Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2018, 10:58   #2
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Praca wspólna MG i BG

*** W karczmie ***

Vermin z Drago postanowili udać się dziś do gospody “Pod Czarnym Orłem”, w której to szczurołap dostał niedawno robotę. Ruchu jak na ten moment dużego nie było, zamówił to co zwykle i siadł przy najludniejszej ławie. Był już tam pomocnik grabarza. Dwudziestoletni młodzieniec o kasztanowych włosach okalających jego wolną od zarostu twarz. Jasno-błękitne niczym pogodne niebo oczy wpatrywały się przenikliwie w świat. Przy nim znalazł miejsce syn bednarza. Jak i również niebieskooki mężczyzna o ciemnobrązowych włosach w lekkim nieładzie, od którego czuć było delikatną woń ziół. Młody chłopak miał srebrny kolczyk w lewym uchu. Siadł też z nimi Anders Weber, rezydent tej gospody.
- Łaska Sigmara niech będzie z nami wszystkimi - powiedział z pokorą, robiąc znak młota na piersi, niebieskooki pomocnik grabarza. - Niech światło Jego komety doda nam sił i mądrości w tych ciężkich czasach.
- Niech będzie! - usłyszał w odpowiedzi od syna bednarza.
Szczurołap tylko skinął głową, bo mówić nie potrafił. Siedząc, ze znudzeniem przysłuchiwał się toczącej się przy stole rozmowie. Mężczyźni na zmianę przerzucali się najświeższymi plotkami z okolic miasteczka. Im więcej kufli piwa poszło, tym plotki stawały się śmielsze i pikantniejsze. I tak dowiedzieli się na przykład, że piekarz Armand wyprowadza świnie na spacery, a świnia ta według samego Drago, to żona piekarza, na którą kultyści rzucili straszliwą klątwę. I Armand nie tylko z świnią spaceruje, ale też…
- Dobra, skończ takie głupoty opowiadać bo jeszcze wywołasz jakie licho z lasu! - skarciła z daleka chłopaka barmanka Annalise.
- Nie z lasu, tylko z gór. Tych naszych - wtrącił złowieszczo Anders Weber, po czym przyciszył głos i spojrzał na wszystkich znad kufla - Besta z Gór Szarych podobno istnieje naprawdę. Niedaleko przełęczy znaleźli jakiegoś biedaka. Sam wyłupił sobie oczy, a potem podciął sobie gardło. A wcześniej jakaś dziewka też zgubiła się i to samo się z nią stało.
- Bajki dla prostaczków - żachnął się Drago - Gdyby ta bestia grasowała w górach, Vermin by coś o tym wiedział, prawda Ver? Ten wzruszył jednak tylko ramionami.
- Czyli to prawda? To ty jesteś ten dzieciak, którego znaleźli w Górach? - zaciekawił się Weber.
- Nie odpowie ci. To niemowa - rzucił jeden z mężczyzn przy stole.
Szczurołap poczuł się nieswojo, nie lubił gdy cała uwaga skupiała się na nim. Niestety chcąc nie chcąc, czasem stawał się lokalną ciekawostką, gdy ktoś sprzedawał przyjezdnym historię o dzikim chłopcu z gór. Całe szczęście nie potrafił mówić i nie musiał odpowiadać na tysiące pytań. Na większość sam nie znał jeszcze odpowiedzi.
Abelard pokiwał powoli głową w namyśle.
- Zaiste, bestia to wieść niepokojąca, lecz w ślepo działać jeno głupiec idzie, a Sigmar nie błogosławi głupcom - powiedział po chwili milczenia. - Niebezpieczna to gra, gdy wróg karty rozdaje.
Akolita upił łyk pienistego piwa i uśmiechnął się nieznacznie.
- Lecz mniejsza o smutkach, choć świnia brzmi całkiem zabawnie, choć podejrzanie. Na pewno wszystko z nim w porządku? Potęgi-Których-Nie-Wolno-Wymieniać atakują nie tylko ciało, lecz i duszę.
Nie wtrącając się do rozmowy, niebieskooki mężczyzna, Adelbert, przybysz z aspiracjami na cyrulika, wstał i wyszedł na zewnątrz. Kufel był w połowie pełny, więc pewnie jeszcze wróci do ławy.
Rudolf, syn bednarza, postanowił działać.
- Drago, Ty tak nic się nie boisz. Takiś mocny w gębie. Słyszałem, że Dieter szuka ludzi do nocnej straży. Może byś się tak zgłosił do niego, pokazał jaki to odważny jesteś?
- Ha! Chyba mnie z kimś pomyliłeś. Ja się wielu rzeczy boję, a najbardziej, że twoja siostra mnie czymś zaraziła. -
usłyszał w odpowiedzi. Ktoś zarechotał, ktoś opluł się piwem. Mało było w miasteczku osób, które mogły dogadać synalkowi stajennego. Wiele osób wręcz podejrzewało, że Drago jest bękartem jakiegoś przyjezdnego kanciarza lub cyrkowego komedianta.
- Ale, jeśli Dieter szuka śmiałków, znam jednego, który się nada - spojrzał stajenny w kierunku Vermina.
- Tak jak i rzekłem. Dużo gadasz, ale gdy trzeba odwagi, to rozglądasz się kogoś, kto by za Ciebie się stawił. Powiedz mi, Vermin… znaczy się tak bez słów... poszedłbyś nocą do lasu na strażnika? - Rudolf zignorował zaczepkę Drago, bo nie na przerzucaniu się przytykami mu zależało. Szczurołap wyprostował się, popatrzył na towarzyszy a potem na przyjaciela i zdecydowanie pokręcił głową.
- Mogę zaświadczyć, że ten chłopak niczego się nie boi. Wejdzie w każdą norę i nawet szczury wielkości świni Amranda mu niestraszne - dodał Drago.
Vermin znów pokręcił głową, to był jedyny sposób w jaki potrafił odmawiać.
- Daj spokój Ver. Niedługo ci się skończy zlecenie, większość twojej zaliczki już przehulaliśmy, co nam szkodzi postać w jakimś lesie? – przekonywał Drago.
Szczurołap uniósł brwi a potem pokazał palcem najpierw na siebie a potem na przyjaciela robiąc pytającą minę.
- Oczywiście że pójdziemy razem, nie zostawię cię przecież samego. Jeszcze ci Dieter nie zapłaci i tyle będzie z twego stróżowania.
Szczurołap wzdychnął. Może faktycznie nie był głupi pomysł. Praca nie była ciężka, a pieniądze, na pewno się przydadzą. Nie wiadomo kiedy trafi się kolejne zlecenie, tego roku szczurów było wyjątkowo mało, jakby większość z Kreutzhofen w popłochu pouciekała.


