No to Oleg zgłupiał do reszty. Kartka papieru załatwia strawę i zamiast stryczka dostaną kolację. Co prawda starał się to ukryć, ale z pewnością nie dał rady i wyraz jego idiotyczny twarzy musiał odzwierciedlić dezorientację jaką odczuwał.
Kiedy jednak kolejno kompani postanowili skorzystać z oferty to i Oleg, choć idąc wciąż z tyłu i nieufnie, wziął to za dobrą monetę, gdyż ja prawiła mamuchna: "Jak dają to bierz".
Mimo wszystko nadal jedyną rzeczą, której na tym wspaniałym świecie nie mógł zrozumieć byli ludzie i inne człekokształtne. Czasem nie rozumiał także sam siebie, ale to poniekąd dlatego wciąż go fascynowały te wszystkie dwunożne. Tak różne i tak skomplikowane.
Frietz dziwnie czół się wchodząc do miasta. Z obecnej perspektywy Wittenhausen wyglądało jakoś tak... nieswojo. Kiedy był tu po raz ostatni wiedział czego się spodziewać i jak się zachować.
Był włóczęgą. Trzymał się brudnych zaułków blisko bram i unikał kontaktów. Teraz jest zwiadowcą. Idzie środkiem ulicy z grupą cudaków pośród wrogich wojskowych, którzy zaprosili na kolację.
Jak się zachować? Napić się - bo to stres.
Oleg wziął na siebie opiekę nad zwierzętami i nawet sprawiło mu to nieco radości. Odstawił je do zagrody upewniając się czy mają co jeść i pić. Później zajął się sobą.
Ledwo zawitał do karczmy, a napadł go stary dobry Diuk. Choć pierwsze słowa jakie wypowiedział, czyli surowe polecenia, jakich Oleg nie cierpiał pod swoim adresem, zdążyły zepsuć mu nastrój i pomarszczyć brzydko twarz, to ostatnie zdanie przykleiło na nią radosny uśmiech.
- Ta jest! Płatne z góry szefie! - Zakrzyknął wesoło i w podskokach znalazł się przy kontuarze wyciągając się nienaturalnie by sięgnąć stojącej za szynkarzem.
- Tamten jegomość płaci - poinformował zaskoczonego chłopaka, na oko zniewieściałego syna właściciela tego przybytku.
`Jeśli jego papa wkrótce się nie pojawi to rozniosą mu tę budę w drzazgi - pomyślał ześlizgując się z blatu. Podziękował uniesioną butelką swemu dobrzyńcowi i opuścił lokal.
Zamykając za sobą drzwi poczuł ulgę od zgiełku i gęstego powietrza. Odetchnął głęboko i ruszył do swoich podopiecznych. Zwierzęta grzecznie stały obok siebie przy wodopoju.
- Wasze zdrówko kobyłki - Frietz otworzył butelkę delektując się znajomym dźwiękiem korka, zapachem i smakiem. Odstawił wódkę i zajął się kopytami czworonogów i wyczesał je sianem. Co jakiś czas popijał nieszlachetny trunek stopniowo poprawiając sobie humor. Kiedy z karczmy dobiegły go śpiewy prawdopodobnie domorosłego barda z jego drużyny nie powstrzymał się i zawtórował choć słów nie znał do końca.
-
Co się kurwa drze?! - Próba śpiewu przykuła uwagę stajennego, a raczej wybudziła go ze snu roboczego. Starszawy mężczyzna wyłonił się zza stogu siana złożonego pod strzechą. Pokręcił czarno-siwym wąsem i zacharczał złowrogo.
- O, przepraszam. Kuce oporządzam jeno.
- To se oporządzaj ino cicho bo inne straszysz. - Oczywiście, oczywiście, a mogą se sianka tam poskubać. Wezmę je tam przystawię, co? Nie będę przeszkadzał. - Oleg uniósł dłonie przypominając sobie o trzymanej butelce. W prawdzie upitej dość znacznie, ale kultura wymagała przecież zaproponować.
-
Ah, ja gbur jeden no. Może spragnionyś zacny Panie. Proponuję tutejsze specjały i dymka. - Frietz odstawił butelkę i zasięgnął po ukryte za pasem płócienne zawiniątko. Odwinął materiał i zaprezentował nowiutką lśniącą faję o długim cybuchu i wyeksponowanym ej cylindrycznej główce.
- Jeszcze nie przepalona.
Zwiadowca liczył, że spędzi spokojny wieczór i odpocznie w towarzystwie swych zwierząt, z którymi w końcu się polubił, a przy okazji dowie się czegoś ciekawego o okolicy.