Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2018, 21:02   #171
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Kamala nic nie miała do Gamniry, a nawet na dziwny sposób lubiła z nią rozmawiać, jednakże to właśnie przez rozstania z czarownikiem, nienawidziła swojej nowej roli jako nauczycielki kobiecości.
Siedząc w gondoli wraz z rozgadanym Marcello, podziwiała z melancholią w oczach, obudzone miasto La Rasquelle.
Oczywiście… była spóźniona, ale dziś tego nie żałowała, jak dla niej… mogłaby się spóźnić o następne kilka godzin, ale była na to zbyt uczciwa.
Dzisiejsze miejsce spotkania było dość nietypowe dla obu panien, gdyż nie należało ono do żadnej z tawern, gdzie można było raczyć się procentowymi drinkami w czasie nudy.
Dla tropicielki był to zwykły, nudny mostek nad kanałem, gdzie miejskie życie toczyło się w zwolnionym tempie, jednakże dla jej mentorki, był to swoista kardynałka, która określała położenie w którym aktualnie się znajdowała.

- Przepraszam, ale jak zwykle… nie jestem rannym ptaszkiem, długo na mnie czekałaś? - spytała beztrosko Dholianka, uśmiechając się ciepło do krępej koleżanki. Ubrana była w beżowy kombinezon ze skórzanymi wstawkami, a na stopach miała złote sandałki na obcasie, dzięki którym była wyższa. - Dzisiaj będzie trochę nietypowo… na luzie. Pójdziemy do wróżki, ponabijać się z jej trików, wstąpimy do paru miejsc, bo muszę coś kupić na wieczór i możemy obejrzeć ruchome obrazki… zaraz jak to się nazywało… - Podrapała się w roztargnieniu po głowie, rozglądając bezradnie po okolicy. - A tam… nie ważne.
- Może być… czemu nie. - Poczochrała się po czuprynie umięśniona dziewczyna, przyglądając tawaif.
- Damy tak spędzają czas, na takich rozrywkach?
- A bo ja wiem… - przyznała z bolesną szczerością Paro. - Ja u siebie z domu nie mogłam wychodzić… chyba, że z obstawą, także nie ruszałam się z mojego ogrodu i tylko czasem, nocą, wymykałam się z naczelnikiem ochrony do miasta, popatrzeć jak biedota żyje. Wiesz… takie tam festyny, święta plonów i tym podobne. A tu? Cholera wie… kobiety mogą robić co chcą… więc robimy co chcemy, no nie?
- Możemy… - Zamyśliła się Gamnira, wyraźnie nie wiedząc co o tym myśleć. - Więc prowadź, a ja pójdę za tobą.
- Trochę odkrywam miasto razem z tobą, bo wcześniej… jakoś nie miałam okazji wychodzić za często z pokoju… Nikogo tu nie znałam, trochę się bałam, a trochę nie chciałam opuszczać ukochanego… - mówiła złotoskóra, prowadząc je obie wąskimi alejkami. - Ale teraz znam ciebie i Vittorio i Axamandera i Gulgrama, zapisałam się nawet do koła wiedzy i co i rusz odwiedzam nowe tawerny, gdzie poznaje nowe smaki… to przyjemne. Chciałabym tak żyć od samego początku.
- Najważniejsze, że żyjesz tak teraz - stwierdziła z uśmiechem łowczyni. - Koło wiedzy… czy oni tam przypadkiem nie ględzą o… magii?
- Nie wiem… jeszcze nie byłam na ani jednym spotkaniu, ale pewnie tak. O magii, historii, naturze, filozofii… pewnie o wszystkim. A co? Chciałabyś się zapisać? - spytała ze śmiechem tancerka, odwracając się z błyskiem w oczach ku przyjaciółce.
- Co? Ja? Nie… raczej nie. Ja tam nie bardzo rozumiem te ich gadaniny. Poza tym... mogą mnie jeszcze wyciągnąć na środek i kazać kłapać paszczą, a ja nie lubię paplać publicznie - wyjaśniła szybko myśliwa, wyraźnie blednąc na samą myśl.
Sundari zaśmiała się cicho.
- Nie musisz rozumieć… wystarczy, że dobrze udajesz, że ich rozumiesz… to im wystarczy. Z każdym mężczyzną tak jest. Słuchasz, potakujesz, zachwalasz i od razu pęcznieje taki z dumy. Stary czy młody, gdy poczuje, że jest wysłuchany, a co najważniejsze podziwiany, unf… kochana. Będzie jadł ci z ręki. Ooo to już niedaleko… o tam gdzieś, jest taka słynna wróżbiarka, podobno umie czytać ze szklanej kuli i z kart i z ręki i z herbaty jeśli poprosisz! - oświadczyła bardka, wskazując paluszkiem rząd oddalonych kamienic.
- Będzie jadł mi z ręki. Udawać, że słucham, potakiwać. A jak zacznie pytać... co wtedy? - Zmartwiła się tropicielka, zapamiętując porady panny z pustyni.
Ta pokręciła charakterystycznie głową, ni to potakując, ni zaprzeczając.
- Udajesz kretynkę… mężczyźni nie lubią, gdy kobiety są od nich mądrzejsze… czują się zagrożeni. Niepotrzebni. Są oczywiście wyjątki od reguły, ale takich ciężko znaleźć… jeśli znajdziesz, złap i nie puszczaj. Reszta może być na jedną noc… może dwie i później won, bo tylko się przy nim zmarnujesz - wyjaśniła nauczona wieloletnim doświadczeniem, przyjmowania różnorodnej klienteli, kurtyzana.
- To akurat będzie proste, bo za yntelignenta to nie jestem. Ja prosta baba, gdzie mi tam do tych wszystkich filozofów. - Zaśmiała się z ulgą w głosie Gamnira.

- To tu! To tu! Jest nawet szyld! - zapiszczała podekscytowana Chaaya, skacząc w miejscu jak króliczek.
Oczywiście, całe to spotkanie z wróżką było sfingowane. Bowiem gdy bardka usłyszała o morderczych zapędach traperki wobec wróżek przepowiadających miłosne ekscesy, a następnie zobaczyła popis jej siły, od razu pomyślała, że Dartunowi przydałaby się porządna lekcja przetrwania. Toteż przywiodła je właśnie do niego.
- Zapukaj, bo może zajęta - popędziła, klaszcząc w dłonie.
Wielkoludka zapukała i zza drzwi padła wypowiedziana męskim głosem odpowiedź.
- Zajęty jestem… przyjdź za godzinę.
- To nie brzmiało jak wróżka - stwierdziła zaskoczona tym uczennica.
- Gówno, a nie zajęty - burknęła na to Dholianka, otwierając drzwi. - Przybyłyśmy na prywatny seans i płacimy podwójnie - odparła władczo i dumnie, krzyżując ręce na piersi.
Zajęty czytaniem jakiejś księgi wróż, zerknął w górę i westchnął smętnie. - Ach, to ty.
Potem przeniósł spojrzenie na nieznajomą siłaczkę i znów na kochanicę kumpla. - Brat cię odbił, czy sama wróciłaś?
- Przymknij się koguciku - fuknęła niziutka kobieta, zapraszając gestem tropicielkę do środka. Po czym sięgnęła po mieszek złota.
- Swoją drogą muszę ci podziękować, że wtedy z nim nie wyruszyłeś… poznał dzięki temu całkiem potężnego sprzymierzeńca, czego by nie uzyskał mając taką kulę u nogi jaką ty jesteś.
- Z pewnością. Potężnego. - Machnął ręką karciarz odkładając księgę na bok. - Tacy są najbardziej kłopotliwi.
- Wy się znacie?- spytała z niekrytą podejrzliwością Gamnira, przyglądając się obojgu zachowawczo.
- Kłopotliwe są takie pędraki jak ty wałęsające się pod nogami, niechcący nadepniesz i do końca dnia śmierdzi ci po tym podeszwa - skwitowała kwaśno tawaif, obracając się do towarzyszki.
- Nie zabrałabym cię do jakiejś nieznajomej poczwary, jeszcze rzuciłaby na nas urok… ten tutaj jest niegroźny, tylko szczeka za głośno.
- Przyszłyście po coś konktretnego? - burknął obgadywany wróżbita.
- Masz problemy ze słuchem? Przyszliśmy tu po wróżbę - syknęła tancerka.
- Jakże się cieszę. - Westchnął właściciel przybytku i wskazał krzesła przed sobą. - Która pierwsza? Jakąś konkretną wróżbę, czy ogólnie?
- Moja przyjaciółka - odparła Paro, przyglądając się zakurzonym regałom. Chyba nie zamierzała na razie siadać, mężczyzna widział jak wpatruje się w eksponat zasuszonej, małpiej łapki oraz na kilka ksiąg i miał niemiłe wrażenie, że zaraz zacznie mu wszystko przestawiać w pokoju.

- Więc jaką chcesz wróżbę. - Dartun wyciągnął karty i przetasował.
- No nie wiem… jakąś… ogólną? - zapytała w odpowiedzi łowczyni.
- Wybierz trzy karty - rzekł w odpowiedzi kuglarz, rozkładając talię niczym wachlarz. Tropicielka uczyniła to o co ją “poproszono”. Mag odebrał je po chwili z jej dłoni i zamyślił się, przyglądając ich malunkom.
Kamala podeszła do ściany z półkami i zdjęła jeden tom, który wyglądał na najmniej odpychający, po czym zaczęła go kartkować, maszerując po pokoju, stukając przy tym cichutko obcasikami.
- I jedną taką miłosną, potrzebna mi do dalszego działania - poleciła szorstko, najwyraźniej przyzwyczajona do wydawania innym rozkazów, nawet jeśli nie należeli do jej służby.
- I posprzątałbyś… Neron miał racje, tak samo jak i ja. Jeszcze trochę, a pokryjesz się zielonymi włoskami.
- Mój dom, moje zasady… - burknął wróż wpatrując się w karty, w końcu zwrócił się do oczekującej klientki. - Czeka cię niebezpieczeństwo w najbliższej przyszłości. Od strony natury. Unikaj tego co między niebem, a ziemią czatuje.
- Potrzeba ci baby, a nie zasad bo zarastasz brudem… i bądź bardziej precyzyjny, między niebem a ziemią czatuje WSZYSTKO od smoka po komara na paprotce kończąc - mamrotała pod nosem Sundari, zawężając pole swojego krążenia i niebezpiecznie zbliżając się do stołu.
- To chyba nie jest jakaś umawianie mnie na randkę, co? - Myśliwa zaczęła nabierać błędnych podejrzeń, a zniecierpliwiony wieszcz fuknął gniewnie.
- Zakładam, że komar nie jest straszny, a co reszty… prekognicja za pomocą kart… jakakolwiek prekognicja nie daje jasnych i precyzyjnych odpowiedzi, bo przyszłość nie jest w pełni ustalona. Zbyt wiele jest możliwych zmian.
- Petyl, petyl, petyl… czy tam bla, bla, bla… mówisz tak, by nie dostać w zęby za niesprawdzenie się przepowiedni, za którą kasujesz kupę złota - mruknęła chłodno, pustynna ‘kotka’, za jego plecami. Pochyliła się nad ramieniem siedzącego, oglądając stół z którym wiązało się tyle przyjemnych wspomnień.
Jej i Jarvisa wspomnień.
- Mówię co widzę… jej życie jest zagrożone - burknął mężczyzna, składając karty i tasując je. - Musi być ostrożna w najbliższej przyszłości. I to bardziej niż zwykle.
Traperka trochę się zaniepokoiła, bo zaczęła się wiercić na krześle i rozglądać nerwowo na boki.
- Słyszałaś Gamniro… w najbliższym czasie musisz się zamknąc w piwnicy ojca… a jeśli ojciec nie miał piwnicy… to cóż, masz przesrane - odparła zawadiacko kurtyzana, puszczając kobiecie oczko, by ją trochę rozluźnić. Następnie zwróciła się do Dartuna, mówiąc mu niemal wprost do ucha. - Masz może jakąś książkę o nieumarłych?
- Mam… a czego szukasz. Coś o wampirach? - Ten spytał, gdy myśliwa uśmiechnęła się, dodając sobie otuchy.
- A potrzebne mi jakieś informacje o wampirach? - spytała słodko Chaaya, uśmiechając się jadowicie. - Duchy, zjawy, mary, banshee - wymieniła wartko, kładąc tom z hukiem na stole przed wróżem, po czym oddaliła się kołyszącym krokiem w poszukiwaniu innych rozrywek na półkach.
- Szukaj “Byty eteryczne” Solvaicana. Tam jest wszystko. - Gospodarz wskazał na jedną z półek.
- Mhm… nie przeszkadzajcie sobie - odparła złotoskóra nonszalancko, machając na nich rączką, po czym tyle ją widzieli.

- Co teraz? - zapytała Gamnira Dartuna.
- Co ma być dalej. Wywróżyłem ci przyszłość - oburzył się mężczyzna.
- A nie powinieneś mi doradzić czegoś? - dopytywała łowczyni.
- Nie idź na bagna? - zapytał retorycznie wróżbita. - Albo przygotuj się do walki.
- A coś więcej możesz wywróżyć? - zapytała zniechęcona jego opryskliwością dziewczyna.
- Daj dłoń… - Mag wyciągnął swoją w jej kierunku.
- Nie zapomnij o miłości! - przypomniała surowo Dholianka, grzebiąc w knigach, aż nie znalazła tej właściwej.
- Dobra, dobra… - Przepowiadacz przyszłości zabrał się za wodzenie palcem po grubej dłoni klientki.
- No i co? Co widzisz? - Ta zapytała podekscytowana i przejęta.
- Twoja ścieżka miłości jest chaotyczna, ale ona… twoja miłość jest blisko ciebie - zaczął mówić skupiony na zadaniu Dartun, co wywołało panikę i rumieniec u tropicielki.
- Co ty pleciesz… - pisnęła, panikując i zaciskając dłoń w gniewie.
- Że ten twój przeznaczony… albo go już spotkałaś, albo spotkasz wkrótce, albo znasz całe życie. Ktoś kogo często spotykasz - odparł karciarz, nieświadomy niebezpieczeństwa jakie na niego czyhało.
- Uff… - Westchnęła wielkoludka nieco odprężając się na krzesełku. - Dobrze, że to nie kobieta.
- Albo kobieta… ja nie oce… - Czaruś reszty nie zdołał dopowiedzieć, bo lewy sierpowy wyrżnął mu prosto w twarz ogłuszając go na miejscu.

Egzotyczna tancerka wypadła zza regałów i migiem stanęła obok koleżanki… a może stała tam cały czas obserwując przebieg wydarzeń?
- Zabiłaś go? Zabiłaś? - spytała niezdrowo podekscytowana, odkładając spirytystyczny tom na stół, by sprawdzić stan nieprzytomnego.
- No… nie… ja nie chciałam… spanikowałam - jęknęła Gamnira, przerażona tym co zrobiła, choć… ku rozczarowaniu tawaif… wróż był tylko nieprzytomny. A jego twarz zdobiło duże limo.
- Och głupiutka… czego się tak wystraszyłaś… on mógł mówić o każdym! To tak samo jak z tym niebezpieczeństwem… - Chaai nie było żal Dartuna, ale wyraźnie zdenerwowana przyjaciółka przedstawiała sobą całkiem smutny widok. Może nie powinna, aż tak zabawiać się jej kosztem w imię zemsty?
- Pomyśl tylko… - spróbowała ją pocieszyć. - Niedługo spotkasz mojego brata, a od zawsze znasz Axamandera… no i jest jeszcze moja przyjaciółka. Spotkałaś ją raz… ale ona tak samo jak ty, lubi oglądać się za kobietami… aj… niestety żyje… to znaczy STETY! STETY! Uf… zaraz go ocucę. - Mówiąc te słowa, zrzuciła karciarza z krzesła pod sam stół, wyraźnie się z tego powodu uśmiechając, po czym kucnąwszy nad nim, zaczęła klepać go po policzku.
- Wiem. Wiem… to tak odruchowo. Naprawdę nie chciałam. Może wody? - wydukała z siebie łowczyni, podczas gdy bardka powoli cuciła mężczyznę.
- On nie zasłabł… ty go znokautowałaś… woda go tylko utopi, nie powiem... kusząca myśl, bo dziadyga zalazł mi za skórę… ale w morderczynie pobawimy się kiedy indziej… - stwierdziła dziewczyna z pustyni.
- Halo… śpioszku… jak otworzysz ślepia to pokażę ci cycki - zażartowała, nie zaprzestając swoich zabiegów.
- Co… się… Co się stało? A tak… pamiętam. - Wróż wskazał palcem na myśliwą. - Ona mnie walnęła.
- Naprawdę przepraszam za to… poniosło mnie. Jest mi bardzo przykro - mruczała zawstydzona i zasmucona gigantka.
Kamala przewróciła oczami, gdy traperka zaczęła przepraszać, tylko przyznając się do swojego czynu.
- Ile palcy widzisz? - spytała poturbowanego, cmokając surowo i wskazując dwa paluszki, ułożone w literę V.
- Dwa… a co? - burknął magik, nakrywając dłonią czoło. - Zostawcie zapłatę i opuśćcie mój lokal.
- No już nie unoś się dumą, to chyba nie jest twój pierwszy raz? - sarknęła Dholianka, nakładając dłoń na dłoń leżącego, po czym zaczęła cicho nucić, by złagodzić swoją magią ból i prawdopodobne obrażenia wewnętrzne.
- Pierwszy tutaj… - odparł oschle Dartun, a tropicielka nadal kajała się za swój czyn przepraszając z całego serca.
- Dobrze, dobrze… - odparła spolegliwie bardka, kręcąc w zrezygnowaniu głową i uśmiechając się rozbrajająco. - Poleż jeszcze trochę i powiedz ile mamy zapłacić.
- Pięćdziesiąt sztuk złota… - prychnął, a po namyśle poprawił. - Czterdzieści... niech będzie.
Panna Paro wstała i odliczyła sobie sto sztuk złota, pamiętając o swojej wcześniejszej obietnicy zapłacenia podwójnie.
- Jutro z rana przyniosę ci książkę, mój brat skończył ją czytać, więc nie upij się na smutno i nie zaśpij - poleciła tancerka i kiwnęła na “kupkę nieszczęścia” ciągle przepraszającą za swoje zachowanie. - Dajże już spokój, przecież żyje i ma zęby całe… chodź idziemy się zabawić.
- D-dobrze. Chodźmy. - Ta odetchnęła z ulgą, pierwsza kierując się do wyjścia.

Na zewnątrz Sundari zaczęła skakać w miejscu i piszczeć jak uradowane dziecko, tuląc się do szerokich pleców miejskiej dzikuski.
- Ale mu przywaliłaś! Jakie to było piękne! - szczebiotała podekscytowana, śmiejąc się chochliczo i psotliwie.
- Proszę… nie rób… tego… bo jak mnie tulisz… to mi się jego przepowiednia… - jęknęła zawstydzona Gamnira. - ...przypomina.
- No już przestań… Dartun na pewno nie przepowiadał ci nieszczęśliwej, jednostronnej miłości. Nie musisz się mnie obawiać - burknęła na pozór obrażona dziewczyna, ale grzecznie odsunęła się na “bezpieczną” odległość od towarzyszki.
- Właściwie nie zdążył wyjaśnić tej kwestii. Walnęłam go wcześniej. - Przypomniała speszona uczennica. - Gdybym była prawdziwą damą, nie straciłabym tak łatwo zimnej krwi. Na bagnach nie mam z tym problemu.
- Ależ jesteś damą! Dlatego spanikowałaś… to normalne - wyjaśniła ciepło tawaif, pokazując palcem kierunek w którym miały się udać. - Dziś rano wyskoczyłam nago z łóżka i zaczęłam drzeć się na całe gardło, przestraszona czymś na moim ramieniu… obudziłam brata za ścianą i przestraszyłam Jarvisa… To normalne. Coś co wywołuje w nas strach lub lęk, motywuje nas do działania. Jedni walczą, drudzy płaczą, inni udają, że nie żyją. Nie ma się czego wstydzić.
- Skoro tak twierdzisz. - Kobieta nie była do końca przekonana. Niemniej zmieniła temat. - To… co teraz? Co mamy w planach?
- Muszę kupić parę rzeczy na dzisiejszy wieczór. Opowiem ci bo to całkiem śmieszne. Mój brat to całkowite przeciwieństwo mnie. Ja lubię słodkie rzeczy, on słone, ja lubię kwiaty… on wszystko co zgnite. Ja nienawidzę nieumarłych, on za nimi szaleje… No więc… gdy przypłyneliśmy do miasta, musieliśmy wymyślić co będziemy ze sobą robić… i on wpadł na pomysł, że zostanie magiem… jest na to za głupi, ale jak chce być magiem to niech mu będzie, prawda? Postanowił, że czarna magia… o zgrozo… jest najciekawsza i jej chce się nauczyć, więc pożyczyłam od Dartuna… to ten którego przed chwilą epicko zmasakrowałaś… pewną książkę o przywoływaniu demonów. Słuchasz mnie? - Chaaya maszerowała dziarsko uliczką, podskakując jak mała dziewczynka i nie za bardzo przyglądając się otoczeniu.
- Słucham, słucham… ponoć można nauczyć się być magiem. Ale czarna magia… czy ona nie jest przypadkiem zakazana? - zapytała łowczyni, podążając w zamyśleniu za mentorką. - I demony przypadkiem nie są niebezpieczne? I chyba żądają dziewic? A może to były smoki?
- Mój brat to skończony idiota, który pół życia spędził w jaskini żywiąc się fluorescencyjnym mchem i trenując rój szczurów… prędzej zostanę na powrót dziewicą, niż on nauczy się zapalać magiczne światło - stwierdziła Kamala z wcale nie przesadzonym krytycyzmem, co do umiejętności swojego rodzeństwa. - I chyba smoki wolą dziewice… nie wiem w sumie… Tak czy siak… dałam mu te książkę i wałkował ją ponad dekadzień, aż w końcu ją skończył. Szkopuł w tym, że to o czym czytał już nie istnieje… tak więc mój kochany Neruś… wkuwał nieszkodliwy, bezwartościowy bełkot. I dziś ten bełkot przekujemy w praktykę. Dla zabawy bardziej, niż dla efektu, bo jak już wiesz, nie ma żadnego efektu. Muszę dostać jakąś kredę i wiadro krwi… i sztylet, świecie może? Nie pamiętam… znudziła mnie sama lista, o obrazkach nie wspominając…
- Nie znam się na tym, ale czy przypadkiem nie trzeba się trzymać listy podczas przygotowania takich spraw? - zapytała myśliwa i podrapała się po głowie. - Chyba nie będzie trzeba się rozbierać i polewać krwią, czy robić podobne rzeczy?
- Na bogów… dajże spokój, kto normalny się rozbiera i polewa krwią? I to w imię czego? Demona, który chce cię wyruchać w dupę za to, że go przywołałeś? Ssss… nie powinnam tak mówić. - Potrząsnęła głową rozeźlona bardka.
- Nie… nie trzeba będzie… a jak będzie, to mój brat dostanie w twarz i się opamięta. Zresztą, tak jak mówiłam… Ten rytuał niczego nie przywoła i robimy go tylko po to, by sprawdzić ile Neron zapamiętał z lektury, później pójdziemy do baru pić. Ale pójdziemy przed i zapomnimy o całym rytuale? Albo spijemy się w połowie jego robienia i o nim zapomnimy? Nie umiemy usiedzieć w miejscu… to u nas rodzinne.
- Z tego co słyszałam demony sprzedają cuda za dusze. Nie ruchają. - Zadumała się traperka i wzruszyła ramionami. - Ale co ja tam wiem.
Po czym zmieniła temat. - A twój kochanek też tam będzie?
- Skoro tak dużo wiesz na ten temat, może się do nas przyłączysz? Poznasz Nerona… i potrenujesz trochę powściągliwość, czyli będziesz musiała się powstrzymać od wyśmiania go - odparła pogodnie Sundari, po czym nagle się delikatnie skrzywiła, jakby ugryzła coś kwaśnego.
- Nie… nie będzie - przyznała cicho.
- Coś się między wami… stało? - zapytała niepewnie ta wyższa z pary.
- Nie… nie… on, po prostu nie rozumie pewnych rzeczy. Tak mi się wydaje. Plus Neron… go nie lubi - wyjaśniła ta niższa.
- Acha. No cóż. Mogę pójść. Czemu nie. - Tropicielka wzruszyła ostatecznie ramionami. - Pewnie przycupnę gdzieś z boku i będę obserwować.
- Tylko nie śmiej się… proszę. To wiele dla niego znaczy, nawet jeśli to tylko udawanki, a i przyjdź ubrana na czarno, jeśli możesz - poprosiła na koniec tancerka.
- No dobrze… - Kobieta odparła po chwili zamyślenia. - Przyjdę na czarno.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 22-08-2018, 19:30   #172
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Pokaz ruchomych obrazków, był wyjątkowo drogą i ekskluzywną rozrywką, ale dla przyjemności trzeba było poświęcić trochę monet. Sala była taka jaką Chaaya zapamiętała. Ciemna i ciasna, ale tym razem, to kobieca dłoń ściskała delikatnie jej palce, gdy siedziała w mroku. Nie robiło to jednak dla niej żadnej różnicy. Przyszła tu podziwiać i zachwycać się.
- To miejsce jest niesssamowite. - Tawaif szeptała podekscytowana w równym stopniu co za pierwszym razem. Jak na strażniczkę tradycji, bardzo, ale to bardzo podobała jej się nowoczesność. - Jestem ciekawa co to za czary, chciałabym się takich nauczyć.

Po chwili otworzyło się okrągłe okno wysoko nad nimi, przez które padł snop światła na kolorowy obrazek namalowany na szybkę. Potem te szybko zaczęły się zmieniać i jednorożce, których wizerunek pojawił się na ścianie przed widownią, zaczęły tańczyć wśród kwiatów na polanie. Gamnira nic nie powiedziała, zapewne równie zachwycona co jej kompanka, chłonąć widoki całą sobą.
Bardce natychmiast zamknęły się usta, by nie zakłócać atmosfery panującej w pomieszczeniu. Dziewczyna nie wiedziała czy patrzeć przed siebie, czy nad, czy na boki. Ciekawił ją nie tylko pokaz, ale jego zaplecze i reakcje jakie wywoływał wśród zebranych.
Jakim cudem obrazki na szkle się poruszały? Dlaczego się zmieniały? Kto je zmieniał? Kto rysował? Kto wpadł na pomysł by w ogóle coś takiego zrobić? Gdzie tkwił klucz sukcesu? Tyle pytań i jak na złość żadnych odpowiedzi!
Zanim się jednak spostrzegła, Dholianka dała się porwać fascynującym obrazom przed sobą, nie tracąc nawet czasu na mruganie, by nie stracić choćby chwili tego, co pojawiało się na wielkiej, pokrytej materiałem ścianie, aż do samego końca.
Po jednorożcach, był potwór czający się w mroku uliczek, który okazał się wampirem… pokonanym przez zamaskowanego kapłana za pomocą świętego znaku. Kapłana, który uratował niewiastę przed potworem i otrzymał buziaka.
A ostatnią historyjką była przemiana gąsienicy w poczwarkę, a potem w motyla. Kolorowy motyl wielkości konia, wylatywał z kokonu i przedzierając się przez gałęzie drzew, uleciał nad drzewa, ponad poziom chmur, prosto w słońce.
Tancerka jeszcze długo po zakończeniu seansu nie mogła wyjść z podziwu. Siedziała oniemiała, wpatrując się przed siebie z lekko rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami, zupełnie jakby była pod wpływem silnego uroku hipnotyzera.
Dzisiejszy pokaz był o wiele piękniejszy od poprzedniego. Zawierał w sobie wszystko to, co Kamala kochała i podziwiała w życiu. Taniec, magię, naturę, piękno, dobro…
Z jakiegoś powodu, nie sądziła, że w mieście takim jak to, spotka kogoś o podobnych poglądach (przynajmniej artystycznych). Zapragnęła poznać istotę, która kryła się za sztuką, ale z drugiej strony… obawiała się rozczarowania.

Na tropicielkę przedstawienie zrobiło odrobinę mniejsze wrażenie, ale… tylko odrobinę. Jako pierwsza przełamała milczenie, obserwując wychodzących na zewnątrz widzów.
- To było… ładne… - wydukała podsumowując cały pokaz.
- To było wspaniałe! - odparła z uznaniem kurtyzana. - I o wiele ciekawsze od poprzedniego… jak byłam pierwszy raz to jakaś myszka tańczyła ze szkieletami…
- No to teraz były konie z rogami i też tańczyły. Pewnie jakaś magia w tym była, jak te iluzje tworzone przez ulicznych magików - zastanawiała się głośno łowczyni, rozważając pójście za tłumem.
- Może… może… te konie to były jednorożce, słyszałaś o nich? - spytała ciekawsko rozmarzona Kamala wstając z miejsca. - Chodź, bo każą nam zapłacić jeszcze raz.
- Nie. Chyba nie żyją na bagnach, bo o żadnym nie słyszałam. Ani żadnego nie widziałam - stwierdziła stanowczo Gamnira. - Ale… poza La Rasquelle i jego moczarami, jest cały świat… może gdzieś żyją.
- Ano gdzieś na pewno żyją. - Zamyśliła się nad tym złotoskóra panna. - A jakie magiczne istoty mieszkają na bagnach? Co takiego spotkałaś?
- Frogemotha, bazyliszka, mantikorę… - zaczęła wyliczać fachowo myśliwa, ale nagle przerwała. - Ale ty pewnie pytasz o te ładne, tak?
- O magiczne… - sprostowała. - Nie jestem głupia, wiem, że uroda z siłą nie zawsze idzie w parze… - wytknęła jej Sundari, pokazując język. - O Bazyliszku słyszałam… to taki jaszczur co zamienia w kamień prawda.
- Dokładnie… starałam się unikać jego wzroku. Z potworów, które wymieniłam… zabiłam tylko mantikorę. Resztę widziałam z ukrycia - wyjaśniła wielkoludka, pomagając wstać z siedziska mentorce.
- Mantikora… ma ogon skorpiona? Nazwa wydaje mi się znajoma, ale nie jestem pewna, czy czegoś nie myle… - przyznała w zakłopotaniu i zaciekawieniu Dholianka. - A to Froge-coś-tam to co to?
- Ponoć te które żyją na pustyni tak mają. Kiedyś widziałam taki ogon z żądłem i ponoć należał do niej. Te bagienne mają ogony pokryte długimi kolcami, które słabo trzymają się skóry. I jak taka machnie ogonem, to one lecą do celu jak strzały. - Zaczęła objaśniać traperka i drapiąc się po karku dodała. - Frogemoth jest zaś jednym z najstraszniejszych potworów na bagnach. Ma ciało olbrzymiej żaby, macki zamiast przednich łap i oczy… jak ślimak, na szypułkach.
- Ojej… musi słodko wyglądać - stwierdziła oględnie jej słuchaczka. - Chciałabym takiego zobaczyć… ciekawe czy kumka jak żaba.
Powoli obie kobiety zmierzały w kierunku wyjścia.
- Jak gigantyczna ropucha… tylko, że głośniejsza. Ja tam wolę kamadana, jagurara z którego karku wyrastają wężowe szyje zakończone wężowymi pyszczkami. A tak naprawdę chciałabym zobaczyć smoka wrakodrzewa o którym opowiadał tatko. - Rozmarzyła się dziewczyna z moczar.
- Lubisz węże? Na pustyni jest ich od groma… kobry, żmije, na obrzeżach nawet grzechotniki. Gdzie się nie obejrzysz coś na ciebie syczy. - Zaśmiała się wesoło Chaaya na wspomnienie rodzinnych stron. - A jak wygląda smok wrakdorzewa?
- Olbrzymi smok, szczupły i długi, którego ciało składa się ze stopionych ze sobą drzew, kory i bagiennej roślinności, oraz kości… I nie… ojciec twierdził, że wrakodrzew nie jest nieumarły. Może jakimś konstruktem. Ale jest olbrzymi, długi jak… jak… jak… - Uczennica na damę rozglądała się szukając porównania. - Jak ten cały kanał, od nas do tamtej wieży. I przy tak dużym rozmiarze, może być zupełnie niewidoczny na bagnach.
- Może już go widziałaś, ale o tym nie wiesz? - odparła tawaif, przyglądając się wskazanym odległościom. Nveryioth również był długi i szczupły, ale porastały go łuski. Od biedy, gdyby go ucharakteryzować, może by i mógł udawać owego wrakodrzewa. Niemniej nie było teraz czasu, by się nad tym dogłębniej zastanawiać.
- Moooże… ale za to mój tatko go widział w całości... - wyjaśniła z entuzjazmem i dumą w głosie łowczyni.
- A rozmawiał z nim? - ciągnęła dalej temat tancerka, maszerując wzdłuż wody.
- No nie… po pierwsze mój tatko nie zna smoczego, a po drugie… pewnie by go spalił błyskawicą gdyby zauważył. - Zaśmiała się Gamnira zaskoczona jej pytaniem.
- Dlaczego? Smoki to bardzo gadatliwe istoty… i inteligentne… na pewno znałyby także i inne języki - mówiła z przekorą Kamala, oglądając się na towarzyszkę. - Jak ładnie poprosisz Nerona, to nauczy cię smoczego.
- Wrakodrzew jest bajką. Legendą bagien. Mało kto wierzy w jego istnienie. I myślę, że ów smok o to dba. I zabija każdego kto go zauważy - odparła myśliwa po rozważeniu propozycji. - Myślę… to znaczy przypuszczam, że się przed czymś ukrywa, lub kimś.

“Ja nie chcę nic mówić, ale…” zaczęła Laboni, lecz zaraz któraś z panien jej przerwała.
“Wiemy, wiemy... nie przeszkadzaj.”

