Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2018, 14:56   #177
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Marcello siedział w łodzi u kolegi i grał w remika. Stawka, jak i emocje z nią związane, była wysoka. Jak się okazywało, stary wilk morski był o krok od wygranej, lecz jego przeciwnik chyba miał jakiegoś asa w rękawie. Na jego nieszczęście… zjawiła się Chaaya.
Piękna i ponętna, z rumieńcami na twarzy i wyraźnie zarysowanymi sutkami pod zwiewną suknią. Partię wygrał więc Marcello, ku zdziwieniu wszystkich tam zebranych, po czym zgarniając kopkę złota do kieszeni, zabrał bardkę na umówione miejsce. Przez całą drogę śmiał się i pytlował, jak to udało mu się wszystkich oszukać, nie będąc chyba do końca świadomym, kto tak naprawdę wygrał tę rozrywkę. Kurtyzana nie odzywała się i tylko spolegliwie chichotała.
Kurs miała darmowy, więc gdy tylko została wysadzona pod murem świątyni, oddelegowała gondoliera na spoczynek.
- Ale na pewno? Nie miałem panienki pilnować przed rogaczem? - zdziwił się mężczyzna, nie będąc do końca pewien, czy chce aby opuszczać swoje stanowisko prywatnego ochroniarza “jaśnie panienki”.
- Na pewno, na pewno… umówiłam się tu z Jarvisem. Nic mi nie będzie.
Po takich zapewnieniach staruszek skłonił się, uchylając kapelusika i odpłynął… zapewne do taniego baru i burdelu.
Dholianka przez chwilę stała w ciemnościach, przypominając sobie o napaści jaka miała miejsce w niedalekiej okolicy. Przez chwilę przeklinała siebie, że pozwoliła piratowi odpłynąć.
Pamiętając jednak, że oprychy karmią się strachem, starała się nie wyglądać na przestraszoną i dumnie wkroczyła do budynku.
Nie musiała zapalać ognia. Księżyc i gwiazdy na niebie pod sufitem, oświetlały wszystkie przeszkody na drodze do ołtarza. Jarvisa jeszcze nie było… lub krył się gdzieś w ciemnościach. Kamala rozejrzała się podejrzliwie, zanim nie ściągnęła sukienki i nie usiadła na wygładzonym marmurze, zapatrując się w nocy nieboskłon. Magiczny czy nie, robił wrażenie.
Tancerka po chwili opadła nagimi plecami na chłodny kamień i wyciągnąwszy rękę z wystawionym paluszkiem, zaczęła łączyć iskierki w konstelacje. Kątem oka zauważyła jak świątynię wypełniały pasemka… dymu?
Nie. Mgły. Pełzała po ziemi, zalewając pomieszczenie szarym oparem, zmniejszając jej pole widzenia.
Sundari nie przeszkadzało to jednak, póki mogła spokojnie oglądać sklepienie. Nie była już przestraszona… choć zdawała sobie sprawę, że naga i bez broni, była bardzo łatwym kąskiem do pochwycenia. Czuła jednak, że nic gorszego, czego już nie zaznała, nie może ją w tym mieście spotkać i to pozwalało jej zachować “zimną” krew.
Zimną… bo nie obawiała się o swój los, lecz gorącą… bo nocne niebo działało na nią tak, jak czerwone wino.
Jeśli czarownik nie zjawi się w najbliższym czasie, kobieta wymyśli sobie zaraz jakąś ciekawą rozrywkę, ze swoimi paluszkami.

