Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2018, 15:00   #174
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

„Oooch… jest taki słodki, chce go przytulić. Przytulmy go!” Nimfetka zaszczebiotała jak zakochany skowronek o świcie.
„Nie, nie. PO-CA-łuj go! Ale tak PO-CAHAHA-łuj…” Próbowała przekazać swoją wizję inna z masek.
„Rzuć się na niego jak kotka i naznacz paznokciami… Na barkach i szyi i skórze głowy i plecach… pośladkach… udach… WSZĘDZIE!” Umrao zagłuszyła swoje poprzedniczki.
„Zostaw go w cholera! Jesteśmy smokiem! PRAWDZIWYM, ANTYCZNYM, CZERWO…”
„Czy ktoś może zamknąc Deewani?! Proszę? No… Dziękuję.” Kolejne z dziewcząt zaczęły fukać i debatować co dalej począć.
Pocałuj.
Przytul.
Posiądź.
Poddaj się.
Delektuj.
Smakuj.
Przyduś.
Podrap.
Ujarzmij.
Kochaj…

Kamala nie wiedziała kogo słuchać, oddychała coraz szybciej i szybciej, zagubiona i napalona do granic możliwości. Widać było, że coś nie pozwalało jej się skupić i podjąć jakiejś konkretnej decyzji. Mięśnie rąk i nóg napinały się i rozluźniły, a cała jej sylwetka niemal pulsowała jakimś trudnym do odgadnięcia rytmem. Czasem kwiliła cicho, gdy wizja spełnienia oddalała się lub przybliżała w takt rozkosznych tortur mężczyzny.
Tymczasem “nieświadomy” niczego czarownik z zadowoleniem podziwiał “swoje dzieło”. Bardka widziała czułość i zachwyt w jego oczach, ale kolejne muśnięcia na jej skórze bezlitośnie napinały jej ciało przyjemnymi doznaniami. Nie były to silne impulsy, ale kumulowały się w podbrzuszu w żar pożądania ogarniający ją całą. Cóż… jej wybranek bywał cierpliwy i pedantyczny w swoich działaniach… zwłaszcza gdy dotyczyły pieszczot jej osoby.

Coś pacnęło przywoływacza w głowę.
Raz, drugi, trzeci. Był to mało zgrabny ruch, sztywnej i nieco spastycznej dłoni dziewczyny, która… chyyyba… chciała go pogłaskać, lub coś w tym podobnego. Głosy w jej głowie szeptały zbereźne wizje, zamieniając się w burzę kakofonii. Sundari była tak skupiona, by nie stracić panowania nad sobą i nie zacząć wykrzykiwać ich na całą świątynię, lub nie rzucić się jak oszalały zwierz na kochanka, że pogrążyła się bez reszty technice ‘oddechu i zwalczania’, objawiąjącego się bolesnym przygryzieniem ust, by dystraktować czymś swój umysł.
Emanacje powoli dochodziły do wspólnego języka… już przestała liczyć się technika, a sam akt seksualny. Niczym rozzłoszczone banshee wyły wspólnym rykiem, napawając tawaif mieszanką grozy i podziwu do samej siebie.
Czy faktycznie była tym, co kołatało jej boleścią w sercu i rozpalało trzewia żywym ogniem?
~ Jarvisie… ~ zawołała błagalnie, próbując się ratować przed pożarciem przez bestię własnej wyobraźni. ~ To tor…. SMOOOOKIEM! CZERWONYM! SPALĘ CIĘ NA SKWARKĘ I POŻRĘ… tura.
Cóż… nie wyszło tak jak chciała. Deewani szalała tuż obok skotłowanego pożądania kobiety. Szalała w swoim świecie i szalała z innego powodu… oraz nie koniecznie przejmowała się czymś takim jak zachowanie powagi sytuacji, czy kij innego klimatu jaki pasuje aktualnie do seksualnych charcy.
Mag klęknął przed kurtyzaną i tym razem przylgnął ustami do jej kwiatuszka, władczo podbijając go i smakując językiem kobiecość szalejącej tancerki. Dla wzmocnienia doznań, sięgnął palcem niżej, między pośladki i ostrożnie, ale stanowczo, zdobył drugie jej wrota.
Jego pieszczoty były czułe, ale i silniejsze… przeszywając ciało spragnionej doznań złotoskórej mocnymi impulsami rozkoszy.
Dholianka wygięła się w łuk, a jej krzyk brzmiał jak szarpane struny harfy. Przyjemność rozlała się białym płomieniem w jej umyśle, uciszając zgiełk i w absurdalny sposób napawając… spokojem. Od nadmiaru i intensywności odczuć, doszło u niej do swoistego pomieszania zmysłów i wkrótce dziewczęcy świat jawił się w dwóch, przeciwstawnych sobie naturach.
Chaaya była ogniem, gotującym krew w żyłach, jej partner zaś lodem… mrożącym, ścinającym i napawającym drżeniem (a może na odwrót?). Od jego dotyku bardka miała wrażenie, jakby jej łono zamieniło się w spienione i dzikie morze, które zalewało jej członki, odbierając w nich całkowicie władzę.
Upragniona ekstaza nadchodziła i jak się zdawało nic i nikt nie mógł jej tego odebrać.