Sundari wyglądała, jakby poruszony temat był jej obojętny, lub przynajmniej nie wzbudzał w niej żadnych zewnętrznych oznak emocji.
- Taki duży smok i się przed czymś ukrywa? Co mu może zagrażać? Na pewno nie elfy… na pewno nie ludzie… i mało jest leśnych bestii, które nie uciekłyby z podkulonym ogonem na widok takiej bestii… - odpowiedziała z nutką konspiracji i niedowierzania.
- Pewnie masz rację - odparła po długim zastanowieniu Gamnira, po czym wzruszyła ramionami. - Nie wiem co mogłoby przerazić takiego potężnego stwora.
- Jego stwórcy na przykład. - Do rozmowy wtrącił się podchodzący do kobiet Jarvis. Skłonił się cylindrem i rzekł. - Ponoć dawno temu potężne istoty stworzyły takie smoki lepiąc ich ciała z ziemi naznaczonej tragedią.
- Albo inny smok… co tu robisz kochany? - spytała ciekawsko bardka, przyglądając się z uśmiechem mężczyźnie.
- Przyszedłem cię porwać… przyszedłem nie w porę? - zapytał retorycznie czarownik z ciepłym uśmiechem i zamyślił się dodając. - Może i inny smok... zdaje się, że prawdziwe smoki nie lubią podróbek.
- Gamniro… to jest Jarvis, Jarvisie to Gamnira… - Dholianka zapoznała obu swoich przyjaciół ze sobą, po czym nie mogąc się powstrzymać od uszczypliwości w kierunku Starca dodała. - W sumie nigdy nie spotkałam prawdziwego smoka… to nie wiem co one lubią.
~ Lubię wygodne leże i mniej pyskate słowiczki w klatkach ~ burknął czerwonołuski.
- Miło poznać - odparł tymczasem szarmancko przywoływacz, ujmując dłoń łowczyni i całując ją. Swoim zachowaniem spowodował u niej spłoszone i błagalne spojrzenie, skierowane do swojej nauczycielki, bo tropicielka nie bardzo wiedziała jak się zachować w takiej sytuacji.
- Byłoby mi niezmierni miło, jeśli byś go nie uszkodziła… - powiedziała spokojnie dziewczyna z pustyni, znając temperament koleżanki. Puściła jej oczko, uśmiechając się wesoło. - Na takie powitanie powinnaś dygnąć.
- To znaczy… co? - Ta zapytała nerwowo, zezując to na Chaayę, to na jej kochanka.

Kurtyzana wyciągnęła przed siebie rękę, jakby podawała ją komuś do ucałowania, po czym schowała jedną nogę za drugą i lekko ją ugięła, niby to kłaniając się, ale jednak nie. Drugą dłonią podtrzymywała “niewidzialną suknię” nie chcąc pobrudzić sobie przodu. Podczas tego zabiegu uczennica powtarzała gesty mentorki, a chłopak skorzystał z okazji, by wyciągniętą do niego dłoń Kamali musnąć pocałunkiem.
Dziewczyna oblekła się delikatnym rumieńcem, wyraźnie zawstydzona, ale i bardzo szczęśliwa z tego powodu.
- Wieczorem możemy potrenować powitania i pożegnania wraz z Neronem jako manekinem, co ty na to? - spytała rezolutnie, ściskając dłoń ukochanego i już jej nie puszczając. - Spotkajmy się pod wieczór w tawernie “Pod kruczym skrzydłem”, pamiętaj o czarnym stroju… i kamiennej minie!
- Postaram się - odparła niemrawo traperka, drapiąc się po czuprynie. - Ale to mogą być czarne spodnie? Nie mam zbyt wielu sukni.
- Mogą, mogą… to nieoficjalne spotkanie, nie denerwuj się - wyjaśniła Sundari, przytulając się nieco do ramienia czarownika.
- No to... do wieczora? - pożegnała się Gamnira, zerkając na oboje. Dłoń magika w tym czasie dyskretnie i delikatnie muskała palce dłoni tawaif.
- Tak, do zobaczenia. - Dholianka uśmiechała się coraz szerzej i promienniej, po czym pomachawszy przyjaciółce, pociągnęła towarzysza w drugim kierunku. Gdy już trochę odeszli, zapytała podśmiewając się jak chochlik. - Skąd wiedziałeś, że tu będziemy? Śledziłeś nas?

- Obserwowałem z dala… jak inaczej mógłbym cię porwać, gdybym nie wiedział gdzie jesteś? - zapytał retorycznie Jarvis, uśmiechając się podstępnie i z triumfem.
- Aaa od dawna mnie tak obserwujesz? - drążyła ciekawsko mała trzpiotka, przygryzając usta.
- Mniej więcej od waszej wizytu u Dartuna. Przyczailiśmy, ja i Gozreh. Nim go odwołałem. I czekałem na was tam. - odparł Jarvis. - Wcześniej Gozreh był w pobliżu ciebie. W odpowiedniej odległości.
Bardka zwolniła nieznacznie. Skuliła się i wyglądała jak przyłapane na bardzo złym uczynku dziecko, które obawia się gniewu opiekuna.
- Z-z...zaglądałeś do niego? - spytała cicho i z wyraźnym wysiłkiem, jakby nie chciała słyszeć odpowiedzi.
- Nie. Nie miałem powodu. Nie chciałem być wścibski. Wystarczyło mi, że wiedziałem gdzie jesteś - odparł ciepło Smoczy Jeździec i przyglądając się badawczo Chaai spytał żartobliwie. - Nabroiłaś, co? No cóż…
Nachylił się i szepnął cicho do jej ucha. - Dostaniesz parę klapsów na gołą pupę… jak będziesz w odpowiednim nastroju. W ramach kary.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado, wtulając się w ramię mężczyzny. Ciężko było odgadnąć co miała w głowie, ale wydawała się nieco bardziej rozluźniona. Może skusiła ją propozycja kary?
- Nie zaglądaj do niego na razie… dobrze? Proszę cię… Pozwól mi to załatwić po swojemu… - odezwała się enigmatycznie, po czym westchnęła ciężko. - Czyli rozmowę o przywoływaniu demonów też słyszałeś?
- Nie… Obserwowałem was tylko z dala. Nic nie słyszałem, poza rozmową o wrakodrzewie - wyjaśnił ciepłym tonem Jarvis.

“HAHA! Wygadałaś się!” zaszczebiotała Deewani uradowana z kolejnej porażki swojej tworzycielki. “Nvery jak się dowie, a się dowie, bo mu wszystko powiem, to cię zabije! NA NA NA! Pokroi w plasterki, wymiesza z cebulą i czosnkiem i zrobi z ciebie potrawkę, którą nakarmi stado osłów!”
“Sama jesteś osioł! Osły nie jedzą mięsa” burknęła zdawkowo Ada.
“Te będą jadły, bo to będą czarcie osły z samego dna piekieł!” Żachnęła się dziewuszka, fukając gniewnie.

- W takim razie zapomnij i o tym… zapomnij o wszystkim co widziałeś i słyszałeś, ale pamiętaj, by nie odwiedzać Dartuna… - miauknęła zbolale kurtyzana.
- Dobrze… - Mag zgodził się bez oporów, obejmując ją mocniej i przytulając. - …w zamian za to, ty powiesz mi, gdzie byś chciała teraz pójść i co robić.
Czarownik czuł pod palcami, jak jego kochanka drży z zawstydzenia pomieszanego z przyjemnością, gdy okazywał jej uczucia na ulicy.
- Może… zjemy obiad? W tej pustynnej tawernie? A później… później pójdziemy gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie? - zaproponowała nieśmiało, rada ze zmiany niewygodnego tematu.
- Jesteś głodna? - zapytał ją czule.
- Troszeczkę… a ty nie jesteś? - odpowiedziała pytanie z przestrachem.
- Mam smakołyk przed sobą - wymruczał w odpowiedzi mężczyzna, wprost do jej ucha. A potem tuląc mocno do siebie ruszył z nią przez miasto do ich kolejnego celu.

- No i jak ci idzie nauczanie? Jak sobie radzi twoja uczennica? - spytał podczas spaceru.
- Przyjemnie… acz ciężko, ma dużo zaległości i to w dziedzinach tak trywialnych, że nawet nie potrafię na nie wpaść bo wiedzę na ich temat biorę za pewnik - przyznała z ciężkim pomrukiem Dholianka. - Nawet ja wiem jak się zachowywać, gdy ktoś zachowuje się wobec mnie szarmancko, a pochodzę z pustyni… tam mężczyźni co najwyżej mogą mnie szarmancko trzasnąć przez głowę za nieposłuszeństwo lub zniewagę jego osoby samym swoim istnieniem… Słaba ze mnie nauczycielka…
- Ty też się uczysz wraz z nią. Jak przekazywać wiedzę - odparł przywoływacz z uśmiechem. - Początki zawsze bywają trudne.
- Tylko tak mówisz… mam wrażenie, że przynoszę jej więcej szkód niż pożytku… jestem zbyt niepoukładana… chaotyczna… no i nie jestem damą. Nie jestem panienką z dobrego domu… - Narzekała tancerka, szurając obcasikami po chodniku.
- Ona też chyba nie chce nią być. Raczej… podoba się jej to co widzi w tobie. Piękną żmijkę, która jest równie śliczna co niebezpieczna. Tej gracji i zwinności poszukuje. Bo jej chyba tego brak - ocenił zamyślony Jarvis.
- A ty? Co ty we mnie widzisz, co ci się podoba? - spytała po namyśle i z wyraźnym wahaniem Kamala.
- I zadziorność i delikatność i wesołość i smutek. Lubię twój głos i oblicze i uśmiech… szczególnie twój uśmiech. Po prostu wszystko… chcę cię objąć i już nie wypuszczać z ramion. - Zadumał się Chłopak, rozważając odpowiedź na jej pytanie. - Wiem że miewasz różne “oblicza”. Ale wszystkie są piękne Kamalo.
Kurtyzana długo się nie odzywała, maszerując nieco zamyślona ramię w ramię z ukochanym i tylko jej dłoń, mocno zaciśnięta na jego dłoni, zdawała się przekazywać wszystko to, czego usta nie potrafiły.
- Właściwie to… nie jestem aż tak głodna, by iść teraz do tawerny… chodźmy gdzieś… proszę.
- Do naszej świątyni… będzie najbliżej - rzekł cicho Jeździec do jej ucha. - Może być?
- Perfekcyjnie - odparła z radością Sundari.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 23-08-2018, 19:54   #173
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Elfia świątynia miłości, zdecydowanie fizycznej, przywitała ich jak zwykle upojną atmosferą. Bardka doskonale znała to miejsce, bo było ono świadkiem tylu ich uniesień, że prawie stało się ich drugim łóżkiem. Za dnia czy w nocy, nie musiała się rozglądać i uważać pod nogi.

- A teraz… skoro cię porwałem… to skorzystam… z sytuacji - wymruczał Jarvis “złowieszczo”, przerywając między nimi, napiętą od kumulujących się emocji, ciszę. Przyciągnął zaborczo tawaif do siebie i pocałował zachłannie jej usta, które odpowiedziały mu z równą pasją.
Chaaya mruczała cicho z zadowolenia, wspinając się na palce (choć niepotrzebnie), by sięgnąć dłońmi do znienawidzonego wroga numer jeden.
Cylinder padł na ziemię, trafiony sprawnym i “śmiertelnym” ciosem, przyprawiając całującą, złotoskórą dzikuskę o szeroki uśmiech triumfu.
Pomimo tego, że czarownik miał wrażenie, iż całuje się z kombinacją kocicy z kobrą, gotową go nie tylko podrapać, ale i pogryźć… z jakiegoś powodu, gdy tak mruczała i starała się dosięgnąć jego twarzy, wydawała się małym ptaszkiem… może papużką, której ufność i ciekawskość nakazywały lgnąć jak najbliżej człowieka.

Na razie jednak dłonie mężczyzny musiały pokonać skórzany pancerz, by dobrać się do owej niezwykłej mieszanki jaką obejmował i całował, rozkoszując się dotykiem ust egzotycznego dziewczęcia.
Jego dłonie drapieżnie, acz bezradnie, wodziły po krągłych pośladkach tancerki, ukrytych za obcisłą warstwą farbowanej na biało skóry, szukając ukrytego przejścia do ukrytych skarbów.
Sprawy nie ułatwiała sama kurtyzana, bo wyglądało na to, że miała ona także swoje własne plany. Mag poczuł silny nacisk dłoni na swoich ramionach, a po chwili dwa, kształtne uda owinęły się wokół jego bioder, gdy Dholianka przeszła z długich i namiętnych pocałunków, na silne, krótkie i chaotyczne muśnięcia po całej jego twarzy.
- Możesz porwać… jeśli ci to w czymś pomoże… nie dbam o to… kocham cię i pragnę - wymruczała w przerwach, oddychając coraz szybciej.
- Wolałbym... zdjąć... jednak… za ładnie w nim wyglądasz, by go niszczyć - odpowiedział przywoływacz pomiędzy pieszczotami, a czując jak owy wulkan pożądania ocierał się o niego, marzył wręcz o zaklęciu pozbawiającym odzienia, które podobno niektórzy magowie znali.
Trzymając kochankę ruszył nieco na oślep ku ołtarzowi, by złożyć ją w jakże lubieżnej ofierze.
- Zapięcia są z przodu. - Kamala poinformowała w roztargnieniu, lecz nie omieszkała wystosować swoich żądań. - I chcę byś zdjął koszule…

- Dobrze… oglądaj bacznie… - Smoczy Jeździec posadził bardkę pupą na chłodnym ołtarzu. Następnie zaczynając od siebie, zdjął płaszcz, kamizelkę i koszulę… nieporadnie i nerwowo rozpinając je tuż przed nią, by mogła widzieć dokładnie, jak każda kolejna warstwa materiału, odsłania jej “prezent”.
Chłopakowi daleko było w tym talencie do prawdziwego kusiciela… ale to był przecież JEJ Jarvis i ta świadomość w zupełności Sundari wystarczyła w tej chwili. Jej wzrok łanich oczu, wyostrzył się jak u polującego jastrzębia, gdy z dokładnością zegarmistrza obserwowała każdy ruch, gest i każdy centymetr odkrytego ciała ukochanego, oblizując się przy tym pośpiesznie, jak bardzo głodna osoba, podczas prezentacji przystawki przez kelnera.
Na szczęście jakaś część dziewczyny nie pozwalała jej siedzieć bezczynnie i w czasie kiedy “czarodziejski prezent” samoistnie się przed nią rozpakowywał, ona sama rozwiązywała wiązania swojego stroju, rozpinała guziki, poluzowywała ciasne i opinające tkaniny, tak by z łatwością, jeśli jej partner tego zapragnie, można je było z niej zedrzeć.

Mężczyzna nie mógł oderwać od niej spojrzenia, łakomie wędrując wzrokiem za jej dłońmi.
- Kocham… cię Kamalo - szepnął, od tego chaotycznego przedstawienia. Po uwolnieniu się od górnych partii swojego ubrania, czarownik zaczął odwijać tkaniny, które chroniły jej ciało przed jego dotykiem i wejrzeniem.
- Wiem… wiem. - Kobieta musnęła wargami jego dłoń, a później przysunęła się bliżej kochanka, by składać pocałunki na jego torsie.
- To dobrze… że wiesz… - odparł ten czule i pogłaskał Dholiankę po włosach i po skórze pleców, sięgając pod jej ubranie. Pozwalał jej na chwilę zabawy, zanim jego cierpliwość się skończy.
Zaalarmowana czymś Chaaya spytała - Czy coś się stało? - Odsuwając się nieznacznie, by móc zadrzeć głowę i spoglądać na twarz towarzysza. - Wiesz, że takie zachowanie jest trochę… niepokojące prawda? - dodała żartobliwie.
- Nic się nie stało. - Przywoływacz cmoknął ją w czubek nosa i uśmiechnął się. - Nie spieszę się… delektuję się twoimi pocałunkami i… tym, że teraz to ty się bawisz… mną.
- Muszę się wkupić w łaski swojego porywacza prawda? - odparła zadziornie dziewczyna, zdejmując górną część kombinezonu i zostając w samym staniku, oparła się z tyłu na wyprostowanych rękach. - Uniosę biodra a ty ściągniesz resztę dobrze?
- Dobrze… - zgodził się z nią nieco rozkojarzony Jarvis, budząc jednak triumfalny uśmieszek na twarzy tawaif. Bądź co bądź mag roztrzepany był dlatego, że wpatrywał się w biust jak sroka w gnat i jego palce wręcz wydawały się być przyciągane dojej krągłości. Niemniej gdy uniosła biodra, dłonie pochwyciły za jej kombinezon, z pietyzmem zsuwając go z jej perfekcyjnego ciała.

Bardka zmierzwiła włosy pochylonego chłopaka, po czym obejrzała się na swoje ramię. Czerwone łuski dalej były tam gdzie je zauważyła dzisiejszego ranka.
Czy zmiana ta była pozytywna lub negatywna w skutkach? Nie wiadomo. Na odpowiedzi pewnie trzeba będzie jeszcze sporo poczekać, a teraz pozostawało brać życie całymi garściami.
- No dobrze panie porywaczu… jestem prawie naga tak samo jak ty… co teraz? - obwieściła nonszalancko, opadając plecami na zimny ołtarz i podnosząc obie nogi do góry, zaczęła kręcić nimi w powietrzu.
- Teraz ja się pobawię… - mruknął czarownik, klękając i wodząc palcami pomiędzy pośladkami oraz muskając językiem jej pupę i uda. Niczym oddany wyznawca swą boginkę.
Dookoła kurtyzany elfie rzeźby oddawały się wyuzdanym aktom miłości, zerkając właśnie na nią, bo twarze posągów i płaskorzeźb w większości były zwrócone na ołtarz, gdzie leżała.
- Obiecaj, że podczas tej zabawy… spłoniemy do cna - jęknęła pod napływem przyjemności złotoskóra, drżąc delikatie pod każdym liźnięciem, lecz nie opuszczając nóg.
- Obiecuję… - odpowiedział jej wybranek i wiedziała, że dotrzyma słowa. Wszak mógł wielbić ją długo, powoli doprowadzając jej ciało do wrzenia, a ją samą do stanu dzikiego zwierzątka, które może rzucić się na partnera i siłą wymusić swoje spełnienie.

Tancerka uniosła wzork ku sufitowi świątyni, czując jak jej świadomość i własne ciało poddają się pieszczotom.
Niebo pod kopułą dachu było lazurowobłękitne o leniwie przepływających bieluśkich chmurkach, niczym gnanych wiatrem kłębkach bawełny. Świeciło również słońce, jasne i o ciepłych promieniach. Podobnie do tego do którego światła przywykła przez te wszystkie lata życia na pustyni.
I choć dziewczyna pamiętała, że być może niebo na które patrzy, nie jest tym samym niebem pod którym żyła, wykorzystała resztkę sił umysłowych, by pozbyć się szarych ścian wokoło siebie oraz chłodnego marmuru pod plecami, zamieniając w swojej wyobraźni okolicę na osłonecznioną górską halę, na którą wspięła się tu z Jarvisem, by spełnić resztę życia.
Spełnienie wydostało się z jej ust śpiewnym i nieco melancholijnym tonem, gdy Dholianka wyciągnęła dłonie, jakby chciała pochwycić złotą tarczę i zabrać ze sobą dokądkolwiek się uda.

Magik zaś władczo rozchylił nogi Kamali, łakomie patrząc na jej biust i mrucząc.
- Odsłoń je.
Jego duma była już oswobodzona ze spodni i czarownik zamierzał złożyć ją w miłosnej ofierze na tym ołtarzu.
- Zmuś mnie! - burknęła odważnie Sundari, choć w pozycji jakiej się znajdowała, powinna być nieco bardziej pokorna. Jednakże widok gorejącej tarczy na prawie bezchmurnym sklepieniu, upoił ją równie mocno co niedawno przebyty orgazm i tawaif przypomniała sobie jak to jest być buńczuczną i walczeną kotką na miłosnym łożu.

- Ja ci dam… stawiać opory… ty łobuzico! - rozgniewał się mężczyzna, wchodząc w swoją rolę. Ułożył sobie nogi kochanki, tak by łydkami oparła się o jego ramiona i bezceremonialnie podbił jej intymny zakątek mocnym ruchem bioder, a potem kolejnym i kolejnym. Niczym wojownik szturmujący mury, tak on nieustępliwie i bez wytchnienia dobijał się do wrót jej kobiecości, przebijając się do środka, wprawiając ciało bardki w drżenie, a biust uwięziony w staniku… w hipnotyczne falowanie.
Jęki rozkoszy nie brzmiały w jego uszach jak bezbronne kwilenie, błagające o łaskę, lecz jak bojowe okrzyki zagrzewające do heroicznych czynów. Chaaya przeniosła się z utopijnego gniazdka w jej głowie, na pole prawdziwej rozpusty. Zanurzając się i oddając bezgranicznie żądzy jaką wytwarzała bliskość ich nagich ciał.
Niczym złota wstęga szarpana huraganem, kurtyzana wiła się przed przywoływaczem, mieniąc od rumieńców i kropelek potu występujące na jej skórze.
I choć piersi dalej pozostały za murem z koronek, to wyobrażenie sięgnięcia ich i rozdarcia tkaniny, była równie kusząca co obserwowanie jak owe półkule bujają się i podskakują, przy każdym silnym sztychu.
W końcu Smoczy Jeździec nie mógł dłużej unikać tej pokusy. Zsunął nogi kobiety z ramion i nie przerywając ruchów bioder oraz szybkiego tempa ich figlów, pochwycił za jej piersi. Zacisnął dłonie niczym szpony drapieżnego ptaka na ofierze i szarpnął… zwyrwając koronkową osłonę… jaką były okryte. A to co odkrył pod stanikiem, tylko wzmogło jego żądzę i rytm bioder… oraz przyspieszało zbliżającą się ekstazę.

Złotoskóra wizgnęła zwycięsko na przegraną (w jej przeświadczeniu) ukochanego. Jedną jego rękę dociskając do swej piersi i nie pozwalając Jarvisowi na kolejną zmianę pozycji. Było jej… im, zbyt dobrze, by teraz coś zmieniać i wkrótce obojgiem targnęła fala oszołomienia i spełnienia zarazem, przy okazji wyrywając taki krzyk u Kamali, że pewnikiem kilka elfich statuł na jedną chwilę przebudziła się ze swojego kamiennego snu.
Pierwszy odezwał się mag.
- Nie myśl, że tak łatwo dam ci się wywinąć. Chcę więcej i więcej…
Co prawda opadł on z sił tam na dole, ale wyżej jego dłonie sprawnie objęły obie piersi leżącej bezwstydnicy w alkowie i zaczęły ugniatać obie półkule niczym dwa duże bochenki chleba przeznaczone do wypieku.
- Przekonaj mnie, że warto - syknęła trzpiotnie dziewczyna, unosząc się na łokciach, by móc wygodniej spoglądać na partnera. - Zdradź mi jakie masz jeszcze plany wobec mnie… a ja się zastanowię… łaskawie - odparła rezolutnie, chichocząc jak chochlik.
- Od kiedy to mam cię przekonywać. Po prostu wezmę co chcę… i pocałunkami zduszę wszelki opór… przerzucę cię na brzuch, dam parę klapsów dla rozgrzania pośladków i posiądę znów… - I tu czarownik zawahał się odrobinę. Zapewne rozważając, którą bramę rozkoszy wtedy wypadałoby podbić.
- Jeszcze nigdy ci nie uciekłam… może powinnam cię zostawić kilka razy z postawionym na sztorc sprzętem, byś nabrał nieco ogłady? - zamruczała lubieżnie kurtyzana, wyraźnie zadowolona z tej wymiany przekomarzanek.
- Taaak? Zamknę cię za karę ze sobą… przywiążę do łóżka i będę pieścił tak długo, aż zmienisz się tą dziką bestyjkę… którą byłaś w obserwatorium astronomicznym - mruczał jej ukochany, władczo ściskając jej biust pod swymi palcami. - Ja ci dam uciekanie… moja śliczna. Zemszczę się lubieżnie na tobie… aż będziesz wyła z rozkoszy… bezwstydnie głośna. Nveryiothowi nie damy spać twoimi krzykami.
- Przeprowadźmy się tutaj… - odezwała się całkiem poważnie tancerka. - Chcę zasypiać z tobą pod rozgwieżdżonym niebem i budzić w twych ramionach od promieni słońca… w dodatku tutaj nikomu nie będziemy przeszkadzać. - Dziewczę usiadło na ołtarzu i pogładziło rozmówcę po policzku.
- Cóż… - Chłopak zamilkł, jedynie delikatnie muskając palcami biust kochanki. Zamyślił się rozważając jej słowa. .- Jeśli nie przeszkadzają ci niewygody z tym związane? To miejsce nie było przeznaczone do tego celu. Nie ma… okien, pomijając to nad nami.
Spojrzał w górę, mrużąc oczy od jasnego światła.
- Nie ma łóżek, nie ma wychodka, nie ma wanny, nie ma... nic.
- Nooo… tak… - mruknęła Kamala po chwili rozważań tej kwestii i potrząsnęła z nieco zawiedzioną miną głową. - To głupie… nie ważne, zapomnij o tym - dodała prędko, udając, że wcale nie jest jej przykro. Zerknęła pośpiesznie na sufit i uśmiechając się łagodnie, przysunęła się bliżej towarzysza, całując go delikatnie w usta, policzek i ucho.
Miała wyraźny zamysł przywrócenia życia małemu Jarvisowi i systematycznie dążyła do tego, by móc przed nim uklęknąć.

- Hej… - Przywoływacz odsunął się nagle od Sundari i ujął dłonią jej podbródek, by móc wpatrywać się w jej oczy, gdy szeptał. - Nie mów tak. To nie było głupie. Ja wychowałem się na ulicy, to miejsce na siedzibę mi nie przeszkadza. Jeśli jesteś gotowa zrezygnować z wygód, zanim… jakoś lepiej to miejsce urządzimy, to możemy tu zamieszkać… zresztą mam wrażenie, że elfi bogowie którzy… może jeszcze tu zaglądają, są zadowoleni z naszych wizyt.
Dholianka ściągnęła usta w dzióbek, wyraźnie coś kontemplując i gdy już wyglądało na to, że poukładała w swojej głowie odpowiedzi, wyrwała dumnie głowę i odwróciła się w bok, sycząc cichutko.
- Skończyłam z tobą rozmawiać… a teraz wybacz, jestem umówiona - rzekła jak dumna damulka, dosłownie spływając z ołtarza pod nogi kochanka. Wczepiwszy się palcami w jego pośladki, zaśmiała się cichutko, po czym z weselszym błyskiem w oczach zaczęła obdarzać męską dumę pocałunkami.
- Kamalo… - Magik potraktowany tak podstępnym atakiem, zdołał się jedynie oprzeć dłońmi na jej puszystych włosach. - Pragnę cię tak… mocno.
Jeszcze nie wystarczająco mocno, ale to się miało dzięki jej poczynaniom zmienić.
Tym bardziej, że pocałunki zostały podmienione długimi liźnięciami, które działały jak głaskanie kota po głowie. Wprawdzie Jarvis nie mruczał, ale stawał się twardy i to w przyjemnym sensie tego słowa.
~ Zachowaj sobie te słówka na później, kiedy będziesz mnie brał na czworaka. ~ Bardka przesłała telepatycznie zadziorną myśl, pomagając sobie dłonią w pieszczotach.
Czarownik nie odpowiedział więc, starając się utrzymać pion mimo działań kochanki, które wyraźnie temu nie sprzyjały. Dyszał ciężko, wyraźnie pobudzony, co Sundari odnotowała z satysfakcją, gdy jej języczek podążał coraz łatwiej wzdłuż całej jego długości.
~ Poddaj się… nie masz ze mną szans ~ sarknęła wyniośle Dholianka, podnosząc spojrzenie na twarz partnera. ~ Rozluźnij się i poddaj… a gdy dojdziesz do granicy, chyba wiesz co dalej robić.
~ Tak… ~ Ten mruknął telepatycznie i posłusznie, mrużąc oczy niczym duży kocur poddawany hipnotycznemu spojrzeniu treserki. Jego męskość stawała się już tym samym palem rozkoszy, który tak kochała tawaif i liczne jej maski.
Chaaya uśmiechnęła się, zaczynając powoli i czule “pożerać” przyrodzenia kawałek po kawałeczku. Z początku zaczęła niewinnie, zupełnie jakby bawiła się na języku miętowym karmelkiem, lecz z czasem zaczynała być coraz bardziej zachłanna, zamykając się ciasną obrączką ust na magicznym sprzęcie Smoczego Jeźdźca, by ostatecznie przejść do systematycznych ruchów głową w przód i w tył, tuląc się do nóg stojącego i wczepiając palce w jego biodra.
Wywoływała tym coraz szybsze i coraz głośniejsze oddechy mężczyzny.
Z każdym ruchem czując narastające pożądanie wobec niej i drżenie ciała maga pod jej dotykiem.
Z każdym ruchem czyniła swego mężczyznę, spragnioną rozkoszy bestią, dążąć do tego z perfidią i dokładnością, ale i oddaniem oraz uczuciem. W tej chwili pragnęła energii, czystej i spalającej, która porwie ich obu i zaspokoi ich aptyt... na jakiś czas.
~ Na czworaka. ~ Usłyszała nagłe polecenie wydane bardzo szybko.
Kurtyzana otrząsnęła się i odessała z głośnym cmoknięciem od Jarvisa, po czym chichocząc jak rozochocony podlotek, wdrapała się na ołtarz.
A jak! Niech wszyscy patrzą i podziwiają co robią, a jeśli czarownikowi podwinie się noga, to będzie ich czekał bolesny i zapewne śmieszny dla wielu upadek.
Chłopak podążył za nią… nie dbając o rozsądek, czy ryzyko. Jego dłonie zacisnęły się mocno na wypiętej, jędrnej pupie i tancerka poczuła delikatny ruch… jak kochanek zanurza się w jej kobiecości.
Kolejny ruch bioder był jednak szybki i gwałtowny, a następne równie dzikie i głośnie w swej lubieżności. Biust kobiety zaczął się energicznie kołysać niczym metronom, wybijając szybki, dosadny, acz krótki takt ich małego utworku muzycznego.

