Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2018, 19:51   #92
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
-Warto spróbować, skoro mamy choć cień szansy na przywrócenie jej.-zgodził się Esmond-martwi mnie jednak co się stanie jeśli proces się powtórzy?

Spojrzał na owiniętą kocami, śpiąca Izabelę.

-Jej stan to moja wina, czy jest więc sposób bym sam przeprowadził rytuał by nikogo nie narażać?

Dizi był wyraźnie zszokowany zachowaniem reszty. Ze złością rzucił swoją miską o ziemię. Odwracając się zamaszyście na pięcie wszedł do wozu głośno zamykając za sobą drzwi. Ristoff odprowadził go wzrokiem, lecz nie ruszył się aby go powstrzymać. Zamiast tego przeniósł spojrzenie na pozostałych.
- Dobrze. Skoro jesteśmy zgodni aby pomóc Izabeli tu i teraz, to podejmę się ryzyka. - Przeniósł spojrzenie na Esmonda. - To wasza wspólna wina. Ona nie powinna tego robić sama, a ty zgadzać się bez konsultacji ze mną. Za długo się znamy abyś nie wiedział, że życzę ci dobrze.
- Nie mniej - z powrotem zaczął mówić do wszystkich. - Kojarzę jako tako jakiego rodzaju rytuału będę musiał szukać w księdze Izabelli. Przygotuje was wszystkich. Będziecie potrzebować siebie nawzajem. Sny lubią odzwierciedlać umysły śniących, więc proponuję abyście opowiedzieli o sobie wzajemnie. Będzie wam łatwiej rozpoznać co należy do was, a co do ułudy. Macie czas póki nie przygotuje rytuału. A ty mi w tym pomożesz.
Ristoff wskazał palcem na smoka, a ten zrobił skwaszoną minę. Nie oponował jednak. Dwójka mężczyzn zabrała się do wertowania księgi Izabeli i jej rzeczy.

-No dobrze…- mruknął pod nosem łowca. Nie spodziewał się by pozostali byli bardziej entuzjastyczni do dzielenia się przeszłością.

-Hektorze, jeśli dobrze pamiętam nie posiadasz zbyt wielu wspomnień z poprzedniego życia? Może chciałbyś zacząć?- zaproponował

- Oczywighriście - odparł Hektor.

Usiadł ponownie przy ognisku i przegryzł kawałek mięsa zanim zabrał ponownie głos.

- Tak jak słusznie zauważyłeś. Nie mam wielu wspomnień. Minęły raptem miesiące odkąd wyczołgałem się z jeziora. Nie wiedząc zbyt wiele o swej przeszghrłości obrałem ścieżkę na którą wskazywał mój rynsztunek. Ruszgrhyyłem w podróż czyniąc dobro tam gdzie mogłem, lecz przede wszystkim próbując odnaleźć przeszłość i niezałatwione sprawy jakie mnie wróciły na ten świat.

Odchrząknął i znów wziął kęs. Przeżuł zanim kontynuował.

- [i]Jestem na dobrej drodze, by odnaleźć odpowiedzi. Odkąd dołączyłem do tej wyprawy, miewam sny zawierające fragmenty przeszłości. Spotkałem na swej drodze osobę która dała mi kolejny punkt zaczepienia… Jestem… byłem związany z obiema koronami i konfliktem pomiędzy nimi. Uczestniczyłem w unicestwianiu spisku, uczestnicząc w nim.[\i]

Hektor wyszczerzył kły. Niechętnie to mówił, lecz uważał że musi. W krainie snów wolał nie kryć tajemnic przed towarzyszami. Znał swoje sny. To wystarczyło za motywację.


Gveir podjął, kiedy Utopiec skończył.

- Jestem wędrownym najemnikiem – rzekł. - Jedyne, co mnie obchodzi i co zawsze się dla mnie liczyło, to walka. Lata temu, ongiś, kiedy byłem jeszcze młodzieńcem, a nie zgrzybiałym dziadem, byłem po prostu zwykłym strażnikiem na dworze jednego z możnych. Pewnego poranka, panicz na dworze wyzwał mnie na pojedynek jako krotochwilę ku uciesze. Smarkacz nie umiał walczyć tak jak ja, więc postanowiłem wymierzyć mu nauczkę… Nauczkę, która skończyła się jego śmiercią. Młodzik umarł, kiedy pchnąłem go włócznią o cal za daleko. Mieli mnie powiesić, jednak stryj panicza wstawił się za mną. Zamiast pętli, czekała mnie tułaczka razem z moim nowym mistrzem, który był wprawiony w ścieżki bitwy.

