Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2018, 22:09   #31
Rozyczka
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Awanturnicy rozbili niewielki obóz na kawałku nieco równego terenu, wciąż na stoku góry z której dopiero co wyszli. Nie dane im było jednak długo odpocząć, bo z chwilą, kiedy kobold zaczął dawać jakieś oznaki życia i przytomności, zwlekając się z posłania, ściółka lasu poniżej obozu zaszeleściła. Spod zielonego dywanu koron drzew zaczęły się wysypywać masywnie wyglądające, i jakby znajome postaci. Szczególnie jeden wydawał się awanturnikom bardzo znajomy. Za czterema włochatymi brutalami szło, potykając się o jakieś gałęzie, ponad tuzin goblinów. Ich ciała nosiły świeże ślady bata, jeden zaś był zbryzgany krwią, choć nie wyglądał na rannego. Nieśli, związanych na włóczniach dwóch ludzi — oboje mieli najwyżej dwanaście lat i byli nieprzytomni. Chłopak krwawił z ugryzienia na ramieniu, dziewczyna wyglądała po prostu na pobitą batem. Prowadzący niedźwieżuk trzymał w jednej łapie swoją okutą metalem maczugę, a w drugiej kawałek nogi, urwanej od kolana w dół. Jego zakrwawiony pysk wbijał się od czasu do czasu w łydkę, najpewniej męską, sądząc po ciemnym owłosieniu.
— O, moja ulubiona samica! Co tu jeszcze robicie? Chcecie, by Szkarłatne Kinole zrobiły wam z dupy ognisko? — Beknął głośno i zaczął podchodzić pod górę w waszą stronę, wraz ze swoimi kamratami. Zataczali się już lekko. Ich goblińscy tragarze, skądkolwiek byli, również wolno wspinali się pod górę, powoli rozwijając się w tyralierę.
Aurora podniosła się z pozycji leżącej, podpierając się na przedramionach. Spojrzała na niedźwieżuka z zaskoczoną miną.
— Mieliśmy zamiar chwilę odpocząć przed dalszą drogą… — odparła.
— O co chodzi z tymi szkarłatnymi? — spytał Daivyn, który usiadł, ledwo ujrzał zbliżających się "gości". — Usiądziesz? — Gestem wskazał miejsce przy ognisku.
— Te oto pizdy — warknął niedźwieżuk na drepczące za nim gobliny i nie zareagował na zaproszenie elfa do ogniska. — Zjadłem mordę ich szefa, to mnie kochają. Potem znalazłem jakąś rodzinę ludziów na przegryzkę i pomyślałem sobie, że utnę sobie drzemkę. Jakieś pół mili stąd jest zaciszna jaskinia, o ile się nie zawaliła. — Wskazał łbem gdzieś za waszymi plecami i wgapiał się jakoś dziwnie w wasze plecaki.
Ledwo przebudzony kobold, któremu szumiało jeszcze w głowie, a w końcówkach palców i ogonie nadal czuł mrowienie od zimna, przełknął głośno ślinę na widok czterech włochatych brutali. Widok ludzi służących jako przekąska niedźwieżuków i fakt, że w zasięgu wzroku Keek nie dostrzegł Kargara, tylko potęgował strach w profesorze.
My na razie zbieramy siły. Jak widać — odparła Alladien, chcąc zachować chociaż pozory spokoju. — Skoro już jesteśmy na zewnątrz, chyba możemy się już rozejść w spokoju? Obawiam się, że niestety cele naszej podróży bardzo się rozmijają i to konieczne. No, chyba że chcielibyście pogadać o walce z nieumarłymi i odwadze jaka wami targała — dodała, ciągle utrzymując spokojny ton głosu.
— To nie wstyd uciekać, kiedy nie można pokonać wroga. Was chyba też...ubyło. Łysol nie dał rady? Wiedziałem, że jest tępy jak jego młot — zarechotał niedźwieżuk. — Nie rozpalałbym ogniska na waszym miejscu, ale jak już jest… Gobsnicz, połóż ich nad ogniem, niech się nieco podwędzą!
