Kennick rozglądał się uważnie po pomieszczeniu, w milczeniu analizując sytuację. Kaplica nie wyróżniała się specjalnie, właściwym było, żeby szpital dał możliwość modlitwy wyznawcom różnych bóstw, chociaż posążek Zon-Kuthona był tutaj co najmniej nie na miejscu. Ocaleni, a może uciekinierzy, wybrali zapewne do miejsce licząc na boskie wstawiennictwo - o ile nie był to zupełny przypadek. Sądząc po naczyniach na wodę i palenisku, byli dobrze zorganizowani, co poprawiło diablęciu humor - zwiększało to prawdopodobieństwo wydostania się z tej kabały w jednym kawałku.
Prychnął z rozbawieniem, słysząc oburzoną wypowiedź Imry. Dobrze, że chusta zasłaniała część jego twarzy. - Moja droga - rzucił lekko karcącym, ale niezbyt poważnym tonem - Jeszcze chwilę temu podawałaś się za osobę znającą etykietę, a teraz odmawiasz przedstawienia się gospodarzowi, który wpuścił nas, nieproszonych gości, do swej kryjówki, podejmując tym samym wielkie ryzyko. - po tych słowach zwrócił się do kobiety o dwukolorowych oczach i skłonił się jej lekko - Kennick, śledczy z Ustalavu, do usług. Moje pochodzenie jest dość oczywiste - stuknął paznokciem o jeden ze swoich rogów - Jak już stwierdził Umorli, nasza grupa padła ofiarą jakiegoś nietypowego zjawiska, które wymazało część naszych ostatnich wspomnień - skoro krasnolud szybko się wypaplał, nie było sensu w utrzymywaniu tego w tajemnicy. |