Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2018, 22:09   #31
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Awanturnicy rozbili niewielki obóz na kawałku nieco równego terenu, wciąż na stoku góry z której dopiero co wyszli. Nie dane im było jednak długo odpocząć, bo z chwilą, kiedy kobold zaczął dawać jakieś oznaki życia i przytomności, zwlekając się z posłania, ściółka lasu poniżej obozu zaszeleściła. Spod zielonego dywanu koron drzew zaczęły się wysypywać masywnie wyglądające, i jakby znajome postaci. Szczególnie jeden wydawał się awanturnikom bardzo znajomy. Za czterema włochatymi brutalami szło, potykając się o jakieś gałęzie, ponad tuzin goblinów. Ich ciała nosiły świeże ślady bata, jeden zaś był zbryzgany krwią, choć nie wyglądał na rannego. Nieśli, związanych na włóczniach dwóch ludzi — oboje mieli najwyżej dwanaście lat i byli nieprzytomni. Chłopak krwawił z ugryzienia na ramieniu, dziewczyna wyglądała po prostu na pobitą batem. Prowadzący niedźwieżuk trzymał w jednej łapie swoją okutą metalem maczugę, a w drugiej kawałek nogi, urwanej od kolana w dół. Jego zakrwawiony pysk wbijał się od czasu do czasu w łydkę, najpewniej męską, sądząc po ciemnym owłosieniu.
— O, moja ulubiona samica! Co tu jeszcze robicie? Chcecie, by Szkarłatne Kinole zrobiły wam z dupy ognisko? — Beknął głośno i zaczął podchodzić pod górę w waszą stronę, wraz ze swoimi kamratami. Zataczali się już lekko. Ich goblińscy tragarze, skądkolwiek byli, również wolno wspinali się pod górę, powoli rozwijając się w tyralierę.
Aurora podniosła się z pozycji leżącej, podpierając się na przedramionach. Spojrzała na niedźwieżuka z zaskoczoną miną.
— Mieliśmy zamiar chwilę odpocząć przed dalszą drogą… — odparła.
— O co chodzi z tymi szkarłatnymi? — spytał Daivyn, który usiadł, ledwo ujrzał zbliżających się "gości". — Usiądziesz? — Gestem wskazał miejsce przy ognisku.
— Te oto pizdy — warknął niedźwieżuk na drepczące za nim gobliny i nie zareagował na zaproszenie elfa do ogniska. — Zjadłem mordę ich szefa, to mnie kochają. Potem znalazłem jakąś rodzinę ludziów na przegryzkę i pomyślałem sobie, że utnę sobie drzemkę. Jakieś pół mili stąd jest zaciszna jaskinia, o ile się nie zawaliła. — Wskazał łbem gdzieś za waszymi plecami i wgapiał się jakoś dziwnie w wasze plecaki.
Ledwo przebudzony kobold, któremu szumiało jeszcze w głowie, a w końcówkach palców i ogonie nadal czuł mrowienie od zimna, przełknął głośno ślinę na widok czterech włochatych brutali. Widok ludzi służących jako przekąska niedźwieżuków i fakt, że w zasięgu wzroku Keek nie dostrzegł Kargara, tylko potęgował strach w profesorze.
My na razie zbieramy siły. Jak widać — odparła Alladien, chcąc zachować chociaż pozory spokoju. — Skoro już jesteśmy na zewnątrz, chyba możemy się już rozejść w spokoju? Obawiam się, że niestety cele naszej podróży bardzo się rozmijają i to konieczne. No, chyba że chcielibyście pogadać o walce z nieumarłymi i odwadze jaka wami targała — dodała, ciągle utrzymując spokojny ton głosu.
— To nie wstyd uciekać, kiedy nie można pokonać wroga. Was chyba też...ubyło. Łysol nie dał rady? Wiedziałem, że jest tępy jak jego młot — zarechotał niedźwieżuk. — Nie rozpalałbym ogniska na waszym miejscu, ale jak już jest… Gobsnicz, połóż ich nad ogniem, niech się nieco podwędzą!
Gobliny skwapliwie ruszyły z oboma drągami, aby nieco przypiec swoich jeńców.
— Mówisz, że ognisko ściągnie czyjąś uwagę? — spytał Daivyn. — Przy tamtych setkach ognisk raczej nie powinno... A może pohandlujemy? — Spojrzał na jeńców, którzy mieli właśnie trafić nie tyle do kotła, a na pieczyste.
— Pohandlujmy? — niedźwieżuk mruknął pytająco. — Chcecie ich kupić? Jak macie złoto lub gorzałę…
Daivyn spojrzał na swoich towarzyszy.
Ile złota? — spytała aasimarka, przeklinając się w duchu za to, że jej poprzednia próba zakończyła się niepowodzeniem.
— A ile macie? — zarechotał obleśnie niedźwieżuk.
Dziesięć złotych monet. Wykupisz sobie za to całą manufakturę bimbru — rzekła kapłanka.
— Normalnie wziąłbym sto...ale widzę, że wam źle poszło, a poza tym...lubię cię — uśmiechnął się i wionął alkoholem. — Zróbmy tak... Wezmę twoją, i twoją sakiewkę — wskazał oba elfy — a od ciebie — uśmiechnął się do kapłanki — dostanę siarczystego buziaka. Co ty na to?
Aurora nie chcąc wplątać się w kolejną bitkę, westchnęła, wyciągnęła swoją sakiewkę i rzuciła niedźwieżukowi.
— Proszę, moja część zapłaty. — mruknęła niezadowolona. — No… — popatrzyła na towarzyszy. — Teraz wasza część.
Daivyn spojrzał na Alladien, czekając na to, aż kapłanka zrealizuje swoją część 'zapłaty'.
Niedźwieżuk zbliżył mordę uśmiechnięty od ucha do ucha
Ta, mimo sporej dozy wewnętrznej niechęci, zebrała się jakoś w sobie i ucałowała hybrydę.
Było najpewniej bardzo wstrętnie, bo brutal był cuchnący, włochaty a w dodatku jego kły były nieprzyjemnie śliskie i twarde. Ale niedźwieżuk wydawał się zadowolony. Gobliny połozyły jeńców na ziemi, rozwiązały i razem z niedźwieżukami zaczęły mozolnie wspinać się gdzieś w górę.
— Hreehulagek będzie pamiętał — zarechotał ucałowany i po chwili wspinał się już razem z resztą swojej bandy. Część goblinów miała nietęgie miny, wiedząc, że pozbywając się jeńców niedźwieżuk niechybnie zacznie przekąszać jedynym łatwym jedzeniem w okolicy, czyli własną bandą. Niedźwieżuk rzucił jeszcze z oddali na odchodne — Jakieś dwie mile stąd jest trakt do opuszczonej wioski. Uważajcie na te goblińskie gnidy. Kręcą się tam.
Aurora skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na kapłankę, próbując zachować powagę i powstrzymać się od śmiechu.
— To co? Warto było dla zachowania swoich pieniędzy? — spytała się tłumiąc śmiech.
Chyba lepiej byłoby z nim w kości zagrać… Gdyby chodziło tylko o mój plecak, oddałabym go. Ale były jeszcze dzieci. Mimo to… Zazdroszczę wam. Wezmę wartę, żebym następne coś nas nie zaskoczyło. — odparła Alladien. — Na godzinę, jeśli pozwolicie, będę potrzebowała czasu na modły, rytuały i te sprawy.
Daivyn nie mieszał się do wymiany poglądów, zadowolony z faktu, iż zadowolony z pocałunku niedźwieżuk zapomniał o jego sakiewce.
— Co teraz z nimi zrobimy? — Podszedł do dzieci i spróbował obudzić chłopaka, potrząsając go za ramię. To zdrowe.
— Trzeba je odprowadzić do jakiejś wioski. — odparła Aurora. — Nie mogą z nami podróżować, to zbyt niebezpieczne dla dzieci. — “I będą nas spowalniać” dodała w myślach.
— Niedaleko jest jedna, spalona — mruknął Daivyn. — Jak się obudzą, to będziemy musieli stąd iść jak najszybciej. Może od nich się dowiemy czegoś o okolicy. Nie będziemy musieli iść na ślepo.
— Oby wiedziały gdzie jesteśmy, nie wymagałabym od dzieci genialnej orientacji w terenie — druidka westchnęła patrząc na dzieci.
Alladien uklękła przy chłopcy i mimo braku takiej potrzeby, przyłożyła dłoń do jego rany.
Ixionie, daj mu sił — wyszeptała cicho.
Zaklęcie kapłanki otrzeźwiło chłopaka, który otworzył oczy i rozejrzał się z przestrachem
— Gdzie jestem? Kim jesteście? Gdzie są te potwory? — Rozglądał się trwożliwie.
— Najważniejsze, że nie ma ich już tutaj — odpowiedziała spokojnie Aurora. — Spokojnie, jesteśmy tu żeby wam pomóc, a nie was skrzywdzić. Jak się nazywasz?
— Dumitru... zabierzcie mnie do domu... proszę... — Chłopak miał łzy w oczach.
— A gdzie jest twój dom? — spytał elf. — Ta pani, która ci pomogła, ma na imię Alladien. To jest Aurora, tamten pan to profesor Keek. — Wskazał na kobolda, który pomachał chłopcu. — A ja jestem Daivyn.
— Piata Negra — wskazał gdzieś w kierunku zachodnim — Mój tata był myśliwym, a siostra...gdzie moja siostra? — rozejrzał się, jakby dopiero sobie o niej przypomniał — Co z nią? Co z nią? Nie żyje?...Oooch.. — jęczał i płakał, patrząc na nieprzytomną dziewczynę.
— Żyje, żyje — zapewnił go Daivyn. — Ale z tym powrotem do domu może być kłopot. Słyszałeś coś o goblinach?
— Nazywa się Marika… — Chłopak przedstawił siostrę, nieświadomą jeszcze położenia. — Napadły na nas jak byliśmy w lesie z ojcem. Byli wszędzie, a potem już nic nie pamiętam… — Potarł głowę w którą musiał najwyraźniej oberwać.
— Przeżyłeś, to najważniejsze... — spróbował pocieszyć go Daivyn. — Macie jakichś krewnych na wschodzie? Bo na zachód nieprędko będzie można ruszyć.
Dumitru pokręcił głową.
— Na południu. Wujostwo w Calvinum. Ale to jakieś dwadzieścia mil stąd, nawet więcej... Jak przedostaniemy się przez te gobliny? — Dzieciak zaczynał się uspokajać. W przeciwieństwie do Daivyna, który z coraz to większym niepokojem zaczął spoglądać w przyszłość.
Najlepiej byłoby je ominąć. A jeśli to się nie uda, zawsze będzie się można salwować ucieczką albo je nastraszyć. Wszystko będzie dobrze, obiecuję wam. Potykałam się z nimi już nie jeden raz — powiedziała kapłanka.
Profesor odetchnął z ulgą dopiero gdy goblinoidy zniknęły z zasięgu wzroku. Zaczynał co prawda wracać do siebie, a słońce przyjemnie ogrzewało mrowiące kończyny. Gdyby jeszcze tylko tak bardzo nie raziło nawykłych do mroku oczu kobolda... Profesor w końcu odchrząknął.
— Gdzie… gdzie jest Kargar? — zapytał, obawiając się, że zna już odpowiedź.
Aurora spojrzała na kobolda zbita z tropu.
— Kargar? On… On nie żyje… — powiedziała, chociaż czuła, że i bez jej odpowiedzi doskonale domyśla się co się stało.
Keek posmutniał i podkulił ogon. Przez chwilę w grobowcu naprawdę uwierzył w to, że wszystkim uda się wydostać. Wstał i spojrzał w kierunku góry, z której niedawno uciekli. Zdjął kapelusz i przycisnął go do piersi.

Po niecałej minucie milczenia usiadł z powrotem z towarzyszami przy ogniu.
— Na wszystkie skarby Znanego Świata, nogi nadal odmawiają mi posłuszeństwa. Muszę im dać jeszcze chwilę odetchnąć — zaczął żalić się profesor.
— Mamy czas, a wszystkim przyda się odpoczynek. I tak nieprędko ruszymy. Zjecie coś? — Daivyn zmienił temat.
— Z chęcią. — Druidka usiadła przy ognisku i wyciągnęła racje ze swojego plecaka.
— Przynajmniej tego nam nie zabrały...
— Co zabrały, to zabrały. — Elf sięgnął do sakiewki. — Masz. — Wyciągnął rękę w stronę Aurory i podał jej cztery sztuki złota. — Nie może być tak, że tylko ty będziesz stratna.
Druidka spojrzała na podane przez Daivyna monety. Uśmiechnęła się i chowając je odpowiedziała:
— Dziękuję. Chociaż jedna osoba będzie stratna. — Zaśmiała się. — Traumy Alladien nic nie zrekompensuje.
— No, nie sądzę, by kolejny pocałunek zrekompensował jej tę stratę. — Spojrzał z cieniem uśmiechu na kapłankę.
A co, mam kolejnego adoratora? — Uśmiechnęła się delikatnie.
— To może ja pójdę na tę wartę, żeby wam nie przeszkadzać. — Elfka przewróciła oczami.
Jeśli chcesz. Mi kolejność jest obojętna, jeśli nie będę ostatnia — stwierdziła kapłanka.
— To mogę iść pierwsza. — Druidka wstała od ogniska. Strata Malona była dla niej zbyt świeża i nie miała ochoty przysłuchiwać się amorom innych. — Spróbujcie w międzyczasie może obudzić dziewczynkę… — rzuciła odchodząc od ogniska.
— Czy ona naprawdę myślała, że zaraz zaczniemy się całować? — Elf nie do końca wierzył swym oczom i uszom.
Nie wydaje mi się, nie jest głupia. Może musi się po tym wszystkim wybiegać po lesie… — Alladien nachyliła się nad chłopcem. — Nie jesteś może głodny? Daivynie, naszykujesz mu z łaski swej jedzenia? Ja ocucę może jego siostrę — dodała, po czym zajęła się dziewczyną.
Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, a dziewczynka za jakiś czas odzyska przytomność.
— Dumitru, zjesz coś? — Daivyn spojrzał na chłopaka.
Ten kiwnął głową i przysiadł się bliżej, pałaszując po chwili to, co mieli do zaoferowania.