Gveir zrobił pauzę, po czym kontynuował:

- Czy byłem dobrym uczniem...? Ha! Z każdym kolejnym przeciwnikiem, każdym kolejnym czerepem ściętym przez mój miecz mógłbym rzec, że zdawałem egzamin. Moja historia jest prosta, lecz nie brak jej głębii. Nie raz śmierci zaglądałem w oczy, ale za każdym razem jakoś nie chciała mnie przyjąć. Zatem nie przestaję walczyć.

- Widzisz – Gveir pokazał ostrze, które wyjął z pochwy – moja historia jest tak prosta, jak to ostrze. Walka zawsze pozostaje. To dlatego chcę dokonać tego rytuału. Nie godzi się, jak to mówi Hektor, ale z innych względów. Nie godzi się nie walczyć.

Wojownik schował ostrze z powrotem do skórzanej pochwy.

- Zaczynajmy czym prędzej.

Esmond podniósł wzrok gdy poczuł na sobie spojrzenia pozostałych. “No tak”

-Od dziecka zajmowałem się łowiectwem, szkolił mnie ojciec.- zaczął- Po tym jak zaraza zabrała rodziców, wraz z bratem rozeszliśmy się po świecie. Wtedy w karczmie, spotkałem go po raz pierwszy od tamtego czasu.

-Przez jakiś czas służyłem jako najemnik. Byłem częścią sił rozpoznawczo-dywersyjnych w dwóch konfliktach zbrojnych. Działając na zapleczu sił wroga straciliśmy wielu ludzi, jednak jakoś przeżyłem. Zarobione w ten sposób pieniądze pomogły mi w ustatkowaniu się. Po kilku latach...

Spojrzał w dół, zauważając, że od jakiegoś czasu nieświadomie bawi się bukłakiem.

-...po kilku latach wróciłem do swojej profesji po tym jak zbrojni maruderzy napadli i spalili wioskę. Tropiłem ich przez równy rok, nim Ristoff zaoferował mi pracę dla szkoły.

- Widać, każdy z nas ma swoje demony przeghrszłoghrści - wybulgotał Hektor. - Dobrze się stało, żeśmy wyrzucili je tutaj. Nie zaskhroczą nas we śnie.

Utopiec spojrzał w stronę wozu. Chciałby oczywiście, aby Dizi zaakceptował to co się dzieje, ale rozumiał postawę niskiego towarzysza. Drzewu ciężko się ruszyć z drogi, tylko dlatego że wóz nadciąga. Wrócił uwagą do Gveira i Esmonda.

- Najemnik bardziej ceniący wojaczkę od złota - zapytał tego pierwszego. - Niecodzienny widok. Nawet żołnierze na żołdzie zaciągają się z reguły z myślą o pełnym garnku.

- Każdy, kto może trzymać miecz, nie będzie nigdy narzekać na brak złota - skonstatował Gveir. - Ja i mój dawny mistrz pracowaliśmy jako najemnicy, prawda, jednak jego i mnie interesowała sama bitwa… To z powodu sztuki, którą uprawiał.

Iskall machnął jednak ręką.

- Długa historia - rzekł w końcu, o wiele bardziej skoncentrowany na rytuale, który miał odprawić mag.

Choć panowie wymienili się swoimi przeszłymi przeżyciami nie podjęli dalszej rozmowy. Sprowadziło się to do czekania w milczeniu jak mag i smok przygotowują rytuał. Ich obozowisko zostało uprzątnięte ze śniegu. Derki i ich śpiwory zostały położone na zmarzniętej ziemi razem z jednym dodatkowym posłaniem. Ristoff mruczał co chwile pod nosem, gestami dłoni przesuwając różnego rodzaju przedmioty wokół obozowiska. Wydawał się być w pełnym skupieniu na tym co czyta. Smok zaś... wydawał się niezadowolony. Chodził i męczył się z narysowaniem znaków na ziemi. Ostatecznie zamiast rysować rozsypał piasek, mozolnie poprawiając wszelkie błędy.