Po jakże spektakularnej fali ekstazy, lekko ochrypła i obolała bardka opadła, wpierw barkami i głową, a po chwili resztą ciała, na gładki kamień. Oddech miała niespokojny, trochę świszczący. Puszyste włosy, przylepiały się do jej czerwonych policzków i czoła, nadając swojej nosicielce nieco dziki wygląd.
Dziewczyna najwyraźniej nie miała siły lub ochoty, by się jeszcze odezwać, i jedynie zwijając się w nieporadny kłębek, zmrużyła oczy, uśmiechając się tajemniczo do siebie.
- Przesadziłem? - zaniepokoił się przywoływacz i usiadł obok niej, rozglądając się dookoła i dodając. - Hmmm… nigdy się nie zastanawiałem czemu świątynie są unikane. Możliwe, że tu częściej niż w innych miejscach, pojawiają się ”obrazy”.
- Obrazy? - spytała roztargniona złotoskóra. - Ani razu nie miałam tutaj wizji… zresztą w innych świątyniach również - odparła, ściągając ze sobą brwi w skupieniu, bo za bogów, nie mogła sobie przypomnieć, czy tam gdzie obściskiwała się z Axamanderem, również było miejsce sakrum… czy zwykła ruina.
- Nie bywaliśmy tu tak długo, by się przekonać czy rzeczywiście w świątyni pojawią się jakieś wizje - wyjaśnił z czułym uśmiechem Jeździec.
- Słowo “częściej” nasuwa pewne wrażenie, że już dawno powinniśmy tu coś zobaczyć - stwierdziła na razie spolegliwie Kamala, leżąc bez ruchu.
- W części La Rasquelle zajętej przez mieszkańców wizje nie są codziennością. Tu jest spokojniej - wyjaśnił Jarvis, spoglądając w niebo. - Pojawiają się rzadko i nieregularnie. Ale się zdarzają. W świątyniach jest to nieco częstsze.
- To już nie “możliwe”, a pewnik… - Zaśmiała się cichutko pod nosem Dholianka.
- Widmowe elfy nie ganiają po mieście aż tak często, by przestały wzbudzać sensację swoimi pojawieniami. - Zaśmiał się rozmówca, przyglądając wymęczonej kochance. - To jak? Chcesz tu zamieszkać?
- A co ma hiena do klepsydry? - Sundari chyba miała spory problem z nadążaniem, za myślami kompana. W końcu położyła się na plecach i zapatrzyła w sufit. - Fajnie by było… ale nie musimy się śpieszyć.
- Nie musimy… - zgodził się z nią czarownik i położył obok niej na ziemi. - Ale możemy już… planować zagospodarowanie tego naszego zakątka miłości.
- Hmmm… to gdzieś tuuu... - Panna machnęła orientacyjnie ręką na połowę świątyni za ołtarzem. - Postawimy łóżko, wielkie… ogrrromne z dużą ilością poduszek... i nic więcej tu nie będzie… no dobra, jeszcze wanna będzie… równie wielka co łóżko.
- Będzie milutko… - mruczał magik, całując zwisającą stopę, a potem łydkę nogi tancerki, którą pochwycił przysiadając się koło ołtarza.
- Tak myślisz? - Ta spytała, przyglądając się słońcu przez palce i ocierając nogą o policzek partnera. - Nie wiem tylko gdzie będziemy chować nasze rzeczy… skrzynia, nawet z pułapką i zamkiem nikogo nie odstraszy przed kradzieżą.
- To jest rzeczywiście problem… - zgodził się z nią mężczyzna, rozglądając dookoła. - Ten budynek nie był stworzony z myślą trzymania ludzi… to znaczy elfów… z dala od swego wnętrza. -
Polizał lubieżnie złotoskórą kostkę.
- Nic to… jeszcze się nad tym pomyśli. - Porzucając zbyt szybko temat ich przeprowadzki oraz aranżacji wnętrza, kurtyzana usiadła z westchnieniem i popatrzyła z góry na odpoczywającego przywoływacza. Uśmiechnęła się radośnie, gdy ten przypadkiem zadarł głowę, a ich spojrzenia na chwile się spotkały.
- A czy teraz masz ochotę na obiad? - spytała niewinnie, a może nie?
- Cóż… mam ochotę…
Spojrzenie męskich wędrowało nieśpiesznie po twarzy, potem po piersiach kochanki i ześlizgnęło się na zgrabne nogi. Smoczy Jeździec delikatnie ukąsił więc jej łydkę. - Mam ochotę… ale tylko z tobą.
- Będziemy sobie jeść z dzióbków jak gołąbki? - Parsknęła śmiechem Chaaya, zaczesując do tyłu włosy swojej drugiej połówce. Taka chwila odpoczynku między uciechami, swoiste zawieszenie czasu, musiało sprawiać jej wiele uciechy, bo półksiężyc uśmiechu nie schodził z jej warg.
- A na co dokładnie masz ochotę?
- Na pewną tancereczkę… w słodkim sosie… który mógłbym z niej zlizywać bez pośpiechu… - Ten mruczał liżąc lubieżnie jej łydkę. Niczym duży kocur.
- Prawdziwa tortura… - odparła pod nosem ślicznotka i zeskoczyła nagle z ołtarza. Jej jędrna pupa znalazła się na chwilę na wysokości oczu Jarvisa, lecz zanim ten zdążył zareagować, odeszła parę kroków, śmiejąc się jak wredna dziewuszka, po czym uderzyła się w pośladek, aż ten podskoczył i zafalował, rumieniąc się nieznacznie.
- Kończy nam się czas mój miły.
- Złośliwa bestyjka… - Czarownik wstał i ruszył ku niej.
Jedno spojrzenie w dół, pozwoliło Kamali stwierdzić, że jego mały wężyk już szykował się do znalezienia wygodnego miejsca w jej ciele.
- Więc… jaką pozycją chcesz zawstydzić elfy? Te kamienne?
Dziewczyna z chichotem umknęła nieco dalej, chowając się za parą kochanków splecionych w miłosnym tańcu. Potrząsnęła głową w charakterystyczny sposób, pozostawiając interpretację towarzyszowi.
- Jak cię złapię… - zagroził rozochocony rozmówca, rzucając się z pożądliwym błyskiem w oku w pogoń za ponętną nimfą. - ...to będziesz moja i będę się rozkoszował tobą, tak długo jak zechcę.
Bardka śmiała się radośnie, pląsając między rzeźbami, z jakiegoś powodu obierając sobie te z najbardziej karkołomnymi pozycjami. Od czasu do czasu mag zauważał dziwne gesty, jakie wykonywała w jego, lub elfich kochanków, kierunku, jak chociażby ten z najmniejszym palcem u prawej dłoni. Mianowicie dotknęła nim najpierw lewego kącika ust, później prawego, a następnie złożyła go na środku warg, uśmiechając się kokieteryjnie.
Wprawdzie Jarivis nie znał języka gestów ludów z pustyni, ale musiałby być ślepy i głupi, by nie dostrzegać, iż tawaif z nim flirtowała i naprowadzała na co ma ochotę.
Ten zaś gonił za umiłowaną, niczym wytrawny myśliwy, próbując zagonić swoje oczko w głowie w kąt i pochwycić swoje lubieżne łapska. Kobieta jednak jak na złość trzymała się “otwartego” terenu i gdy mężczyzna niebezpiecznie się do niej zbliżył, przemykała między posągami, odgradzając się od amanta całą armią wyuzdanych elfów.
- Jak cię złapię… to nie będzie litości… przyprę do którejś z nich, uwiężę i będę wykorzystywał w najbardziej perwersyjny… sposób… jaki zdołam wymyślić - groził ścigający ją drapieżnik, w jakiego się zamienił mrukliwy Jeździec, pomiędzy łapaniem oddechów.
- Mów dalej - Sundari odparła z wyraźnym zainteresowaniem, przygryzając dolną wargę i delikatnie gładząc się opuszkami po wewnętrznych stronach ud.
- Przyciągnę się tam… - Wskazał na rzeźbę półleżącego elfa, z uzbrojeniem w pełni gotowym do użycia. - Posadzę na tej rzeźbie. I sam osunę się na nią. Zmuszę byś pieściła języczkiem mą dumę, a sam posmakuję netkatu twojego kwiatuszka.
Chaaya zaśmiała się trzpiotnie, bawiąc się paluszkami ze swoją kobiecością.
- I jak niby mnie zmusisz, kiedy twoje usta i dłonie będą zajęte czym innym? Jeśli dobrze mnie złapiesz to może uda ci się mnie wziąć w różny sposób… ale na pewno nie przez usta - mruknęła kpiąco.
- Prosisz się o klapsy w zadek… - pogroził przywoływacz, goniąc niespodziewanie w kierunku Dholianki, niczym rozjuszony byk, choć teraz bardziej był z niego “jednorożec”. Spłoszył ją niczym dziką łanię, bo momentalnie zaprzestała pieszczot dłonią i z cichym wizgiem, uskoczyła na bok, jakby miast bać się złapania, obawiała się zderzenia i upadku.
- Ty naprawdę chcesz mnie zmienić w satyra, co? - syknął chłopak, ledwo hamując przed wpadnięciem na ścianę płaskorzeźb. - Zatopię moją dumę między twoje pośladki i sięgnę dłońmi do krągłości twoich persi i kwiatuszka.
- Nie należysz do najsprawniejszych fizycznie - stwierdziła kurtyzana, ni to się skąrżąć, ni martwiąć tym faktem. - Nic ci nie jest? - dodała czule, zaprzestając ucieczek i uśmiechając się jak ukryta wśród listowia driada, która przegrała zakład ze śmiertelnikiem.
Była jego.

Czarownik odetchnął z ulgą.
- Nic… bo… mam ciebie - mruknął, podchodząc do dziewczyny i całując ją w usta zachłannie, przytulił mocno do swojego rozgrzanego, biegiem i pożądaniem, ciała.
Jego dłonie wodziły zaborczo palcami po jej plecach i pupie. - I pragnę cię… bardzo.
Tancerka wtuliła się ufnie w zipiącego ukochanego, podczas gdy ona nie dostała nawet potu na skroniach od tych pląsów między posągami.
- Oprę się o ścianę, bądź na początku delikatny - poprosiła cicho, powoli wychodząc z jego objęć i przyznać Jarvisowi nagrodę za wytrwałość, pod tą samą ścianą o którą się prawie nie rozbił.
- A może… usiądziesz… tam? - zapronował Jeździec wskazując na jedną z elfich rzeźb, przedstawiającą elfią kochankę, której ręce stanowiły wraz z głową wygodne siedzisko, o ile rozchyliło się szeroko nogi, bezwstydnie odsłaniając przed partnerem i bogami tej świątyni swoje intymne sekrety.
- Widzę, że rewanżujesz mi się z nawiązką… Niech będzie - odparła wspaniałomyślnie złotoskóra i wzdychając ciężko nad swoim losem, poprowadziła magika za rękę pod wskazane miejsce.
Zanim usiadła, chwilę podumała nad geometrią całej figury, próbując sobie wyobrazić jak powinna się usadowić, by było najwygodniej i by nie obtarła się o gładki… lecz stary kamień. W końcu usiadła… i udało jej się to za pierwszym razem, zupełnie jakby siadała na takich figurach od urodzenia, lub nawet je tworzyła. Wstydziła się jednak by rozchylić nogi, rumieniąc się obficie.
- Jesteś śliczna… wszystko w tobie jest piękne. Rumieniec też… - mruczał mężczyzna, podchodząc bliżej i wpatrując się w nią jak we źródełko na pustyni. Jego włócznia była gotowa, by ją przeszyć, ale on… cierpliwie czekał, aż będzie gotowa.
Kobieta nie wiedziała czy się uśmiechnąć, czy skrzywić w zażenowaniu. Jej usta zafalowały niczym niespokojne morze, ale mięśnie nóg przestały być tak spięte i po kilku oddechach i batali samej ze sobą, otworzyła swe podwoje przed wybranym.

Przywoływacz podszedł i uklęknął przed nią. Jego usta muskać zaczęły jej podbrzusze na równi z dłonią. Pieszczota, choć przyjemna, nie miała nic w sobie z lubieżności. Jarvis unikał wrażliwych miejsc na łonie bardki i dotykał jej z zachwytem, jakby była żywym dziełem sztuki. Częścią rzeźby, na której siedziała.
- Jamun… co robisz? - Ta spytała nieco zdziwiona takim obrotem sprawy. Jej mina przedstawiała sobą mieszanką konsternacji z rozczuleniem.
- Podziwiam piękno... które mam przed sobą. Czyż nie powinno się delektować sztuką? Smakować niczym wytrawnego wina?
Muśnięcie języka po kwiecie jej kobiecości było nagłym impulsem przyjemności, który pośród delikatnych impulsów był niczym błyskawica przecinająca niebo.
- Czy… ci to przeszkadza? - spytał z łobuzerskim uśmiechem świadczącym o jego planach. Powolnym rozpalaniu jej zmysłów, powolnym budowaniu napięcia w jej ciele. Tak jak to robił na plaży podczas ich pierwszej nocy, a potem w wielu innych miejscach. Powodując, że pod koniec… robiła się nieco “samolubna”, domagając spełnienia.
- Nie… nie mój kochany… zaskoczyłeś mnie - odparła, rozluźniając się pod jego dotykiem i oddychając coraz pełniej i ciężej.
- To miłe, że jeszcze potrafię cię czymś zaskoczyć. Po tylu okazjach, bałem się, że mi skończyły się sztuczki.
Przez chwilę jego język skupił się na muskaniu gładkich ud i podbrzusza. - Jesteś jak żywe dziełko sztuki. Każdy malarz w tym mieście chciałby cię teraz uwiecznić na płótnie.
Wstał z klęczek, ale jego zamiary pozostały niezmienione. Nachylił się, by delikatnymi pocałunkami i muśnięciami palców, wielbić drżący od coraz głębszych oddechów biust kochanki.
- Nie chcę, żebyś się bał… - jęknęła cicho, gnębiona tym co pozostawało jeszcze poza jej zasięgiem. Ekstazą.
- I nie chcę, żebyś przestawał.
Może to był czar chwili, że wypowiedziała swoje “żądania” tak pewnie, a może nie była świadoma, że wypowiadała myśli na głos.
- Dobrze moja śliczna boginko… - mruknął jej “wyznawca”, nachylając się i… całując jej usta pospiesznie i delikatnie. Ich wargi ledwo zdołały posmakować swojej miękkości, gdy wyszeptał. - ...co tylko sobie życzysz.

Kolejne pocałunki kurtyzana poczuła na swych obojczykach i szyi. Delikatnych jak muśnięcie motyla i grzejących skórę oddechem. Jarvis uśmiechał się zadowolony, jakby mu się podobało to wyrażanie pragnień przez jego kochankę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 24-08-2018, 15:00   #174
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

„Oooch… jest taki słodki, chce go przytulić. Przytulmy go!” Nimfetka zaszczebiotała jak zakochany skowronek o świcie.
„Nie, nie. PO-CA-łuj go! Ale tak PO-CAHAHA-łuj…” Próbowała przekazać swoją wizję inna z masek.
„Rzuć się na niego jak kotka i naznacz paznokciami… Na barkach i szyi i skórze głowy i plecach… pośladkach… udach… WSZĘDZIE!” Umrao zagłuszyła swoje poprzedniczki.
„Zostaw go w cholera! Jesteśmy smokiem! PRAWDZIWYM, ANTYCZNYM, CZERWO…”
„Czy ktoś może zamknąc Deewani?! Proszę? No… Dziękuję.” Kolejne z dziewcząt zaczęły fukać i debatować co dalej począć.
Pocałuj.
Przytul.
Posiądź.
Poddaj się.
Delektuj.
Smakuj.
Przyduś.
Podrap.
Ujarzmij.
Kochaj…

Kamala nie wiedziała kogo słuchać, oddychała coraz szybciej i szybciej, zagubiona i napalona do granic możliwości. Widać było, że coś nie pozwalało jej się skupić i podjąć jakiejś konkretnej decyzji. Mięśnie rąk i nóg napinały się i rozluźniły, a cała jej sylwetka niemal pulsowała jakimś trudnym do odgadnięcia rytmem. Czasem kwiliła cicho, gdy wizja spełnienia oddalała się lub przybliżała w takt rozkosznych tortur mężczyzny.
Tymczasem “nieświadomy” niczego czarownik z zadowoleniem podziwiał “swoje dzieło”. Bardka widziała czułość i zachwyt w jego oczach, ale kolejne muśnięcia na jej skórze bezlitośnie napinały jej ciało przyjemnymi doznaniami. Nie były to silne impulsy, ale kumulowały się w podbrzuszu w żar pożądania ogarniający ją całą. Cóż… jej wybranek bywał cierpliwy i pedantyczny w swoich działaniach… zwłaszcza gdy dotyczyły pieszczot jej osoby.

Coś pacnęło przywoływacza w głowę.
Raz, drugi, trzeci. Był to mało zgrabny ruch, sztywnej i nieco spastycznej dłoni dziewczyny, która… chyyyba… chciała go pogłaskać, lub coś w tym podobnego. Głosy w jej głowie szeptały zbereźne wizje, zamieniając się w burzę kakofonii. Sundari była tak skupiona, by nie stracić panowania nad sobą i nie zacząć wykrzykiwać ich na całą świątynię, lub nie rzucić się jak oszalały zwierz na kochanka, że pogrążyła się bez reszty technice ‘oddechu i zwalczania’, objawiąjącego się bolesnym przygryzieniem ust, by dystraktować czymś swój umysł.
Emanacje powoli dochodziły do wspólnego języka… już przestała liczyć się technika, a sam akt seksualny. Niczym rozzłoszczone banshee wyły wspólnym rykiem, napawając tawaif mieszanką grozy i podziwu do samej siebie.
Czy faktycznie była tym, co kołatało jej boleścią w sercu i rozpalało trzewia żywym ogniem?
~ Jarvisie… ~ zawołała błagalnie, próbując się ratować przed pożarciem przez bestię własnej wyobraźni. ~ To tor…. SMOOOOKIEM! CZERWONYM! SPALĘ CIĘ NA SKWARKĘ I POŻRĘ… tura.
Cóż… nie wyszło tak jak chciała. Deewani szalała tuż obok skotłowanego pożądania kobiety. Szalała w swoim świecie i szalała z innego powodu… oraz nie koniecznie przejmowała się czymś takim jak zachowanie powagi sytuacji, czy kij innego klimatu jaki pasuje aktualnie do seksualnych charcy.
Mag klęknął przed kurtyzaną i tym razem przylgnął ustami do jej kwiatuszka, władczo podbijając go i smakując językiem kobiecość szalejącej tancerki. Dla wzmocnienia doznań, sięgnął palcem niżej, między pośladki i ostrożnie, ale stanowczo, zdobył drugie jej wrota.
Jego pieszczoty były czułe, ale i silniejsze… przeszywając ciało spragnionej doznań złotoskórej mocnymi impulsami rozkoszy.
Dholianka wygięła się w łuk, a jej krzyk brzmiał jak szarpane struny harfy. Przyjemność rozlała się białym płomieniem w jej umyśle, uciszając zgiełk i w absurdalny sposób napawając… spokojem. Od nadmiaru i intensywności odczuć, doszło u niej do swoistego pomieszania zmysłów i wkrótce dziewczęcy świat jawił się w dwóch, przeciwstawnych sobie naturach.
Chaaya była ogniem, gotującym krew w żyłach, jej partner zaś lodem… mrożącym, ścinającym i napawającym drżeniem (a może na odwrót?). Od jego dotyku bardka miała wrażenie, jakby jej łono zamieniło się w spienione i dzikie morze, które zalewało jej członki, odbierając w nich całkowicie władzę.
Upragniona ekstaza nadchodziła i jak się zdawało nic i nikt nie mógł jej tego odebrać.

„Będę palić wszystkie miasta… i wszystkie wioski… i będę szerzyć terror i siać spustoszenie… i stare babki, będą mi składać w ofierze swoje wnuczki… a ja będę je palić i zjadać… i później spalę ich potworne rodziny, by wiedzieli, że mojej łaski nie da się kupić, ani wykupić, ani przekupić!” Głos Deewani brzmiał dziwnie samotnie wśród jednomyślnego zgiełku, szczytującego umysłu Kamali.
Chłopczyca nie dała się porwać, ni sprowokować do wzięcia udziału w szaleńczej orgii zmysłów.
Ale dlaczego?
Nie była przecież niewinna, zawodowo gnębiła swoich kochanków i miała całkiem pokaźną rzeszę wielbicieli. Potrafiła także kochać, choć na swój dziecinny i samolubny sposób.
Dlaczego więc nie dołączyła do Nimfetki… TEJ Nimfetki, która wraz z Umrao i całą resztą pragnęła zjednoczyć się. Scalić z Jarvisem. Chciała zetrzeć granice ich ciał i świata otaczającego, wymieszać ze sobą i stworzyć coś całkowicie nowego.
Dlaczego ten „stwór”, ta „bestia”, ten „huragan” w którym centrum tkwiła, nie porwał tej jednej, jedynej maski… i dlaczego nie porwał także jej… swojej tworzycielki.
Dlaczego się opierały?

Czym była w ogóle ta „istota”, która wyła swą pieśń pragnienia, następnie pożądania i wreszcie spełnienia. Czy to była Kamalasundari? Czy faktycznie była potworem z samego dna duszy, dla którego nie liczyło się nic prócz własnej satysfakcji? Czy może była to Chaaya, dziewczyna z cienia, podająca się za Sundari..? Udająca ją?

„I będę latać nad wysokimi górami i zabijać każdego kto połasi się na moje łuski. Będę ryczeć raaawr raaawr i drapać pazurami oooo tak! Rach, ciach! I kłapać wielkimi szczękami o ostrych zębiskach…”
Fantazjowała dalej łobuzica, śpiewając swój własny hymn.
Była tuż obok… a jednak znajdowała się w odległym miejscu.
Tawaif jęknęła cicho… leżąc… siedząc… cokolwiek do cholery teraz robiła. Obraz przed jej oczami na powrót zaczął się wyostrzać. Chór chuci, powoli cichł zaspokojony… najedzony niczym stado padlinożernych harpii i do uszu kobiety dochodziły dźwięki z zewnątrz.
Czarownik… gdzieś obok był jej kochany-przeklęty czaruś.
Źródło wszystkich problemów, źródło jej szczęścia. To on wszystkiemu był winien. To on powołał ją do życia i to on zmuszał ją do czucia… czucia ciężaru egzystencji, czucia radości, czucia miłości, czucia smutku i żałoby.
- Przeklinam cię… - Westchnęła cicho, lecz nie użalała się nad swoim losem.

- Jestem okrutny… - odparł jej kompan, wielbiąc ją swym dotykiem i wyzwalając kolejne fale przyjemności. - …i złośliwy i samolubny i lubieżny i zachłanny i spragniony...
Wstał, wsuwając dłonie pod rozchylone, złote uda i lekko unosząc ciało tancerki, czubkiem swojej włóczni zaczął “pukać” do włości ukochanej.
- ...bardzo spragniony ciebie… mogę nie być… delikatny… - szeptał cicho, gotów ją przeszyć wyjątkowo intensywnymi sztychami.
- Jakoś mi to potem wynagrodzisz… może kolejnym tańcem ze striptizem? - Dziewczyna odparła z typową dla siebie zadziornością. Przywoływacz jednak widział, że jego pieszczoty dużo ją kosztowały. Była zmęczona, acz szczęśliwa i co najważniejsze przyzwalała mu na wszystko.
- Naprawdę chcesz znowu zobaczyć jak się ośmieszam? - odparł podejrzliwym tonem mężczyzna, ale po chwili rzekł spolegliwie. - Dobrze… rozbiorę się dla ciebie. Ale musisz sama dobrać mi strój do rozbierania. Bo się na tym nie znam…
Po tych słowach naparł na nią ciałem, przeszywając jej kobiecość. Powoli i stanowczo, bez zbędnego pośpiechu. Oddychał ciężko skupiając się na pracy biodrami i sięgając głębiej jej łona, sprawiał, że jego obecność była wyraźniejsza.
Widok przyjemności na jej twarzy, jaką jej tym sprawiał, napawała go satysfakcją.
- Znowu… mnie torturujesz… czy może... robisz to samemu sobie? - spytała kurtyzana, tracąc co chwilę oddech podczas tego wysublimowanego, acz dosadnego podboju. - Czyżbyś uważał, że nie… sprostam twoim wymaganiom? - Kamala wzięła swojego kochanka trochę pod włos, ale ostatnim czego teraz chciała, po tylu “poświęceniach” maga, by ten jeszcze krygował się z własnymi potrzebami.
Chłopak, oczywiście, szybko uległ jej prowokacji, bądź co bądź, języczek był jedną z głównych broni Dholianki i posługiwała się nim mistrzowsko… w każdej sytuacji. Jarvis odetchnął głębiej i zaczął swe szturmy, napierając na drobne ciało partnerki, bezlitośnie i szybko. Dociskał ją do zimnego marmuru, testując gibkość uwięzionej kobiety i rozkoszując się doznaniami, które mu sprawiała, aż do oczekiwanego z upragnieniem, wybuchowego finału.

- Nigdy się nie ośmieszysz przede mną… nie musisz się tak tym przejmować - odparła czule Sundari, gdy już oboje powrócili zmysłami do swoich powłok.
- Nie o to chodzi… - Smoczy Jeździec pogłaskał towarzyszkę po włosach i pocałował jej usta mówiąc ściszonym głosem. - Wierz mi… nie przejmuję się. Ale słowo się rzekło. Chcesz striptizu, to musisz mi kupić strój z którego będę się rozdziewał na twoich oczach.
Tancerka zdjęła nogi z podpórek, mając dość paradowania w szerokim, prawie szpagatowym, rozkroku.
- Jeśli to tylko sprawa ubioru, to dlaczego powiedziałeś, że znowu chcę zobaczyć jak się ośmieszasz?
- Nie jestem tak gibki jak ty, ani tak doświadczony i nie mam tak zgrabnych nóg, ani tak kuszącej pupy - przypomniał kompan, pomagając ukochanej zejść z karkołomnej i zimnej rzeźby.
- W twoim mniemaniu… nie moim - rzekła ciepło Kamala, stając na paluszkach, by pocałować mężczyznę w brodę.
- Więc... jak już będziesz miała strój… rozbiorę się przed tobą. - Ten odparł z ciepłym uśmiechem, który mu odwzajemniła.
- Będę musiała zdjąć z ciebie miarę - mruknęła czupurnie złotoskóra, obejmując Jarvisa w talii i całując w mostek. - Szczupła kibić… wąskie biodra… - Jej dłonie zawędrowały na męskie pośladki, kiedy jej usta przyssały się na chwilę do jego piersi.
- Mierz, mierz… muszę się wcisnąć w ubranie - mruczał ukontentowany czarownik, rozkoszując się chwilą.

- Długie nogi… - stwierdziła fachowo bardka, lecz jej ręce bynajmniej nie sprawdzały teraz nóg, bo skrzętnie złapały to co pod pośladkami. Klejnoty rodowe… idealne w sam raz do zabawy jej czepliwymi paluszkami.
- Nieco wątłe… ale do samego nieba.
- Hej… tu akurat… mierzyć… nie ma… co…- jęknął przywoływacz cicho, poddając się coraz niebezpieczniejszej gierce.
- Nie umniejszaj swojej wielkości, bo się rozzłoszczę - burknęła Dholianka trzpiotnie, odsuwając się od partnera, by spojrzeć na niego krytycznym wzrokiem.
- Jeśli jeszcze chwilę tu zabawimy, nie starczy nam czasu na posiłek… - odparła smutno i przepraszająco zarazem.
- Zjemy dużą kolację… - odparł czule magik, głaszcząc dziewczynę po włosach.
- Nie wiem kiedy wrócę ze spotkania z Nverym… - Ta westchnęła ciężko, po czym po krótkiej chwili walki z własnymi myślami z powrotem podsunęła się do ukochanego i chwyciła go za mięśnie ramion. - Łapki masz chudziutkie… jak nieopierzone skrzydełka kurczaka… a klatka piersiowa…
Jej palce zjechały na obojczyki, a później piersi. - ...to prawdziwa depresja… powinieneś trochę poćwiczyć - dodała kąsliwie.
- Postaram… się… chyba
W ramach ćwiczeń dłonie czarownika zacisnęły się delikatnie na biuście kochanki. - Nie martw się. Zjemy oddzielnie, ale rano znów obudzisz się moich ramionach - odparł z uśmiechem.
- Jeśli trafię po ciemku do twojego pokoju… kto wie… może upije się na smutno podczas obiado-kolacji i zasnę obok Marcello w jego gondoli. - Zachichotała tawaif.
- Odwróć się.
- Mam cię śledzić? Podglądać przez okno i porwać przy pierwszej okazji, upić winem i wykorzystać sytuację? - Chłopak zapytał “złowieszczo”, odwracając się plecami do rozmówczyni, choć z żalem musiał porzucić jej dwie, jędrne półkule.

Chaaya długo nie odpowiadała, błądząc dłońmi po szyi i karku Jeźdźca. Następnie zsunęła się pazurkami na odstające łopatki, łaskocząc oddechem i językiem wyraźnie zarysowany kręgosłup.
- Nie pozwolisz mi zaszaleć? - Jej ton brzmiał nieco “błędnie”, jakby ona sama myślami krążyła gdzieś daleko, daleko stąd.
Sądząc po twardości jej czekoladowych sutków, odciskających się na ciele obłapianego mężczyzny, była w bardzo przyjemnym miejscu.
- Pozwolę… nie porwę, jeśli tego nie chcesz. NIe będę śledził - mruknął w odpowiedzi jej adorator i sięgnął za siebie, by powoli i pieszczotliwie pogłaskać dziewczynę po pośladku. - Pozwolę ci zaszaleć. Wystarczy, że dostanę w zamian twój uśmiech.
Kurtyzana jeszcze chwilę, gładziła męskie plecy z pieszczotliwą starannością. Niczym służsza wygładzająca zmarszczki na świeżo zasłanej pościeli. To co robiła, wyraźnie sprawiało jej satysfakcję, bo opuszki miała ciepłe i nieco wilgotne, przez co zdawały się być aksamitnie miękkie.
- Wydajesz się taki kanciasty… i ostry… - odezwała się nagle, zupełnie zapominając o czym wcześniej rozmawiali. - ...lecz jesteś przyjemny w dotyku, bardzo lubię… lubię?... hm… bardzo podoba mi się… podoba? - Tawaif wtuliła się policzkiem w zagłębienie pleców kochanka, opierając przedramiona na jego biodrach i palcami sunąc po jego męskości.
- Dotykanie ciebie jest przyjemne… bardzo.
- Dotykanie ciebie... też… całowanie… pieszczenie… patrzenie jak wijesz się... pod moim dotykiem…. jak uśmiechasz - odszeptał w odpowiedzi przywoływacz, przymykając oczy i wodząc palcami po krągłościach partnerki, czując jak jej własne palce powoli budzą u niego “smoka”.

- Patrzenie, też jest przyjemne… - kontynuowała nieco sennym, rozmarzonym tonem głosu Kamala.
- Obserwowanie jak twój wzrok błądzi nad głowami spieszącego tłumu… jak opuszczasz głowę i rozmyślasz nad czymś i smutny cień pojawia się na twojej twarzy… jak milkniesz i posępniejesz i uciekasz myślami daleko ode mnie… Zawsze się zastanawiam, co to za miejsce, do którego tak często wędrujesz… - Wraz z płynącymi słowami, dłonie bardki czule otulały najdelikatniejszą część ukochanego ciała. Poświęcając mu całą swoją uwagę, wsłuchując się w pragnienia odbijane echem przy każdym zaczerpniętym przez Jarvisa oddechu. Wyczuwając drżenia i napięcia, realizując upragnioną rozkosz w najdelikatniejszej formie.
- Miejsce… nie warte odwiedzania… posępne… - Mag mruknął cicho i westchnął. - …miejsce składające się z… wydarzeń, tych nieudanych. Tych gdzie popełniłem błąd, który wiele mnie kosztował.
Sundari chwilę milczała, nie zaprzestając wielbienia opuszkami ‘czarodziejskiego flecika’.
- Jeśli tylko za mną zatęsknisz… zawołaj mnie, a znajdę cię niezależnie jak daleko jest to miejsce - odparła łagodnie, składając pocałunki na męskich plecach i stopniowo instensyfikując pieszczotę dłoni, wyraźnie zamierzając doprowadzić czarownika do spełnienia.
Nie śpieszyła się z tym jednak.
- Będę o tym pamiętał… ale i tak… jesteś zawsze w moich myślach. - Jarvisowi ciężko ustać, bo i zwinne palce Chaai wyraźnie utrudniały mu skoncentrowanie się na tak prostej czynności jak stanie w pionie. Choć z drugiej strony, jakby nie patrzeć, działania tancerki sprawiły, że coś już stało w stanie pełnej gotowości.

Choć po chwili słowa przestały płynąc z ich ust, rozmowa nie wygasła. Po prostu przeszła do innego wymiaru. Wymiaru muśnięć, oddechów i pocierania ciał o siebie.
Dholianka choć słodka i czuła, była nieugięta, gdy sobie coś postanowiła. Czarownik wkrótce musiał się poddać i złożyć drogocenny hołd świątyni rozpusty, na oczach wszystkich zebranych i skamieniałych gości… pod dotykiem jedynie dłoni kochanki.
- Nie wrócę dziś do pokoju… przyjdę tutaj w nadziei, że cię spotkam… rozbiorę się do naga i ułożę na ołtarzu pod świetlistym księżycem. Będę czekać. Na ciebie.
Mężczyzna jęknął, drżąc niespokojnie, aż w końcu jego ciało nie wytrzymało i poznaczyło podłogę białymi plamkami.
- Zgoda… - odparł zdyszany. - Będę tu… czekał… jak kapłan na czas ofiary.
- Prawdziwy, lubieżny kultysta... - stwierdziła roześmiana kurtyzana, jeszcze chwilę korzystając z beztroskiego tulenia. - ...uzbrojony w prawdziwy sztylet ofiarny! Ha! - Rozbawił ją własny dowcip, bo chwilę pochichotała jak psotliwy chochlik, po czym oddaliła się w stronę porzuconych ubrań.
- Coś przygotuję na wieczór… - zagroził mag zamyślony, przyglądając się oddalającej kochance. - I będę się tobą… rozkoszował. Długo.
- A ja będę krzyczeć… głośno i namiętnie - odparła niezwruszona rusałka, przyglądając się podartemu stanikowi. Zwinęła go w kłębek i schowała do kieszeni kombinezonu… i następnie ku zdziwieniu przywoływacza… ten również zwinęła w kłębek i schowała do pojemnej torby, grzebiąc w niej uparcie.
- Nie licz na litość. Kultyści jej nie znają. - Chłopak wciąż “groził”, samemu podchodząc do swoich ubrań, by je założyć. Widok jej golutkich krągłości kobiety nieco go jednak rozpraszał.
- Nie znają litości… a co jeszcze? - Tawaif spytała ciekawsko, wyciągając w końcu czarną tunikę, którą przywidziała, okrywając sterczące zuchwale, nagie piersi. Do kompletu założyła złote buciki i poprawiła na szyi przekręcony wisior z kulami ognistymi.
- No… właściwie to… - Jarvisowi się jakoś język zaplątał co Kamala musiała uznać za swój osobisty triumf. Miło czuć się pożądaną i rozpalającą zmysły ukochanej osoby.
- Nooo… właściwie to... zapomniałeś języka w gębie. - Sundari stwierdziła rezolutnie, podchodząc do towarzysza, by pocałować go kilka razy w usta.

- Uciekaj… - wymruczał pomiędzy pocałunkami Jeździec, wodząc po pupie kochanki. - Uciekaj.. bo cię porwę i będę wykorzystywał w wyuzdany sposób. Uciekaj… póki możesz.
- Dziś wieczór… będe tu czekać - odparła dziewczyna i z udawanym pośpiechem, podbiegła po torbę i zarzuciwszy ją sobie na ramię, odwróciła się, by ostatni raz spojrzeć na magika, po czym ze śmiechem wybiegła ze świątyni. Niczym sarenka uciekająca przed wilkiem.



Nveryioth choć w nieco posępnym nastroju, po wczorajszej wycieczce, optymistycznie patrzył w niedaleką przyszłość, związaną z magicznym rytuałem. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że niczego nie przywoła, a raczej modlił się o to w duchu, obawiając się paniki i gniewu u Chaai. Jego Jeźdźczyni od pewnego czasu była w wyjątkowo złej formie psychicznej, czego powodem było zbyt długie trzymanie jej na sypialnianej uwięzi czarownika. Dodatkowo Jarvis, choć zapewne powodowany dobrymi chęciami, swoim zachowaniem i słowami siał zamęt w i tak dość zamąconej główce Dholianki.
Cóż… dla zielonołuskiego nie były to jego rybki, ani akwarium, więc nie zamierzał zwracać, swojemu, rywalowi uwagi na powoli kształtujący się problem. Musiał jednak uważać i dbać, by “Kamala” nie potłukła się zbyt szybko, bo nie mógł patrzeć na jej rozdzierające serce cierpienie.

Przeszukiwanie atlasów, gdy Gulgram nie patrzył, pozwoliło znaleźć smokowi trzy miejsca w mieście, które mogły się nadać na rytuał. Może i było ich więcej, ale stary antykwariusz nie lubił, gdy inni (czyli Neron i tylko Neron) się obijali.
Niestety mapy te były stare i nie wiadomo w jakim obecnie stanie są owe miejsca. Minęło wszak tak wiele czasu, ale nie trudno będzie je sprawdzić.
Gad przyglądał się zapisanym stronom z niejakim zdenerwowaniem, wszak w każdej chwili, mógł paść ofiarą nalotu swojego pracodawcy. Naprędce odczytał nazwy miejsc, oraz pobliskich im punktów odniesień, które postanowił, że zapisze… ale jakoże był niepiśmienny, postanowił poprosić o spisanie pomarszczonego jak sułtański rodzynek bibliofila, który ponownie onanizował się nad bardzo starą i bardzo nudą (bo bez obrazków) książką.
Zamknąwszy wolumin i odłożywszy go cichaczem na miejsce, podszedł do stolika przy którym urzędował antykwariusz i cierpliwie czekał, aż zostanie łaskawie dostrzeżony.