Mgły przybywało i… wśród oparów, dało dostrzec się jakąś krążącą sylwetkę, zapalającą tu i tam magiczne światła.
Spokojnie przemierzała pomieszczenie ukryta w dymie, powoli i systematycznie przybliżając się do leżącej ślicznotki.
Zaalarmowana Chaaya przyglądała się tajemniczej osobie sunącej niczym mroczna zjawa. Nie była pewna, czy to kochanek i ma się cieszyć, czy może zacząć ciskać kule ogniste, które nosiła na swojej szyi.
Postanowiła “dyplomatycznie” poczekać na rozwój wypadków, choć nie leżała już jak senna rusałka, a czaiła się jak dzika amazonka gotowa do ataku. Brakowało jej tylko dzidy, którą mogłaby cisnąć.
- Nie jesteś taką potulną ofiarą, jak twierdziłaś, że będziesz. - Żartobliwy głos magika przerwał ciszę. Chłopak okryty był czarną szatą i karnawałową maską, zakrywającą wszystko poza ustami. Zakończywszy przygotowania i podchodził powoli do tawaif z łobuzerskim uśmiechem.
Dziewczyna zrobiła wielkie, jak u sowy, oczy, po czym zanim się spostrzegła, wybuchła gromkim śmiechem. W połowie próbowała zdusić w sobie wyśmiewczą sawlę, machając rękoma jakby się oparzyła i zakrywając dłońmi usta, ale im mocniej się starała, tym bardziej się śmiała.
Przywoływacz w żadnym wypadku nie wyglądał jak mroczny i lubieżny kultysta z jej wyobrażęń, ale nie powinno jej to dziwić, gdyż dzieliła ich ogromna przepaść kulturowa. Niemniej… złotoskóra dała się zaskoczyć i… paść ofiarą samej siebie.
- Nie wyszło mi co..? - Uśmiechnął się przebieraniec, stając przed widzką, głaszcząc ją czule po głowie. - Ale nie miało być strasznie, tylko… niezwykle i zmysłowo.
Pochylił się i szepnął jej do ucha. - Pod szatą nie mam żadnego stroju. Ani skrawka materiału.

Kilka srebrzystych łez zebrało się w kącikach orzechowych oczu bardki, po czym spłynęło po policzkach, podczas gdy Dholianka starała się kontrolować swój oddech.
- Co to… jest? Co ty masz na twarzy? - spytała ciekawsko, wyciągając palce do kolorowej maski. Wprawdzie widziała już wcześniej podobne cudeńka, ale nigdy z bliska, ta była… pstrokata i z zawiłymi ornamentami oraz różnorakimi piórami. Patrząc na nią, miało się wrażenie, że patrzy się na rajskiego ptaszka o niesamowitym upierzeniu.
Chwile przyglądała się z fascynacją na rzadkie (choć nie w tym mieście) dzieło, po czym sięgnęła ustami do warg mężczyzny, całując go na powitanie.
- To maska jakie nosi się na balach, by ukryć tożsamość i jednocześnie zostawić wiadomość wtajemniczonym. Robi się je na zamówienie i… używa raz. Potem tracą na wartości i łatwo je kupić po niższej cenie. - Jarvis tłumacząc, nachylał się nad ukochaną i muskał jej szyję i obojczyki pocałunkami. Od czasu do czasu smakował też czubkiem języka skórę, pomrukując cicho.
- Jak poszło wywoływanie demona? Udało się? - zagadnął.
Kurtyzana jeszcze chwilę podziwiała i delikatnie dotykała zdobień na okryciu twarzy partnera, powoli oswajając się z jego nowym wyglądem.
- Jest piękna… i ty w niej też jesteś piękny - mruknęła, odchylając głowę do tyłu, by jej wielbiciel miał większe pole do zabawy.
- Cóż… nie poszło tak jak sobie to zaplanowałam. Nvery bez mojej wiedzy zaprosił Axamandera… nie znalazł też odpowiedniej sali, a ja nie kupiłam saka...sama...ss-czegoś, więc jedyne co się pojawiło w nieszczęsnym kręgu to karaluch. Jeśli w najbliższym czasie miasto stanie w płomieniach, to wiesz czyja to sprawka… czarciego robala.
- To dobrze… takie robale łatwo rozdeptać, choć czasami zagrożenie przychodzi w małym opakowaniu. - Po tych słowach egzotyczna panna poczuła jak wargi czarownika opatulają twardy szczyt jej piersi i przez chwilę skupiają pieszczoty na tym jednym punkciku jej ciała. Przez chwilę doznania płynęły stamtąd, a potem Smoczy Jeździec zabrał się za wodzenie ustami po szyi, jednocześnie majstrując coś pod swoją szatą.
- Byłam u Vittorio… podobno wszyscy zachwalają pewne, czerwone wino jakie tam sprzedaje… - Kamala odezwała się z wyraźnym szczęściem, opadając na zimny kamień pod sobą. Chwilę przyglądała się “kultyście”, którego “ofiarą” padła i uśmiechnęła się szeroko i promiennie, lekko marszcząc nosek.
- Czy mój rytuał będzie bolesny? - spytała z lekkim przestrachem w głosie, ale mag wiedział, że to tylko gra pozorów.
- Przyzwiemy demona rozpusty, właściwe dwa demony i wepchniemy je w nasze ciała i będą bardzo… wyuzdane…. - wymruczał cicho chłopak, wyciągając spod szaty pędzelki oraz gliniany słoiczek, wypełniony krwisto-czerwoną mazią… pachnącą poziomkami. Niewątpliwie przygotował się do tego rytuału.
- Strasznie… to straszne… boję się panie kultysto. - Dziewczyna westchnęła ckliwie, zatapiając dłonie w swoje włosy. Jedna noga uniosła się w powietrze i powędrowała na ramię kochanka, po czym wierzchem zaczęła gładzić go po policzku.