„Będę palić wszystkie miasta… i wszystkie wioski… i będę szerzyć terror i siać spustoszenie… i stare babki, będą mi składać w ofierze swoje wnuczki… a ja będę je palić i zjadać… i później spalę ich potworne rodziny, by wiedzieli, że mojej łaski nie da się kupić, ani wykupić, ani przekupić!” Głos Deewani brzmiał dziwnie samotnie wśród jednomyślnego zgiełku, szczytującego umysłu Kamali.
Chłopczyca nie dała się porwać, ni sprowokować do wzięcia udziału w szaleńczej orgii zmysłów.
Ale dlaczego?
Nie była przecież niewinna, zawodowo gnębiła swoich kochanków i miała całkiem pokaźną rzeszę wielbicieli. Potrafiła także kochać, choć na swój dziecinny i samolubny sposób.
Dlaczego więc nie dołączyła do Nimfetki… TEJ Nimfetki, która wraz z Umrao i całą resztą pragnęła zjednoczyć się. Scalić z Jarvisem. Chciała zetrzeć granice ich ciał i świata otaczającego, wymieszać ze sobą i stworzyć coś całkowicie nowego.
Dlaczego ten „stwór”, ta „bestia”, ten „huragan” w którym centrum tkwiła, nie porwał tej jednej, jedynej maski… i dlaczego nie porwał także jej… swojej tworzycielki.
Dlaczego się opierały?

Czym była w ogóle ta „istota”, która wyła swą pieśń pragnienia, następnie pożądania i wreszcie spełnienia. Czy to była Kamalasundari? Czy faktycznie była potworem z samego dna duszy, dla którego nie liczyło się nic prócz własnej satysfakcji? Czy może była to Chaaya, dziewczyna z cienia, podająca się za Sundari..? Udająca ją?

„I będę latać nad wysokimi górami i zabijać każdego kto połasi się na moje łuski. Będę ryczeć raaawr raaawr i drapać pazurami oooo tak! Rach, ciach! I kłapać wielkimi szczękami o ostrych zębiskach…”
Fantazjowała dalej łobuzica, śpiewając swój własny hymn.
Była tuż obok… a jednak znajdowała się w odległym miejscu.
Tawaif jęknęła cicho… leżąc… siedząc… cokolwiek do cholery teraz robiła. Obraz przed jej oczami na powrót zaczął się wyostrzać. Chór chuci, powoli cichł zaspokojony… najedzony niczym stado padlinożernych harpii i do uszu kobiety dochodziły dźwięki z zewnątrz.
Czarownik… gdzieś obok był jej kochany-przeklęty czaruś.
Źródło wszystkich problemów, źródło jej szczęścia. To on wszystkiemu był winien. To on powołał ją do życia i to on zmuszał ją do czucia… czucia ciężaru egzystencji, czucia radości, czucia miłości, czucia smutku i żałoby.
- Przeklinam cię… - Westchnęła cicho, lecz nie użalała się nad swoim losem.

