Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2018, 20:19   #118
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
rzesłuchanie zakończyło się, jak również powzięto decyzję o podziale grupy. Konsekwencje takiego obrotu sprawy ciężko im było przewidzieć, bowiem informacje pozyskane od zastraszonego koboldzkiego młodzika oraz religijnego fanatyka nie musiały być prawdziwe, albo wręcz prowadziły w pułapkę. Tak samo należało się przejmować uciekinierami, którzy porzucili swych pobratymców podczas walki, a teraz byli już zapewne w drodze do klanu, by powiadomić swych ziomków o tym co się według nich wydarzyło. Tak czy inaczej pozostawało jasne, iż należy znaleźć lepsze miejsce na obóz oraz odpocząć. Szaleńcza pogoń za niedobitkami nie miała najmniejszego sensu, bowiem znali oni tutejszą puszczę, czego nie można było rzec o awanturnikach.

otarcie na miejsce zajęło im więcej czasu, niż początkowo przewidywała Elely. Winni temu byli rzecz jasna jeńcy, których większość trzeba było nieść, albo uważnie pilnować, by nie dali nogi. Młodzik nie wydawał się próbować uciekać, czego nie można było powiedzieć o jego starszym współplemieńcu. Na jego nieszczęście Torin był uważny, a także liną przywiązał siebie do więźnia. Pozostałe koboldy przytroczono do grzbietu Nazira, posadzono w siodle Sauga, bądź też Astine niosła ich na swoich barkach. Młoda dziewczyna troszeczkę zaimponowała tym części drużyny, zwłaszcza Xhapionowi oraz Ivorowi, którzy wątpili w to, czy daliby radę z taką łatwością taszczyć na swych barkach jeszcze koboldy. Poza tym wszystkim Helena wraz z Torinem musieli co jakiś czas zatrzymywać grupę, by doglądać rannych, którym od wędrówki mogły pootwierać się rany. Wyczekiwali oni z użyciem magii, bowiem nie wiadomo było, czy komuś nic się przez ten czas nie stanie. Wreszcie, po prawie czterech godzinach męczącego marszu, obolałych pleców oraz bolących ran, dotarli na miejsce.

pis Elely co do powalonych drzew nie był zbyt dokładny i teraz zrozumieli dlaczego. Otóż ich oczom ukazał się całkiem wysoki pagórek, na którego szczycie rósł górujący nad okolicą dąb, lecz to nie było najciekawsze. Mianowicie o jego pień oraz koroną oparte były trzy buki. Wszystkie rosnące dość blisko siebie, tak, iż pochylone tworzyły coś na podobieństwo daszku, czy może raczej rusztowania do takiego stworzenia. Z kolei ich korony, mocno rozłożone na boki, mogły stanowić jako taką osłonę od wiatru. Jeszcze ciekawiej zrobiło się wówczas, kiedy to podeszli bliżej, a Elely zaczęła obmacywać wzgórze pod dębem. Zajęło jej to chwilę, ale wreszcie znalazła to czego poszukiwała. Gestem przywołała do siebie Torina i wspólnie unieśli ukrywające norę wieko zrobione z drewna, ziemi oraz kamieni, teraz gęsto porośnięte mchem.
Stara nora po niedźwiedziu – rzekła wskazując na ziejący otwór. – Całkiem dobre miejsce na schowanie ekwipunku przed silnym deszczem, a także na składowanie chrustu. Odpoczniemy chwilę i przygotujemy obozowisko.