Kilka chwil temu próg karczmy przekroczył średnio wysoki, żylasty mężczyzna zeszpecony śladami po ospie. Twarz miał wciąż skrytą pod kapturem. Strój jego wyróżniał się jedynie wyraźnym świętym symbolem Sigmara, kometą z dwoma ogonami. Żar, tak go zwali, nie był od dawna w Kreutzhofen, ale był na tyle charakterystyczny, że doskonale wiedzieli, kim jest. Przynosił ze sobą wiarę, przynosił ze sobą religie, lecz zdawał się słowa “nie” nie uznawać. Stał krótko, ale wystarczająco długo by słyszeć rozmowę przy ławie. Zafrasowani nią rozmówcy, jeszcze go nie zauważyli. Jeszcze… Zdjął kaptur i odsłonił twarz, oszpeconą wyraźnymi śladami po ospie. Kilka osób w karczmie westchnęło. Czy to z przestrachu, czy z obrzydzenia. Tak. To zawsze działało. Do tej pory stał z boku, w cieniu. Z cienia najlepiej bowiem można dostrzec mrok, tymczasem blask tylko oślepia źrenice. Tu jednak nie zobaczył mroku w ludziach. Jedynie wahanie.
- Niegdyś i ja się bałem. Zanim spotkałem Sigmara - zrobił znak młota - Jeśli Wasza wiara będzie wystarczająco gorąca, przegna i Wasz lęk.
Podszedł do akolity - Ty i ja musimy porozmawiać - stwierdził.
- Oczywiście, panowie wybaczą. - odpowiedział Abelard wstając od stołu i gestem dłoni zapraszają mężczyznę do oddalenia się na bok.