- Jestem okrutny… - odparł jej kompan, wielbiąc ją swym dotykiem i wyzwalając kolejne fale przyjemności. - …i złośliwy i samolubny i lubieżny i zachłanny i spragniony...
Wstał, wsuwając dłonie pod rozchylone, złote uda i lekko unosząc ciało tancerki, czubkiem swojej włóczni zaczął “pukać” do włości ukochanej.
- ...bardzo spragniony ciebie… mogę nie być… delikatny… - szeptał cicho, gotów ją przeszyć wyjątkowo intensywnymi sztychami.
- Jakoś mi to potem wynagrodzisz… może kolejnym tańcem ze striptizem? - Dziewczyna odparła z typową dla siebie zadziornością. Przywoływacz jednak widział, że jego pieszczoty dużo ją kosztowały. Była zmęczona, acz szczęśliwa i co najważniejsze przyzwalała mu na wszystko.
- Naprawdę chcesz znowu zobaczyć jak się ośmieszam? - odparł podejrzliwym tonem mężczyzna, ale po chwili rzekł spolegliwie. - Dobrze… rozbiorę się dla ciebie. Ale musisz sama dobrać mi strój do rozbierania. Bo się na tym nie znam…
Po tych słowach naparł na nią ciałem, przeszywając jej kobiecość. Powoli i stanowczo, bez zbędnego pośpiechu. Oddychał ciężko skupiając się na pracy biodrami i sięgając głębiej jej łona, sprawiał, że jego obecność była wyraźniejsza.
Widok przyjemności na jej twarzy, jaką jej tym sprawiał, napawała go satysfakcją.
- Znowu… mnie torturujesz… czy może... robisz to samemu sobie? - spytała kurtyzana, tracąc co chwilę oddech podczas tego wysublimowanego, acz dosadnego podboju. - Czyżbyś uważał, że nie… sprostam twoim wymaganiom? - Kamala wzięła swojego kochanka trochę pod włos, ale ostatnim czego teraz chciała, po tylu “poświęceniach” maga, by ten jeszcze krygował się z własnymi potrzebami.
Chłopak, oczywiście, szybko uległ jej prowokacji, bądź co bądź, języczek był jedną z głównych broni Dholianki i posługiwała się nim mistrzowsko… w każdej sytuacji. Jarvis odetchnął głębiej i zaczął swe szturmy, napierając na drobne ciało partnerki, bezlitośnie i szybko. Dociskał ją do zimnego marmuru, testując gibkość uwięzionej kobiety i rozkoszując się doznaniami, które mu sprawiała, aż do oczekiwanego z upragnieniem, wybuchowego finału.

- Nigdy się nie ośmieszysz przede mną… nie musisz się tak tym przejmować - odparła czule Sundari, gdy już oboje powrócili zmysłami do swoich powłok.
- Nie o to chodzi… - Smoczy Jeździec pogłaskał towarzyszkę po włosach i pocałował jej usta mówiąc ściszonym głosem. - Wierz mi… nie przejmuję się. Ale słowo się rzekło. Chcesz striptizu, to musisz mi kupić strój z którego będę się rozdziewał na twoich oczach.
Tancerka zdjęła nogi z podpórek, mając dość paradowania w szerokim, prawie szpagatowym, rozkroku.
- Jeśli to tylko sprawa ubioru, to dlaczego powiedziałeś, że znowu chcę zobaczyć jak się ośmieszasz?
- Nie jestem tak gibki jak ty, ani tak doświadczony i nie mam tak zgrabnych nóg, ani tak kuszącej pupy - przypomniał kompan, pomagając ukochanej zejść z karkołomnej i zimnej rzeźby.
- W twoim mniemaniu… nie moim - rzekła ciepło Kamala, stając na paluszkach, by pocałować mężczyznę w brodę.
- Więc... jak już będziesz miała strój… rozbiorę się przed tobą. - Ten odparł z ciepłym uśmiechem, który mu odwzajemniła.
- Będę musiała zdjąć z ciebie miarę - mruknęła czupurnie złotoskóra, obejmując Jarvisa w talii i całując w mostek. - Szczupła kibić… wąskie biodra… - Jej dłonie zawędrowały na męskie pośladki, kiedy jej usta przyssały się na chwilę do jego piersi.
- Mierz, mierz… muszę się wcisnąć w ubranie - mruczał ukontentowany czarownik, rozkoszując się chwilą.