Kobold podszedł do swojego wypakowanego po same brzegi plecaka, który ktoś jakimś cudem dał radę przytaszczyć razem z nieprzytomnym profesorem. Odpiął od niego kolejny duży pakunek, który zaczął pracowicie rozwijać. Po krótkiej chwili niedaleko od ogniska stał już rozłożony duży, dwuosobowy namiot.
— Dzieci mogą się do niego schować, by odpocząć. Sam też się tu chętnie skryję przed słońcem. — Oznajmił profesor.
— Aurora pilnuje spokoju naszego domowego ogniska — powiedział elf — to proponuję, byście szybko zjedli i się schowali.
Kobold już miał przestąpić próg zdecydowanie większego od niego wejścia do namiotu, gdy przystanął zamyślony.
— Daivynie — zagadnął Keek — Czy elfy przypadkiem nie potrzebują mniej czasu, by wypocząć?
— Tak, zwykle wystarczają nam cztery godziny, by odpocząć. Pod tym względem mamy pewną przewagę nad innymi śmiertelnikami — odpowiedział zagadnięty.
— Idę w takim razie zmienić Aurorę — powiedział Keek. — Powinniście odpocząć jako pierwsi. Jeśli coś nas tu zaskoczy, to lepiej będzie jeśli chociaż część z nas będzie w pełni sił.
Daivyn skinął głową.
Ponownie otworzył plecak i wyciągnął na światło dzienne niezbyt z tego zadowoloną myszkę... której humor nieco się poprawił, gdy elf poczęstował ją paroma kawałkami sera.
Myślisz, że zrobiła sobie krzywdę jak cię niedźwieżuki dopadły? To mało delikatny gatunek… — spytała kapłanka. — Można ją pogłaskać?
— Vuk jest trochę nieśmiały — stwierdził elf — ale może wyczuje, że masz dobre serce.
Mówiąc to wyciągnął rękę, by Alladien mogła pogłaskać myszkę.
Kobieta nachyliła się nad zwierzęciem, wyciągając do niego spokojnie rękę. Starała się z całych sił nie zrazić do siebie stworzonka.
Vuk nie uciekł. Po chwili niepewności nadstawił grzbiet na pieszczotę.
Zawsze chciałam mieć własne zwierzątko. Ale jakoś nigdy się nie złożyło. No i w moim zawodzie opieka nad takim przyjacielem jest dość… problematyczna.
— Może jakieś, które by chodziło razem z tobą? — zasugerował Daivyn. — Albo latało? Niektóre ptaki można przecież oswoić.
Aurora będąc na warcie, wpadła na pomysł, by dla bezpieczeństwa ich “obozu” rozłożyć pułapkę, której nie zdążyła rozłożyć, kiedy szli ratować Daivyna. “Muszę pamiętać, żeby ostrzec następną osobę, która będzie na warcie że ja rozłożyłam, widząc skłonność Daivyna do pakowania się w kłopoty, pewnie by w nią wlazł”, pomyślała, uśmiechając się pod nosem i obserwując otoczenie.
— Aurora? Przyszedłem cię zmienić, uznałem, że lepiej będzie jeśli ty i Daivyn odpoczniecie jako pierwsi.
— Hmmm? — druidka odwróciła się w kierunku kobolda. — O profesorek! Mogłabym stać na warcie jako pierwsza, ale skoro tak uważasz. — Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę ogniska, po czym zatrzymała się jeszcze na chwilę. — A właśnie, proszę uważać bo rozłożyłam tu pułapkę, w razie nieproszonych gości. — wskazała w miejsce gdzie ukryta była pułapka. — Kiedy dotarła z powrotem do “obozu” usiadła przy ognisku i spojrzała na elfa siedzącego ze swoim pupilem.
— Keek uznał, że mamy odpocząć jako pierwsi — wytłumaczyła swój powrót. Spojrzała na mysz.
— Fajny futrzak. Zwie się jakoś? — spytała.
— Vuk — wyjaśnił Daivyn. — Przyjacielsko nastawiony do świata, ale mało rozmowny. — Pogłaskał myszkę.
Elfka uśmiechnęła się na widok gryzonia.
— Mogę? — Wyciągnęła dłonie, chcąc wziąć zwierzątko na ręce.
Daivyn wyciągnął rękę.
Vuk przez moment się zastanawiał, po czym powolutku przedreptał w nadstawione dłonie Aurory.
Druidka pogłaskała gryzonia po głowie między jej okrągłymi uszami.
— Urocze stworzenie — odparła oddając zwierzątko właścicielowi.
— Chyba powinniśmy trochę odpocząć. Trzeba później zmienić Keeka na warcie — dodała.
Po chwili Vuk trafił ponownie do plecaka.
— W takim razie, Alladien, ty bierzesz następną wartę — powiedział Daivyn. — A my idziemy odpocząć.
Usiedli parę metrów od ogniska, pod rozłożystym drzewem.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 24-08-2018, 11:34   #32
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ I
Karameikos

Podgrodzie miasta Calvinum było tłumne, zważywszy na okoliczności. Awanturnicy szybko zadomowili się, jak każde włóczęgi w tym tłumnym obozie wchłaniających chyba połowę północnego Traladaru. Temat który bezustannie przewijał się wśród zgromadzonych w namiotach i pod licznymi garkuchniami Traladaran był jeden. Gobliński najazd. Wieści nadchodziły co i rusz od powracających z patroli zwiadowców barona i były coraz gorsze. Forty i zamki na granicy władztwa były odcięte od miasta, niezdolne udzielić mu pomocy, i najpewniej zdane na siebie.
Calvinum desperacko potrzebowało bohaterów, którzy zdolni byliby mu pomóc. Bo przecież wiara w bohaterów była w Traladarze bardzo silna. Halav, Zvirchev i Petra byli podobno bohaterami, w dawno zamierzchłych czasach, jeszcze przed założeniem dawnych królestw i czasów pożogi.
To były złe czasy dla ludzi, ale dobre czasy dla przedsiębiorczych awanturników, gotowych zmierzyć się z własnym przeznaczeniem.

Pierwszą taką okazją mogło być wstąpienie w szeregi żołnierzy Calvinum. Miasto desperacko potrzebowało silnych rąk które mogłyby bronić miasta i jego mieszkańców. Perspektywa służby jednak, pod znanym z surowości Constantinem Kierescu nie nastrajała optymistycznie. Przywykły do tego, aby jego rozkazy były spełniane co do joty, wymagający bezwzględnego posłuszeństwa rycerz mógł i na pewno budził w swoich ludziach zarówno szacunek, jak i strach.
W każdym razie drzwi do zostania żołnierzem przed silnymi i zręcznymi awanturnikami były otwarte.


Kolejną okazją mogłaby być służba Kościołowi Traladary, mającego wielkie wpływy w Kalvinum. Mnisi i klerycy kościoła oferowali złoto i pomoc w realizacji wielu przedsięwzięć, w zamian za drobne jak to określali przysługi. Kapłan, który rozbił swój namiot na podgrodziu, Mikhail Valero, oferował posługę duchową i zapewniał stały kontakt ze świątynią.




Kupcy, będąc klasą społecznie dobrze sytuowaną, acz wciąż niezadowoloną ze swojego statusu, chcąc najpewniej podzielić los ich znacznie bogatszych i wpływowych kolegów, którzy wpuszczeni zostali do miasta, nie zawahałaby się przed niczym, by zdobyć wpływy które mogłyby im to umożliwić. Również i oni potrzebowali pewnych usług, które najpewniej mogli wykonać ludzie z poza jakiegokolwiek układu. Nicolae Antonescu, prężny działacz zgromadzonych wewnątrz ostrokołu handlarzy mógł załatwić wydawałoby się każdą rzecz, za odpowiednią cenę.



Zawsze pozostawała również warstwa, której z wierzchu nigdy nie było widać. Lokalne zakapiory rekrutowały wszelkiej maści rzezimieszków i rębajłów, typów z pod gwiazdy ciemnej i ciemniejszej, pozbawionych skrupułów. Mroczni bogowie również słuchali, i dawali korzyści każdemu, kto zbójecko sięgał po sławę i bogactwo. Osobnik przedstawiający się jako Pan Kocur oczekiwał wpierw próby, o ile znajdzie się śmiałek, który pokonać by go mógł w rzucie nożami do celu.




Zawsze można też było posłuchać plotek i dopomóc zwykłemu ludowi pracującemu. W czasie klęsk jaką niewątpliwie był wrogi najazd gubiono rozmaite rzeczy.
Pewien rycerz na przykład, Stephan, zagubił gdzieś brata, jak i swoje przepiękne koniki, za które oferował okrągłą sumkę, lub udział w zyskach, jeszcze bardziej okrągłych.

Trankwilus Marius, kupiec z Thyatis oferował złoto i wpływy za pomoc w odzyskaniu pewnych dokumentów, zagubionych przez niego w ruinach. I choć zapierał się, że była to jego własność, zawsze jakoś zniżał głos ilekroć lokalna władza w postaci żołnierzy Calvinum przechodziła obok. Suma jednakże którą oferował zdecydowanie zasługiwała na dyskrecję.

Pewna rodzina z Piatra Negra, warownej wioski na północy zagubiła kilkuletnią dziewczynkę w czasue ucieczki z miasta. Chłop imieniem Mirko Vircek ufa, że uda się znaleść małą Lenkę w pobliżu wioski, bo być może wróciła do domu, ukrywając się przed najazdem.

Jak zwykle, w plotkach również tkwiło ziarno prawdy. Opowiadano o jakimś lokalnym bohaterze,Dragosie Śmiałym, który zaginął w ostatnich dniach gdzieś nad rzeką Szuturgą. Nosił on podobno miecz, broń o magicznej mocy, która byłaby niewątpliwie pomocną w tych ciężkich czasach.

Nie milkną też plotki o tajemniczym, brutalnym morderstwie dokonanym na pewnym szlachcicu, Viandru Dimitrescu. Nikt nie zna szczegółów, ale podobno w grę wchodził handel ludźmi na wielką skalę, a to pachniało stryczkiem dla wielu wysoko postawionych osób. Choć najpewniej i tak zawisną jedynie szumowiny, to baron wciąż trzyma nagrodę dla wybitnego umysłu, zdolnego rozwikłać tę kryminalną zagadkę.

Jakkolwiek plotki o nielegalnym szmuglowaniu Szuturgą szlachetnych kamieni przez gnomy z Wysokiego Kowadła wciąż są nie potwierdzone, to faktem jest niezbitym, że z torbami poszło już kilku znaczniejszych jubilerów w Calvinum. Gildia Jubilerów oferuje niezłe pieniądze za zbadanie problemu i najpewniej byłaby zainteresowana w wycięciu perfidnych gnomów z interesów.

Jeśli już o Szuturgę chodzi, to miejscowy "przedsiębiorca rybny", cokolwiek to oznaczało miał pewien naglący problem z sieciami, rwanymi niemalże co noc. Sądząc z ogromnych dziur i spustoszenia widocznego gołym okiem w sieciach reperowanych właśnie przez jego czeladników, cokolwiek je niszczyło, musiało być całkiem duże. Oferta wyszła przypadkiem, kiedy tryton zapragnął zwiedzić sobie rybacką wioskę, być może dla zabicia czasu, a być może w celu ustalenia naprawy łodzi lub chociażby jej właściciela. Łódź właściciela miała, ale okazał się być martwy już od jakiegoś czasu, więc jego chatę dawno już zlicytowano, a łódź która zaginęła gdzieś na Szuturdze uznano za zniszczoną. Awanturnicy byli więc dumnymi posiadaczami...wraku osiadłego na mieliźnie, za którego naprawę miejscowi życzyli sobie okrągłe sto monet. Broń drożała w zastraszającym tempie, i co bardzo zrozumiałe, wszelaka żywność.

Problemów mogła również przysporzyć zauważalna niechęć ludzi do siebie. Gołym okiem było widać, że zwykły, prosty lud nie darzy zaufaniem swoich obrońców. Żołnierze, najczęściej ubrani na styl Thyatis reprezentowali swoich arystokratycznych nuworyszy, przybyszów z obcego cesarstwa, którzy dopiero niedawno legalnie zasiadali na książęcym tronie. Chodziły plotki, że baron jest tylko pionkiem księcia, i figurantem nie wartym szacunku. Prości ludzie, zwykli traladańczycy mieli inne zwyczaje, niż uznawany za zdegenerowane Thyatis. Nie w smak im były ani ich rozrywki, ani ich moda, ani tym bardziej buta którą usprawiedliwiali "niesienie cywilizacji". Traladańczycy byli twardzi, pobożni i przyzwyczajeni do swoich zabobonów. Również od strony religijnej wyczuwało się napięcia. Kiedy na podgrodziu pojawił się przedstawiciel kościoła Thyatis, rubaszny Atticus Warus, Mikhail Valero patrzył na niego czasem jak na morowe powietrze, a czasem jak na krowi placek. Mimo, iż żaden nie uronił do siebie ani słowa, było jasne, że gdyby zostawić ich samych z jakimiś pałkami pod ręką, dyskusja mogłaby być niesłychanie zażarta.
W takiej to atmosferze plotek, nieufności i potrzeb wszelakich zewasząd sygnalizowanych, nasi bohaterowie mogli rozpocząć nowy rozdział swojej przygody, siedząc w namiotach i planując kolejne posunięcie, w celu zdobycia sławy, bogactwa może...nieśmiertelności..
 
Asmodian jest offline  
Stary 25-08-2018, 09:58   #33
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Namiot wieczorem