Gobliny skwapliwie ruszyły z oboma drągami, aby nieco przypiec swoich jeńców.
— Mówisz, że ognisko ściągnie czyjąś uwagę? — spytał Daivyn. — Przy tamtych setkach ognisk raczej nie powinno... A może pohandlujemy? — Spojrzał na jeńców, którzy mieli właśnie trafić nie tyle do kotła, a na pieczyste.
— Pohandlujmy? — niedźwieżuk mruknął pytająco. — Chcecie ich kupić? Jak macie złoto lub gorzałę…
Daivyn spojrzał na swoich towarzyszy.
Ile złota? — spytała aasimarka, przeklinając się w duchu za to, że jej poprzednia próba zakończyła się niepowodzeniem.
— A ile macie? — zarechotał obleśnie niedźwieżuk.
Dziesięć złotych monet. Wykupisz sobie za to całą manufakturę bimbru — rzekła kapłanka.
— Normalnie wziąłbym sto...ale widzę, że wam źle poszło, a poza tym...lubię cię — uśmiechnął się i wionął alkoholem. — Zróbmy tak... Wezmę twoją, i twoją sakiewkę — wskazał oba elfy — a od ciebie — uśmiechnął się do kapłanki — dostanę siarczystego buziaka. Co ty na to?
Aurora nie chcąc wplątać się w kolejną bitkę, westchnęła, wyciągnęła swoją sakiewkę i rzuciła niedźwieżukowi.
— Proszę, moja część zapłaty. — mruknęła niezadowolona. — No… — popatrzyła na towarzyszy. — Teraz wasza część.
Daivyn spojrzał na Alladien, czekając na to, aż kapłanka zrealizuje swoją część 'zapłaty'.
Niedźwieżuk zbliżył mordę uśmiechnięty od ucha do ucha
Ta, mimo sporej dozy wewnętrznej niechęci, zebrała się jakoś w sobie i ucałowała hybrydę.
Było najpewniej bardzo wstrętnie, bo brutal był cuchnący, włochaty a w dodatku jego kły były nieprzyjemnie śliskie i twarde. Ale niedźwieżuk wydawał się zadowolony. Gobliny połozyły jeńców na ziemi, rozwiązały i razem z niedźwieżukami zaczęły mozolnie wspinać się gdzieś w górę.
— Hreehulagek będzie pamiętał — zarechotał ucałowany i po chwili wspinał się już razem z resztą swojej bandy. Część goblinów miała nietęgie miny, wiedząc, że pozbywając się jeńców niedźwieżuk niechybnie zacznie przekąszać jedynym łatwym jedzeniem w okolicy, czyli własną bandą. Niedźwieżuk rzucił jeszcze z oddali na odchodne — Jakieś dwie mile stąd jest trakt do opuszczonej wioski. Uważajcie na te goblińskie gnidy. Kręcą się tam.
Aurora skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na kapłankę, próbując zachować powagę i powstrzymać się od śmiechu.
— To co? Warto było dla zachowania swoich pieniędzy? — spytała się tłumiąc śmiech.
Chyba lepiej byłoby z nim w kości zagrać… Gdyby chodziło tylko o mój plecak, oddałabym go. Ale były jeszcze dzieci. Mimo to… Zazdroszczę wam. Wezmę wartę, żebym następne coś nas nie zaskoczyło. — odparła Alladien. — Na godzinę, jeśli pozwolicie, będę potrzebowała czasu na modły, rytuały i te sprawy.
Daivyn nie mieszał się do wymiany poglądów, zadowolony z faktu, iż zadowolony z pocałunku niedźwieżuk zapomniał o jego sakiewce.
— Co teraz z nimi zrobimy? — Podszedł do dzieci i spróbował obudzić chłopaka, potrząsając go za ramię. To zdrowe.