- O co chodzi? - burknął starzec, przyglądając się podejrzliwie dwumetrowemu, albinicznemu pracownikowi.
- Zacny panie Gulgramie… czy mógłbym poprosić, by zapisał pan na pergaminie kilka nazw, które podyktuję? - Białowłosy starał się być grzeczny, tak jak uczyła i nakazywała mu Chaaya, co nie zmieniało faktu, że zachowanie to mocno bodło w jego jaszczurzą dumę, bo dobrze wiedział, że nie ważne jak mocno się postara być miłym i tak wysłucha na swój temat litanii wyzwisk.
- Czy ja jestem twoim skrybą?
Aha… zaczęło się
- Nie! Jestem twoim chle-bo-daw-cą! - mruknął głośno właściciel przybytku, przerywając lekturę księgi. - Czyli płacę ci za robotę, a nie obijanie się… choć przede wszystkim to się lenisz. Zresztą… po co ci te nazwy?
Młodzieniec oblał się rumieńcem, co wcale nie było niczym nadzwyczajnym przy jego mlecznej skórze.
- Tak, tak… jest pan moim chlebodawcą, dlatego też proszę o napisanie, a nie nakazuję… zrobiłbym to sam, by nie zaprzątać panu głowy… ale nie umiem pisać, a bardzo mi zależy na zapamiętaniu tych nazw - odparł służalczo, zalewając się jadem po same uszy.
- Nie myśl sobie… żem głupiec. Z pewnością coś knujesz z tą swoją przyszywaną siostrzyczką za moimi plecami - odparł wyniośle mężczyzna i dodał szybko z chciwym uśmieszkiem, zacierając dłonie. - Dwie dziesiąte skarbu mi się należą za korzystanie bezpłatne z mojego księgozbioru.

Skrzydlaty podrapał się po głowie, nie do końca rozumiejąc o co chodzi Gulgramowi, aż w końcu wzruszył nieznacznie ramionami.
- Eeech… no dobrze? Tak sądzę… - przytaknął niepewnie, a wzrok jego świadczył, że faktycznie był tak głupi za jakiego go uważano.
- No dobra… podaj te swoje nazwy - mruknął ostatecznie antykwariusz, wyciągając rękę po papier.
Uradowany Nvery ponownie oblał się rumieńcem i wręczył mu pusty zwój, po czym podyktował nazwy i punkty odniesień do każdego z nich.
Staruszek po każdym wpisie przyglądał się literkom jakby coś rozważał w milczeniu. Kiwał głową na boki i coś mruczał pod nosem. Ostatecznie oddał smokowi zwitek z zapisanymi miejscówkami, który ten odebrał z wielkim namaszczeniem i schował go sobie do kieszonki w czarnej koszuli, starannie zapiętej na wszystkie guziki i wygładzonej jakby upranej w krochmalu.
- Bardzo dziękuję… a jutro obiecuję odpracować dzisiejsze wcześniejsze wyjście, także nie będzie pan stratny, obiecuję.
- Ja mam większe straty gdy tu jesteś, niż gdy cię nie ma - skłamał hobbista, nie próbując zatrzymać Nero.
Młodzik uśmiechnął się dosyć smutno i skłoniwszy się, odłożył wszystkie książki, jakie miał porozstawiać, na swoje miejsca, po czym cicho wyszedł ze sklepu, rozglądając się jak zagubione dziecko to w lewo… to w prawo… aż w końcu ruszył łapać wolną gondolę.


Pierwsza… skucha… To widział Neron od razu dotarłszy na miejsce. Zrujnowana wieża, już zrujnowana nie była. Za to bardzo zamieszkana, bo wypełniona małymi klitkami w których mieszkała biedota La Rasquelle, chałaśliwa i liczna. Czy pomieszczenie, które było potrzebne Nveryiothowi istniało? Możliwe. Ale białowłosy widział wiele wykutych w ścianach dziur pełniących rolę okien. Pech.
Może to nie był zbyt dobry początek jego poszukiwań, ale jeszcze nie dawał się podstępnym myślom, że cała ta zabawa jest warta funta kłaków i wybierając z krótkiej listy kolejną pozycję do sprawdzenia… ponownie zabrał się za łapanie gondoli.

Pech zdawał się prześladować albinosa na każdym kroku, bo kolejne miejsce zostało… zrównane z ziemią. Ba… ludzie wykopali nawet ziemię, tworząc w miejscu starożytnej, elfiej budowli poszerzony basen portowy. Wielką dziurę z wodą, w której to stały zacumowane barki ze zbożem!
Jaszczur podrapał się w zniecierpliwieniu po głowie i kopnął pobliski kamień prosto do wody. Trudno… pozbiera kamienie i sam wybuduje sobie odpowiednie pomieszczenie, choćby samą siłą swojej wyobraźni. Na co zresztą komu perfekcyjnie okrągła sala… jaki demon przejmowałby się takim duperelem?!
Zgniotłwszy pergamin w kulkę, powstrzymał się przed jej wyrzuceniem, wciskając ją sobie do tylnej kieszeni czarnych spodni.
Było jeszcze jedno miejsce… jeśli będzie równie chujowe co dwa poprzednie, zacznie zbierać gruz w katedrze, w której trenował z Chaayą i zrobi prowizoryczne fundamenty, wyimaginowanej, własnej i niepowtarzalnej sali do przywołań stworów z otchłani.

Trzecie miejsce, było puste, było orkągłe, było… pomiędzy dwoma sklepami z magią użytkową.
Sklepami promieniującymi magią, bo magiczne przedmioty sprzedającymi. Czyli też się nie nadawało. To jakieś szaleństwo! Jakiś złośliwy bóg musiał prześladować Nveryiotha, tak mu utrudniając życie. Nie mogło być innego wyjaśnienia.
Podarte strzępki zwoju wpadły bezgłośnie do zielonkawego kanału, kiedy niezadowolony smok, ruszył powolnym krokiem w kierunku swojej trzeciej, w tym dniu, porażki, by móc obejrzeć ją z bliska. Szczerze mówiąc… nie było na co patrzeć, toteż nic dziwnego, że bardzo szybko stracił ruderą zainteresowanie na rzecz wystawnych galerii w sklepach z cudacznymi precjozami.
Ani tancerkę, ani tym bardziej jego nie było stać, by się w takowym miejscu zaopatrzyć. Za patrzenie jednak nie trzeba było płacić w większości miejscach które nie były burdelami.
Samonapełniająca się karafka z winem, może i miała z dziwką tyle wspólnego, że zadowalała swojego właściciela, ale… języka w gębie nie miała, by się poskarżyć na parę fiołkowych ślepiów z ciekawskimi iskrami zapatrzoną jak w obrazek.

Gad podziwiał wazoniki, lusterka, bronie, jakiś hełm z rogami i tarcze z wywerną. Był kapelusz z piórkiem, kilka ksiąg (zapewne pustych, a może nie?), skrzynie, pierścienie, pochodnie. Ogółem wszystko co miało w sobie choć kroplę magii.
Drugi ze sklepów był bardziej jednolity towarowo. W nim nie dało się jednocześnie zaopatrzyć pułku wojska oraz domku letniskowego w górach.
Wnętrze wydawało się też cichsze i przytulniejsze, czego głównym powodem musiały być pufy i poduszki, zasłony i firanki, porozstawiane i porozwieszane w każdym możliwym miejscu, jakby sklep nie był sklepem, a co najmniej zamtuzem.
Albinos miał niejasne wrażenie, że przybytkiem prosperował ktoś pokrewny Dholiance i być może pewnie dlatego, skusił się, by wejść do środka i zaspokoić swoją ciekawość.
Po przejściu przez próg od razu uderzył w niego kłąb kadzielnego dymu, wyciskającego łzy z oczu. Taaak… jak nic trafił na ziemię pustyni.
Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do mroku oraz powietrza zagęszczonego wonnymi oparami, dostrzegł, że sklep choć z zewnątrz… wewnątrz nie różnił się za bardzo tym, co jego poprzednik po drugiej stronie. Tu również można było dostać wszystko. Proszę bardzo… miecze, toporki, łuki, wazoniki, słoje, bębenki, gitary, tarcze, zbroje, kuferki, pierścienie, peleryny, manekiny… Do wyboru do koloru. Na lewo odcienie różu, na prawo zieleni. W głąb mamy żółcie, przy ladzie brązy, w rogu hiacynty, pod sufitem szarości.
Młodzian mocno się pilnował by niczego nie dotknąć i o nic się nie potknąć, bo choć był głupawy i nieobyty… to jednak umiał ocenić wartość mijanego śmiecia… a tutaj największym śmieciem, był akurat on sam.
Przemijając wąskie alejki napakowanego do granic możliwości pomieszenia, dwa razy zgubił się w labiryncie utworzonym z regałów i… chyba krosen, by całkiem przypadkiem oraz zapewne w stu procentach przez pomyłkę, wypaść na małą “wysepkę” pośród morza przedmiotów. Owa wysepka składała się tylko z kilku rzeczy, jednakże ich kunszt i kolory oraz… orientalizm, świadczyły, że nie pochodziły stąd… ani choćby z okolicznych królestw za górami.
Trzy sztuki instrumentów, dwa manekiny strojów i kufer, jeden acz duży i z paciorkowatymi oczkami, były importowane prosto z samego serca największej pustyni tego świata.
Tej samej pustyni skąd pochodziła jego partnerka.
Może jednak nie miał Nvery takiego pecha jak mu się zdawało? Wprawdzie dalej nie miał sali do której mógłby przywołać demona (który dawno już nie istnieje), ale za to zyskał miejsce, o którym jak mniemał… wiedział tylko on z całej czwórki nieszczęsnej drużyny, jaką się musieli mianować para kochanków i ich wierzchowców.
Ponadto..! By już ostatecznie pogrążyć gada w euforii… znalazł on na manekinie coś… co bardzo dobrze znał. Coś co i Chaaya bardzo dobrze znała, bo w czasach swej świetności, sama takich rzeczy używała.
Kwadratowa chusta, złożona na pół w kształcie trójkąta, przewiązana była przez biodra wypchanego sianem, materiałowego tułowia na kiju. Jej kolor hipnotyzował wibracyjną czerwienią przechodzącą łagodnymi stadiami do pomarańczy, żółci, bieli, by na złotych paciorkach, dzwoneczkach i monetach skończyć.
Każda szanowana tancerka miała co najmniej jedną taką w swoim posiadaniu. Oczywiście Laboni i Kamalasundari miały trzy szafy im podobnych, z każdego rodzaju, koloru i zdobień, na każdy, dzień i okazję, inną.
Teraz jednak tawaif nie miała ani jednej…

- Przepraszam?! Halo? Jest tu kto? Salamal… nie czekaj… Salam? Tak… to chyba tak szło. SALAAAAM! Mam pytanie… - Chłopak porwał eksponat ze sobą i ruszył w trudną do pokonania drogę do kontuaru, po to tylko by dowiedzieć się, że może za jakieś trzysta sześćdziesiąt lat i siedem miesięcy oraz dwa tygodnie, będzie go stać na prezent dla swojej ukochanej kurtyzant.
A więc jednak ma pecha… i to wielkiego.
Pokonany na dwóch płaszczyznach smok, ruszył krokiem straceńca do zrujnowanej katedry, by dopełnić swojego głupiego teatrzyku, który z chęcią by odwołał… ale zdążył już na niego zaprosić Axamandera, a takiej niespodzianki i przyjemności nie mógł odmówić Chaai.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 26-08-2018, 20:07   #175
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

“Pod kruczym skrzydłem” było całkiem przyjemną tawerną, przynajmniej w mniemaniu Zielonego smoka, który urobiony po pachy, zmęczony, zrezygnowany i głodny, wpadł, by coś przekąsić i poczekać na tancerkę. Jak się jednak okazało, ona już na niego czekała, zajadając się jakąś wodnistą polewką z kupą krabich nóżek i zieleniny.
Zamówiwszy więc przy barze to samo co ona (i to dosłownie, bo tymi oto słowy: “poproszę to co je ta kobieta”) podszedł z kwaśną miną do wolnego miejsca obok Dholianki i klapnął ciężko, czekając na strawę.
Nie odezwał się, ale i Chaaya nie kwapiła się do rozmowy. Oboje byli głodni i woleli skupić się na zadowoleniu własnych żołądków.

Pierwszy zjawił się Axamander, który od razu zauważył tawaif i jej brata. Choć zdawało się, że to bardkę… zauważył jakoś tak bardziej. Głównie dzięki jej strojowi i temu co on sugerował.
Rogacz podszedł do obojga i zapytał. - To można się dosiąść?
- A ty co tu robisz? - spytała bez ogródek z jakiegoś powodu chmurna i podejrzliwa złotoskóra, lecz zanim przybysz zdążył coś odpowiedzieć, na ratunek przyszedł mu albinos.
- Zaprosiłaś go…
- Zaprosiłam? - zdziwiła się kurtyzana, oglądając na “braciszka” jakby go pierwszy raz w życiu zobaczyła.
- Tak… wczoraj. Mówiłaś, że chcesz się z nim spotkać, ale nie masz kiedy, otóż masz… teraz. Siadaj… miło mi cię poznać, nazywam się Neron i jestem krewnym tej małej żmii - burknął znad talerza gad, ignorując mrożące krew w żyłach spojrzenie oburzonej “przepióreczki”.
~ Zabije cię. ~ Kamala odgroziła się gniewnie, wprost do jego jaźni, tak by nie mógł się wymigać “niedosłyszeniem”, lecz sądząc po minie, wcale się tym nie przejął.
- Nie zajmę wam dużo czasu. Mam propozycję. Dobrze płatna, dyskretna robótka. Tak dyskretna, że tu za wiele powiedzieć nie mogę - wyjaśnił szybko mieszaniec.
- Aćha… siadaj, porozmawiajmy… nie musisz się śpieszyć, skoro już tu jesteś, spróbuj zignorować obecność tego białego powroza i podyskutujmy na temat tej “dyskretnej” roboty… - Sundari szybko odzyskała rezon i uśmiechając się jak wredna lisiczka, którą była, przysunęła wolne krzesło bardzo blisko siebie.
- Durna kwoka… - mruknął pod nosem białowłosy, garbiąc się nad swoją miseczką.
- No… to komu mam się dobrać do spodni..? - zaszczebiotała słodko ślicznotka.
- Mnie na przykład - odparł żartobliwie Axamander. - Ciasne są bardzo, ostatnio.
Po czym dodał już o wiele poważniej.
- Akurat jego obecność mi nie przeszkadza. Bardziej reszty uszu dookoła nas. Moja obecna klientka jest mocno przewrażliwiona w tej materii. Musi nawet osobiście zatwierdzić skład osobowy drużyny i do tego jest cholernie wybredna.
Przy słowach “moja obecna klientka” rodzeństwo wymieniło się dwuznacznymi spojrzeniami, uśmiechając się jak dwa paskudne chochliki.
- Mogę spytać… dlaczego wziąłeś mnie pod uwagę? Podobno nie pracujemy w tej samej lidze… czy mam rozumieć, że tym razem postanowiłeś pobrudzić sobie rączki? - zagaiła Chaaya, a Nero parsknął śmiechem.
- Pewnie to tobie każde odwalić całę robotę, a sam później zaliczy… sukces.
- Ciekawe czy podwójny - stwierdziła kontemplacyjnie dziewczyna, ściągając usta w dzióbek i przyglądając się rogatemu mężczyźnie.
- Wziąłem pod uwagę, bo pracowałaś już dla niej i okazałaś się kompetentna. Ty, twój chłopak i brat - wyjaśnił spokojnie diablik. - Ona ma bardzo ograniczone zaufanie do wielu miejscowych, zwłaszcza tych którzy pracowali dla konkurencji. To też twoja zaleta. Jesteś z zewnątrz.
- M-m… nie, nie… nie… idę stąd. - Białoskóry pokręcił stanowczo głową, odsuwając od siebie niedokończony posiłek i wyraźnie szykując się do odejścia.
- Neeero… - Tancerka wydawała się bardziej rozbawiona, niż zmartwiona, jego zachowaniem.
- Nie-e… drugi raz tego nie zniosę… nie chcę nigdy więcej słuchać o butach i smaczniutkich wyglądach… - Ten odparł kategorycznie, czerwieniąc się na całej twarzy.
Paro zaśmiała się dźwięcznie i pogładziła szczupłą dłoń smoka, by się nieco uspokoił.
- Mój brat ma przykre wspomnienia po tej pracy… pewna wampirzyca wyznała mu miłość, ale wątpię, by byli dla siebie stworzeni… Tak czy siak… żeby podjąć decyzję, muszę co nieco wiedzieć o tej pracy, oraz czy mam poinformować o tym mojego kochanka, czy może wolisz, nie dzielić się z nim zyskiem i mieć mnie na wyłączność? Co? Co tam wymyśliłeś w tej swojej rogatej główce? - Kobieta zwróciła się z jakąś dziwną czułostką do mieszańca.
- Mieć cię tylko dla siebie… rozkoszna wizja, ale nierealna. Potrzebuję ekipy. Mogę tylko powiedzieć, że muszę coś odzyskać z miejsca ukrytego na bagnach i przynieść właścicielce. Tak by nikt niepowołany się o tym nie dowiedział. Dlatego zależy mi na ekipie niepowiązanej z miejscowymi pracodawcami. I dlatego twój kochanek jest mile widziany… niestety nasz płomienny romans musi poczekać na inną okazję - wyjaśnił rogacz, na koniec wzdychając teatralnie w sufit.

- Blee… - Albinos miał wyraźny odruch wymiotny na widok parki przed sobą. - Widzę, że się dobraliii… - westchnął smętnie pod nosem i jak gdyby nic, odwrócił się krzesłem do innego stołu, by przy nim dokończyć posiłek.
- Cóż za słodką torturę mi wybrałeś, aż nie mogę ci jej odmówić… - stwierdziła Dholianka zmysłowo, rozmarzając się nagle i opierając ramieniem o ramię kompana. - Być tak blisko ciebie… na wyciągnięcie ust. - Zrobiła dziecięcy dzióbek i zacmokała parę razy, po czym zaśmiała się perliście
- I ogona.. nie zapominaj o ogonku.
Faktycznie jego końcówka musnęła ostrzegawczo udo bardki, przesuwając się miękkimi łuskami po jej gładkiej skórze.
- Nie zapominam ani o jednym… ani o drugim - mruknęła z nieprzeniknionym uśmiechem Chaaya, sięgając po kieliszek białego wina, by upić kilka drobnych łyczków.
- Powiedz mi… jak tam nasze ostatnie spotkanie? Przyjemnie się bawiłeś po moim wyjściu?
- Nie tak dobrze jakbym chciał - stwierdził mieszaniec, przyglądając się kobiecie.
- Ciężko mi to słyszeć… miałam nadzieję, że opowiesz mi o jakimś swoim kolejnym sukcesie. - Ta odparła zmartwiona, bawiąc się oddechem na ściance kieliszka.
- Wolałbym pokazać sukces niż o nim mówić. - Uśmiechnął się Axamander i wzruszając ramionami dodał. - A co do misji… zakładać mam, że skoro ty się zgadzasz, to zgodzi się i twój brat i twój kochanek?
- Nero ze mną pójdzie nawet do piekła… a Jarvis, nie wiem, porozmawiam z nim, może nie ma żadnych planów i się skusi - rzekła obojętnie, zakładając nogę na nogę i więżąc zuchwały ogon, między nimi.
- To stawiasz mnie przed trudnym dylema… - Diablik próbował wyswobodzić ogon przesuwając nim na bok po zgrabnych nogach dziewczyny i nagle zorientował się o jej braku dolnej bielizny. Końcówka ogona badawczo muskała ciało Kamali, podczas gdy jego właściciel wydawał się zamyślony.
- ...No tak. To… bardzo… ciekawe - zaczął w końcu dukać. - Jutro dasz mi znać, w kwestii tego kogo… uda ci się… zwerbować?

Sundari uznała za całkiem zabawne, że rogacz padł ofiarą własnych wygłupów. Nie miała nic przeciwko temu, by ta część jego ciała swobodnie sobie podróżowała pod jej sukienką. W końcu kodeks pustyni mówił o niedotykaniu głównie przez ręce i klatkę piersiową, łącznie z głową.
- A gdzie cię znajdę? - spytała, pokusiwszy się na teatralny szept wprost do jego szpiczastego ucha.
- Bleeeh… ja tego nie wytrzymam na trzeźwo… - Neron skończył swoją polewkę i aktualnie, spływał po krześle pod stół. Widać było, że cierpi ogromne katusze, będąc świadkiem jak jego siostrzyczka romansuje.
- Udaj się do karczmy “Czerwony Karzeł”. Pytaj karczmarza o pokoik. Tam mnie znajdziesz jutro i pojutrze po południu - mruknęło jej w odpowiedzi diablę również wprost do jej ucha, gdy końcówka jego uwięzionego ogona wślizgnęła się bardziej pod ciało tancerki i zaczęła znacząco wodzić pomiędzy jej pośladkami.
- Cóż za wspaniała nazwa - sarknęła pod nosem tawaif, uśmiechając się jak drapieżne zwierzątko. Nadal urocze, ale już niebezpieczne.
- To jeszcze mi powiedz jakie masz plany na dzisiejszy wieczór… z Neronem urządzamy mały teatrzyk, przydałbyś się jako statysta.
- Ja to słyszę… - burknął chłopak, nie będąc pewien czy plan zaproszenia Axa, należał do tych genialnych… czy może jednak nie bardzo.
- Moje plany były związane z piciem, podrywaniem i potencjalnym chędożeniem… ale wczoraj też miałem takie plany i jutro też będę takie miał, więęęc… zamieniam się cały w słuch na temat tego teatrzyku - stwierdziło wesoło mieszaniec, poruszając leniwie ogonem próbach oswobodzenia się. A że “przypadkowo” się ocierał nim o intymne obszary kurtyzany, powoli i sugestywnie, wkalkulowane było główną sumę rozrachunku.

Chaaya uśmiechnęła szeroko i nieco diabolicznie, a przecież w przeciwieństwie do swojego rozmówcy wyglądała bardzo niewinnie.
- Będziemy przywoływać potężnego demona z samego dna piekieł… Zgadnij jaką będziesz mieć rolę - odparła dwuznacznie, przesuwając dłonią po swojej nodze, jakby wygładzała zmarszczki tuniki, lecz gdy tylko wyczuła pod palcami “śliskiego chuligana”, złapała go i nie puściła.
- Niech zgadnę… sprzątaczki? - westchnął teatralnie Axamander, nie zaprzestając szybkich i stymulujących ruchów uwięzionym ogonem przy możliwie jak najmocniejszym ocieraniu się o intymne obszary.
On również zachowywał kamienną twarz i udawał, że nic się nie działo.
- Żadne z was nie wygląda na doświadczonego demonologa. Więc… twój kochanek będzie mistrzem ceremonii?
- Nie… mój brat… a ty będziesz demonem… ogon ‘jeszcze’ masz… do tego rogi i rozwidlony język… powiedz aaaa - zadrwiła Smocza Jeźdźczyni, pochylając się, by wyjąć coś z torby. Był to wachlarz.
Wyglądał dość niewinnie, choć jego rama i żebra wydawały się dość… solidne, jeśli nie toporne, jak na zwykły wachlarz do wachlowania.
Kobieta sprawnym ruchem rozłożyła przedmiot, po czym sugestywnie poruszyła nadgarstkiem, by cieniutkie ostrza wysunęły się na zewnątrz.
- Nie jestem aktorem… więc nie oczekuj za wiele po moim występie - syknął rogak, gdy spomiędzy warg wysunął się ów rozwidlony język węża. Mężczyzna pomachał nim przez chwilę, nim znów ukrył go za bramą ust.
A tymczasem Gamnira niepewnie wkroczyła do karczmy, rozglądając się na prawo i lewo. Była ubrana na czarno. Czarne spodnie, czarna koszula, czarna ćwiekowana skórznia. Postarała się, choć nie wyglądała “zjawiskowo”.
- Wystarczy, że będziesz sobą - sarknęła Dholianka, po czym spojrzała za siebie, by ocenić gdzie znajduje się nasada męskiego ogona. - Na jak krótko mam cię przystrzyć?
Zielonołuski nie wytrzymał. Przewrócił oczami, zwieszając głowę do tyłu.
- Bogowie… za co… za co… już chyba jednak wolałbym utknąć tu z Franczeską, niż się wam przyglądać… - biadolił ironicznie, aktualnie bardzo mocno żałując swoich życiowych decyzji. Bardka najwyraźniej z każdym mężczyzną (nie tylko Jarvisem) potrafiła być do urzygu obrzydliwa.
- No już braciszku… zaraz będzie zabawnie. Trochę krwi się poleje… w sam raz na ofiarę… - pocieszyła go tawaif, ale albinos tylko chrumknął z niesmakiem i skrzyżował ręce na piersi.
- Mam wrażenie, że strzyżenie nie jest twoim powołaniem, więc odpuśćmy je sobie - odparł spokojnie diablik, zachowując zimną krew. Tymczasem łowczyni dostrzegła dwójkę znajomych, ruszając powoli w ich kierunku, jakby niepewna czy rzeczywiście chce się z nimi teraz spotkać
- Ależ mój słodki rogaczu… po czym tak sądzisz? - rzekła bardzo miło, aż… za… miło Chaaya. - Twój śliski przyjaciel bardzo mi się spodobał… zrobię z niego trofeum… bicz może, lub ‘zabawkę’ do… - Nie dokończyła, bo i dostrzegła czającą się tropicielkę.
- Gamniro tutaj! Tutaj! Chodź, nie wstydź się! - zawołała radośnie, wstając z miejsca, przy okazji machając bronią niebezpiecznie blisko twarzy swojego ogoniastego kompana.

Zaalarmowany Nero wyprostował się w miejscu i popatrzył pytająco na Axamandera, jakby ten miał wytłumaczyć skąd się pojawiła druga z kobiet.
Mieszaniec jednak zignorował jego nieme pytanie, korzystając z okazji, by odsunąć dotąd zakleszczony ogon od nóg kurtyzany. Gamnira pomachała zaś niepewnie dłonią i ruszyła ku nim powoli.
- Witajcie… duże to zebranie… jak widzę - odezwała się myśliwa z krótkim mieczem przy pasie.
~ Co ona tu robi? Co ona tu robi? Co ona tu robi!!?? ~ spanikowany smok zaczął bombardować złotoskórą partnerkę telepatycznymi pytaniami.
~ Jak to co… zaprosiłeś ją… a teraz wstań i się przywitaj, jak na dobrze wychowanego młodzieńca przystało… ~ odparła triumfująco Kamala, podchodząc do przyjaciółki, by ją przyprowadzić.
- Gamniro… nie zwracaj na Axamandera uwagi… to tylko nasz demon - odparła serdecznie, wskazując bronią na stojącego na baczność białowłosego, dwumetrowego i czerwonego na twarzy Nverego.
- To mój brat Neron… Neronie… to Gamnira. - Przy ostatnich słowach tancerka spojrzała znacząco na chłopaka, jakby chciała przywołać go wzrokiem przed kobietę.

Gad ruszył więc przed siebie z wyciągniętą ręką, ale później sobie przypomniał, że w sumie to nie powinien płci przeciwnej podawać ręki, bo tak… chyba(?) nie wypada… schował ją więc za siebie i się ukłonił, ale dostał kopa w piszczel.
- Ała?! - burknął gniewnie. - Za co to?!
- Za niewinność - syknęła rozzłoszczona “siostrzyczka”. - Nie jesteśmy na pustyni, tu się całuje damy w dłonie.
~ Zabiję cię ~ odparł zdjęty grozą sytuacji skrzydlaty, wyciągając przed siebie dłoń, by ująć rękę tropicielki.
- Nie trzeba. Nie jestem damą… jeszcze. - Zaśmiała się speszona łowczyni i spojrzała na Axamandera. - Interesy czy podryw?
- I jedno i drugie. - Ten odparł bezczelnie.
- Ona ma kochanka - przypomniała mu wysoka kobieta.
- Od kiedy mnie takie detale powstrzymują? - zaśmiał się diablik głośno.
- No cóż… to co… - Rozejrzała się traperka po trójce awanturników. - Co robimy?

Sundari choć była od koleżanki prawie o połowę niższa, spojrzała na nią z wyższością i wyraźnym chłodem w orzechowych tęczówkach. Jej brat ciągle czekał na rękę, jakby się bał wyprostować. Bardka wzięła wielką i szorstką dłoń myśliwej i podała ją chłopakowi. Ten ucałował delikatnie palce mówiąc, przyjemnym dla ucha głosem.
- Bardzo miło mi poznać. - Po czym z wyraźną ulgą się wyprostował.
- A teraz… dygnij - rozkazała surowym tonem mentorka, uderzając wachlarzem w pośladki Gamniry.
- Nie chcę… on się patrzy… będzie się śmiał i wypominał. - Ta speszyła się, wskazując na rogacza siedzącego z miną niewiniątka.
- Gamnirrro… będzie się po stokroć głośniej z ciebie śmiał, jeśli mnie rozzłościsz… - odparła nieustępliwie jej niziutka dziewczyna.
- A ty na co się gapisz… zamknij oczy i jak zobaczę choćby cień uśmiechu, to następnym razem ci te usta odgryzę - wskazała bronią, na świadka całego zdarzenia, jakby wyzywała go na pojedynek, a było coś takiego w jej spojrzeniu, co napawało bojaźliwą konsternacją.
- Odbierasz całą przyjemność z tego spotkania - odparł “smętnie” Axa, zamykając oczy, a Gamnira wtedy niezgrabnie i niepewnie gibnęła swoim ciałem.
- Może być? - spytała Paro, modląc się w duchu, by jej się upiekło..
- Bardzo ładnie - Ta stwierdziła nagle wyjątkowo ciepłym i zadowolonym tonem głosu. - Ale następnym razem mi się nie sprzeciwiaj… - dodała władczo i podchodząc do diablęcia, pacnęła go w czoło.
- Wstawaj… zbieramy się stąd.
- Nawet nie wiesz w co się wpakowałaś… - Tymczasem do myśliwej, odezwał się bardzo cicho albinos. - To prawdziwa wariatka… Ekhm… To ja zapłacę! - Ostatnie słowa wypowiedział z udawanym entuzjazmem i czym prędzej zwiał do baru, by uregulować rachunek z gospodynią.
Łowczyni pokręciła tylko głową na boki, podczas gdy drugi z mężczyzn wstał z uśmiechem, machając na boki ogonem.

Gdy cała czwórka wyszła na zewnątrz, Chaaya nie przypominała już burzowej chmurki i przeszła w swój typowy lekko roztargniony i dziewczęcy styl.
- No dobrze to teraz gdzie idziemy? Znalazłeś odpowiednią salę? - zaszczebiotała słodko, poddreptując w kierunku brata, który zrobił zachowawczy krok w tył.
- No… nie - burknął zmieszany, a tawaif sposępniała nagle i tupnęła nogą o chodnik.
- Jak to… no.. nie? - wycedziła przez zęby.
- No… po prostu nie? - starał się ratować młodzian.
- TO CO TY ROBIŁEŚ PRZEZ CAŁY TEN CHOLERNY DZIEŃ?! - wybuchła wściekle, zamachując się wachlarzem na bliżej nieokreślonego przeciwnika.
- No przecież szukałem… na bogów! A ty niby kupiłaś wszystko o co cię prosiłem? Ech… Czasem żałuję, że z ciebie taka ognista żmija! - Neronowi było bardzo ciężko przyznać się do porażki, a urządzanie scen na środku alejki wcale nie ułatwiało sytuacji.
- A jakże! Kupiłam wszystko - odparła dobitnie i dumnie bardka.
- Krew?
- Tak.
- Sztylet?
- Też…
Smok podrapał się po głowie i popatrzył pytająco-proszącym spojrzeniem na dwójkę towarzyszy.
- Aaa… spingarafix?
- Te...eee...yyy… - Dholianka chciała z automatu przytaknąć, ale przypomniała sobie, że tego akurat nie udało jej się zdobyć.
- AHA! A więc nie masz wszystkiego! - zakrzyknął zwycięsko zielonołuski. - I co teraz powiesz na to?
- Wal się - burknęła chmurnie kobietka, krzyżując ręce na piersi i wyraźnie się rumieniąc.
Gamnira i Axamander stali opierając się o ścianę budynku z którego ekipa wyszła, nie ingerując w ich rozmowę. Co najwyżej wymieniając znaczące spojrzenia między sobą i z zaciekawieniem obserwując chmurne niebo, gdy kłócącą parkę mijała jakaś prywatna gondola z nobilem w środku.

- Sama się wal… albo najlepiej weź sobie do pary kogoś innego… szybciej się zmęczysz i przestaniesz mi trukać nad głową - zawyrokował butnie białowłosy. - Idę poszukać gondoli - dodał całkowicie normalnym tonem głosu, jakby zdążył już zapomnieć, że przed chwilą się kłócili, po czym oddalił się do przystani.
Paro popatrzyła spod głowy na znajomych i westchnęła ciężko.
- Chodźmy… bo się jeszcze zgubi - dodała z rezygnacją, ale i spokojem.
- Znam taką karczmę w pobliżu. Sprzedają smaczne koktajle… akurat idealne na pogodzenie się - zaproponowało diablę z ochotą.
- Ja też znam ten przybytek… ze słyszenia. To piekielnie podstępne trunki. Nawet nie zauważasz, kiedy wypijesz za dużo - burknęła myśliwa, odkrywając podstęp rogacza.
- Nie jestem na niego zła… ani on na mnie, więc nie musimy się godzić - wyjaśniła dziewczyna z pustyni, ruszając z cichym stukotem obcasików. - Oj Axa, Axa… czyżbyś nie wierzył w swój urok osobisty, że chcesz mnie zaciągnąć do baru? - dodała wesoło, wracając do roli kokietki. - Jeśli odegrasz swoją rolę jak należy, pójdę i się z tobą napiję.
- Nigdy nie ignoruj oręża, którego możesz użyć, tylko dlatego, że bez broni też sobie poradzisz - odparł lichy łotrzyk, wyciągniętą z zadka “mądrością”. - A demony potrzebują ofiary z dziewicy.
- Nie będę żadną dziewicą, ani ofiarą z niej! - zaprotestowała stanowczo łowczyni.
- Myślałem o innej ofierze i innej “dziewicy”. Ty za niewinna jesteś - odparł spolegliwie mieszaniec.
Kamala zaśmiała się perliście niczym sznur dzwoneczków, obejrzała się przez ramię z szerokim półksiężycem na kształtnych ustach.
- A więc nasz demon lubi dziewice… niech będzie, podejmuje to wyzwanie - oświadczyła wesoło, puszczając mężczyźnie oczko.
- Nadmierna pewność cię zgubi - stwierdził z bezczelnym uśmiechem rogaty amant.
- To przestanę być dziewicą. - Potrząsnęła charakterystycznie głową bardka.