Jarvis odruchowo nachylił się ku jej stopie, chwytając duży palec zębami, ssąc go delikatnie. Zanurzył pędzelek w mazi i pomieszał nim, a następnie, zezując nieco, zaczął wodzić nim po ustach dziewczyny nakładając ”rytualny malunek”.
Wzrok leżącej na ołtarzu pociemniał od przyłwyu silnych emocji. Sundari niemal dławiła się od uczucia miłości, gdy patrzyła starania towarzysza.
Jak go było nie kochać do szaleństwa, gdy bawił ją i zaskakiwał, rozpieszczał, pielęgnował i pieścił? Dholianka czuła jakby schwytała samo słońce do siatki na motyle. Chciała je przytulić i pocałować, lecz nie mogła zepsuć przedstawienia jakie zostało dla niej przygotowane.
Oddychała więc ciężko, spoczywając przed nim, jak wyłowiona z morza syrenka. Źrenice jej oczu rozszerzały się i zwężały, a przecież sala praktycznie pogrążona była w półmroku.
- Będziemy się kochać do rana? - spytała niemal bezgłośnie.
- Tak… z przerwami na posiłek. Lub tak długo na ile starczy nam sił, nim zmorzy nas sen. Godiva obiecała nas pilnować, by nikt nam nie przeszkadzał. Możemy robić wszystko na co przyjdzie nam ochota i tak głośno jak zechcemy… - mruczał Jarvis, z pietyzmem i precyzją nakładając pędzelkiem warstwę słodkiej, poziomkowej konfitury na wrażliwe na dotyk miejsca na ciele tancerki.
Ta zacisnęła dłonie w piąstki, drżąc z ekscytacji i podniecenia. Wyglądała na bardzo szczęśliwą, jak dziecko, które widziało przed sobą prezent niespodziankę, nie mogąc się doczekać kiedy je rozpakuje.
- Kocham cię… - szepnęła, by szybko się zreflektować. - Mój mroczny i lubieżny panie kultysto.
- Cóż… co ci powiem moja śliczna. Jesteś wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, idealna. Jesteś jak… Alsemouire… najcenniejszy klejnot jaki znaleziono w tym mieście. Czerwona jak wino perła, wielkości ludzkiej pięści. Nie ma takiej drugiej. - Pędzelek schodził niżej… coraz bliżej intymnych obszarów, a łakomy wzrok jej ukochanego obiecywał ucztę dla zmysłów.
- Dziękuję… - Powiedziała tawaif po chwili namysłu i napięcia, w oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
Następnie oblizała dolną wargę, smakując skłodki sos z leśnych owoców. Poziomki… to takie mniejsze truskawki, a jednak ich smak był zgoła inny od ich większych kuzynek. Niesamowite jak natura potrafiła zaskakiwać różnorodnością… niesamowite, że przywoływacz potrafił przykładać uwagę do takich szczegółów.
Chaaya chwyciła za brzegi ołtarza, zaciskając na ich krawędziach palce. Musiała być cierpliwa i spokojna, by nie zlizać do końca słodkiego dżemu z ust, by nie upić się blaskiem gwiazd, by nie popędzać ani siebie, ani partnera, ani nocy.
By móc się rozkoszować.

Pędzelek łaskotał podczas nakładania malunków na ciało. Zwłaszcza, że magik przykładał uwagę do detali. Trwało to chwilę, a gdy mężczyzna skończył i ocenił dzieło, uśmiechnął się i odezwał się tymi słowy.
- Nechtu ercatata nicto… czas na konsumpcję.
Zabrał się do niej przyciskając usta do warg kurtyzany, całując ją zachłannie. Pierwszy pocałunek tej nocy… smakował owocowo.
- Powiedz mi co mam robić… nie chcę zepsuć rytuału. - Złotoskóra brzmiała na nieco zagubioną. Nie chciała przecież wybuchać śmiechem po raz drugi lub palnąć równie głupim tekstem, niweczącym całą misternie budowaną amosferę.
- W sumie to powinnaś na razie grzecznie leżeć i delektować się sytuacją, a potem… zostało jeszcze trochę mazidła, którym będziesz mogła wykorzystać na mnie, w sposób jaki tylko przyjdzie ci do głowy - szeptał czarownik, zbierając “farbę” z szyi kochanki czubkiem języka i muśnięciami warg. - Co ty na to?
- W takim razie oddaje się pod twe władanie mój panie… - odparła bardka, przymykając oczy i skupiając się na równym oddechu.