— Trzeba je odprowadzić do jakiejś wioski. — odparła Aurora. — Nie mogą z nami podróżować, to zbyt niebezpieczne dla dzieci. — “I będą nas spowalniać” dodała w myślach.
— Niedaleko jest jedna, spalona — mruknął Daivyn. — Jak się obudzą, to będziemy musieli stąd iść jak najszybciej. Może od nich się dowiemy czegoś o okolicy. Nie będziemy musieli iść na ślepo.
— Oby wiedziały gdzie jesteśmy, nie wymagałabym od dzieci genialnej orientacji w terenie — druidka westchnęła patrząc na dzieci.
Alladien uklękła przy chłopcy i mimo braku takiej potrzeby, przyłożyła dłoń do jego rany.
Ixionie, daj mu sił — wyszeptała cicho.
Zaklęcie kapłanki otrzeźwiło chłopaka, który otworzył oczy i rozejrzał się z przestrachem
— Gdzie jestem? Kim jesteście? Gdzie są te potwory? — Rozglądał się trwożliwie.
— Najważniejsze, że nie ma ich już tutaj — odpowiedziała spokojnie Aurora. — Spokojnie, jesteśmy tu żeby wam pomóc, a nie was skrzywdzić. Jak się nazywasz?
— Dumitru... zabierzcie mnie do domu... proszę... — Chłopak miał łzy w oczach.
— A gdzie jest twój dom? — spytał elf. — Ta pani, która ci pomogła, ma na imię Alladien. To jest Aurora, tamten pan to profesor Keek. — Wskazał na kobolda, który pomachał chłopcu. — A ja jestem Daivyn.
— Piata Negra — wskazał gdzieś w kierunku zachodnim — Mój tata był myśliwym, a siostra...gdzie moja siostra? — rozejrzał się, jakby dopiero sobie o niej przypomniał — Co z nią? Co z nią? Nie żyje?...Oooch.. — jęczał i płakał, patrząc na nieprzytomną dziewczynę.
— Żyje, żyje — zapewnił go Daivyn. — Ale z tym powrotem do domu może być kłopot. Słyszałeś coś o goblinach?
— Nazywa się Marika… — Chłopak przedstawił siostrę, nieświadomą jeszcze położenia. — Napadły na nas jak byliśmy w lesie z ojcem. Byli wszędzie, a potem już nic nie pamiętam… — Potarł głowę w którą musiał najwyraźniej oberwać.
— Przeżyłeś, to najważniejsze... — spróbował pocieszyć go Daivyn. — Macie jakichś krewnych na wschodzie? Bo na zachód nieprędko będzie można ruszyć.
Dumitru pokręcił głową.
— Na południu. Wujostwo w Calvinum. Ale to jakieś dwadzieścia mil stąd, nawet więcej... Jak przedostaniemy się przez te gobliny? — Dzieciak zaczynał się uspokajać. W przeciwieństwie do Daivyna, który z coraz to większym niepokojem zaczął spoglądać w przyszłość.
Najlepiej byłoby je ominąć. A jeśli to się nie uda, zawsze będzie się można salwować ucieczką albo je nastraszyć. Wszystko będzie dobrze, obiecuję wam. Potykałam się z nimi już nie jeden raz — powiedziała kapłanka.
Profesor odetchnął z ulgą dopiero gdy goblinoidy zniknęły z zasięgu wzroku. Zaczynał co prawda wracać do siebie, a słońce przyjemnie ogrzewało mrowiące kończyny. Gdyby jeszcze tylko tak bardzo nie raziło nawykłych do mroku oczu kobolda... Profesor w końcu odchrząknął.
— Gdzie… gdzie jest Kargar? — zapytał, obawiając się, że zna już odpowiedź.
Aurora spojrzała na kobolda zbita z tropu.
— Kargar? On… On nie żyje… — powiedziała, chociaż czuła, że i bez jej odpowiedzi doskonale domyśla się co się stało.