Wkrótce doszli do przystani, gdzie w jednej z łodzi czekał już Nero. Ich przewoźnikiem okazał się nie kto inny, a Marcello, który kłaniając się i “panienkując” kurtyzanie, rozsadził wszystkich na ławeczkach i gwiżdżąc coś pod nosem, ruszył kanałem do miejsca ich destynacji.
Szuwary jakie ich przywitały, nie wróżyły nic dobrego. Rodzeństwo wyglądało jednak na mało przejętych tym widokiem, co znaczyło, że oboje dobrze znają owe miejsce.
Pierwszy wyszedł albinos, za nim Gamnira i Axamander… Sundari nakazała gondolierowi, by się do niej pochylił i szepnęła mu coś do ucha, przy jego skwapliwym kiwaniu pomarszczoną głową. W końcu i ona wyszła, by mogli ruszyć do monumentalnej, lecz całkowicie zrujnowanej katedry, której ostały się tylko trzy ściany. Czwarta razem z kopułowym dachem oraz pięterkiem zostały zawalone.
W niegdyś wielkim wnętrzu, teraz porośniętym mchem i krzakami, został ułożony z gruzu okrąg, niczym tajemniczy fundament.
- Nasza sala przywołań - obwieścił dumnie, lecz z dowcipem gad, wskazując na miejsce.
- No normalnie… bosko - stwierdziła ironicznie, niewzruszona kurtyzana, wyciągając z torby opasłą księgę (dużo za dużą, jak na rozmiary miejsca w którym spoczywała) oraz kilka sakiewek plus słoik z czymś czarnym i sztylet z finezyjnie wykutą rączką.
- Ładnie tu… chyba - oceniła tropicielka, a diablik rozejrzał się dodając.
- Czy to bezpiecznie odprawiać rytuały w starej świątyni? Niektóre mają uśpionych strażników po dziś dzień.
- Cóż… nasz rytuał nie jest kompletny… miejsce jest złe, nie mamy też wszystkich rekwizytów… ty nie jesteś ubrany na czarno… - wymieniał beznamiętnie smok, wertując kartki woluminu.
- Czyżby cie strach obleciał? - zakpiła tancerka, lecz spokorniała pod spojrzeniem białowłosego.
- Dodatkowo moce, które ów rytuał miał przywołać dawno wygasły… nie wspominając o tym, że pewnie i tak go nie dokończymy. Znając życie i moją siostrę… na narysowaniu kręgu przywołań się skończy, zanim ta nie zacznie narzekać, że się nudzi - dokończył Nvery, odnajdując odpowiednią stronę.
- Nie chodzi o to czy rytuał zadziała, tylko, czy słowa magii nie obudzą jakichś strażników - wyjaśnił swoje obawy rogacz, patrząc podejrzliwie na wszystkie duże rzeźby. - Co prawda żadna nie wygląda na kariatydę czy golema…
- To miejsce jest bezpieczne. - Chaaya brzmiała bardzo pewnie siebie i co najważniejsze zachowywała swoisty spokój. - Gdyby coś tu było… już dawno miałabym przechlapane - odparła, pamiętając, by unikać świętych miejsc z powodu obecności duszy Starca w swoim ciele.
- Dodatkowo odprawiałam tutaj puję… a wątpię, by domniemani bogowie tego miejsca tolerowali rytuały innych wierzeń. Nie wspominając jak wielką jestem rozpustnicą.
- Skoro tak twierdzisz. Szkoda jednak, że nie wziąłem ze sobą swoich zabawek. - Axa nie był do końca przekonany, ale nie wchodził w dysputę.
- Mnie się tu podoba. - Traperka poparła przyjaciółkę, choć raczej w ramach solidarności z nauczycielką, niż własnego przekonania.
- Najwyżej uciekniesz z krzykiem, a ja się poświęcę dla dobra ogółu… - wyjaśniła męczeńsko Dholianka, a jej brat parsknął śmiechem. Chyba nie cierpiałby za mocno z utraty pyskatej siostrzyczki.
- Dobra… daj mi kredę. - Wyciągnął rękę, czytając stronice.
- Którą? - spytała złotoskóra, zaglądając do woreczków.
- Eee… eee… czekaj… - Podrapał się po głowie. - Białą… Nie! Niebieską? Chwileczkę… - Umilkł nie przerywając gorączkowego czytania.
Tawaif dmuchnęła w opadający na jej twarz kosmyk włosów i spojrzała na myśliwą z miną “zapowiada się ‘ekstra’ zabawa”.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 26-08-2018, 21:48   #176
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Łowczyni przysiadła się pod ścianą i przyglądała “pracującym”… ze skonfundowaną miną. Najwyraźniej nigdy nie miała do czynienia z rytualną magią. Diablik chyba tak, bo splótł ramiona razem, bacznie obserwując ich czarowanie i od czasu, do czasu rozglądając się dookoła. Zapewne uznał, że argumenty tawaif są deczko… niewystarczające, ale nie miał odwagi powiedzieć o tym na głos.
W czasie kiedy Nero czytał, jego siostra odwróciła się do nabzdyczonego rogacza.
- Hej Axa… to jaki typ kobiet lubisz najbardziej?
- Hmmm… ładne? Rude... myślę, że najbardziej. Są ogniste w łóżku. Ładny biust i tyłeczek też nie zawadzi - odpowiedział pospiesznie chłopak.
- Aaaa… jakieś cechy niezwiązane z wyglądem? - spytała panna, spoglądając wymownie na koleżankę i kręcąc w zrezygnowaniu głową. Tropicielka uśmiechnęła się pobłażliwie i wzruszyła ramionami jakby chciała powiedzieć: “Spodziewałaś się po nim czegoś innego?”
- Zabawna może? Charyzmatyczna? Zmysłowa? - Mieszaniec po chwili główkowania, zaczął w końcu wymieniać cechy idealnej kobiety. - Umiejąca gotować?

Paro zaśmiała się jak skowronek, ale została pacnięta w ramię i zaprzęgnięta do rysowania koła. Wypięła się przy tym teatralnie i drepcząc drobnymi kroczkami do tyłu, powoli rysowała chybotliwą linię, póki nie wpadła kształtną pupą na zaczytanego albinosa.
Ten położył na niej wolną rękę, bardziej podświadomie, by nie upadła i zamarł na chwilę, gładząc dziewczynę po biodrze.
- Czy ty…
- ...nie mam majtek? - dokończyła za niego bardka, prostując się z rumieńcami na twarzy. - Nie miałam kiedy założyć… czy to przeszkodzi w rytuale? - spytała całkiem poważnie.
- Eeee… nie wiem, poczytam - odparł jak gdyby nigdy nic smok i znowu się zaczytał, a ona wróciła do rysowania.
W wypięty tyłeczek tancerki wpatrywały się dwie pary oczu. Axamander z miną konesera, delektując się widokami, niczym drogim winem i zszokowana oraz zaczerwieniona Gamnira, starająca zapanować nad chaosem myśli, jakie swymi słowami wywołała u niej kurtyzana.

- Zrobiłam… co teraz? - Chaaya wydawała się nieświadoma spojrzeń, lub bardzo dobrze je ignorowała. Wyglądała nawet na zaaferowaną wydarzeniem w jakim uczestniczyła.
- Teraz weź tą… i narysuj… to… - Pokazał jej coś młodzik i dziewczyna po kilku razach przekręcania głowy na boki, zabrała się do starannego rysowania… w tej samej pozycji co poprzednio.
Fiołkowooki poparzył na myśliwą i wyglądało na to, że chciał może coś powiedzieć, ale uciekł szybko wzrokiem w linijki tekstu, kręcąc głową do swoich myśli.
Po dłużących się minutach i dreptaniu, Dholianka ukończyła swoje działo, tylko po to, by zabrać się za kaligrafię.
- Dlaczego ja to wszystko muszę rooobić - poskarżyła się jak dziecko, siadając na ziemi. - Axaaa chodź mi pomóż, tego jest za duuużooo… to nudneeee…
- Oho… zaczyna się - mruknął do siebie gad, przerzucając kilka stron w księdze.
- Jak demon którego wywołujecie ma pomóc w malowaniu znaków? Mnie tu jeszcze nie ma - droczył się z nią rogacz jakoś nie spiesząc się do bazgrania glifów.
- Gamniiirooo… - wyjęczała płaczliwie złotoskóra, podskakując na kolanach.
- Nie jestem dobra w pisaniu. To znaczy umiem pisać, ale wszyscy narzekają że brzydko. - Mimo tych tłumaczeń traperka ruszyła ku bardce, by pomóc jej z tym zadaniem.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć, jesteś kochana - odparła słodko uradowana kobieta z pustyni, łamiąc kredę i dzieląc się z koleżanką. Nvery zaś pokazał jaki glif ma skopiować i jak naczelnik niewolników, stał zgarbiony nad pracami, pilnując… właściwie nie wiadomo czego.
- Acha… - Łowczyni niepewnie przyjrzała się znakowi i zaczęła niezgrabnie rysować kreski, które z grubsza przypominały ów znak. Przy dużej dozie dobrej woli.

Obie panie rysowały… jedna zgrabniej, druga trochę mniej. Czas powoli płynął. Kamala póki miała zajęcie, które nie przerastało jej możliwości, była nawet zainteresowana. Miała w sobie jednak coś z niesfornej dziewczynki, bo gdy kończyła ostatni z glifów, była już mocno niecierpliwa, pomrukując i wiercąc się jak na nudnych lekcjach z kaligrafii.
- Koniec… więcej nie robię..! - obwieściła rozkruszając resztkę kredy w palcach. - Idę się porozciągać… cokolwiek, ty się zajmij resztą.
Zielonołuski wzruszył ramionami, przygotowany na taką okoliczność.
- Czy potrzymałabyś mi księgę Gamniro? - spytał uprzejmie i z dużą dozą nieśmiałości, praktycznie przygotowany na odmowę.
- No… mogę. - Wzruszyła ramionami tropicielka, prostując się i przeciągając. - Nie ma problemu.
Sundari szepnęła coś do swojego wachlarza, a ten zapłonął żywym ogniem, po czym kobieta, z piskiem i śmiechem, pobiegła w głąb ruin, potwierdzając przypuszczenia, że oboje rodzeństwa bardzo dobrze znało to miejsce.

- Nie odbiegaj za daleko… chcesz by cię znowu zaatakowano? - Białowłosy zawołał za krnąbrną trzpiotką, ale tej już w zasadzie nie było.
- Ech… mam nadzieję, że podczas twoich lekcji jest bardziej przydatna… - stwierdził do myśliwej przepraszającym tonem, rozstawiając różne przybory, dorysowując jakieś kropki, gwiazdki i cyferki.
Dziewczyna spokojnie mogła stwierdzić, że jej pismo przy jego, to istny majstersztyk kaligrafii.
- Co teraz..? - Gamnira stała, nie bardzo wiedząc co powinna robić, poza trzymaniem księgi… jak tylko ją dostanie.
Axamander zaś tęsknym spojrzeniem zerkał tam gdzie uciekła tawaif i podejrzliwie w pozostałych… ignorując to co się działo przy kręgu.
- Po prostu trzymaj księgę - odparł spolegliwie chłopak, podając rozmówczyni ciężki tom. - Zostało trochę kosmetycznych poprawek i niedługo przejdę do rytuału. - Chwilę pracował w ciszy. - Słyszałem, że prawie zabiłaś pewnego wróża… niezły numer - zmienił temat, uśmiechając się niepewnie, po czym przerzucając kilka stron, odkręcił słoik z krwią.
Tymczasem tancerka musiała chyba robić okrążenia wokół budowli… sądząc po przesuwającym się dość szybkim tempem płomieniu w ciemnościach.

- Nie bardzo chcę o tym mówić - stwierdziła zawstydzona tym zdarzeniem łowczyni, wyraźnie nie będąc dumna z tej utraty kontroli nad sobą.
- Przepraszam, nie chciałem być wścibski… - odparł smok i zaczął chlapać i bazgrać coś zakrwawionym paluchem na środku koła.
- Dobra… to jest… sztylet jest… teraz tylko ten zwój i… - mruczał pod nosem, kiedy to diablik naliczał trzecie kółeczko “błędnego ognika” na zewnątrz budynku.
Chaaya musiała być piekielnie znudzona skoro wolała biegać dookoła katedry… chyba, że nie była to ona.
Neron zaś gibał się i dalej coś mruczał, co chwila zaglądając do książki. Przerzucając jakąś kartkę w przód… później w tył… znowu coś robiąc przy kole, znowu coś wertując. Czasem złorzecząc na różnorodność interpretacji i niejasności w skalach.
- EJJJ!... Paro… rusz się. Skończyłem… - krzyknął w ciemność, ale nic mu nie odpowiedziało.
- EEEEEJ… gdzie ta baba znowu polazła….
Już miał się ruszyć i jej szukać, kiedy ta wypadła z piskiem i zgaszonym wachlarzem zza popękanej wnęki.
- Widziałam świecącą żabę! - Krzyknęła podekscytowana, ale owa ekscytacja nie udzieliła się jej bratu.
- Gówno a nie widziałaś… chodź tu… możemy odpalić zwój i to chyba tyle, więcej nie zrobimy… bo nie mamy ostatniego składnika - odparł, wzruszając ramionami.
- Kiedy ja naprrrawdę widziałam! Świeciła się! - zarzekała się złotoskóra, podchodząc do kręgu i odbierając zwój.
- Tutaj… tak blisko miasta, to rzadkość - wtrąciła ni z tego, ni z owego tropicielka, ale szybko zamilkła. Axamander zaś obserwował sytuację, jakby bał się, że zaraz coś ich zaatakuje.
- No… właściwie to nie jestem pewna czy to żaba… bo dokładnie nie widziałam… tylko takie światełko w tataraku… - wyjaśniła Dholianka, rozwijając pergamin i odczytując i dopełniając mało skomplikowaną inkantację, wraz z wszelkimi jej rytuałami.
- To na pewno była żaba… - pocieszyła ją cicho przyjaciółka i wpatrywała się w krąg, chyba jako jedyna oczekując, że coś z niego wylezie.
Kamala popatrzyła na nią z wdzięcznością, uśmiechając się smutno, bo brak wiary u jej rodzeństwa chyba nieco ją podłamał.

- No… i tu niby ten spingarafix powinien być… i potem niby miał się demon pojawić - odparł Nero po wpatrywaniu się w okrąg dobrą minutę, jak nie dwie i drapiąc się po głowie, znowu wzruszył ramionami. - To tyle.
- Acha… - odparła Sundari, opierając głowę o bark młodzieńca.
- Coś się ruszyło! O tam… między kamieniami! - wskazała dłonią trochę poddenerwowana Gamnira, a trochę podekscytowana. Pokazywała na kupki gruzu leżace mniej więcej pośrodku kręgu.
- Na prawdę? - zdziwiła się bardka, przyglądając się kupce gruzu. - Nic się nie rusza…
- Ta… pewnie demon krab… albo ślimak… albo nie wiem co… pchła - burknął niby od niechcenia albinos, ale myśliwa miała nieodparte wrażenie, że słyszała jakąś tęskną nutkę nadziei w jego głosie.
- Tttoo… kto podejdzie i sprawdzi? - Gamnira już wyciągnęła swój krótki miecz.
- Może nasz prawdziwy demon? - spytała kurtyzana, spoglądając wymownie na rogacza. - Ktoś tu miał chyba wyskoczyć i pokazać rozwidlony jęzor…
- Prawdziwy demon czeka na ofiarę z dziewicy. Nagiej dziewicy… - odparł zaczepnie mieszaniec, ale ruszył cztery litery, po drodze mrucząc jakiś czar, który otoczył jego tors magicznym, i tylko przez chwilę widzialnym, napierśnikiem.
- Możesz po prostu powiedzieć, że się boisz… - stwierdziła beznamiętnie tawaif, również się ruszając i robiąc gest, jakby chciała podwinąć tunikę.
- Pff… czego miałbym się bać - prychnął ironicznie diablik, ostrożnie przekraczając granicę kręgu. - Ale czar ze zwoju… rzuciłaś poprawnie?
- A skąd mam wiedzieć? Czy ja ci wyglądam na maga? - Przedrzeźniała go Paro, wychodząc za nim z okręgu.
- Mam nadzieję, że jeśli to demon… to nie ten z wczoraj… - wyraził swoje nadzieje Nvery, któremu dobrze było tam gdzie stał.
- A jaki demon był wczoraj? - zapytała zaciekawiona traperka, podczas gdy Axa wrzasnął (a przestraszona Chaaya wraz z nim) inkantację posyłając na oślep kilka magicznych pocisków, które rozwaliły gruz i przepłoszyły dużego, tłustego karalucha.

Wzbudziło to śmiech Gamniry. - No dalej.. to może być demoniczny karaluch.
- Rzeczywiście… może być - rzekło ze śmiertelną powagą w głosie diablę.
- Wystraszyłeś mnie ty głąbie! - wypaliła tancerka, pacając kompana w głowę. - Wydzierasz się, jakbyś co najmniej ze smokiem miał walczyć…
- Cóż… lepszy demon karaluch niż nic… - stwierdził z błędnym uśmiechem jaszczur. - Trzeba to opić…
- To się nazywa wojna psychologiczna. Jestem pewien, że jeśli nie wykończyły go moje magiczne pociski, to karaluch kojfnie na zawał od mojej bojowej inkantacji - rzekł z przesadną pewnością siebie łotrzyk.
- Przy okazji i mnie wykończysz… - szepnęła Dholianka, przytulając się do jego ramienia. - Może by go po prostu zdeptać i ogłuszyć… a później uciąć głowę?
- Można, ale drań zwiał… - oceniło diablę, próbując wypatrzeć w mroku nocy demonicznego karakana.
- Mogę ci poświęcić… chcesz? - Mieszaniec miał nieodparte wrażenie, że w tym tandemie, robi za tarczę.
- Eeejjj… zostawcie go… miasta raczej nie spali, chodźmy do baru - zawołał za nimi Neron, dumny i blady, że może jednak będą z niego magowie.
- A no chodźmy… - zgodził się z nim Axamander i zerknął znacząco na biust Chaai wyraźnie zarysowany pod zwiewnym strojem dziewczyny. - Chyba że… masz jeszcze jakieś inne plany?
- Mogę wypić jedną czy dwie kolejki, a później wyruszam na łowy. - Ta mruknęła kokieteryjnie w odpowiedzi i uciekła ze śmiechem do swoich rzeczy.
- To gdzie idziemy? Nie znam wielu miejsc… - odparł białasek.
- Może Pod rogiem i baryłką? Dawno nie widziałam mojego Vittorio… stęskniłam się! - zaszczebiotała złotoskóra.
- Są ciekawsze miejsca - zasugerował rogacz, ale traperka pogroziła mu mieczem. - Knucie zostaw sobie na inną okazję.
- Nie przejmuj się tak Gamniro - szepnęła konspiracyjnie Paro. - On po prostu wie, że nie ma szans z Vittorio - wyjaśniła, śmiejąc się jak młode nimfiątko.

Na brzegu czekał Marcello. Zanim go ujrzeli, wpierw usłyszeli jego tubalne chrapanie. Najwyraźniej staruszek uciął sobie drzemkę w czasie oczekiwania na ich powrót. Kamala ochlapała jego twarz wodą, budząc go natychmiastowo.
- Co? Za co? Bij, zabij, prosto w mordę! Ah… to panienka. Najmocniej przepraszam i… zapraszam…
O tej porze karczma Vittorio była mocno zatłoczona, przez różnego rodzaju indywidua, dające się skatalogować do szerokiej kategorii: awanturnicy.
Wielu z nich było mężczyznami żyjącymi z miecza, kilka z nich było kobietami. Uczonych tu było mało. Tłok i harmider był spory. A powietrze wypełnione planami, plotkami o pracodawcach i okazjach do zarobienia, skarbach i lochach w których można je było znaleźć.
Albinos był wyraźnie zagubiony w obecnym otoczeniu. Stąpał ostrożnie, rozglądał się niepewnie i w ogóle się nie odzywał.
Sundari ze śmiechem przedarła się do baru, zostawiając nieboraka samemu sobie.
- Vittoriooo! Tęskniłam - zakrzyknęła radośnie, podskakując i opierając się o bar, zaczęła przebierać nogami w powietrzu.
Łowczyni i jej rogaty znajomy rozpychali się tuż za nią. Choć głównie to ona się rozpychała, a ten szedł za nią.

- Ach… to bardzo miłe z twojej strony - odparł karczmarz, po czym dodał zadziornie. - Ale i tak nie dostaniesz nic na kredyt lub ze zniżką.
- Okrutny i nieczuły jak zawsze… - westchnęła smętnie egzotyczna dziewczyna. - Poproszę dwa kieliszki czegoś anyżowego - dodała rezolutnie, stając z powrotem na podłodze.
- W interesach moja droga trzeba być rekinem. Zimnokrwistą rybką - odpowiedział żartobliwym tonem barman, ale po nalaniu trunku… policzył bardce mniej niż powinien.
- W takim razie ja chce być wielorybem… by taki zły, zły rekin mnie nie dopadł - stwierdziła dziecinnie Chaaya, płacąc grzecznie i biorąc oba napitki w łapki, obejrzała się na napchaną ludźmi salę.
Ciężko będzie gdzieś usiąść i porozmawiać, zauważyła ze smutkiem.

- Trochę tu tłoczno teraz - zauważyła Gamnira, rozglądając się dookoła, a Axamander dodał.
- O tej porze zawsze tak tu jest. Tylko rankiem i w południe luźno. Poza tym ostatnio można tu kupić kieliszki porządnego wina za całkiem rozsądną cenę.
- Cieszę się, że Vittorio się powodzi - mruknęła pod nosem kurtyzana, mocząc usteczka w słodkim alkoholu. - M-m smak dzieciństwa… - Rozmarzyła się podczas kontemplacji trunku.
- Wypijemy na zewnątrz karczmy? - zaproponowała myśliwa, po zastanowieniu się.
- Czemu nie, ja prowadzę! - zawołała radośnie Paro i unosząc oba kieliszki wysoko nad głową, zaczęła lawirować między gośćmi, aż nie przedostała się do Nerona pod ścianą, któremu wręczyła jeden likier.
- A ja załatwię nieco więcej tego alkoholu. Z dwóch kieliszków wiele się nie napijemy - rzekł diablik i ustawił się w kolejce przy barze, podczas gdy tropicielka ruszyła za przyjaciółką.

- Wychodzimy już? - zdziwił się zielonołuski, potulnie człapiąc na zewnątrz za rozbrykaną “siostrzyczką”.
- Tu jest za ciasno… będziemy pić na zewnątrz - odparła mu kobieta z pustyni, wychodząc w gęstą mgłę.
- A...ha… chcesz się napić? - spytał chłopak myśliwej, pokazując na kieliszek. - Śmierdzi jak lekarstwo… nie moje klimaty.
Ta wzruszyła ramionami i wzięła kieliszek z jego dłoni.
- Nigdy nie narzekaj na alkohol. Odkaża organizm - stwierdziła mentorsko i wypiła duszkiem zawartość, nawet się nie wzdrygając.

- Moim zdaniem bardziej zatruwa… więc niech przynajmniej smakuje - burknął pod nosem młodzik, opierając się o ścianę blisko okna tawerny, by korzystać z nikłego światła.
Dholianka drobiła w miejscu, przyglądając się kanałowi, który w mlecznych oparach wyglądał jak rów do samego piekła.
- Nie… alkohol to może trucizna, ale bardziej zabija choroby i robaki niż ciebie - stwierdziła Gamnira ironicznie i podrapała się po czuprynie. - I lepiej się przyzwyczajaj, bo na bagnach pije się tylko alkohol. Woda jest zdradliwym trunkiem.
- Mogę wam dać magiczną karafkę z niegasnącym źródełkiem. - Przyłączyła się do rozmowy Chaaya.
- Już ją spakowałem - stwierdził Nveryioth, krzyżując ręce na piersi i zapatrując się przed siebie.
Tancerka nadęła policzki i chyba miała ochotę się trochę pokłócić, ale tylko tupnęła i zapatrzyła się z powrotem w wodę.
- Żadnej takiej wody… żadnych magicznych ułatwień, żadnych cudownych namiocików, żadnych wygodnych podusi - wyłożyła swoje zdanie specka od przetrwania w głuszy. - Ruszasz na nauki, a nie by pozwiedzać moczary. A to oznacza także poznanie wszelkich utrapień, jakie można na nich spotkać.
- Sama kazalaś kupić namiot - przypomniał spokojnie smok.
- Normalny namiot, który wieczorem trzeba samemu rozłożyć. A nie te magiczne coś samo się składa i rozkłada. Torba też ma być normalna. Żadne pojemne cudeńka - uściśliła łowczyni.
- Ale wiesz, że wodę można odkazić zagotowując ją? - spytał beznamiętnie młodzik. Wyglądał trochę tak… jakby odbywał podobnych rozmów tysiące.
- Można robić wiele rzeczy, ale nie wszystko jest warte zachodu - odparła kobieta i spojrzała na białowłosego z rozbawieniem. - Nie próbuj być mądrzejszy niż tubylcy. Bo się sparzysz.
- Nie o to chodzi… po prostu mówisz… - zaczął z automatu, ale uciszyła go tawaif.
- Co ci mówiłam o wypominaniu. Zero wypominania… zero łapania za słówka. Milczenie jest złotem. Ucz się na moim przykładzie…
Chłopak już się nie odezwał, wpatrując się tym razem w ziemię.
- Ogień będziemy palić krótko i nie za duży. Ogień przyciąga uwagę, a my nie chcemy skupiać uwagi na sobie - odezwała się tropicielka i zerknęła w kierunku drzwi karczmy wraz z resztą, z której to wychodził Axamander z kieliszkami czerwonego trunku na drewnianej tacy.

Albinos zaśmiał się pod nosem, wyglądając przy tym jak stary nietoperz, podczas gdy jego siostra miała minę, jakby połknęła robaka, co tylko jeszcze bardziej go bawiło.
- Sprawdźmy więc jak dobre tu wino jest. Przyniosłem każdemu po dwa kieliszki. Na mój koszt - ozwał się wesoło mieszaniec, “nie zdając sobie sprawy” z powodów zakłopotania Kamali.
- AHAHAHA!! No dalej siostruniu… napij się, śmiało - zakpił skrzydlaty szyderczo, biorąc jeden kieliszek w smukłe palce. - Tyle się go nadźwigałem, a nawet nie spróbowałem jak smakuje… - dodał pod nosem, biorąc sporego łyka.
- Mmm… słodkie i mocne, nie dziękuję, zmarnowałeś tylko pieniądze. Mówiłam ci, że nie piję czerwonego wina - odparła rogaczowi Sundari, zasłaniając się naparstkiem likieru.
- Smaczne… - stwierdził fiołkowooki, ale widać było, że też nie jest jego fanem.

- Ale to tylko dwa kieliszki, a nie cała butelka. - Tymczasem naciskał z wesołym uśmiechem diablik. - Za mało by upić.
Traperka duszkiem wychyliła oba swoje kieliszki pod rząd.
- Axa… kochany mój… - odparła słodko Chaaya. - Nie napiję się z tobą wina, bo rzuciłabym się na ciebie jak kotka i wyssała nasienie do cna z twojego ogonka - dodała zgryźliwie. - Po za tym… to wino było moje. I już zdążyłam się go opić, zwłaszcza, że jedną beczkę dalej trzymam w swoim pokoju.
- Obiecanki i macanki… myślę, że nawet po całej butelce byś się nie skusiła. - Mężczyzna wystawił rozwidlony język niczym mały chłopiec. - Więc mnie tu nie łudź takimi wizjami. Poza tym to dwa kieliszki… ze mną się nie napijesz?
- Pójdę już - odparła kurtyzana, dopijając anyżówki i wręczając pusty kieliszek Nveremu. Chłopak westchnął tylko i pokręcił głową w zrezygnowaniu. Diablę nie było za dobre w te gierki, być może sprawdzały się na prostych dziewczynach… ale Kamalasundari do nich nie należała.
- Do jutra Gamniro, załóż buty, potrenujemy trochę. - Pożegnawszy się pomachaniem dłoni, ruszyła w kierunku przystani z łodziami.

- Starczyłoby jej pół kieliszka, lecz wszystko popsułeś - burnknął gad, odstawiając na tacę puste kieliszki i biorąc swoją ostatnią porcję wina.
- No cóż… zdarza się… - stwierdził niezrażonym tonem diablik, wypijając swoją porcję wina. Zaś łowczyni zabrała się za trunki swojej mentorki nie okazując efektów upojenia.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 27-08-2018, 14:56   #177
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Marcello siedział w łodzi u kolegi i grał w remika. Stawka, jak i emocje z nią związane, była wysoka. Jak się okazywało, stary wilk morski był o krok od wygranej, lecz jego przeciwnik chyba miał jakiegoś asa w rękawie. Na jego nieszczęście… zjawiła się Chaaya.
Piękna i ponętna, z rumieńcami na twarzy i wyraźnie zarysowanymi sutkami pod zwiewną suknią. Partię wygrał więc Marcello, ku zdziwieniu wszystkich tam zebranych, po czym zgarniając kopkę złota do kieszeni, zabrał bardkę na umówione miejsce. Przez całą drogę śmiał się i pytlował, jak to udało mu się wszystkich oszukać, nie będąc chyba do końca świadomym, kto tak naprawdę wygrał tę rozrywkę. Kurtyzana nie odzywała się i tylko spolegliwie chichotała.
Kurs miała darmowy, więc gdy tylko została wysadzona pod murem świątyni, oddelegowała gondoliera na spoczynek.
- Ale na pewno? Nie miałem panienki pilnować przed rogaczem? - zdziwił się mężczyzna, nie będąc do końca pewien, czy chce aby opuszczać swoje stanowisko prywatnego ochroniarza “jaśnie panienki”.
- Na pewno, na pewno… umówiłam się tu z Jarvisem. Nic mi nie będzie.
Po takich zapewnieniach staruszek skłonił się, uchylając kapelusika i odpłynął… zapewne do taniego baru i burdelu.
Dholianka przez chwilę stała w ciemnościach, przypominając sobie o napaści jaka miała miejsce w niedalekiej okolicy. Przez chwilę przeklinała siebie, że pozwoliła piratowi odpłynąć.
Pamiętając jednak, że oprychy karmią się strachem, starała się nie wyglądać na przestraszoną i dumnie wkroczyła do budynku.
Nie musiała zapalać ognia. Księżyc i gwiazdy na niebie pod sufitem, oświetlały wszystkie przeszkody na drodze do ołtarza. Jarvisa jeszcze nie było… lub krył się gdzieś w ciemnościach. Kamala rozejrzała się podejrzliwie, zanim nie ściągnęła sukienki i nie usiadła na wygładzonym marmurze, zapatrując się w nocy nieboskłon. Magiczny czy nie, robił wrażenie.
Tancerka po chwili opadła nagimi plecami na chłodny kamień i wyciągnąwszy rękę z wystawionym paluszkiem, zaczęła łączyć iskierki w konstelacje. Kątem oka zauważyła jak świątynię wypełniały pasemka… dymu?
Nie. Mgły. Pełzała po ziemi, zalewając pomieszczenie szarym oparem, zmniejszając jej pole widzenia.
Sundari nie przeszkadzało to jednak, póki mogła spokojnie oglądać sklepienie. Nie była już przestraszona… choć zdawała sobie sprawę, że naga i bez broni, była bardzo łatwym kąskiem do pochwycenia. Czuła jednak, że nic gorszego, czego już nie zaznała, nie może ją w tym mieście spotkać i to pozwalało jej zachować “zimną” krew.
Zimną… bo nie obawiała się o swój los, lecz gorącą… bo nocne niebo działało na nią tak, jak czerwone wino.
Jeśli czarownik nie zjawi się w najbliższym czasie, kobieta wymyśli sobie zaraz jakąś ciekawą rozrywkę, ze swoimi paluszkami.

Mgły przybywało i… wśród oparów, dało dostrzec się jakąś krążącą sylwetkę, zapalającą tu i tam magiczne światła.
Spokojnie przemierzała pomieszczenie ukryta w dymie, powoli i systematycznie przybliżając się do leżącej ślicznotki.
Zaalarmowana Chaaya przyglądała się tajemniczej osobie sunącej niczym mroczna zjawa. Nie była pewna, czy to kochanek i ma się cieszyć, czy może zacząć ciskać kule ogniste, które nosiła na swojej szyi.
Postanowiła “dyplomatycznie” poczekać na rozwój wypadków, choć nie leżała już jak senna rusałka, a czaiła się jak dzika amazonka gotowa do ataku. Brakowało jej tylko dzidy, którą mogłaby cisnąć.
- Nie jesteś taką potulną ofiarą, jak twierdziłaś, że będziesz. - Żartobliwy głos magika przerwał ciszę. Chłopak okryty był czarną szatą i karnawałową maską, zakrywającą wszystko poza ustami. Zakończywszy przygotowania i podchodził powoli do tawaif z łobuzerskim uśmiechem.
Dziewczyna zrobiła wielkie, jak u sowy, oczy, po czym zanim się spostrzegła, wybuchła gromkim śmiechem. W połowie próbowała zdusić w sobie wyśmiewczą sawlę, machając rękoma jakby się oparzyła i zakrywając dłońmi usta, ale im mocniej się starała, tym bardziej się śmiała.
Przywoływacz w żadnym wypadku nie wyglądał jak mroczny i lubieżny kultysta z jej wyobrażęń, ale nie powinno jej to dziwić, gdyż dzieliła ich ogromna przepaść kulturowa. Niemniej… złotoskóra dała się zaskoczyć i… paść ofiarą samej siebie.
- Nie wyszło mi co..? - Uśmiechnął się przebieraniec, stając przed widzką, głaszcząc ją czule po głowie. - Ale nie miało być strasznie, tylko… niezwykle i zmysłowo.
Pochylił się i szepnął jej do ucha. - Pod szatą nie mam żadnego stroju. Ani skrawka materiału.