Znalazła się w innym świecie… świecie ciemności, która nie przerażała, ciemności, która otulała jak kochająca matka. Gdy wzrok przestał grać główną rolę, inne zmysły przejęły kontrolę. Chłodny marmur stał się wyraźniejszym odczuciem… choć teraz Kamala zauważyła, że ów kamień, z którego był zbudowany ołtarz, wydawał się jakby bardziej… miękki i wygodny? Niezupełnie jak marmur.
Ta myśl jednak za bardzo nie zaprzątała głowy kobiety z pustyni, bo ta zdominowana została przez język kochanka.
Czuła jak ten, ciepły i wilgotny łobuz, przesuwa się po jej skórze, łaskocząc ją i sprawiając przyjemne doznania. Punkcik - niczym światełko w ciemności - przesuwający się po jej wrażliwych miejscach. Mogła się tym delektować, bo “kultysta” wszak był jej niewolnikiem. Więźniem jej urody, charakteru, uśmiechu… wargi Sundari instynktownie się wygięły w ten grymas. Wszak Jarvis lubił jej uśmiech.
Dotarli do piersi... tu język wił się po spirali, leniwie wspinając się na szczyt pierwszej z półkul. Oddech tancerki zrobił się bardziej gorący, wszak wiedziała, co się stanie na końcu.
Przywoływacz był coraz bliżej i bliżej.
Jej policzki coraz cieplejsze.
Pocałunek.
Usta objęły twardy karmelek na szczycie biusty i zaczęły zaczęły go ssać i pieścić. Dholiankę kusiło by pacnąć towarzysza… wszak miał całe ciało do uwielbienia, ale też… kusiło ją, by pozwolić mu się bawić. Wszak było to przyjemne, rozpalało jej ciało, które jawiło się teraz jak zamieszkana świątynia miłości. Nie rozpusty, nie lubieżności, a czystej i czułej miłości.
Uczucie niemal jej obce i być może właśnie dlatego dlatego, nie pozwoliła sobie na żaden ruch, by nie zakłócić tej niezwykłej chwili.

Smoczy Jeździec z czułością i pietyzmem oraz lubieżnością… zajął się drugą piersią, wodząc językiem i dochodząc na samą górę. Cały czas ciało bardki odczuwało przyjemne doznania, połączone czasem z łaskoczącymi skórę puklami włosów, które co chwilę musiał poprawiać. Tawaif nie widziała tego, ale czuła… będąc wszak żywą mapą, po której podążał język kochanka.
Wyobraźnia podpowiadała Jarvisa… jako dzikiego barbarzyńcę… takiego jak ci z Północy. Dzikusa przepełnionego pożądaniem, który po raz pierwszy widział kobietę i dla którego Chaaya była przewodniczką po świecie zmysłowych rozkoszy.
Smakującego nowe doznania, tym razem dosłownie. Jego wąskie usta tańczyły na jej brzuchu i… tu dziewczyna nie wytrzymała, poddawana takim pieszczotom, zachichotała. Niemniej “karą” za to był tylko czuły pocałunek wprost w usta, przypominający jej, że kochankowi nie przeszkadza, jak czasem wyjdzie z roli.
Po pieszczocie brzucha, czarownik zabrał się za nogi… łono pozostawiając sobie na deser. Powoli język mężczyzny, muskał uda lężącej pod nim partnerki, wywołując jej mimowolne wiercenie się.
Miłość miłością, ale ciało Kamali było już rozniecane wystarczająco długo, by oczekiwać czegoś więcej. A on się droczył z nią… łajdak, szuja, gadzina! Znała go dobrze i te jego sztuczki, chciał ją doprowadzić do wrzenia. Chciał, by pragnęła się na niego rzucić! I udawało mu się to!
Cichy syk irytacji wyrwał się spomiędzy warg Sundari, ale niewiele mogła zrobić, jeśli nie chciała zepsuć atmosfery.