Keek posmutniał i podkulił ogon. Przez chwilę w grobowcu naprawdę uwierzył w to, że wszystkim uda się wydostać. Wstał i spojrzał w kierunku góry, z której niedawno uciekli. Zdjął kapelusz i przycisnął go do piersi.

Po niecałej minucie milczenia usiadł z powrotem z towarzyszami przy ogniu.
— Na wszystkie skarby Znanego Świata, nogi nadal odmawiają mi posłuszeństwa. Muszę im dać jeszcze chwilę odetchnąć — zaczął żalić się profesor.
— Mamy czas, a wszystkim przyda się odpoczynek. I tak nieprędko ruszymy. Zjecie coś? — Daivyn zmienił temat.
— Z chęcią. — Druidka usiadła przy ognisku i wyciągnęła racje ze swojego plecaka.
— Przynajmniej tego nam nie zabrały...
— Co zabrały, to zabrały. — Elf sięgnął do sakiewki. — Masz. — Wyciągnął rękę w stronę Aurory i podał jej cztery sztuki złota. — Nie może być tak, że tylko ty będziesz stratna.
Druidka spojrzała na podane przez Daivyna monety. Uśmiechnęła się i chowając je odpowiedziała:
— Dziękuję. Chociaż jedna osoba będzie stratna. — Zaśmiała się. — Traumy Alladien nic nie zrekompensuje.
— No, nie sądzę, by kolejny pocałunek zrekompensował jej tę stratę. — Spojrzał z cieniem uśmiechu na kapłankę.
A co, mam kolejnego adoratora? — Uśmiechnęła się delikatnie.
— To może ja pójdę na tę wartę, żeby wam nie przeszkadzać. — Elfka przewróciła oczami.
Jeśli chcesz. Mi kolejność jest obojętna, jeśli nie będę ostatnia — stwierdziła kapłanka.
— To mogę iść pierwsza. — Druidka wstała od ogniska. Strata Malona była dla niej zbyt świeża i nie miała ochoty przysłuchiwać się amorom innych. — Spróbujcie w międzyczasie może obudzić dziewczynkę… — rzuciła odchodząc od ogniska.
— Czy ona naprawdę myślała, że zaraz zaczniemy się całować? — Elf nie do końca wierzył swym oczom i uszom.
Nie wydaje mi się, nie jest głupia. Może musi się po tym wszystkim wybiegać po lesie… — Alladien nachyliła się nad chłopcem. — Nie jesteś może głodny? Daivynie, naszykujesz mu z łaski swej jedzenia? Ja ocucę może jego siostrę — dodała, po czym zajęła się dziewczyną.
Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, a dziewczynka za jakiś czas odzyska przytomność.
— Dumitru, zjesz coś? — Daivyn spojrzał na chłopaka.
Ten kiwnął głową i przysiadł się bliżej, pałaszując po chwili to, co mieli do zaoferowania.

Kobold podszedł do swojego wypakowanego po same brzegi plecaka, który ktoś jakimś cudem dał radę przytaszczyć razem z nieprzytomnym profesorem. Odpiął od niego kolejny duży pakunek, który zaczął pracowicie rozwijać. Po krótkiej chwili niedaleko od ogniska stał już rozłożony duży, dwuosobowy namiot.
— Dzieci mogą się do niego schować, by odpocząć. Sam też się tu chętnie skryję przed słońcem. — Oznajmił profesor.
— Aurora pilnuje spokoju naszego domowego ogniska — powiedział elf — to proponuję, byście szybko zjedli i się schowali.
Kobold już miał przestąpić próg zdecydowanie większego od niego wejścia do namiotu, gdy przystanął zamyślony.
— Daivynie — zagadnął Keek — Czy elfy przypadkiem nie potrzebują mniej czasu, by wypocząć?
— Tak, zwykle wystarczają nam cztery godziny, by odpocząć. Pod tym względem mamy pewną przewagę nad innymi śmiertelnikami — odpowiedział zagadnięty.
