- Wam naprawdę się wydaje, że Graniczni spokojnie pozwolą Bertowi podłożyć ładunki i nie zauważą, że kręci się po ich kwaterach czekając, aż Parszywiec i Baryła pójdą razem na piwo? - zapytał zwolenników ataku nie kryjąc zdziwienia. - Przecież po to właśnie nie dali nam miejsca wśród swoich, żeby łatwiej nas było obserwować. Ciche wyjście z miasta odpada, bo wzięliście całą stajnię ze sobą, a skoro wszyscy będą wiedzieli, że wychodzimy, to późniejsze pojawienie się niziołka będzie jak dzwon alarmowy. Schwytają go, przesłuchają, a później wezmą za pozostałych. - Powiedział.
Thorvaldsson był coraz bardziej zaniepokojony dziwnym przeświadczeniem sierżanta, że nic im nie grozi i każde, chocby najbardziej ryzykowne działanie z pewnością się powiedzie. Bliski był już zaproponowania von Grunenbergowi, żeby to on podłożył i odpalił ładunki, skoro to takie proste. Czemu ryzykuje życiem niziołka dla realizacji swoich chorych ambicji? Detlef zacznał się zastanawiać, czy dążenie do zagłady jest przez sierżanta zamierzone, czy wynika z nieprzemyślanych decyzji. Dobry dowódca nie atakuje przy każdej okazji, ale wtedy, gdy ma pewność zwycięstwa przy minimalnych stratach. A najlepsze było to, że gdyby nie decyzja o marszu przez teren wroga, to nawet nie musieliby teraz o tym wszystkim rozmawiać.
- Przeklęty umgi! Zgubi nas wszystkich! - warknął w mowie krasnoludów. Nie zamierzał już zabierać głosu w tej dyskusji. Może jak ktoś straci życie, to durny człeczyna zrozumie, że to nie bójka w gospodzie, tylko misja na terenie wroga. Tylko szkoda chłopaków, którzy będą realizować chore wizje sierżanta.
- Mamy do pogadania, kuzynie. - Zwrócił się do Galeba w ich ojczystym języku.