- Długie nogi… - stwierdziła fachowo bardka, lecz jej ręce bynajmniej nie sprawdzały teraz nóg, bo skrzętnie złapały to co pod pośladkami. Klejnoty rodowe… idealne w sam raz do zabawy jej czepliwymi paluszkami.
- Nieco wątłe… ale do samego nieba.
- Hej… tu akurat… mierzyć… nie ma… co…- jęknął przywoływacz cicho, poddając się coraz niebezpieczniejszej gierce.
- Nie umniejszaj swojej wielkości, bo się rozzłoszczę - burknęła Dholianka trzpiotnie, odsuwając się od partnera, by spojrzeć na niego krytycznym wzrokiem.
- Jeśli jeszcze chwilę tu zabawimy, nie starczy nam czasu na posiłek… - odparła smutno i przepraszająco zarazem.
- Zjemy dużą kolację… - odparł czule magik, głaszcząc dziewczynę po włosach.
- Nie wiem kiedy wrócę ze spotkania z Nverym… - Ta westchnęła ciężko, po czym po krótkiej chwili walki z własnymi myślami z powrotem podsunęła się do ukochanego i chwyciła go za mięśnie ramion. - Łapki masz chudziutkie… jak nieopierzone skrzydełka kurczaka… a klatka piersiowa…
Jej palce zjechały na obojczyki, a później piersi. - ...to prawdziwa depresja… powinieneś trochę poćwiczyć - dodała kąsliwie.
- Postaram… się… chyba
W ramach ćwiczeń dłonie czarownika zacisnęły się delikatnie na biuście kochanki. - Nie martw się. Zjemy oddzielnie, ale rano znów obudzisz się moich ramionach - odparł z uśmiechem.
- Jeśli trafię po ciemku do twojego pokoju… kto wie… może upije się na smutno podczas obiado-kolacji i zasnę obok Marcello w jego gondoli. - Zachichotała tawaif.
- Odwróć się.
- Mam cię śledzić? Podglądać przez okno i porwać przy pierwszej okazji, upić winem i wykorzystać sytuację? - Chłopak zapytał “złowieszczo”, odwracając się plecami do rozmówczyni, choć z żalem musiał porzucić jej dwie, jędrne półkule.

Chaaya długo nie odpowiadała, błądząc dłońmi po szyi i karku Jeźdźca. Następnie zsunęła się pazurkami na odstające łopatki, łaskocząc oddechem i językiem wyraźnie zarysowany kręgosłup.
- Nie pozwolisz mi zaszaleć? - Jej ton brzmiał nieco “błędnie”, jakby ona sama myślami krążyła gdzieś daleko, daleko stąd.
Sądząc po twardości jej czekoladowych sutków, odciskających się na ciele obłapianego mężczyzny, była w bardzo przyjemnym miejscu.
- Pozwolę… nie porwę, jeśli tego nie chcesz. NIe będę śledził - mruknął w odpowiedzi jej adorator i sięgnął za siebie, by powoli i pieszczotliwie pogłaskać dziewczynę po pośladku. - Pozwolę ci zaszaleć. Wystarczy, że dostanę w zamian twój uśmiech.
Kurtyzana jeszcze chwilę, gładziła męskie plecy z pieszczotliwą starannością. Niczym służsza wygładzająca zmarszczki na świeżo zasłanej pościeli. To co robiła, wyraźnie sprawiało jej satysfakcję, bo opuszki miała ciepłe i nieco wilgotne, przez co zdawały się być aksamitnie miękkie.
- Wydajesz się taki kanciasty… i ostry… - odezwała się nagle, zupełnie zapominając o czym wcześniej rozmawiali. - ...lecz jesteś przyjemny w dotyku, bardzo lubię… lubię?... hm… bardzo podoba mi się… podoba? - Tawaif wtuliła się policzkiem w zagłębienie pleców kochanka, opierając przedramiona na jego biodrach i palcami sunąc po jego męskości.
- Dotykanie ciebie jest przyjemne… bardzo.
- Dotykanie ciebie... też… całowanie… pieszczenie… patrzenie jak wijesz się... pod moim dotykiem…. jak uśmiechasz - odszeptał w odpowiedzi przywoływacz, przymykając oczy i wodząc palcami po krągłościach partnerki, czując jak jej własne palce powoli budzą u niego “smoka”.

- Patrzenie, też jest przyjemne… - kontynuowała nieco sennym, rozmarzonym tonem głosu Kamala.
- Obserwowanie jak twój wzrok błądzi nad głowami spieszącego tłumu… jak opuszczasz głowę i rozmyślasz nad czymś i smutny cień pojawia się na twojej twarzy… jak milkniesz i posępniejesz i uciekasz myślami daleko ode mnie… Zawsze się zastanawiam, co to za miejsce, do którego tak często wędrujesz… - Wraz z płynącymi słowami, dłonie bardki czule otulały najdelikatniejszą część ukochanego ciała. Poświęcając mu całą swoją uwagę, wsłuchując się w pragnienia odbijane echem przy każdym zaczerpniętym przez Jarvisa oddechu. Wyczuwając drżenia i napięcia, realizując upragnioną rozkosz w najdelikatniejszej formie.
- Miejsce… nie warte odwiedzania… posępne… - Mag mruknął cicho i westchnął. - …miejsce składające się z… wydarzeń, tych nieudanych. Tych gdzie popełniłem błąd, który wiele mnie kosztował.
Sundari chwilę milczała, nie zaprzestając wielbienia opuszkami ‘czarodziejskiego flecika’.
- Jeśli tylko za mną zatęsknisz… zawołaj mnie, a znajdę cię niezależnie jak daleko jest to miejsce - odparła łagodnie, składając pocałunki na męskich plecach i stopniowo instensyfikując pieszczotę dłoni, wyraźnie zamierzając doprowadzić czarownika do spełnienia.
Nie śpieszyła się z tym jednak.
- Będę o tym pamiętał… ale i tak… jesteś zawsze w moich myślach. - Jarvisowi ciężko ustać, bo i zwinne palce Chaai wyraźnie utrudniały mu skoncentrowanie się na tak prostej czynności jak stanie w pionie. Choć z drugiej strony, jakby nie patrzeć, działania tancerki sprawiły, że coś już stało w stanie pełnej gotowości.