męczeni drogą poszukiwacze przygód wyciągnęli swoje posłania oraz jedzenie i pozwolili sobie na chwilę oddechu. Miejsce, w które sprowadziła ich Elely było całkiem zaciszne zaciszne i spokojne. Rosnący wokół las był gęsty, co mogło stanowić zarówno zaletę, gdyż ciężko ich będzie znaleźć, ale z drugiej strony gdyby ktoś im nieprzychylny znalazł ich tutaj, to mógłby bez problemu spróbować stworzyć zasadzkę. Tak, czy inaczej trzeba było podjąć jakieś ryzyko, a tutaj można było czuć się jakkolwiek bezpiecznie. Dość przyjemnie zrobiło się, kiedy niziołka wyciągnęła z nory trochę chrustu i bez większego problemu rozpaliła ognisko. Ciepło ognia z odczuwalną ulgą rozchodziło się po zmęczonych ciałach, jak i odpędzało chłód.


osiliwszy się przystąpiono do rozkładania reszty obozowiska. Koboldy posadzono i położono u podnóża wzgórza tak, by można było mieć na nie bez problemu oko, a następnie przeczesano okolicę. Ku ogólnemu zadowoleniu wszystko wskazywało na to, że nie trzeba się było obawiać napaści ze strony dzikich zwierząt, czy też koboldów. Dla pewności jednak zatarli większość swoich śladów, czy uszczelnili korony powalonych drzew kilkoma gałęziami. Wreszcie można było dokładniej zająć się ranami, czy to z pomocą tradycyjnej medycyny, czy też jej magicznego odpowiednika. W tym samym czasie, kiedy to Torin wraz z Heleną zajmowali się leczeniem Astine wybrała się na polowanie. Suchary i suszone mięso były pożywne, ale ile można je było jeść, czyż nie? Ostrożnie stawiając kolejne kroki, nasłuchując każdego najmniejszego dźwięku potencjalnej ofiary, zniknęła w gąszczu…

rużynowi kapłani skończyli doglądanie jeńców i zajęli się sobą oraz swoimi towarzyszami. Na całe szczęście nikt z nich nie był poważnie ranny, a dobroczynne działanie leczniczych mocy pomagało zasklepiać się ranom, jak i poprawiało samopoczucie. Niemniej by powiedzieć, iż byli zdrów jak ryby byłoby nadużyciem, bowiem boskie łaski nie działały w ten sposób. Wprawdzie składały złamane kończyny do kupy, związywały wylewające się flaki, ale nie cofały czasu. Rana jest raną i jak mówi przysłowie potrzebuje czasu. Pozytywna energia zdolna jest jedynie, albo aż, przyśpieszyć ten proces. Pozostali zajęci byli w tym czasie swoimi sprawami, czy to studiowaniem magicznych zapisków, czy też oglądaniem zaklętego koboldziego amuletu.

ddelegowani do pilnowania jeńców Nazir oraz Saug nastroszyli uszy, gdyż w krzakach niedaleko obozu coś zaszeleściło. Mimo to nawet nie podnieśli się z ziemi. Zwierzaki wiedziały kto nadchodzi. Przez zarośla przedarła się Astine niosąca młodą sarnę. Widząc ją oraz jej zdobyć pozostali szybko znaleźli się przy niej i wyręczyli z donoszenia zwierza do ogniska. Dziewczyna była spocona, ale i zadowolona, bowiem upolowanie sarny nie zawsze jest proste, zwłaszcza, gdy nie zna się okolicy. O co jak o co, ale o kolację nie trzeba było się martwić.


ierwsza warta przypadła Shee’rze i Nazirowi, druga Ivorowi oraz Torinowi, a trzecia Elely wraz z Astine. Postanowili bowiem, iż dobrze by było, gdyby ci, których czeka jutro wędrówka mogli odpocząć jak najwięcej. Wyjątkiem była tutaj Helena, której stan był wprawdzie dobry, ale jednak gdzieś z tyłu głowy gnieździły się myśli, że trucizna znów może ściąć ją z nóg. Noc była chłodna i ciemna. Gęste korony dębu oraz powalonych buków nie pozwalały na to, by światło nielicznych gwiazd mogło przebić się do oczu wartowników. Księżyc najpewniej skryty był za chmurami, gdyż nigdzie nie pojawiały się jego łuny. W samym powietrzu zaś wyczuć można było wilgoć, niechybny znak zbliżającego się deszczu. Niefortunnie dla tych, którym przyjdzie przedzierać się jutrzejszego przez puszczę.