W końcu! Język przywoływacza powoli zabrał się za zlizywanie ostatniej warstwy sosu, tej ukrywającej kwiat kobiecości, aż wreszcie, zaczął muskać najbardziej wrażliwe obszary Dholianki, wielbiąc je lubieżnymi ruchami.
Jarvis sięgnął głębiej, wyrywając już z jej ust jęki i pomruki.
Ciężko było spokojnie leżeć na ołtarzu, powoli wijąc się i prężąc, czując się całkowicie owładniętą pieszczotami kochanka. Może mag nie kłamał, może jakieś lubieżne demony siedziały w ich ciałach? Może…
nie miało to znaczenia. Impulsy przyjemności wzbierały niczym szalejące morze. Mocniej, mocniej, mocniej… każde kolejne liźnięcie sprawiało, że bardka coraz głośniej śpiewała melodię rozpusty. Nie było już nic z czerwonego sosu na jej ciele, poza dowodami żądzy jaką to jej wybranek wyzwalał. Była wszak ona instrumentem w jego “dłoniach”, bezwstydnie oznajmiając przyjemność w swoim głosie, aż krzyknęła… a może to wszystkie maski krzyknęły, rezonując w świątyni, która wielokrotnym echem odbijała rozkosz ofiary rytuału.

Aż w końcu nastała głucha cisza, mącona jedynie cichymi oddechami. A właściwie tylko jednym.
Teraz to predator znalazł się w sidłach pragnienia, kiedy to jego zdobyć, leżała nieruchomo, niczym umarła na piedestale z delikatnym, tajemniczym półuśmiechem na wargach.
W końcu złotoskóra otworzyła oczy, wpatrując się czarnymi, jak rytalne węgle, oczami w sam środek rozgwieżdżonego nieba.
“Nieumarła” powróciła do życia, lecz z jakiegoś powodu Jeździec miał nieodparte wrażenie, że owe życie nie było tym samym do którego się przyzwyczaił, które zdążył poznać i pokochać.
Gdyby nie to, że miał już okazję spotkać się z tą dziwną istotą, która tak perfekcyjnie imitowała ciało jego miłości, mógłby pomyśleć, że może faktycznie przywołał właśnie demona z którym przyjdzie mu się kochać do białego rana.
Umrao była sprytna i co najważniejsze silna. Podczas gdy Deewani dawała odwagę, ona podtrzymywała kruchą istotę jaką była Kamala, niczym filar sklepienie. Umrao była tytanką, która swą największą słabość, wpierw zmanipulowała, następnie zniewoliła, by na końcu przekuć w swoją śmiercionośną broń.
Jej ciało. CIało które nigdy nie miało należeć do niej samej, a do mężczyzn którzy ją wykupili, niczym podstępne, zatrute ostrze zatapiało się w ofiary, wysysając z nich siły witalne, którymi później karmiła samą siebie.
Jarvis lubił gdy Sundari traciła nad sobą panowanie, ale czy przypadkiem nie ostrzegała go przed tą dziwną siostrą bliźniaczką z którą dzieliła ciało?

- Witaj kotku… tęskniłeś? - spytała filuternie kurtyzana, opierając się na łokciach, by popatrzeć na tego, którym dzisiaj się posili. Małego, słodkiego robaczka, którego zamknie w słoiku i gdy tylko najdzie ją ochota na małe co nieco, sięgnie po niego, by odgryźć kolejny kęs jego ciała. - Co powiesz na zamianę rolami?
Nie tylko spojrzenie się zmieniło, ale i ton głosu, nie należał on już do słodkiej dziewczyny, a zmysłowej kobiety. Co gorsza, była to niebezpieczna kobieta, bo zdawało się, że dokładnie wiedziała czego chciała. Z takimi walka była najtrudniejsza, nie dało się ich zwodzić, nie dało także przestraszyć.
- Witaj… śliczna… a co się stało z Kamalą? - zapytał ostrożnie mężczyzna, leniwie podciągając szatę do góry, by ją zdjąć. W tej chwili klęczał między nogami leżącej bardki, więc Umrao szybko dostrzegła to, co tak lubiła w kochanku. Twardy oręż miłości, w pełnej gotowości do wykorzystania, w dowolny sposób jaki mógł tej masce przyjść do głowy. A ona wszak pomysłów miała wiele.
- Aćha… czy ja słyszę w twoim głosie strach? - zakpiła rozpustnica, śmiejąc się jak sadystyczna królowa, przyglądająca się krwawemu teatrowi. - Od samego rana próbowałeś mnie wywołać, a gdy w końcu ci się udało, pytasz mnie gdzie jest Kamala? Niegrzeczny chłopiec… - dodała z wyjątkowo kocim pomrukiem, który w nieodpowiednich ustach mógł brzmieć na wyjątkowo złowrogi i diaboliczny.
- Niepokój… ale o ciebie. Wiesz dobrze… - Czarownik okryty już tylko maską na twarzy, pochylił się ku twarzy sukkubicy, przesuwając palcami po jej policzku. - ...że jesteś… kusząca, wszystkie jesteście. Bo wszystkie jesteście razem nią. Tą którą kocham.
Pocałował drapieżnie jej usta, delikatnie kąsając w wargę. - Tak... czasami potrafię być bardzo niegrzecznym chłopcem.