Choć po chwili słowa przestały płynąc z ich ust, rozmowa nie wygasła. Po prostu przeszła do innego wymiaru. Wymiaru muśnięć, oddechów i pocierania ciał o siebie.
Dholianka choć słodka i czuła, była nieugięta, gdy sobie coś postanowiła. Czarownik wkrótce musiał się poddać i złożyć drogocenny hołd świątyni rozpusty, na oczach wszystkich zebranych i skamieniałych gości… pod dotykiem jedynie dłoni kochanki.
- Nie wrócę dziś do pokoju… przyjdę tutaj w nadziei, że cię spotkam… rozbiorę się do naga i ułożę na ołtarzu pod świetlistym księżycem. Będę czekać. Na ciebie.
Mężczyzna jęknął, drżąc niespokojnie, aż w końcu jego ciało nie wytrzymało i poznaczyło podłogę białymi plamkami.
- Zgoda… - odparł zdyszany. - Będę tu… czekał… jak kapłan na czas ofiary.
- Prawdziwy, lubieżny kultysta... - stwierdziła roześmiana kurtyzana, jeszcze chwilę korzystając z beztroskiego tulenia. - ...uzbrojony w prawdziwy sztylet ofiarny! Ha! - Rozbawił ją własny dowcip, bo chwilę pochichotała jak psotliwy chochlik, po czym oddaliła się w stronę porzuconych ubrań.
- Coś przygotuję na wieczór… - zagroził mag zamyślony, przyglądając się oddalającej kochance. - I będę się tobą… rozkoszował. Długo.
- A ja będę krzyczeć… głośno i namiętnie - odparła niezwruszona rusałka, przyglądając się podartemu stanikowi. Zwinęła go w kłębek i schowała do kieszeni kombinezonu… i następnie ku zdziwieniu przywoływacza… ten również zwinęła w kłębek i schowała do pojemnej torby, grzebiąc w niej uparcie.
- Nie licz na litość. Kultyści jej nie znają. - Chłopak wciąż “groził”, samemu podchodząc do swoich ubrań, by je założyć. Widok jej golutkich krągłości kobiety nieco go jednak rozpraszał.
- Nie znają litości… a co jeszcze? - Tawaif spytała ciekawsko, wyciągając w końcu czarną tunikę, którą przywidziała, okrywając sterczące zuchwale, nagie piersi. Do kompletu założyła złote buciki i poprawiła na szyi przekręcony wisior z kulami ognistymi.
- No… właściwie to… - Jarvisowi się jakoś język zaplątał co Kamala musiała uznać za swój osobisty triumf. Miło czuć się pożądaną i rozpalającą zmysły ukochanej osoby.
- Nooo… właściwie to... zapomniałeś języka w gębie. - Sundari stwierdziła rezolutnie, podchodząc do towarzysza, by pocałować go kilka razy w usta.

- Uciekaj… - wymruczał pomiędzy pocałunkami Jeździec, wodząc po pupie kochanki. - Uciekaj.. bo cię porwę i będę wykorzystywał w wyuzdany sposób. Uciekaj… póki możesz.
- Dziś wieczór… będe tu czekać - odparła dziewczyna i z udawanym pośpiechem, podbiegła po torbę i zarzuciwszy ją sobie na ramię, odwróciła się, by ostatni raz spojrzeć na magika, po czym ze śmiechem wybiegła ze świątyni. Niczym sarenka uciekająca przed wilkiem.