uż z samego rana w obozowisku było głośno za sprawą krasnoludzkiego kowadła oraz stłumionego krzyku zadowolenia. Tygodnie pracy wreszcie zostały ukoronowane w postaci kunsztownie wykonanego topora o ciężkim zdobionym żeleźcu. Aż szkoda, że nie dane mu było przejść chrztu bojowego w ostatniej potyczce. W tym samym czasie Xhapion zakończył studiowanie swej księgi wypełnionej magicznymi zapiskami, a Shee’ra zakładać na łuk cięciwę. Następnie posili się, wypytali raz jeszcze młodego kobolda o trasę do klanu i wyruszyli w drogę.

akiś czas po ich odejściu Astine postanowiła, że zrobi krótki zwiad. Doglądająca ogniska Elely skinęła jej głową, a zajęta doglądaniem koboldów Helena chyba nawet jej nie usłyszała. Od chwili, gdy pozostali opuścili obóz było w nim niezwykle cicho, by nie rzec po prostu ponoru. Zarówno niziołka, jak i kapłanka nie były zbyt skore do rozmowy. Przez większość czasu siedziały tylko i rozmyślały. Dziewczyna domyślała się o czy, bowiem i ją prześladowały te straszliwe obrazy. Być może samotna chwila w lesie pozwoli odgonić nieprzyjemne myśli? Sięgnęła po swój łuk i zniknęła pośród gąszczu.

rzemykała pomiędzy drzewami niemal bezszelestnie jednocześnie wypatrując tropów, tak zwierzęcych jak i humanoidalnych. Brak śladów, poza jej własnymi z wczoraj, wskazywał na to, iż mogły czuć się bezpiecznie, o ile koboldy nie postanowią robić im problemów. Miała już zawracać do obozu, kiedy to usłyszała jakiś dziwny dźwięk, coś jakby mlaskanie wymieszane z rozrzucaniem liści. Ostrożnie ruszyła w tamtym kierunku, skryła się w cieniu najbliższego drzewa i wyjrzała zza niego, by zobaczyć miejsce, w którym to ustrzeliła sarnę. Teraz stał tam trzęsący się wilk zlizujący z liści krew. Futro miał koloru śniegu, ale straszliwie zabrudzone. Błoto, kawałki liści oraz małe gałązki wczepione w futro sprawiały, że wyglądał bardziej jak porzucony zbity kundel, aniżeli niebezpieczny drapieżnik. Najpierw sądziła, że trzęsie się on z zimna, lecz dostrzegła, że jego prawa tylna łapa była nienaturalnie wykręcona. Zwierzę z trudem utrzymywało równowagę i nie zdawało sobie sprawy z jej obecności. Okazja zupełnie jak wczorajszego wieczora z sarną…




zwórka, a właściwie piątka awanturników licząc Nazira, ruszyła czym prędzej w kierunku wskazanym przez młodego kobolda. Krasnolud nie był, rzecz jasna, przekonany co do tego, czy jest to dobry pomysł, lecz nie mieli lepszego sposobu, by trafić do koboldziej siedziby. Poranna rosa sprawiała, że poszycie było śliskie i niepewne, a zimny wiatr wiejący od strony gór niósł ze sobą wilgoć. Shee’ra doskonale wiedziała co to oznacza. Niechybnie jeszcze dziś spadnie deszcz. Wpatrując się w chmury próbowała przewidzieć, czy będą mieli do czynienia z ulewą, czy może z mżawką, lecz nie potrafiła dać jasnej odpowiedzi. Tak czy inaczej stało się dla nich jasne, że będą musieli znaleźć jakiekolwiek schronienie, by skryć się przed deszczem i móc normalnie odpocząć. Niemniej dzień był nadal młody, a oni wypoczęci, to też dzikie ostępy nie stanowiły dla nich większego wyzwania, zwłaszcza, że prowadziła ich Shee'ra.

uż w drugiej połowie dnia dostrzegli, że otaczający ich krajobraz zaczął się zmieniać. Teren robił cię z każdą godziną bardziej nierówny, kamienisty i niebezpieczny. Co i rusz trafiali na parowy, osuwiska, albo powalone drzewa. Na całe szczęście wszyscy byli na tyle czujni, by w porę zejść z niestabilnego gruntu, czy złapać spadającego towarzysza. Współpracowali na tyle dobrze, iż dzień minął im bez większych problemów. Bardzo niepokojąca była jedynie duża aktywność koboldów w okolicy, bowiem co jakiś czas natrafiali na ich ślady, czy to w postaci odcisków pazurów, czy innych śladów jak zgubione koraliki, bądź łuski. Ostatecznie jednak nie dane im było zawędrować zbyt głęboko w ich terytorium, gdyż zaczął lać deszcz. Nie była to może ulewa, lecz rozpadało się na tyle intensywnie, że trzeba było czym prędzej znaleźć schronienie, o ile nie chcieli nabawić się jakiegoś choróbska.

ożna nie bez krzty przesady stwierdzić, że ich wybawieniem był Nazir, któremu udało się znaleźć małą jaskinię. Miejsca w niej było niewiele, tyle by zmieściła się cała ich piątka i pozostało trochę wolnego miejsca na skromne ognisko. To zaś udało się rozpalić dzięki znalezionemu pod jedną z kamiennych ścian chrustowi. Mokrzy i zmarznięci marzyli tylko o tym, by się ogrzać. Po kilku nieudanych próbach Shee’ra wreszcie wznieciła niewielki płomień, który pielęgnowany przerodził się w ognisko. Małe, ale zawsze coś. Posilili się i wtuleni w futro Nazira udali się na spoczynek. Przytomny pozostał jedynie Torin, któremu przyszło mieć pierwszą wartę.


ankiem pogoda poprawiła się. Przestało padać, a spomiędzy koron drzew przebijało się ciepłe światło słońca. Shee’ra wstała ze swojego posłania i wyszła z jaskini, by się rozejrzeć. Stawiała kolejne kroki bardzo ostrożnie, gdyż wszędzie pełno było błota. Powietrze, chłodne i przesiąknięte wilgocią, przeszywało ciało, to też kobieta stanęła w promieniach słońca, by złapać trochę ciepła. Wówczas uwagę jej zwróciły ślady w błocie. Ewidentnie należały do zwierzęcia i były świeże. Niestety zbyt późno zorientowała się co pozostawiło te ślady.

ie miała pojęcia kiedy, ani jak to się stało, ale otoczyły ją koboldy. Czy to jej własne zmysły ją zawiodły, czy też może był to wynik koboldziej magii, tak czy inaczej wyciągnięte w jej stronę były cztery włócznie Ostrożnie odwróciła wzrok w kierunku jaskini i zobaczyła jak w jej wylot celuje z łuków co najmniej ósemka gadów, a drugie tyle i dwóch jeźdźców łasic trzyma wyciągnięte włócznie.

Kim jesteście i czego tutaj szukacie? – dobiegł ją z boku głos, trochę szczekliwy, ale jak najbardziej zrozumiały.
Zdziwiona przeniosła wzrok na kobolda odzianego w prostą szatę ozdobioną tu i ówdzie piórami oraz licznymi koralikami. Szczególnie zainteresował ją dzierżony przez niego kostur, na którego szczycie znajdował się kryształ górski.
Gadaj! – ponaglał, a wymierzone w nią włócznie skróciły dystans.

 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 26-08-2018 o 20:23.
Zormar jest offline