Cytat:
- W czym niegodny robak Abelard może służyć?
- Nie doceniasz się bracie - powiedział Żar gdy z akolitą odeszli poza zasięg słuchu innych bywalców karczmy - A to niedobrze. Każdy człowiek powinien znać swoją wartość. Zwłaszcza człowiek Boga - kontynuował - Nie jesteś tylko od służenia ludziom. Ale i ich prowadzenia. A to miasteczko… ci ludzie… wyglądają jakby bardzo tego potrzebowali. Nie widzę w nich światła wiary. By być dobrym człowiekiem, by być godnym wyznawcą, nie wystarczy nie czynić zła. Trzeba je aktywnie zwalczać. Ocali nas żar prawdziwej wiary, który pielęgnujemy w naszych sercach. Jeśli go w nich rozpalimy. Albo to miasteczko i ten świat spotka zagłada - zakończył.
Abelard pokiwał powoli głową.
- Jedynie jedność, w ciele, w duszy i w umyśle jak nauczał nasz Pan będziemy mieli siłę przeciwstawić się siłom wroga i wygrać. Jednak dla mnie za wcześnie by przewodzić naszym braciom i siostrom w ludzkości. Moje nauki jeszcze nie są kompletne i nie odebrałem jeszcze święceń. Mogę za to przygotować grunt na przybycie wielebnego ojca. Te strony są rozbite, prawda, a wiara mała. To wiele pracy, ale słowem i czynem zmienię serca wątpiących i tchnę w nie płomień wiary w oczekiwaniu na słowo Sigmara które ma nadejść.
- Czekać… nie ma czasu na czekanie. Kto wie kiedy jakiś wielebny ojciec tu dotrze. Wątpię by kogoś wysłali, dopóki nie ma tu świątyni. Mam misję od samego Sigmara. I pomożesz mi w tym dziele. A ja Tobie. Chyba że okażesz się tak letni w wierzę jak tylu innych… Muszą zacząć Cię szanować -
stwierdził Żar.
- Zaraz wrócę do stołu i powiem, że przekonałeś mnie do pomocy. Znają mnie pod imieniem Żar. A Ty jak masz na imię bracie? - zapytał, a po odpowiedzi zrealizował plan.
- Abelard Nägelein. - odpowiedział młodzik - Czyńmy wolę Sigmara, a ja dopełnię wszelkich starań, by Kreutzhofen doczekało się godnej świątyni. Choć moja wiara jest silna, wolny nie jestem od niedoskonałości. Dlatego proszę... nauczaj mnie, bym stał się lepszym sługą bożym.
Żar zdziwił się że akolita chce być przez niego nauczany ale ucieszył się z jego gorącej wiary. Inni członkowie kultu byli mniej entuzjastycznie nastawieni do obecności, jak go nazywali, fanatyka, na ich terenie.
Gdy Sigmaryci odeszli Rudolf wrócił do rozmowy z Verminem i Drago
- Dobra. Kończmy piwo i chodźmy pogadać z Dieterem.
Vermin wskazał palcem w stronę piwnicy unosząc brwi, jakby chcąc zapytać co ze zleceniem od karczmarza.
- Szczury? - zgadywał Drago - Zastaw pułapki i chodźmy do tego łowcy. Jeszcze ktoś nas uprzedzi i sprzątnie robotę sprzed nosa.

Gdy kończyli ostatnie piwo, zauważyli, że do karczmy weszła kobieta. Jeszcze jej nie poznali, ale jako, że mieścina wielka nie była i wieści szybko się rozchodziły, wiedzieli że przybyła ona dziś do Kreutzhofen barką. Cathelyn, bo tak się zwała, była bladą, wątłą, kobietą w dość młodym wieku. Miała proste, niemniej w paru miejscach skołtunione i poszarpane, ciemne włosy. Twarz była niebrzydka, acz nosząca ślady ospy, posiadała kilka blizn w jej okolicach. Ubrana była w ciasną tunikę i płócienne spodnie. Za nią wszedł Adelberd, który wracał z latryny. Początkujący cyrulik, jak dobry zwyczaj nakazywał, pozwolił jej wejść do środka przodem. Cel miał jednak inny, weszła i niemal fizycznie czuła oplatający ją wzrok. Było jasne, że wewnątrz lokalu zacznie obserwować ją jeszcze więcej oczu. Tak było zawsze. Mogła być i strzygą, lecz dopóki nosiła parę cycków stanowiła dla spoconych samców chodzący cel. Nie dbała jednak o to, spuszczając wzrok i powoli, acz bez śladów trwogi, zmierzając wprost do kontuaru. Jej ruchy były sztywne, choć tkwiło w nich jakieś zblazowanie, zupełnie jakby przyszła tutaj od zwykłego niechcenia.
Opierając się lekko o szynkwas, poprawiła niesforny pukiel włosów. Całą jej głowę nadal prześladował smród ryb, które przewoziła barka.
- Wody - cichemu poleceniu towarzyszył brzęk kilku drobnych monet. Kiedy już przyjęła trunek, usiadła gdzieś z boku i powolnym ruchem zwilżyła usta.