— Idę w takim razie zmienić Aurorę — powiedział Keek. — Powinniście odpocząć jako pierwsi. Jeśli coś nas tu zaskoczy, to lepiej będzie jeśli chociaż część z nas będzie w pełni sił.
Daivyn skinął głową.
Ponownie otworzył plecak i wyciągnął na światło dzienne niezbyt z tego zadowoloną myszkę... której humor nieco się poprawił, gdy elf poczęstował ją paroma kawałkami sera.
Myślisz, że zrobiła sobie krzywdę jak cię niedźwieżuki dopadły? To mało delikatny gatunek… — spytała kapłanka. — Można ją pogłaskać?
— Vuk jest trochę nieśmiały — stwierdził elf — ale może wyczuje, że masz dobre serce.
Mówiąc to wyciągnął rękę, by Alladien mogła pogłaskać myszkę.
Kobieta nachyliła się nad zwierzęciem, wyciągając do niego spokojnie rękę. Starała się z całych sił nie zrazić do siebie stworzonka.
Vuk nie uciekł. Po chwili niepewności nadstawił grzbiet na pieszczotę.
Zawsze chciałam mieć własne zwierzątko. Ale jakoś nigdy się nie złożyło. No i w moim zawodzie opieka nad takim przyjacielem jest dość… problematyczna.
— Może jakieś, które by chodziło razem z tobą? — zasugerował Daivyn. — Albo latało? Niektóre ptaki można przecież oswoić.
Aurora będąc na warcie, wpadła na pomysł, by dla bezpieczeństwa ich “obozu” rozłożyć pułapkę, której nie zdążyła rozłożyć, kiedy szli ratować Daivyna. “Muszę pamiętać, żeby ostrzec następną osobę, która będzie na warcie że ja rozłożyłam, widząc skłonność Daivyna do pakowania się w kłopoty, pewnie by w nią wlazł”, pomyślała, uśmiechając się pod nosem i obserwując otoczenie.
— Aurora? Przyszedłem cię zmienić, uznałem, że lepiej będzie jeśli ty i Daivyn odpoczniecie jako pierwsi.
— Hmmm? — druidka odwróciła się w kierunku kobolda. — O profesorek! Mogłabym stać na warcie jako pierwsza, ale skoro tak uważasz. — Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę ogniska, po czym zatrzymała się jeszcze na chwilę. — A właśnie, proszę uważać bo rozłożyłam tu pułapkę, w razie nieproszonych gości. — wskazała w miejsce gdzie ukryta była pułapka. — Kiedy dotarła z powrotem do “obozu” usiadła przy ognisku i spojrzała na elfa siedzącego ze swoim pupilem.
— Keek uznał, że mamy odpocząć jako pierwsi — wytłumaczyła swój powrót. Spojrzała na mysz.
— Fajny futrzak. Zwie się jakoś? — spytała.
— Vuk — wyjaśnił Daivyn. — Przyjacielsko nastawiony do świata, ale mało rozmowny. — Pogłaskał myszkę.
Elfka uśmiechnęła się na widok gryzonia.
— Mogę? — Wyciągnęła dłonie, chcąc wziąć zwierzątko na ręce.
Daivyn wyciągnął rękę.
Vuk przez moment się zastanawiał, po czym powolutku przedreptał w nadstawione dłonie Aurory.
Druidka pogłaskała gryzonia po głowie między jej okrągłymi uszami.
— Urocze stworzenie — odparła oddając zwierzątko właścicielowi.
— Chyba powinniśmy trochę odpocząć. Trzeba później zmienić Keeka na warcie — dodała.
Po chwili Vuk trafił ponownie do plecaka.
— W takim razie, Alladien, ty bierzesz następną wartę — powiedział Daivyn. — A my idziemy odpocząć.
Usiedli parę metrów od ogniska, pod rozłożystym drzewem.
 
Rozyczka jest offline