Nveryioth choć w nieco posępnym nastroju, po wczorajszej wycieczce, optymistycznie patrzył w niedaleką przyszłość, związaną z magicznym rytuałem. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że niczego nie przywoła, a raczej modlił się o to w duchu, obawiając się paniki i gniewu u Chaai. Jego Jeźdźczyni od pewnego czasu była w wyjątkowo złej formie psychicznej, czego powodem było zbyt długie trzymanie jej na sypialnianej uwięzi czarownika. Dodatkowo Jarvis, choć zapewne powodowany dobrymi chęciami, swoim zachowaniem i słowami siał zamęt w i tak dość zamąconej główce Dholianki.
Cóż… dla zielonołuskiego nie były to jego rybki, ani akwarium, więc nie zamierzał zwracać, swojemu, rywalowi uwagi na powoli kształtujący się problem. Musiał jednak uważać i dbać, by “Kamala” nie potłukła się zbyt szybko, bo nie mógł patrzeć na jej rozdzierające serce cierpienie.

Przeszukiwanie atlasów, gdy Gulgram nie patrzył, pozwoliło znaleźć smokowi trzy miejsca w mieście, które mogły się nadać na rytuał. Może i było ich więcej, ale stary antykwariusz nie lubił, gdy inni (czyli Neron i tylko Neron) się obijali.
Niestety mapy te były stare i nie wiadomo w jakim obecnie stanie są owe miejsca. Minęło wszak tak wiele czasu, ale nie trudno będzie je sprawdzić.
Gad przyglądał się zapisanym stronom z niejakim zdenerwowaniem, wszak w każdej chwili, mógł paść ofiarą nalotu swojego pracodawcy. Naprędce odczytał nazwy miejsc, oraz pobliskich im punktów odniesień, które postanowił, że zapisze… ale jakoże był niepiśmienny, postanowił poprosić o spisanie pomarszczonego jak sułtański rodzynek bibliofila, który ponownie onanizował się nad bardzo starą i bardzo nudą (bo bez obrazków) książką.
Zamknąwszy wolumin i odłożywszy go cichaczem na miejsce, podszedł do stolika przy którym urzędował antykwariusz i cierpliwie czekał, aż zostanie łaskawie dostrzeżony.

- O co chodzi? - burknął starzec, przyglądając się podejrzliwie dwumetrowemu, albinicznemu pracownikowi.
- Zacny panie Gulgramie… czy mógłbym poprosić, by zapisał pan na pergaminie kilka nazw, które podyktuję? - Białowłosy starał się być grzeczny, tak jak uczyła i nakazywała mu Chaaya, co nie zmieniało faktu, że zachowanie to mocno bodło w jego jaszczurzą dumę, bo dobrze wiedział, że nie ważne jak mocno się postara być miłym i tak wysłucha na swój temat litanii wyzwisk.
- Czy ja jestem twoim skrybą?
Aha… zaczęło się
- Nie! Jestem twoim chle-bo-daw-cą! - mruknął głośno właściciel przybytku, przerywając lekturę księgi. - Czyli płacę ci za robotę, a nie obijanie się… choć przede wszystkim to się lenisz. Zresztą… po co ci te nazwy?
Młodzieniec oblał się rumieńcem, co wcale nie było niczym nadzwyczajnym przy jego mlecznej skórze.
- Tak, tak… jest pan moim chlebodawcą, dlatego też proszę o napisanie, a nie nakazuję… zrobiłbym to sam, by nie zaprzątać panu głowy… ale nie umiem pisać, a bardzo mi zależy na zapamiętaniu tych nazw - odparł służalczo, zalewając się jadem po same uszy.
- Nie myśl sobie… żem głupiec. Z pewnością coś knujesz z tą swoją przyszywaną siostrzyczką za moimi plecami - odparł wyniośle mężczyzna i dodał szybko z chciwym uśmieszkiem, zacierając dłonie. - Dwie dziesiąte skarbu mi się należą za korzystanie bezpłatne z mojego księgozbioru.

Skrzydlaty podrapał się po głowie, nie do końca rozumiejąc o co chodzi Gulgramowi, aż w końcu wzruszył nieznacznie ramionami.
- Eeech… no dobrze? Tak sądzę… - przytaknął niepewnie, a wzrok jego świadczył, że faktycznie był tak głupi za jakiego go uważano.
- No dobra… podaj te swoje nazwy - mruknął ostatecznie antykwariusz, wyciągając rękę po papier.
Uradowany Nvery ponownie oblał się rumieńcem i wręczył mu pusty zwój, po czym podyktował nazwy i punkty odniesień do każdego z nich.
Staruszek po każdym wpisie przyglądał się literkom jakby coś rozważał w milczeniu. Kiwał głową na boki i coś mruczał pod nosem. Ostatecznie oddał smokowi zwitek z zapisanymi miejscówkami, który ten odebrał z wielkim namaszczeniem i schował go sobie do kieszonki w czarnej koszuli, starannie zapiętej na wszystkie guziki i wygładzonej jakby upranej w krochmalu.
- Bardzo dziękuję… a jutro obiecuję odpracować dzisiejsze wcześniejsze wyjście, także nie będzie pan stratny, obiecuję.
- Ja mam większe straty gdy tu jesteś, niż gdy cię nie ma - skłamał hobbista, nie próbując zatrzymać Nero.
Młodzik uśmiechnął się dosyć smutno i skłoniwszy się, odłożył wszystkie książki, jakie miał porozstawiać, na swoje miejsca, po czym cicho wyszedł ze sklepu, rozglądając się jak zagubione dziecko to w lewo… to w prawo… aż w końcu ruszył łapać wolną gondolę.