Jaszczur zawinął się w kłębek na małym sienniku i przykrył się otrzymanym kocem. Jednym okiem zerkał przez otwarte klapy namiotu na gwiazdy które powoli pojawiały się na niebie. Udało im się dostać nieco pieniędzy i jedzenia, oraz schronienie. Zasłyszeli też kilka plotek które mogły im teraz pomóc. Zwłaszcza jemu, kiedy był tak daleko od domu.
- To csso jutro ssrobimy? Armia jessst chyba nie dla nasss, ss kapłanami tessz bym uwasszał, ale w ssumie dobssze było by mieć z ssnimi dobre relacje. Najchętniej ssprawdził bym ten miecz, no i te dokumenty które ssagineły w ruinach. - Patrzył przez chwilę w dal, przyglądając się ludziom w tym obozowisku. Potem kontynuował.
- Widze dobre ssnaki na niebie, które ssprzyjają sssprawie ssaginietego dziecsska i tego mordersstwa. No i porwane ssieci. Mało kto ssprawdzi to lepiej nissz my.
- Kapłani, dziewczynka, miecz, sieci. - enumerował zamyślony Oosa. Trudno było mu się skupić. Był świeżo po występie. Związane z nim emocje jeszcze z niego nie uszły. Nie spodziewał się, że jego gra, na niespotykanym tutaj instrumencie i pełna nieznanych lądowcom rytmów i harmonii, zostanie tak dobrze odebrana przez miejscowych.
- Nawet w tej kolejności, w której wyliczyłem - rycerz podsumował po chwili i zaczął tłumaczyć swoje wybory. - Mikhailowi dobrze się z oczu patrzy, a i traladańskiej wierze nie mogę niczego zarzucić. Halav, Petra, Zvirchev... Nas też jest trzech - zażartował, chowając pantam do skórzanego pokrowca - choć przydałby nam się jakiś ludzki pośrednik do kompanii.
- Prędzej uważałbym na rywala Mikhaila, Atticusa - Oosa wrócił do rozważań, zwężając błoniaste oczy. Wziął głęboki oddech. - Ogólnie nie pchajmy się w coś, czego nie rozumiemy. Nie chcemy stać się ślepymi narzędziami w czyiś rękach, prawda? Mamy większy potencjał. A że jesteśmy obcymi, nie możemy pozwolić sobie na złą reputację, bo pogonią nas trójzębami... To znaczy: widłami - poprawił się tryton. Zamilkł na dłużej. -
Rozumiem, że naszym długookresowym celem pozostaje wybranie się do Ierendi? Tutaj w końcu nic nas nie trzyma, poza brakiem statku i - dodał ciszej - mglistą obietnicą audiencji u “marionetkowego” barona - tryton podkreślił przymiotnik, gdyż nie wiedział, ile prawdy było w plotkach. - Na pewno jesteś tam mile widziany i chcesz tam wrócić? - spytał się Dalianthola Oosa, bardziej ze względu na brak głębszej i dłuższej znajomości z genasim niż jakieś podejrzenia.
- Tak - skinął głową genasi. - oczywiście. Wyspy Irendii to wspaniałe miejsce, gdzie każda uczciwa osoba się odnajdzie. Moja rodzina jest wspaniała! Może rodzice nie mają zbyt wiele czasu, ale moje rodzeństwo zawsze się o mnie troszczyło i to się nigdy nie zmieni.
Gregora, który szukał właśnie śmiałków skłonnych do dołączenia do niego w poszukiwaniu chwały i bogactwa (póki co nie udało mu się znaleźć w tych trudnych warunkach nikogo sensownego), zaciekawiła muzyka którą usłyszał podczas wizyty w garkuchni, nigdy nie słyszał tak egzotycznych tonów, nie brzmiało to również jak to coś co Thyastianie nazywali muzyką. Jego zdziwienie było tym większe gdy dojrzał kto gra, było to jakieś morskie stworzenie którego nigdy nie widział (tryton?), któremu towarzyszył jasczuroczłek i jeszcze jedna morska istota, nosząca się dumnie i bogato ubrana. Kierowany częściowo ciekawością, a częściowo nadzieją, że dziwni obcy mogą mu jakoś pomóc w osiągnięciu jego celów, zdecydował się za nimi podążyć. Weszli do namiotu gdzie rozmawiali. Kiedy zbliżył się by zapukać, usłyszał jak rozmawiają o bogach-herosach Traldaru, co wydawało się być dobrym znakiem.
Oosa-Aqua-Alfa siedział i patrzył na Dalianthola, oczekując jego odpowiedzi, kiedy do namiotu wszedł olbrzymi nieznajomy. Nie wyglądał po prostu na kolejnego miłośnika ich egzotycznej muzyki. Raczej na kłopoty.
- Przedstaw się - powiedział w swoim trytońskim stylu, formułując rozkaz tam, gdzie powinna znaleźć się prośba lub pytanie.
Rycerz wykonał lekki ukłon, lustrując dziwnych przybyszów czujnym spojrzeniem. Z jego ruchów biła duma, chociaż pokrywająca kolczugę tunika w czerwono-czarnych kolorach z niewielką domieszką złota, z godłem przedstawiąjącym czarnego smoka z sercem przebitym mieczem, była wyblakła, nieco dziurawa i najwyrażniej świetność miała za sobą.
-Witajcie, jestem rycerz Gregor Dragonescu, zaciekawiło mnie co przybysze z tak odleglych krain robią w Celvinium w tych przykrych okolicznościach które tu mamy. Zastanawiam się, czy nie potrzebujecie pomocy kogoś kto bardziej orientuje się w lokalnych stosunkach. Pochodzę z rodu darzonego w Traldarze szacunkiem, choć ostatnio przyszły dla nas gorsze czasy.
Genasi wstał powoli i lekko skinął głową.
- Seafoam z rodu Danlianthol. Owi przybysze z odległych krain pragną się rozeznać w panującej tu sytuacji i jedynie wspomóc mieszkańców, aby i ich domy nie zostały zrównane z ziemią za sprawą goblinów. A naszym celem pobocznym jest zarobienie kilku złotych monet, ponieważ… po drodze nieco straciliśmy. Ale dlaczego ktoś nieznajomy byłby tak skłonny nam pomagać? - genasi obrzucił rycerza podejrzliwym spojrzeniem.
-Dla nas Traldarczyków, gościnność jest świętym obowiązkiem, a wy jesteście przecież gośćmi, którzy jak rozumiem, chcą pomóc w walce z goblińską plagą.. - jak zwykle to rodowici mieszkańcy tych ziem wezmą na siebie ciężar walki, a Thyastiańczycy przyjmą chwałę na siebie…- westchnął Gregor, zastanawiając na ile to co słyszy jest prawdą.
-Wygląda więc na to, że mamy wspólne cele, ja również oprócz pomocy rodakom potrzebuje zarobić nieco złota, niestety aktualnie posiadam go za mało bym mógł nosić się w sposób godny mojego stanu i dziedzictwa. Możemy rozważyć połączenie sił, oprócz walki z goblinami interesuje mnie też poszukiwanie miecza Dragosa Śmiałego, który zaginął w okolicach rzeki Szuturgi, mam podejrzenie, że może to być ostrze które było niegdyś w posiadaniu jednego z mych przodków. -Rycerz spojrzał na pozostałych dwóch z dziwnych przybyszów.
Teototeco wynurzył się spod koca, pod którym wcześniej był schowany całkowicie i można było tylko zobaczyć jakieś lekkie poruszenia i usłyszeć jakieś posykiwania. Szponami trzymał dwie kule, jedną ze złotego metalu, drugą kryształową w której widać było coś na kształt gwiazd.
- I chcessz nass do pomocssy. A csso my będziemy ss tego mieli? - Zapytał w pierwotnym.
- Słyszeliśmy o kilka przedsięwzięciach, przy których moglibyśmy współpracować i podzielić się zyskami... Zaś miecz byłby jeden. Nas byłoby czterech, więc ciężko będzie się podzielić - zauważył Oosa - chyba że masz czym zapłacić, tak jak ten, który poszukuje jakichś dokumentów w ruinach. - Nie wyglądasz jednak na majętniejszego niż my, nawet zbroi nie masz porządnej... - powiedział obiektywnie, bez żadnej złośliwości, bo i sam nie miał się czym pochwalić. - Wracając do miecza, mówię, że miecz byłby jeden, bo może wcale nie istnieć, a nawet jeśli, ryzyko może być ponad nasze siły, czy połączone, czy nie. Do tej pory przeżyliśmy dzięki ostrożnym posunięciom, nie zabawie w błędnych rycerzy. Poza tym... czemu nie szukasz pomocy pośród swoich? - tryton zmrużył błoniaste oczy.
Seafoam uśmiechnął się, bo podobało mu się tak pragmatyczne podejście Oosy, ale ukrył uśmiech pod dłonią, aby nie wzbudzić negatywnych emocji u rycerza.
Gregor szerokimi oczami wpatrywał się w jaszczura, wyglądającego na jakiegoś szamana i jego dziwne kule, zanim przeniósł na powrót skupione spojrzenie na trytona.
- Wasz przyjaciel zajmuje się magią? Jeżeli już macie jakieś plany, to jestem skłonny nieco w sprawie miecza poczekac, jeżeli jest mi przeznaczony to i tak trafi w me ręce, prawda? - uśmiechnął się nieco cynicznie.
- Nie magią, gwiazdami - Oosa przypomniał sobie o karze za czarostwo i wybrał ostrożną odpowiedź. Swoją drogą nie rozumiał kary “stosu”. Wydawała mu się okrutnym, prymitywnym barbarzyństwem. W jego podmorskim świecie prawie wszystkie zbrodnie i występki przestępca musiał zadośćuczynić poprzez czarodziejski geas lub świętą misję zlecaną przez duchowych władców Smaar. - Jeśli wiara w przeznaczony tobie miecz, który w odpowiedniej chwili sam ci wpadnie w ręce, pozwoli nam się skupić na realizowaniu bardziej pragmatycznych celów, chętnie podzielimy z tobą tą wiarę.
- A pośród miejscowych chwilowo ciężko kogoś znaleźć kto by się nadawał, wy zakładam już niejedno przeżyliście? Tak jak powiedziałem, chwilowo brakuje mi środków, ale mój ojciec władał bogatymi ziemiami zanim zginął za wolność Traldaru, a ja nie mam zamiaru długo cierpieć biedy.
- Przecież jest was cały naród. Jeśli choćby w tym mieście trudno o znalezienie kilku mieczy, to niedobrze o was świadczy - odrzekł Oosa.
-Kilka mieczy się znajdzie, ale uznałem, że z jakieś przyczyny bogowie postawili was na mojej drodze, przypadkiem usłyszałem jak porównywaliście się do naszej trójcy herosów-założycieli, co uznałem za dobrą wróżbę. - Odparł rycerz z lekką nutą irytacji, choć nadal starał się zwracać do trytona i pozostałych z szacunkiem. Jakie to pragmatyczne cele masz więc na oku?
- Więcss chcsee ssarobić. A do czego mossze sssię pszydać. - Syknął jaszczur w stronę trytona.
Oosa popatrzył na swoich dotychczasowych kompanów. Westchnął ciężko. Wszyscy byli przecież wyrzutkami. Gregor wydawał się stracić równie wiele przez lądową wojnę, której tryton nie rozumiał, co on przez podmorską. Ich czwórka była dziwną zbieraniną stworzoną przez przypadek (czy gwiazdy jak chciał Tetoteco), wojny i inne nieszczęścia, które połączyły ich i wyrzuciły na jeden brzeg, tak jak wezbrana rzeka wyrzuca i osadza na plażach dryfujące, czarne, wygładzone o kamienie kawałki drewna. Nie mógł być bardziej podejrzliwy wobec Gregora niż był wobec Dalianthola czy Tetoteco. Rycerz w końcu wstał.
- Niech będzie, choć wydajesz się pokładać więcej wiary w przeznaczenie i los niż paladyni i kapłani. Przejdźmy do rzeczy. Oosa-Aqua-Alfa ze Smaar zwany Mąciwodą - podał błoniastą dłoń Gregorowi, w głowie z dziwnym rozbawieniem zastanawiając się, czy zapamięta coś więcej niż “Oosa” i czy dłoń nie będzie mu się wydawała zbyt śliska, wręcz czekał na ten grymas niezadowolenia. - Jeśli zaś chodzi o cele... - pokrótce wspomniał o tych, które w skrócie w swoich dyskusjach nazywali: kapłan, dziewczynka i sieci.
- Mam nadzieję, że umiesz dobrze pływać i jesteś gotowy na ewentualną wyprawę do Ierendi - podsumował tryton. - Co tak w ogóle potrafisz? - zapytał się zgodnie z sugestią czarodzieja.
Gregor odzwajemnił uścisk dłoni Gregora i wymienił z nim uprzejmości, zauważając, pomimo egzotycznej rasy, pewną rycerskość w jego postawie.
-Pływać umiem, a zobaczyć podwodny świat….- zaśmiał się z lekkim niedowierzaniem. - Czemu nie, choć wątpię czy bym chciał tam zostać.
Jeżeli chodzi o to co potrafię, to przede wszystkim od dziecięcia ćwiczyłem się w sztuce rycerskiej, jestem wprawiony w szermierce i noszeniu zbroi, jestem w tym znacznie lepszy niż przeciętny żołdak. Znam się też na dowodzeniu. A wy?
Jeżeli chodzi o wasze plany.. - Michaił Valero to dobry i mądry człek, chroni naszą starą wiarę, uratowanie dziewczynki to szlachetny czyn, choć wiele na tym nie zarobimy, możemy przy okazji poszukać brata rycerza Stefana, za niego szlachcic oferuje sporą nagrodę. Zaś co do walki z potworem niszczącym rybakowi sieci, pewnie woda to dla was naturalny żywioł, mam nadzieję, że też się przydam.
- Jeszcze pozostają ruiny, o których wspomniałem wcześniej - dopowiedział Oosa. - Dokumenty dokumentami, ale taka ekspedycja może okazać się owocna w wiele innych znalezisk. - W Smaar takich jak ja nazywano, tłumacząc bezpośrednio - Oosa chwilę się zastanowił, marszcząc czoło - bastionami czy przedmurzami. W waszym języku najbliżej będzie mi do... galanta? Paladyna? Jestem jeszcze niezaprzysiężony, stąd wolę się nie posługiwać tym tytułem.
- Sssbadajmy sssieci, ssnajdźmy dziewczynkę, a potem wybiesszemy ssię do ruin, kiedy będzssiemy mieli trochę grossza. Będziemy mogli ssię psszygotować.- Jaszczur znów zawinął się w kłębek pod swoim kocem, tak że znów wystawała mu tylko głowa.
- Ruiny jeszcze przemyślę - wtrącił się w pierwotnym Seafoam, unosząc nieco palec wskazujący prawej ręki - to brzmi niebezpiecznie. Reszta brzmi wyśmienicie. No i jak mówił rycerz, możemy zająć się też zaginięciem tego szlachcica. Nie wiem czemu, ale czuję dziwną przyjemność w żołądku na myśl o utarciu nosa bandzie skorumpowanych ważniaków i jeszcze dostać za to wysoką zapłatę.
Oosa przytaknął.
-Paladyn? Interesujące, są u nas zakony rycerskie, choć nie widziałem nigdy by przyjmowali kogoś z tak egzotycznej rasy. Z waszych pomysłów wyprawa do ruin podoba mi się najbardziej, tam zawsze można znaleźć i skarby, i niebezpieczeństwo, moglibyśmy przed wyruszeniem tam jeszcze jakiś śmiałków do pomocy poszukać, zaś poszukiwanie tej dziewczynki może być jak szukanie igły w stogu siana… ale dobrze, zacznijmy od sprawy sieci- Skwitował. Stwierdził, że rozpoczęcie od czegoś w miarę prostego miało sens, żeby sprawdzić jak się będzie układać współpraca.
"Zakony?", Oosa pomyślał, że nie zaszkodziłoby o nie więcej wypytać, ale nie chciał zdradzać zainteresowania ani zapeszać dzieleniem się informacją o wyczekiwanej audiencji u barona. - To mamy plan - podsumował tylko. - Zaczniemy jutro z rana - powiedział stanowczo, mając nadzieję, że rzucenie się w wir aktywności zagłuszy ból i konfuzję, jaką odczuwał na lądzie. “Egzotyczna rasa, też mi coś”, pomyślał później, leżąc na kocu.
Mag wychlapał spod barłogu. Wyciągnął obie kule, przymknął klapy namiotu i zaczął wykonywać powoli rytuał. Lekki, połyskujący pył unosił się z kuli i potem znikał niesiony wiatrem, osiadał na namiocie i nieco przed nim. Obejście namiotu zajeło mu trochę czasu, w którym dało się słyszeć zrozumiałe tylko dla niego posykiwania. Po chwili, kiedy obszedł cały namiot, z miejsc gdzie osiadł delikatny pył wystrzeliły małe nitki, niby komety na nocnym niebie i pognały do głowy maga. Po całym przedsięwzięciu napił się trochę wody i poszedł spać.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 25-09-2018 o 23:51.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 26-08-2018, 11:12   #34
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Słońce już dawno zaszło, kiedy ruszyliście w dół zbocza, próbując znaleźć jakiś trakt prowadzący do Calvinum, miasta o którym opowiadały znalezione dzieci. Dziewczynka zdołała się obudzić, a po zaspokojeniu głodu udało się z niej wydobyć, że nazywa się Marika i jest młodsza od chłopaka o jakieś dwa lata. Brudne i zabiedzone wydarzeniami dzieci nie były na tyle rozmowne, ani na tyle obeznane z okolicznym terenem, by mogły posłużyć jako przewodnicy. Kolumny dymu, widoczne na horyzoncie w dzień, w nocy przemieniły się w łuny płomienia, widoczne ze stoku. Widok był przepiękny, i przygnębiający zarazem, bo każda łuna oznaczała dziesiątki, jeśli nie setki ludzkich tragedii. Weszliście w dziki las, szukając najszybszej drogi... było ciemno i cicho. Do czasu.

Po kilku milach przedzierania się przez leśne chaszcze wyczulone na hałas uszy elfów usłyszały dźwięk alarmowego dzwonu. Po chwili zaś krzaki ustąpiły widoku, odkrywając przed awanturnikami ogromną polanę, pokrytą połaciami pól, przetykaną niewielkimi, drewnianymi płotkami. Stali nieopodal bitego traktu, prowadzącego do ufortyfikowanej wsi, z której dobiegał dźwięk dzwonu. Trakt wchodził do wioski dużą bramą, nad którą czuwały dwie drewniane wieże. Most zwodzony, który zazwyczaj powinien być zamknięty o tej porze był otwarty na oścież. Duży nasyp ziemny i kolejny most drewniany prowadził do dużego nasypu ziemnego, na którym stała kamienna wieża. W świetle księżyca widać było, że jedna część wieży jest zawalona. Z osady zaś, gdzieniegdzie unosiły się kłęby dymu.
- Nasz dom... - powiedziała cicho Marika.

Daivyn spojrzał na Aurorę. Nie bardzo rozumiał, jakim cudem idąc na południe trafili do wioski, o której mówił Dumitru, i która leżała na zachodzie.
- Piata Negra? - upewnił się.
- Tak, to nasza wieś... Co tu się stało? - chłopak patrzył przerażony na ruinę wieży na wzgórzu i dymy unoszące się nad wioską.
Aurora spojrzała na elfa z tak samo zdziwioną miną jak on. Nie rozumiała jak to możliwe, że pobłądzili, przecież nigdy w życiu jeszcze nie zgubiła się w lesie! Przeniosła wzrok na wioskę.
- Nic dobrego… - odparła cicho. Ten widok przypominał jej widok jej wioski, gdy wróciła z kilkudniowej wyprawy po zioła.
- Musieliśmy pomylić kierunki. Zaglądamy do tej wioski czy próbujemy wrócić do obozu i odbić w dobrą stronę? - spytała aasimarka.
- Ani jedno, ani drugie - odpowiedział Daivyn. - Obracamy się na pięcie i idziemy w tamtą stronę. - Pokazał kierunek, w którym powinno się znajdować Calvinum. - W wiosce, a raczej w tym, co z niej zostało, mogą być gobliny. Nie powinniśmy ryzykować życia dzieci.
- Wybacz mi zwątpienie, ale czy tym razem jesteś pewien drogi? Wolałabym nie błądzić jeszcze bardziej
- stwierdziła kapłanka.
- Bardziej zabłądzić nie można - odparł z kwaśną nieco miną. - Widzisz trakt? Jeśli ruszymy równolegle do niego, to raczej nie zabłądzimy. Chyba że chcesz poczekać do świtu i potem dopiero ruszyć w dalszą drogę.
- Gdybym chciała czekać, nie mówiłabym wam o tym po kilku milach marszu. Myślicie że to jacyś sprytni zbóje czy gobliny biły w dzwon? A może naprawdę ktoś potrzebuje pomocy?

Daivyn nie odpowiedział, tylko spojrzał na Aurorę i Keeka, ciekaw, co ta dwójka powie na temat przeprowadzenia zwiadu. Był pewien, że mają w pamięci ostatnią tego typu akcję.
- Nawet jeśli ktoś potrzebuje pomocy, to biorąc pod uwagę, że wioski nie zaatakowała pewnie grupka licząca pięć-dziesięć osób, raczej im nie pomożemy - odparła Aurora. - Nie damy raczej rady odeprzeć najazdu w czwórkę. Już i tak jedną osobę straciliśmy - dodała nawiązując do śmierci Kargara.
- Ja bym sądził, że to raczej pułapka - powiedział Daivyn, usiłując wypatrzyć ciała napastników lub obrońców. - Takie dzwonienie to zapraszanie napastników, by wrócili i dokończyli robotę.
Elf nie widział ani obrońców, ani też napastników. W pobliżu traktu i wejścia do wioski nie było żadnych śladów walki, ani leżących ciał.
- Też tak sądzę, myślę, że dla bezpieczeństwa dzieci, powinniśmy je zabrać daleko od tego miejsca… Patrząc na ten dym, nie sądzę by ktoś się uchował - stwierdziła Aurora, ściszając głos na ostatnim zdaniu, tak by dzieci jej nie usłyszały.
- Pozostaje mieć nadzieję, że cokolwiek ich opadło, nie wie o naszej obecności. Nadnaturalnym bytom raczej nie uciekniemy… Skąd pomysł o ataku, Auroro? Widzisz coś, czego ja nie widzę? - spytała kapłanka.
- No nie wiem, choćby stąd, że wieża jest zawalona? No i kłęby dymu… - odparła elfka. - Sądząc po reakcji dzieci, to jak ostatnio tu były, to wieża jeszcze stała.
- Nie ma ciał, krwi, bruzd w ziemi, zapachu prochu… Niczego. Mowy nie ma aby to był najazd…
- westchnęła ciężko kapłanka. - Możesz mi zaufać w tej kwestii. Trzęsienie ziemi? Może. Sprawka tego światła? Też możliwe. Podobnie jak pożar i te sprawy. Ale nie napaść.
“Przy twoim narwaniu i fanatycznej potrzebie spełniania woli swego boga, nie do końca byłabym pewna w kwestii zaufania”, pomyślała druidka, powstrzymując się jednak od komentarza.
- Trzęsienie ziemi? Wieża runęła i to wszystko? - Daivyn pokręcił głową. - Cokolwiek się stało, to powinni zamknąć bramy i podnieść most. Głupi nie są, wiedzą, że w okolicy grasują gobliny. Jeśli tego nie zrobili to znaczy, że nie ma kto.
- Cokolwiek się tam wydarzyło, pewnie nie było niczym dobrym. A nie po to ratowaliśmy te dzieci, żeby pakować je w kolejne niebezpieczeństwa
- powiedziała Aurora. - Już ci kilka razy mówiłam, że całego świata nie uratujesz, a jeżeli już postanowiliśmy pomóc tym dzieciom, to naszym priorytetem powinno być ich bezpieczeństwo, Alladien.
- Wiem. Mówię tylko, że to nie napaść jak dla mnie i pytałam, czy widzisz coś więcej niż ja. Gobliny czy orki na ten przykład. Na razie ustalmy, że Diabeł ich wszystkich porwał, bo mu wieża za wysoka była i że wynosić się trzeba. To bez znaczenia, jeśli i tak tam nie chcemy wejść.
- Możemy zostać tutaj. Moglibyście sprawdzić, czy ktoś z sąsiadów jeszcze jest w środku
- cicho zaproponował chłopak. - Ukryjemy się w tych krzakach - wskazał gęste chaszcze nieopodal.
- Dobrze, ale macie się stąd nie ruszać, dopóki po was nie wrócimy - powiedziała Aurora dość stanowczym głosem. Po czym spojrzała po reszcie towarzyszy.
- Czyli skoro nie musimy ich tam brać ze sobą, to rozumiem, że idziemy? - spytała.
- Niech Ixion będzie was pilnował od wszelkiej krzywdy, jaka może was spotkać - rzekła kapłanka. “Tak jak nas w jaskini? To może od razu je zabij”, pomyślała druidka.- Może powinnam tu zostać? Mnie w tej zbroi będzie słychać po drugiej stronie kontynentu - dodała.
- Najwyżej poczekasz na nas w pobliżu traktu - powiedział Daivyn. - Ten dzwon robi tyle hałasu, że zdołasz podejść niepostrzeżenie. A może się okazać, że będziesz nam potrzebna. Wtedy lepiej by było, gdybyś była niedaleko.
- Myślisz, że to zadziała?
- blondynka spojrzała na elfa pytająco.
- Wolałbym, żeby żadna pomoc nie była potrzebna. Ale tak, w razie konieczności z pewnością zadziała.
Gadzie oczy Keeka uważnie przyglądały się okolicy, ale oprócz opuszczonego mostu i zamieszania w środku grodu nic nie odstawało od normy. Kobold rzekł po chwili:
- Przy tym zamieszaniu dzieci będą tu bezpieczne. O ile nie ruszą się z tych krzaków na krok. Trzymaj się po prostu jakieś trzydzieści stóp za nami.
- Dobrze więc. I ja z wami pójdę. Zostawię tu chociaż plecak… Oby mój pan pomógł mi nie brzęczeć przez całą drogę
- odparła Alladien, mimowolnie obejmując się przez chwilę.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-08-2018, 12:23   #35
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Powoli skradacie się w stronę opuszczonego, zwodzonego mostu. Hałas dzwonu staje się wręcz ogłuszający, więc po chwili dociera do was, że po prostu nie ma sensu się skradać. Ktokolwiek pilnowałby w tej chwili bramy, nie dosłyszałby nawet ryczącego i ziejącego ogniem smoka, nie mówiąc o krokach kilku awanturników. Nie słyszeliście nawet własnych kroków, kiedy szliście spokojnie przez opuszczony most, i otwartą na oścież bramę.
Elfy zaciekawiło mnóstwo śladów, ludzkich, niesłychanie pomieszanych, ale większość prowadziła od bramy, kierując się ku północy. Nad bramą górowały dwie drewniane wieże i niewielka galeryjka strzelecka, obecnie pusta i smutna. Widzieliście jakieś ciemne kształty ruszające się za bramą i wasze ręce odruchowo powędrowały do rękojeści broni, kiedy jednak skupiliście wzrok, dostrzegliście jedynie...kilka świń chodzących luźno koło jednej z wież i rozbity płotek ogrodzenia, zza którego najpewniej wylazły, i nie pilnowane przez nikogo ryły sobie spokojnie rozmiękłą glebę. Drzwi do obu wież stały otworem, kołysząc się lekko na wietrze i najpewniej słyszelibyście ich skrzypienie, gdyby nie okropny hałas dzwonu, dochodzący jak się wydawało z dzwonnicy okazałego budynku stojącego po lewej stronie od bramy, w głębi podwórka.


Daivyn i Keek pośpiesznie przeszukali wieże. Obie okazały się puste, nie było nawet broni na widocznych na ścianach stojakach.
Pozostawało wejść do środka, przy ogłuszającym hałasie dzwonu. Przed nimi rozciągał się w miarę duży plac, najpewniej będący miejscem, w którym miejscowi rozstawiali swoje kramy. Pośrodku widać było spory krater. Gdzieniegdzie zaś... widać było kamienie. Nie jakieś zwyczajne kamienie, tylko takie, mające po prawie pięć stóp obwodu. Po prostu sobie leżały, jeden wystawał prosto z pola, inny leżał na zmiażdżonym ogrodzeniu, przez które wyszły sobie świnie, inny widać było pogrzebany pod belkami ściany jednego z domów. Ciemność nie pozwalała ogarnąć wzrokiem całej wioski, ale wyglądało to tak, jakby coś, co zaatakowało wieś miało co najmniej jakąś maszynę oblężniczą, która mogła ciskać takie pociski. Po lewej stronie od bramy, widoczny w całej okazałości duży budynek okazał się być jakąś świątynią. Zagrodzony drewnianym płotem, przejście do niego znajdowało się niemalże pośrodku placu. Po prawej stronie znajdowały się zagrody dla świń, a nieco dalej, droga prowadząca do kamiennej wieży na wzgórzu. Wokół nie było żywej duszy.
- A więc Aurora miała rację… To jak najbardziej jest napaść. Trebusze. I to w górach… Może gdybyśmy podeszli bliżej, udałoby się nam ustalić, gdzie mniej więcej musieli je rozstawić - rozgadała się kapłanka.
Aurora posłała w kierunku aasimarki wymowne spojrzenie mówiące “A nie mówiłam?”.
- Jesteś chodzącą listą Ixiońskich cnót, Auroro. Naprawdę… Dobrze będzie cię mieć przy sobie, kiedy będziemy wypatrywać tych machin zniszczenia. Wiesz może, czego szukać? - spytała Alladien.
- Prawdę mówiąc niewiele nam to da - powiedział Daivyn, któremu nazwa trebusz nic nie mówiła, ale do czego nie zamierzał się przyznawać. - Chcesz je znaleźć i zapytać właścicieli, po co zniszczyli kawałek wioski i zabrali mieszkańców?
- Mnie jakoś ciekawość pod tym względem nie rozpiera. - wtrąciła Aurora. - Wygląda na to, że nie ma tu żadnej żywej duszy oprócz nas. Najlepiej chodźmy stąd zanim ten stan się zmieni.
- A nie jesteś ciekawa, kto tak uparcie dzwoni? - spytał elf. - Może warto by to sprawdzić?
- Hmm… niech pomyślę… Nie - pokręciła głową. - Jakoś nie czuję, ażeby ta wiedza miała jakoś szczególnie zmienić moje życie.
- Powiadają, że ciekawość jest przyczyną postępu. - Daivyn uśmiechnął się lekko.
- I pierwszym stopniem do piekła. - odparła patrząc w kierunku, z którego dobiegał dźwięk dzwonu. - A co wy na to? - spytała Alladien i Keeka.straszniejszy, niż te machiny oblężnicze. Spójrzcie tylko na te kamienie! Będą ważyć z
- Można sprawdzić, kto tam tak wali - odpowiedział Keek - Ktokolwiek to jest, nie może być dziewięćdziesiąt kilogramów, jeśli nie lepiej!
- Jeśli przynosi się ze sobą trebusze, raczej nie myśli się o polowaniu na sakiewki. To nie będzie więc zbójecka pułapka. Ale mogą ostrzelać wieże, a dzwonnik może wziąć nas za napastników, więc zalecałabym ostrożność - rzekła Alladien, po czym odwróciła się do Keeka. - Ciężar tych kamieni to najmniejszy problem. Powinieneś widzieć z jaką prędkością to śmiga w powietrzu… Efekty chyba wszyscy widzimy. Zastanawia mnie jedynie brak zbrojnej armii. Po co ostrzeliwać miasto, którego nie chcesz potem szturmować? Lepiej się pospieszmy, jeśli nie chcemy znaleźć się w środku bitwy…
- Do bitwy potrzebne są dwie strony - powiedział Daivyn. - Mieszkańcy uciekli. Na północ, w stronę gór. To z kim napastnicy chcą walczyć? Z jednym dzwonnikiem? A skoro zakończono ostrzał, to dlaczego nikogo tu nie ma? Z tych, co przywlekli ze sobą trebusz lub dwa?
- Idziemy porozmawiać z tym dzwonnikiem, czy idziemy stąd? - zadał kolejne pytanie, nieco już zmęczony bezowocną dyskusją.
- Jeśli tam nie zajrzymy, to niczego się nie dowiemy - skomentował profesor. - Może powie nam na co mamy uważać w dalszej drodze, gdzie nie iść albo chociaż co się tutaj stało.
- A ja wiem? Złożenie i transport takich rzeczy przecież trwa. To nie twój łuk, że go sobie przez ramię przewiesisz. Albo pognali za uciekającymi. W obu przypadkach mamy trochę czasu na rozmowę, po prostu się nie ociągajmy - odparła kapłanka.


Awanturnicy powoli weszli głębiej w podwórko. Zmysły Aurory, wyostrzone niczym u kota, lub innego dzikiego zwierzęcia chłonęły bodźce z otoczenia. Hałas jednak zagłuszał wszelki dźwięk. Alladien, której oczy również przyzwyczajone były do ciemności próbowała dostrzec coś w ciemnościach. Wydawało jej się, że jeden z kamieni poruszył się. Najpierw powoli, potem nie miała już żadnych wątpliwości, że coś powoli człapie w ich kierunku. Było włochate, o sylwetce niczym niedźwiedź. Potem jednak dostrzegła nisko spuszczony łeb, w którym zalśniły w świetle księżyca długie, białe kły. Krew rumieniła futro wokół pyska, a duże, trójkątne uszy czujnie wsłuchiwały się w miarowy hałas dzwonu. Nos jednak szybko złapał trop nowych ofiar. Oczy kudłatej bestii, wielkości sporego konia błyszczały złowrogą inteligencją i przewrotną mocą, dostrzegając złotowłosą dziewczynę. Kapłanka zdążyła jedynie dać ostrzegawczy znak swoim towarzyszom, że nadciągają wrogowie, i ponownie pora szykować się do walki.


Na widok przeciwników Aurora przemieniła się w gigantycznego pająka, który zgrabnie pomknął do przodu i wypluł z siebie strugę kleistej brei, która w powietrzu zamieniała się w lepką sieć. Jednak szybkość, z jaką pająk to zrobił spowodowała, że trafił w leżący nieopodal ogromny głaz.
Bestie prędko, niczym błyskawica, rzuciły się na pająka, szybko go otaczając. Kły błyskały czerwienią raz po raz, kiedy szarpały cielsko pająka, w którego przemieniła się Aurora. Worgi atakowały podstępnie, wbijając kły i szarpiąc łbami na boki. W końcu pająk padł na ziemię, podcinany przez kudłate bestie.
Daivyn bez wahania strzelił do najbliższego worga. Strzała wbiła się w kłąb jednego z wilkopodobnych stworów. Pysk wyszczerzył się mu w grymasie bólu i najpewniej usłyszałbyś jego skowyt, gdyby nie ten dzwon. A elf zamienił łuk na miecz i tarczę. Uznał, że bezpośredni atak może odwrócić uwagę worgów od Aurory-pająka.
Keek również nie pozostał bierny i ruszył w stronę ranionego worga. Uderzenie batem trafiło bardzo celnie w jedno z jego ślepi. Bestia zwinęła się z bólu, i przypadła na przednie łapy, targając łbem na wszystkie strony.
Alladien, widząc że Aurorze w końcu udała się sztuka przemiany, w głębi serca ucieszyła się. Równie szybko jednak przeraziła ją brutalność worgów i stan, w jakim znalazła się druidka. Wyciągnęła ku niej dłoń i wypowiedziała pospiesznie modlitwę.
- Niechaj mój pan uchroni cię przed złem!
Następnie minęła w pośpiechu kobolda, aby stanąć oko w oko z osłabionym już monstrum i zamachnąć się na niego swą maczugą. Trafiła, lecz piekielna bestia wciąż jednak stała na nogach, ogłuszona, krwawiąca i obita biczem. Sierść zjeżyła się z wściekłości, lub może ze strachu przed rychłą śmiercią.

Aurora, chociaż pokiereszowna, nie zamierzała ulec bez walki. Podniosła się i zaatakowała rannego worga. W swej pajęczej postaci otworzyła szczękoczułki i ugryzła słaniającego się potwora prosto w pysk. Chrupnęło, i spora część łba znalazła się w brzuchu Aurory.
Worgi, choć poniosły pewne straty, nie zamierzały ustąpić. Pierwsza bestia ugryzła Aurorę-pająka prosto w bok. Życie uchodziło z przemienionej skorupy, kiedy monstrum zacisnęło szczęki, łamiąc odnóża. Druidka leżała na ziemi, widząc gorejący czerwienią, i cuchnący gnijącym mięsem pysk, który zacisnął się na jej ciele.
Daivyn przystąpił do realizacji wcześniejszego planu - podszedł kawałek i z bliska zatakował worga. Miecz elfa wbił się w bok worga, przejeżdżając po żebrach bestii.
Keek również ruszył do przodu. Machnął biczem, owijając go wokół gardła jednego z worgów. Oczy bestii rozszerzyły się, kiedy próbowała łapać powietrze, ale kobold miał inny plan, po prostu rzucił się do tyłu, całym ciężarem ciała. Coś koszmarnie chrupnęło. Worg wyprężył się niczym struna, plunął śliną z pyska, i padł prosto w piach wiejskiego placu.
Kapłanka nie wsparła kolejnej akcji żadną modlitwą, wymierzając po prostu ordynarne uderzenie maczugą ostatniemu z ocalałych oponentów. Cios jednak lekko jedynie trafił w łeb worga, jedynie przyciągając jego uwagę do kapłanki. Przez ogłuszający jęk dzwonu przebił się w końcu ryk kudłatego monstrum.

Aurora, już w swej normalnej postaci, wstała i wyciągnęła scimitar. Worg targnął łbem, kiedy krzywa klinga szabli Aurory przejechała mu po jego masywnym karku.
Kłapnął zębami, próbując dosięgnąć druidkę, jednak jego zęby wbiły się bezsilnie w drewnianą tarczę elfki. Targał łbem, próbując odrzucić jej osłonę, ale bezskutecznie.
Daivyn nie zamierzał odpuścić i pozwolić, by kudłata bestia wyrządziła dalsze szkody lub uciekła. Miecz elfa ponownie rozorał bok worga, który zaczął się już słaniać na swoich łapach.
Keek również nie ustępował. Podszedł bliżej i ponownie strzelił z bicza, po raz ostatni, owijając końcówkę broni wokół kostek potwora. Szarpnięcie, zakończone chrobotem łamanych kości, i bezradne stworzenie padło na piasek alejki, zdychając.


 
BloodyMarry jest offline  
Stary 27-08-2018, 22:09   #36
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Rybobranie

Noc minęła spokojnie, i pomimo gwaru rozmów i hałasu powodowanego przez liczne w obozowisku zwierzęta juczne i nowych uchodźców, wpływających aż do później nocy pod ochronny cień palisady daliście radę w końcu zasnąć. Rankiem, pokrzepieni prostym posiłkiem z garkuchni udaliście się w poszukiwaniu przedsiębiorcy nad brzeg rzeki. Szybko znaleźliście człowieka, którego szukaliście.


Jego przystojna twarz nie pasowała do większości ogorzałych od słońca i wiatru ludzi, których twarze i ręce nosiły liczne zmarszczki od ciężkiej pracy i soli, którą konserwowano wyławiane z rzeki ryby. Dimitrij Godunov wyglądał staro, i dostojnie, niczym jakiś lord bardziej niż zwykły chłop.


https://i.pinimg.com/564x/d3/bc/a0/d...b2456deb4a.jpg

Jego ciemne, zwyczajowe dla Traladaran włosy przyprószone były siwizną, i choć ubrany był nie tak dostojnie jak większość baronów, widać było, że to mężczyzna o dużej charyźmie, szanowany i poważany przez władze. Jego dom, do którego was zaprosił nie był też chatą chłopa, raczej bliżej było do kupca, i to dosyć majętnego. Po zwyczajowych grzecznościach, zakropionych szklanicą wina, Dimitrij przeszedł w końcu do konkretów.
- Coś od jakiegoś czasu niszczy mi sieci, tu w Calvinum. Mam inne łowiska, w górze rzeki i bliżej Krakatos i jak widzicie nie bieduję. Ostatnio jednak ataki na sieci nasiliły się, średnio jeden co dwa, trzy dni. Moi ludzie nie nadążają reperować, a nie jestem w stanie nastarczyć ze sprowadzaniem ich z poza Calvinum, zwłaszcza w tych czasach, kiedy gobliny wygoniły większość wiosek tutaj. Inaczej mówiąc panowie, to co mogłem ignorować wetując straty gdzie indziej, stało się na tyle naglące, że potrzebuję pomocy. Kiedy moi ludzie zauważyli takich wodniaków jak wy, pomyślałem o was w pierwszej kolejności - kupiec ciągnął dalej - wasze zadanie jest proste. Dostaniecie łódź wiosłową, bo jest mi wiadome, że wasza jest uszkodzona. Zbadacie, co powoduje ataki i spróbujemy opracować jakiś plan, jak temu przeciwdziałać. Jeśli będzie się z tym wiązała konieczność walki, mam kilku sług, ale liczę przede wszystkim na wasze miecze - przedsiębiorca spojrzał znacząco na waszą broń - mogę też pomóc z szybszą i tańszą naprawą waszej łodzi, jako dodatkową zapłatę, jeśli uda wam się załatwić ten problem w ciągu trzech dni - kupiec czekał spokojnie na waszą decyzję i ewentualne pytania.

Tetoteco przysłuchiwał się słowom przyszłego pracodawcy. Zadanie wydawało się proste, dowiedzieć się co to i to ubić. Mieli urządzić polowanie, i choć Teto nigdy sam nie polował, to był urodzonym łowcą jak cały jego lud. Najpierw trzeba było znaleźć ślady.
- Chce ssobaczyć ssieci. Mogę ssprawdzić csso je sssnissszczyło. Sssbadam tessz miejsssce gdzie sssieci sssą ssanussszane. - Złapał trytona za pasek i pociągnął go lekko żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Jaka ssapłata? Sssapytaj. I o to czy ma jakichssś wrogów.

Gregor przysłuchiwał się słowom kupca z uwagą.
-Rozwiążemy twój problem- stwierdził. -Rozumiem że zapłata będzie nas godna.
- Sto Royali na początek za rozwiązanie problemu wystarczy za chwilę waszego czasu? - zaproponował kupiec.
-Nie rozmawiasz z byle kim, jestem Dragonescu, a konia sobie nawet za to nie kupię. Może 100 na początku, a 100 jak rozwiążemy sprawę? - Gregor dumnie skrzyżował ramiona na piersi.
-Stoi - kupiec najwyraźniej był gotowy zgodzić się na więcej, a przynajmniej takie wrażenie można było odnieść widząc jego szybką zgodę.

Gregor z satysfakcją skinął głową po czym przeszedł do zadawania pytań:
- Czy masz konkurentów którzy byliby zdolni w twojej opinii do takiego sabotażu. I czy oprócz zniszczenia sieci ginęły też ryby?
- Zniszczone sieci nie łowią ryb - kupiec stwierdził coś oczywistego dla niego, a być może nieoczywistego dla nieshańbionego pracą rybaka szlachcica - konkurencja. Problem dotyczy również ich sieci, więc wątpię, że to któryś z nich. Niszczą się wszystkie sieci na tym konkretnym łowisku.

- Musimy zobaczyć przykład zniszczeń - Oosa miał na myśli porwaną sieć. - Ktoś z twoich ludzi widział szkodnika w akcji? Jakieś ślady na lądzie, na brzegach rzeki? Jak daleko od murów miasta miało to miejsce? Co w ogóle zwykle psuje krew flisakom i rybakom w tych okolicach? A zapłata... Rozumiesz, że nie znajdziesz drugich takich co czują się w wodzie jak ryby i nie boją się pracować w ciemnościach?
- Sieci możecie obejrzeć od razu, jak tylko zakończymy rozmowę. Niektórych nie zdążono jeszcze naprawić. Nikt nie widział szkodnika, bo mam środki by pozbyć się wielu paskudnych stworzeń, gbybym wiedział o które konkretnie chodzi. Łowisko widać stąd, jakieś pół mili od miasta. Nie będziecie daleko chodzić. Albo płynąć jak wolicie, bo właśnie z tego względu o was pomyślałem. Ludzie raczej nie popłyną w głąb rzeki. Nurt jest zdradliwy, po za tym głęboko i ciemno. Z chęcią sprawdziłbym dno, gdyby się dało - kupiec wydawał się zadowolony waszymi pytaniami, bo niejako utwierdzały go w przekonaniu, że trafił na skrupulatnych awanturników, chcących istotnie rozwiązać problem - jeśli wam się uda, jak wspominałem w ramach premii naprawimy łódź. Jeśli się nie da jej szybko naprawić, zamienię ją na jedną ze swoich, podobną, więc nie będziecie stratni.
- Zgoda - odpowiedział Oosa. Zadanie nie wyglądało na skomplikowane. Pilnował czasu, aby nie spóźnić się na audiencję u barona.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-08-2018 o 22:11.
Lord Melkor jest offline  
Stary 31-08-2018, 16:13   #37
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
AUDIENCJA

Strażnicy przyszli po was przed umówionym czasie, aby podprowadzić was pod furtkę w bramie miasta a potem bezpośrednio na zamek, znajdujący się za główną ulicą miasta. Miasto, jakby nieświadome dramatu jaki dział się za jego murami wydawało się niemalże senne o tej porze dnia, i jedynie nieliczni kupcy i straganiarze przemykali spokojnymi ulicami miasta.
Wkrótce jednak strażnicy prowadzili was przez zwodzony most zamku, przechodząc obok kompleksu bramnego mogącego wytrzymać dobry tydzień oblężenia aż do głownego stołbu, w których znajdowały się komnaty barona. Antyszambry zamku były przestronne, udekorowane kolorowymi draperiami przedstawiającymi dzieje Traladary. Tkane złotymi nićmi przedstawiały najlepsze momenty chwały narodu Traladarańskiego jak na przykład zrzucenie jarzma dawno zaginionej cywilizacji psiogłowych demonów, czy zwycięskie wojny z barbarzyńcami, jak i również te smutne, klęski z rąk Thyatiańskich władców. Chwilę, którą wam zajęło podziwianie gobelinów i draperii straż wykorzystała, aby zabezpieczyć waszą broń i widoczne symbole czarnoksięskie, wszystko jednakże obiecano wam oddać po spotkaniu z baronem.
W końcu wezwano awanturników przed oblicze barona Desmonda Calvinusa II, dziedzicznego władcę tych włości. Nie wyglądał na marionetkę, i choć widać było zmęczenie w oczach, jednak jego twarz wyrażała jedynie determinację i żelazną wolę walki.


Sala nie była wielka, była to raczej jedna z mniejszych jadalni, w których władca mógł przyjmować mniej oficjalnych gości i jadać codzienne posiłki. Baron pochylony był właśnie nad drewnianą ławą, na której rozpościerała się mapa całego władztwa. Widząc was, odszedł od ławy, pozostawiając swoich doradców ślęczących nad mapą i szepczących jakieś plany. Towarzyszący wam służący, nijaki człowiek przedstawił was baronowi.


-Z czym przychodzicie panowie? - zapytał spokojnie Desmond, patrząc w gruncie rzeczy na egzotycznego Oosę, ale ciekawie zerknął również na niemal równie ciekawego Seafoama. Zaszczycił przelotnym spojrzeniem jaszczuroluda, i niemal nie spojrzał na Traladarczyka.
Pierwszy wystąpił Podmorzanin.
- Nazywam się Oosa-Aqua-Alfa, panie, zwany Mąciwodą - tryton pokłonił się przed władcą.
- Jestem rycerzem na uchodźstwie ze Smaar, z mojej podwodnej ojczyzny, leżącej na obszarze pod królestwem Ierendi i gildiami minrothadzkimi. Mój dom znajduje się pod wrogą okupacją potworów znanych jako morskie diabły. Tropię w twym kraju panie zdrajcę mojej rasy, który według moich przypuszczeń może kolaborować z potężnymi czarodziejami i, nie dajcie bogowie, z goblinami i innymi wrogami twego ludu, panie, aby zdobyć władzę zarówno na lądzie, jak i na morzu. Straciłem króla, dlatego oferuję ci mój lojalny miecz, panie, w walce z naszymi wspólnymi wrogami.

Gregor stał dumnie wyprostowany. Zmarszczył brwi kiedy Baron go zignorował, ale stwierdził że korzystniej będzie aby wpierw mówili Oosa i Seafoam.
Seafoam poczekał aż Oosa skończy mówić i znalazł odpowiedni moment, aby stanąć obok niego. Jego ruchy były powolne, czasem lekko teatralne i pełne gracji. Na jego twarzy tańczyły różne emocje, ale zawsze przyodziane uśmieszkiem świadczącym o pewności siebie. Skinął lekko głową.
- Seafoam z rodu Danlianthol. Potomek Tsunami Danlianthol. Pochodzę z odległego królestwa Irendii. Nie jestem rycerzem, ale walczyć potrafię i mam sposoby, aby zagrzać do walki innych. Stoczyliśmy już potyczkę z goblinami w drodze do twojego miasta, panie. Chciałbym zaproponować współpracę w obronie twoich ziem. Wierzę, że ja i moi towarzysze możemy stanowić wielką pomoc.
Teto tylko stał, w ciszy, łypiąc swoimi oczami na całą sytuację. Mięsisty język wysunął się z paszczy i polizał jedno, zmęczone już oko. Rozumiał wszystko co było powiedziane, ale nie za bardzo miał jak się wtrącić. Zresztą nie rozumiał za bardzo co inni chcą osiągnąć tą wizytą. Przyglądał się całej sali, i pozostałym ludziom się w niej znajdującym. Wyciągną delikatnie końcówkę swojego języka i z jej pomocą zaczął obwąchiwać. Szukał czegoś co zwróciło by jego uwagę, i zaciekawiło, urozmaicając mu ten czas.

Kiedy młody Oosa usłyszał za plecami obrzydliwy ruch języka Tetoteco, z trudem powstrzymał zauważalny, gniewny ruch brwi. Zależało mu na dobrym wrażeniu. Kiedy leżał w namiocie i nie mógł zasnąć (albo budził się ze snu, zaciekawiony nieznanymi dotąd dźwiękami nocy), wyobrażał sobie tą audiencję krok po kroku, do najmniejszego szczególiku, dziesiątki razy, choć z braku nie-książkowego doświadczenia z powierzchnią i jej mieszkańcami wielu rzeczy naturalnie nie wiedział. W swojej perfekcyjnej projekcji między innymi nie przewidział prymitywnych odruchów jaszczuroluda... Śliskie, śliniaste liźnięcie wytrąciło go z równowagi. “Miałeś być rycerzem, a zostaniesz nadwornym błaznem, naiwniaku”, przeklął się w myślach.
Mięsisty język wynurzył się z paszczy by oblizać drugie zmęczone już oko. Szybki ruch, by potem znów schować się za rzędem zębów, pozostawiając w końcu oboje oczu dobrze nawilżone. Ogon jaszczura pare raze uderzył o kamienną posadzkę wydając dźwięk, kiedy metalowe ozdoby zderzały się z twardą podłogą. Głowa co jakiś czas obracała się by ciekawski jaszczur mógł chłonąć nowe dla niego widoki.
- Tak... - zakłopotany zachowaniem jaszczuroluda Oosa przytaknął słowom genasiego, aby odwrócić uwagę władcy od Tetoteco - nie tylko napotkaliśmy gobliny, ale również kuo-toa. Natrafiliśmy na rozległe jaskiniowe legowisko obu tych plugawych ras, mogące zagrażać mieszkańcom okolicznych wiosek. Na dowód powagi naszych słów i naszej lojalności możemy zorganizować wyprawę przeciw tym potworom, panie.
Tetoteco popatrzył na Trytona a potem na władcę. Pomachał energicznie głową, a potem wysyczał w pierwotnym.
- Tssak było! Gobliny! - zaczął pokazywać swoimi szponami długi nos i długie uszy, dreptał też w miejscu jak goblin.
Na dźwięk głosu jaszczuroluda Oosa zdrętwiał z zakłopotania. “Tylko nie to...”, pomyślał. “Już po nas.”
- I Kuo Toa! - Tu zaczął pokazywać pływanie i człapanie ryboludzi, a potem dźganie oszczepem.
- I my ich posssłaliśmy do walki międzssy ssobą. - Pokazał dwa szpony z jednej i drugiej strony, a potem zderzył i kotłował je ze sobą pokazując walkę.
- Stąd mój przydomek Mąciwoda, panie... - Oosa próbował nieco ucywilizować wypowiedź Tetoteco, ale nie spodziewał się nawet pyrrusowego zwycięstwa w starciu z kulturą i manierami jaszczuroluda.
- O gobliny poniosssły straty, ale ryboludzie psszegrali. - Znów pokazał szponem długi nos i uszy i podniósł ręce na znak zwycięstwa. Potem pokazał człapanie ryboczłowieka, pięścią uderzył w tors jakby trafiła go strzała. Upadłszy na plecy głowę odchylił do tyłu i wywalił język na bok. I znów wrócił do swojej normalnej pozy i stał tak nieruchomo. Potem polizał oko.

Oosa tylko przełknął głośno ślinę i z sercem próbującym wyrwać się z klatki piersiowej czekał na odpowiedź władcy.
- Gobliny? Kuo-Toa? - Baron wyraził swoje zdziwienie - Sami widzicie, że mam na głowie najazd goblinów. Nie zechcę póki co organizować wypraw na ryboludzi. Tym bardziej, z niesprawdzonymi najemnikami, awanturnikami, czy kim tam jesteście - spojrzał wątpiąco na całą waszą czwórkę.
- Mam całkiem sporo na głowie, więc pytam wprost, z czym do mnie przychodzicie? - Baron zapytał konkretniej - chcecie służyć? Nie wezmę na osobistą służbę kogoś, kogo nie znam, to oczywiste. Możecie się zgłosić do Constantina Kierescu - odparł wzruszając ramionami - na pewno znajdzie zadanie dla najemników. Udowodnijcie swoją wartość aby służyć rodowi Calvinum, to pomyślimy. Czasy są dobre do wojaczki i jeśli tego szukacie, znajdziecie to.
- Zatem postąpimy zgodnie z twoją radą, panie... - odrzekł grzecznie Oosa. Zacisnął zęby najmocniej jak potrafił. Poczuł ogromną ochotę, by podjąć próbę ugryzienia się ze złości w tyłek. Gdyby był czarodziejem, już by znikł lub zapadłby się pod ziemię. Czarodziejem... albo smokiem! Sesha potrafił przecież przyjmować dowolną postać. Postać szarej myszki, takiej jak ta buszująca po namiocie zeszłej nocy, byłaby jak znalazł. Niestety, Oosa był tylko dwudziestojednoletnim, naiwnym, wędrownym rycerzem, którego ambicje nie przystawały do umiejętności. “Jeszcze nie.” “A może” - próbował się pocieszać - “baron jest rzeczywiście marionetką i to taką, za której sznurki pociągają ciemne siły?” To by tłumaczyło jego niechęć względem śmiałków gotowych do bohaterskich czynów, tym bardziej niezrozumiałą, że trytoński lud zawsze był dla lądowców przyjaciółmi, nieocenionymi sojusznikami, a nawet mentorami. “Tak mówiła starszyzna i tak musiało być.” Zanim paladyn obrócił się na pięcie, wciągnął głęboko powietrze, próbując doszukać się w nim choćby najmniejszej nuty zepsucia... A kiedy już ich odprowadzono, zrugał jaszczuroluda gniewnym spojrzeniem... które szybko zamieniło się w szczery śmiech.
- Mieczami zrobimy więcej dobrego niż jęzorami - podsumował. - Gotowi ruszyć nad rzekę?
Tetotecko poruszył się ucieszony.
- Naresszcie! Jussz sssie bałem ssze będziecie chcieli ssię płasszczyć i gadać z połową miasssta. - Jaszczur odwrócił się i zaczął człapać w kierunku wyjścia i strażników, by odebrać swoje rzeczy.
- Sssłapmy to csso ssiedzi w rzece a potem weźmy ssię ssa kolejne sssadanie.
- Gregor - Oosa zwrócił się w trakcie drogi do traladańskiego sira
- powiedz co wiesz o Constantinie Kierescu. I o żołnierce tutaj, w Calvinum. Warto, chętnyś? Słyszeliśmy, że dowódca słynie z surowości. Biorę go na języki, bo może i jestem błędny - powoli trytoński rycerz zaczął dopuszczać do siebie tąką myśl - ale nie obłąkany, rozumiesz...
- Niewiele się po tej rozmowie spodziewałem, Baron to Thyastiańczyk, który boi się jeno że grunt osunie mu się spod nóg. Trudno bo nim oczekiwać Traladarańskiej gościnności. W sumie mogło być gorzej, nie odzywałem się bo raczej bym wiele nie pomógł, mój ojciec zginął w bitwie w której Baron walczył po przeciwnej stronie. - Gregor wzruszył ramionami, zanim przeszedł do odpowiedzi na właściwe pytanie.
-Kierescu jest surowy i wierny Baronowi oraz Księciu, ale na żołnierce się zna. Niestety w regularnej armii nie zaakceptowałbym stanowiska zwykłego żołnierza a nie nie wiem czy dadzą mi rangę oficerską, wcześniej nie chcieli. Ale może w czymś moglibyśmy mu pomóc, szczególnie że inwazja nadciąga.

Oosę - jak każdego tryton postawionego pierwszy raz na lądzie - niewiele interesowały konflikty pomiędzy Traladańczykami i Thyatiańczykami, ich władcami czy kościołami. Cokolwiek, co dowiadywał się o lokalnej polityce, wpadało mu jednym uchem i wypadało drugim, gdyż wszystko brzmiało jak codzienne, nudne przepychanki sąsiadów. Walki prawdziwej wagi jego zdaniem - i zdaniem wielu trytonów odizolowanych od trosk lądowców - toczyły się w Podmorzu i na Planach Wewnętrznych. Rozumiał jednak stratę Gregora. Nie mógł też zaprzeczyć, że poczuł się rozczarowany spotkaniem z baronem. A jeśli gobliny były dla powierzchniowców tym, czym morskie diabły dla mieszkańców Podmorza, pragnął się zaangażować w tą walkę, aby Calvinum nie spotkał podobny los co Smaar. Napił się kilku kropel wody z pamiątkowej muszelki.
- Myślę podobnie - przyznał paladyn.
- A co do barona... Może w plotkach o nim tkwiło jakieś ziarno prawdy - westchnął ciężko.
 
Jendker jest offline  
Stary 04-09-2018, 19:57   #38
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Rycerz...bez białego konia

Stefan, rycerz traladański również oczekiwał na audiencję u barona, więc nie trzeba było daleko go szukać. Wyglądał na zatroskanego, co w sumie nie dziwiło, bo zgodnie z plotką stracił gdzieś brata. Chwila jednak rozmowy wyjaśniła, że brata nie stracił, tylko wrócił on do rodzinnej miejscowości, ale nie dał jeszcze znaku życia, co w obliczu nadciągającego zagrożenia trapiło szlachcica.


https://i.pinimg.com/564x/a4/83/09/a...ae0f0f9cd9.jpg

Jednakże, oferował on całkiem sporą sumę, za pewną robotę. Jego rodzina trudniła się handlem koni specyficznej maści, która ceniona była przez miejscowe elfy z sąsiedniego władztwa elfów, Riflian. Elfy uwielbiały konie białe, te zaś rodzina Stefana łowiła z pól i pastwisk w okolicy swojego warownego domiszcza.
- Płacę po sto royali od głowy za eskortę całego stada, z Sukiskyn, aż do Calvinum - zaoferował rycerz - mogę też wspomnieć o waszym uczynku baronowi, jeśli potrzebujecie dobrego słowa - dołożył widząc, że przyszli zdobywcy świata również czekają na swoją kolej u barona - odpływamy łodzią, na północ najpóźniej jutro rano, jak tylko zbiorę odpowiednią ilość najemników i zbrojnych. Jeśli całe stado dotrze bez przeszkód do Calvinum, zaoferuję premię. Będziecie mogli wybrać sobie po jednym wierzchowcu, o ile nie będzie siwej maści. Ułożone pod siodło, nie do walki. Jest w Traladarze takie powiedzenie, że aby mieć bojowego rumaka, należy takiego zdobyć, nie dostać - uśmiechnął się, kończąc ofertę.
- Złoto, dobre słowo i koń, czego chcieć więcej? - podsumował tryton. Jedynym wierzchowcem, jakiego do tej pory poznał, były wielkie pławikoniki Smaar, choć lubił sobie dopisywać ujeżdżanie morskich smoków, kiedy miał pewność, że nie zostanie przyłapany na pleceniu trzy po trzy. - Na łódce zresztą czuję się pewniej niż na lądzie. Brzmi dobrze, prawda panowie? - Oosa czekał na opinię kompanów, celowo odgrywając tego najchętniejszego do współpracy, gdyż zauważył, że Gregor miał talent do targowania się w ich imieniu. Z małą pomocą złotoustego genasiego pewnie uda mu się podwyższyć stawkę lub wynegocjować dodatkowe świadczenia.

-Zacna to oferta, zawsze dobra rzecz aby rycerz pomógł innemu w potrzebie, choć koń bojowy by mi się przydał, mój ród stracił prawie wszystkie wraz z naszymi ziemiami, może miałbyś przynajmniej jakiegoś rosłego ogiera nadającego się do szkolenia na konia bojowego? -Gregor był chętny do pomocy rodakowi i zdobycia konia, choć wiedział że wyszkolenie konia bojowego zajmie mu sporo czasu.Ten jednak pokręcił głową - hoduję wierzchowce, ale kto wie. Może jak ta draka z goblinami się zakończy, znajdę dla ciebie odpowiednie zwierzę - szlachcic nie widział problemu, choć nie dysponował najwyraźniej zwierzęciem spełniającym kryteria Gregora
-Wypłyniemy chętnie jutro z tobą, tylko musimy jedną rzecz załatwić bo słowo daliśmy, poczekaj więc na nas z wypłynięciem.

- Tak - potwierdził Oosa. - Zaofiarowaliśmy pomoc w zbadaniu dna rzecznego łowiska, gdzie jakiś paskudny potwór rwie co noc sieci - wyjaśnił tryton. - Bez naszych zdolności takie nurkowanie graniczyłoby z niemożliwością - wyprostował się dumnie. - Wiesz, Stefanie... Z nami na pokładzie możesz być pewien, że nikt się nie utopi, łódka ominie zdradliwe odcinki rzeki, a żadna paskuda nie podziurawi twojej łajby - uśmiechnął się rycerz, pukając w rękojeść miecza jak twardy najemnik. - Za tamto zlecenie bierzemy dwieście, nie licząc ewentualnych premii, i to nie z ręki sira czy damy. Za jeden dzień roboty. Tutaj zejdzie nam więcej czasu. Zgódź się na sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt... Może też dwieście?

- Powiedz nam też, ile koni zwykle tracicie przy podobnych ekspedycjach i z jakich powodów? - zapytał Oosa, usiłując oszacować ryzyko.
-Mógłbym. Ale musicie się wtedy zdecydować, czy premią mają być konie, czy złoto- Szlachcic twardo postawił sprawę - doceniam, że trafiłem na zawodowców, ale swoję też muszę zarobić. Inaczej nie szukałbym ludzi, gdyby cały mój zarobek szedł w ręce najmitów. Czyli albo od razu ustalimy stawkę, powiedzmy na sto pięćdziesiąt royali od głowy i nie będziemy bawić się w jakiekolwiek wierzchowce, albo mogę zaoferować sto royali, wierzchowce i ewentualnie piętnaście procent jego części dla każdego, czyli w sumie po sto piętnaście royali.

- Wezmę złoto. Sto pięćdziesiąt royali - wybrał Oosa. Szlachcic migał się od odpowiedzi o szacowanych stratach i ryzyku, więc rycerz wolał zostać wynagrodzony w twardej walucie, jaką było złoto, niż w niepewnych obietnicach. - Ile monet dostaniemy jako zaliczkę? - zapytał Oosa, jakby zaliczkę traktował jako pewnik w swojej nowej profesji.

-Sto pięćdziesiąt royali na głowę dla moich kompanów którzy najwyraźniej nie doceniają Traladarskich rumaków, mi wystarczy 100 oraz koń wierzchowy z twojego stada którego wybiorę. - Gregor spróbował zamknąć negocjacje.
- Też mamy łódź - Oosa rozpoczął nowy wątek, kiedy negocjacje zostały już zamknięte - tylko musielibyśmy doprowadzić ją do użytku. Może wolisz, żebyśmy płynęli na swojej łajbie? Moglibyśmy zabrać kilku ludzi i eskortować twoją od przodu lub od tyłu -Albo wziąć część ładunku - zaproponował.

-Nie daję zaliczek - Stefan popatrzył na Oosę - nie jest to kwestia, że wam nie ufam. To kwestia, że nigdy tego nie robię i robić nie będę. Taki mój zwyczaj - odparł szlachcic. -Nie jest to konieczne. Mam swoją łódź, czerwoną barkę, którą wynająłem aby przetransportowała nas w górę rzeki.Nie będziecie też sami, a łódź musi być specjalnie skonstruowana, aby móc przewozić konie. Raczej...nie macie takiej łodzi - ocenił szlachcic - To co, mamy chyba układ? - wyciągnął rękę do awanturników dobijając targu.


Zanim Oosa podał rękę, spytał się jeszcze:
- Powiedz jeszcze, czego możemy się spodziewać na tej trasie.
- W obecnej chwili? Wszystkiego. Widzicie co się dzieje. Gobliny i wszelkie inne plugastwo wyłazi z gór i lasów i ciągnie w dolinę. Słyszałem, że z okolicznych wiosek już wcześniej ginęli ludzie. Pojedynczo, czasem nawet po kilku. Chyba szykowało się to od jakiegoś czasu, widać, że baron całkiem zlekceważył swoje obowiązki - dodał już ciszej - jeśli jakaś większa horda zechce oblegać Calvinum, to nawet niespecjalnie będą się wysilać. Zagłodzą ten tłum bez problemu - wskazał głową na zbierających się za ostrokołem uchodźców - dlatego pomimo tej zawieruchy, zdecydowany jestem opuścić to miejsce i bronić się w swojej warowni jak zajdzie potrzeba. Sukiskyn ma mocną palisadę i jest na uboczu. Może nas całkiem ominą. W każdym razie konie staną się towarem cenniejszym niż złoto.

-Dobrze prawisz, nasze konie są cenniejsze niż złoto, a Baron kiepsko przygotował miasto do obrony, nie zna naszych ziem jak to Thyatiańczycy -Gregor skinął głową zadowolony że Stefan ma takie poglądy na sprawy jak on, po czym podał mu rękę.
-No to wygląda na to, że mamy umowę.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 04-09-2018 o 20:01.
Lord Melkor jest offline  
Stary 04-09-2018, 22:01   #39
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
- Przynajmniej wiemy już czyje są te trebusze. Ale boję się teraz o dzieci… Zostawić je w rękach ludzi to jedno, ale gobliny to inna sprawa. Biegnijmy do dzwonnika, załatwmy tę sprawę i wracajmy. Albo się rozdzielmy - rzekła kapłanka, mimowolnie czyszcząc maczugę z krwi. - Dobrze się czujesz, Auroro? Gratuluję ci przemiany! Nie znam się może na tym, ale pierwszorzędna jak dla mnie - dodała, uśmiechając się kojąco.
Aurora spojrzała na truchło worga, któremu jako pająk odgryzła kawałek łba. Na samą myśl o tym druidce zrobiło się niedobrze.
- Dzię… dzięk. - odparła, starając nie osunąć się przy tym na nogach pod wpływem targających nią emocji.
- Dasz radę sama chodzić czy powinnam ci pomóc przez jakiś czas? - spytała aasimarka.
- Dam, dam… Co prawda znowu mam tylko dwie nogi, ale powinnam sobie dać z nimi radę - druidka odparła, uspokajając się nieco.
- Uff, było blisko - westchnął kobold - Znowu przerośnięte pająki? Nie nabrałaś niechęci po ostatnim razie? - zachichotał, lecz ponownie spoważniał, dodając - Choćmy czym prędzej do tej wieży i zwijajmy się stąd.
- Do walki z takim? Owszem, ale w sumie dzięki tamtemu doświadczeniu, wiem do czego taki pająk jest zdolny i jak te zdolności wykorzystać. - Aurora odpowiedziała na pytanie kobolda. - I racja, ogarnijmy tą wieżę jak najszybciej, bo nie chciałabym znowu natknąć się na te “pieski”.
- To było świetne. - Daivyn z uznaniem pokiwał głową. - Jeszcze trochę i polubię pająki. - Wytarł ostrze miecza w sierść worga. - Świątynia i dzwonnik, czy wieża? - usiłował wyjaśnić rozbieżności między propozycją Alladien a pozostałej dwójki.
- Pewnie parę goblinów pilnuje, by biedak dzwonił i dzwonił - dodał. - A może to nie trebusze, tylko gobliny wynajęły jakiegoś olbrzyma? - spytał, jako że używające machin oblężniczych gobliny jakoś nie mieściły mu się w głowie.
- Dzwonnik. Zwyczajnie dzwonnik. Po to tu przyszliśmy, z całym szacunkiem - westchnęła aasimarka. - I jak dla mnie to trebusze. Te kamienie raczej wyglądają na takie, co musiały lecieć po łuku, a kto miota kamienie po takim łuku? No i dzieci razem z niedźwieżukami pewnie coś by o gigantach wspominały.
W końcu zobaczyliście fronton świątyni. Dwie rzeźby przedstawiające bogów zwróciły waszą owuwagę. Pierwsza, przedstawiała znajomą już z grobowca kobietę trzymającą łuk w jednym ręku, a w drugim sękaty, pokrzywiony w kilku miejscach kij. Jednak kaptur jej szaty był tym razem opuszczony, a czapa lub hełm z rogami jelenia zdobiły jej głowę, podkreślając surowość zasępionej twarzy, którą artysta jakby dodatkowo chciał podkreślić.
Drugie bóstwo było męskie. Odziany w szaty mężczyzna, trzymający znak wschodzącego słońca wyglądał Alladien na znanego jej Ixiona, ale zauważała w rytach pewne różnice. Być może był to Halav, lub Zvirchev... ale czy owe bóstwa Traladan mogły mieć cokolwiek wspólnego z waszymi bóstwami, to był raczej problem dla teologów, nie awanturników. Drewniany budynek miał podwójne odrzwia, otwarte teraz na oścież. W ciemności widzieliście poprzewracane ławy, podwyższenie stanowiące rodzaj sanktum, a za nim drewniane schody prowadzące zapewne na dzwonnicę. Hałas był w tej chwili już ogłuszający.
Aurora pierwsza weszła na kręte, drewniane schody na dzwonnicę, przechodząc pomiędzy porozbijanymi ławkami. Tu i ówdzie walały się kępy siana, najpewniej z rozprutych sienników, bo ich skrawki zaścielały podłogę. Zamknięte drzwi po obu stronach głównej nawy najpewniej były jakimiś pomieszczeniami dla kapłanów.
Schody wyszły w końcu na dzwonnicę. Elfka stanęła zaskoczona, widząc przedziwny widok.
Dwa gobliny, uwieszone na linie od dzwonu po prostu się bawiły, albo być może nie były w stanie przerwać zabawy. Ale jednak chyba autentycznie sprawiało im to radochę.
- Jeaaaaa! Beedo buja! - wrzeszczał jeden - Juhuuuuu! Vark też! - wrzeszczeli jeden przez drugiego i huśtali się na linie, nie zwracając uwagi ani na was, ani na nic innego. Najpewniej ich małe móżdżki były już całkowicie otępione hałasem.
- Ja nie wierzę… Mnie już chyba nic w życiu nie zdziwi… - powiedziała zszokowana druidka wpatrując się w nietypowy obrazek.
Których to słów idący za nią Daivyn z oczywistych powodów nie usłyszał. Dotknął ramienia elfki, by przyciągnąć jej uwagę, po czym sięgnął po miecz.
- Ty lewego, ja prawego? - Do słów dodał odpowiednie gesty. - Czy ich zostawimy...? - Wskazał na dziewczynę i siebie, po czym pokazał na schody. W odpowiedzi Aurora wyciągnęła sejmitar.
Elfy skoczyły ku nieświadomym swego losu goblinom, którzy w ostatniej chwili zorientowali się jakie niebezpieczeństwo im grozi. Obaj zeskoczyli ze sznura dzwonu, i próbowali dopaść leżącej na podłodze broni. Błysnął miecz elfa i szabla druidki, trysnęła czarna jucha i po chwili oba gobliny leżały na podłodze dzwonnicy z porozcinanymi żyłami.
Daivyn szybko przejrzał tobołki byłych dzwonników, po czym ruszył po schodach na dół.
W pierwszym tobołku znajdowały się trzy puste fiolki, z korkami na których wytrawiono jakiś kościelny symbol. Najpewniej znajdowała się tam woda święcona, w obecnej chwili fiolki zostały opróżniona. Elf wyciągnął także “Bieda skrzynkę” bo tak było oznaczone to znalezisko, zawierające piętnaście srebrnych monet z podobizną jakiegoś nobila, i trzydzieści siedem miedziaków z symbolem kłosa.
Drugi tobołek wydawał się nieco cięższy, ale poza bezwartościowymi bibelotami w stylu dziurawego buta, pękniętej, pustej butelki bez denka, czy kawałka pękniętej nogi od krzesła, elf znalazł symbol przedstawiający kobietę z łukiem i laską, misternie zdobiony i trzy kawałki kadzidła, nietknięte i nieużywane. W międzyczasie dzwon, na którym bujały się dwa gobliny powoli zatrzymał się, milknąc.
Puste fiolki nie były Daivynowi do niczego potrzebne, podobnie jak i kadzidło, jednak elf postanowił je zabrać, podobnie jak i symbol, przedstawiający (zapewne) Petrę. Miał zamiar całe to "bogactwo" wcisnąć kapłance, która - jego zdaniem - powinna z tego zrobić lepszy użytek, niż on czy gobliny. Pieniądze natomiast schował do sakiewki, z zamiarem podzielenia się nimi w późniejszym terminie. Miał też nadzieję, że na monetach znajdą się jakieś napisy, które pozwolą im się zorientować, w jakież to krańce świata trafili.
Po chwili doszedł do wniosku, że podobne informacje mogli już dawno temu wyciągnąć z dzieci. Tyle tylko, że nikt nie pomyślał o takim drobiazgu…
- Skoro już sprawdziliśmy kto stał za wprawieniem dzwonów w ruch, to może wrócimy sprawdzić co z naszym “znajdkami”? - zapytała Aurora.
- Im szybciej, tym lepiej - odparł Daivyn, ruszajac po schodach w dół.
- I jak? - spytała kapłanka, widząc schodzące elfy. - Szybko wam to poszło.
- Dwa gobliny urządziły sobie huśtawkę - wyjaśnił Daivyn. - Wybiliśmy im z głowy takie zabawy - dodał. - Mam coś dla ciebie, ale to później. Teraz chyba idziemy po dzieci i w drogę, jak najdalej stąd.
Aasimarka skinęła jedynie głową na znak, że rozumie.
- Mówiłam, że to nie będzie żadna goblińska pułapka. To sprytne maszkary, ale za głupie na takie rzeczy. Niestety… Maruderzy jakich wielu na wojnie, co nie?
- Sprawdzę, czy czasem ktoś się jeszcze nie chowa w tej świątyni - powiedział Daivyn, gdy już się znaleźli na parterze. - Ludzie czasami mają dziwaczne zachowania.
Jak się okazało, nikt nie schował się pod łóżkiem ani w szafie, by w tym "bezpiecznym" miejscu przeczekać całe zamieszanie.
Po opuszczeniu świątyni Daivyn pospiesznie dołączył do pozostałych.
- No to możemy poinformować naszych podopiecznych, jak wygląda sytuacja w wiosce - powiedział, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu ewentualnych niebezpieczeństw.
Powrót do krzaków, w których ukryły się dzieci nie był jakiś wybitnie trudny
- I co? Został ktoś we wiosce? - dopytywał się chłopak z nadzieją w głosie. - Znaleźliście może nasz dom? - dziewczynka patrzyła załzawionymi oczami na Alladien.
- Nie znaleźliśmy nikogo o przyjaznych zamiarach. Tylko gobliny i worgi. Niestety, nie możemy przeszukać teraz wioski, to zbyt niebezpieczne. Musimy natychmiast zawrócić - odparła aasimarka.
- Wszyscy mieszkańcy opuścili wioskę i ruszyli w góry - dodał Daivyn. - A my musimy ruszyć do Calvinum. Tam macie rodzinę.
Dzieci nie odezwały się więcej, słysząc stanowcze argumenty awanturników. Widać jednak było, że były smutne i rozczarowane. Zerkały też na północ, w nadziei, że ktoś z ich wioski pojawi się może w ostatnim momenciem, zanim nie odejdą wraz z obcymi w sumie osobami gdzieś na południe.
- Kto idzie jako pierwszy? - spytał Daivyn.
- Ja pójdę, po to byłam szkolona - rzekła kapłanka.
- Ja mogę iść za dziećmi. - zaproponowała Aurora.
- To ktoś z nas będzie musiał ich trzymać za ręce. - Daivyn spojrzał na Keeka, który przytaknął elfowi.
- A to nie dadzą rady iść same? - spytała elfka.
- Po ciemku mogą mieć pewne trudności, gdy będziemy szli przez las - odpowiedział łucznik.
- A tak… - Spojrzała na dzieci. - Zapomniałam, że ludzie nie widzą po ciemku.
- Dumitru, kto rządzi w tym kraju? - Elf zadał pytanie, które powinien był zadać już dawno temu.
- Rządzi Baron - odparł młodzieniec.
- Jak się zwie? Ma z pewnością imię i rodowe nazwisko? - Daivn zadał kolejne pytanie. - I jak zwie się ten kraj?
- Traladara - chłopak wzruszył ramionami - od zawsze się tak nazywał.
- Kraj czy baron? - spróbował uściślić elf. - Pamiętaj, że jesteśmy tutaj obcy.
- Kraj. Nie znam imienia barona. Całe życie spędziłem we wiosce. Odpowiadaliśmy przed sołtysem. On był z rodziny Tresow. Vasilij. Duży, barczysty. Służył w wojsku - chłopak nie wydawał się być zainteresowany, kto nimi władał. Jak większość chłopstwa.
Daivyn nie miał już więcej pytań.
Gdy mieli już ruszać, profesor zwrócił się do chłopaka:
- Dumitru, złap proszę siostrę za rękę. Świetnie, teraz złap moją. Pójdziemy powoli, jeden za drugim, stawiajcie ostrożnie kroki i nie puszczajcie swoich rąk, choćby nie wiem co! - poinstruował dzieci Keek. W drugiej ręce kobold mocno ścisnął swój bicz.
 

Ostatnio edytowane przez Rozyczka : 05-09-2018 o 16:09.
Rozyczka jest offline  
Stary 05-09-2018, 15:51   #40
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Rybobranie

Łowisko, z którym przedsiębiorca miał problem widoczne było z przystani, w której stała wasza wiosłowa łódka, powierzona przez Dimitrija. Miejsce, gdzie rzeka Volaga zbiegała się z rzeką Szuturgą miało bardzo zdradliwy nurt, ale były miejsca w pobliżu brzegu, gdzie ryby lubiły się gromadzić. Tam też widać było tyczki na sieci, które jakieś tajemnicze stworzenia rwały co kilka dni, przynosząc straty przedsiębiorcy.
Nurkowanie awanturników dało ciekawe rezultaty. Na dnie leżało ciało, najpewniej giganta, które przyciągało wiele ryb z okolicy, głównie drapieżnych ,ale jak to mówią, ryba nie pogardzi niczym. Truchło giganta, w połowie oczyszczone już z gnijącego mięsa wyglądało na oko na kilkutygodniowe. Równie ciekawe było jednak dno dokoła giganciego trupa. Niezwykłe są bowiem niemalże ludzkie ślady, mnóstwo śladów idących po dnie niczym w jakimś niezwykłym korowodzie, a które szły w kierunku niewielkiej, podwodnej jaskini, zarośniętej przez kołyszące się w rytmie nurtu wodorosty.
W świetle magicznego światła czarodzieja można było dostrzec błysk metalu w pobliżu wejścia do jaskini. Niewątpliwie, była to strzałka do rzucania, najczęściej stosowana przez jakieś istoty parające się łowiectwem.
Tetotecko podpłynął do strzałki kryjąc się w wodorostach. Chwycił ją i zaczął jej się bacznie przyglądać. Potrafił używać takich strzałek, ba potrafił takie zrobić i zajęłoby mu to tylko chwilę. Ta była jednak inna, nie taka jak robi jego lud. Przyglądał się dokładnie, jak zrobiony był grot, drzewiec i lotki strzałki. Jakie narzędzia mogły być użyte do jej wykonania, oraz z jaką precyzją.
Strzałka nie wyglądała na rzecz wytwarzaną przez ludzi, ani nikogo z powierzchni. Grot z metalu, topornie wykuty, ale cała reszta zrobiona z materiałów mogących się łatwo dać zastapić, niemalże niedbale zrobiona, gdyby nie minimum staranności, aby w ogóle w coś można nią było trafić.
Ślady stóp były bose. Co ciekawe, nie było widać między palcami śladów błon pławnych.
Tetoteco myślał. Szybko i intensywnie, jak pewnie nikt go o to nie podejrzewała. Całość nie układała się ze sobą. Podpłynął nieco do powierzchni wody by mieć powietrze do nucenia zaklecia. Odprawił dziwny rytuał i jego żółte oczy znikły a w ich miejscu pojawiły się dwie kula przyominające nocne niebo, pełne gwiazd i mgławic przecinających bezkres przestrzeni. A potem zanurkował by jeszcze raz przyjrzeć się gigantowi oraz jaskini.
Czarodziejowi wydawało się, że wyczuwa delikatną emanację magiczną z głębi podwodnej jaskini. Podpłynął najbliżej jak się dało, przy samym dnie ukryty z boku w wodorostach. Z jego pióropusza wypełznął powoli podłużny kształt jego chowańca i popłynął sprawdzić co kryje się dalej w jaskini, również ostrożnie, bliżej brzegu. Spoglądał teraz przez zmysły zwierzęcia, które zapuściło się na trzydzieści stóp w głąb jaskini.
Krótkie, podwodne przejście kończyło się niewielkim jeziorem, nad którym rozpościerała się jaskinia. Na brzegu znajdowało się coś w rodzaju widocznego w bladym świetle słońca ołtarza, będącego kupą kamieni, pokrytych jakąś dziwną, żółtą mazią, i tajemniczymi symbolami. Brzegi dookoła jaskini były ocienione, miejscami strome, niczym skalne półki. Za ołtarzem widać było przejście, najpewniej na powierzchnię, bo stamtąd właśnie wpadało światło oświetlające ołtarz i niewielką część jaskini. Wąż płynął powol, a Tetoteco korzystał z jego lepszych zmysłów, mógł widzieć coś co byłoby niewidzialne w normalnych warunkach. Opływał jaskinię, aż w końcu skierował się w stronę brzegu i ołtarza. Przyglądał się ostrozniem szukając mejsca żeby przemykać niezauważonym.
Wąż czarodzieja zaczął płynąć wzdłuż brzegu. Wtem coś plusnęło obok niego, potem znów, a potem czarodziej brutalnie został odcięty od zmysłów chowańca, czując jego odejście.
Jaszczur wrócił na powierzchnię, opisując pozostałym to co zoabczył.
- Były tsszy udesszenia cssonajmniej. Najpewniej takie sstrzałki. - Podniósł wcześniejsze znalezisko.
- I zapewne jest tesssz drugie wejssście. Tam ssświeciło ssświatło.
- Jesteś w stanie je znaleźć od strony lądu? - spytał Oosa.
- Powinienem, nie dokładnie, ale mussi być gdziessś nie daleko. Wiemy czssego ssszukać i gdzie. To nie będzie problem. O ile nicss nie sstrzesze wyjścia.
- A Gregor jest w stanie według ciebie przepłynąć do jaskini? - tryton zadał drugie pytanie.
- Musssiał by nurkować ss łódki, ale tak, da sssobie radę.
Po czym mag zaczął rozglądać się gdzie mogłoby być to drugie wejście, próbując ustalić generalny kierunek. Seafoama przeszedł dreszcz na myśl o nieznanym niebezpieczeństwie czającym się pod wodą.
- Powinniśmy tam wpłynąć - zaproponował Oosa. - Wykorzystać nasze przewagi. Tamto wejście może być dobrze ukryte, strzeżone albo stanowić pułapkę samo w sobie, gdyż jest większe ryzyko, że ktoś może je przypadkiem odkryć. Gregor, nie obawiaj się, popłynąłbym z tobą przodem. Jakieś piętnaście stóp za mną Seafoam, a Tetoteco jeszcze dalej i najlepiej w ukryciu lub za osłonami. Jeśli zaczną w nas rzucać tymi strzałami - rycerz wskazał na znalezisko jaszczuroluda - jestem w stanie przywołać mgłę, która ich oślepi. Kiedy będą zdezorientowani i zajmą niekorzystne pozycje, my wyjdziemy na brzeg jaskini i zaczniemy walczyć.
- Tsszeba uwasszać na to csso kryje ssię w cieniu. Będą potsszebane moje śświatła.
- Tak - przytaknął Oosa. Wręczył oszczep Gregorowi. - Masz, na wypadek walki pod wodą.
Gregor spoglądał z ciekawością prawie graniczącą z podziwem na umiejętności podmorskiej eksploracji jego kompanów. Przyjął oszczep od trytona-rycerza.
-Dziękuje, myślę że dam radę podpłynąć, pewnie od strony lądu mogą się nas bardziej spodziewać, chyba że ten stwór czarodzieja ich ostrzegł, ale pewnie nie wiedzą z czym mają do czynienia. - Stwierdzil.
Tetotecko zaciągnął resztę nad drugi brzeg by przyjrzeć się wstępnie, co znajduje się tam gdzie w teorii powinno być wejście. Nie musieli zaglądać do środka, raczej powoli obejść teren dookoła w poszukiwaniu śladów. Do samej jaskini postanowili wszak wejść od strony wody.
- Jak już rzucimy okiem na drugie wejście - zaczął Oosa w trakcie obchodu dookoła jaskini, trzymając ustalony szyk - wróćmy do Dimitrija i poinformujmy go o wszystkim, czego się dowiedzieliśmy. Dopiero wtedy podejmijmy kolejne działania. Czas nas nie nagli.
Seafoam skinął głową.
- Racja. To coś gnieżdżące się w jaskini raczej nigdzie się nie wybiera. Tyle sieci do rozerwania w okolicy - wzruszył ramionami i szedł za Oosą, paranoidalnie rozglądając się dookoła.
- I tylu rybaków - dopowiedział żartobliwie Oosa. - Nasz, jak to tutaj mówicie, chlebodawca powinien wiedzieć, że w bezpośredniej okolicy jego łowiska są takie jaskinie i powinien umieć je bez trudu odnaleźć. Natura przecież nie znosi próżni. Dimitrij będzie musiał umieć pozbyć się kolejnych ewentualnych zagrożeń, kiedy nas już tu nie będzie. Może sam fakt istnienia takiej groty wystarczy, żeby pomyślał o przeniesieniu łowiska lub o zawaleniu podziemi w jakiś sposób - rozważał rycerz. Perfekcjonistyczne zapędy nie pozwalały mu ograniczać się tylko do perspektywy krótkookresowej. Po zaliczeniu wtopy podczas audiencji u barona jego niepowierzchowność w wykonywaniu zadań zdawała się jeszcze bardziej nasilić, gdyż zrozumiał, że na lądzie jest póki co nikim i na szacunek tutejszych musi zasłużyć tak jak każdy inny. Gdyby nie był wędrownym paladynem (wolał to określenie od uchodźcy wojennego), a osobistym strażnikiem takiego Dimitrija, przez potrzebę sumienności pilnowałby również jego bliskich, jego wody pitnej, jego jedzenia, jego środków do życia i wszystkiego, co byłoby mu drogie. - Ktoś z jego ludzi powinien tu z nami przyjść i zapamiętać drogę do jaskini zanim tam wejdziemy, tfu, wpłyniemy - poprawił się. Zamierzał zaproponować przedsiębiorcy ten pomysł przy najbliższym spotkaniu.