Żar i Abelard zignorowali jednak kobietę i wrócili do swojego stolika.
- Pójdę z Wami - fanatyk poinformował dwójkę wybierającą się na nocną straż - Po rozmowie z Abelardem wiem, że jestem tu potrzebny.
- Z Sigmarem osiągniemy zwycięstwo - powiedział akolita Abelard zerkając przez chwilę na nowo przybyłą przenikliwie po czym wrócił spojrzeniem do kompanów przy stole. -
I ja się z wami udam. Chociażby i po to, by sprawdzić te niepokojące plotki. Każde truchło pomiotu chaosu jest miodem na obolałe z troski o nas serce Sigmara.
- Myślę panowie, że w takiej sytuacji, prędzej, czy pózniej, będziecie potrzebować usług medyka. A ja mogę pójść z wami na miejsce. Ciemności się nie boję, a nie raz skóry nadstawiać musiałem. Ile osób liczyłby oddział straży nocnej? - Dodał wracający do stołu Adelberd.
- Na ten moment jeśli dobrze liczę to byłoby nas pięciu, jeśli zostaniesz przez noc z nami. Znam się nieco na medycynie, ale cudów nie oczekujcie. Wszyscy moi Bracia uczyli się podstaw tej sztuki, jak i ja - odpowiedział Nägelein. - Tylko osprzętu nie mam, ale jeśli byście skompletowali parę igieł, kłębek nici i trochę materiału to mogę łatać. Gorzałę sam zmontuję. Jakby kto chciał się uczyć tego to nauczać mogę, dogadamy się.

Całą tę rozmowę, z sąsiedniego stolika, słyszał kątem ucha żołnierz Wolfgang. Przystojny, wysoki, całkiem dobrze zbudowanym rudy mężczyzna z dość bogatym, ale zadbanym zarostem. Niedawno skończył służbę, która ostatnimi dniami była dość spokojna i oddawał się ulubionym przez siebie rozrywkom. Jak to często bywało, towarzyszył mu w nich syn strażnika celnego - Eryk Muller.
- Kości dzisiaj są dla mnie łaskawe, ale zastanawiałem się ostatnio nad dodatkową robotą, poza garnizonem. - powiedział do towarzysza żołnierz. - Myślałem nad ochroną karawany, bo dobrze płatna i niebezpieczna, ale nocna straż w lesie też może być. - wykorzystując koniec partii wojownik wstał i spojrzał w kierunku stolika “nocnych strażników”. - Daj mi chwilę przyjacielu. Zaraz wracam. - powiedział do Mullera i ruszył w kierunku rozmawiających mężczyzn.

- Dzień dobry wszystkim- zaczął z uśmiechem rudy woj. - Usłyszałem przypadkiem, że wybieracie się stróżować do lasu między Kreutzhofen a Weilerberg. Nie znam szczegółów, bo nie rozmawiałem z łowcą Dieterem, ale byłbym chętny, o ile znajdzie się miejsce. Od miesięcy stacjonuję w naszym garnizonie więc miła odskocznią będzie kilka nocy na świeżym powietrzu.
- Oczywiście. -
odpowiedział Abelard spoglądając na żołnierza - Każdy miecz się przyda, a i sprawdzian to dobry czy gotowi jesteśmy na bardziej intratne zadanie, nie sądzisz? Nie mówiąc już o tym, że i to Sigmarowi miłe.
- Dobrze. -
powiedział wojownik kiwając głową. - Kiedy zatem idziemy do łowcy dowiedzieć się wszystkich szczegółów? - zapytał Wolfgang.
- Najpierw poznajcie się panowie lepiej, bo najbliższą noc spędzimy pod gwiazdami... - powiedział akolita wstając od stolika - ...a teraz panowie wybaczą - bez dalszych słów skierował swój krok w kierunku kobiety, która siedziała przy stoliku obok.