Pierwsza… skucha… To widział Neron od razu dotarłszy na miejsce. Zrujnowana wieża, już zrujnowana nie była. Za to bardzo zamieszkana, bo wypełniona małymi klitkami w których mieszkała biedota La Rasquelle, chałaśliwa i liczna. Czy pomieszczenie, które było potrzebne Nveryiothowi istniało? Możliwe. Ale białowłosy widział wiele wykutych w ścianach dziur pełniących rolę okien. Pech.
Może to nie był zbyt dobry początek jego poszukiwań, ale jeszcze nie dawał się podstępnym myślom, że cała ta zabawa jest warta funta kłaków i wybierając z krótkiej listy kolejną pozycję do sprawdzenia… ponownie zabrał się za łapanie gondoli.

Pech zdawał się prześladować albinosa na każdym kroku, bo kolejne miejsce zostało… zrównane z ziemią. Ba… ludzie wykopali nawet ziemię, tworząc w miejscu starożytnej, elfiej budowli poszerzony basen portowy. Wielką dziurę z wodą, w której to stały zacumowane barki ze zbożem!
Jaszczur podrapał się w zniecierpliwieniu po głowie i kopnął pobliski kamień prosto do wody. Trudno… pozbiera kamienie i sam wybuduje sobie odpowiednie pomieszczenie, choćby samą siłą swojej wyobraźni. Na co zresztą komu perfekcyjnie okrągła sala… jaki demon przejmowałby się takim duperelem?!
Zgniotłwszy pergamin w kulkę, powstrzymał się przed jej wyrzuceniem, wciskając ją sobie do tylnej kieszeni czarnych spodni.
Było jeszcze jedno miejsce… jeśli będzie równie chujowe co dwa poprzednie, zacznie zbierać gruz w katedrze, w której trenował z Chaayą i zrobi prowizoryczne fundamenty, wyimaginowanej, własnej i niepowtarzalnej sali do przywołań stworów z otchłani.

Trzecie miejsce, było puste, było orkągłe, było… pomiędzy dwoma sklepami z magią użytkową.
Sklepami promieniującymi magią, bo magiczne przedmioty sprzedającymi. Czyli też się nie nadawało. To jakieś szaleństwo! Jakiś złośliwy bóg musiał prześladować Nveryiotha, tak mu utrudniając życie. Nie mogło być innego wyjaśnienia.
Podarte strzępki zwoju wpadły bezgłośnie do zielonkawego kanału, kiedy niezadowolony smok, ruszył powolnym krokiem w kierunku swojej trzeciej, w tym dniu, porażki, by móc obejrzeć ją z bliska. Szczerze mówiąc… nie było na co patrzeć, toteż nic dziwnego, że bardzo szybko stracił ruderą zainteresowanie na rzecz wystawnych galerii w sklepach z cudacznymi precjozami.
Ani tancerkę, ani tym bardziej jego nie było stać, by się w takowym miejscu zaopatrzyć. Za patrzenie jednak nie trzeba było płacić w większości miejscach które nie były burdelami.
Samonapełniająca się karafka z winem, może i miała z dziwką tyle wspólnego, że zadowalała swojego właściciela, ale… języka w gębie nie miała, by się poskarżyć na parę fiołkowych ślepiów z ciekawskimi iskrami zapatrzoną jak w obrazek.