Awanturnicy spróbowali zlokalizować wejście do jaskini od strony lądu. Musieli wpierw sforsować strome, acz nie niemożliwe do wspinaczki brzegu rwącej rzeki. Potem musieli znaleźć odpowiedni zagajnik na przedłużeniu potencjalnej jaskini. Z dosyć dużą dokładnością wyliczył to lotny umysł Tetoteco, i po chwili czarodziej znalazł mniejszy strumyk, wypływający gdzieś z głębi gęstego lasu i wpływający do rzeki. Korzystając z tak sprytnie wyliczonego punktu, po pewnym czasie, który stracili na przedzieranie się przez ciężko dostępny teren zarośnięty w dodatku gęstymi krzakami dotarli do niewielkiego zagłębienia w formie pęknięcia w skale, również zarośniętego roślinnością a przez to bardzo trudno zauważalnego. Czarodziej potwierdził, że to najpewniej było miejsce, którego szukali. I kiedy bohaterowie spostrzegli ciemniejszy punkt stanowiący wejście pod ziemię, usłyszeli hałasy dobiegające ze środka jaskini – coś, jakby szwargotanie w tajemniczym języku. Niewątpliwie, istoty które znajdowały się w środku znały jakąś mowę i były na tyle inteligentne, aby się komunikować ze sobą.
Nie dane wam jednak było długo przysłuchiwać się tym odgłosom, bo nagle zabrzmiał w pobliżu gwizd, który wyczulone na muzykę ucho barda rozpoznało jako dźwięk z gwizdka sygnałowego i już po chwili powietrze wypełniło się szumem i gwizdem przedmiotów zgoła innego rodzaju...
Pociski z proc i niewielkie strzałki które leciały w waszą stronę, rozbijając się o pobliskie drzewa i krzaki ciskane były przez przedziwne istoty, wyglądające nieco jak krzyżówka gnoma z chomikiem, o gładkiej skórze i czarnych, sterczących kudłach.
Ich bojowe okrzyki, brzmiące bardziej jak kichnięcia i pojękiwania brzmiałyby bardzo zabawnie, gdyby nie przedmioty które leciały właśnie w waszym kierunku.

Oosa wypatrzył xvarta objuczonego dziwnymi utensyliami. Spodziewawszy się czarnej magii, ujawnił się. Wybiegł kilka kroków przed skałę, wymówił kilka sylab i wskazał palcem pokurcza. Kiedy otoczyła go magiczna mgła, rycerz rzucił się za osłonę i wydobył oszczep, oczekując lepszego momentu na atak. - Zabijcie czarnoksiężnika! - syknął do kompanów.
Szaman zatopiony w gęstej mgle zaczął wykrzykiwać klątwy w kierunku biegnącego paladyna.Gregor: Gregor dzięki latom szkolenia, otrząsnął się szybko z zaskoczenia, oceniając sytuację. Jeden z tych karzełków, którego Oosa otoczył magiczną mgłą wyglądał na czarownika, trzeba więc się było go jak najszybciej pozbyć.Broń Gregora świszcząc spadła z mlaśnięciem na głowę szamana. Gdyby nie jego piski, ciężko byłoby wyłowić go z mgły. Wokół wojownika jednak zakłębiły się małe paskudy, korzystając z okazji, że wszystko otaczała gęsta mgła wyczarowana przez Oosę.
Seafoam napiął łuk i trafił w szamana, odkrytego przez rzędnącą mgłę.
Xvarty ruszyły na awanturników ze wszystkich stron wyjąc i jazgocząc coś w swoim języku. Kręciły nad głowami swoimi procami, i po chwili w powietrzu zaroiło się od kamiennych pocisków, ciskanych przez prymitywne stworzenia. Dwa pociski uderzyły w plecy Gregora, kalecząc go lekko.Dwa Xvarty obrały sobie za cel Oosę, ale chybiły okrutnie, kamienne pociski odbiły się bezsilnie od głazów, za których paladyna ledwie było widać. Jeden Xvart spróbował uderzyć Gregora krótkim mieczem co nawet mu się udało. Stopa wojownika posmakowała stali Xvarta, który odtańczył taniec zwycięstwa, trzech Xvartów idących od strony barda wywijało nad głową swoimi procami. Jeden posłał pocisk w niebo, najwyraźniej na chwałę swojemu bogowi, bo ilość przekleństw jakie wydał z siebie po tym wyczynie była znaczna. Dwóch trafiło w barda. Jeden pocisk uderzył barda w ramię, jednak drugi trafił idealnie w czoło. Tetoteco słyszał kolejne cztery istoty prące od południowej strony, najwyraźniej dodające sobie animuszu dziwnymi gwizdami i jęknięciami.
Jaszczur nie czekał. Podązył za Ossą i posłał trzy małe gwiezdne pociski w stronę szamana Xvartów. Wiedział jak to się skończy, widział w gwiazdach ten fragment walki. Zajął pozycję gdzie paladyn mógł go bronić a tym pokrakom ciężej go trafić.
Magiczne pociski trzeszcząc pofrunęły wysoko i uderzyły z całą siłą w szamana, który zachwiał się na nogach, zamroczony siłą ciosu. Jego czarne kudły na głowie nastroszyły się od wybuchu energii a oczy rozszerzyły się z przerażenia, a może z wściekłości. Krew ciekła mu z nosa i z ust i widać było, że bardzo poważnie odczuł atak jaszczurzego magika
Oosa wspiął się na skałę i rzucił oszczepem, który jednak pofrunął o wiele za krótko, wbijając się gdzieś pomiędzy nim a plecami Gregora. Podmorski rycerz syknął i - zauważywszy procarzy huśtających coraz szybciej nałożonymi kamieniami - padł brzuchem na skałę. Szaman wydawał się przerażony, ale nie chciał ustąpić pola. Rozcapirzył palce obu dłoni, składając je obie i łącząc kciukami, skierował na atakującego Gregora i wydukał jakieś tajemne słowa, które Tetoteco rozpoznał jako zaklęcie płomiennych rąk. Po chwili struga ognia ogarnęła wojownika. Gregor skrzywił się, czując wbijające się strzałki, na szczęście odpowiednio ustawił i zbroja zaabsorbowała główny impet uderzeń. Potem jednak ogarnął go płomień bijący z rąk szamana, krzyknął z bólu i odsunął się na bok osłaniając tarczą przez śmiertelnymi poparzeniami, wściekle uderzając młotem w maga. Cios wojownika zdjął głowę szamana z jego brzydkich ramion. Gregor, zbierając siły, z furia chwycił głowę szamana i wzniósł do góry by widziały ją pozostałe potwory.
Seafoam podążył za Tetoteco i paladynem, napinając swój łuk. Strzała wypuszczona przez niego wbiła się w gardło jednego z Xvartów, zabijając go na miejscu. Xvarty oblazły wojownika niczym wszy kudłatego psa. Zwinne bestie wywijały krótkimi mieczami zachodząc wojownika raz z jednej, raz z drugiej strony. Grad pocisków z proc sypał się bezustannie. Gregora trafił jednak tylko jeden pocisk, przebijając grubą zbroję. Reszta idących od południa Xvartów nie wykazywała się celnością. Pociski gwizdały nad głowami czarodzieja i barda, nie czyniąc im szkody, choć zza załomu skalnego ujrzeli już rozwrzeszczaną bandę Xvartów, szykujących broń do ataku.
Tetoteco czekał tylko na to aż zbiorą się tak w jednym miejscu. Wokoło niego wirował srebrny pył, niczym pierścienie wokół planety. Zbiły się niczym małe asteroidy, najpierw w małą kulkę a potem większą, aż z pasa nie pozostało nic oprócz małego świecącego obiektu który powędrował w grupkę, by nad nimi rozbłysnąć i objąć ich pyłem. Następnie poszedł nieco dalej. Zaklęcie czarodzieja spowodowało, że dwóch niebieskich wojowników Xvartów zaczęło ziewać, po czym klapnęło cicho na ziemię, donośnie chrapiąc. Reszta wybauszyła oczy, i zaczęła się śmiać z niedoli swoich towarzyszy.
Przez myśl Oosy przebiegło, że walka, w którą się wdali, była równie kapryśna jak natura Manwary. Poczuł się niesiony falami burzliwego oceanu. Uderzył w małżopodobną tarczę, wypowiedział słowa błogosławieństwa zagrzewającego do walki i zeskoczył ze skały, gotowy do szaleńczego boju.
Gregor widząc, że jest otaczany, spróbował wycofać się w stronę trytona, po drodzę taranując zagradzającą mu drogę paskudę. Cios wojownika rozpołowił Xvarta na dwie części. Na młocie wojownika przylepiły się jakieś resztki trzewi niebieskiej istoty. Xvart który zachodził wojownika z drugiej strony widząc jego ucieczkę próbował wbić miecz w jego stopę, ale jedynie spulchnił ziemię w miejscu, które przed chwilą zajmował Gregor.
Seafoam przeszedł za skałę, zbliżając się do awanturników. Brzeknęła cięciwa jego łuku i kolejny Xvart padł przebity strzałą barda
Dwóch wojowników Xvartów podążyło za uciekającym Gregorem, próbując zakłuć go mieczami, ale ich niewielka broń odbijała się od twardej stali, z której zrobiona była jego kolczuga. Pociski z proc jednak sypały się niczym grad. Gregor ugodzony został kolejnym pociskiem, Seafoam został trafiony jednym pociskiem. Tetoteco rozpoznał moment zapisany w gwiazdach gdy bard upadł na ziemię, nie musiał patrzeć gdzie są przeciwnicy, widział już co zrobił. A dokładniej co zrobi. Wspiął się na skały i skoncentrował moc niebios. Jego ciało otoczyły błyskawice które uderzyły w niespodziewających się Xartów. Huknęło, kiedy czarodziej uwolnił zaklęcie. Jeden z Xvartów został dosłownie zdmuchnięty przez falę grzmotu. Pozostali stali z wybauszonymi oczami, najwyraźniej ogłuszeni, z włosami tlącymi się od pioruna i postawionymi na sztorc od gwałtownego wyładowania. Ich ciała wydawały się popalone i posiniaczone od nagłego uderzenia zaklęcia. Czarodziej kłapnął jedynie szczęką przed jednym z Xvartów, który wciąż kiwał się po rzuconym zaklęciu, przez co ciężko było wymierzyć ugryzienie
Oosa ze świstem opuścił miecz na główkę najbliższego xvarciego małpoluda, krzycząc do rannego Gregora: - Stań za mną! - Atak paladyna był skuteczny. Kolejny Xvart padł na ziemię, rozcięty mieczem podwodnego rycerza. Nie zatrzymując się ani na chwilę, Oosa okrążył drugiego z xvartów. Żałosny potwór znalazł się między młotem Traladańczyka a mieczem Podmorzanina, szykując się na śmierć.
Gregor ujął swój młot mocno i opuścił go na niebieskiego wojownika Xvartów. Śmierć potworka była szybka i spektakularna, kiedy jego czaszka niemalże weszła w środek korpusu, a ten niemalże rozleciał się pod impetem ciosu
Xvarty stojące przed paladynem i wojownikiem przerażone rzezią, którą urządzili im zbrojni ograniczyli się do ostrzału ze swoich proc. Cztery pociski załomotały w pancerz paladyna, nie czyniąc mu jednak że krzywdy. Wojownicy potraktowani przez Tetoteco zaklęciem zamierzali się na nim zemścić. Zwinnie otoczyli czarodzieja, i zaczęli kłuć go krótkimi mieczami, bezlitośnie obnażając jego słabości w walce wręcz.
Czarodziej wbił strzałkę w ramię przeciwnika, posyłając go na ziemię.
Trzeci oszczep Oosy świsnął w powietrzu. Osłoniwszy twarz tarczą, rycerz wycofał się do swoich - Trzymajcie się blisko mnie, a na pewno wyjdziemy z tego cało! Do boju Gregor! Oszczep wbił się w gardło przeciwnika, który padł martwy na ziemię. Gregor, z trudem stojący na nogach, szybko ocenił sytuację - udało im się im przerzedzić szeregi przeciwnika, ale on i czarodziej byli ciężko ranni, a Seafoam padł. Trzeba było szybko pozbyć się tych za skałą jednocześnie osłaniając się przed strzelcami. - Halavie prowadź moją broń! - zawołał, idąc z odsieczą czarownikowi.Cios Gregora położył kolejnego wojownika Xvartów.
Xvarty które strzelały z proc, zaczęły cofać się w stronę widocznego w oddali wejścia do jaskini, wciąż ciskając swoje pociski w stronę awanturników. Gwizdały jednak tylko niegroźnie w powietrzu. Z kolei walczący z czarodziejem i zaatakowany przez wojownika ostatni Xvart wysmyknął się zwinnie obu walczącym i szybko pomknął między skały, mijając swoich uśpionych kamratów.
Tetoteco nie zamierzał odpuszczać, pomknął między kamieniami pu puściła na plecy uciekającego ognisty pocisk, niczym kometa pędząca na ostatnie spotkanie z planetą.Pocisk czarodzieja pomknął na spotkanie Xvarta, który zniknął w obłoku iskier i pyłu.
Podmorski rycerz nałożył uzdrawiające dłonie na umierającego Dalianthola. Kiedy nieszczęśnik otworzył oczy, tryton powiedział z uśmiechem: - Twoja rodzina ma już u mnie podwójny dług - po czym przytrzymał go delikatnie otwartą dłonią. - Jeszcze nie wstawaj - Oosa omiótł okolicę złowrogim spojrzeniem. W dłoni trzymał ostatni z oszczepów. Xvarty wycofały się jednak bezpiecznie do jaskini, jęcząc i piszcząc w niebogłosy.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 25-09-2018 o 23:52.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172