Trójka nie uczestnicząca w przygotowaniach powoli zaczynała odczuwać nocne ochłodzenie. Tym razem nie dość, że nie mieli dachu nad głową to jeszcze będą brali udział w rytuale. Mogli przyjrzeć się jak zostało zmienione miejsce ich obozowania. Zostało wyznaczone koło, którego środkiem było ognisko. W tym kole w równych odstępach leżały cztery posłania z czego na jednym leżała Izabella. Dookoła paleniska zostały rozstawione czarki z ziołami. U stóp posłań leżały dzwonki. To wszystko było otoczone dwoma kołami usypanymi z piasku. Pomiędzy nimi znajdowały się niezrozumiałe dla nikogo symbole. Wszystko było gotowe.

- Połóżcie się na wolnych posłaniach. Uważajcie na znaki, niczego nie przewróćcie.

Gdy wszyscy już leżeli mag rozpoczął rytuał. Na pierwszy rzut poszły zioła. Podpalone zaczęły roznosić ostry, ale nudzący zapach. Potem za pomocą prostego gestu dłoni wszystkie dzwoneczki się uniosły i zaczęły rytmicznie dzwonić. Na początku tempo było powolne. Raz, po raz. Raz po raz. Dzyń. Dzyń. Do zapachu i dźwięków dołączyła inkantacja. Ristoff stał nad Izabellą i wymawiał słowa mocy. Jego głos był niższy niż zwykle, gardłowy. Wibrował w uszach i tępił zmysły. Zapach, dzwonki, inkantacja. Duchota, dzwonki, szum. Wszystko zaczęło się zlewać w jeden dźwięk, kiedy oczy powoli im wszystkim się zamykały. Gdy już mieli zasnąć cały świat przybrał pomarańczowych barw. Na ułamek sekudny każdy z zasypiających ujrzał jedną z rzeczy. Esmond zobaczył wielkie połyskujące złotem cielsko smoka leżącego tuż obok. Jego rogaty pysk kierował swoje złote ślepia wprost na grupę. Uśmiechał się. Gveir dostrzegł gdzieś nad wozem wiszące trzy żeńskie istoty z rozradowanymi twarzami i wiankami na głowach. Jedna z nich przyłożyła palec do ust patrząc wprost na niego po czym wszystkie przeniknęły przez ściany wozu do środka. Hektor zaś zobaczył Ristoffa, ale innego niż na co dzień. Był wychudzony, kościsty wręcz. Jego oliwkowa skóra była zasuszona i opinała się na kościach niczym membrana. Jego prawa dłoń rozpadała się, a oczy prześwidrowały rycerza na wylot.

Potem nastała ciemność.

Obudzili się gwałtownie zrywając na równe nogi. Do ich nozdrzy doszedł zapach roślin, świeżej zieleni. Choć pod ich stopami była ubita ziemia, dookoła nich rósł żywopłot. Poza jednym miejscem z każdej strony była równa ściana. Hektor poczuł, jak świerzbi go przedramię, Esmond oczy, a Gveir zaś... Jego świerzbiła broń.

Hektor ścisnął przedramię wsuwając dłoń pod naramiennik i rozmasował je. Wiedział dlaczego go świerzbi. Patrzyli… ale nie mogli dostrzec. Jedno zaklęcie Ristoffa działało… sądząc po tym gdzie byli… drugie zapewne też.
- Nie wiem jak długo możemy tu bghryć - rzekł do towarzyszy utopiec. - Odszukajmy Izabelę czym prędzej....
Urwał gdyż pod palcami poczuł pewną nierówność, której wcześniej tam nie było. Przełknął ślinę, gdyż wyobraźnia zaczęła mu podpowiadać dziwne, przerażające scenariusze. Z jednej strony chciał rzucić wszystko, zerwać naramiennik i zedrzeć pozostałe warstwy pancerza, tylko po to by zobaczyć co tam jest. Z drugiej strony… wolał nie wiedzieć. Opanował się. Wziął głęboki oddech, który towarzysze mogli uznać za przygotowanie do podróży przez senny świat. Podążył do przodu, wzdłuż żywopłotu.
- Mam tylko nadzieję, że to nie jest labirynt, jak w tych dziwnych, przerażających ogrodach pałacowych - mruknął.

Pierwszym ruchem Gveira była ręka, która sięgnęła po miecz. Wydobył go z pochwy, a dźwięk wydobywanego metalu przeszył powietrze. Otworzył wreszcie oczy, a kiedy zorientował się, że nie przeszył nikogo, stanął na równe nogi.

- Więc to jest świat snów? - zapytał. - Dopóki mogę dzierżyć mój miecz, żaden udeptany grunt mi nie straszny!

Głos najemnika był twardszy niż zazwyczaj. Być może był to źle ukrywany strach, lub też dziwnie wpływał na niego senny krajobraz. Z jakiegoś powodu, nie chciał chować broni.

- Nie spodziewam się niczego dobrego po tym - rzekł na słowa Utopca Gveir. - Ruszajmy po Izabelę.

Gveir nie trzymał miecza w ręku. W jego dłoni spoczywała broń, która sobie wymarzył. Krótkie ostrza z rączka połączone łańcuchem. Było dziwne. Niby metalowe, a jednak jakby pulsowały własnym życiem jakby biło w nich serce.

Esmond przetarł dłonią piekące oczy. Spojrzał na towarzyszy i na otoczenie. Ściany żywopłotu nasuwały mu jedno skojarzenie. Labirynt.

-Możesz mieć rację Hektorze- pomyślał na głos, kierując się powoli w stronę jedynego przejścia.

Gveir przystanął, nagle zrozumiawszy, czym była broń w jego rękach. Jego ręce - on sam raczej nie był przeciwstawić się temu ruchowi - złapały łańcuch i rozłożyły broń. Wojownik studiował przez chwilę, jak jest zbudowana - delikatnie badał, jak jest wyważona, lokalizował środek ciężkości w każdym z elementów a wreszcie, złapał za jeden koniec i wyprowadził cios. Metalowe ostrze na łąńcuchu poszybowało w powietrzu ze złowrogim świstem, Gveir zmitygował impet uderzenia i ponownie pochwycił broń. Był zafascynowany wyglądem, budową, wszystkim.

Dla Esmonda świat wydawał się inny. Jego oczy widziały snującą się po ziemi mgłę wijącą się po ziemi niemal jak wąż. Pełzła po ziemi ku wyjściu z tego roślinnego pomieszczenia. To czego on nie widział, a dopiero teraz mogła dostrzec reszta była jego twarz. Jego oczy nie przypominały tych co wcześniej. Całe czarne, puste, świeciły dwoma punkcikami blado zielonego światła. Z jakiegoś powodu ten widok aż tak bardzo nie zdziwił pozostałej dwójki. Być może broń Gveira pochłonęła jego uwagę bardziej niż towarzysze. Być może rycerz coraz bardziej odczuwał zacieśniająca się na jego umyśle obręcz strachu przed labiryntem. Tak, to był labirynt. Wystarczyło wyjść aby zobaczyć korytarz z żywopłotu. Kawałek dalej zdało się być rozwidlenie. Mgła prowadziła Esmonda. Skręcała w prawą odnogę.

Tymczasem Gveir był pochłonięty swoją bronią. Jego ręce same go prowadziły: tutaj wywinął zwinnego młyńca ostrzami na łańcuchach, gdzie indziej uderzył powietrze samym łańcuchem. Wreszcie, chwycił jedno z ostrzy za rękojeść i wzniósł je do towarzyszy:

- Nie jestem jeszcze mistrzem tego ostrza, to ono chce zostać moim panem - rzekł. - Ale wiem, że potrzebowałbym czegoś, w czym mógłbym je zatopić. Niech łowca prowadzi, on zapewne najbardziej rozeznaje się.

Hektor skinął głową powoli. Chciał iść pierwszy, ale nie stawiał kroków z pewnością do której przywykł.
- Tak… niech Esmond prowadzi - zgodził się.
Położył dłoń na głowicy miecza, lecz nie odnalazł w tym geście tego czego oczekiwał i na co miał nadzieję. Widać musiał odnaleźć pewność w inny sposób.

Tak też się stało. Esmond pewnie poprowadził towarzyszy. Podążał za obłokiem wijącej się mgły, która zdawała mu się równie intrygująca jak reszta tego świata.
Nie wiedząc czego się spodziewać, szedł ostrożnie nasłuchując wszelkich dźwięków, które przerwały by otaczająca ich ciszę.

Przez pewien czas szli pewni swoich kroków. Mgła skręcała raz w jedną stronę, raz w drugą. Minęli wiele rozwidleń, czasami mieli wrażenie, że widzieli coś na końcach tych korytarzy. Jakby tam żywopłot ciemniał, usychał lub wykręcał się. Póki trzymali się prowadzącej ich mgły nic ich niepokoiło. W pewnym momencie jednak musieli się zatrzymać. Stali w ślepym zaułku. Ściana równego, zdrowego i żywo się zieleniejącego żywopłotu oddzielała ich od dalszej drogi. Mgła nie rozwiewała się w tym miejscu a nikła w ścianie.
 
Santorine jest teraz online