Kilka srebrzystych łez zebrało się w kącikach orzechowych oczu bardki, po czym spłynęło po policzkach, podczas gdy Dholianka starała się kontrolować swój oddech.
- Co to… jest? Co ty masz na twarzy? - spytała ciekawsko, wyciągając palce do kolorowej maski. Wprawdzie widziała już wcześniej podobne cudeńka, ale nigdy z bliska, ta była… pstrokata i z zawiłymi ornamentami oraz różnorakimi piórami. Patrząc na nią, miało się wrażenie, że patrzy się na rajskiego ptaszka o niesamowitym upierzeniu.
Chwile przyglądała się z fascynacją na rzadkie (choć nie w tym mieście) dzieło, po czym sięgnęła ustami do warg mężczyzny, całując go na powitanie.
- To maska jakie nosi się na balach, by ukryć tożsamość i jednocześnie zostawić wiadomość wtajemniczonym. Robi się je na zamówienie i… używa raz. Potem tracą na wartości i łatwo je kupić po niższej cenie. - Jarvis tłumacząc, nachylał się nad ukochaną i muskał jej szyję i obojczyki pocałunkami. Od czasu do czasu smakował też czubkiem języka skórę, pomrukując cicho.
- Jak poszło wywoływanie demona? Udało się? - zagadnął.
Kurtyzana jeszcze chwilę podziwiała i delikatnie dotykała zdobień na okryciu twarzy partnera, powoli oswajając się z jego nowym wyglądem.
- Jest piękna… i ty w niej też jesteś piękny - mruknęła, odchylając głowę do tyłu, by jej wielbiciel miał większe pole do zabawy.
- Cóż… nie poszło tak jak sobie to zaplanowałam. Nvery bez mojej wiedzy zaprosił Axamandera… nie znalazł też odpowiedniej sali, a ja nie kupiłam saka...sama...ss-czegoś, więc jedyne co się pojawiło w nieszczęsnym kręgu to karaluch. Jeśli w najbliższym czasie miasto stanie w płomieniach, to wiesz czyja to sprawka… czarciego robala.
- To dobrze… takie robale łatwo rozdeptać, choć czasami zagrożenie przychodzi w małym opakowaniu. - Po tych słowach egzotyczna panna poczuła jak wargi czarownika opatulają twardy szczyt jej piersi i przez chwilę skupiają pieszczoty na tym jednym punkciku jej ciała. Przez chwilę doznania płynęły stamtąd, a potem Smoczy Jeździec zabrał się za wodzenie ustami po szyi, jednocześnie majstrując coś pod swoją szatą.
- Byłam u Vittorio… podobno wszyscy zachwalają pewne, czerwone wino jakie tam sprzedaje… - Kamala odezwała się z wyraźnym szczęściem, opadając na zimny kamień pod sobą. Chwilę przyglądała się “kultyście”, którego “ofiarą” padła i uśmiechnęła się szeroko i promiennie, lekko marszcząc nosek.
- Czy mój rytuał będzie bolesny? - spytała z lekkim przestrachem w głosie, ale mag wiedział, że to tylko gra pozorów.
- Przyzwiemy demona rozpusty, właściwe dwa demony i wepchniemy je w nasze ciała i będą bardzo… wyuzdane…. - wymruczał cicho chłopak, wyciągając spod szaty pędzelki oraz gliniany słoiczek, wypełniony krwisto-czerwoną mazią… pachnącą poziomkami. Niewątpliwie przygotował się do tego rytuału.
- Strasznie… to straszne… boję się panie kultysto. - Dziewczyna westchnęła ckliwie, zatapiając dłonie w swoje włosy. Jedna noga uniosła się w powietrze i powędrowała na ramię kochanka, po czym wierzchem zaczęła gładzić go po policzku.

Jarvis odruchowo nachylił się ku jej stopie, chwytając duży palec zębami, ssąc go delikatnie. Zanurzył pędzelek w mazi i pomieszał nim, a następnie, zezując nieco, zaczął wodzić nim po ustach dziewczyny nakładając ”rytualny malunek”.
Wzrok leżącej na ołtarzu pociemniał od przyłwyu silnych emocji. Sundari niemal dławiła się od uczucia miłości, gdy patrzyła starania towarzysza.
Jak go było nie kochać do szaleństwa, gdy bawił ją i zaskakiwał, rozpieszczał, pielęgnował i pieścił? Dholianka czuła jakby schwytała samo słońce do siatki na motyle. Chciała je przytulić i pocałować, lecz nie mogła zepsuć przedstawienia jakie zostało dla niej przygotowane.
Oddychała więc ciężko, spoczywając przed nim, jak wyłowiona z morza syrenka. Źrenice jej oczu rozszerzały się i zwężały, a przecież sala praktycznie pogrążona była w półmroku.
- Będziemy się kochać do rana? - spytała niemal bezgłośnie.
- Tak… z przerwami na posiłek. Lub tak długo na ile starczy nam sił, nim zmorzy nas sen. Godiva obiecała nas pilnować, by nikt nam nie przeszkadzał. Możemy robić wszystko na co przyjdzie nam ochota i tak głośno jak zechcemy… - mruczał Jarvis, z pietyzmem i precyzją nakładając pędzelkiem warstwę słodkiej, poziomkowej konfitury na wrażliwe na dotyk miejsca na ciele tancerki.
Ta zacisnęła dłonie w piąstki, drżąc z ekscytacji i podniecenia. Wyglądała na bardzo szczęśliwą, jak dziecko, które widziało przed sobą prezent niespodziankę, nie mogąc się doczekać kiedy je rozpakuje.
- Kocham cię… - szepnęła, by szybko się zreflektować. - Mój mroczny i lubieżny panie kultysto.
- Cóż… co ci powiem moja śliczna. Jesteś wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, idealna. Jesteś jak… Alsemouire… najcenniejszy klejnot jaki znaleziono w tym mieście. Czerwona jak wino perła, wielkości ludzkiej pięści. Nie ma takiej drugiej. - Pędzelek schodził niżej… coraz bliżej intymnych obszarów, a łakomy wzrok jej ukochanego obiecywał ucztę dla zmysłów.
- Dziękuję… - Powiedziała tawaif po chwili namysłu i napięcia, w oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
Następnie oblizała dolną wargę, smakując skłodki sos z leśnych owoców. Poziomki… to takie mniejsze truskawki, a jednak ich smak był zgoła inny od ich większych kuzynek. Niesamowite jak natura potrafiła zaskakiwać różnorodnością… niesamowite, że przywoływacz potrafił przykładać uwagę do takich szczegółów.
Chaaya chwyciła za brzegi ołtarza, zaciskając na ich krawędziach palce. Musiała być cierpliwa i spokojna, by nie zlizać do końca słodkiego dżemu z ust, by nie upić się blaskiem gwiazd, by nie popędzać ani siebie, ani partnera, ani nocy.
By móc się rozkoszować.

Pędzelek łaskotał podczas nakładania malunków na ciało. Zwłaszcza, że magik przykładał uwagę do detali. Trwało to chwilę, a gdy mężczyzna skończył i ocenił dzieło, uśmiechnął się i odezwał się tymi słowy.
- Nechtu ercatata nicto… czas na konsumpcję.
Zabrał się do niej przyciskając usta do warg kurtyzany, całując ją zachłannie. Pierwszy pocałunek tej nocy… smakował owocowo.
- Powiedz mi co mam robić… nie chcę zepsuć rytuału. - Złotoskóra brzmiała na nieco zagubioną. Nie chciała przecież wybuchać śmiechem po raz drugi lub palnąć równie głupim tekstem, niweczącym całą misternie budowaną amosferę.
- W sumie to powinnaś na razie grzecznie leżeć i delektować się sytuacją, a potem… zostało jeszcze trochę mazidła, którym będziesz mogła wykorzystać na mnie, w sposób jaki tylko przyjdzie ci do głowy - szeptał czarownik, zbierając “farbę” z szyi kochanki czubkiem języka i muśnięciami warg. - Co ty na to?
- W takim razie oddaje się pod twe władanie mój panie… - odparła bardka, przymykając oczy i skupiając się na równym oddechu.

Znalazła się w innym świecie… świecie ciemności, która nie przerażała, ciemności, która otulała jak kochająca matka. Gdy wzrok przestał grać główną rolę, inne zmysły przejęły kontrolę. Chłodny marmur stał się wyraźniejszym odczuciem… choć teraz Kamala zauważyła, że ów kamień, z którego był zbudowany ołtarz, wydawał się jakby bardziej… miękki i wygodny? Niezupełnie jak marmur.
Ta myśl jednak za bardzo nie zaprzątała głowy kobiety z pustyni, bo ta zdominowana została przez język kochanka.
Czuła jak ten, ciepły i wilgotny łobuz, przesuwa się po jej skórze, łaskocząc ją i sprawiając przyjemne doznania. Punkcik - niczym światełko w ciemności - przesuwający się po jej wrażliwych miejscach. Mogła się tym delektować, bo “kultysta” wszak był jej niewolnikiem. Więźniem jej urody, charakteru, uśmiechu… wargi Sundari instynktownie się wygięły w ten grymas. Wszak Jarvis lubił jej uśmiech.
Dotarli do piersi... tu język wił się po spirali, leniwie wspinając się na szczyt pierwszej z półkul. Oddech tancerki zrobił się bardziej gorący, wszak wiedziała, co się stanie na końcu.
Przywoływacz był coraz bliżej i bliżej.
Jej policzki coraz cieplejsze.
Pocałunek.
Usta objęły twardy karmelek na szczycie biusty i zaczęły zaczęły go ssać i pieścić. Dholiankę kusiło by pacnąć towarzysza… wszak miał całe ciało do uwielbienia, ale też… kusiło ją, by pozwolić mu się bawić. Wszak było to przyjemne, rozpalało jej ciało, które jawiło się teraz jak zamieszkana świątynia miłości. Nie rozpusty, nie lubieżności, a czystej i czułej miłości.
Uczucie niemal jej obce i być może właśnie dlatego dlatego, nie pozwoliła sobie na żaden ruch, by nie zakłócić tej niezwykłej chwili.

Smoczy Jeździec z czułością i pietyzmem oraz lubieżnością… zajął się drugą piersią, wodząc językiem i dochodząc na samą górę. Cały czas ciało bardki odczuwało przyjemne doznania, połączone czasem z łaskoczącymi skórę puklami włosów, które co chwilę musiał poprawiać. Tawaif nie widziała tego, ale czuła… będąc wszak żywą mapą, po której podążał język kochanka.
Wyobraźnia podpowiadała Jarvisa… jako dzikiego barbarzyńcę… takiego jak ci z Północy. Dzikusa przepełnionego pożądaniem, który po raz pierwszy widział kobietę i dla którego Chaaya była przewodniczką po świecie zmysłowych rozkoszy.
Smakującego nowe doznania, tym razem dosłownie. Jego wąskie usta tańczyły na jej brzuchu i… tu dziewczyna nie wytrzymała, poddawana takim pieszczotom, zachichotała. Niemniej “karą” za to był tylko czuły pocałunek wprost w usta, przypominający jej, że kochankowi nie przeszkadza, jak czasem wyjdzie z roli.
Po pieszczocie brzucha, czarownik zabrał się za nogi… łono pozostawiając sobie na deser. Powoli język mężczyzny, muskał uda lężącej pod nim partnerki, wywołując jej mimowolne wiercenie się.
Miłość miłością, ale ciało Kamali było już rozniecane wystarczająco długo, by oczekiwać czegoś więcej. A on się droczył z nią… łajdak, szuja, gadzina! Znała go dobrze i te jego sztuczki, chciał ją doprowadzić do wrzenia. Chciał, by pragnęła się na niego rzucić! I udawało mu się to!
Cichy syk irytacji wyrwał się spomiędzy warg Sundari, ale niewiele mogła zrobić, jeśli nie chciała zepsuć atmosfery.

W końcu! Język przywoływacza powoli zabrał się za zlizywanie ostatniej warstwy sosu, tej ukrywającej kwiat kobiecości, aż wreszcie, zaczął muskać najbardziej wrażliwe obszary Dholianki, wielbiąc je lubieżnymi ruchami.
Jarvis sięgnął głębiej, wyrywając już z jej ust jęki i pomruki.
Ciężko było spokojnie leżeć na ołtarzu, powoli wijąc się i prężąc, czując się całkowicie owładniętą pieszczotami kochanka. Może mag nie kłamał, może jakieś lubieżne demony siedziały w ich ciałach? Może…
nie miało to znaczenia. Impulsy przyjemności wzbierały niczym szalejące morze. Mocniej, mocniej, mocniej… każde kolejne liźnięcie sprawiało, że bardka coraz głośniej śpiewała melodię rozpusty. Nie było już nic z czerwonego sosu na jej ciele, poza dowodami żądzy jaką to jej wybranek wyzwalał. Była wszak ona instrumentem w jego “dłoniach”, bezwstydnie oznajmiając przyjemność w swoim głosie, aż krzyknęła… a może to wszystkie maski krzyknęły, rezonując w świątyni, która wielokrotnym echem odbijała rozkosz ofiary rytuału.

Aż w końcu nastała głucha cisza, mącona jedynie cichymi oddechami. A właściwie tylko jednym.
Teraz to predator znalazł się w sidłach pragnienia, kiedy to jego zdobyć, leżała nieruchomo, niczym umarła na piedestale z delikatnym, tajemniczym półuśmiechem na wargach.
W końcu złotoskóra otworzyła oczy, wpatrując się czarnymi, jak rytalne węgle, oczami w sam środek rozgwieżdżonego nieba.
“Nieumarła” powróciła do życia, lecz z jakiegoś powodu Jeździec miał nieodparte wrażenie, że owe życie nie było tym samym do którego się przyzwyczaił, które zdążył poznać i pokochać.
Gdyby nie to, że miał już okazję spotkać się z tą dziwną istotą, która tak perfekcyjnie imitowała ciało jego miłości, mógłby pomyśleć, że może faktycznie przywołał właśnie demona z którym przyjdzie mu się kochać do białego rana.
Umrao była sprytna i co najważniejsze silna. Podczas gdy Deewani dawała odwagę, ona podtrzymywała kruchą istotę jaką była Kamala, niczym filar sklepienie. Umrao była tytanką, która swą największą słabość, wpierw zmanipulowała, następnie zniewoliła, by na końcu przekuć w swoją śmiercionośną broń.
Jej ciało. CIało które nigdy nie miało należeć do niej samej, a do mężczyzn którzy ją wykupili, niczym podstępne, zatrute ostrze zatapiało się w ofiary, wysysając z nich siły witalne, którymi później karmiła samą siebie.
Jarvis lubił gdy Sundari traciła nad sobą panowanie, ale czy przypadkiem nie ostrzegała go przed tą dziwną siostrą bliźniaczką z którą dzieliła ciało?

- Witaj kotku… tęskniłeś? - spytała filuternie kurtyzana, opierając się na łokciach, by popatrzeć na tego, którym dzisiaj się posili. Małego, słodkiego robaczka, którego zamknie w słoiku i gdy tylko najdzie ją ochota na małe co nieco, sięgnie po niego, by odgryźć kolejny kęs jego ciała. - Co powiesz na zamianę rolami?
Nie tylko spojrzenie się zmieniło, ale i ton głosu, nie należał on już do słodkiej dziewczyny, a zmysłowej kobiety. Co gorsza, była to niebezpieczna kobieta, bo zdawało się, że dokładnie wiedziała czego chciała. Z takimi walka była najtrudniejsza, nie dało się ich zwodzić, nie dało także przestraszyć.
- Witaj… śliczna… a co się stało z Kamalą? - zapytał ostrożnie mężczyzna, leniwie podciągając szatę do góry, by ją zdjąć. W tej chwili klęczał między nogami leżącej bardki, więc Umrao szybko dostrzegła to, co tak lubiła w kochanku. Twardy oręż miłości, w pełnej gotowości do wykorzystania, w dowolny sposób jaki mógł tej masce przyjść do głowy. A ona wszak pomysłów miała wiele.
- Aćha… czy ja słyszę w twoim głosie strach? - zakpiła rozpustnica, śmiejąc się jak sadystyczna królowa, przyglądająca się krwawemu teatrowi. - Od samego rana próbowałeś mnie wywołać, a gdy w końcu ci się udało, pytasz mnie gdzie jest Kamala? Niegrzeczny chłopiec… - dodała z wyjątkowo kocim pomrukiem, który w nieodpowiednich ustach mógł brzmieć na wyjątkowo złowrogi i diaboliczny.
- Niepokój… ale o ciebie. Wiesz dobrze… - Czarownik okryty już tylko maską na twarzy, pochylił się ku twarzy sukkubicy, przesuwając palcami po jej policzku. - ...że jesteś… kusząca, wszystkie jesteście. Bo wszystkie jesteście razem nią. Tą którą kocham.
Pocałował drapieżnie jej usta, delikatnie kąsając w wargę. - Tak... czasami potrafię być bardzo niegrzecznym chłopcem.

Tancerka zmieniła pozycję z półleżącej na bardziej siedzącą. Wsunęła dłonie we włosy mężczyzny, zaczesując je mocno do tyłu, aż skóra jego skroni i oczu się lekko napięła, a on sam musiał odchylić głowę nieco do tyłu.
Teraz to ona pocałowała jego, wymuszając swoje pierwszeństwo w tej pieszczocie. Najwyraźniej dla Umrao nie liczyły się potrzeby kompana, a jej własne.
- Jesteś bardzo naiwny, niczym małe, wychudzone kocię. Nie jesteśmy takie miłe jak ona. Lepiej uważąj, gdy po nas sięgasz. - Odkryte w enigmatycznym uśmiechu zęby, ukąsiły dolny płatek ucha przywoływacza, szczypiąc go i ssąc przyjemnie, ale nie delikatnie. - Połóż się, teraz ja poprzywołuje demony…
- Najwyraźniej nie dałem się jeszcze dobrze… poznać z innej… mroczniejszej strony - mruknął ze zdawkowym uśmieszkiem Jarvis, kładąc się jednak posłusznie, by teraz Umrao się mogła pobawić. - Jakie twe imię?
- Chaaya ty głupku - zakpiła Dholianka, sięgając po słoik z pędzelkiem, którym zamieszała w cieczy. - Ale inne wołają na mnie Umrao. Przywołałeś mnie, żeby się ze mną pieprzyć, czy przeprowadzać wywiad? Rozmowy ze mną są ekstra płatne… wyjątkowo szybko się nudzę. -
Mokry ogonek z miękkiego włosia, dotknął męskiego pępka, tworząc od niego ślad powoli rozchodzącej się na zewnątrz spirali.
Mag spoglądał na dziewczynę zamyślony, bo przecież jej nie przywoływał. Ot, wykorzystał to czego się nauczył kiedyś, na latającym okręcie. Jak sprawić przyjemność.
Oddychał powoli i przyglądał się z zaciekawieniem emanacji, podpierając się na łokciach. Trochę go jednak martwiło “zniknięcie” Kamali.

Złotoskóra siedziała mu okrakiem na jednym udzie, przylegając swym kwiatem ciasno skóra do skóry. Od czasu do czasu poruszała się sugestywnie w przód i w tył, uśmiechając się wymownie do samej siebie. Ciemne jak otchłań oczy, nie odrywały się od bladego torsu, na którym powoli powstawał orientalny wzór z dużą ilością “języków” lub płatków, promieni, kropek i linii łączących się z innymi liniami, tworząc dość abstrakcyjny wzór pajęczyny(?). Centrum wszystkiego był pępek, peryferiami zaś żebra i sutki.
Męskość Jeźdźca stała niczym maszt w żaglówce i omijana była, jak na złość, do samego końca. Gdy obraz na jego torsie został skończony, czarownik dość szybko zorientował się, że miał do czynienia z pieczęcią. Nie taką magiczną, a symboliczną. Rzecz, której pełno na pustyni, tak samo jak i piasku.
Umrao zaśmiała się cicho, brzmiąc przy tym dość skrzekliwie i “skrzypiąco”, po czym mocząc pędzel w resztce poziomkowego sosu, obrysowała główkę jarvisowej włóczni, by następnie poprowadzić dwie pionowe linie, równolegle do siebie. Jedną z przodu, prowadzącej do nasady, aż do pępka włącznie, a drugą z tyłu, schodząc między jego klejnoty. Następnie wyskrobując to co pozostało w słoiczku, zaczęła łączyć obie kreski, stawiając między nimi po obu ich stronach poprzeczne szczebelki po siedem na każdą stronę.
Po skończonym dziele, mężczyzna usłyszał tylko jakiś pomruk, który brzmiał trochę jak “m-hm”, a później brzdęk tłuczonego szkła, gdy słoik poszybował wysoko w powietrze za plecy tancerki i roztrzaskał się o którąś z figur.
- Popsułeś mi trochę wizję, nie powinieneś się rozbierać - rzekła wyniośle kochanka, pochylając się nad orężem i wyciągając do niego język dotknęła go w sam czubek. Delikatnie i pobieżnie, a jednak wprawiając twardy pal w delikatny chybot.
- Jak… to? - “Torturowany” amant, dzielnie udawał obojętność na dotyk kusicielki. - Przecież… ściganie ze mnie szaty, byłoby nudnym i niepotrzebnym… zajęciem.
- Tak to… odsłoniła bym tylko to co jest mi tej nocy potrzebne, a resztę ukryła i unieruchomiła, by mi nie przeszkadzano. - Gorący oddech owiewał Berło miłości przy każdym wypowiadanym słowie. W końcu kurtyzana zsunęła się swym łonem na piszczel leżącego i pochyliwszy się przed rozchylonymi udami ofiarnika, dotknęła końcówką języczka skórę łącząca oba klejnoty rodowe ze sobą. Tam też rozpoczynał się szlak, specjalnie przygotowany na te spotkanie.

Chaaya zlizywała powoli cieniutką linię soku, pnąc się nieśpiesznie w górę, następnie zatoczyła zwycięski krąg na szczycie wzniesienia i zabrała się do powolnej wędrówki w dół ku dolinie podbrzusza.
- Czyli… jestem… twoją… zabawką? Uważaj… mam przekorną naturę. I potulny kotek… może nagle… stać się nie tak potulnym… lampartem… - Jarvis próbował ją postraszyć, choć mówienie zaczynało sprawiać mu trudność pod jej dotykiem.
Dholianka zaśmiała się rozkosznie, spoglądając w oczy kochankowi. Jej spojrzenie było jak kategoryczna odpowiedź. Nie ważne kim jest teraz i kim się stanie, zabawka zawsze pozostanie zabawką. Czy weźmie ją siłą, czy łagodnie i tak uzyska spełnienie, a tylko to się dla niej liczyło.
Tawaif wróciła do pieszczoty, język dotknął początku spirali, tu panna przysunęła się bliżej i jej liźnięcie nie było tylko drobnym obrysunkiem koniuszka, a pełnoprawnym liźnięciem. Nie odsuwając głowy, jednostajnnym ruchem, przesuwała się po linii, aż nie dotarła do “serca” mandali.
Złożyła usta jak do pocałunku i przyssała się zmysłowo do początku każdego istnienia, najintymniejszego i najdelikatniejszego miejsca.
Pępek…
niby tylko miejsce, które było tylko wspomnieniem, swoistym znamionem pozostawionym po matce. A jednak dotyk tu powodował nie tylko łaskotki, ale i ból, świeżbił i pieścił, podniecał i niepokoił.
Chłopak zadrżał od zimnych i gorących dreszczy, oblewających jego ciało, spinających mięśnie jakby raził go ładunek elektryczny. Nawał uczuć ze sobą sprzecznych mieszały zmysły, nie wiedział już, czy jest mu dobrze, czy “niewygodnie”. Czy ma się poddać, czy uciekać.
Umrao nie pozwoliła mu także na upewnienie się, co do owych uczuć, odrywając wargi z głośnym cmoknięciem. Chłodne powietrze owiało, czerwony ślad, przyprawiając o gęsią skórkę.

Pieczęć została złamana i pozostał po niej tylko kwiat na tle sieci pajęczyny. Bardka zabrała się za za zlizywanie abstrakcyjnych linii, gdy żądza mężczyzny otulona była jej biustem. Ten dotyk był za delikatny, by mógł doprowadzić do spełnienia. Lecz on, wraz z wyobraźnią i doznaniami na torsie, potęgował jednak uczucie “naładowania” i napięcia. Jeszcze chwilę, a wystarczy kosmyk włosów opadły na jego włócznię, by skończył tą słodką katorgę.

Tymczasem na ciele czarownika pozostał już tylko kwiat oraz szczebelki na jego męskości. Teraz gdy cała otoczka została skonsumowana, mag rozpoznał okaz zdobiący jego ciało.
Lotos.
Że też wcześniej na to nie wpadł.
Chaaya przestała go lizać i przeszła w pieszczotę ust, starannie scałowując centymetr po centymetrze, każdą lepką kroplę poziomkowego dżemu.
Wnętrze świątyni rozbrzmiewało cichymi cmoknięciami, jakby jakiś uparty grajek skitrał się w kącie sali z trójkątem muzycznym i co chwila, uderzał w niego pałeczką.
Istny ból dla uszu i ciała spragnionego ekstazy.
A przecież w zupełności wystarczyłoby mu, gdyby wzięła go do ust i sprawiła mu raj na ziemi. Nie musiała się tak znęcać i szarpać każdą strunę jego nerwów, jakby sprawdzała kiedy i która pęknie pierwsza.
Tymczasem żadna z nich, choć napięta i boleśnie drżąca, nie rwała się do przerwania tego błędnego koła. Jakby albo organizm leżącego zmówił się przeciw niemu, albo jakaś siła, nie pozwoliła mu na chwilę słabości.

Nad ołtarzem zrobiło się cicho. “Cień” Kamali rozsiadł się wygodnie w nogach kochanka, zajmując pozycję przed głównym bohaterem spotkania. Zanim jednak język spotkał się z napiętą skórą jarvisowego pożądania, dwie ciepłe dłonie ułożyły się na piersiach mężczyzny, kciukami drażniąc jego sutki, a pozostałą czwórką palcy, wbijając lubieżnie pazurki w delikatną skórę nad nimi, rozchodząc się promieniście.
“Jarvis” przechylił się niebezpiecznie w prawo, gdy koniuszek języka zlizał pierwszy szczebel u samej góry z lewej strony. Głowa tancerki przesunęła się na drugą stronę i tym razem “Jarvis” przechylił się na lewo.
Pozostało sześć linii na każdą stronę… czyli w sumie dwanaście! DWANAŚCIE PRZEKLĘTYCH LINII, powolnie schodzących, coraz niżej i niżej do mniej wrażliwych rejonów.
Prawo, lewo.
Prawo, lewo.
Bogowie, zabijcie.
Prawo, lewo.
Prawo, lewo.
Za co… Sundari… za co…
Prawo, lewo.
Prawo…
GDZIE TO LEWO?!

Sadystyczny i dźwięczny niczym sznur złotych dzwoneczków śmiech, rozległ się nad zgnębionym przywoływaczem, gdy Umrao podziwiała z góry dzieło swojego zniszczenia.
Mały, słodki robaczek, najsłodsza zabaweczka, widziała własne odbicie w ciemnych oczach partnerki, gdy ta zdobywała go powoli, opuszczając na niego swoje pełne biodra.
Uśmiechała się triumfująco i wyjątkowo zmusłowo, drapiąc Jeźdźca po piersiach i zostawiając po sobie czerwone, lekko piekące szlaczki.
- To jest ten moment kiedy kocię zamienia się w jaguara - mruknęła zalotnie, przygryzając dolną wargę i silnym podskokiem, dociskając czarownika do podłoża, wyznaczając w ten sposób rytm i siłę ich spotkania.
- Uważaj… o co prosisz… a nuż się… spełni… - syknął mężczyzna “gniewnie”, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego dłonie zacisnęły się na biodrach pochwyconej tawaif, a usta zaczęły pieścić i kąsać, wystawione mu na te cele, krągłe piersi kobiety. Dociskał i unosił, nabitą na jego maszt kochankę, nadając ich lubieżnemu tańcowi, szybkie i intensywne tempo.

Ich ciała nie mogły długo opierać się żarowi jakie wytwarzali, a przynajmniej nie Jarvis, który dość miał czekania. Szalejąca na nim ognista wichura, parzyła go i obezwładniała, aż w końcu pieczęć na niego nałożona pękła, a on poszybował niczym ptak, wysoko ponad chmury. Dholiance jeszcze chwilę zajęło, zanim nie wyhamowała w siodle swojego ulubieńca, ocierając się o niego jak lubieżna naga, która czeka na więcej i więcej i więcej. Obejmując dłońmi twarz kochanka, przesuwała spierzchniętymi wargami po jego ustach i policzkach, nie całując, a jedynie gładząc oddechem. Ten jednak szarpnął ją po chwili za włosy, by odchylić jej głowę do tyłu i wpić się ustami w jej szyję, niczym spragniony krwiopijca.
I rzeczywiście kąsał ją delikatnie, ale też całował i lizał lubieżnie.

Rytuał przywołania dobiegł końca. Dwa nagie demony splotły się ze sobą ciałami i nikt… ani nic nie było ich w stanie powstrzymać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-08-2018, 16:53   #178
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Obudziła ich muzyka. Cytry, harfy i inne instrumenty strunowe. Muzyka wijąca się wąż, przeskakująca z tonu w ton. Jakby szukająca czegoś, jej tempo zresztą również ulegało zmianie. To nie była ludzka kompozycja. Te bowiem miały kilka zasad, które bez względu na plemię czy naród były niezmienne. Ta melodia, choć dziwnie piękna, była obca ludzkiemu uchu.
Ta melodia towarzyszyła jej… tancerce.
Chaaya i Jarvis nie byli bowiem sami, leżąc nadzy na zaskakująco wygodnym ołtarzu, już nie.
Co prawda nikt nie przemknął się koło Godivy, ale… elfy zgromadziły się w świątyni, jako cho wspomnienia.
Część z nich była ubrana bogato, część biednie, część była naga i pokryta jedynie siateczką świecących tatuaży. Paru innych nosiło maski na twarzy lub opaski przesłaniające oczy.
Nie zwracali uwagi na to co było na ołtarzu. Patrzyli na nią...
Elfia tancerka okryta skąpą białą szatą, tańczyła pomiędzy nimi ciągnąc za palcami kosmyki ognia.
“Tańczyła” choć to, co czyniła, niewiele miało wspólnego z tradycyjnym tańcem jaki znała Dholianka. Jej ciało wiło się zmysłowo z nieludzką gracją przy każdym ruchu. Wyginało się tak bardzo, że wydawało się, iż kobieta nie ma w swym ciele ani jednej kości. Poruszała się jakby była jednością z atmosferą pożądania jaka ją otaczała, a którą sama wyzwala spojrzeniem i gestami. Cały jej pokaz był jednym, wielkim, miłosnym listem do kochanka, w formie pantomimy.

Bardka otworzyła zmęczone oczy i pierwsze co zobaczyła to księżyc. Następnie dookoła niego dostrzegła świetlistą halę, kilka gwiazd i kolejny księżyc. Wokół niej kłębiło się pełno istot, niektóre stały, inne przechadzały się spokojnym krokiem, przecinając swoimi głowami zaczarowany sufit.
Kamala uniosła się nieznacznie, nie będąc pewną gdzie jest, ani kim jest, ani co właściwie tu robi. Jej naga sylwetka, naznaczona miłosnymi śladami, jak i siniakami z ostatniej przygody w dżungli, pozwoliły jej osadzić się w czasie i miejscu.
Świątynia była jednak teraz inna, bo tym razem, żywa i zamieszkana.
Obecność elfów świadczyła o tym, że znalazła się w wizji z przeszłości i choć czuła się niezauważalna, jej nagość ją deprymowała. Nie mogła się jednak niczym okryć, po za własnymi dłońmi.
To rzadko spotykane, by dziwka wstydziła się paradować przed kimś nago, ale Sundari nie była zresztą jakąś tam byle kurwą. Miała swój honor i zasady, o wiele wyżej celujące niż jej koleżanki z ulicy.
Zakryła więc przedramieniem piersi, a ręką kochanka swoje łono i kuląc się na ołtarzu z miną zagubionego dziecka, podziwiała tą, którą podziwiali tutaj wszyscy.
Kapłankę?
Boginię?
Anioła?

“Za seksowna na anioła” stwierdziła zgryźliwie Laboni. “Za sucha na demona…”

Elfka tańczyła tak, jak tańczyły djinije z mitów pustynnych. Tawaif nie mogła wyjść z podziwu, tak samo, jak nie mogła też nie czuć zazdrości do umiejętności nieznajomej kobiety, pląsającej jak prawdziwy żywioł ognia… na tle trzeciego księżyca.
Zaraz… trzeciego?
Złotoskóra rozdziawiła usta w zdziwieniu zapatrując się na dodatkową tarczę na niebie, najwyraźniej przygotowana była na wiele różnych anomalii, ale nie na nadmierną satelitę.
- Kto… tu… gra o tak prze…- mruknął czarownik sennie i budząc się delikatnie zaczął muskać palcami to co miał pod ręką. W tym przypadku intymny zakątek towarzyszki.
- No tak… teraz już… wiemy… czemu to nikt nie zamieszkał tutaj - dodał cicho, lustrując otoczenie.
- Jarrrvisie… - upomniała go speszona kurtyzana. - Nie baw się teraz…
Dziewczyna rozglądała się trochę nerwowo, trochę paranoicznie, a trochę ciekawsko na boki. Chłonąc dźwięki i widoki całą sobą.
- Jesteś kusząca gdy się rumienisz… wiesz? - szepnął jej do ucha mężczyzna, całując je delikatnie, a choć nie zaprzestał figli, to były to muśnięcia leniwe i bardzo delikatne.
Tymczasem muzyka nabierała tempa i tancerka przyspieszyła swe ruchy. Smugi ognia stawały się biczami, tak by ją otaczały, niemalże przesłaniając czasem wirującą sylwetkę. Pomiędzy zaś przyglądającymi się jej widzami, Chaaya dostrzegała pewne różnice. Jedni byli niemal doskonali w swojej urodzie i ubrani na bogato, pozostali byli odrobinę bardziej ludzcy i to również można było stopniować.
Tancerka przy całej swej nienaturalnej gracji, była jednak nie tak eteryczna z urody jak niektóre elfy.

- To… takie dziwne, że nikt tu nie zagląda, tak jak do tej sali balowej… - stwierdziła w zamyśleniu Dholianka, chowając muśnięte uszko w bark, jakby została połaskotana.
- Widzisz tu… “naszych” znajomych? - spytała, nie mogąc oderwać spojrzenia od głównej atrakcji spektaklu.
- Rzadko kiedy takie przedstawienia są regularne Kamalo. - Jarvis nie przestawał całować, tym razem barku ukochanej, choć były to czułe pieszczoty. - Tam ta sama wizja pojawia się zawsze w tym samym dniu, o tej samej porze. Tu… nie wiadomo kiedy i jaka.
Przerwał pocałunki i rozejrzał się dookoła. - Nie. Nie widzę ich.
Sundari dalej krygowała się z okazywaniem czułości, ale przywoływacz widział, że ta się delikatnie uśmiecha przy każdym jego muśnięciu. Niemniej nie spotkał się on z żadnym odzewem z jej strony, bardka skupiona była na smugach ognia, owiewających ciało tańczącej elfki-nieelfki. Ich blask tonął w orzechowych oczach, niemal sięgając duszy obserwatorki.
Taniec przyspieszał tempa, a wraz z nim muzyka. Zjawa powoli przyspieszała ruchy, szepcząc coś cicho. Tawaif nie słyszała co, ale gdy tancerka skończyła wypowiedź, jej ruchy stały się nadludzko szybkie. Wirowała, wiła się i tańcowała tak szybko, że kurtyzana nie mogła nadążyć za nią wzrokiem, a ciało nieznajomej po prostu rozmazywało się w ruchu.
W końcu taniec się zakończył, a drżąca ze zmęczenia kobieta osunęła się na ziemię. Płomienie wokół niej zgasły. Elfy zaczęły się do niej przybliżać, otaczając ją ciasnym kręgiem i… wszystko znikło. Wizja przeszłości się natychmiast rozmyła i znów byli w ruinach świątyni. Sami.
Laboni mlasnęła językiem z obrzydzenia, przypominając bezzębną lamę. Doskonale podsumowując to co poczuła jej nosicielka widząc ten dwuznaczny koniec.
Dziewczyna ułożyła się wygodnie na ołtarzu, najwyraźniej planując znowu położyć się spać, a mag przytulił ją do siebie i cmoknął czule w policzek, zasypiając wraz z nią.


Chaaya obudziła się w ciepłych objęciach, na rozgrzanym od ich ciał kamieniu. Dziwne uczucie.
Obudziła się jako druga, Jarvis głaskał ją palcami po policzku i mruczał jak kot.
- Jak ci się spało?
- Dobrze… chyba - stwierdziła kobieta zaspanym głosem, obejmując mężczyznę w pasie. - A tobie?
- Łóżko takie sobie, ale towarzystwo wyśmienite - odparł z uśmiechem czarownik, całując czule policzek kochanki w świetle słońca, wpadającego tu z góry. - No i… co teraz o tym myślisz? O swoim pomyśle, by urządzić tu nasze miłosne gniazdko?
- Potrzebuje nieco dopracowania, ale nadal jest aktualny… chyba, że nie chcesz. - Bardka poprawiła swoją pozycję, by lepiej przylegać do ciepłego boku partnera. Przymknęła powieki, by słońce nie raziło jej zmęczonych oczu i uśmiechnęła się delikatnie i tajemniczo, lecz po obecności Umrao nie pozostał żaden ślad.
- Sypiałem w znacznie gorszych miejscach niż te ruiny - stwierdził ciepło przywoływacz, a potem tawaif poczuła jak składa na jej ustach leniwy pocałunek, wyraźnie rozkoszując się miękkością jej warg.
Dziewczynie zabiło mocniej serce.
- Ale? - spytała, oddając pieszczotę łagodnym muśnięciem.
- Kto powiedział, że jest jakieś ale… Mi to miejsce nie przeszkadza, dopóki mam dwie wygodne poduszeczki. - Po tych słowach magik sięgnął dłonią poniżej szyi kurtyzany, masując ów temat rozmowy. - A poza tym mam różdżkę z czarem, który zapewnia wygodne łóżko, o ile nie przeszkadzają ci pajęczyny.
Dholianka poruszyła się niespokojnie pod dotykiem, lecz szybko się ożywiła i rozpromieniła od wspomnień.
- Och tak! Mieliśmy się w nim kochać… na plaży, pamiętasz? Nvery nam przerwał… a później przyszły amazonki. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj.
- Pamiętam. I kiedy nadarzy okazja porwę cię do figlowania wśród pajęczych nici - mruknął Jarvis, nie przerywając masażu biustu złotoskórej i całowania jej szyi. - Co planujesz w ramach nauki dla swej uczennicy? I kiedy będę mógł cię znów porwać? - zmienił nieco temat.
Chaaya “zapadła” się w kamiennym posłaniu, jęcząc cicho.
- Ech… nie przypominaj mi o tym - fuknęła zgnębiona samą myślą o Gamnirze.
Wolną nogą kopnęła powietrze i nakryła udem biodro czarownika, tuląc się do niego jeszcze bardziej. Ta cholerna umowa i cholerne nauczanie, doprowadzało ją do cholernej szewskiej pasji.
W końcu odezwała się po chwili namysłu. - Może zabiorę ją na podryw… ja będę podrywać, a ona patrzeć? Bogowie… nie wiem, a ona mi nic a nic nie ułatwia.
Gdy tancerka przypomniała sobie, że dzisiejszego dnia czekały ją jeszcze odwiedziny u Dartuna, przewróciła męczeńsko oczami, tylko po to, by dotarło do niej, iż Axamander również czekał, aż ta do niego wpadnie.
- Zniszczyłeś mi taki piękny poranek… - miauknęła, kokosząc się i wiercąc, jakby chciała się podkopać pod leżącego rozmówcę i udawać, że jej nie ma.

Ten uśmiechnął się przebiegle i wymruczał złowrogo.
- Zaraz… poprawię… lub pogorszę… - Po czym delikatnie ukąsił szyję bardki. - ...bo ma coraz większą ochotę na ciebie Kamalo.
Co zresztą coraz wyraźniej, gdy ocierała się udem o niego.
- Może… - Smoczy Jeździec próbował jej pomóc i skupić swe myśli na czymś innym niż kusząco miękkie ciało dziewczyny w zasięgu jego dotyku. - Może… wybierzecie się do… są tutaj… karczmy tylko dla bogaczy, do których trudniej się dostać biedocie, ale ty byś mogła… i siebie i ją wprowadzić. Mogłabyś… pokazać jej damy, do których tak… aspiruje.
- Mało ci ty bestio? - spytała w sprawie twardej męskości Dholianka z udawaną naganą w głosie, podnosząc głowę, by spojrzeć w twarz ukochanemu. Uśmiechnęła się jak senna rusałka, zgarniając mu kosmyk ze skroni i muskając delikatnie jego wargi ustami. - Ale nie są to burdele, prawda? - spytała cicho, trącając nosem nos leżącego, jeszcze bardziej się rozpromieniając.
- Nie. Kluby otwarte dla obu płci… nie są burdelami. To miejsce gdzie… potomkowie kupców i rzemieślników oraz... złodziei, snobują się… na arystokrację - odparł czarownik, całując czubek nosa tawaif i mocniej ugniatając jej pierś pod palcami. - Ciebie zawsze... mi mało Kamalo, zwłaszcza, gdy... jesteś tak blisko i tak... prowokująco golutka - dodał pośpiesznie.
- Nie chcę cię do niczego prowokować… - stwierdziła enigmatycznie Sundari, nakładając dłonią dłoń na swoim ciele. - Co się robi w takich klubach? O czym rozmawia? Jak zachowuje? Nic z tego co mówisz, nie rozumiem… - przyznała smutno.
- Gada o polityce, interesach, sztuce… nawiązuje kontakty… korumpuje urzędników, omawia plany matrymonialne... - Zadumał się mag, tuląc mocniej kobietę do siebie. - I udaje poważnych oraz dobrze urodzonych. To miejsce do zakulisowych rozmów. Dostać się tam niełatwo, bo tego rodzaju przybytki wymagają wizytówek otrzymanych od bywalców tego miejsca.
- No to przecież mnie tam nie wpuszczą… - zdziwiła się tym spostrzeżeniem Chaaya, która nie do końca pojmowała, dlaczego Jarvis proponował jej takie miejsce skoro z góry było dla niej nieosiągalne. - Nikogo nie znam… nikt mnie nie polecił… Och… skoro już hieny zawyły… nasza wampirzyca ma dla nas zlecenie. Wyprawę do lasu… po coś… ściśle tajna akcja.
- To jednak kogoś znamy i ona nie jest wampirzycą - zamruczał cicho przywoływacz i zamyślił się. - I możesz dzięki niej wejść do takiego miejsca. Z pewnością będzie chętna na rozmowę w cztery oczy.
Przymknął oczy i westchnął zamyślony. - A co myślisz o tej ściśle tajnej akcji. Chcesz się w nią angażować?
- Nie jest wamp… ale mówiłeś, że jest z wampirzego rodu! - Kurtyzana zatrzęsła się nienaturalnie, łapiąc za policzek w geście zmartwienia. Chwilę milczała, coś rozważając, by w końcu odpowiedzieć.
- Zgodziłam się, że pójdę… ja i Nveryioth. Axamander jednak prosił, bym spytała się i ciebie, jest dość… przeeewrażliwiony, by nie powiedzieć wprost, że jest boidudkiem i trzęsie gaciami na samą myśl wyjścia z miasta.

- Pójdę chętnie… i pewnie Godiva też wyruszy - ocenił chłopak i wyjaśnił cicho.
- Są rody… zazwyczaj bogate i wpływowe, które służą wampirom przez pokolenia, w zamian za protekcję i pomoc w swoich machlojkach. Każdy taki wampirzy klan ma co najmniej jedną taką ludzką rodzinę, która zajmuje się nim… zwłaszcza podczas dnia.
Chwilę zajęło Chaaia przetrawienie informacji na temat miejskich konszachtów. Teraz gdy nad tym myślała, miała wrażenie, że już kiedyś czarownik jej to tłumaczył, ale przez swoje roztrzepanie musiała o tym zapomnieć. Dobrze się stało, że nie palnęła jakiejś głupoty podczas balu… albo choćby wczoraj w barze, bo ze wstydu przemieniłaby się w piasek.

- Cóż… nie wiem czy będzie miejsce dla Godivy… Axa mówił, że Eleonora poleciła mnie, ciebie i Nverego… ale mogę się spytać, czy jej nie weźmie. Umówił się ze mną w karczmie… czy… poszedłbyś ze mną? - Choć nie powiedziała tego wprost, mag miał wrażenie, że złotoskóra z jakiegoś powodu obawiała się spotkania sam na sam z rogaczem.
- Oczywiście że bym poszedł. A ty? Chcesz się spróbować spotkać z Eleonorą? Znam nazwę karczmy do której zagląda w ramach spotkań z “przyjaciółmi” w interesach. - Przypomniał sobie Jarvis. - A nuż ci się uda wejść, choć znając twój zwinny języczek i bez tego by ci się udało. Zagadałabyś ochronę tak, że nie wiedzieliby gdzie prawa, a gdzie lewa jest strona.
To prawda, czy to Kamala, czy jej cień, dziewczyna miała gadane. Pewnie gdyby zechciała, zagadałaby na śmierć samą Kostuchę, ale równie dobrze… mogłaby ją na siebie ściągnąć. Język był zwodniczą bronią, obosiecznym mieczem. Tak… jak i wyobraźnia.

- M-mogę spróbować, ale nie chcę wyjść na nachalną… No i chyba… podoba jej się, że jesteśmy anonimowi w La Rasquelle… nie chciałabym tego atutu stracić, to dla nas czysty zysk - wyjaśniła po kolejnej chwili kontemplacji.
- Tobie zostawiam decyzję - odpowiedział Sundari Jarvis i cmoknął ją w policzek. - Chciałem tylko pomóc ci z Gamnirą.
Tawaif uśmiechnęła się łagodnie do partnera, po czym odparła czuło - Wiem jamun… to naprawdę cenna wskazówka, dziękuję. - Następnie rozejrzała się po sali, nieco zagubiona, a może roztargniona jakąś myślą, po czym wróciła do przytulania się.
- Nie chce mi się wstawać - burknęła cicho, marszcząc nosek jak niezadowolona panienka.
- Gamnira już pewnie przywykła do twojego spóźniania się. - Mężczyzna nie mógł poradzić, że jego wargi lgnęły do kochanego ciała. Pocałował czule ucho dziewczyny i palcami badawczo sięgnął między jej uda, by sprawdzić jej stan pobudzenia.
Bo jeśli chodziło o niego, to tawaif doskonale czuła, jak bardzo podekscytowany był jej wielbiciel i jak każde muśnięcie jego dumy swym łonem… tylko ten stan wzmacniało.
- Dziś chyba pobiję rekord… - mruknęła dość smutno Kamala, myślami będąc daleko, gdy czarownik z rozczarowaniem stwierdził, że ukochana nie była tętniącą oazą, jaką potrafiła być.
Nie była też jak zabójcza pustynia, więc dawało nadzieję, że jednak po paru pieszczotach, jego sokół zostanie wypuszczony na łowy.

- Jakoś jej to wynagrodzisz… - Przywoływacz zamyślił się i westchnął cicho. - Może… może… może poszukam kogoś i wieczorem zrobimy podwójną randkę. Taką ćwiczebną. Znajdę jej partnera… albo czekaj… - Przez chwilę milczał, wodząc jednak palcami po kwiatuszku kochanki, delikatnie i niespiesznie. - Wiesz co? Godiva jest skłonna zmienić płeć na wieczór, być ćwiczebną parą Gamniry.
- Brzmi jak plan… - Złotoskóra piękność, przymknęła oczy, uśmiechając się błogo i leniwie. Podobał jej się jarvisowy dotyk. - Dziś muszę odwiedzić Dartuna i Axa, ale wieczorem… tak, wieczorem możemy się spotkać. A jutro pomyślę nad Eleonorą.
- No i masz wymówkę czemu tak długo to trwa. Załatwiasz jej ćwiczebną randkę. Mogę posłać Godivę do Gamniry… - szeptał lubieżnie chłopak, nie przerywając subtelnej pieszczoty z którą w ogóle się nie spieszył. - ...że nauki przekładasz na wieczór. I cały ranek spędzimy tak jak zechesz. Co ty na to?
- Tak, tak, tak - wymruczała dziewczyna, drżąc delikatnie jak osika na wietrze.
- To dobrze… - Jarvis śmigał opuszkami po jej podbrzuszu. Leniwie delektując się reakcją kurtyzany na swoje działania. - ...moja słodka Kamalo.
Kobiece usta rozciągnęły się delikatnie w półksiężyc uśmiechu, rozświetlając twarz, niczym snop promienia słońca, przebijającego się przez chmury. Nieznacznie podkrążone oczy wpatrywały się z czułością w ukochanego, gdy bardka, milcząca i nieco nieśmiała, zaczesywała mu kosmyki włosów za ucho.
Była przy tym ostrożna i staranna, jakby się bała, że jej dotyk mógłby rozwiać piękny sen jakim zdawał się ich wspólny poranek w świątyni. Nie chciała go ani psuć, ani przerywać, nie chciała go nawet kończyć. Teraz czuła się szczęśliwa, a jej skołatany umysł nie doznawał żadnych rozterek, żadnych zmartwień. Wszystkie troski poprzednich dni rozpływały się jak kropla tuszu w szklance wody, gdy mężczyzna trzymał ją w ramionach, gdy ją dotykał lub na nią spoglądał.

Sundari podniosła głowę, by móc powąchać Jarvisa. Dziwny nawyk, ale przywoływacz zdążył się już do niego przyzwyczaić. Robiła to niemal nagminnie. Gdy go przytulała lub się z nim kochała, gdy wędrowali obok siebie lub nawzajem myli. Wsuwała nos w poły jego koszuli lub wczesywała w zmierzwione włosy, zaciągając się znajomą wonią, lub nawet próbowała robić to ukradkiem, kiedy zdawało się, że mag jej nie widzi.
Na pewien sposób przypominała zwierzątko, małą gadzinkę, co rozwidlonym języczkiem bada teren w poszukiwaniu jedzenia. Kurtyzana jednak nie wyruszała na łowy, a zadomawiała się w przestrzeni i czasie. Dzięki znajomemu zapachowi, mogła się rozluźnić i opuścić gardę. Gdy czarownik znajdował się na tyle blisko, by mogła go poczuć nawet swoim najsłabszym zmysłem, oznaczało to, że była bezpieczna. Mogła pozbyć się ochronnych barw, zaprzestać wyczerpującej walki o przetrwanie i... odpocząć.

Z dala od domu, od kultury którą znała, bez przyjaciół i rodziny, wiecznie niepewna siebie, jak i cholernego jutra, dochodziła do momentu, kiedy w głowie pojawiały jej się uporczywe pytania: Po co to wszystko? Na co? Dlaczego? Ile jeszcze? Czy warto było? Czy warto dalej?
Stawienie czoła odpowiedziom było równie przerażające, co dopuszczenie i zaakceptowanie swojej tragicznej przeszłości. Chaaya nie wiedziała czy jest na to gotowa i co gorsza nie chciała się tego dowiadywać.

Starzec utkwiony na dnie duszy tancerki, czuł niemą frustrację maski chłopczycy, tej… którą trafnie nazwano Szalona, zupełnie jakby dziewczynka nie miała już sił walczyć ze swoją tworzycielką, a może z samą sobą, i tylko przyglądała się z bólem stanowi degradacji w jaki powoli oni wszyscy popadali.
Czy Deewani faktycznie była tak szalona jak wskazywało na to jej imię, czy może w jej buncie i niechęci do ukochanego, mrukliwego i szczudłatego bociana jakim był Jarvis, była jakaś metoda?

Dholianka podważyła zębami górną wargę magika, nieznacznie się do niej przysysając w pocałunku, dając znać, że gotowa jest na coś więcej niż tylko spolegliwe głaskanie.
Mężczyzna uśmiechnął się i delikatnie sięgnął palcami głębiej. Palce, niczym dziób kolibra, zanurzyły się ostrożnie w głąb kielicha kobiecego kwiatu i poruszały się ldelikatnie, niespiesznie, prowokująco… pobudzały i drażniły z apetytem kochanki.
Jak zwykle Smoczy Jeździec zaczynał od tego, co już Kamala poznała podczas nocy na plaży. Nie chodziło mu nigdy o jednostronne zaspokojenie potrzeb, więc budził u kochanki pragnienie, które razem mogli ugasić. Tak jak teraz.
Dziewczyna wygięła jak harfa, wzdychając przeciągle po czym pocałowała partnera jeszcze raz, tym razem mocniej i łapczywiej.
- Mocniej? - zaproponował ulegle przywoływacz, niczym niewolnik swojej pani. Po czym znów wrócił do całowania jej ust, zachłannie i gorączkowo.
Ocierając się mimowolnie ciałem, tawaif znów poczuła reakcję… tę ulubioną reakcję ciała u ukochanego, świadczącą o jego pożądaniu względem niej.

Sundari nie przestawała się uśmiechać w trakcie, jak i między, pocałunkami. Objęła czarownika za szyją, dając im chwilę na zabawę językami, aż ten nie poczuł na swojej pieszczącej dłoni przyjemnego ciepła z wilgocią. Wtedy też kształtne udo, pacnęło nachylającego się magika, wyrywając go lekko z równowagi, która pozwoliła im ciałom zamienić się pozycjami. Teraz to bardka pochylała się nad kochankiem, ponownie łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Była coraz bardziej niecierpliwa lub roztargniona w tym co robiła, nie mogąc, lub nie chcąc się zdecydować, jaką czynność wykonać jako pierwszą.
Zjechała więc wargami na chudą i kłującą jednodniowym zarostem szyję, drobiąc całuskami wystającą grdykę i łaskocząc koniuszkiem języka zagłębienie między męskimi obojczykami.
Jej jędrne piersi bujały się nad torsem rozemocjonowanego kompana, co i rusz przecinając jego skórę lodowatymi “grotami” swoich piersi, gdy pochyliła się zbyt mocno.
- Przytulisz mnie? - spytała wciąż niepewna siebie, choć między jej udami, którymi obejmowała biodra Jarvisa, piętrzyła się żarliwość i dedykacja uczuć co do swojej osoby. - Myślę, że to by było całkiem przyjemne… gdybyś mnie przytulił - tłumaczyła cichutko, zgarniając pukle swoich orzechowych włosów na prawe ramię.
- Myślę… że powinnaś po prostu powiedzieć: ” Przytul mnie”… to takie łatwe. - Objął ją czule Jeździec i cmoknął w czubek nosa. - Spróbujesz?
Kurtyzana zrobiła niezadowolony grymas, zupełnie jak dziecko, które zmuszone było do zjedzenia znienawidzonych warzyw. Od razu na jej policzkach wykwitły buńczuczne rumieńce, a w oczach zatliły się złowrogie iskierki, jednakże jedyne co wydobyło się z jej ust to nie wyrzuty, czy choćby pełne niezadowolenia wizganie… a cichy pomruk, jakby stary kot dostał chrypki od ciągłego mruczenia na kolanach właściciela.
- Jesteś urocza… tak cudownie niewinna czasami. - Mężczyzna mocniej przytulił Dholainkę do siebie. - I nigdy nie musisz o to prosić, bym cię przytulił, czy całował. Zawsze mam ochotę to robić.

Tancerka przygryzła gniewnie usta i popatrzyła koso spod rzęs na czarownika. Starała się wyglądać na nadal rozzłoszczoną, lecz uśmiech drgał delikatnie w kącikach warg.
Dlatego Jarvis doznał kolejnego “wymownego” i “wyraźnie chmurnego” spojrzenia, po czym zawstydzona, wtuliła się w niego jak czepliwe zwierzątko.
Jej łono ocierało się o prężną dumę, gdy kobieta unosiła się i opadała, nieporadnie moszcząc się w ramionach ukochanego, aż w końcu ich ciała nie zespoliły się ostatecznie w ciasnym i nietypowo nieśmiałym uścisku.
Może Umrao pożarła ostatniej nocy całą odwagę swojej tworzycielki… a może w ten sposób złotoskóra próbowała przekazać coś swojemu towarzyszowi.
Niestety czas na przemyślenia, czy rozterki, nie był zbyt dogodny i wkrótce zmysły przysłoniła przyjemna mgiełka seksualnego napięcia i oszołomienia, by z każdym ruchem coraz szybciej wydobywając z ich ust oddechy i ciche jęki rozkoszy, aż do elektryzującego końca.

Nie były to szybkie figle, ani szczególnie wyuzdane… nie były typowym szaleństwem zmysłów i pozycji w których się tak lubowali. Nic wyrafinowanego. Ot, chwila delikatnej namiętności, pozbawionej dzikości jaka ich cechowała. Zaskakująco zwyczajne i przez to wyjątkowe…
Tawaif tulona była czule do swego umiłowanego nawet po wszystkim i całowana była w czoło z miłością i troską.
- Lepisz się od dżemu… - Przerwała ciszę Kamala, bawiąc się włoskami na karku przywoływacza, jakby to było najbardziej wciągające zajęcie na świecie. - Ja pewnie też..
- Wykąpiemy się nago w kanale? Jeśli nie boisz się, że o tak wczesnej porze ktoś nas zauważy. Poza Godivą oczywiście - zaproponował z łobuzerskim uśmiechem jej okularnik.
- Fuj… - stwierdziła elokwentnie Sundari, po czym zaśmiała się cicho. - Czemu nie…
- Kiedy tylko będziesz gotowa. - Mężczyzna pogłaskał głowę dziewczyny, zapewne po to, by zrozumiała, że nie musi się z tym spieszyć. Pójdą, kiedy zaspokoi swoją potrzebę bliskości.

- Ale później i tak wykąpiemy się w wannie? - upewniła się bardka, opierając brodę na barku mężczyzny i nie przerywając zabawy jego włoskami. - I zjemy śniadanie?
- Jak wrócimy do naszego pokoju… to wtedy tak - odparł jej na to i rozejrzał się dookoła. - Bo tu wannę będziemy musieli wstawić. A raczej balię.
- Mhhhmmm… oczywiście, że w pokoju… ale jeść tam nie będziemy - odparła, muskając ustami szyję ukochanego. - A nie boisz się suma… w kanale?
- Przywołam potwora i go zje… albo… co bardziej prawdopodobne, podglądająca nas w kąpieli Godiva rzuci się na suma, chcąc zmierzyć się z nim w walce - przypomniał jej mag, całując delikatnie w obojczyk.
- Nie miałeś jej wysłać do Gamniry? - Chaaya nadal była obrażona na smoczycę za zniszczenie im randki oraz dopuszczenie do sytuacji, gdzie Jarvis został ranny. Na myśl, że ta mogłaby podglądać ich i czerpać z tego przyjemność, aż wywracało jej się w żołądku.
Złotoskóra była dobra w wypieraniu wielu nurtujących ją problemów, lecz gdy Jeździec co i rusz jej o nich przypominał, zaczynała się w niej budzić frustracja.
- Nie przepuściłaby naszej kąpieli w kanale. Ale potem idzie do Gamniry - odparł zamyślony chłopak, po czym dodał jakby wyczuwając u dziewczyny. - No… nie ma się czym przejmować Kamalo. Naprawdę.
- Nie przejmuje się - burknęła na powrót gniewna przepióreczka, zdradzając, że jednak CZYMŚ się przejmuje. - Chodźmy się myć… - zaordynowała, rozglądając się po podłodze za kolorową maską “kultysty”, kolejną pamiątkę, którą to Nveryioth będzie musiał targać na plecach w magicznych jukach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-08-2018, 17:23   #179
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Czas uciech i zabawy dobiegł końca, a przed parą kochanków czekały nowe zadania nadchodzącego dnia. Jarvis wprawdzie nie miał tylu obowiązków co Chaaya, ale i on nie mógł uniknąć potrzeby przygotowania się do tego co miało nastąpić.
Randka… i to podwójna, nawet jeśli w pełni ukartowana, musiała wyjść idealnie, wszak razem z bardką miał przedstawić wzorowy model pary zakochanych. Jednakże czy przy takiej różnicy kulturowej oraz bagażu przeżyć jaki oboje nosili… byli w stanie przekonać otoczenie, iż potrafili odnaleźć między sobą idealną harmonię, w sam raz do naśladowania?
Gamnira pochodziła z prostego ludu… jej potrzeby i marzenia również zaliczały się do tych bardziej przyziemnych, ale trema robiła swoje… a nawet jeśli przywoływacz uważał, że takowej nie odczuwa, to od razu poczuł, gdy obserwował poczynania swojej połowicy, która niczym pracowita mrówka, zamieniała się w istne bóstwo urody, wyrafinowania i seksapilu, przed ich nieco zaśniedziałym lustrem, jakie dostali wraz z owym ciasnym pokoikiem.
Ich aktualnym i jedynym domem.

Dholianka przywdziała znajomy liliowy gorset, który okazał się o tyle prosty w użytku, że nie trzeba go było wiąząć co założenie, gdyż z przodu znajdowały się zapięcia, ułatwiające zakładanie go w pojedynkę. Uniesione nagie piersi, wydawały się w nim kuszące jak nigdy wcześniej i aż chciało się je ścisnąć lub przyssać się do ich ciemnych szczytów. Niestety widoki te zostały przysłonięte pajęczą suknią, która dzisiejszego wieczoru miała przeżyć swoją premierę. Tancerka splotła także włosy w dwa warkocze i upinając je starannie niczym koronę wokół swojej głowy, spięła je misterną spinką oraz zabezpieczyła jakimiś dziwnymi szpilkami, by odsłonić swoją szyję i barki wraz z ramionami.
Mag, z pozycji łóżka, widział drobne, rubinowe cętki, mieniące się niczym drogocenne kamienie na złotej skórze ukochanej. Czyżby Starcowi było, aż za dobrze w kobiecym ciele, że postanowił je trochę umeblować po swojemu, czy może jakiś bezimienny demon postanowił się zemścić za nieprzyjęcie propozycji gościny w jego lochu? Cóż… znając kurtyzanę oraz jej dziecinną zabobonność, owe łuski mogły być równocześnie klątwą samego suma ludojada, który z jakiegoś powodu postanowił przemienić tawaif w rybę.

Odbicie orzechowych oczu, podkreślonych ciemnymi kreskami, spoglądało zalotnie przez szkło na leżącego, gdy dziewczyna obserwowała mężczyznę podczas malowania ust karminową pastą.
- Spotkajmy się po Dartunie w tawernie… tej pustynnej, dobrze? - odezwała się, poprawiając pyszniący się na jej dekolcie łańcuszek ze srebra i bursztynów… zaklętych kul ognistych, które z wyraźnym upodobaniem nosiła na sobie, gładząc ciepłe kamienie opuszkami, niczym swoje pupilki. - Za godzinę… i nie śledź mnie.
Wstając od stolika, nałożyła złote sandałki na stopy. Puścić taką boginkę samą do miasta zakrawało o liczne wybuchy bójek w okolicznych spędach ludności, tym bardziej, że Kamala nałożyła na skronie diadem, nadający jej licu szlachetności i nienaturalnego piękna.
- Oddam mu te przeklętą księgę, przeczytam rozdział drugiej i w końcu coś zjemy… bo od tego ciągłego seksu, czuję jak żołądek zaczyna trawić samego siebie.

I po tym… wyszła. Jak gdyby nigdy nic.

Po drodze do nieszczęsnego wróża Sundari wstąpiła do jednego tajemnego miejsca o którym wiedziała tylko ona oraz Marcello. Gdy z niego wyszła jej pogryzione i podrapane ręce były całkowicie ukryte pod wspaniale wykonanymi rękawiczkami. Tawaif miała nadzieję, że gdy kochanek zobaczy ją w karczmie, to padnie z zachwytu… a przy okazji ona sama nie będzie musiała się wstydzić za stan swojej skóry. Cóż… komary nie wybierają. Chyba…

Dartun przebywał o tej porze w swojej siedzibie. Dziś zamkniętej, z wywieszką: “Klientów przyjmę od jutra”. Najwyraźniej wróż zrobił sobie wolne od obowiązków, ale nie wyglądało, by opuścił domostwo.
Chaaya zajrzała przez zabrudzoną szybę do środka, ale od ilości plam i kurzu nie mogła niczego dostrzec. Zapukała więc melodyjnie w drewno, wołając od progu słodkim głosem.
- Wróżko. Wróżeczko… to ja. Przyniosłam książkę. Ukrywasz się tam?
- Ano ukrywam! - burknął mężczyzna i po niedługim czasie, lekko uchylił drzwi. - Ta co ją sprowadziłaś, rozkwasiła mi nos!
- Nie nos… tylko co najwyżej podbiła ci oko… jak się czujesz? - spytało ciekawsko dziewczę, wdzięcząc się i zalotnie machając do nadąsanego kamrata.
- To musiałem rozkwasić… przy upadku… - westchnął pod nosem karciarz. - A czuję się źle. Twarz boli, ale obrażenia nie są warte magicznego leczenia.
Tancerka zmarkotniała nieco, przyglądając się zatroskana ukrytemu w cieniu wróżbicie.
- Oj rybeńku… to ty nie pamiętasz, że cię wczoraj uleczyłam? Daj mi wejść… obejrze cię. Piłeś coś? Chuchnij!
Chuchnął… pił wczoraj. Zionął strawionym alkoholem jak smok.

“Męęęska duuuma taka kruuucha…” zanuciła skrzecząco Laboni, rechocząc jak ropucha, a kobieta spróbowała się wepchnąć do środka, by doprowadzić przyjaciela swojego kochanka do jakiegoś porządniejszego stanu.
- Te pieniąde miały być przeznaczone na pokrycie sprzątaczki… lub co najmniej przyjaznej kurwy do przytulenia, a nie na alkohol! - zganiła go zawiedziona bardka.
- Postanowiłem je pomnożyć. Przez karty… - odparł z wyższością w głosie i bladością lica Dartun. I rzeczywiście... z rozkwaszonym nosem. Musiał się wczoraj spić przy kartach i rąbnąć twarzą o stół lub podłogę.
- No i ile wygrałeś? - spytała retorycznie tawaif, spoglądając koso na nieszczęśnika. - Chodź do stołu… albo lepiej… położymy cię spać. Musisz się wyspać rozumiesz? Wy-spać. Pieniądze mogą zaczekać.

Jak rzekła tak zrobiła. Zatrzaskując stopą drzwi, chwyciła chłopinę pod ramię i zaczęła go prowadzić na zaplecze, gdzie jak mniemała znajdowało się jego lokum sypialniane.
- Zaśpiewam ci kołysankę i naprawie twój nos, by przestał boleć, dobrze?
- Dobrze… - ziewnął amator bimbru, poddając się grzecznie działaniom tancerki. Zresztą ubranie jakie miał na sobie świadczyło, że właśnie z jakiegoś barłogu wylazł.
Łóżko miało rozbabarną pościel upodabniając się do leża jakiegoś bezdomnego zwierza. Ot… typowo kawalerskie podejście do miejsca w którym się spało.
Dholianka skrzywiła się mentalnie na widok wszechogarniającego syfu w pomieszczeniu. Nawet jej najdzikszy niewolnicy, nie byli tak niechlujni, jeśli chodziło ich miejsce do spania.
- No… jeszcze parę kroczków i się położysz. Odpoczniesz. Prześpisz się… a jak się obudzisz… nos nie będzie cie boleć…

“Ale głowa na pewno” wtrąciła usłużnie babka.

- ...przyniosłam twoją książkę, jest w takim samym stanie w jakim mi ją dałeś… ale jutro sprawdź ją jeśli nie zapomnisz dobrze? Zostawię ją na swoim stole. - Dziewczyna ułożyła na wpół bezwładną belę mięcha do wyrka, samej przysiadając z impetu na krawędzi materaca. Zaczęła śpiewać cicho rzewną piosenkę, której słów nawet na trzeźwo wróżbita by nie zrozumiał. Melodia i tembr głosu były jednak przjemne i nieco melancholijne. A gdy dodało się do tego kojące uczucie ciepła, rozlewjące się po obolałych rejonach twarzy, dawało to dość piorunujący, a raczej usypiający, efekt.
Kurtyzana bez odrazy i niechęci, utuliła mężczyznę do snu. Poprawiając mu poduszkę, by było mu wygodnie. Przykrywając, by przypadkiem nie zmarzł. Nawet zgarnęła z jego czoła posklejane od potu włosy, jakby conajmniej miało mu to pomóc w jestestwie.
Uczucie zemsty z jakiegoś powodu nie było takie słodkie jakby się jej wydawało. Chaaya w najlepszym wypadku czuła… rozczarowanie pomieszane z nikłą satysfakcją swojego triumfu nad osobą wieszcza. Czyżby się starzała? A może wypadła z formy? Może jad w jej żyłach nieco złagodniał odkąd mordercze słońce nie podgrzewało go swoimi promieniami?

Bardka została z Dartunem, aż nie usłyszała jego równomiernego pochrapywania. Wtedy wróciła do sali seansów, gdzie odłożyła księgę demonicznych przywołań obok “czarodziejskiej” kuli i korzystając z okazji, że biblioteczka była cała jej. Odnalazła księgę o duchach, by poczytać kilka rozdziałów o nieumarłych strażnikach miejsc wszelakich. Co jak się okazało było i prawdą i nie… choć zdarzały się różne pokręcone sekty, których członkowie popełniali rytualne samobójstwo, by bronić miejsca lub osoby po śmierci, to większość duchów była przyczepiana do różnych miejsc wbrew swojej woli przez “niedokończone sprawy”. Często nieumarli zdawali sobie sprawę jakie są to niedokończone sprawy… ale nie było to żelazną regułą. Niemniej dopóki nie rozwiązano tych niedokończonych spraw, ducha nie dało się permanentnie zabić. Po zniszczeniu wracał kolejnej nocy.
Słońce, pozytywna energia i czysta magiczna moc, uznawana była za dość skuteczny środek do zwalczania duchów… ale nic poza tym.
Kwestie śmierci nie interesowały za bardzo kurtyzany, można by rzec, że w jakiś sposób nawet przerażały. Być może właśnie dlatego dość szybko zamknęła księgę i… wpakowała ją sobie do torby, oglądając się z przestrachem za siebie, by się upewnić, że właściciel woluminu jej nie obserwuje. Czas naglił… miała jeszcze wiele spraw do załatwienia, a dzień powoli chylił się ku końcowi. Jarvis czekał. Musiała się więc śpieszyć.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 02-09-2018 o 13:20.
sunellica jest offline  
Stary 31-08-2018, 20:14   #180
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Sprawa honoru cz.1

Jarvis z Kamalą umówili się na spotkanie w tawernie z pustynną kuchnią. Gdy czarownik na spokojnie wyszykował się na wieczór podwójnej randki, pozostało mu tylko zaczekać na swoją kochankę, aż ta powróci od jego przyjaciela Dartuna.
Mężczyznę oczywiście kusiło, by nie puszczać bardki samej… gdziekolwiek, a gdy dołączyła do tego ciekawość spowodowana kategorycznym zakazem odwiedzin u wróża, czuł, że niepotrafi usiedzieć na miejscu.
A może było to tylko pożądanie? Sam wmawiał sobie, że to troska, wszak widział ją w chwilach największych słabości. Ale czy to do końca była prawda?

Nagle nie wiedząc czemu, ciemnooki, Smoczy Jeździec przyłapał się na tym, że wołał wolną gondolę spływającą z kanału. Kiedy u licha wyszedł z pokoju i co właściwie chciał zrobić?
Gonitwa myśli połączona z niecierpliwością działała mu mocno na nerwy. Nie mógł śledzić Sundari, powiedział, że tego nie zrobi, ale było jeszcze za wcześnie by iść do karczmy.
Na samą myśl, że miałby wrócić do pokoju i krążyć jak cień pod ścianą przez następną godzinę, postanowił, że może jednak uda się na miejsce i zarezerwuje stolik? Oswoi się z dzisiejszym menu? Może zamówi sobie te przepyszne pączki w różanym syropie?
Tawaif za nimi nie przepadała, ale jemu, aż ślinka ciekła, gdy przypomniał sobie nasycone cukrem i aromatami ciasto o równomiernie przypieczonej skórce.
Palce lizać.

Budynek z przybytkiem był w połowie porośnięty bluszczem tak jak zapamiętał. Wyblakły szyld z kwiecistym pismem, bujał się niemrawo na wietrze ciągnącym od głównego portu. Zaraz co tam było napisane? Cholera wie… długie to było i dawno odczytane, więc nic dziwnego, że nie spamiętał.
Otworzył drzwi i wszedł do środka, by przystanąć na chwilę odurzony feerią zapachów. W kuchni aktualnie pieczono coś wyjątkowo ostrego i orientalnego. Przyprawy niemal wisiały w powietrzu, szczypiąc w oczy.
Bladolicy zdjął okulary i przetarł łzawiące powieki, potężnie przy tym kichając, co spotkało się z głośnym okrzykiem - ja’har’aal! - dwóch męskich głosów. Gdy zdziwiony otworzył oczy, dostrzegł gospodarza za ladą, czyszczącego ściereczką kieliszek oraz gościa przy stole… jednego, jedynego.
Uśmiechał się przyjaźnie i promiennie, ukazując charakterystyczne dołeczki w policzkach oraz zmarszczki na nosie, przez co przez ułamek chwili, skojarzył się przywoływaczowi z Chaayą. Później dotarło do niego, że nieznajomy nie tylko uśmiech miał z nią podobny, ale i odcień skóry. Był złoty, acz ciemniejszy od tego kurtyzany. Przypominał trochę wypolerowaną cynę.
Pewnie należał do jej ludu, co trochę zaniepokoiło przywoływacza, bo wszak… tancerka była jego kochanką, co pewnie byłoby niemile widziane w jej rodzimym kraju. Tu może mniej, wszak La Rasquelle powstało z uciekinierów szukających nowego domu i zostawiających stare zasady i drogi za sobą… przynajmniej część. Jakie ten Dholianin zostawił? Jarvis nie zamierzał się dowiadywać siadając się w kącie.

Karczmarz odłożył materiał na kontuar i wyciągnął spod lady tabliczkę ze spisem dzisiejszych potraw. Podszedł do nowoprzybyłego klienta, wręczając mu ją z ukłonem oraz standardowym przywitaniem “pokój z tobą”, chciał już odejść na swoje miejsce kiedy drugi z klientów do niego zagadał.
Niestety… po pustynnemu, ale krótkie spojrzenie kątem oka, utwierdziło magika w tym, że to o nim była rozmowa.
- Keys ke se wa allawa? - Roześmiany nieznajomy, zaświergotał niczym słowik.
- Allawa le wa dolijani - odparł równie śpiewnie właściciel.
- Allawa le wa dolijani ka? Keys ke se wa la? - drążył temat ten drugi.
- Aćhur? - Pokręcił charakterystycznie głową, brodaty kucht, wracając za ladę.
- Wa, wa… alraweta - zawołał za nim cynoskóry, chyba mu dziękując.
- Chodź bracie usiądź ze mną, napijemy się alaszu, prosto z pustyni, sam przywiozłem! - zwrócił się w zaciągającym wspólnym młodzian do czarownika. Ten przez chwilę rozważał sytuację próbując odgadnąć intencję za tym zaproszeniem. Mężczyzna był jednak przyjaźnie do niego nastawiony, uśmiech nie był wyuczony, a jakby… naturalny, jakby chłopak przez całe życie szczerzył się do wszystkich i do wszystkiego. W półmroku nie dało się dostrzec lekkich rumieńców od upojenia alkoholem, ale przywoływacz doskonale widział karafkę… a nawet dwie, na stole, w tym jedna była w 2/3 pusta.

“Raz kozie śmierć”- pomyślał Jarvis, niemal czując na sobie pełne troski i gniewu spojrzenie tawaif. Uśmiechnął się i ruszył do siedzącego pytając.
- A jakaż to okazja do napoczynania tak… cennego trunku?
- Aaa tam… - odparł zmieszany Dholianin, na co karczmarz prychnął. - Chleje na smutno.
Najwyraźniej obaj panowie się znali, może jeden drugiego zaopatrywał, albo pocieszali się na wygnaniu?
- No wiesz co… rok ci te beczki wiozłem! ROK! - obruszył się młodzian, na pokaz, tak jak to pustynne ludy lubiły. - Siadaj bracie, siadaj. Nazywam się Fadl, wybacz mi, że cię obgadywałem… ale musiałem się upewnić, żeś nasz… czasy niebezpieczne, nie wiadomo komu ufać… - ostatnie słowa wydawały się wyjątkowo przepełnione emocjami, jakby ów problem zaufania, wystąpił dość niedawno.

“Nasz”... to nieco zasmuciło Smoczego Jeźdźca, poruszając nieprzyjemne wspomnienia z jego przeszłości. Ostatnim razem, gdy był częścią jakiejś grupy to… popełnił wiele złych uczynków.
- W tym mieście zaufanie zawsze było cennym towarem - rzekł w końcu z melancholijnym uśmiechem.
- Dobrze to ująłeś… było - stwierdził smutno Fadl, a właściciel przyniósł dwa puste kieliszki, które zaraz ten pierwszy napełnił. Najwyraźniej mag szczęściem głupca został wciągnięty do potajemnego klubu alaszowców z pustyni, bo wyglądało na to, że gospodarz również chciał do nich dołączyć… i tak nie było tu nikogo innego poza nimi.
- Przestań już wylewać kobrze łzy, bo odstraszysz mi klienta. Jestem Hushejn - przedstawił się brodaty grubas, wycierając dłonie w fartuch. - Dziś bracie sam przyszedłeś? Nie ma z tobą tej Dholianki? - Wychylił kielona, a później drugiego. Widać było, że obaj mężczyźni znali swoje alaszowe potrzeby, bo napełniali swoje kielony jak jiny magiczne karafki.
- Jarvis, a ona… pojawi się później zapewne… - odparł enigmatycznie czarownik i, by odciągnąć uwagę obu kompanów od tego drażliwego tematu, spytał. - Co właściwie się stało?
Otyły barman skończył piątą kolejkę, gdy zawołał go jakiś kobiecy głos z kuchni. Przeprosił obu towarzyszy i udał się na zaplecze, zgarniając po drodze ścierkę, jakby planował nią kogoś zdzielić i zawiesił ją sobie na ramieniu.

Nowopoznany spochmurniał nieco, ale uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy, a jedynie nabrał innego odcienia. Teraz był nie radosny, a smutny i zatroskany.
- Nie powinieniem o tym mówić, ta sprawa bezpośrednio mnie nie dotyczy, a mojego pana… co nie zmienia faktu, że byłem wtedy na służbie gdy do tego doszło i… cóż, nie wykazałem się tak jak powinienem… - Chłopak nalał do pustego szkła, nie bacząc na to kto z czego pije. Ujął kieliszek w dwa palce i zamieszał gęstym likierem, napawając się aromatem.
- Każdemu się zdarza wpadka - odparł pocieszającym tonem czarownik. - Ale to jeszcze nie powód by się załamywać.
- Gdyby to było takie proste, ale to sprawa honoru… - odparł enigmatycznie Fadl, upijając trunku. Tymczasem Hushejn wyszedł z kuchni niosąc wazę pełną… pączków?
- Macie tu trochę punugulu na spróbunek, a resztę zapakuję Abdulowi.
- Dzięki… weź też sosy… dodaj, dobrze? Nie chce dwa razy biegać, bo mu się czegoś zachce w połowie - burknął cynoskóry, ciągle z dzim dziwnym półksiężycem na ustach.
Karczmarz postawił naczynie i wrócił tam skąd przybył.
- Abdul to ten dla którego pracuje. To kupiec. Właśnie wróciliśmy z Czerwonego Szlaku i będziemy wyruszać na Żelazny… gdy załatwimy... tu wszystko… - Przy ostatnich słowach Dholianin się zaciął i przygarbił jeszcze bardziej, co dawało niejasny obraz tego, jakiego typu to była sprawa… prawdopodobnie komuś stała się krzywda i ten ktoś nie należał do służby.
- I co zostało do załatwienia? - zapytał ostrożnie Jarvis, starając się brzmieć tak, jakby podtrzymywał rozmowę.
- Musimy znaleźć tego skurrr...czybyka i kazać mu zapłacić za to co zrobił, ale te cholerne białasy trzymają gębę na kłódkę, jakby kurwa byli w zmowie! - Fadl choć z początku chciał się hamować, popłynął wraz z wypitym alkoholem. Był jednak na tyle “trzeźwy” by zorientować się jaką palnął gafę, bo szybko przeprosił.
- Bez urazy… nic nie mam do was… białych, tylko czasem nie rozumiem waszego toku myślenia.
- Których białych? - Dla obcokrajowca przywoływacz i jemu podobni mogli wydawać się jedną homogeniczną grupą, ale prawda była taka, że La Rasquelle zamieszkiwała wybuchowa mieszanka różnych kultur, po części jedynie stopionych ze sobą, zasilana ciągle nowymi przybyszami.
- No tych tu… was… w La Rasquelle - wyjaśnił chłopak, jakby to była oczywistość. Przy okazji zabrał się za pałaszowanie rumianych kulek, które tylko wyglądem przypominały coś słodkiego, ale jak się szybko okazało, były bardziej przystawką, niźli deserem.
- Wah, wah Hushejn ge wah! - zawołał rozemocjonowany “krewniak” Chaai, cmokając i kręcąc głową, jakby nie mógł znieść w spokoju tak wspaniałego smaku. W końcu przełknął i dodał.
- Od dwóch dni chodzimy z chłopakami, resztą straży, po mieście i próbujemy się dowiedzieć choćby cienia informacji, ale nic to… wszyscy milczą. Nie wiem czy się go boją, złota nie lubią, czy nami gardzą, ale idzie się powiesić… jak nic zostaniemy tu na dłużej, a nie powiem by było tu ciekawie… słońca brak, kobiety chude i potrawy mało przyprawione. Nic tylko chlać - dodał żartobliwie i zabrał się za nienapoczętego kielona, unosząc nim w kierunku Jeźdźca. - Jedz, jedz… smaczne jest… bez sosu nie piecze więc dasz radę. - Wyszczerzył się szelmowsko.
- To zależy… o kogo chcesz się zapytać. Możliwe, że się go boją, bo pogarda raczej nie wchodzi w grę, czy niechęć do złota… tylko strach - wyjaśnił czarownik, zabierając się ostrożnie za posiłek.
Tajemnicze kulki okazały się czymś na kształt naleśników z cebulą, grzybami i… białym serem. Wciągająca przekąska, w sam raz na zagrychę, acz nieco za sucha sama w sobie. Zapewne z sosem byłaby o niebo lepsza, ale pytanie czy magik by przeżył “odpowiednią” ostrość.
- Jesteś stąd? Wydajesz się być całkiem zaznajomiony z tutejszymi ‘zwycza’… - Fadl przerwał w pół słowa, bo nowy klient wszedł do środka. Sądząc po reakcji, była to tancerka.

~ Na chwilę cię puścić samego i zaczynasz pić po kątach? ~ Kurtyzana z pustyni zaśmiała się słodko, przez więź telepatyczną i podeszła ostrożnie do stołu.
~ Pomagam się upijać innym ~ odparł z uśmiechem Jarvis i dodał na głos. - Przebywałem w tym mieście wiele lat, a ostatnio wróciłem na stare śmieci.
- Niech mnie tawaif zerżnie… - mruknął wciąż oniemiały strażnik Abdula, nie trafiając kieliszkiem do ust.
- Uważaj, bo się jeszcze ziści… bracie. - Bardka stanęła przy stole z tym samym uśmiechem z jakim niedawno przywitał czarownika jej krajan.
- Siostro… wywiało cię cholernie daleko - zripostował chłopak, szybko wbijając spojrzenie w stół.
- I kto to mówi… mogę się przysiąść? - ostatnie słowa dziewczyna skierowała do kochanka.
~ Możesz? Nie bardzo wiem jak to powinno wyglądać w twojej kulturze ~ spytał czarownik, nie chcąc narobić Kamali wstydu przy ziomkach.
~ Spokojnie jamun. Dholianie na obczyźnie jedzą sobie z dzióbków. Im dalej od domu tym jesteśmy sobie bliżsi. ~ Choć tancerka nie wyglądała na zmieszaną, to jednak ton jej myśli brzmiał na nieco speszony. Być może jej własny ubiór ją onieśmielał w takim miejscu i towarzystwie. Niemniej usiadła po lewej stronie partnera, co wyraźnie odprężyło ich kompana, bo przestał wgapiać się w drewno przed sobą.

Gdzieś tam na horyzoncie pojawił się i karczmarz, ale widząc “roznegliżowaną” kobietę, bardzo szybko znikł za szynkiem, przestawiając coś szklanego.
- Oood dawna tu jesteś...cie? - zapytał niepewnie Fadl.
- Kilka tygodni - odparł czarownik, siedząc grzecznie przy kontuarze, choć bardka wiedziała, że najchętniej zagarnął by ją ramieniem, podkreślając do kogo należy.
- Ale byłeś tu już wcześniej… byliście? - Dholianin miał wyraźny kłopot z przejściem na formę mnogą i wyraźnie się stresował rozmiarem dekoltu siedzącej przed nim piękności, która siedziała cichutko jak trusia z dziwnym uśmiechem na wargach. Nieco słodkim, nieco gorzkim, trochę niewinnym i naiwnym. A wyraz ten był tak naturalny, jakby dziewczę się z nim urodziło, a nie przed chwilą przybrało.
~ A dlaczego pomagasz mu się upić? Coś się stało? ~ spytała z ulgą przez telepatię.
~ Albo z kimś zadarł, albo… w każdym razie kogoś szuka... bez skutku. Nie wiem kogo. Nie powiedział jeszcze ~ wyjaśnił przywoływacz, zamyśliwszy się.
- Żyłem tu spory kawałek czasu. Znam to miasto… jego puls - potwierdził na głos.
Jarvis dostrzegł jak drzwi od kuchni uchyliły się, ale nikt przez nie nie przeszedł, chyba, że na czworaka.
- Aaaa… och. - Młodzieniec pokiwał głową, jakby teraz wszystko stało się dla niego jasne, a Kamala “przetłumaczyła” to na ludzkie.
~ To jest ten moment, by powiedzieć, że mógłbyś pomóc, jeśli oczywiście ten będzie tego chciał… obawiam się, że moje piersi są dla niego zbyt wyzywające… to człowiek prostego ludu… pewnie z wojska. Za słaby na wojownika do armii, ale na ochronę w sam raz.
- Mógłbym pomóc… może…- “Zamyślił się” Smoczy Jeździec, rozważając sytuację. - Jeśli będę wiedział w czym mogę pomóc.

Mężczyzna popatrzył na niego z mieszaniną zaskoczenia i ulgi, ale teatrzyk musiał trwać swoje.
- To… bardzo miłe, ale nie chciałbym sprawiać kłopotu, plus, oczywiście, tak jak mówiłem ta sprawa nie dotyczy bezpośrednio mnie a mojego pana… a nie wiem czy będzie w stanie… znów… zaufać, po tym co się stało…
- A co się właściwie stało bracie? Nie obawiaj się jego… nas. Moi przyjaciele są także i twoimi przyjaciółmi - Sundari odezwała się grzecznie, co nie zmieniło faktu, że Fadl i tak się mocno zestresował, zupełnie jakby miał do czynienia z bardzo niebezpiecznym okazem gada… a nie piękną dziewczyną.
- To sprawa honoru… zostaliśmy okradzeni… - wyszeptał chłopak.
~ Nic dziwnego, że z nim pijesz… ja już na trzeźwo nie wyrabiam… ~ burknęła telepatycznie Chaaya, spoglądając spod rzęs na ukochanego.
- Okradzeni? Z czego? I gdzie? I co ma to wspólnego z honorem? - Zdziwił się Jarvis zakładając, być może błędnie, że złodzieje są wszędzie.
- Córce mojego pana został skradziony nath… to bardzo, bardzo, bardzo ważna rodzinna pamiątka, przekazywana w rodzinie mojego pana z pierworodnej na pierworodną… - Wytłumaczenie brzmiało dość mało finezyjnie… żeby nie powiedzieć, płasko. Wojak był wyraźnie znerwicowany i począł rozglądać się za ratunkiem w postaci karczmarza.

~ Co to do licha jest nath? ~ zapytał telepatycznie mag, a głośno. - Gdzie go ukradziono?
~ To jest kolczyk do nosa… ~ wyjaśniła tawaif. ~ Wielki, złoty pierścień, zakładany przez pannę młodą w dniu ślubu…
- F...pokhoju panienhki… - wyszeptał niemal bezgłośnie Fadl.
~ Symbolizuje dziewictwo ~ dokończyła bardka.
~ Jakoś nie wyobrażam sobie, by ten nath został skradziony… od tak. Czyli… ona raczej to dziewictwo straciła? ~ upewnił się czarownik.
~ Skoro to sprawa honoru… to zapewne została zgwałcona, czyli tak… straciła je ~ odparła Dholianka, spoglądając pociemniałym od smutku wzrokiem na cynoskórego rozmówcę.
- Jak drogi był ten kolczyk? - spytała na głos bez ogródek.
- W większości miał on wartość sentymentalną… pierścień polerowany był od kilku stuleci, stracił wiele złota, ale kamienie wciąż w nim tkwią. Rubiny, szafiry, diamenty… - Młodzian westchnął z ulgą, że rozmowa zaczęła schodzić na nieco inny tor. Najwyraźniej miał łudził się, że jego towarzysze nie domyślili się prawdy.
- Nie wiadomo jak ten łotr dostał się do pokoju panienki… karczma w której się zatrzymaliśmy jest chroniona magią, pełnimy na korytarzach całodowobą wartę. Nie było go słychać, nie było widać, nie zostawił śladów… dowiedzieliśmy się o tym dopiero rano, gdy było już po wszystkim.
- To brzmi poważnie. - Zamyślił się Jarvis, pocierając podbródek. - Co wiadomo o samym… złodzieju? Jak wyglądał? Jakieś cechy szczególne ubioru? Imię może?

Mężczyzna z pustyni ponownie zmienił grymas na twarzy, jego uśmiech stał się gorzki i pełen niesprecyzowanego gniewu.
- Cóż… można rzec, że wiemy o nim wiele… jak i niewiele… to prawdziwy Złodziej Twarzy… ale bez tego magicznego szurum burum… - Ochroniarz pokręcił dłonią w okolicach swojej głowy i popatrzył znacząco na oboje rozmówców, jakby szukał u nich zrozumienia.
Tancerka kiwnęła charakterystycznie głową, ni to przecząc, ni potakując, a jej wyszminkowane usta pogłębiły półksiężyc uśmiechu. Fadl zachęcony tym odzewem, kontynuował dalej.
- Przedstawił się jako Francis Cavier, ale jestem pewien, że to fałszywka. Widziałem go tylko raz… bo przed swoim atakiem bardzo dobrze wybadał teren. Wyglądał… hm… normalnie. Ot kolejna biała twarz jakich wiele. - Tu wzruszył bezradnie ramionami, a jego mimika stała się nieco zawstydzona i głupkowata. - Niestety przez ostatnie cztery dni miałem wolne, o więcej szczegółów musiałbyś się spytać reszty chłopaków. Pracujemy zamiennie po czterech w grupie. Cztery dni pilnowania w dzień, cztery w nocy, cztery wolnego.
~ Całkiem sporo tej ochrony jak na jednego kupca… ~ Chaaya zdawała się być zaniepokojona ilością służby. przywoływacz dostrzegł jak nerwowo skubie falbankę rękawiczki, szukając jakiejś wyprutej niteczki, którą mogłaby pociągnąć.
- Skąd twój pan pochodzi? - spytała uprzejmie, jakby podtrzymywała luźną rozmowę.
- Em… z Teheru. Czemu pytasz siostro? - zdziwił się nieco wojak.
- Ach… nic… liczyłam może, że z Dholstanu.
- Aćha… naiwna… ‘my’ nie podróżujemy poza granice naszego kraju, tylko deewani wybierają wygnanie - odparł pogodnie chłopak z czułością starszego brata, biorąc dziewczynę za głupiutką i niewinną . - Z tego co wiem w tym mieście jest tylko trzech Dholianów. Ty. Ja. I… och… ona może już nie żyć. To może być nas już tylko dwójka.

Gdy kochanek kurtyzany próbował poskładać nieco chaotyczną układankę zasłyszanych informacji, przy stole zapanowała na chwilę cisza, którą przerwał karczmarz, pojawiając się w drzwiach kuchni z wielką drewnianą skrzynią na szelkach. Tym razem szedł na nogach, a nie na czworaka, przez co dostrzegli go wszyscy zgromadzeni.
- Spakowane. Pięć słojów sosów, dziesięć pieczonych kurcząt, pikle, zupa z soczewicy, dwa kilo chleba, gotowane jaja, ser i warzywa w trzech różnych przyprawach, dzban biryani z kozła, idli dla pułku wojska, daktylowy arak, sok z granatów, gulab… i dorzucam ci dżem z tutejszych jagód.
- Na wielbłąda mi dżem? - Zaśmiał się rozbawiony cynoskóry.
- Bierz, a nie się głupio pytasz… - odburknął mu wąsacz, stawiając przed stołem, wielki i ciężki kufer z jedzeniem.
Jarvis zamyślił się i spytał w końcu.
- Nie rozejrzeliście się po… antykwariatach? Zwłaszcza tych z biżuterią i antykami? Jeśli ukradł to po to, by sprzedać. Jeśli sprzedał to właśnie tam… antykwariaty to często przykrywki dla paserów.
Bardka szturchnęła go pod stołem swoim kolanem, kiedy dwójka znajomych szwargotała coś jeszcze o potrawach i ich ilościach. Dholianin dał znać siedzącym, by chwilę poczekali, bo ilość wypitego trunku nie ułatwiała mu w skupieniu się na jednej sprawie, a co dopiero dwóch.
Mężczyźni bardzo szybko przeszli na obcy język, który okazał się po prostu kolejnym wymienianiem zgromadzonego w pace jedzenia.

- Przepraszam… - odparł wreszcie po kwadransie. - Ale nie chcę znów zawieść swojego pana i musiałem się upewnić, że wszystko czego sobie zażyczył jest świeże i przygotowane… - Wojownik schrupał naprędce kilka pączków, które zdążyły już ostygnąć i nieco stwardnieć. W tym czasie gospodarz odszedł za ladę.
- Co do twoich pytań przyjacielu to… nie wiem. Moja ekipa jest od szukania tego łachmyty, może inni zajęli się szukaniem biżuterii, trzeba by się spytać Dżafara to nasz dowódca. - Wstał od stołu, uśmiechając się przepraszająco. - Na prawdę mi przykro, ale pół dnia tu spędziłem czekając na gotowe… teraz muszę zanieść to do siebie, póki jeszcze ciepłe. Jeśli to nie będzie dla ciebie żaden problem, wpadnij proszę do “Złotopiórego Skowronka”, porozmawiam z resztą, może doradzisz nam co dalej robić, bo na razie to kręcimy się w kółko…

Magik pożegnał się z uśmiechem i poczekał, aż ów ochroniarz wyjdzie. Przez chwilę milczał, pocierając podbródek w zamyśleniu.
- Ta historia wydaje się być… dziurawa. Nie wszystko chyba nam powiedział.
- Cóż… na pewno doszło do kradzieży lub do… honorowej sprawy. Bardzo się denerwował opowiadając o tym Francisie oraz, że nie pozostawił żadnych śladów… w dodatku wyraźnie się obwinia o to co się stało. Najwyraźniej przedstawił na tylko okrojoną wersję oficjalną zdarzeń i nawet alkohol, ani moje cycki, nie rozwiązały mu języka - stwierdziła Chaaya, przyglądając się profilowi ukochanego. Jej szczery uśmiech delikatnie marszczył jej nosek. - Zastanawiam się po co go szukają. Sprawę można by dobrze zatuszować i wyswatać dziewczynę z kimś zaufanym.
- Hmmm… ale wiesz… to nie byle przybytek, ten Skowronek. Nikt tam się nie włamuje tylko dla jednej błyskotki. Chyba, że… to była kradzież na zamówienie. Ale komu mogło zależeć? - zadumał się Jarvis, teoretyzując na głos.
- Teher podlega Zerrikanowi. To takie państwo miasto. Posiada własną gospodarkę, władcę i prawa, ale podczas najazdu na kraj, wojsko należy do sułtanatu - odparła tawaif, wpatrując się w trzy puste kieliszki po alaszu. - Ilość zbrojnych ochraniających jednego kupca, świadczy o tym, że ten nie jest kupcem z urodzenia. Wedle prawa, pierworodny syn obejmuje całym dom, skarb i interesy po swoim ojcu… młodsi zaś, muszą raz do roku wpłacać do rodzinnego skarbca zadatek, w ten sposób spłacają rodziców za swoje wychowanie oraz zabezpieczają ich i najstarszego syna w czasie kryzysu i starości, ale po za tym mogą robić co chcą i gdzie chcą. Myślę, że mamy do czynienia z pomniejszym księciem, a więc zlecenie może wchodzić w rachubę… tak samo jak zwykły pech.
- To musi być wyjątkowy pech, jeśli to naprawdę był złodziej twarzy. - Zatroskał się czarownik i podrapał po podbródku i zerkając na kochankę w końcu zapytał.
- Masz ochotę przy tym powęszyć, tak dla zabawy i ewentualnego długu wdzięczności u księcia?
- Obawiam się, że nie mogę. - Tancerka wyciągnęła prawą rękę spod stołu i przysunęła do siebie wazę z kulkonaleśniczkami. - Wiem, co kryje się między słowami… moja obecność mogłaby zawstydzić tamtejszych mężczyzn, zwłaszcza ojca - mruknęła wesoło, chrupiąc jedną kulkę za drugą. - Ale mogę służyć ci radą i w razie co… tłumaczyć to i owo.
- Bardziej mi chodziło o to… czy chcesz żebym tam zerknął. Nie chciałbym cię zostawić samą z powodu mieszania się w nieswoje sprawy - odparł czule mężczyzna.

Kamala przerwała na chwilę frywolny posiłek i popatrzyła łagodnym spojrzeniem na ukochanego.
- Gdy kobieta zostanie zgwałcona, przynosi wstyd swojej rodzinie… aby odzyskać twarz ojciec może zabić swoją córkę, lub wydać ją za mąż za gwałciciela. Jeśli już czegokolwiek bym chciała… to żeby nie znaleźli tego Francisa żywego - wyjaśniła pogodnie wkładając do ust pączka.
- No właśnie to mnie najbardziej dziwi w tym wszystkim. Gwałt. To raczej głośne działanie. A w przypadku tak dobrego złodzieja... nieprofesjonalne. - Spochmurniał się Jarvis, pogrążając w myślach.
- Nie dowiemy się gdybając… a za chwilę skończy nam się punugulu, gdy jestem głodna robię się agresywna… - upomniała magika kurtyzana, ściągając usta w dzióbek.
- Czasami lubię twoją drapieżność. Więc co robimy… zamawiamy coś do jedzenia, czy idziemy popytać w okolicy tego “Złotopiórego Skowronka”? - Towarzysz zapytał jej wesoło.
- Jeść. Zawsze. I BEZ dzielenia się - zażądała dumnie ślicznotka, krzyżując ręce na piersi i doprowadzając karczmarza do nerwowego czkania, gdy jej biust podsunął się niebezpiecznie wysoko nad granicę materiału.
- Jarvisie… zaczynam żałować, że wybrałam to miejsce na taką sukienkę… czy mogę pożyczyć twój płaszcz?
Przywoływacz zdjął płaszcz i czule otulił nim kochankę.
- Dobrze… więc… zamów dla nas to na co masz ochotę. A po jedzeniu zdecydujemy co dalej.

Kobieta z wdzięcznością przyjęła ubiór, po czym otulając się nim szczelnie, podeszła do baru, by chwilę porozmawiać z Hushejem w śpiewnym pustynnym.
Mężczyzna czuł się o wiele swobodniej, gdy nie widział złotego przedziałka jej dekoltu. Najwyraźniej przywykł do “zagranicznych” strojów jak i zachować, ale tylko do pewnego stopnia.
Wkrótce Sundari wróciła na miejsce, wyraźnie rozpromieniona.
- Zostało mu trochę paneer! To biały ser, ach jak ja dawno go nie jadłam… wolisz zjeść go z ryżem czy z chlebem? - spytała, przysuwając się bliżej siedzącego, kiedy brodacz posprzątał ze stołu brudne naczynia.
- Aćha… w ogóle zapomniałam… powinieneś odwiedzić Dartuna… jutro rano… z czymś na kaca najlepiej. Chyba potrzebuje z kimś pogadać, bo znalazłam go w opłakanym stanie…
- Tak źle? - Podrapał się po brodzie Smoczy Jeździec i zamyślił. - Szkoda, że dziś niedysponowany, bo mógłby nam udzielić informacji jakie gangi działają w okolicy Skowronka.
- Bardzo źle… - przyznała zasmucona Chaaya, przygryzając usta w roztargnieniu. - Cóż… zaprowadziłam go do łóżka i śpiewałam kołysanki, aż nie stracił przytomności, więc jest szansa… że jutro nie będziesz go musiał znowu zaleczać… i błagam… nie pytaj się go o pieniądze. Żadne.
- Dobrze… nie zapytam. Boję się, że odpowiedź niespecjalnie, by mi się spodobała - obiecał czarownik, przyglądając się zatroskany Dholiance.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam… Gdybym wiedziała, że się tak załamie… - Tawaif zgarbiła się na ławie, wyraźnie zawstydzona swoimi postępkami.

W między czasie przyszedł karczmarz z tacą, na której był talerz puszystego ryżu, tacka z płaskimi chlebkami, oraz dwie miski zupo-polewko-czegoś.
- Chciałam się tylko odegrać… trochę zgnębić, to wszystko - szepnęła cicho, gdy gospodarz wrócił na swoje miejsce, życząc im smacznego.
- I ci się udało. - Westchnął cicho chłopak i pogłaskał ją czule po włosach. - Nie przejmuj się tym. My mężczyźni bywamy twardzi. Przejdzie mu.
Bardka wygięła usta w podkówkę, ale kiwnęła głową na znak, że przyjęła do wiadomości jego zapewnienia.
- Nie jest ostre… za bardzo - zmieniła temat, biorąc drewnianą i lekko płaską łyżkę, upijając z niej od razu trochę sosu. Od znajomego smaku wszelkie troski poszły precz i Chaaya uśmiechnęła się nieśmiało do miski.
- Możesz mnie pokarmić, jeśli to poprawi ci humor - zaproponował żartem jej kochanek.
- Nie podpuszczaj mnie jamun… - Zaśmiała się cicho dziewczyna. - Jedz póki ciepłe.
Jarvis zabrał się za ostrożne jedzenie.
- Dobrze…
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-10-2018 o 13:11.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172