Cytat:
- Czy dobrze mój słuch nie mylił, czy pani zapłaciła za… wodę?
- Istotnie. Liczę, że picie wody nie uchodzi za herezję w tych okolicach -
mruknęła, zważając aby nie przesadzić z sarkastycznym tonem.
- Nie, ale jest to mocno niezdrowe i graniczące z brakiem rozsądku. Poza tym, woda w większości przybytków jest darmowa. Właściwie, płacenie za wodę to jak za płacenie za ciemność w nocy - odpowiedział wyzutym z emocji głosem Abelard świdrując kobietę oczami. - Poza tym, woda nie odżywi ciała, już większość piw jest lepsze. Byle nie Świniarczyk Keigela.
Kątem oka zerknęła do glinianego kubka. Istotnie, jeśli dobrze się przyjrzeć, można było uświadczyć wewnątrz kilka podejrzanych mętów. Mimo to, upiła kolejny łyk - choćby dla samego faktu, aby pokazać, że nie lubi być pouczana.
- Domyślam się jednak, że nie przychodzisz tutaj rozmawiać o trunkach.
- To prawda Cathelyn -
powiedział akolita nie zmieniając tonu. - Zastanawiam się jakie interesy masz w Kreutzhofen i na jak długo zamierzasz tu zostać. Sigmara interesuje każda dusza w tych terenach, nawet przejezdna. Kto wie, mogę być Twoim najlepszym sojusznikiem… tylko na miłość Shallyi zmień perfumy na bardziej neutralne. Wiem, że te kosztowały niemało i że w pierwszej lepszej portowej dzielnicy zrobiłyby furorę, ale bądźmy cywilizowanymi ludźmi.
- Gdybyś przeszedł tyle co ja, również nie miałbyś ochoty mówić wiele o swojej przeszłości - jej wzrok uciekł gdzieś do wspomnień. - Najkrócej mówiąc, uciekam przed siłami Chaosu. To miejsce wydaje się wolne od jego regularnych armii, choć słyszałam, że zieloni kręcą się gdzieś w pobliżu. Nie powiem ci o sobie więcej. Nie znam cię. - Odchyliła się lekko, dając znak, że mężczyzna może zająć miejsce obok, jeśli ma ochotę. - Brzmisz na światłego człowieka. Co powinnam wiedzieć jako przyjezdna?
- Niech tak będzie.
- stwierdził i usiadł obok - Zasady są uniwersalne. Przestrzegać prawa. Sam jestem tu dość krótko. Obrałem ciężką misję. Kreutzhofen jest ostatnim przystankiem Imperium w ucieczce zdradzieckich sług chaosu poza jego granice. Rozumiesz o czym mówię, prawda?
Zamilkł na chwilę przyglądając się obojętnie kobiecie. Tamta tylko skinęła głową.

- Strach zasila tych-których-nie-wolno-wymawiać. Paraliżuje ciało i umysł, lecz można walczyć na wielu frontach. Jest coś co umiesz?
- Znam się trochę na powożeniu. To znaczy tyle, że nie wykoleję wozu, nic więcej. Może średnio to widać, ale potrafię dać w zęby. Ta umiejętność zawsze się nada, prawda? W dzisiejszych czasach samotna kobieta musi o siebie zadbać.

Cathelyn przerwała, gdy nagle coś pod stołem poruszyło się i dotknęło nogi akolity.
- Już myślałam że przepadłeś stary draniu - niewiasta bez czułości dotknęła głowy szarawego charta. - To jest Bones. Zajmuje się głównie gryzieniem rzeczy i jak widać, znikaniem bez śladu.
Oparła się o blat, lekko wysuwając swoje atuty przed oczy mężczyzny. Ukradkiem śledząc jego wzrok, sprawdzić czy bardziej rządzi nim libido lub wpojone przez zakon zachowania.
- Jeśli pytasz o to wszystko, abym przydała się społeczności, rozumiem. Nie lubię nigdzie przychodzić ,,na krzywy ryj”. Lecz dopiero tu przybyłam i nie rzucę się z miejsca polować na wilkołaki. Wolę zrobić coś na miejscu.
Mężczyzna słuchał słów kobiety w skupieniu nie zdradzając emocji do czasu aż kobieta zaprezentowała swoje wdzięki. Zawiesił na nie oko na chwilę i zamknął oczy wspierając podbródek na splecionych dłoniach co spowodowało, że i on lekko się pochylił. Przełknął cicho.
- Innymi słowy niezbyt wiele. - stwierdził po czym otworzył oczy i spojrzał prosto w jej - Rozumiem, że żadna praca nie hańbi? - zapytał unosząc brew - Masz jeszcze jakieś fundusze, czy spłukałaś się na wodę?
- Cóż, istnieje wiele haniebnych prac, ale domyślam się, że człowiek twojego pokroju mi ich nie zaproponuje. Pieniądz kiepsko się mnie się ima. Mam nadzieję, że po propozycji, którą z pewnością dla mnie posiadasz, stanę się bogatsza o parę koron…
- Interesujący dobór słów... -
stwierdził - ...niestety, najlepiej płatne zajęcia wymagają posiadania oręża i ryzyka przelania własnej krwi. Wchodzisz w to?
(...)

- Nazywam się Wolfgang i stacjonuję w naszym garnizonie. - powiedział do przyszłych towarzyszy żołnierz. - Ma ktoś ochotę na grę w kości lub karty? Akurat z przyjacielem gramy.
Adelbert szybko zmierzył żołnierza wzrokiem, taksując jego uzbrojenie. - Witaj Wolfgangu. Przyłączę się do Was, bowiem nic nie łączy ludzi szybciej niż wspólna gra w kości. - Rzucił przyjacielsko zielarz wyszczerzając zęby.
- Karty? – Drago zaświeciły się oczy i już miał ochoczo przytaknąć kiedy Vermin stuknął go łokciem i pokręcił przecząco głową.
- Może innym razem – odparł niechętnie syn stajennego po czym od razu wyciągnął rękę na przywitanie – Ja jestem Drago a to mój druh Vermin.
Vermin ukłonił się grzecznie, tak jak wiele razy go uczono.
- Czy się znajdzie dla was miejsce żołnierzu, to nie wiem, trzeba by było zapytać Dietera. To on zbiera ochotników. W razie gdyby ilość miejsc była jednak ograniczona, pamiętajcie, że to my byliśmy pierwsi – przestrzegł Drago
- I tak nie ma co, żebyśmy tłumem walili do Dietera. Pograjcie sobie w kości i poflirtujcie, a my - kiwnął głową w stronę Drago i Vermina - dowiemy się w międzyczasie co jest na rzeczy, dobra?
Wolfgang przywitał się ze wszystkimi po czym spokojnie pokiwał głową.
- Jak nie będzie dla mnie miejsca to nie szkodzi. Najwyżej zajmę się czymś innym. Roboty u nas nie brakuje. - rzucił po czym wskazał Adelbertowi na stolik, przy którym siedział Eryk. - Zapraszam zatem do naszego hazardowego stolika. - zaśmiał się po czym ruszył grać. Chłopak skorzystał również zaproszenia.

Cytat:
Adelbert ruszył za Wolfgangiem.
- Bitniście? Wojowaliście już w polu? - Zapytał się żołnierza. - Jeżeli choć część plotek jest prawdą, to macie tutaj pełne ręce roboty… - dodał badawczo.

Grali w trójkę Wolfgang, Adelberd i Eryk Muller. Fortuna jednak uśmiechała się tylko do wojaka. Stawki były niewielkie, mieszek młodeko Baderhoffa wzbogacił się o dwa srebrniaki.
(...)

Rozmowę przerwał mniejszy huk, później nieco większy, solidny bok i gromki śmiech. Odwracając się w kierunku źródła dźwięku spostrzegli uradowanego krasnoluda, który właśnie wygrał pojedynek na picie. Trafił on do Kreutzhofen dziś i sądząc po jego zachowaniu, chciał wszystkim udowodnić, że nikt nie ma lepszej głowy do picia, niż on sam.
- Aaa! Kurważ wasza sobacza mać! Nikt nie przepije Kasztaniaka, nikt!
Krasnolud poderwał się z zydla, na którym siedział i tryumfalnie uderzył się w piersi. Świętował. Był w bardzo dobrym humorze.

Był niski, nawet w skali swojej rasy, i dosyć odpychający. Nosił zużyty skórzany kubrak, przemoknięte buty, a na głowie brązową myckę, wyściełaną od wewnątrz owczym runem. Miał wielki, kartoflowaty nos, który poruszał się symultanicznie w górę i w dół, gdy jego właściciel zaśmiewał się do rozpuku. Broda krasnoluda była brzydko skołtuniona, jej końca uczepiły się kawałki żółtka z jaja.

Kasztaniak przeciągnął się i ziewnął, a potem porzucił dotychczasowych towarzyszy, zataczając się. Był pewien, że nie znajdzie tu już godnego przeciwnika, natomiast przy stole obok usłyszał ciekawą robotę.
- I ja idem! - chuchnął paskudną wonią spirytusu w twarz osoby, którą miał za rekrutera. - Ja, Kasztaniak! Umim dobrze strzelać z kuszy, weźcie mje! Ja na strażnika musowo, nocy się nie lękam!
- Dobrze, panie Kasztaniak. Ochędożcie się najpierw, pogadamy z wami, po powrocie, a tymczasem zamówcie sobie kolejkę na mój koszt -
rzekł Rudolf - Chodźcie chłopaki rzucił do Vermina i Drago.
- Ha! - ryknął Kasztaniak - tako będzie, jakeś rzekł! Hej, chłopy! Któren jeszcze się z mną spróbuje, hę?




*** W poszukiwaniu roboty ***


Jako, że słońce już zachodziło, musieli już opuścić karczmę i udać się do łowcy Dietera. Spodziewali się go zastać w domu hrabiowskim znajdującym się we wsi Weilerbeg. Najkrótszą drogę tam najlepiej znali Vermin i Drago, więc to oni poszli jako pierwsi.

Ochotnicy w trakcie spaceru zgubili nieco odoru karczmy, nieco też przez te dwie mile zdążyli otrzeźwieć. W końcu dotarli do małej wioski nad rzeką Soll. Nad osadą dominował okazały dworek hrabiego von Eisenstadta, do którego Vermin ich zaprowadził.

Dieter Krankel, był jednym z stałych mieszkańców tej rezydencji. Opowiadał za to, by hrabia miał do czego strzelać, jednocześnie chroniąc zwierzynę przed miejscowymi kłusownikami.

- Na bogów, cóż to za delegacja? - rzekł zaskoczony łowca ujrzawszy przed sobą całą grupę.
- My na strażników
- Schlaliście się i żarty se stroicie -
Dieter poczuł woń piwa.
- Nie, my na prawdę… Słyszelimy, że poszukiwani strażnicy… Oto my - usłyszał w odpowiedzi.
- Niech będzie - sapnął Krankel. Widać spodziewał się innych ochotników, ale z braku innych możliwości zaczął przedstawiać w czym problem. - Ale zarobek, po skończonej nocce - zaznaczył.
- Jak pewnie słyszeliście, hrabia jest ostatnio wściekły, bo kradną mu bydło. I kradną tylko w nocy. Podejrzewa, że padł ofiarą spisku wieśniaków... Podejmiecie się czatowania we Wspólnym Lesie. Jak na ogłoszeniu, dwie złote na łebka. Ale za schwytanie złodzieji hrabia obiecał premię, pięćdziesiąt brzęczących. Jedną strefą mam już obsadzoną, wy będziecie czuwać nad częścią bezpośrednio przyległą do Wspólnego lasu. Zaczynacie dziś… teraz… - zakończył łowca.

-Powiesić ich wszystkich! Złodziei za kradzież, wieśniaków za pomoc im w ukrywaniu się! A resztę chłopów za brak postawy obywatelskiej! Powinni wiedzieć, co dzieje się w ich własnej, przeklętej, wsi! Powiesić kilku, to reszta coś powie - krzyczał gdzieś z daleka hrabia.
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 23-08-2018 o 11:02.
AJT jest offline