Tancerka zmieniła pozycję z półleżącej na bardziej siedzącą. Wsunęła dłonie we włosy mężczyzny, zaczesując je mocno do tyłu, aż skóra jego skroni i oczu się lekko napięła, a on sam musiał odchylić głowę nieco do tyłu.
Teraz to ona pocałowała jego, wymuszając swoje pierwszeństwo w tej pieszczocie. Najwyraźniej dla Umrao nie liczyły się potrzeby kompana, a jej własne.
- Jesteś bardzo naiwny, niczym małe, wychudzone kocię. Nie jesteśmy takie miłe jak ona. Lepiej uważąj, gdy po nas sięgasz. - Odkryte w enigmatycznym uśmiechu zęby, ukąsiły dolny płatek ucha przywoływacza, szczypiąc go i ssąc przyjemnie, ale nie delikatnie. - Połóż się, teraz ja poprzywołuje demony…
- Najwyraźniej nie dałem się jeszcze dobrze… poznać z innej… mroczniejszej strony - mruknął ze zdawkowym uśmieszkiem Jarvis, kładąc się jednak posłusznie, by teraz Umrao się mogła pobawić. - Jakie twe imię?
- Chaaya ty głupku - zakpiła Dholianka, sięgając po słoik z pędzelkiem, którym zamieszała w cieczy. - Ale inne wołają na mnie Umrao. Przywołałeś mnie, żeby się ze mną pieprzyć, czy przeprowadzać wywiad? Rozmowy ze mną są ekstra płatne… wyjątkowo szybko się nudzę. -
Mokry ogonek z miękkiego włosia, dotknął męskiego pępka, tworząc od niego ślad powoli rozchodzącej się na zewnątrz spirali.
Mag spoglądał na dziewczynę zamyślony, bo przecież jej nie przywoływał. Ot, wykorzystał to czego się nauczył kiedyś, na latającym okręcie. Jak sprawić przyjemność.
Oddychał powoli i przyglądał się z zaciekawieniem emanacji, podpierając się na łokciach. Trochę go jednak martwiło “zniknięcie” Kamali.

Złotoskóra siedziała mu okrakiem na jednym udzie, przylegając swym kwiatem ciasno skóra do skóry. Od czasu do czasu poruszała się sugestywnie w przód i w tył, uśmiechając się wymownie do samej siebie. Ciemne jak otchłań oczy, nie odrywały się od bladego torsu, na którym powoli powstawał orientalny wzór z dużą ilością “języków” lub płatków, promieni, kropek i linii łączących się z innymi liniami, tworząc dość abstrakcyjny wzór pajęczyny(?). Centrum wszystkiego był pępek, peryferiami zaś żebra i sutki.
Męskość Jeźdźca stała niczym maszt w żaglówce i omijana była, jak na złość, do samego końca. Gdy obraz na jego torsie został skończony, czarownik dość szybko zorientował się, że miał do czynienia z pieczęcią. Nie taką magiczną, a symboliczną. Rzecz, której pełno na pustyni, tak samo jak i piasku.
Umrao zaśmiała się cicho, brzmiąc przy tym dość skrzekliwie i “skrzypiąco”, po czym mocząc pędzel w resztce poziomkowego sosu, obrysowała główkę jarvisowej włóczni, by następnie poprowadzić dwie pionowe linie, równolegle do siebie. Jedną z przodu, prowadzącej do nasady, aż do pępka włącznie, a drugą z tyłu, schodząc między jego klejnoty. Następnie wyskrobując to co pozostało w słoiczku, zaczęła łączyć obie kreski, stawiając między nimi po obu ich stronach poprzeczne szczebelki po siedem na każdą stronę.
Po skończonym dziele, mężczyzna usłyszał tylko jakiś pomruk, który brzmiał trochę jak “m-hm”, a później brzdęk tłuczonego szkła, gdy słoik poszybował wysoko w powietrze za plecy tancerki i roztrzaskał się o którąś z figur.
- Popsułeś mi trochę wizję, nie powinieneś się rozbierać - rzekła wyniośle kochanka, pochylając się nad orężem i wyciągając do niego język dotknęła go w sam czubek. Delikatnie i pobieżnie, a jednak wprawiając twardy pal w delikatny chybot.
- Jak… to? - “Torturowany” amant, dzielnie udawał obojętność na dotyk kusicielki. - Przecież… ściganie ze mnie szaty, byłoby nudnym i niepotrzebnym… zajęciem.
- Tak to… odsłoniła bym tylko to co jest mi tej nocy potrzebne, a resztę ukryła i unieruchomiła, by mi nie przeszkadzano. - Gorący oddech owiewał Berło miłości przy każdym wypowiadanym słowie. W końcu kurtyzana zsunęła się swym łonem na piszczel leżącego i pochyliwszy się przed rozchylonymi udami ofiarnika, dotknęła końcówką języczka skórę łącząca oba klejnoty rodowe ze sobą. Tam też rozpoczynał się szlak, specjalnie przygotowany na te spotkanie.