Gad podziwiał wazoniki, lusterka, bronie, jakiś hełm z rogami i tarcze z wywerną. Był kapelusz z piórkiem, kilka ksiąg (zapewne pustych, a może nie?), skrzynie, pierścienie, pochodnie. Ogółem wszystko co miało w sobie choć kroplę magii.
Drugi ze sklepów był bardziej jednolity towarowo. W nim nie dało się jednocześnie zaopatrzyć pułku wojska oraz domku letniskowego w górach.
Wnętrze wydawało się też cichsze i przytulniejsze, czego głównym powodem musiały być pufy i poduszki, zasłony i firanki, porozstawiane i porozwieszane w każdym możliwym miejscu, jakby sklep nie był sklepem, a co najmniej zamtuzem.
Albinos miał niejasne wrażenie, że przybytkiem prosperował ktoś pokrewny Dholiance i być może pewnie dlatego, skusił się, by wejść do środka i zaspokoić swoją ciekawość.
Po przejściu przez próg od razu uderzył w niego kłąb kadzielnego dymu, wyciskającego łzy z oczu. Taaak… jak nic trafił na ziemię pustyni.
Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do mroku oraz powietrza zagęszczonego wonnymi oparami, dostrzegł, że sklep choć z zewnątrz… wewnątrz nie różnił się za bardzo tym, co jego poprzednik po drugiej stronie. Tu również można było dostać wszystko. Proszę bardzo… miecze, toporki, łuki, wazoniki, słoje, bębenki, gitary, tarcze, zbroje, kuferki, pierścienie, peleryny, manekiny… Do wyboru do koloru. Na lewo odcienie różu, na prawo zieleni. W głąb mamy żółcie, przy ladzie brązy, w rogu hiacynty, pod sufitem szarości.
Młodzian mocno się pilnował by niczego nie dotknąć i o nic się nie potknąć, bo choć był głupawy i nieobyty… to jednak umiał ocenić wartość mijanego śmiecia… a tutaj największym śmieciem, był akurat on sam.
Przemijając wąskie alejki napakowanego do granic możliwości pomieszenia, dwa razy zgubił się w labiryncie utworzonym z regałów i… chyba krosen, by całkiem przypadkiem oraz zapewne w stu procentach przez pomyłkę, wypaść na małą “wysepkę” pośród morza przedmiotów. Owa wysepka składała się tylko z kilku rzeczy, jednakże ich kunszt i kolory oraz… orientalizm, świadczyły, że nie pochodziły stąd… ani choćby z okolicznych królestw za górami.
Trzy sztuki instrumentów, dwa manekiny strojów i kufer, jeden acz duży i z paciorkowatymi oczkami, były importowane prosto z samego serca największej pustyni tego świata.
Tej samej pustyni skąd pochodziła jego partnerka.
Może jednak nie miał Nvery takiego pecha jak mu się zdawało? Wprawdzie dalej nie miał sali do której mógłby przywołać demona (który dawno już nie istnieje), ale za to zyskał miejsce, o którym jak mniemał… wiedział tylko on z całej czwórki nieszczęsnej drużyny, jaką się musieli mianować para kochanków i ich wierzchowców.
Ponadto..! By już ostatecznie pogrążyć gada w euforii… znalazł on na manekinie coś… co bardzo dobrze znał. Coś co i Chaaya bardzo dobrze znała, bo w czasach swej świetności, sama takich rzeczy używała.
Kwadratowa chusta, złożona na pół w kształcie trójkąta, przewiązana była przez biodra wypchanego sianem, materiałowego tułowia na kiju. Jej kolor hipnotyzował wibracyjną czerwienią przechodzącą łagodnymi stadiami do pomarańczy, żółci, bieli, by na złotych paciorkach, dzwoneczkach i monetach skończyć.
Każda szanowana tancerka miała co najmniej jedną taką w swoim posiadaniu. Oczywiście Laboni i Kamalasundari miały trzy szafy im podobnych, z każdego rodzaju, koloru i zdobień, na każdy, dzień i okazję, inną.
Teraz jednak tawaif nie miała ani jednej…

- Przepraszam?! Halo? Jest tu kto? Salamal… nie czekaj… Salam? Tak… to chyba tak szło. SALAAAAM! Mam pytanie… - Chłopak porwał eksponat ze sobą i ruszył w trudną do pokonania drogę do kontuaru, po to tylko by dowiedzieć się, że może za jakieś trzysta sześćdziesiąt lat i siedem miesięcy oraz dwa tygodnie, będzie go stać na prezent dla swojej ukochanej kurtyzant.
A więc jednak ma pecha… i to wielkiego.
Pokonany na dwóch płaszczyznach smok, ruszył krokiem straceńca do zrujnowanej katedry, by dopełnić swojego głupiego teatrzyku, który z chęcią by odwołał… ale zdążył już na niego zaprosić Axamandera, a takiej niespodzianki i przyjemności nie mógł odmówić Chaai.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline