- Twoje strzykawy mają coś przeciwbólowego? - Eddie spytał, podnosząc przypieczoną dłoń. Przez najbliższe kilka godzin, może nawet dni będzie czymś więcej niż tylko “niebieskoskórym”. Przynajmniej, gdy chodzi o barwę jego ciała. - Albo pomysł na coś, co zmniejszy obrażenia? - przemytnik zadał kolejne pytanie. Do następnej wyprawy będzie musiał przygotować nieco dodatkowych przedmiotów.
- Niestety, suplement regeneracyjny nie może równocześnie uśmierzać bólu, bo wpłynie to na jakość leczenia. Zaaplikowałem Ci już nanoboty, powinni pomóc w zagojeniu, ale z bólem musisz radzić sobie sam. Mam jednak pewien pomysł. - medyk wyciągnął jeden nabój - Mogę rozbić pocisk i wylać jego zawartość na wierzch drugiej, zakajdankowanej ręki. Substancja nie jest łatwopalna i powinna podziałać jako izolator dla iskrzącej bariery. Pewnie nie zadziała w 100%, ale zawsze zmniejszy obrażenia. Nie polecałbym też owijać ręki materiałem, bo znając życie całość zapłonie. - dodał Karasu, po czym zacząć szukać środka przeciwbólowego - Teoretycznie mam pastylki przeciwbólowe, ale weźmiesz je po skończeniu zabawy. Boję się, że zbyt Cię otępią i możesz okazać się mało precyzyjny. -zakończył syntetyk.
- Jesteś pewien, że nie przewodzi prądu? - przemytnik wolał się upewnić. Mimo wszystko, od razu wyciągnął dłoń w stronę Kurasu. Syntetyk raczej nie miał powodów, by teraz go oszukiwać.
- Nie, bo w innym przypadku unieruchomiłoby to nanoboty w cieczy. Lekkie zwarcie i pyk, koniec zabawy w leczenie. -wytłumaczył medyk, po czym wysmarował substancją rękę Eddiego. Po chwili dodał - Zaczynamy?
- Lecimy - zgodził się, przyjmując odpowiednią pozycję. Tym razem podpierająca ręka znajdowała dodatkowe wsparcie na ciele niebieskoskórego. Eddie wyglądał, jakby właśnie ćwiczył jakąś formę bloku znaną z niektórych sztuk walki, bądź też powtarzał określone kombinacje ruchów, zwane kata.
Druga próba przebiegła płynnie, może nawet lepiej niż poprzednia. Improwizowany izolator zagrzał się i nie pomógł dużo, ale przynajmniej zminimalizował niedogodności od samych iskier. Problem nastał na końcu. Przy trzecim mignięciu bariery, ta zgasła, a żarówki w sektorze strzeliły i zgasły. Nadużywanie bariery w ten sposób wywołało jakieś spięcie. Świadczyło to dużo o wytrzymałości leżących już na ziemi kajdan. O dziwo po kilku minutach światło nie wróciło. Z jakiegoś powodu Lu nie objęła sektora więziennego opieką zapasowych generatorów. System odłączył tę część okrętu od zasilania z uwagi na problemy, jakie stwarzała, po czym o niej zapomniał.
- Eddie, czy Twoim przodkiem nie był Jar Jar Bings? -strzelił sucharem Karasu, po czym dodał - Wątpię, czy to spięcie wpłynęło jakoś na roboty, ale być może mamy szczęście. - uzupełnił medyk i zapytał - Jak ręce? -
- Jar Jar? - niebieskoskóry wyraźnie nie zrozumiał dowcipu. Niewątpliwie błyskotliwa uwaga zwyczajnie minęła się z wiedzą przemytnika. Niewątpliwie było mu do latających samotnie tysiącletnich sokołów.
- Ten płyn chyba serio coś pomógł - stwierdził, doceniając starania syntetyka. Podniósł porozcinane elementy kajdan. Kto wie, może przydadzą się jako broń miotana.
- Ech, nie ważne, nadrabiałem starą kinematografię i widziałem taką komedię o wojnach gwiezdnych. Niezły kicz, ponoć dawno temu szalenie popularne. Ruszamy dalej? - zapytał syntetyk.
- Ahh bazy cesarstwa. Wojny gwiezdne, wszystko możesz mieć - odparł, ruszając w tę samą stronę co poprzednio. Najwyraźniej chwilowo ich priorytetem było odzyskanie pozostałych próbek syntetyka. Przemytnik planował podejść możliwie blisko do robotów, czekając na jakąkolwiek reakcję z ich strony. Dopiero wtedy będzie musiał podjąć decyzję jak wyłączyć z aktywnej służby możliwie wiele mechanicznych strażników.
Karasu nie miał wyboru, musiał polegać na skuteczności najemnika. Nie miał większego pojęcia o sztukach walki, a cała jego zdolność bojowa opierała się na karabinie snajperskim oraz mieczach. Bez tych zabawek był bezużyteczny, pozostało mu zatem unikać ewentualnych ciosów robotów. W pogotowiu miał nanoboty lecznicze, tak na wszelki wypadek. Planował poruszać się za Eddim w niedalekiej odległości, aby mu nie przeszkadzać w ewentualnym tornadzie ciosów oraz, by samemu nie narazić się na ewentualny uszczerbek na syntetycznym zdrowiu.
Maszyny nie zareagowały w ogóle, stojąc na baczność w bezruchu, mimo, że zdecydowanie były włączone.
- Moc widać jest w nas silna! - ponownie zażartował Karasu i ruszył w stronę sali treningowej, bacznie się przy tym rozglądając. Nie wiedział, czy za rogiem nie czai się jakaś niespodzianka.
- Jeśli chcesz szykować się na drugie spotkanie z panią Admirał, to dobrze byłoby przeciążyć statek w ten czy inny sposób - stwierdził przemytnik. Nie miał na myśli żadnej konkretnej metody, nie on był tutaj osobą zajmującą się technikaliami. - Może chcemy coś zrobić z silnikami? Działami? - dopytał, idąc za syntetycznym rekolektorem.
- A czemu mielibyśmy podejmować ją na jej własnym polu bitwy? Nie mam złudzeń, że nie mamy z nią szans. Aby coś zdziałać, musiałbym dostać się do jakiegoś panelu sterowania, a najlepiej odwiedzić kokpit tej maszynerii. Niemniej to zajmuje czasu, a kto wie, jakie niespodzianki przyszykowała po drodze. - gadał Karasu.
Gdy syntetyk stanął naprzeciw drzwi do kompleksu treningowego, coś go zatrzymało. Przeszedł go zimny dreszcz, gdy zobaczył swoje odbicie w metalowych drzwiach. Miał w końcu okazję przyjrzeć się swoim ranom, swojej wybrakowanej formie. Wyglądające jak pęknięcia ślady obrażeń przemykały po jego twarzy w hipnotycznym rytmie, gdy próbujące naprawić lukę nanoboty ruszały non-stop w stronę szpary, w efekcie tylko przenosząc ten ubytek za siebie. Było ich za mało, aby w pełni go zasklepić, jednakże ich mniej niż mikroskopowy umysł nie był w stanie zdać sobie z tego sprawy.


„Oj, oj. Spójrz na to.”

W głowie Karasu rozbrzmiał głos Musashiego.

„To ciało kiedyś będzie moje. Musisz lepiej o nie dbać”.

Dusza zamilkła, a dreszcz dezaprobaty rezydentów przeszedł chwilę później. Jego lokatorzy byli chciwi i egoistyczni, ale gdy chodziło o przetrwanie, mieli ten sam cel co Karasu. Nie umrzeć.
Syntetyk położył dłoń do panelu, tym samym otwierając przejście do kompleksu treningowego. Było tutaj mnóstwo placówek, od basenu i siłowni po strzelnicę i ring bokserski. Okręt Louise był przygotowany pod dbanie o całą armię, choć mimo tego wypełniały go roboty.
Jedna z tych humanoidalnych maszyn siedziała naprzeciw windy, z której dwójka chciała skorzystać. Ten robot również był włączony i statyczny. Siedział jednak po turecku pod samymi drzwiami do windy, trzymając w dłoni staroświecki miecz i czekając...
- Och, to teraz scena jak we Władcy Pierścionków! Eddie, wcielisz się w Gandalfa i będziesz walczył z tym robo-samurajem, który nie da Ci przejść! - zażartował medyk, chociaż wcale nie było mu do śmiechu - W sumie, a może by tak użyć tych fikuśnych słów, którymi posługiwali się Lu oraz Victor, hmm? W zasadzie nie mamy nic do stracenia, a może podziała. Pamiętasz jakieś? -zapytał Karasu sojusznika.
- Myślę, że te słowa mają konkretne zastosowanie. - niebieskoskóry odpowiedział, dodatkowo wzmacniając swoją odpowiedź przeczącym gestem wykonanym głową. - Poza tym, byłbym zszokowany wiedząc, że komandy może wypowiadać więcej niż jeden konkretny głos - dodał.
Etos przemytnika był możliwie daleki od tego należącego do staroświeckich wojowników. Zarówno rycerze jak i samurajowie posiadali określone, związane z honorem zasady. Eddie był daleki od ich przestrzegania. Niezależnie od tego, czy to właśnie przez wspomnienie starych, przepełnionych prostotą i ograniczonych do jednej planety czasów, czy też kajdan ciążących na jego nogach, rekolektor nie rzucił się od razu na przeciwnika. Zamiast tego rozejrzał się po pomieszczeniach dedykowanych do doskonalenia sztuk walki, szukając uzbrojenia treningowego. Liczył, że znajdzie chociaż jakieś wzmocnione owijki na jego zranione ręce, zwyczajnie nie chciał ryzykować trwałego urazu.
Karasu nie chciał zostawiać wszystkiego na głowie Eddiego, dlatego postanowił rozejrzeć się za czymś, co mogłoby mu pomóc w walce. Dlatego udał się do części kompleksu, gdzie znajdowały się pomieszczenia do treningu kendo, szermierki oraz obsługi broni białej. Poszukiwał miecza treningowego lub czegokolwiek, co mogłoby pełnić funkcję szabli, katany czy szpady.
Eddie miał dużo szczęścia. Pokoje bokserskie i pojedynkowe z matami były w nienaruszonym stanie. Miał dostęp do wszystkiego od rękawic bokserskich do zwykłych usztywniaczy MMA. Mniej szczęścia miał Karasu. Wszystkie pomieszczenia dedykowane szermierce wyglądały jak pobojowiska. Nawet drewniane bokkeny były połamane, a na ścianach widniały ślady potężnych cięć. Gdzieniegdzie doktor mógł zobaczyć niezrozumiałe napisy "GET WHAT YOU WANT".
- EDDIE, JAKBY CO JESTEM TOTALNIE BEZUŻYTECZNY - krzyknął Karasu do swojego sojusznika. Odniósł wrażenie, że Lu przemyślała sobie wszystko aż za dobrze. Syntetyk doszedł do wniosku, że pora przestawić syntetyczny mózg (którego nie miał) na wyższe obroty i korzystać z niekonwencjonalnych rozwiązań. Pani admirał bowiem doskonale wiedziała, czego się po nim spodziewać. Medyk raczej nie dawał ponieść się emocjom, ale tym razem zaczął odczuwać irytację. I cholernie podobało mu się to. Wziął połamane bokkeny ze sobą, po czym wrócił na korytarz.
Widząc mizernie uzbrojonego Karasu, siedzący pod windą robot z mieczem wstał i ukłonił się w kierunku doktora, po czym przybrał pozę do walki: wysunął nogę do przodu i usytuował miecz w pionie, blisko swojego lewego boku.
- Widzę, że robot wybrał już swojego przeciwnika. Chyba powinniśmy uhonorować jego życzenia - stwierdził zaledwie pół-żartem niebieskoskóry. Jego prawa ręka była już owinięta w odpowiednią, usztywniającą taśmę. Przemytnik dopiero zajmował się drugą dłonią. - Trochę ruchu się przyda, rozbudzisz się - dodał.
Karasu z politowaniem spojrzał na swojego “sojusznika” po czym uznał, że tego nie przemyślał. Dlatego zwyczajnie usiadł po turecku na podłodze, rozrzucając dookoła siebie połamane bokkeny. Przybrał postawę nieuzbrojonej osoby i wpatrując się w robota, po prostu czekał.
„Hu hu, nie frustruj się tak.”
W głowie Karasu rozbrzmiał Mendelejew.
„Ta biała sucz, hau hau, czegoś od nas chcehehehe. Może mi dasz szansę? Hmmm? Pobawimy się ciałem na zmianę? Twoja kolej trwała już kilkanaście lat.”
Wewnętrzny doktor syntetyka stał się nieco czepny, z kolei robot stojący przed windą uniósł swój miecz nad głowę i ruszył biegiem na białoskórego. Planował silne, ale proste cięcie.
- Skoro chcecie, to bawcie się - rzekł medyk do samego siebie, a raczej do swojego wnętrza. Przywołał Simo Häyhä z pełną świadomością, że jego zdolności opierają się na broni dystansowej. Liczył jednak, że naturalna precyzja i zdolności snajpera wystarczą w tej sytuacji. Kiedy nacierający robot zbliży się do syntetyka, ten planował wykorzystać połamane bokkeny w charakterze broni miotanej. Celował w łączenia ramion z torsem - drewniane miecze nie były ostre, ale mogły chociaż na chwilę unieruchomić przeciwnika.
Eddie zaś kończył owijać lewą dłoń, ciągnąc przez chwilę ostatni element powstałego w ten sposób pancerza zębami. Obserwował dwójkę, która miała przyjemność uczestniczyć w tym pojedynku z pewnej odległości, jednak pozostawał gotowy do interwencji za pomocą prawego prostego w twarz samuraja.
Bokkeny wpadły prosto w łączenia ramion robota z torsem. Nie unieruchomiły go, ich materiały nie był wystarczająco wytrzymały. Karasu widział jak maszyna mimo wszystko prze ramionami w dół, wyłamując i odrzucając miecze tym samym ruchem. Te jednak spowalniały ruch rąk, umożliwiając doktorowi odskoczenie w bok bez najmniejszego problemu.

„Wolałbym...nie ratować twojego tyłka minuty po tym, jak spieprzysz poprzednio... Te roboty są durne...mało ekscytujące...”

Karasu czuł, jak dusza Simo sama opuszcza jego podświadomość. Wewnątrz niego musiał trwać harmider. Spór o to, kto przejmie teraz kontrolę. Jego porażka od Lu rozjuszyła znajdujące się wewnątrz dusze, a Simo nie lubił bezpośrednich zmagań. Będzie czekał na swoją szansę.

Po chybieniu robot odwrócił się w stronę nowej lokacji Karasu i przybrał ponownie postawę bojową.
- Ryzyk fizyk - zachichotał Karasu, po czym przywołał Miyamoto Musashiego. Planował sprowokować robota do ataku, wykonać unik z przejęciem posiadanej przez niego broni. Ponownie musiał polegać na umiejętnościach duszy. Wierzył, że samuraj niejednokrotnie był w sytuacjach, kiedy bez broni musiał odebrać oręż przeciwnikowi. Zamierzał powtórzyć tę sztuczkę.
Z kooperacją mistrza miecza Karasu bez trudu odchylił się przed ponownym, odgórnym cięciem robota. Następnie syntetyk złapał za rękojeść pod dłońmi maszyny oraz za ostrze nieco dalej, aby wyciągnąć je jak dźwignie. Po silnym szarpnięciu odskoczył i przekręcił się w bok, unikając kolejnego cięcia. Jak bardzo by się nie starali, broń w rękach robota nie chciała drgnąć.
-To cholerstwo ma silny uścisk. A tobie mięśni brakuje. - wyjaśnił Musashi. Chłopak, a raczej jego gość był lekko zdziwiony. Najpewniej dla starożytnego samuraja kilkutonowy uścisk niewielkiej humanoidalnej istoty był czymś absurdalnym. - Potrzebny mi miecz. - powiedział Musashi do Karasu.
- A mnie nieco nanobotów. Powtórzmy tą akcję. - Karasu chciał wykonać manewr ponownie, ale ze sporymi zmianami. Tym razem sam chciał ruszyć na robota, schylając się po odłamek bokkena i dzięki zdolnościom Musashiego, planował wykonać unik, aby znaleźć się za plecami robota. Wykorzystując drzazgę, chciał podważyć klapę z tyłu maszyny i wyrwać z niej kable, licząc na jej unieruchomienie.
Eddie kontynuował swoją obserwację. W lewej dłoni znalazła się trzecia, tym razem jedynie delikatnie owinięta owijka. Wygląda na to, że przemytnik był gotowy, by w razie niebezpieczeństwa grożącego syntetykowi zastosować nie tylko prawy prosty, ale jakiś prosty blok czy dźwignię.
- Hmpf. - Musashi puścił powietrze przez nos i wraz z Karasu skoczył w przód. Dwójka ponownie uniknęła przewidywalnego cięcia, po czym spróbowała wyrwać robotowi broń. - My przypadkiem nie jesteśmy zrobieni z tych całych nanobotów?! - spytał Musashi, wpatrując się w wiecznie ruchome, syntetyczne ciało. - Na cholerę ci więcej?! - zapytał, puszczając maszynę, która znów nie chciała drgnąć. Dwójka uchyliła się pod poziomym cięciem i wstała, podnosząc większy kawał drewna z podłogi. Przejście za robota nie było kłopotliwe, jednak przy wbiciu odłamka drewna w bardzo wąską szparę klapy, pozostałość bokkena strzeliła i złamała się. Materiał był zbyt wadliwy, musieli znowu odskoczyć.

- Czekaj, Twoje ciało jest zrobione z nanobotów? - spytał wyraźnie zaintrygowany przemytnik. Teraz był przekonany, musiał dbać o syntetyka i zyskać możliwie wiele informacji o tym ciele. Kto wie, może faktycznie uratują Anne.
- Tak, przy czym przez amnezję nie umiem skonstruować ciała od podstaw, tylko dobudować do siebie nanoboty, aby zregenerować organizm. Niemniej warto byłoby poznać zasadę działania całości, tak na przyszłość. - odpowiedział Karasu Eddiemu, cały czas wpatrując się w przeciwnika. Spojrzał na swoją lewą rękę, po czym urwał ją od łokcia do dłoni, pozostawiając sobie jedynie kikut. Wcześniej wydał polecenie nanobotom w tęj kończynie, aby ukształtowały się w imitację miecza. Nie wiedział na ile starczy materiału, dlatego celował w stworzenie czegoś, co pozwoli Musashiemu uznać, że ma w dłoniach ostrze. - Samuraju, jesteś jeszcze ze mną? Jak widzisz, potrzebuję nanobotów. A teraz wyświadcz nam przysługę i wykonaj swój popisowy numer. - wydał polecenie Karasu, składając się do wykonania Niebiańskiego Cięcia w robota.
Recollection of Form
- Teraz mówisz moim językiem~! - ostrze było zadowalających rozmiarów, dłuższe niż część ręki, z której powstało. Miyamoto Karasu przybrał postawę bardzo podobną do tej, którą miał robot, po czym z krzykiem wykonał cięcie. - あまのは々ぎり! - posyłając przed siebie magiczną energię, która przepołowiła maszynę, powodując jej eksplozję.
Moment później drzwi do sal treningowych zaczęły się otwierać. Kolejno wychodziły z nich bardzo podobne roboty, gestykulując rękoma chęć do walki, uderzając pięściami w otwarte dłonie. Trening Louise dopiero się zaczął, a Eddie kątem oka dostrzegł, że zasłaniana wcześniej przez robota winda jest nieaktywna! Wiążąc dłonie i przyglądając się, Karasu nie pomyślał, aby to sprawdzić. Mieli przed sobą bitwę bez wyjścia.
- Eddie, zabij tych, którzy przejdą za mnie.- rzekł Karasu zmienionym głosem. Medyk nie był w stanie powstrzymać zapędów Musashiego. Samuraj mając miecz w dłoni i widząc mrowie przeciwników, zwyczajnie naturalnie przejął kontrolę nad ciałem. Nie była to żadna dominacja duszy, a instynkt wojownika, który kazał mu walczyć. Miyamoto Karasu planował poczęstować roboty Niebiańskim Cięciem, jeśli te zgromadzą się w ciasnej grupie, w innym wypadku nie chciał marnować energii - rozprawi się z nimi pojedynczo.
- Dzieci tak szybko dorastają - Eddie roześmiał się głośno, wyraźnie zaintrygowany nagłą zmianą usposobienia syntetyka. Wydawało się, jakby Kurasu nagle dosłownie zmienił osobowość, a wraz z nią zyskał dostęp do zupełnie nowego odpowiednika układu nerwowego. Przemytnik miał tylko nadzieję, że z czasem przyjmie on pozę godną Muhhamada Ali czy innego Connora McGregora i pokaże jak walczyć bez broni.
Zgodnie z poleceniami sojusznika Eddie szykował się do wykluczenia osobników, które przejdą przez pierwszego z rekolektorów. Ewentualnych przeciwników zamierzał wykluczać kolejnymi prostymi uderzeniami oraz ewentualnymi wytrąceniami broni. Z wiadomych względów nie mógł zbytnio używać kopnięć. Nawet w wypadku uniku musiał bazować dużo bardziej na ruchach tułowia, starając się możliwie ograniczyć pracę nóg. Zamiast skocznego stylu walki, musiał on wykorzystać swoją zwinność i w ten sposób schodzić z drogi cięcia.
Karasu wdał się w taniec z nadciągającymi robotami. Tak, jak pojedyncza uzbrojona sztuka nie mogła go trafić, tak ta nieuzbrojona armia miała nie lada wyzwanie, aby w ogóle się do niego zbliżyć. Syntetyczny wojownik wykonywał cięcia i odskoki we wszystkich kierunkach, gdzieniegdzie mieszcząc pokazowy piruet czy magiczny atak skierowany w większe skupisko wroga. Nie wszyscy mechaniczni oponenci byli nim zainteresowani. Swój problem miał też Eddie, którego napadały coraz to kolejne mechaniczne jednostki. Mimo tego dobrze wykonana pięść pozwalała ich powalać i niszczyć ich systemy. Uprawiając w ten sposób boxing, niebieskoskóry dokonał swojej uczciwej części zadania. Ostatecznie wyzwanie okazało się bardziej rekreacyjne niż groźne.
Gdy tylko ostatnia z maszyn padła na ziemię, zasilanie wróciło do wind rozmieszczonych w kompleksie. Mogli iść dalej.
- No, to było całkiem orzeźwiające. Muszę wprowadzić mnóstwo poprawek do tego ciała, jak tylko będzie okazja. Lu chyba przygotowała dla nas pole treningowe, bo to wszystko działa tak, jak ustawione w zegarku. - zastanawiał się na głos medyk, nie mogąc zrozumieć postępowania admirał. Na wszelki wypadek pochłonął porcję białka, aby zainicjować proces regeneracji utraconej kończyny. Wolał nie zmieniać miecza w rękę, póki nie było to konieczne, bo pewnie ostrze jeszcze mu się przyda. Do tego Karasu wiedział, że nie pogardzi dodatkowymi nanobotami, którymi mógłby uzupełnić ubytki w ciele.
- Wydaje mi się, że nasze działania zwyczajnie nie zostały potraktowane jako “rebelia” - niebieskoskóry potwierdził słowa syntetyka. Widać było, że przemytnik dalej odczuwa ograniczenia nałożone na jego ciało. Delikatnie rozciągał ręce i wykonał kilka bardziej zdecydowanych ruchów nogami. Dla wyczucia spróbował wyprowadzić niskie kopnięcie.
Podniósł leżący na ziemi miecz i wziął go ze sobą.
- Przy wszystkich wstydziłeś się tak machać mieczem? - spytał w końcu.
- Raczej nie chciałem, aby machanie mieczem było jedyną czynnością, jaką potrafię. Nadużywanie obcej duszy bywa… szkodliwe. A więc Joe, gdzie teraz? - zapytał syntetyk towarzysza.
- Chciałeś sprawdzić swoje próbki, co nie? - Eddie dopytał, ruszając w stronę windy.
- Zastanawiałem się nad tym. Dobra, nie zmieniamy planów.- Karasu udał się za najemnikiem.
Para przeszła windą do hangarów. Mieli okazję zobaczyć w nich swoje statki. Pojazdy wydawały się nienaruszone, przynajmniej z zewnątrz. Mieli jednak inne priorytety. Pośpiechem udali się do kompleksu badawczego i weszli do laboratorium, którego używał Karasu. W środku panował harmider. Losowe przedmioty, próbki, maszyny, były zniszczone i rozrzucone. Jednak nie wszystko. Wyglądało to, jakby ktoś się tu bił, lub wyładowywał złość...od niechcenia.
Karasu załamał ręce z dezaprobaty. Jako naukowiec nadmiernie dbał o porządek w swoim miejscu pracy, dlatego taki chaos doprowadzał go do szaleństwa. Postanowił jednak sprawdzić, czy cokolwiek ocalało. Zależało mu na próbkach Lu, Eddiego oraz Victora, dlatego przede wszystkim ich poszukiwał. Do tego miał nadzieję, że odzyska toksynę pobraną z księżyca - ciężko byłoby mu znaleźć tak dobry paralizator, więc szkoda byłoby medykowi utracić taki okaz. Planował również sprawdzić komputer, czy przypadkiem coś z bazy zostało usunięte. Poza tym szukał czegokolwiek, co mogłoby się przydać - dodatkowego białka, ocalałych próbek, swoich nanobotów, czy chociażby nadmiarów jego toksyny lub substancji leczącej. Nie wiedział bowiem, kiedy będzie miał okazję przygotować więcej pocisków, więc każdy mililitr enzymu był na wagę złota.
Z tych dobrych wieści, uzupełnienie amunicji nie było problemem. Również supertoksyna z bazy była cała. Białko też się znalazło. Z całą resztą było gorzej. Pokładowy komputer laboratoryjny został sformatowany. Próbki były zniszczone wszystkie — nawet te puste.
- Lu ładnie się rozgościła w moim laboratorium. Niczego stąd więcej nie zabiorę. Gdzie teraz proponujesz się udać, Eddie? - zagadnął ze smutkiem w głosie medyk.
- W takim razie pozostaje tylko jedno pytanie - stwierdził niebieskoskóry. - Czy chcemy czekać na Lu i zobaczyć jakie będą konsekwencje naszych działań, czy szukać swojego szczęścia w innym miejscu - stwierdził, spoglądając na syntetyka.
- W sumie, jakby zależało jej na pozbyciu się nas… Przeszukujemy statek? Może zostawiła nam jakieś niespodzianki. - zaproponował medyk.
- A dasz radę włamać się do systemu i otworzyć drzwi do skarbca? - spytał pozbawionym nadziei głosem.
- Dobre pytanie. W normalnych okolicznościach pewnie nie byłoby problemu, ale skoro nasza Lu praktycznie jest statkiem, to pewnie zabezpieczyła się odpowiednio. - odpowiedział Karasu, nie wierząc, że taki plan miałby szansę na powodzenie.
- Ehh - niebieskoskóry westchnął, wyraźnie zawiedziony tą odpowiedzią. Nie miał swojego karabinu snajperskiego, nie było więc możliwości by wysadzić drzwi do sezamu.
- W takim razie albo mostek i próbujesz namieszać coś w systemie, albo musimy się stąd zbierać? - zaproponował.
- Dla pewności zahaczyłbym o stację dokującą droidów. Mostek jest pewnie zabezpieczony, a bez otworzenia włazu wylotowego, nie odlecimy. No chyba, że planujesz zrobić sobie własne wyjście uzbrojeniem Twojego statku. - rzucił pytaniem medyk.
- Jeśli damy radę skierować statek Lu w innym kierunku, powinienem być w stanie ominąć właz - stwierdził po chwili namysłu przemytnik. Rozciągnął ręce, nie rozwiązując zabezpieczających jego pięści owijek. - Jesteś pewien, że nie ma szans na to, byś ukradł ten statek - spytał, a jego oczy na kilka chwil zmieniły się w przysłowiowe eurogąbki, tfu - symbole intergalaktycznych kredytów.
- Wczoraj postawiłbym wszystkie szekle, że ta kupa złomu byłaby nasza. Dzisiaj nie jestem tego pewien. Ta wiedźma pewnie trzyma kilka asów w rękawie i czeka, aż wykonamy najprostszy scenariusz. Problem tylko w tym, że ta cholerna nieświadomość nie pozwala mi podjąć dobrej decyzji. Ech, zdam się po prostu na Twoją instynktowność, najemniku. - odparł zrezygnowanym głosem syntetyk. Miał dosyć ciągłego zastanawiania się i kluczenia.
- Sprawdźmy te drony - stwierdził w końcu.
Do stacji robotów dwójka doszła bez najmniejszego problemu. Biegnąc, nie natknęli się na ani jedną maszynę strażniczą, nawet kamery wyglądały na wyłączone. Ba, gdy stanęli pod drzwiami do stacji, zobaczyli też, że znajdujący się głębiej w korytarzu mostek był otwarty, a wewnątrz nie było nikogo widać.

Stacja dronów była bardzo obszerna, być może stanowiła nawet jedno z największych pomieszczeń na okręcie. Była wypełniona mnóstwem stacji naprawczo-ładowniczych, regenerujących baterie dronów i wymieniających uszkodzone części. Już teraz dwójka zobaczyła mnóstwo maszyn w stanie spoczynku, wyłącznie kilka stacji nie było zajętych, liczba niewiele mniejsza od pojedynków, które odbyli z nimi na najniższym piętrze, przy czym całkiem normalnym było posiadanie mniejszej ilości stacji, niż droidów.
- Dziwnie tu, za spokojnie. I droga na mostek otwarta. Mam co do tego złe przeczucia. - powiedział na głos Karasu. Spodziewał się czegokolwiek, ale kompletnie zaskoczył go brak niespodzianki, jakiegoś przeciwnika, czy trudności. Doszedł do wniosku, że Lu udało się osiągnąć zamierzony efekt, ewentualnie medyk zaczął wpadać w paranoję.
- Na pewno nie chcesz sprawdzić tych systemów, chyba możesz zalogować się do którejś ze stacji, ewentualnie wyłączyć pozostałe czy przerzucić je w tryb serwisowy? - zaproponował niebieskoskóry.
- Musiałbym wyłączać każdy oddzielnie, wygląda na to, że musimy zaatakować mostek. - odparł medyk.
- Chodźmy - odpowiedział niebieskoskóry, wyraźnie zmęczony użytecznością swojego towarzysza. Z czasem zaczął mieć wrażenie, że syntetykowi tak blisko do bycia hakerem, co Eddiemu do policjanta.
Mostek był opustoszały. Przy głównej stacji dowodzenia stała pusta szklanka po jakimś drinku. Sam komputer był w stanie spoczynku. Właściwie jedyną nietypową rzeczą w pomieszczeniu było pudełko na jednym ze stolików. Było to proste metalowe pudło z zamkiem na klucz, którego nigdzie nie było widać. Boczne i górne ściany pudełka były polem energetycznym, generowanym przez podstawę z zamkiem. Wewnątrz było widać dwie cesarskie karty kredytowe wyświetlające dwieście tysięcy kredytów każda.
- Możesz zamienić swoją dłoń w klucz? - spytał niebieskoskóry, nie komentując na razie całej sytuacji. Zwyczajnie nie wiedział jak mógłby to uczynić.
- Zobaczymy. - odparł medyk i wsadził palec do dziurki. Miał przy tym nadzieję, że mechanizm nie podziała jak kontakt, przed czym uprzedzały dawno temu ziemskie matki swoje dzieci. Syntentyk wydał polecenie nanobotom w palcu wskazującym, aby te dostosowały się do zamka. Miały wypełnić ubytek, po czym medyk miał przekręcać palcem, niczym kluczem. Przy nieudanej próbie, nanoboty miały zmienić układ, aż mechanizm zadziała i puści. Karasu zdawał sobie sprawę, że proces zajmie chwilę czasu, bowiem liczyła się maksymalna precyzja w uformowaniu mikroskopijnych maszynek w odpowiedni schemat.
Karasu musiał mieszać przy maszynie dobre kilkanaście minut. Przede wszystkim dlatego, że nigdy wcześniej nie zajmował się tego typu operacjami, jak i nie posiadał specjalnej wprawy w przekształcaniu swojego ciała. Detaliczna kontrola palca w celu stworzenia bardzo dokładnego odwzorowania zębów klucza, w dodatku nie widząc wnętrza zamka...okazała się kłopotliwa. Nie była jednak niewykonalna. Po jakimś czasie palec zdołał się przekręcić, a bariera pudełka znikła. Rebeliancka para miała przed sobą dwie karty kredytowe.
- I oto jest nasza wypłata. Ciekawe, czy karty kredytowe mają w sobie nadajnik do namierzania. Jesteś w stanie to sprawdzić Eddie? - rzekł medyk, po czym spróbował uruchomić komputer na mostku.
Komputer dość szybko powrócił z automatycznego stanu spoczynku, nieco dłużej ładował się ekran kokpitu. W międzyczasie Karasu miał okazję spojrzeć na wyświetlacz wewnętrznego systemu zarządzania. Maszyna wyskoczyła z prostym komunikatem:

„Formatowanie systemu monitorowania zakończono pomyślnie”.

Chwilę później zewnętrzne kamery okrętowe w końcu zarejestrowały obraz i wysłały go do wielkich monitorów na odległych ścianach mostka. Znajdowali się wewnątrz wolnego hangaru, czyli takiego, który ma przyciąganie grawitacyjne, ale nie jest osłonięty przed próżnią. Jego zadaniem było utrzymywanie okrętu w miejscu, gdy załoga albo zeszła w kombinezonach do wnętrza stacji, albo przeleciała w inne miejsce mniejszymi statkami. Jednakże jedna rzecz się nie zgadzała.

Od strony stacji byli otoczeni przez cesarskie wojska.

Karasu szybko zerknął na ekran monitoringu, który właśnie skończył reboot po formacie. Właz do okrętu został wyważony, a uzbrojeni żołnierze właśnie wchodzili i rozbiegali się po okręcie. Wyglądali dość poważnie. Cokolwiek się tu działo, przez swoje bojaźliwe badanie okrętu i zabawę z pudełkiem stracili dość sporo czasu. Dali tej podejrzanej ekipie sporo czasu, jakikolwiek był ich cel.
 
Fiath jest offline  
Stary 22-08-2018, 11:22   #35
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Czyli Lu nie była tak czysta, jakby tego pragnął Victor - Eddie uśmiechnął się. Najwidoczniej jego niezbyt przemyślane działanie dotyczące sieroty, która zapewne zostanie centrum zbyt wielu wydarzeń w ciągu najbliższych kilku tysięcy godzin, ściągnęło na nich całe cesarstwo. Niebieskoskóry został postawiony przed dość prostym wyborem. Mogli próbować uciec całym statkiem, bądź bezpiecznie wyminąć wszystkich myśliwcem. Tych możliwości nie dało się połączyć.
- Zastanawiam się, czy lepsza byłaby ucieczka, walka, czy też zwyczajne przyjęcie naszych gości. W końcu nie wiemy, czego chcą. - rzekł Karasu, przyglądając się ruchom żołnierzy poprzez monitoring.
- Jeśli dasz radę aktywować to coś, czym rozwaliła nas Lu, to możemy się zastanawiać - odparł, obserwując rosnącą liczbę przeciwników. - W przeciwnym wypadku, chyba lepiej uciekać. Nie wiem jak w Twoim przypadku, ale cesarstwo nigdy jakoś za mną nie przepadało - dodał.
- Ja formalnie nawet nie jestem człowiekiem, więc zobaczmy, co ta maszynka potrafi. - odrzekł syntetyk, po czym zaczął grzebać w systemie statku. Szukał opcji odpowiedzialnej za grawitację na okręcie.
- Dla bezpieczeństwa sprawdzę silniki - zakomunikował niebieskoskóry. Szukał odpowiedniego komputera by zablokować wejścia do hangaru i sprawdzić stan napędu głównego okrętu.
Karasu miał szeroki zakres wiedzy i umiejętności. Był doktorem, lekarzem, naukowcem biologicznym, choć nie pamiętał wszystkiego, czego się w tych czasach nauczył. Był też kronikarzem, była to praca mętna i na swój sposób nudna, często sprowadzana do opisywania artefaktów bez faktycznego dostępu do nich, a wyłącznie danych opisowych czy nagrań. Przynajmniej jeżeli chodziło o te faktycznie interesujące narzędzia. Komputerowcem właściwie nie był. Okrętów też nigdy nie pilotował. Zadanie znalezienia właściwego menu do kontroli grawitacji w systemie pokładowym, który okazał mieć kilka set zakładek, każda z kolekcją sekcji pod nimi, było prawdziwym wyzwaniem. Mimo tego nie łamał się.

W międzyczasie Eddie grzebał w komputerze pomocniczym. Jego doświadczenie na ten temat też było znikome, ale jednak znacznie większe niż u Karasu. W końcu znał się na statkach, zwyczajnie nie tych rozmiarów. Orientacyjnie zgadywał który komputer może mieć tego typu dostęp i sprawdzał jego opcje. Zajęło mu to nawet nie aż tak długo, zaledwie kilkanaście minut. Hangar był już zajęty przez pierwsze wojska. Dzięki kamerze widział, jak pierwsi żołnierze wbiegają do środka, a jeden z nich zaczął podpinać coś do okolicznych paneli. Był teraz w stanie kontrolować wszystkie urządzenia i elementy w hangarze. Pytanie, co zamierzał w tej sytuacji zrobić.

Karasu gorączkował się w swoich poszukiwaniach. Kątem oka widział, jak żołnierze rozchodzą się po okręcie. Weszli do hangaru, jakaś grupa pędziła do kwater i zbrojowni. Mniejsza ekipa bardzo mozolnie zmierzała w stronę mostka, byli ostrożni i prawdopodobnie, szedł z nimi kapitan. Lekarz odetchnął z ulgą, gdy w piątej sekcji atmosferycznej statku znalazł w końcu zewnętrzny interfejs sterowania warunkami okrętowymi. Najwidoczniej sekcja ta była kontrolowana z mostka w sytuacjach nietypowych, więc menu było głęboko zakopane w innych, bardziej przydatnych opcjach. Chcą uzyskać do nich dostęp, Karasu zobaczył okno autoryzacji. Komputer chciał hasło.
- Eddie, dasz radę zabarykadować wejście na mostek? Nie wiem ile mamy czasu, a to może chwilę zająć. - końcówkę zdania Karasu wypowiedział innym głosem. W tym momencie przywołał do siebie duszę Kevina Mitnicka. Nie miał czasu ani ochoty na zgadywanki, a wiedział, że ten hacker powinien poradzić sobie z problemem. Syntetyk planował powtórzyć sztuczkę Lu w miejscach, gdzie znajdowali się żołnierze. Jedynie mostek miał mieć zapewnioną standardową grawitację. Karasu nie znał w pełni możliwości tej duszy, ale starał się również przejąć kontrolę nad całym statkiem - chciał mieć do swojej dyspozycji dostępne roboty, monitoring oraz wszelakie urządzenia, które były podłączone do systemu okrętu.
- Póki co zablokuję wejścia do hangarów, to kupi trochę czasu - stwierdził niebieskoskóry, wpisując kilka odpowiednich komend. Następne odszedł od komputera i ruszył w stronę stanowiska pilota. - Jeśli tylu ich weszło na statek, raczej nie strzelą gdy włączymy silniki - wytłumaczył, aktywując poszczególne elementy systemu napędowego. Prędkość, z jaką wykonywał poszczególne akcje oraz kilka kropel potu na jego czole wskazywały, że pomijał conajmniej kilka procedur bezpieczeństwa.
Palce opętanego Karasu poruszały się błyskawicznie po ekranie, przeskakując z menu do menu. Chłopak nie miał dostępu do żadnego oprogramowania hackerskiego. Musiał liczyć tylko i wyłącznie na nieścisłości systemu, dziury w jego funkcjonowaniu. Oznaczało to, że zabawa nie będzie dla niego łatwa, nie tak jak w przypadku Eddiego, który silniki uruchomił w moment, a raczej rozpoczął ten proces. Okręt był ogromny i potrzebował dłuższej chwili na pełne rozgrzane i uruchomienie. System wypowiadał 20 minut. Eddie wiedział lepiej. Mogą ruszyć w bardzo powolnym tempie po dziesięciu i raczej nic im nie będzie. Po piętnastu mogą przyśpieszać, to wytrzymają zwykły lot. Jeżeli para pokwapi się na gaz do dechy wcześniej, to będzie ryzykować uszkodzenie silnika.

Nowy lokator Karasu był skupiony na swoim obecnym zadaniu. Był pod tym względem bardzo nabuzowany. Nie zwracał najmniejszej uwagi na inne rzeczy jak ekran kamer. Nie zdawał sobie sprawy, że raport z zamkniętymi drzwiami hangaru pobudził gości w korytarzu do mostka do bardziej agresywnego marszu. Mitnick miał jednak lepsze zajęcie: wyzwanie. Uwielbiał, gdy system z nim walczył, lub gdy należało rozprawić się z nim w nowatorski sposób. W tym wypadku niepewność była spora: czy da się w ogóle obejść ten system? Miał kilka pomysłów. Jeden szybki nie zadziałał. Drugi, dłuższy, pomógł, ale nie tak jak miał na to nadzieję. Trzeci był w ruchu. Podłużne obejście przez kilka procesów inwentaryzacyjnych. Niestety, to jak szybko on może wklepać komendy, nie przekłada się na to, jak szybko komputer jest w stanie je przetrawić. Nadchodziła chwila prawdy: Przewidywany czas pracy: osiem minut. Podskakiwało do piętnastu, czasami spadało do dwóch albo czterech. Jeżeli przejdzie, będą mieli dostęp do systemów atmosferycznych. Jeżeli nie, będą w punkcie wyjścia.

Drzwi na mostek otworzyły się.

Stanął w nich zamaskowany osobnik w zdobionym pancerzu wyglądającym nieco przestarzale. Było to jednak mylne, w imię tradycji Szlachetni Inkwizytorzy modelowali swoje generacje pancerzy możliwie podobnie do poprzednich, nie były one jednak przedawnione. Wraz z nim, do pomieszczenia weszło dwóch uzbrojonych żołnierzy. Eddie kątem oka widział jeszcze trzech za nimi, mieszających w panelu do stacji robotów. Podpięli się do niego jakimś ustrojstwem.

- Edward Duran dokuje na stacji Skidów, gdy moja jednostka ma tam postój. Szczęśliwe. - skomentował inkwizytor. - Edward Duran dokuje na stacji Skidów, gdy tam jestem, w dodatku robi to skradzionym okrętem gwiezdnym należącym do armii cesarskiej. Niewiarygodnie szczęśliwe. Dla mnie. Acz muszę ci pogratulować, jesteś chyba pierwszym przemytnikiem w historii cesarstwa, który ukradł okręt. To jest, bez wcześniejszego abordażu. - jego złota maska nie poruszała się, gdy mówił. Był to w zasadzie hełm, oddalony od jego faktycznej twarzy.

Zostało 20 minut do pełnego funkcjonowania silników.
Zostało 4-15 minut zanim Karasu uzyska dostęp do systemów atmosferycznych.

- Edward Duran we własnej osobie - stwierdził, pomijając jednak wszelakie związane z kurtuazją ukłony. Nie dość, że nie był w odpowiedniej do tego sytuacji, to zwyczajnie miał gdzieś większość tego typu konwenansów. - Dla współpracowników Eddie - dodał, spoglądając na inkwizytora. Czy jego głos kojarzył mu się z kimkolwiek? Czy był chociaż w stanie wydedukować, poza wszelkie wątpliwości, jego płeć?
- Jak widzisz tego typu wyczyny są dla mnie zbyt łatwe, teraz robię to dodatkowo w kajdanach na nogach - stwierdził, wskazując palcami na umocowane na jego kostkach ciężary. - Ot tak, OPEN - stwierdził, rzucając jednym z zapoznanych u Lucypher frazesów. Wątpił by magiczne “sezamie otwórz się” miało taki sam efekt na kajdany co na bariery energetyczne, mógł jednak spróbować.
Karasu skulił się i zaczął lamentować oraz płakać pod nosem. Nie na tyle, aby to komukolwiek przeszkadzało, ale na tyle wyraźnie by dało się to usłyszeć. Liczył, że w ten sposób nie zostanie potraktowany jako osobnik niebezpieczny, a za cywila wziętego w niewolę. Miał bowiem nadzieję na kupienie czasu - czym dłużej nie traktowano go poważnie, tym większą mieli szansę na osiągnięcie celu.
Przedstawiciel najwyższych służb porządkowych brzmiał jak mężczyzna, Eddie jednak go nie znał. Właściwie do tej pory nie miał do czynienia z inkwizycją w ogóle. Ten odłam wojskowy zajmował się polowaniem na syndykaty nadużywające artefaktów oraz ludzi z groźnymi iskrami. Jeżeli znalazł się na ich czarnej liście, była to dla niego nowina. Nie był jednak do końca pewny, jak oni funkcjonują. Zdarzyło mu się przemycać z zabarykadowanych planet towar spod ich nosa, ale zawsze na długo przed ich przybyciem. Mógł co najwyżej stwierdzić, że sam osobnik nie będzie posiadał ani iskry, ani artefaktów. Było to dla nich zakazane.
Na słowo „Open” towarzysze inkwizytora unieśli bronie w gotowości, natychmiast celując w Eddiego. Sam inkwizytor nie drgnął.
- Chwalisz się i jeszcze z dumą prezentujesz język herezji. Doprawdy, zakon miał rację, gdy wpisał cię pod obserwację. - Inkwizytor kiwnął głową, przytakując. - Poddajcie się bez walki, obydwoje. Mam żołnierzy i techników rozprzestrzenionych po całym okręcie. W dodatku znamy jego wnętrze, to sławna jednostka. - ostrzegł. - O szczegóły z gorącą ciekawością wypytam was na komisariacie albo w katedrze. - stwierdził.

Zostało 19 minut do pełnego funkcjonowania silników.
Zostało 4-15 minut zanim Karasu uzyska dostęp do systemów atmosferycznych.
- Wy nic nie rozumiecie - mówił Karasu - To zaraz wybuchnie. Wszyscy zginiemy, jak go nikt nie powstrzyma. - lamentował skulony syntetyk.
- A nie sądzisz może, bezimienny inkwizytorze, że skromny przemytnik nie miałby możliwości poznać języka heretyków? - spytał po dłuższej chwili zastanowienia. - Załóżmy że znalazłem ten statek, jednak chyba nie byłem pierwszym jego niecesarskim właścicielem? - dodał po chwili.
Inkwizytor machnął ręką na swojego towarzysza. Ten zawiesił broń na plecach, po czym podszedł do Karasu, pochylając się przy nim. Opancerzony osobnik miał zamiar przerzucić ramię syntetyka przez bark i wynieść go z pokładu.

W tym czasie inkwizytor odpowiedział Eddiemu:
- Tak. Na pewno wątpię, aby jedna osoba zrobiła coś takiego samemu, nieważne jak magiczna. Ale o tym porozmawiamy na przesłuchaniu. Choć do nas, opuścimy okręt. Nie chcę cię widzieć przy konsoli sterowej ani minutę dłużej. - Stwierdził inkwizytor. Jego maska kompletnie zasłaniała jego twarz, wliczając oczy, przez co niemożliwym było stwierdzić, czy to żądanie było typowym zarządzeniem, czy reakcją na wykrzykiwania Karasu.

Zostało 18 minut do pełnego funkcjonowania silników.
Zostało 3-17 minut zanim Karasu uzyska dostęp do systemów atmosferycznych.
- NIE DOTYKAJ MNIE, JA TEŻ JESTEM ZARAŻONY! - krzyknął medyk odsuwając się od żołnierza. W jego zachowaniu dało się wyczuć przerażenie, najwidoczniej schizofremia syntetyka znalazła nietypowe zastosowanie. Haker był ewidentnie przerażony sytuacją, a Karasu wykorzystywał to na swoją korzyść. A przynajmniej tak mu się wydawało - Skarbiec głupcy, on nas wszystkich wysadzi! - powiedział roztrzęsionym głosem naukowiec.
- Czyli potwierdzasz, że nie ukradłem tego statku od cesarstwa - dodał, rozkładając ręce na boki. Nie był do końca pewien co robi Kurasu. Już kilka razy widział, jak syntetyk całkowicie zmieniał swoje zachowanie, nabierając zupełnie innej mowy ciała. Kto wie, może i tym razem syntetyk zdradzał swoich chwilowych towarzyszy. W oczach inkwizytorów opinia medyka i tak nie miała znaczenia. Z drugiej strony… Czy zdanie “nieczystego” człowieka było odbierane chociaż trochę inaczej.
- Łaskawie daję ci szansę. - sprostował Inkwizytor. Podniósł dłoń, pokazując trzy palce. Jego drugi towarzysz kliknął coś przy swoim magazynku i bez ceregieli wypalił go w syntetyka. Kilkadziesiąt strzałek wbiło się w jego ciało. Na szczęście ten organizm nie miał wnętrzności, które mogliby otruć bądź uśpić. W tym czasie ten pierwszy żołnierz, od którego doktor odskoczył, zdjął swoją broń z pleców.

Zostało 18 minut do pełnego funkcjonowania silników.
Zostało 1-12 minut zanim Karasu uzyska dostęp do systemów atmosferycznych.
Karasu nie do końca wiedział jak ma zareagować na ten nagły ostrzał, dlatego padł na ziemię i zaczął trząść się jakby dostał malarii. Chciałby poprawić efekt poprzez toczenie śliny z ust, ale jego organizm nie był żywy, dlatego pozostało mu leżeć twarzą do ziemi i udawać drgawki. Nie wiedział, czy dobrze zareagował na ostrzał, ale kompletny brak reakcji mógł być bardziej podejrzany. Z tego powodu zwyczajnie zaryzykował.
- No i co mi zepsuliście zakładnika - Eddie był wyraźnie zszokowany. Cokolwiek było w tych strzałkach, raczej nie powinno zadziałać na chmarę nanobotów. Jedną ręką ustawił autopilota, by rozpoczął procedurę startu za 8 minut. Ruszył w stronę syntetycznego towarzysza, zamierzając wyciągnąć kilka ze strzałek z ciała Kurasu. - Z ciekawości, czym zgrzeszył? - spytał.
- Paranoja. Najpewniej przez narkotyki. Nie powinien dostawać konwulsji po zastrzykach nasennych. - stwierdził inkwizytor. Gdy Eddie ruszył w stronę Karasu, dwójka żołnierzy zaczęła iść w jego stronę, trzymając ręce na karabinach. Mniej-więcej na środku pomieszczenia trójka się spotkała. Bez ceregieli, przemytnik skasował petenta po prawej niemal natychmiastową pięścią. Niemożliwym było zarejestrowanie ataku żywym okiem, więc towarzyszący mu drugi zobaczył tylko jak z hełmem wgniecionym w twarz, jego kolega odlatuje na podłogę. Nie chcąc tracić czasu, Eddie odskoczył w tył, starając się przejść za żołnierza, który w odruchowy sposób zamachnął się bronią i cisnął kolbą w brzuch niebieskoskórego, co lekko zabolało. Mniej-więcej też w tym momencie rozległ się wartki i ogłuszający ryk piły mechanicznej. Zaciskając dłonie na swoim szerokim mieczu, Inkwizytor włączył ostrze w obroty i zaczął powoli iść w kierunku niebieskoskórego. Jego krokom towarzyszyła smuga dymu spalinowego wydobywającego się z rękojeści.
Niebieskoskóry zamierzał uderzyć otwartą dłonią w tył głowy przeciwnika, tym razem wykonując “zaledwie” zwykły cios ręką znajdującą się bliżej celu. Pamiętając niesamowicie wytrzymały hełm Viktora, wolał zmienić nieco taktykę. Silne uderzenie rożłożone na całą powierzchnię ataku powinno wprawić cały element zbroi w dość silne drgania.
Wraz z atakiem chciał skrócić dystans między nim i ochroną inkwizytora, robiąc krótki, acz kończący się pod kolanem celu. Ten ruch, o ile nieco wolniejszy za sprawą znajdujących się na kostkach niebieskórego kajdan, był za ich sprawą dodatkowo wzmocniony. Następnie zamierzał, wykorzystując wyprostowaną już rękę, zaatakować dłoń trzymająca karabin i odebrać go wrogowi.
O ile samo zagranie można było uważać za dość “normalne”, w wypadku Eddiego było to tylko i wyłącznie komplementem. Przeszedł jedynie kilka treningów żołnierskich i najemniczych, hartował swoje zmysły zarówno w trakcie walki o przetrwanie w więzieniach, jak i sterując poruszającymi się w kosmosie myśliwcami. Również jego ciało było silniejsze od zwykłego człowieka. Wykorzystywanie “zwykłych” zdolności było więc najlepszym, co mógł robić. Dość proste ruchy były dobrze wytrenowane, a jego “normalny atak” był zwyczajnie lepszy niż obrona czy reakcje “normalnego” człowieka.
Karasu czekał aż inkwizytor przejdzie obok niego lub nad nim. Gdyby inkwizytor przekraczał syntetyka, ten zamierzał wbić w niego od spodu miecz. Nie zaryzykuje jednak ataku, gdyby przeciwnik przechodził obok ciała naukowca. W takim wypadku Karasu planował dalej leżeć i udawać paraliż. Planował zaatakować, gdy będzie widział plecy wroga. W takim wypadku chciał przywołać duszę Musashiego i potraktować inkwizytora soczystym Niebiańskim cięciem.
Gdy Eddie złapał za broń żołnierza klęczącego teraz przed nim, spojrzał do góry. Zobaczył inkwizytora biorącego zamach w jego stronę. W tym momencie Karasu zerwał się na nogi i posłał wiązkę energii na służbistę, która uderzyła z impetem w jego plecy, odcinając płaszcz i pozostawiając płytką rysę w pancerzu. Inkwizytor w ogóle nie zareagował, posłał cięcie na niebieskoskórego, który odskoczył z karabinem. W efekcie nieznany mężczyzna przepołowił tylko swojego poddanego. Zrobił to pojedynczym, płynnym ruchem. - Powtórzę to ostatni raz: na ziemię. Ręce za głowę. - zażądał inkwizytor, nie wyłączając ostrza. W jego ogłuszającym ryku Karasu usłyszał cichy szum. Dopiero po chwili zorientował się, że to dźwięk otwieranych drzwi. Trójka, która wcześniej obsługiwała dok z robotami, musiała zerwać się z uwagi na hałas i ruszyć w ich stronę. Lada moment tu będą.
- Nie sądzę by przepoławianie żołnierzy cesarstwa było jednym ze statutowych działań inkwizytorów - zauważył Eddie. Wymierzył karabin w inkwizytora. - Zauważ, że żaden z nas nie zabił nikogo, kto wszedł na pokład wbrew oficjalnym procedurom - niebieskoskóry nie musiał kłamać. Faktycznie nie zabili jeszcze dzisiaj żadnego sługi cesarstwa. Zgodnie ze słowami inkwizytora, nie mieli nawet sobie nic do zarzucenia. Właściwie to sprzeciwili się heretykom, którzy chcieli przeciągnąć na swoją stronę jeden z eksperymentów cesarstwa i wykorzystać go do propagowania zbrukanej wizji ludzkiej rasy. Niebieskoskóry zaśmiał się w duchu, wyobrażając sobie taką linię obrony podczas przesłuchania.
Cóż, przynajmniej biorąc pod uwagę tylko inkwizytorów, to wytłumaczenie jest równie prawdopodobne co każde inne.
- Nie wiem więc, czy to ja nie powinienem Cię teraz pojmać - zauważył.
Karasu był zaskoczony słabością swojego ataku, ale nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Odwrócił się bokiem, aby móc rzucić okiem na komputer i sprawdzić jak szło przejmowanie kontroli. Liczbą którą zobaczył wcale go nie usatysfakcjonowała. Medyk nie planował reagować, tylko poczekać na dalszy rozwój wypadków. Odsunął się możliwie jak najdalej, aby być poza zasięgiem ataków, a samemu mieć pełny obraz pola bitwy.
Inkwizytorzy...byli wyjątkowo bezdyskusyjni w obyciu. Pan władza być może nie chciał, może nie potrafił zrozumieć zarzutów i argumentów Eddiego, ale, tak czy siak, po prostu je zignorował. Słysząc dźwięki, które go nie satysfakcjonowały, ruszył do ataku z szybkim cięciem w stronę Eddiego. Widząc, je Eddie odchylił się w tył. Kraniec ostrza naciął jego klatkę piersiową, tworząc płynną, parzącą wręcz ranę. Nie dając się wytrącić z równowagi, Eddie natychmiast pochylił się w przód ze swoją stylową pięścią, posyłając ją w kierunku łokcia przeciwnika. Ręka poszybowała w powietrzu, chybiając cel o włos, a jej siła kinetyczna rzuciła resztą Eddiego w ruch obrotowy. Mężczyzna stracił równowagę i zaczął spadać w kierunku inkwizytora, który uderzył go głową, odrzucając obolałego przemytnika w tył na ziemię. Przeciwnik go nie dobił. Dyszał przygarbiony, powoli powracając do swojej początkowej, niezłomnej postawy. - Iskry zabijam hobbystycznie, szczylu.
Karasu ruszył do sprintu, po czym wyskoczył, uderzając mieczem od góry tak, aby wbić go pomiędzy hełm a kołnierz pancerza inkwizytora. Następnie planował użyć go niczym dźwigni, aby wyrwać hełm.
Gdy Karasu wylądował, wibracje wywołane przez opór na mieczu zatrzęsły jego dłońmi. Wbił się, choć nie był pewny czy w szparę. Gołym okiem nie było jej widać, ale, tak czy siak, miecz w czymś się zanurzył. Patrząc za siebie, kronikarz zaczął wyrywać hełm. Inkwizytor chciał go dosięgnąć, ale poruszał się zbyt wolno. Praktycznie zrzucając się na miecz, syntetyk podważył hełm, z którego podstawy zaczęły odskakiwać liczne kable, rury i zaczepy. Wtedy miecz pękł. Karasu wylądował na ziemi z połową ostrza. Inkwizytor spojrzał na niego przez ramię. Hełm mężczyzny zaczął prześwitywać, uszkodzenia były oczywiste. Karasu miał nieprzyjemność zobaczyć dość przeciętną, łysą postać, z tatuażem twarzy cesarzowej na czole. Jego hełm nie trzymał się już twarzy, dygotał do przodu i do tyłu z każdym ruchem głowy. Mimo wszystko jednak dalej tam był. Ta technologia okazała się bardziej skuteczną od tego, co posiadał Victor.
- Pokaż kotku co masz w środku - szepnął Karasu używając swojej iskry, Eksterioryzacji. Dusza medyka opuściła ciało i powędrowała w odwiedziny do inkwizytora, gdy ich spojrzenia się spotkały. Karasu liczył, że Eddie nie będzie potrzebował dodatkowych wyjaśnień, chociaż obawiał się o swoje syntetyczne dupsko - nieco nadużył Studni Dusz, więc kto wie, co Boomy odjebie, znaczy co stanie się dalej.
Niebieskoskóry rzucił trzymanym karabinem na ostrze przeciwnika. Liczył, że chociaż na sekundę wykluczy to z rozrywki miecz, któremu znacznie bliżej było do maszyn tworzącym MOM z całych istot. Nie rzadko zresztą pierwotnie nie posiadających w sobie mięsa. Wykorzystując chwilę zamieszania zamierzał wykonać soczystego i sonicznego sierpowego, który miał obrócić głowę inkwizytora o kolejne kilkaset stopni. Cóż, może chociaż kilkadziesiąt. Skoro głowa i tak była zwrócona w inną stronę, dużo łatwiej było skręcić kark denata.
Karabin wleciał prosto w wirujące ostrze, rozlatując się na kawałki i...eksplodując. Jego odłamki poleciały w każdym kierunku, jeden z nich trafił biorącego zamach Eddiego prosto w policzek, konfundując go, lekko pozbawiając równowagi i ogólnie, wytrącając z rytmu. Gdy przemytnik podniósł głowę, zobaczył, jak Karasu pada nieprzytomny na podłogę, jak gdyby ktoś go wyłączył. W tym też momencie przez drzwi wbiegła dwójka dodatkowych żołnierzy w towarzystwie trzech robotów Lu. Najpewniej przeprogramowanych.

Tymczasem Karasu znalazł się wewnątrz umysłu, czy też duszy Inkwizytora. Było to ogromne, białe pomieszczenie pełne tłumów ludzkich manekinów. Setki tysięcy ludzi stały w grupach, zamrożone w czasie podczas rozmów, posiłków, spacerów czy modlitw. Pośród nich byli tacy, z którym emanowała niebieska energia, dymiące się światło miało w sobie jakiś magiczny urok. Właśnie tym manekinom brakowało głów i kończyn, ich ciała były popękane, a ich towarzysze w rozpaczy.

Pośrodku tego wszystkiego stał inkwizytor. Był wysoki, szeroki, niesłychanie umięśniony, oraz z wyrazu twarzy — rozwścieczony.
Plan wykorzystania karabinu jako coś mającego skupić uwagę inkwizytora okazał się porażką. Zamiast dać kilka dodatkowych sekund przemytnikowi, całkowicie uniemożliwił dalszy atak. Coś jednak się zmieniło. Nie wiedział co zrobił syntetyk, jednak przeciwnik zwyczajnie nie zareagował. To dawało tak wiele możliwości.
Niebieskoskóry rozszerzył nieco nogi, obniżając nieznacznie swój środek ciężkości. Całe jego ciało znajdowało teraz oparcie w stopach, a każdy ruch wywodził się właśnie z nich. W ciągu kilku treningów, które miał przyjemność odbyć na statku, to właśnie tego typu pozycja dawała największe możliwości wyprowadzenia stabilnych uderzeń. Ponoć starożytni mistrzowie nazywali ją pozycją konia, Eddie nie miał ku temu przesłanek. Dla niego była to pozycja niska, ewentualnie podstawowa.
Wyprowadził soniczne uderzenie w kość promienistą ręki trzymającej miecz. Zamierzał przebić się na drugą stronę kończyny. Jeśli pierwsze uderzenie nie przebije na wylot zbroi, planował zwyczajnie je powtórzyć, tym razem wykorzystując drugą dłoń.
- Witaj inkwizytorze, naprawdę nie zazdroszczę Ci Twojego fachu. Wysyłanie niewinnych istot na drugą stronę, patrzenie jak towarzysze broni umierają w imię większego dobra. A to wszystko tylko dlatego, że ktoś naopowiadał Wam kłamstw. Nie musisz się jednak martwić, tutaj jesteś bezpieczny. Żadna herezja, czy zło nie spotka Cię tu. Jestem Karasu, a Ty? - przywitał z uśmiechem swojego przeciwnika syntetyk.
- A ja jestem normalnym człowiekiem, który nie znosi pseudofilozoficznej, dziecinnej gadki. Jeżeli chcesz ze mną rozmawiać, zacznij to robić jak dorosły i zrzuć te brednie. - Niezadowolenie wylewało się z inkwizytora jak woda ze spękanej dziury. - Dość się nasłuchałem waszych jęków i pieprzenia, zanim mnie tu wciągnąłeś i jeżeli dalej masz mi do zaoferowania aroganckie jęki, to się pierdol. - dusza rozglądała się na boki, badając swoje położenie.

Pierwszy cios Eddiego wywołał tylko pęknięcia w pancerzu, podobnie jak gdy walczył z Victorem, tylko słabiej. Drugi pancerz skruszył w miejscu ciosu, sprawiając przy okazji, że inkwizytor wypuścił broń. Jego ciało zaczęło powoli drgać. Podobnie sytuacja miała się z syntetykiem. W międzyczasie, widzący zamieszanie żołnierze zaczęli otaczać Eddiego z dwóch stron, ignorując ciało Karasu.
Niebieskoskóry zamierzał złapać piłomiecz, nim ten zetknie się z ziemią i, wykorzystując istniejący już pęd ostrza, odciąć jedną z nóg inkwizytora.
- Nie ruszać się! - krzyknął. O ile tego typu groźba płynąca z ust otoczonego, rannego złodzieja nie była czymś, co w normalnej sytuacji mogłoby odnieść zamierzony skutek, sprawa na mostku wygląda zupełnie inaczej. Ich przywódca właśnie ulegał wpływom i był metodycznie niszczony przez byle heretyków. Jeden z ich sojuszników leżał przy jednej ze ścian, nieprzytomny. Drugi był rozpruty przez otrze ich dowódcy. Coś było nie tak…
- Kultury Was nie uczą. Przecież mamy cały czas tego świata, nigdzie Ci się nie powinno śpieszyć. W zasadzie nie wyjdziesz stąd, póki nie zaspokoisz mojej ciekawości. Skąd pomysł, że Edward przejął statek? Nie wiecie, że jest w trakcie misji? - zapytał Karasu.
- Nie ma żadnego pomysłu. Nie będę prowadził żadnych przesłuchań na wrogim statku pod cudzą kontrolą. Nie jestem głupi. Walczycie o czas i jest to oczywiste. - sprzeciwił się inkwizytor. - Gdybyście mieli jakąkolwiek wolę się poddać, zrobilibyście to już dawno. Dałem wam liczne okazje. Ale nie. Rzucacie się, jęczycie. Nie macie czystego sumienia.

Łapiąc miecz, Eddie zobaczył, jak nagłym ruchem Inkwizytor kieruje twarz w jego stronę. Spojrzał błękitnoskóremu w oczy, gdy ten chwycił ogromny miecz i rżnął nim w nogę inkwizytora. Ostrze było ciężkie, a jego rwący mechanizm rzucał jego ciężarem na wszystkie strony. Eddie przepiłował połowę nogi inkwizytora, po czym musiał puścić broń, nim ta sama wyrwie mu się z ręki. Nietrzymane urządzenie natychmiast przestało się wiercić. Gdy tylko podniósł wzrok, zobaczył żołnierza z dwoma robotami po swojej lewej, oraz dwóch żołnierzy i jednego robota po swojej prawej. Wszyscy gotowi do wystrzału z brońmi skierowanymi w niego. Przemytnik miał ćwierć sekundy na reakcję.

- Czy tego nauczają? Tego chciałaby cesarzowa? To jej znak nosisz na czole, to jej imię powinno gościć na Twoich ustach, a jednak nie wiesz, że we własnych szeregach czai się herezja. Jesteś pewny swojej wiary inkwizytorze? Wiesz, dla kogo walczysz? Bo mnie się wydaje, że mącisz. Szukasz kozła ofiarnego, aby zatuszować swoje niecne postępki. Nawet nie wiesz kim jestem, a rękę podnosisz na mnie bez zastanowienia! - mówił coraz mocniejszym głosem medyk.
- Co ty pierdolisz. - pokiwał głową inkwizytor.
- Na statku jest zdestabilizowany artefakt w skarbcu który wywołuje szaleństwo. Dlatego nie zachowywałem się normalnie, ale tutaj, w tym wymiarze astralnym jestem sobą. Rozumiem, że moje zachowanie było dla Ciebie niezrozumiałe, ale nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia. Robiąc tą całą szopkę zagrażacie naszemu i swojemu bezpieczeństwu. Zabrałem Cię tutaj, aby nie wywoływać większego chaosu. - odparł zdecydowanie spokojniej Karasu, patrząc w oczy inkwizytora.
Niebieskoskóry, widząc mierzące w niego lufy, zareagował odruchowo. W jego oczach najlepszą, inną od poddania się, decyzją było zejście z wszytkich linii strzału równocześnie. Miał więc tylko dwa możliwe kierunki: góra i dół. Eddie odruchowo wybrał opcję związaną z powietrzem. Zamierzał wskoczyć na inkwizytora, stojąc na rękach opartych na barkach przeciwnika.
- Parszywa magia. - westchnął inkwizytor. - Cóż, właśnie próbowałem was wyciągnąć z okrętu siłą. Odciąć nogi, jeżeli to konieczne. - wyjaśnił się. - Jak myślisz, czy to pomoże? W przeciwnym razie mogę wam zaoferować tylko uwolnienie z męk. - mężczyzna się przeżegnał. - Jeżeli jest coś, co powinienem wiedzieć o waszej sytuacji, lepiej powiedz mi, póki możesz.

Eddie wyleciał w powietrze z gradem kul rozbijających się o podłogę tuż za nim. Niebieskoskóry złapał za barki przeciwnika, łącząc swoje nogi wysoko nad jego łysą głową, po czym wykorzystując własną wagę i tempo, pchnął przeciwnika na ziemię, lecąc razem z nim. Przemytnik bezpiecznie wylądował na ciele Karasu. Syntetyk co prawda właśnie próbował wstać, ale ze złamanym grymasem osiadł z powrotem na ziemi przygnieciony ciężarem Eddiego. Dla inkwizytora nie było tak fajnie. Wylądował on tyłem głowy tuż obok kronikarza. Poluzowany hełm, zamiast amortyzować upadek, go wzmocnił, a krew wylewała się na kołnierz. Dodatkowo nacięta noga ulegał złamaniu. Z uwagi na siłę upadku oraz dodatkową wagę pancerza, dolna część kości nie miała szans na przetrwanie ciężkiego naporu. Nawet jeżeli przeciwnik się obudzi, dużo nie zdziała. Żołnierze przerwali ogień i po jednej, dwóch sekundach orientowania się w sytuacji wycelowali ponownie w Eddiego. W tym momencie okręt ruszył, powoli nabierając prędkości.

Karasu zobaczył, jak duchowa postać inkwizytora nagle pada na kolana, po czym zaczyna się podnosić z wielkim trudem, tylko po to, aby upaść ponownie i ponownie zacząć wstawać. Wola mężczyzny była niezłomna, ciało jednak ludzkie. - Będziesz musiał mnie stąd wypuścić. Nie kontroluję ciała, nie jestem pewny, co się dzieje. Twój zwariowany towarzysz próbuje mnie zabić. - poinformował Inkwizytor.

- Zanim wrócimy, musisz coś wiedzieć, inaczej czeka nas zguba. Na pokładzie jest xeno, który umie zmieniać swój wygląd. To gówno przypałętało się do nas na księżycu, gdzie przeprowadzano eksperymenty i dostało się na statek. Co gorsza, podszyło się pod naszą admirał Lu. Nie wiem co to za stworzenie, ale chyba pożera artefakty i ludzi, którzy je mają. Zaczęło buszować po okręcie pod przebraniem naszej pani admirał. Nagle roboty się zbuntowały i nas zaatakowały, a to wszystko było sprawką tego czegoś. W tym czasie to ohydztwo chciało dostać się do skarbca. I naruszyło zabezpieczenia, a my mieliśmy tam zapieczętowany ważny artefakt. No i zaczęło się piekło. Wszyscy zaczęli popadać w szaleństwo, nawet ten xeno szalał po statku, zabijając wszystko na swojej drodze i zmieniając postaci jak mu wygodnie. Victor Corvus kazał nam dostać się na mostek i zablokować wszystkie grodzie. W ten sposób planował zabezpieczyć skarbiec i zapieczętować go, by artefakt nie wywoływał szaleństwa. Samemu zaś poszedł zapolować na xeno, bo podobno ma z nimi prywatne porachunki. No i zniknął razem z potworem oraz naszą admirał, nie zdziwiłbym się, jakby gdzieś walczył. A nam się nie udało odciąć grodzi do skarbca, boście się nagle pojawili. No i widzisz sam, inkwizytorze, jak zareagowaliśmy, jak jacyś obłąkańcy. Ja jestem tylko zwykłym kronikarzem cesarskim. Nie pisałem się na takie szaleństwo. Jedno jest pewne, Twoi żołnierze lada chwila rzucą się sobie do gardeł, jeśli nie odetniemy skarbca. I kto wie, gdzie jest to plugastwo i kogo teraz udaje.- zakończył ze smutkiem w głosie Karasu, nie śpiesząc się z uwalnianiem duszy, a raczej udając, że to długotrwały proces.
- Możecie teraz wziąć tego inkwizytora i stąd spierdalać. Może jego propagowanie czystości rasowej stoi ponad prawem, ale niektóre jednostki wewnątrz armii mają większą autonomię i niezależność niż inne - poinformował zgromadzonych. Jego lewa noga znajdowała się tuż nad twarzą - W przeciwnym wypadku zginie. I jego śmierć będzie zgodna z prawem. Naruszył autonomię jednostki wojskowej nie mając ku temu przesłanek. Zaatakował agenta w trakcie utajnionej misji, której priorytet jest wyższy niż jego życie - dodał. Jeżeli którykolwiek ze zgromadzonych ruszyłby się bez jego zgody, zamierzał, z całą dostępną w jego ciele siłą, wykorzystać łysą czaszkę inkwizytora jako bardzo praktyczny blok startowy. Jeśli będzie trzeba, wyrzuci jeden z granatów błyskowych i zacznie sprint w wyraźnie obniżonej, znajdującej się poniżej zwyczajowej linii strzału, pozycji. Planował obalić najbliższego przeciwnika na ziemię, przejść za niego i wykorzystać jego ciało jako tarczę.
- To skradziony okręt świętej pamięci admirał Louise Cypher-Queen. Jeżeli nie posiadacie dowodu waszej misji, nie mamy żadnej innej możliwości niż wszcząć dochodzenie. Wasz sprzeciw sugeruje jego brak. Proszę o jego zaprzestanie i udanie się na miejscową komendę. - grzecznie poprosił wojskowy. Jego kolega w tym czasie powoli skierował się w stronę konsoli sterowej.
Niebieskoskóry po prostu kontynuował wcześniejszy plan. Gdy znajdzie się za najbliższym celem, zaatakuje pięścią w wątrobę przeciwnika. Następnie wyprowadzi kolejne uderzenie, tym razem w łokieć celu. Planował w ten sposób zniszczyć jego staw i przejąć kontrolę nad karabinem.
Eddie sięgnął do pasa i przycisnął głowę inkwizytora do ziemi. Jednocześnie wybił się, z potęgą wbijając głowę fanatyka w podłogę pokładu, jak i cisnął urządzenie przed siebie. Na błysk granatu żołnierze ślepo otworzyli ogień w kierunku, w którym znajdował się wcześniej Eddie. Chybili kompletnie. Przemytnik bez trudu obezwładnił jednego z żołnierzy, robiąc z niego żywą tarczę, jak i uzyskując dostęp do jego broni.
Inkwizytor przytaknął Karasu skinieniem głowy. - Zrobię co w mojej mocy. - obiecał.
Karasu nie ufał inkwizytorowi, ale nie widział powodu, aby dłużej siedzieć w jego głowie. Jego dusza była dla niego całkowicie nieprzydatna - medyk zyskał na czasie tyle, ile umiał. Zakończył połączenie i postarał się wrócić do swojego ciała.
Eddie zamierzał, wykorzystując ciągle utrzymujące się zamieszanie, wystrzelić w głowę jegomościa idącego w stronę konsoli sterującej. - Bierzcie inkwizytora i wypierdalać - powtórzył, tym razem jeszcze bardziej stanowczo. Zniknęły prośby, zniknęły tłumaczenia. W pokoju nie było już miejsca na perswazję. Pozostali przy życiu aktorzy mieli dość prosty wybór. Kontynuować zadanie i zapłacić za to żywotem inkwizytora, a co za tym idzie – zaprzepaścić jakiekolwiek szanse swojego awansu wewnątrz cesarskich struktur, bądź też wycofać się. Ta możliwość, o ile podobnie hańbiąca, odbija się jednak głównie na kalekim inkwizytorze.
 
Fiath jest offline  
Stary 22-08-2018, 11:23   #36
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Gdy kule trafiły w jednego z żołnierzy, pozostała dwójka natychmiast wycelowała w Eddiego. To, co on powiedział w tym momencie, nie było istotne. Samoistny odruch i lata treningu sprawiały, że reakcją na atak był kontratak. Przeciętny osobnik jak Eddie, nie sprawiający wrażenia grozy pomimo swoich niesamowitych wyczynów, nie był w stanie tego przedyskutować. Jednakże kto inny na sali miał wystarczająco groźną charyzmę.
Gdy inkwizytor podniósł głowę z ziemi, żołnierze zastygli. Dedykowany cesarzowej mężczyzna wyrwał piłę ze swojej nogi, po czym wbił ją w podłogę pokładu i wykorzystał jako oparcie, aby się podnieść. Z każdym jego ruchem krew chlustała spod hełmu na podłogę. Gdy Karasu otworzył oczy, zobaczył nad sobą twarz umierającego człowieka.
- Wybacz, zgubiona owieczko. W tym stanie jedyne co mogę ci obiecać...to, że nie skrzywdzimy nikogo innego. - powiedział do Karasu, łapiąc się za pierś, po czym zdarł kaftan z pancerza, odsłaniając pod nim materiały wybuchowe.
- Beeeeeeee - Karasu sparodiował dźwięk wydawany przez owcę. W tym samym momencie sięgnął po pocisk z niedawno znalezioną trucizną i wbił go w zranioną nogę inkwizytora. Liczył na to, że skoro paraliż miał być skuteczny na ogromnego xeno, to na zranionego i zmęczonego człowieka podziała ekspresowo.
Niebieskoskóry nie miał powodów do dalszych działań. Inkwizytor był już unieruchomiony, pozostali w pomieszczeniu żołnierze nie stanowili większego zagrożenia. Eddie wycelował w jednego z nich, gotów do strzału, gdy tylko pojawią się jakieś sygnały zagrożenia.
Inkwizytor uniósł dłoń, gotowy uderzyć w detonator. - L'imperatrice è grande! - krzyknął i zastygł. Oczy odwróciły mu się na drugą stronę. Umarł na stojąco, obezwładniony przez swoje rany i truciznę, którą wbił w niego Karasu. Jeżeli wszyscy inkwizytorzy byli równie zawzięci, ta walka stanowiła przestrogę dla chytrej pary.
Niepewni siebie żołnierze podzielili swoją uwagę: jeden wycelował w Karasu, a drugi w Eddiego. Stanęli w tych pozycjach, czekając.
- Powtórzę po raz ostatni, wypierdalać - przemówił niebieskoskóry. Widać było, że jest bardziej niż gotowy do zaciśnięcia palca na spuście. Pomimo tego, że właśnie zabił kilka osób, które jedynie wypełniały rozkazy, nie miał wyrzutów sumienia. Bronił jedynie siebie, oraz tego, co do niego należy. Właściwie, sam nie był pewien, dlaczego jeszcze ich nie zastrzelił. Zamierzał poczekać pięć sekund. W wypadku braku odpowiedzi chciał odstrzelić celującego w niego żołnierza, następnie wpakować kilka kolejnych naboi w twarz ostatniego ludzkiego abordażystę.
Karasu połączył resztkę miecza z pozostałym kikutem ręki i nakazał nanobotom zmianę formy w tarczę. Medyk planował zasłonić się przed celującym do niego żołnierzem i wycofywać się w stronę konsoli, aby zobaczyć ile muszą jeszcze czekać na możliwość podkręcenia grawitacji.
Eddie zobaczył drgnięcie palca na karabinie przeciwnika i odruchowo wręcz odpalił swój. Sprężyna ruszyła, młot uderzył w kulę, załączył zapalnik, wysadził proch, wypuścił kulę. Pocisk poszybował w stronę przeciwnika, prześlizgnął się tuż obok nadlatującej kuli tego samego kalibru, po czym czmychnął między zszycia pancerza i ugodził żołnierza pod hełmem, wbijając się w szyję i pozbawiając go kontroli. Trafiony odchylił się i wymachnął bronią z dala od swojej pierwotnej linii strzału. Eddie dostał w brak, ale nie było to przesadą. Prawe ramię prawie natychmiast straciło na sile, kula wbiła się w nieporęczny splot mięśniowy. Obrażenie nie będzie jednak stałe, muszą tylko uzyskać chwilę spokoju. Eddie opanował się i wystrzelił w szarżującego, przeprogramowanego robota, dziurkując go doszczętnie, ale też wyczerpując swój magazynek.

Poza strzałami Eddiego na mostku rozbrzmiał również dźwięk rykoszetów, gdy te wybijały rytmy o tarczę Karasu, który szybko przemknął do konsoli admiralskiej. Programowanie było już ukończone. Jednym guzikiem mógł zmieniać wszystko, od ilości tlenu po siłę grawitacji. Był to perfekcyjny moment, ponieważ kamery ukazywały widok całej armii żołnierzy szarżującej w stronę mostku.
Karasu nie wahał się, tylko od razu przestawił odpowiednie kontrolki tak, aby na całym statku prócz mostku zwiększyć grawitację tysiąckrotnie. Liczył, że to skutecznie uziemi armię inkwizycji.Przy okazji krzyknął do Eddiego - Weź głęboki oddech - po czym znacznie obniżył ilość tlenu na mostku. Liczył na to, że oszołomieni żołnierze będą słabszymi przeciwnikami dla niebieskoskórego. Senność powinna okazać się dla nich zgubna. Medyk nie planował utrzymywać niskiej ilości tlenu na długo - potrzebował tego na chwilę, aby dać przewagę swojemu sojusznikowi. Korzystając okazji syntetyk postarał się znaleźć moduł odpowiadający za kontrolę nad robotami. Chciał wyłączyć maszyny, aby te kontrolowane przez fachowców inkiwzytora nagle nie wtoczyły im się na mostek.
Ranna ręka niebieskórego opuściła opróżniony karabin. Dla ostatniego znajdującego się na mostku żołnierza musiało to być źródłem dość sporej ulgi. Przemytnik, który dziwnym trafem był znacznie lepiej wyszkolony niż większość żołnierzy, pokonał na ich oczach inkwizytora, najwyraźniej w końcu zaczynał tracić siły.
Wziął głęboki oddech, odepchnął lewą dłonią swoją tarczę i, z pomocą kopnięcia obrotowego, wysłał ją w stronę ostatniego żywego żołnierza. Eddie zamierzał ruszyć w stronę przeciwnika gdy tylko ten zostanie zmuszony do zejścia z toru lotu ciała. Następnie, wykorzystując zdrową rękę, zamierzał wykonać proste uderzenie wymierzone w krtań celu.
Żołnierz również usłyszał ostrzeżenie Karasu. Drugą dłonią puścił broń i sięgnął do hełmu, aby coś przełączyć — prawdopodobnie zapasowe źródło tlenu. Gdy Eddie wyrzucił w stronę mężczyzny zwłoki, ten się tym nie przejął. Jeden z towarzyszących mu robotów wybiegł na przód i złapał martwego petenta... Tylko po to, aby zaraz po tym paść na ziemię — dezaktywowany zdalnie przez kontrolę na mostku. Żołnierz zdziwił się, gdy jego pomocnicza maszyna padła na ziemię. Nie zdążył ponownie złapać za broń. Dłoń Eddiego rozwaliła mu krtań.

Był to sukces jakich mało. Dzięki zmianie grawitacji cała reszta wojsk została zabita w przeciągu sekund, ich organy zgniecione przez ich własny pancerz. Co prawda Karasu odrobinę przesadził, część robotów, wszystkie naczynia w kuchni i kilka zawieszonych szaf również zostało zmiażdżone, ale nie licząc tego para odzyskała na własność cały okręt. Może Edward nie zrobił tego oryginalnie, ale teraz faktycznie był złodziejem okrętu... No chyba, że misja Louise wcale nie była fałszywa.

Patrząc na konsolę sterową Eddie zobaczył coś, co przeoczył wcześniej: stan paliwa. Lu w końcu nie zdołała zatankować gdy byli w laboratoriach. Nie udało im się znaleźć rozwiązania na brak energii w pompie. Tu, na stacji, też tego nie zrobiła. Ponieważ wystartowali stosunkowo powoli, jeszcze nie było tak źle. Ze swoją iskrą Eddie mógł wykonać dokładnie jeden skok, zabrać ich w jedno specyficzne miejsce i...co potem? W każdym razie gdyby wcześniej maksymalnie przyśpieszył start, po prostu spaliłby całe paliwo i ledwo drgnął z miejsca. Ostrożność się opłaciła.

- Domyślam się, że nie masz konkretnych planów na najbliższe kilkaset godzin? - spytał niebieskoskóry, wpisując lewą ręką odpowiednie koordynaty. Niezależnie od tego czy potrzebowali naprawy najwidoczniej niezbyt legalnego statku, kupca na okręt zdolny pomieścić małą armię czy przebudowy go, by nie zwracał aż tyle uwagi. Niezależnie od tego wizji najbliższej przyszłości, chyba właśnie tego typu rozwiązanie powinno zapewnić największe możliwości uratowania Anne.
- Prócz zajęcia się armią dusz żołnierzy, którą właśnie przez swoją głupotę rozdrobniłem na cząsteczki to nie, nie mam planów.- odrzekł wyraźnie wstrząśnięty medyk. Miał w sobie Anioła Śmierci, ale sam Karasu zdecydowanie nie cieszył się z rezultatów podjętych przez siebie działań.
- Czyli nie masz nic przeciwko, by zająć się ciekawą przypadłością przyjaciółki, o której wspominałem? - spytał krótko.
- Jeśli tylko nie będzie to ciekawy przypadek Benjamina Buttona to nie ma problemu. Zobaczę co w mojej mocy. - odpowiedział syntetyk zadowolony, że będzie mógł starać się komuś pomóc.
- To lecimy - niebieskoskóry aktywował silniki na pełnię ich możliwości. Potrzebował tylko kilku chwil by rozpocząć faktyczny, wyraźnie wykraczający poza normy poznawcze, lot. Przemytnik wziął głęboki oddech i skupił się na samym sobie. Błyskawicznie zdawał sobie sprawę, że jego świadomość wykroczyła już poza fizyczne granice ciała. Jeśli istoty wykorzystujące iskry mogły świecić jak gwiazdy, to Edward właśnie zaczął błyszczeć. Zamierzał przestać, gdy pojawi się w zwyczajowym, przeważnie zostawianym zupełnie wolnym miejscu przy jednej z baz Zacharego.
 
Fiath jest offline  
Stary 23-09-2018, 19:48   #37
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292015362SY
Dandy Sheep
Zachary Sheep miał cztery bazy na przestrzeni galaktyki. Swoją największą posiadał w pobliżu Ziemi, dwie pozostałe na oddzielnych krańcach galaktyki: granicy wschodniej i zachodniej. Jego czwarta baza, Dandy Sheep, była nieoficjalna. Dandy to słowo-klucz, hasło, używane przez piratów jako oznaczenie bezpiecznej ostoi poza wzrokiem cesarstwa. Dla cesarstwa piratem był każdy przestępca, który swoją nielegalną działalność prowadził na przestrzeni międzyplanetarnej.

Kompania Zacharego Sheepa powstała jako projekt wsparcia jednostek Cesarstwa, zarówno cesarskiego wojska, jak i Magica Iscaria. W pełni oficjalnie Zachary zawsze pracował dla lub w imię imperium, jego najemnicza kompania nie mogła być najęta przez kogoś mającego z cesarstwem problem. Acz tylko w teorii. Pod stołem, gdzie Cesarzowa nie patrzyła, Zachary działał wedle swojego własnego kompasu moralnego. Dandy Sheep było bazą właśnie przeznaczoną do takiej pracy. Eddie wiedział, że jeżeli chce się gdzieś ukryć z okrętem, będzie to najlepsze miejsce. Ku temu miał również drugi powód — obecność Toborczyków.

Toborczycy byli jedną z najbardziej tajemniczych ras we wszechświecie. Swoje kolonie budowali wewnątrz skupisk asteroid, choć bardzo niewiele osób o tym wie. Mają oni dobry układ z Cesarstwem od początku jego dziejów, pomagali ludziom, w trakcie ich pierwszych wypraw gwiezdnych, handlując technologią i zdradzając sekrety galaktyki. Byli bardzo zaawansowaną rasą, mieli technologię, jakiej mało. Jeżeli chodziło jednak o ich kulturę czy historię, byli niesłychanie małomówni. Dodatkowo w ostatnim czasie ich liczebność zaczęła spadać. Kiedyś pojawiali się na każdej planecie i stacji, sprzedając części i urządzenia oraz oferując naprawy. Z wiekiem, Eddie zaczął spotykać ich coraz rzadziej, do stopnia, gdzie teraz napotkanie Toborczyka poza ich kolonią było zdarzeniem wyjątkowym.

W każdym razie, z bazy korzystali zwykle osobnicy tacy jak Eddie, a nawet jeżeli ich tam nie będzie, to Toborczycy i tak będą mało zainteresowani jego wyczynami.

Po dostarczeniu sygnatury identyfikacyjnej Eddiemu został udostępniony jeden z większych hangarów, będący częścią głównej asteroidy kolonii. Okręt udało się zadokować z niewielką pomocą pracujących w nich ludzi — musieli pomóc zatankować okrętowi w ruchu, aby było dość paliwa w czołowych silnikach, aby zniwelować siłę pędu. Było to upierdliwe, ale w końcu udało się. Gdy już okręt zadokował, a śluza wyjściowa została otworzona, parę przywitała przez dwójkę kosmitów. Pierwszym z nich, był Ryze...prawdopodobnie daleki krewny Eddiego.

- Nie pierdol. - przywitał się wysoki, choć mocno zgarbiony, ryboczłek. Ryze był zabójcą. Pracował jako łowca nagród czy to dla cesarstwa, czy dla syndykatów mafijnych różnych planet. Jego relacje z Eddiem były mocno mieszane. Nie rozmawiali często, a Ryze nigdy nie był zachwycony osiągami Eddiego czy może samą wygodnicką naturą jego pracy. W zwykłym przemycaniu brakowało mu honoru czy męstwa. W tym jednak przypadku wyglądał na równie zachwyconego, co rozwścieczonego. - Jak ty to kurwa ukradłeś?! - spytał. - Chcesz nam całe cesarstwo spierdolić na głowę?! Inkwizycję?! - zapytał. - Dobra robota. Myśleliśmy, że to pułapka. Nie uwierzysz ile bomb jest rozjebanych w tym hangarze.

W jego towarzystwie wszedł oczywiście Toborczyk. Niewysoka zielona kobieta z masywnymi protezami rozglądała się bacznie po okręcie, prawdopodobnie badając go. Gdy dostrzegła Karasu, zawiesiła na nim wzrok. Całkiem stereotypowo zupełnie nic nie powiedziała, choć wyglądała na podejrzliwą.

- Ryze, znasz moją iskrę. - przypomniał Eddie. Jak na przemytnika był dość znany w kompanii Zacharego. Właściwie, był handlarzem który posiadał bezpośredni kontakt z właścicielem jednej z większych najemnych armii we wszechświecie. Przy okazji zapewnił mu nieśmiertelność. Można było stwierdzić, że w tego typu miejscach był całkiem rozpoznawalny.
- Acz nie powiem, trochę trupów znajduje się w środku, trzeba będzie go przeczyścić - dodał, machając lewą ręką przed nosem.
- Tak w ogóle to siema - wyciągnął otwartą dłoń w stronę Ryze’a.
Ryze uścisnął dłoń. Silnie, nieprzyjemnie. - Twoja iskra nic nie tłumaczy. Z tego co wiem, nie możesz powiedzieć maszynom "wstawaj i leć"! Ktoś zostawił kluczyki w stacyjce? - spytał. - I co chcesz z tym zrobić.
- Nie chcesz kupić? - spytał, wyraźnie rozbawiony zdziwieniem rozmówcy, niebieskoskóry. On nie pytał płatnego mordercy o szczegóły jego życia zawodowego. Co najwyżej pomagał jednym, a przeszkadzał innym.
- Przywiózłem trochę wsparcia dla pewnej znajomej. Ponoć potrzebuje odpowiednich specjalistów. Kurasu tutaj jest jednym z nich - przedstawił kompana.
Medyk skinął głową, niepewny panujących tutaj obyczajów. Rozglądał się dookoła i chłonął widowki żywo zainteresowany otoczeniem. Jego uwagę wzbudziła zielona istota, która mu się przyglądała.
- Nie stać mnie. - odparł szczerze Ryze. - Jakbym chciał kiedyś wszcząć wojnę, to się do ciebie zgłoszę. Albo idź z nim do Zacharego, da ci rangę admiralską. - Ryze wzruszył ramionami. - Ale która z twoich koleżanek potrzebuje okrętów wojskowych, tuzina trupów i albinosa? - zdziwił się. - Masz układ z którymś ogórkiem? - na ten komentarz Toborska kobieta uderzyła go w bok pięścią. Zignorował ją. - Chyba poza nimi jest tu tylko Dot, ale raczej jej nie znasz? - wspominając o tym, Ryze spochmurniał. Ed znał go na tyle, aby to dostrzec. Z perspektywy Karasu, ryboludź wyglądał bardziej na rozwścieczonego niż smutnego.
Zielona kobieta spojrzała na Karasu, a jej oczy zwęziły się. - Umiesz używać magii? - spytała.
-[i] Zależy o jaką pytasz. [i]- odpowiedział zaintrygowany medyk. Czy jego nietypowa rozmówczyni miała na myśli iskry? Może chodziło jej o herezję pokroju Lu?
-Dowolną. Powinieneś zobaczyć Kierownik. - poradziła kobieta.
- Na problemy z duszą również pomoże? - zapytał syntetyk.
Zielonoskóra skrzywiła się. - Piąte piętro. - odpowiedziała.
- Z uśmiechem zdecydowanie lepiej wyglądasz. - odparł Karasu i zwrócił się do Eddiego - Ta miła pani kazała mi udać się do Kierownik na piąte piętro - powiedział syntetyk.
- Nie odlatuję bez Ciebie - przemytnik uśmiechnął się dość ciepło. Nie był przełożonym Kurasu. Właściwie, nie mieli żadnego przełożonego. W tym momencie bliżej im było do zbiegów bądź partnerów w zbrodni, niż do hierarchicznych oddziałów wojskowych.
- Ryze, widziałeś swoją reakcję na ten okręt. Naprawdę myślisz że bezpośrednia wizyta u Zacharego byłaby czymś mądrym? - wytłumaczył szczerze. Eddie nie był w sytuacji, w której mógłby tracić kolejnych sojuszników.
Karasu wzruszył ramionami i zwrócił się do swojej rozmówczyni - Czy mogę Cię prosić o zaprowadzenie mnie na miejsce? - zapytał syntetyk. Nie chciał włóczyć się po obcej stacji samemu. Znając życie wszedłby gdzieś, gdzie nie powinien.
- Nie powiedziałem "teraz". - zauważył Ryze. - Sam tu przyleciałem kupić uzbrojenie, orientuję się, do czego służy ta stacja. - przyznał. - Co nie zmienia faktu, że dalej jestem zaciekawiony tą historią. - zastukał w ścianę okrętu, która wydała metaliczny dźwięk. - Ale jak nie, to nie. Nic na siłę.
Zielonoskóra przytaknęła skinieniem głowy i skierowała się do wyjścia.
- Opowiem wszystko, ale nie o suchym pysku - roześmiał się Eddie. - Ano nie znam Dot. Co z nią (nim?) - spytał przemytnik.
- Wiem, gdzie jest jadalnia. - powiedział Ryze, pokazując kciukiem za siebie, po czym się odwrócił i udał do śluzy. - Dot to inna łowczyni nagród w ekipie. Dobra kobieta, bardzo dużo razem polowaliśmy. Niestety, dorwała ją plaga. Gdybym nie potrzebował broni, nawet bym tu nie przyleciał. Jest w szpitalnym skrzydle trzeciego piętra. Polecam całe piętro kompletnie omijać. Gówno podobno łapie się tylko tych, którzy mają iskry. - ostrzegł Ryze.
- Jak zaraża ciało, to Kurasu może być podwójnie przydatny - odparł niebieskoskóry. Na jego twarzy nie sposób było odnaleźć grama uśmiechu, przemytnik znajdował się w podobnej sytuacji. Oboje mieli bliską w sytuacji kryzysowej. Plaga zagrażała życiu Dot, coś innego tylko cudem nie odebrało nawet istnienia Anne. Hakerka bowiem straciła już życie. - To synt będący medykiem i naukowcem. Może już się z tym kiedyś spotkał - wytłumaczył.
- Jak chce, to niech kombinuje, ale za leczenie nie płacę. - uprzedził Ryze.
- Myślę, że to też nie będzie kłopotem. Dla niego częścią zapłaty będą informacje i znajomości, jeśli będzie trzeba - coś rzucę od siebie. Jak widzisz, posiadamy teraz trochę gratów na zbyciu - odpowiedział.

***

Stołówka na stacji była obszernym i zaludnionym pomieszczeniem. Toborczycy rozsiedli się w mniejszych grupach i spożywali w spokoju. Ludzie i inni kosmici trzymali się razem, z dala od zielonoskórych. Wyglądało to na rozwiązanie, które zadowalało obydwie grupy mieszkańców. Ryze zaprowadził Eddiego do pustego stołu, gdzie znajdował się panel służący do zamawiania posiłków. - Nie lubią tłoków, więc jedzenie dostarczają roboty. Kiedyś ustawialiśmy się w kolejkach po odbiór, to nie mogli nas znieść. - wyjaśnił R yze. - Dobra, powiesz mi w końcu, co planujesz? Z jakiegoś powodu brzmisz, jakbyś ukradł okręt cesarski tylko dlatego, że mogłeś. - zauważył.
- Nie uwierzysz, ale ja nawet nie musiałem go kraść - odpowiedział krótko niebieskoskóry. Jego twarz wyrażała pewną dozę zdziwienia, najwyraźniej przemytnik sam nie do końca zaakceptował ten rozwój sytuacji. Nie wiedział jakim prawem, ale nagle dostał w ręce broń zdolną wymazać planety ze świata. Przy odpowiednim zapełnieniu poszczególnych stacji bojowych byli w stanie stworzyć dość znaczącą najemniczą armię. - Jedna z eks admirałów imperiów zostawiła mi go, możliwe że przez nieuwagę - dodał. - W każdym razie, jeśli przyjdzie co do czego może okazać się zastawem, inwestycją, czymkolwiek. Póki co - jest bezpieczeństwem. - stwierdził w końcu.
Ryze pokręcił tylko głową zamawiając jedzenie.
- Jak już mówiłem, obecnie zamierzam skorzystać z ekspertyzy tego syntetyka i spróbować przywrócić Anne do funkcjonalnego stanu. - powtórzył Eddie. - Wiem że Zachary utrzymuje jej ciało przy życiu w którejś z baz, ja zaś przywożę ze sobą środki oraz wiedzę. Nie jestem pewien czemu, natomiast chcę jej pomóc - wytłumaczył w końcu cel swojej wizyty. - Nie wpakuję się tym statkiem w centralną bazę, zbyt ryzykowne dla każdej ze stron. Ale muszę się z nim skontaktować - wyjawił cel swojej wizyty.
- Dłużny jej jesteś? - spytał Ryze. - Nie mam iskry, ale mam dość rozumu, żeby mimo wszystko nie spotykać się z Dot. A ty pierwsze, na co wpadasz po usłyszeniu o tej dziwacznej klątwie, to przelać swój kapitał w Anne? Zrobią jej porządne mechaniczne ciało, to będzie okej.
- Widzisz ciało Kurasu. Jest stworzone z nanobotów, nad którymi ma pełną kontrolę. Poza tym potrafi zrobić z nim aż zbyt wiele rzeczy. - w ciągu ostatnich godzin zdążył zyskać ogromne pokłady szacunku do kronikarza. Wbrew początkowo jednotorowego myślenia, zaczął on improwizować, adaptować i w końcu pokonywać nadchodzące trudności.
- Poza tym byłem przy klątwie, która ją dopadła. - wskazał kolejny powód.
Ryze wzruszył ramionami - Powodzenia.
- Masz jakąś bezpieczną linię stąd do głównej placówki? - spytał, nieszczególnie zamierzając udawać się na statek nim oddelegują roboty do sprzątania zwłok.
- Na tą odległość? - zastanowił się Ryze. - Na taki dystans nic nie jest bezpieczne. Wiadomość musi przejść przez zbyt wiele odbiorników.
- Po prostu wolałem nie zapierdalać przez część galaktyki. Możesz chociaż sprawdzić w której bazie jest Anne albo Zachary? - poprosił w końcu.
- Obydwoje w głównej. Przy ziemi.
- Jeszcze jedno, macie tutaj jakiegoś dobrego handlarza bronią? Czy lepiej poczekać z zakupami do wizyty w głównej? - spytał przemytnik. Nawet jeżeli nie miał ochoty na zbyt wielkie zakupy, nie licząc podstawowego wyposażenia z jakiejś setki trupów w ich statku,byli praktycznie bezbronni.
- Zapewne broń przy ziemi będzie respektować galaktyczne konwencje i inne gówna - dodał, samemu zastanawiając się nad możliwymi odpowiedziami. Eddie wiedział, że władza imperium jest odwrotnie proporcjonalna do odległości od głównych ośrodków władzy. Im bliżej wszelakich placówek, tym większa szansa na próby kontroli uzbrojenia, czy wprowadzenie zakazów. W czasach przed artefaktami dotyczyły one broni biologicznej, amunicji dum-dum i zasilanych potęgą atomu pocisków. Przemytnik był pewien, że kiedyś zakazywano handlu i wykorzystania pojazdów z napędem nuklearnym. Nie miał pojęcia jak wygląda to teraz.
- Macie tu na stacji coś dobrego? - doprecyzował w końcu pytanie.
- To jest najlepsza stacja na zakup ekwipunku. Też po to tu jestem. - odparł Ryze. - Toborczycy to urodzeni mechanicy i wynalazcy. Zrobią ci co tylko sobie wymarzysz, tak długo, jak cię na to stać.
- Jasne, widać czasem szczęście służy nawet takim jak my - stwierdził, uśmiechając się. Następnie poprosił o wskazówki odnośnie lokalizacji kilku specjalistów i ruszył załatwiać czysto techniczne sprawy.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 23-09-2018, 19:50   #38
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Karasu
Toborczyk prowadziła syntetyka w ciszy. Bladoskóry miał okazję zobaczyć, jak wygląda życie w koloniach przedziwnej rasy: kosmitów było wielu, przy czym wyglądali niemal identycznie. Pracowali w pocie czoła, wymieniając i naprawiając elementy stacji. Było tu też wiele pracowni, każda zajmująca się pracą nad innym typem inwencji, od pracy nad elementami pojazdów, do produkcji broni. Patrząc przez okna, Karasu widział, jak różne stacje będące częścią kompleksu poruszają się z premedytacją. Baza składała się z okrętów wbudowanych w asteroidy, a nie po prostu budowli wewnątrz nich. W innym wypadku najprawdopodobniej gwiezdne odłamki skalne rozbiłyby się jeden o drugi.

Do pomieszczenia kierownik, Karasu dojechał windą. Tam też zostawiła go zielonoskóra towarzysz. Przechodząc przez ogromną, żelazną bramę, syntetyk wszedł do oszklonego pomieszczenia, w którego centrum znajdowała się inna, równie zielona kobieta. Od pozostałych, które widział Karasu, odróżniał ją wyższy wzrost, bardziej dostojna postura, oraz zielony płaszcz. Patrząc w jej kierunku, Karasu nie wiedział, czy spogląda jej w oczy, czy sobie. Całe pomieszczenie przypominało kalejdoskop, przynajmniej do czasu.

Kierownik znajdowała się na wyniesionej platformie. Gdy zaczęła z niej schodzić, syntetyk zorientował się, że platforma była swojego rodzaju interfejsem, do którego kosmiczna kobieta wpinała się nogami. Gdy tylko opuściła swoje miejsce, lustrzane ściany stały się czarne, a miejsce znacznie prostszym do obserwacji.
- Witam was wszystkich. - przywitała się, patrząc na Karasu. - Dostałam wiadomość, że potraficie używać tak zwanej magii, czy to prawda? Czy odnosi się to do artefaktów, czy iskr? - zapytała.
Karasu ukłonił się głęboko i odpowiedział z uśmiechem - Cała zgraja wita, lecz jaką mam gwarancję poufności tych informacji, droga pani? Cesarstwo nie wie o mnie wszystkiego, a pani miałbym zdradzić sekrety duszy ot tak? - zapytał syntetyk.
- Nie mamy z nikim żadnych układów. Zajmujemy się wyłącznie sobą, w samotności. - obiecała kobieta. - Nasza rasa nie jest w stanie wykorzystywać magii ani iskr, ani artefaktów. Podejrzewaliśmy, że to kwestia rasowa. Związana z naszą dedykacją do alchemii. - wyjaśniła Kierownik. - Widzę jednak, że wy jesteście wyraźnie alchemiczną kreaturą. Jeżeli macie dostęp do magii, jest to niesłychana nowina.
- Masz doprawdy pani, przenikliwe spojrzenie. I fantastycznie komunikujecie się między sobą, jestem szczerze zachwycony. Odpowiadając na pani pytanie, mam dostęp do iskry i sam jestem żyjącym artefaktem. - rzekł medyk do swojej rozmówczyni.
Kobieta rozwarła szeroko oczy w zdziwieniu. - Żywym artefaktem? - nie dowierzała. - Widzę, że składacie się z trylionów nanobotów. Chcecie mi powiedzieć, że każdy z was to element...artefaktu? Żywy dzięki manierom metafizycznym i nierealistycznym? - zapytała.
- Nie jestem w stanie wytłumaczyć pani tego za pomocą fachowego słownictwa, bowiem trawi mnie amnezja. Sam zbudowałem to ciało, ale nie pamiętam w jaki sposób. W jego centrum znajduje się artefakt, a w nim zaś moja dusza. Pełni on funkcję silnika, serca, mózgu, płyty gównej oraz procesora całego organizmu. Nanoboty są z nim zestrojone, więc elementy te tworzą całość. - odpowiedział syntetyk.
- Intrygujące. Alchemia, która łączy rzeczy rzeczywiste i nierealistyczne. Twoja amnezja ukrywa przed nami prawdziwy geniusz. - stwierdziła kobieta. - Czymże jest ten artefakt? Wiesz coś o jego funkcjonowaniu? - spytała.
- Nazywa się Studnia Dusz. Niemniej zanim odpowiem, teraz i ja, droga pani, chciałbym się czegoś dowiedzieć. Czy jesteście w stanie za pomocą inżynierii wstecznej rozpracować działanie moich nanobotów? I ewentualnie poddać je ulepszeniom? - zapytał Karasu.
- Już planowałam zaoferować pomoc. - odpowiedziała kierownik. - Wygląda na to, że twoje nanoboty mają przypisane różne funkcje. Część z nich zajmuje się tworzeniem nowych, najprawdopodobniej naprawą. Wydaje mi się jednak, że nie odtwarzają samych siebie. Jeżeli odniosłeś obrażenia, to część mogła być permanentna. - ostrzegła. - To powiedziawszy, nie znamy się na biologii. Nasza sztuka nazywa się mekanica. Polega na łączeniu elementów stałych w celu stworzenia elementów ruchomych, maszyn. To odłam alchemii. Prawdopodobnie jesteśmy w stanie stworzyć substytuty, ale nie będą one aż tak skuteczne, jak twoje obecne ciało.
- Ach, czyli nie mam co liczyć na próbę przywrócenia mojej pamięci? Przyznaję, że niekomfortowo jest posiadać ciało, nad którym nie ma się pełnej kontroli. Niemniej z wdzięcznością przyjmę oferowaną pomoc. Odpowiadając na pani pytanie, Studnia Dusz jest artefaktem specyficznym. Działa bowiem jako kontener gromadzący niematerialną istotę żywych organizmów. Posiadacz Studni jest w stanie wchłonąć duszę i zamknąć ją w artefakcie. W ten sposób zyskuje dostęp do jej wiedzy i umiejętności, a w pewnym sensie i do iskry. W moim przypadku wygląda to nieco inaczej - jestem “kustoszem” tego artefaktu, czyli duszą w nim zamkniętą. Niemniej sprawuję nad innymi rząd dusz, chociaż nie nazywam się Legion.- rzucił żartem Karasu, spodziewając się, że nie zostanie on zrozumiany - Sprawuję pieczę nad innymi duszami, a w efekcie Artefakt obdarzył mnie Iskrą. Nie wytłumaczę pani jednak jak napędza on syntetyczne ciało, bowiem i dla mnie aktualnie jest to magia. - odparł medyk.
- ...Czy każda dusza w organizmie cierpi na amnezję? - zaintrygowała się kobieta.
- A to dobre pytanie! Są nader napastliwe i każda z nich chciałaby rządzić, dlatego nasze relacje są, jakby to powiedzieć, służbowe. Proszę poczekać chwilkę, zaraz się zorientuję w sytuacji. - dodał Karasu, wyraźnie zaskoczony tym, że nigdy o tym nie pomyślał. Odezwał się wgłąb siebie i zadał pytanie Musashiemu
- Musashi, zdradź mi o wielki wojowniku, czy pamiętasz wydarzenia sprzed stania się częścią Studni Dusz? Jak daleko Twoja pamięć sięga? Masz w niej jakieś dziury? - zapytał syntetyk zaintrygowany sprawą.
- Pamiętam wiele rzeczy. - odpowiedział Musashi. - Ale wiele też zapomniałem, z czasem, najpewniej. Muszę tu siedzieć od tysięcy lat… - odpowiedział Musashi.
- A reszta zgromadzenia? Prócz Ciebie Mengele, akurat wspominek o Hitlerze nie potrzebuję.- odrzekł medyk.
Pytanie wszystkich na raz okazało się mało użyteczne, ponieważ ci również odpowiedzieli jednocześnie. Z tego, co Karasu zrozumiał, to powinien umrzeć, oddać ciało, a przy okazji nikt nie ma amnezji.
Zadowolony medyk wrócił myślami do rzeczywistości. Cieszył się, że jego prywatne przedszkole dobrze się miało! Zwrócił się do kierownik - Nikt nie cierpi na amnezję, wygląda na to, że dotknęła tylko mnie. - powiedział medyk.
- Więc skąd masz pewność, że jesteś autorem tego organizmu? - zapytała Kierownik. - Wydaje mi się to bezpodstawne.
- Ktoś przecież musiał we mnie wpakować artefakt, będąc martwym raczej tego nie dokonałem.- odparł ze śmiechem medyk - To nie tak, że dobrowolnie wpakowałem się do Studni Dusz. W ten sposób zostałem uratowany i równocześnie przeklęty. To Twardowski odpowiada za cały ten duchowy bajzel. - dodał po chwili syntetyk.
- Nie rozumiem. - zmieszała się Kierownik. - Ten... Twardowski zamknął twoją duszę, po tym, jak to ty włożyłeś studnię do tego ciała? - Kobieta starała się ułożyć wypowiedzi syntetyka w całość. - Jeżeli tak, to kto je wcześniej kontrolował?
- Blisko, ale to nie tak. W poprzednim życiu byłem biotechnologiem. Zajmowałem się konstrukcją syntetycznych ciał i pracowałem nad nanotechnologią. Z tego co mi powiedział Twardowski, moje obecne ciało było moim projektem. Stworzyłem sztuczny organizm składający się z nanotechnologii. To mój wybawiciel umieścił moją duszę w Studni, a ją następnie wmontował w ciało. Nie mam pojęcia jakim cudem artefakt podziałał jako katalizator i paliwo napędowe dla nanobotów. Może jakbym wiedział, jak je skonstruowałem, byłoby to dla mnie wytłumaczalne. Na ten moment łatwiej przypisać mi to pod “magię” Studni Dusz. - odpowiedział Karasu.
- A więc wszystko, co wiesz o sobie, wynika z opowieści tego Twardowskiego? - spytała Kierownik. - Możesz mi o nim powiedzieć więcej? Gdzie go znajdę? Jestem zainteresowana tym tematem. - poprosiła zielonoskóra.
- Niestety, nie jestem w stanie udzielić Ci żadnych informacji, pani. Znając jego, walczy gdzieś przeciwko Cesarzowej. - wzruszył ramionami syntetyk.
Kobieta zamknęła na chwilę oczy. - Szkoda. Z samym nazwiskiem raczej nikogo nie znajdę, nie w całej galaktyce. - przyznała, spoglądając na Karasu. - Czy Twardowski opowiadał ci o alchemii i o tym, jak się różni od magii? - spytała. - Filozofowie zajmują się sprowadzaniem do świata rzeczywistego elementów świata boskiego, materializują obce elementy. Akt ten nazywa się magią. Alchemia polega na łączeniu rzeczy już istniejących w celu stworzenia nowych, lepszych. Gdy jedno stara się zastąpić świat, drugie stara się go ulepszyć, dążąc ku jego idealnej formie. - wyjaśniła. - Twoje ciało wygląda na alchemiczne. Jeżeli chcesz na nowo odkryć jego sekrety, zainteresuj się badaniem jej szkół. - poradziła. - I zgłoś się do mnie, jeżeli odkryjesz coś interesującego. Przez swoje odmienne cele, magia i alchemia zawsze wydawały się nam niekompatybilne. Filozofie, zwani przez was magami, mają w zwyczaju gardzić światem rzeczywistym i jego nietrwałością.
- Wiem tylko, że Jan Twardowski był poprzednim posiadaczem Studni oraz dzięki niej zyskał nieśmiertelność. Opowiadał coś o wykupieniu się u diabła, czy innego licha. Podobno sprzedał legion za własną nietykalność cielesną. Dużo wiedział o artefaktach oraz o tym, że cesarstwo na nie poluje. - odpowiedział medyk, po czym dodał - Z przyjemnością zagłębię się w jedną z domen Waszej sztuki, pani. Czy jednak nie potrzebujecie pomocy medyka? Chciałbym odwdzięczyć się jakoś za udzieloną pomoc. - rzekł Karasu.
- Wręcz przeciwnie. Informacje, które nam udzieliłeś, są wystarczającą pomocą. To ja bym chciała zaoferować ci wsparcie medyczne. - zasugerowała kierownik. - Powinniśmy być w stanie stworzyć słabsze, ale funkcjonalne nanoboty, które wesprą twoją obecną strukturę. - zaoferowała.
- Z radością uzupełnię dzięki Wam swoje ubytki. - odparł z uśmiechem Karasu.
- Szpital jest na trzecim piętrze. Zgłoś się tam przed odlotem.
Medyk skłonił się nisko, po czym postarał się wrócić do miejsca rozpoczęcia wycieczki po dziwnej asteroidzie. Planował wypytać Eddiego, gdzie mógłby nabyć karabin snajperski podobny do swojego utraconego modelu.

***

Po powrocie na okręt Karasu nie zastał przemytnika. Eddie musiał udać się ze swoim kolegą gdzie indziej. W zamian za to było tu kilku Toborczyków. Zielonoskórzy wyciągali z okrętu martwe ciała żołnierzy, których wcześniej zmiażdżył syntetyk. Ich bronie i pancerze zrzucali na stos, a ograbione ciała wrzucali do dużej beczki kwasu, gdzie się powoli topiły.
Medyk nie wiedział co ze sobą ma zrobić, więc założył, że Eddie odszuka go, gdy będzie potrzebny. Postanowił podejść do zielonoskórych i zapytać ich gdzie mógłby kupić ekwipunek, którego mu brakowało - laserowej katany oraz karabinu snajperskiego.
Jak się teraz dowiedział, parter i pierwsze piętro zajmowały się magazynierstwem oraz okrętami gwiezdnymi. Produkcja odbywała się na drugim.
Gdy Karasu udał się za otrzymanymi wskazówkami, trafił w końcu do niewielkiego pomieszczenia w kompleksie. Było w nim pełno zniszczonych i porozrzucanych części broni. Nie wyglądało to jednak na placówkę produkcyjną, a bardziej warsztat designerski. Było w nim kilku Toborczyków, z których jeden go przywitał - Co to będzie? - przechodząc od razu do biznesu.
- Potrzebowałbym zmodyfikowanego karabinu snajperskiego, który obsługiwałby pociski ręcznej produkcji, tzn. stworzone z nanotechnologii. Broń koniecznie musiałaby być kompatybilna z moimi nanobotami. Do tego laserowa katana. Jeśli miałaby możliwość modyfikacji długości ostrza, to byłbym wniebowzięty. - odparował Karasu, zaskoczony natychmiastowym przejściem do konkretów. Po chwili dodał - Ile i czemu tak drogo?
- W lufę wejdzie co chcesz, jak się będzie rozmiar zgadzać. Luf może być kilka albo wymienialne. - poinstruował kosmita. - Wszystkie specyfikacje do uzgodnienia. Cena po ukończeniu projektu. - sprzedawca odszedł na moment od Karasu, złapał jeden ze stołów pod ścianą i przyciągnął go między siebie, a syntetyka. Znajdował się na nim papier i różne przyrządy do rysowania. - Co to będzie? Zmiana długości ostrza jest możliwa na kilka sposobów, więc najpierw się zastanów nad formą ostrza. Laser blokują tarcze, fizyczne nie radzą sobie z pancerzami. Można mieszać, ale efekty są równie nietypowe. W laserowym ostrzu długość zmienisz gałką i nie wpłynie to na wagę, w żelaznym damy kilka ostrzy, wymiana zajmie sekundy. - zapewnił. - Lasery nie mają wagi, ani też czym blokować fizyczne ostrza. - dodał.[/i]
- Ah, tu jesteś - przemytnik w końcu odnalazł swojego partnera w zbrodni. Sam spędził zapewne nieco zbyt długą ilość czasu błąkając się po stacji i składając odpowiednie zamówienia. Może nadszedł czas, by ruszyć do okołoziemskiej bazy Zacharego?
- Złożyłeś zamówienia na wszystko? - niebieskoskóry spytał, nim zdążył się rozejrzeć po pomieszczeniu.
- Och, Eddie! Cześć. Nie, właśnie się męczę. Niestety moja wiedza o militariach jest niezwykle ograniczona. - odpowiedział medyk, po czym zwrócił się do inżyniera - generalnie potrzebuję jednolufowego karabinu snajperskiego, który obsługiwać będzie takie pociski - Karasu przekazał kosmicie nanopocisk - Problem w tym, że używam dwóch rodzajów amunicji. Jeden leczący, drugi zatruwający. Chciałbym, aby karabin snajperski obsługiwał dwa magazynki - każdy na inny typ amunicji. Fajnie, jakby były pojemne. Do tego najważniejsza jest możliwość szybkiego przełączania się pomiędzy jedną, a drugą komorą, dzięki czemu mógłbym niemal natychmiastowo zmieniać typ pocisku. Co zaś się tyczy miecza, potrzebuję nietypowej zabawki. Katany składającej się z dwóch, ustawionych równolegle do siebie ostrzy. Pomiędzy nimi w dolnej części i górnej znajdować miałby się generator pola laserowego. W ten sposób mógłbym decydować o trybie działania broni. Normalnie miałbym podwójną katanę, a po przełączeniu tworzyłoby się coś na wzór miecza świetlnego z Gwiezdnych Wojen. - syntetyk uderzył się w czoło - Przepraszam, pewnie nie masz pojęcia co mam na myśli. Generatory pola laserowego tworzyłyby jednolitą powłokę na ostrzach, tworząc w ten sposób jedno, laserowe ostrze. Czy moje zamówienie jest możliwe do zrealizowania? Oraz jak drogo by mnie kosztowało? - zakończył Karasu.
- Jasne, jak się dogadasz, to wyskoczymy na chwilę na inną stację Zacharego. - Eddie poinformował syntetyka o planach na najbliższe godziny. Toborczycy może i byli mistrzami w swoim fachu, ale nie sposób było oczekiwać że przygotują wszystko na poczekaniu. Zwłaszcza, gdy klienci byli równie wybredni, co niezdecydowani. Ciężko jednak dziwić się tym, których zupełnie pozbawiono ograniczeń. Przynajmniej na krótką chwilę.
- Na pewno potrzebujesz snajperka z leczącymi nanobotami? - spytał w końcu przemytnik. - Nie lepiej oddelegować do tego jakieś drony, czy szybkostrzelny karabinek? - dodał, niezbyt pewny skuteczności proponowanej przez Kurasu wizji. Jeśli ktoś potrafił wywijać mieczem w tak utalentowany sposób, nie musiał chować się za barierą ogromnej odległości.
- Zastanawiałem się nad tym. Bardzo zależy mi na mieczach, ale uznałem, że karabin snajperski również się sprawdzi. Nigdy nie wiadomo w jakich okolicznościach przyjdzie mi kogoś ratować, dlatego przyda się broń, która poniesie pocisk na daleką odległość. Szybkostrzelność tutaj niekoniecznie będzie zaletą, bo efekt leczenia nie nakłada się tak, jakbym chciał. - odpowiedział niepewnie medyk.
- W takim razie to twój wybór, masz tylu speców, że pewnie stworzą coś dla ciebie - niebieskoskóry rozłożył ręce na boki. Nie widział zbyt wielu konieczności, by dostarczać leczące pociski na kilkukilometrowe odległości. Z drugiej strony, Eddie zwyczajnie nie miał sposobności, by obserwować świat z tej konkretnej perspektywy. Nie widział zbyt wielu możliwości, bo nigdy ich nie szukał.
- Dwie komory to nie problem. - Stwierdził Toborczyk. - Ale oznacza to dwa magazynki i szerszą budowę. Broń będzie cięższa i większa od przeciętnej. - ostrzegł. - Miecz stalowo-plazmowy jest niewykonalny. Przynajmniej nie w ten sposób. Stopiłbyś ostrze. - zauważył. - Potencjalnie można to obejść generując tarczę energetyczną wokół ostrza, ale siła samej bariery będzie mniejsza od typowego miecza plazmowego. Dodatkowo tarcze mają ograniczoną energię, więc będziesz wymieniał baterię raz na jakiś czas.
- Snajperka tego typu w pełni mi odpowiada, a co do miecza, to pewnie masz rację. Dlatego chciałbym zdecydować się na dwie bronie. Jedna będzie kataną o dwóch ostrzach z najlepszego stopu żelaza, jaki posiadasz. Drugi miecz powinna być zdecydowanie krótszy. Zależy mi na czymś w rodzaju laserowej maczety, która skutecznie przetnie pancerz energetyczny. Co o tym sądzisz? - zakończył Karasu.
Toborczyk tylko przytaknął skinieniem głowy. - Odbiór jutro.
- Wolisz zabezpieczyć główny statek, odpocząć i przekoczować tutaj do jutra, czy zbierać się dzisiaj? - spytał niebieskoskóry. Nie był pewien na jak duże opóźnienia mogli sobie pozwolić w związku z ratowaniem Anne. Z drugiej strony, jeśli w grę wchodziło tylko wytworzenie dla niej nowego ciała, to trzydzieści godzin opóźnienia nie robiło zbyt dużej różnicy.
- Chciałbym najpierw zgłosić się do szpitala. Podobno jest szansa na uzupełnienie moich nanobotów, co przyda się w przyszłości. - odpowiedział medyk.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 26-09-2018, 16:45   #39
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292015300+SY
Skidworld’s God-Tree
Szukając sposobów na zaludnienie przestrzeni kosmicznej, ludzie odkryli wiele nowatorskich metod na budowę baz. Jedną z nich było GMO.
Nasiona zawierające w sobie ściśle wytyczone instrukcje rozwojowe zostały wystrzelone w przestrzeń kosmiczną z założeniem, że jeżeli którejś się powiedzie, to zidentyfikowana zostanie satelitarnie bądź teleskopowo. Jedną z planet, na której ten proces się powiódł, był niebieski gigant ochrzczony przez Cesarstwo jako Skidworld. Składająca się z jednego, wielkiego oceanu, planeta była zaludniona przez inteligentne ssaki. Gdy kreatury te odkryły lądowisko nasienia, w jego miejscu znajdowała się już ogromna roślina mająca kilka tysięcy metrów wysokości. Ochrzczona drzewem życia i czczona w procesach religijnych, rosła pod ochroną nowych wyznawców. Rosła, aż przebrnęła ponad atmosferę planety, a jej korona zaczęła rozrastać się w kosmosie.

Korona ta uformowała silne, niesłychanie szerokie podstawy z drewna i gałęzi, które łączyły półprzeźroczyste błony zatrzymujące w środku widzialny przez drzewo tlen. Gdy Skidzi opanowali na tyle zaawansowaną technologię, aby odkryć szczyt rośliny, ludzie mieli tam już swoją pierwszą kolonię. Traktowani jako boska rasa stali się automatycznie panami kosmicznego gatunku ssaków. Od tamtej pory Skidom została wydzielona część głównej platformy oraz zadanie dbanie o stan drzewa, gdy w międzyczasie ludzie wykorzystują je jako miejsce do relaksu oraz handlu. Poszczególne gałęzie utworzyły mniejsze platformy służące za porty i magazyny, gdy na głównej toczy się życie.

Victor odkrył to wszystko, spacerując przez muzeum — jedyną budowlę stojącą na barierze między dwoma członami miasta, pozwalającą na przejście z ludzkiej części miasta do skidzkiej. Platforma była w dużej mierze labiryntem. Sektory miejskiej toczył się wzdłuż okrągłych pasm osadzonych na planie kołowym. Przechodzenie z jednego pasma na bardziej wewnętrzne lub zewnętrzne było możliwe tylko przy konkretnych alejkach, które mało wyróżniały się od tych, które prowadziły do zaułków. Drzewo było pełne życia, choć wydawało się miastem turystycznym: pośród zaledwie kilku budowli większych urzędów, wszystkie konstrukcje wydawały się działać w celach rozrywkowych, od sklepów i hoteli, po różne parki rozrywki.

Poznając i zapamiętując układ miasta, Victor postanowił udać się na kawę. Nie chciał od razu wracać, więc wszedł do jednego z przybytków po stronie skidzkiej. Miejsce było małe, zorganizowane wewnątrz jednego z drewnianych odrostów drzewa, jednak mimo tego wewnątrz zdominowane przez neonowe plakaty i wielką holotransmisję jakiegoś kosmicznego kanału muzycznego po jednej ze ścian. Mackogłowi kosmici wydawali się lekceważyć ideę świętego spokoju czy odpoczynku. Gdy Victor stanął przed ladą, jeden z xeno barista natychmiast zapytał - Co podać? - podnosząc w górę wzrok, Coruvs ujrzał billboardy ze stertą przepisów i odmian kawy o nazwach, które ledwo był w stanie rozczytać, a których nigdy wcześniej nie widział.
Odcinając od siebie rzężenie mackogłowych kseno na ekranach, Corvus usiłował cokolwiek ustalić z ich jakże przejrzystego menu. Po jego minie można było rozpoznać zrezygnowanie gdy przemówił w końcu.
- Czarną kawę ze świeżo mielonych ziaren. Bez śmietanki, bez cukru. - Oparł się o bok lady rozglądając się dookoła. Według jego idei, był otoczony przez plugastwo z każdej strony, jednak gdy tego wymagało zadanie, potrafił powstrzymać swoją rządze mordowania ich. Oczekując na wykonanie zamówienia przyłapał się na tym, że zaczął stukać palcem w ladę w rytm słyszanej muzyki. Od razu się skarcił za to w myślach, wiedząc jednak że piosenka łatwo wpada w ucho i będzie mu się od czasu do czasu przypominała.
- Umm...ziaren...Kopiluwak? Harren? Carnos? Kenlung? - zapytał kosmita lekko odchylając się do tyłu.
- Kenlung. - Wypalił bez namysłu mimo że nazwy mu nic nie mówiły. Rozejrzał się po pomieszczeniu dokładnie obserwując każdego z obecnych. To nie byłby pierwszy raz gdy go zaatakowano podczas przerwy na kawę.
W pomieszczeniu znajdowały się wyłącznie Skidy. Żaden z nich nie był zainteresowany Corvusem i jego działaniami. Po zaledwie trzech minutach osobnik zza lady podał Victorowi kawę. Pachniała typową, czarną kawą...oraz rybą. - Dwanaście kredytów. - poinformował kosmita.
To ci dopiero… kawa z nutką ryby. Zapłacił należność i z filiżanką kawy udał się do stolików rozlokowanych na zewnątrz. Wybrał krzesło z którego miał widok na wszystkie stoliki zewnętrzne oraz część ulicy. W końcu zdecydował się napić dziwnej kompozycji.
- Nienajgorsza. - Rzucił pod nosem patrząc na swój organizator. Sprawdzał ile jeszcze miał czasu do rozpoczęcia zadania.
Victorowi w dalszym ciągu pozostało kilkadziesiąt godzin.
Siedząc samotnie przy stole i delektując się kawą, Victor zaczął spostrzegać, że przedziwne dźwięki wydawane przez kosmitów nie są niezrozumiałym dialektem, a pokręconą, niedokładną wersją cesarskiego. Przez swoje zamiłowanie do świętego drzewa oraz jego twórców, Skidzi zaadoptowali ich język. Jednakże ograniczenia biologiczne oraz różnice kulturowe wpływały na ich zdolność wypowiedzi. Sprzedawca w sklepie był wyćwiczony, ale zwykli przechodnie niekoniecznie.
- Dużo w naszej dzielnicy strażników. - zauważył jeden xeno.
- Może to związane z plotką? Faktycznie maga znaleźli? - zasugerował drugi.
Corvus od razu zainteresował się rozmową kseno. Postanowił bardziej nadstawić uszu by wysłuchać ich plotek.
- No co ty, magowie nie istnieją. - kłócił się drugi. - Co najwyżej ktoś jakiś artefakt dorwał.
- U nas w oceanie artefakty? Cały mamy przebadany!
- To tym bardziej by tam się mag ukrywał?
- No jak mag, to czemu nie?!
Victora rozproszył nagły szum w słuchawce.
- Hey, Vicki. - Mężczyzna usłyszał głos Louise. - Po tym, jak wypaliłeś kosmitów na okręcie, nie miałeś czasu na powinność, co nie? Zmusili cię do snu, zanim upuściłeś krew? - pytała Admirał. - Jest jeszcze trochę czasu. Mogłoby być lepiej, jeżeli dorwiesz jakiegoś xeno, wykonasz rytuał i pójdziesz na godzinę drzemki. - zasugerowała.
- Sugerujesz bym ubił losowego kseno? Dobry pomysł. - Przemówił pół żartem pół serio, uważając by zanadto nie podnosić głosu. Jednak sugestia admirał nie wydawała się najgorsza. Jeśli to miałoby dodać do jego wachlarza umiejętności nowe sposoby eksterminacji to był bardziej niż szczęśliwy by to zrobić. - Dopije kawę i znajdę sobie partnera do tańca. - Oznajmił Corvus.
- Postaraj się nie zwrócić na siebie uwagi. - poprosiła Admirał.
- Oczywiście… - Zapewnił Victor, dopijając ostatni łyk kawy. Postanowił przejść się przez bardziej zaniedbane alejki stacji gdzie znajdują się różnego rodzaju łachmyci i wyrzutki społeczne. Jeden czy dwa kseno to dla niego jak splunąć, zwłaszcza że możliwym jest otrzymanie nowych nieznanych umiejętności. Spod płaszcza wyciągnął swoją maskę, ale nie zakładał jej dopóki nie opuścił kawiarenki.
Jak na złość, Coruvs nie mógł spotkać w żadnej z alejek kosmitów. W dodatku na ulicach faktycznie przewijali się cesarscy żołnierze. Gdy teraz próbował wczuć się w atmosferę ulicy, będąc już zaaklimatyzowanym do bycia pośród Skidów, zaczął dostrzegać pewną aurę niepokoju. Prawdopodobnie nieświadomie, mackogłowi byli baczni. Otaczający ich klimat był odmienny od tego, co doświadczali zwykle.
Corvus skrzywił się pod maską. To będzie trudniejsze niż się mogło wydawać. Skidowie nie mieli nawet jednego bezdomnego na ulicy. Postanowił sprawdzić publiczne szalety i skasować wypróżniającego się kosmitę chociażby przez drzwi. O ile nie ma kamer w pobliżu.
Victor zaczął kręcić się po mieście, szukając jakiejś speluny. Klubu, w którym będzie mógł dorwać kogoś na wychodku i szybko załatwić problem. W swoich poszukiwaniach natknął się w końcu na oznaczone neonem drzwi w jednym zaułku. Zewnętrzne schody prowadziły do piwnicy, wewnątrz której znajdował się dość mocno zatłoczony klub. Kilka osób tańczyło pod jedną ze ścian, a każdy stół był zajęty. Co ciekawe, było tutaj równie wielu Skidów, co innych kosmitów i ludzi. Ta druga grupa rozweselona piła przy stołach śpiewając specyficzną piosenkę.

Corvus przecisnął się przez tłumy. Jego maska zagwarantowała mu kilka zaintrygowanych spojrzeń, nikt jednak do niego nie podszedł. W końcu mężczyzna dostał się do toalety. Zakład był bardzo rozwojowy, uznawał równość płci do stopnia, w którym pomieszczenie było tylko jedno, dla wszystkich. Znajdowało się w nim zaledwie osiem przedziałek. Jedna komnata była zajęta i zamknięta, druga z uchylonymi drzwiami, choć zdecydowanie ktoś był w środku, co sugerował dużych rozmiarów cień na podłodze. Przy zlewach nie było nikogo.
Victor zbliżył się dyskretnie do uchylonych drzwi by zobaczyć ile siły musi włożyć w strzał. Są różne bydlęta w kosmosie.
Wewnątrz siedział ogromny człowiek. Wyglądał jak barbarzyńca, najpewniej należał do jakiejś załogi pirackiej.
Victor wycelował palcem w tył głowy osobnika i już miał wystrzelić gdy nagle sobie coś uświadomił. Dlaczego miałby zabić człowieka tylko dlatego że mu kazała Lu? Coraz bardziej mu coś nie pasowało w zachowaniach przełożonej. Schował rękę do kieszeni rozmyślając się z pochopnej decyzji. Będzie jeszcze wiele okazji do mordu na jego drodze, nie było potrzeby tego wymuszać. Pośpiesznie opuścił klub, a po wyjściu schował maskę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Postanowił wrócić do hotelu, by mieć na oku S02. Właściwie to musiał mu… jej… mimikowi wymyśleć jakiś przykładniejszy przydomek.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-09-2018, 16:04   #40
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Victor
Tuż przed misją.

Lu siedziała wyprostowana na kanapie. Przed nią znajdowała się mapa miasta. Uważnie pokazywała Victorowi plany zlecenia. - Rekolektor przekaże ci artefakt w sektorze magazynowym dzielnicy skidów. Będzie to punkt E1, naprzeciw W1. - wyjawiła. - W zamian dasz mu tę kartę kredytową. - skinęła głową na plastik, który wykazywał wartość 3,5 miliona kredytów. - Następnie będziesz musiał cofnąć się do doku E2. Nie widać tego na mapach, ale są one połączone gałęziami drzewa. Będziesz mógł wejść na gałąź spod samej ściany, choć nie wiem, czy nie będzie to utrudnione. Od strony cesarskiej jest korytarz zbudowany na gałęzi. Może być zatłoczony, ale przynajmniej z niego nie spadniesz. Aby przejść między strefami, będziesz musiał odwiedzić muzeum. - wyjaśniła. - W doku będzie czekał twój prywatny statek. Od teraz będziemy z niego korzystać. Jak wrócisz do mnie z artefaktem, to wyjaśnię ci faktyczne szczegóły naszej misji: przejdziemy do drugiej fazy.
- Po czym poznam rekolektora? - Zapytał Corvus, zakładając na plecy płaszcz. - I co to za artefakt? NIe chce ryzykować przyniesienia bomby. - Wyraził swoje obawy.
- "Palec czarodzieja", a przynajmniej tak nazywają go skidzi. - odpowiedziała Lu, przekazując Victorowi zdjęcie. - To powiedziawszy, powinien być w wojskowej skrzyni. Będę miała kody, żeby ją otworzyć.
- Dobrze więc wezmę się za to od razu. Cały czas w kontakcie. Wskazał palcem na słuchawkę, po czym przełożył ręce przez rękawy płaszcza i założył maskę. Nie miał wyznaczonego czasu więc postanowił że po drodze do celu zrobi kilka zbędnych kółek by wypatrzyć potencjalnych osobników którzy mogliby go śledzić. Cały też koncept łażenia po gałęziach przypominało mu najmłodsze lata, gdy to wtedy wydawało się zabawne.

****

Victor miał ciągłe wrażenie, że coś go pilnuje. Coś go podgląda. Znał uliczki na tyle, aby móc zejść z linii większości kryjówek, z których można by było go obserwować. Nikogo jednak nie mógł znaleźć. Dopiero na mniej niż godzinę przed spotkaniem, gdy zatrzymał się po raz enty, dostrzegł, jak jakiś cień odskakuje na drugi koniec dachu, gdy tylko Victor się obraca. Za daleko, aby się mu przyjrzeć, dość blisko, aby skoczyć za Victorem, gdy ten ponownie ruszy w przód. Musiał się jednak zastanawiać nad tym, co jest dla niego ważniejsze. Jeżeli spóźni się na spotkanie, Skid może zwiać, a czasu było niewiele.
Corvus się odrobinę przeliczył co do ilości czasu jaki posiada. Ten kto go śledził był bardzo zwinny, więc złapanie go będzie problematyczne. Będzie się z nim musiał rozprawić później, na tą chwilę nie zwlekał ani chwili dłużej i skierował się do miejsca spotkania, mając się na baczności czy nie ma więcej głupców którzy go śledzą.
Szukając miejsca spotkania, Victor skończył pomiędzy magazynami, aż napotkał wąskie przejście pomiędzy dwoma budynkami, na środku którego znajdowała się studzienka kanalizacyjna: umówiony znak rozpoznawczy. Victor stanął w przejściu i zastukał w metalową ścianę składu. Kilka sekund później z drugiej strony wyjrzał młody skid, który uważnie obejrzał Victora od stóp do głów. - Twój...twój ulubiony miesiąc? - zapytał Skid.
Świecące ślepia maski zmierzyły małego kosmitę, gdy Corvus sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął kartę którą przekazała mu Lu.
- Marzec. - Odparł sucho, po czym dodał. - Za chwilę możemy mieć problemy więc się pośpiesz. -.
Skid zaczął iść w stronę Victora, wyciągając jednocześnie pudełko z kieszeni. Gdy postawił krok przy samym włazie kanalizacyjnym, ten eksplodował, wylatując wysoko w górę i uwalniając tumany dymu. Instynktownie Corvus skoczył przed siebie, złapał skida i wyleciał z dymu. Kosmita nie miał już w rękach paczki. Podnosząc głowę, Victor zobaczył, jak seksowny zad z kocim ogonem przemyka z dachu magazynu na następny.
- Szmata. - Syknął Victor, upuszczając małego skida na ziemię. Po krótkiej chwili zaczął zbierać energię w stopach i rękach. Skulił się, by następnie wyskoczyć w górę nadając sobie siły odrzutowej przy pomocy wystrzałów energii z kończyn. Wystarczyło żeby mógł złapać krawędź dachu i się dźwignął do góry szybkim ruchem. A jeśli kocica myślała że stary Victor nie potrafił biegać po dachach to się bardzo przykro zdziwi.
Poprzednim razem Victor zdołał w ten sposób przelecieć spory dystans oceanu, więc teraz nie miał czego się obawiać. Uwolnił zebraną energię, a ta...wyjątkowo niemrawo pchnęła go w górę. Corvus poleciał jakoś krzywo, ledwo złapał się dachu jedną ręką, ale wystarczyło mu to, aby się podnieść. Kocica w tym czasie solidnie zwiększyła odległość. Moc Victora była z jakiegoś powodu ograniczona.
Nie miał czasu się nad tym teraz zastanawiać, musiał się śpieszyć. To nie był pierwszy kseno, ani nie ostatni za którym musiał ganiać. Jeśli zawodziła go jego iskra, musiał polegać na swoim ciele. Ile tylko miał sił w nogach biegł za kocicą, sprawnie przeskakując przez wszelkie przeszkody. Jeśli będzie musiał to zatłucze ją na śmierć gołymi rękami, ale to dopiero po zamienieniu z nią paru słów.
Victor gonił za złodziejką ile sił w nogach. Jego czyste, ludzkie ciało było wszechstronne, nie miało jednak przewagi wyspecjalizowanej Kseno. Kobieta biegała i skakała ze zręcznością, na którą Victor nie mógł liczyć. Jej parkour przechodził ludzkie możliwości. Miała dużo bardziej giętkie ciało i lekki skok. Corvus był w stanie trzymać ją w zasięgu wzroku, ale nie dawał rady zmniejszyć odległości, a na pewno nie na dłużej. Częściowym problemem był też układ uliczek. Corvus znał ogólny układ uliczek i zaułków, jednak nigdy nie zainteresował się szczytowym poziomem miasta. Układ dachów i relacje odległości między nimi były dla Victora niepewne, musiał reagować na bieżąco, co dodatkowo utrudniało pogoń.
Widząc że nie ma szans na dopadnięcie jej, postanowił ją chociaż utrzymywać w zasięgu wzroku. Podczas biegu przyłożył palec do słuchawki. - Lu, Jakaś kocia kobieta przejęła paczkę. Gonię ją ale nie jestem w stanie jej złapać, jakieś sugestie? -
- Unieruchom ją? - zaproponowała Lu. - Z tego, co pamiętam, strzelasz laserami. Nie jestem w stanie latać wewnątrz miasta, ale jeżeli kot ucieknie do doku, to mogę wszcząć pogoń gwiezdną.
- Moja moc mnie z jakiegoś powodu zawodzi, ale spróbuje. - Z tymi słowami zaczął zbierać energię w palcu wskazującym. Potrzebował krótkiej chwili by strzał był na tyle silny aby ją zatrzymać. Priorytetem było nie spuszczać jej z oczu.
Skupienie skoncentrowanej wiązki w jednym palcu zagwarantowało maksymalną siłę wystrzału. Laser przeszył powietrze, lecąc w stronę kolana biegające, skocznej kocicy. Niestety Victorowi nie udało się zgrać wystrzału z ruchami kobiety, która skoczyła tuż przed strzałem. Laser przeszył podeszwę jej buta i zranił stopę, przeszywając ją i tworząc krwistą ranę. Gdy kobieta wylądowała, przewróciła się, wykonała szybki przewrót, po czym okręciła się wokół siebie, aby skierować wzrok na Victora. Leżała przy samej ziemi. Była w pokracznej, niskiej pozie, mając ręce szeroko rozstawione i zdrową nogę napiętą w gotowości do skoku.
Patrząc na nią, Corvus rozpoznał kocicę z hotelu. Włosy i twarz się nie zmieniły. Jedno z jej oczu płonęło fioletowym światłem. Efekt, który wcześniej zdawał się Victorowi być zaledwie blaskiem kolorowych świec, których płomienie odbijały się na szklistych powierzchniach w półmroku.
Widząc postawę kseno, Victor zamienił sprint na przyśpieszony chód. Zakomunikował kocicy donośnie.
- Oddaj co zabrałaś, a będzie to ostatnia rana. - Doskonale widział że szykuje się do skoku, a błysk w jej oku oznaczał że ma coś jeszcze w zanadrzu. Jeśli kocica zdecyduje się na atak, Victor postara się złapać ją w powietrzu za twarz i wbić z całej siły w podłoże.
Kobieta spojrzała Corvusowi w oczy i uśmiechnęła się. - Louise cię oszukuje. Nawet nie wiesz, co jest w środku.
- Doprawdy? To mnie oświeć kocico. - rzekł nie przestając iść w jej stronę. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy z kim masz do czynienia. -
- Victor Corvus, ksenofob. Rekord: zero do jednego z własnymi podwładnymi. - podsumowała, powoli wstając i cofając się wolnymi krokami do tyłu. Victor widział kontur pudła pod konturem jej bluzy. - Jak się zatrzymasz, to może i pogawędzę...ale nie będę za to oddawać przewagi.
Victor wydał z siebie pomruk, po czym zatrzymał się. - Moja sława mnie wyprzedza. Co jest w pudle? -
- ..Jedyny artefakt, który może zranić Cesarzową. - wyznała po chwili kocica. - Myślisz skąd się wzięło tylu agentów cesarskich na ulicach?
- Nawet jeśli nie kłamiesz. Niby dlaczego kseno miałoby nie dopuścić tego artefaktu w ręce osoby która chce zgładzić cesarzową? Heh… Śmiechu warte. - Zakpił Corvus. - To nie ma sensu. -
- Nie to, co ufanie przypadkowej, diabelnie białej kobiety, która mówi co masz robić, bo tak? - spytała kocica.
Ręka Victora drgnęła, lecz powstrzymał impuls.
- Jestem żołnierzem, a ona moim przełożonym. Nie mniej nie więcej. I na wszystko co święte, dlaczego mam wierzyć w choć jedno twoje słowo? -
- Jakbym miała duży okręt i powiedziała cztery razy "Cesarstwo to, Cesarstwo tamto", to też bym była twoim przełożonym? - zapytała kocica. - Co ode mnie chcesz, żebyś mi uwierzył?
- Dowodów. - Odparł krótko.
- Jakich i dlaczego tylko ode mnie? - spytała.
- Może inaczej. Jaki ty masz w tym wszystkim interes? Dlaczego za wszelką cenę nie chcesz dopuścić by artefakt wpadł w ręce Louise? - Zapytał Corvus. - Dlaczego usilnie próbujesz mi wmówić że moja przełożona ma złe intencje? -
- Ponieważ znalazłam Louise Cypeher-Queen na liście ofiar wojennych. Przeszła na emeryturę, po czym zeszła pół roku później na zawał. - wyjawiła kocica. - Ja jestem z...magica icaria.... - wyjaśniła. Corvs nie wiedział zbyt dużo o tej organizacji. Miała kilka sekcji, wliczając inkwizycję i kronikarzy. Nie byli podlegli Cesarzowej, tylko papieżowi. Mimo tego zawsze współpracowali z cesarstwem.
- Więc dlaczego Grand hotel nie jest szturmowany przez oddziały cesarskie? Skoro wiesz gdzie się znajduje, normalnym by było byś poinformowała swoich przełożonych o lokalizacji osoby która chce uśmiercić cesarzową. - Victor sam przed sobą musiał przyznać że coś było nie tak, ale bez jednoznacznych dowo+dów nie chciał skakać do konkluzji.
- Wasz okręt został przejęty przez inkwizycję, to chyba wystarczy?
- Nie… nie wystarczy. Znasz lokalizację osoby która podobno chce zgładzić cesarzową, a ganiasz za artefaktem miast zająć się głównym problemem. Inkwizycja działa wedle własnych zasad i nie jest nowym że inwigilują siły cesarskie. - Corvus zaczął powątpiewać w swoją pozycje w tym wszystkim, ale nie dawał po sobie tego poznać.
-Ktoś musiał mnie do niego zaprowadzić. - kocica uderzyła się ręką w pierś. - Dziękuję.
- Dobrze więc. Połóż pudełko na ziemi a ja je zniszczę. - Zaproponował Corvus.
- Eh?! Jesteś w stanie zrobić coś takiego? - zdziwiła się kocica. - Możemy spróbować. - rozpięła lekko bluzę i sięgnęła do środka. Gdy wyjęła dłoń, Victor zobaczył nagły, ostry błysk światła, który na krótką chwilę kompletnie go otumanił. Gdy mężczyzna odzyskał minimalne możliwości widzenia, kobiety już nie było.
- Kurwa mać. - Rzucił pod nosem, po czym przyłożył palec do słuchawki. - Paczka przepadła. Wracam do hotelu. - Zakomunikował, gdy jego wzrok wrócił do normalności zaczął schodzić z dachu.
- Słyszałam dyskusje, ale nie usłyszałam wystrzału. Zniszczyłeś ją czy nie? I powiedz mi, jak wyglądał ten kociak. - poprosiła Lu.
- Użyła granatu błyskowego. To była pracownica Grand hotelu, elementy kocie miała: Uszy, ogon, dłonie. Czarne futro, czerwone oczy. Ubranie też z akcentami tego koloru. - Poinformował Louise. - Artefakt na pewno zabrała ze sobą. Dlaczego ściga Cię Cesarstwo? Wiem że nie mówisz mi wszystkiego. Ale chce wiedzieć po czyjej jesteś stronie. -
- Nic, co wyróżni ją od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent kotoludzi? - spytała. - Postaraj się trochę. Nic mnie nie ściga.
- Jej oko ma fioletowy blask, i jest ranna w prawą stopę. - Dodał Victor. Naprawdę nie wiedział już w co wierzyć. Czy Lu wykorzystuje lojalność Victora wobec cesarstwa, czy kocica kłamała czy uratować własną skórę. - Co dalej Lu? -
- "blask", eh? Czasami żałuję, że nie mam jak wsadzić ci kamerę. - Louise westchnęła. - W pudle była magiczna różdżka. Zwiększa podatność magii...odrobinę, też bez przesady. Teoretycznie przeżyjemy bez niej, ale z nią zawsze łatwiej. Jak chcesz spróbować ją wytropić, to mogę dać ci jeden dzień. Jak nie, to możemy lecieć dalej. Przynajmniej mieliśmy okazję odpocząć.
- Następnym razem zamontuj mi kamerę w masce. Jej oko dosłownie się paliło fioletowym światłem. Nie było w niej nic więcej szczególnego. Skoro moc różdżki jest trywialna to nie ma sensu za nią ganiać. Wracam do hotelu. - Zakomunikował ściągając maskę i skierował sie najkrótszą drogą do hotelu.
- Wracaj do doku, tak jak się umawialiśmy. Jak nie chcesz na nią polować, to odlatujemy stąd. - upomniała się Louise. - Jeżeli faktycznie płomień, to się nie martw.
- Robi się. - Wykrztusił z siebie jakby opuszczały go siły witalne. Dał się zagadać i wrobić w zwątpienia, a podstępne kseno to wykorzystało. To był ostatni raz gdy pozwolił sobą tak zagrać. Kseno trzeba eliminować, nie rozmawiać. Skierował swoje kroki w stronę doku, próbując zachować resztki dumy jaka została skrzywdzona w tej “misji”.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172