Chaaya zlizywała powoli cieniutką linię soku, pnąc się nieśpiesznie w górę, następnie zatoczyła zwycięski krąg na szczycie wzniesienia i zabrała się do powolnej wędrówki w dół ku dolinie podbrzusza.
- Czyli… jestem… twoją… zabawką? Uważaj… mam przekorną naturę. I potulny kotek… może nagle… stać się nie tak potulnym… lampartem… - Jarvis próbował ją postraszyć, choć mówienie zaczynało sprawiać mu trudność pod jej dotykiem.
Dholianka zaśmiała się rozkosznie, spoglądając w oczy kochankowi. Jej spojrzenie było jak kategoryczna odpowiedź. Nie ważne kim jest teraz i kim się stanie, zabawka zawsze pozostanie zabawką. Czy weźmie ją siłą, czy łagodnie i tak uzyska spełnienie, a tylko to się dla niej liczyło.
Tawaif wróciła do pieszczoty, język dotknął początku spirali, tu panna przysunęła się bliżej i jej liźnięcie nie było tylko drobnym obrysunkiem koniuszka, a pełnoprawnym liźnięciem. Nie odsuwając głowy, jednostajnnym ruchem, przesuwała się po linii, aż nie dotarła do “serca” mandali.
Złożyła usta jak do pocałunku i przyssała się zmysłowo do początku każdego istnienia, najintymniejszego i najdelikatniejszego miejsca.
Pępek…
niby tylko miejsce, które było tylko wspomnieniem, swoistym znamionem pozostawionym po matce. A jednak dotyk tu powodował nie tylko łaskotki, ale i ból, świeżbił i pieścił, podniecał i niepokoił.
Chłopak zadrżał od zimnych i gorących dreszczy, oblewających jego ciało, spinających mięśnie jakby raził go ładunek elektryczny. Nawał uczuć ze sobą sprzecznych mieszały zmysły, nie wiedział już, czy jest mu dobrze, czy “niewygodnie”. Czy ma się poddać, czy uciekać.
Umrao nie pozwoliła mu także na upewnienie się, co do owych uczuć, odrywając wargi z głośnym cmoknięciem. Chłodne powietrze owiało, czerwony ślad, przyprawiając o gęsią skórkę.

Pieczęć została złamana i pozostał po niej tylko kwiat na tle sieci pajęczyny. Bardka zabrała się za za zlizywanie abstrakcyjnych linii, gdy żądza mężczyzny otulona była jej biustem. Ten dotyk był za delikatny, by mógł doprowadzić do spełnienia. Lecz on, wraz z wyobraźnią i doznaniami na torsie, potęgował jednak uczucie “naładowania” i napięcia. Jeszcze chwilę, a wystarczy kosmyk włosów opadły na jego włócznię, by skończył tą słodką katorgę.

Tymczasem na ciele czarownika pozostał już tylko kwiat oraz szczebelki na jego męskości. Teraz gdy cała otoczka została skonsumowana, mag rozpoznał okaz zdobiący jego ciało.
Lotos.
Że też wcześniej na to nie wpadł.
Chaaya przestała go lizać i przeszła w pieszczotę ust, starannie scałowując centymetr po centymetrze, każdą lepką kroplę poziomkowego dżemu.
Wnętrze świątyni rozbrzmiewało cichymi cmoknięciami, jakby jakiś uparty grajek skitrał się w kącie sali z trójkątem muzycznym i co chwila, uderzał w niego pałeczką.
Istny ból dla uszu i ciała spragnionego ekstazy.
A przecież w zupełności wystarczyłoby mu, gdyby wzięła go do ust i sprawiła mu raj na ziemi. Nie musiała się tak znęcać i szarpać każdą strunę jego nerwów, jakby sprawdzała kiedy i która pęknie pierwsza.
Tymczasem żadna z nich, choć napięta i boleśnie drżąca, nie rwała się do przerwania tego błędnego koła. Jakby albo organizm leżącego zmówił się przeciw niemu, albo jakaś siła, nie pozwoliła mu na chwilę słabości.

Nad ołtarzem zrobiło się cicho. “Cień” Kamali rozsiadł się wygodnie w nogach kochanka, zajmując pozycję przed głównym bohaterem spotkania. Zanim jednak język spotkał się z napiętą skórą jarvisowego pożądania, dwie ciepłe dłonie ułożyły się na piersiach mężczyzny, kciukami drażniąc jego sutki, a pozostałą czwórką palcy, wbijając lubieżnie pazurki w delikatną skórę nad nimi, rozchodząc się promieniście.
“Jarvis” przechylił się niebezpiecznie w prawo, gdy koniuszek języka zlizał pierwszy szczebel u samej góry z lewej strony. Głowa tancerki przesunęła się na drugą stronę i tym razem “Jarvis” przechylił się na lewo.
Pozostało sześć linii na każdą stronę… czyli w sumie dwanaście! DWANAŚCIE PRZEKLĘTYCH LINII, powolnie schodzących, coraz niżej i niżej do mniej wrażliwych rejonów.
Prawo, lewo.
Prawo, lewo.
Bogowie, zabijcie.
Prawo, lewo.
Prawo, lewo.
Za co… Sundari… za co…
Prawo, lewo.
Prawo…
GDZIE TO LEWO?!

Sadystyczny i dźwięczny niczym sznur złotych dzwoneczków śmiech, rozległ się nad zgnębionym przywoływaczem, gdy Umrao podziwiała z góry dzieło swojego zniszczenia.
Mały, słodki robaczek, najsłodsza zabaweczka, widziała własne odbicie w ciemnych oczach partnerki, gdy ta zdobywała go powoli, opuszczając na niego swoje pełne biodra.
Uśmiechała się triumfująco i wyjątkowo zmusłowo, drapiąc Jeźdźca po piersiach i zostawiając po sobie czerwone, lekko piekące szlaczki.
- To jest ten moment kiedy kocię zamienia się w jaguara - mruknęła zalotnie, przygryzając dolną wargę i silnym podskokiem, dociskając czarownika do podłoża, wyznaczając w ten sposób rytm i siłę ich spotkania.
- Uważaj… o co prosisz… a nuż się… spełni… - syknął mężczyzna “gniewnie”, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego dłonie zacisnęły się na biodrach pochwyconej tawaif, a usta zaczęły pieścić i kąsać, wystawione mu na te cele, krągłe piersi kobiety. Dociskał i unosił, nabitą na jego maszt kochankę, nadając ich lubieżnemu tańcowi, szybkie i intensywne tempo.

Ich ciała nie mogły długo opierać się żarowi jakie wytwarzali, a przynajmniej nie Jarvis, który dość miał czekania. Szalejąca na nim ognista wichura, parzyła go i obezwładniała, aż w końcu pieczęć na niego nałożona pękła, a on poszybował niczym ptak, wysoko ponad chmury. Dholiance jeszcze chwilę zajęło, zanim nie wyhamowała w siodle swojego ulubieńca, ocierając się o niego jak lubieżna naga, która czeka na więcej i więcej i więcej. Obejmując dłońmi twarz kochanka, przesuwała spierzchniętymi wargami po jego ustach i policzkach, nie całując, a jedynie gładząc oddechem. Ten jednak szarpnął ją po chwili za włosy, by odchylić jej głowę do tyłu i wpić się ustami w jej szyję, niczym spragniony krwiopijca.
I rzeczywiście kąsał ją delikatnie, ale też całował i lizał lubieżnie.

Rytuał przywołania dobiegł końca. Dwa nagie demony splotły się ze sobą ciałami i nikt… ani nic nie było ich w stanie powstrzymać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline