|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-08-2018, 17:53 | #91 |
Reputacja: 1 | - Co robimy z Izabellą? - Ristoff zapytał podczas wieczornego postoju. Odgrzewali nad ogniskiem zupę zrobioną z zasuszonych kawałków mięsa, grzybów i ziół. - Chciała się odłączyć i jutro pewnie będziemy na rozstaju dróg. Byłbym w stanie ją wysłać, ale nie mam pojęcia do kogo chciała przybyć i czy ktokolwiek jej tam pomoże. Jadąc z nami robi nam problem. |
27-08-2018, 19:51 | #92 |
Reputacja: 1 |
|
28-08-2018, 21:16 | #93 |
Reputacja: 1 | Kiedy stali tak Hektor usłyszał szept. - Psst! Chcesz coś wiedzieć? - Bghrlghrl? - utopiec od dłuższego czasu nie odzywał się. Teraz zaś zaskoczony rozejrzał się gwałtownie łapiąc za rękojeść miecza, gotów wyciągnąć ostrze. Jedyne zaś co wydostało się z gardła to bulgotanie, choć chciał powiedzieć “Co? Kto tam?“. - Psst! Tutaj jestem! Ja coś wiem! - usłyszał ze swojej lewej strony z dołu. Hektor powiódł spojrzeniem wzdłuż swojej ręki, którą właśnie chwytał za miecz, w dół, tam skąd dochodził dźwięk. Przełknął ślinę. - A ja coś wiem. Tutaj, hop hop! - wydobyło się spod karwasza. - Co na przenajświętsze obrządki… - szepnął utopiec i puścił miecz. Miast tego, trochę drżącą ręką złapał za krawędź karwasza i odchylił go przysuwając do oka i do ucha. Zobaczył coś wypukłego i szklistego pod materiałem swojego ubrania. - Tak! Tak! Tutaj! Powiem, co wiem jak mi dasz spojrzeć w słońce! - Uch... Nie chciał, nie mógł, musiał. Ciekawość była zbyt silna. Rozsupłał wiązania karwasza i zsunął go na ziemię. Pod spodem zobaczył jak w miejscu niedawno wypalonego magicznie znaku zamkniętego oka patrzy sobie takie prawdziwe, Z czerwoną tęczówką. Uśmiechnęło się. Tak musiało wyglądać uśmiechnięte oko jeśli nie widziało się ust. Tylko w ten sposób można było wytłumaczyć to co robiło. - Ooo jak tu ślicznie! Tak ślicznie! Ach! Obiecałem powiedzieć co wiem! Otóż… wiem, że jesteś wiernym rycerzem jego wysokości króla! Co za historia! - głos oka był dziwnie gderliwy i ciągle się ruszało spoglądając w każdą stronę. Hektor przez moment patrzył niezmiernie zdziwiony, a potem szybko zakrył oko dłonią. - Co? Aj! Ała! Fuj! Zabierz swoją cuchnącą rękawicę z mojego oka! - głos zdawał się być przytłumiony. Utopiec nie bez obaw podniósł dłoń zachodząc w głowie dlaczego świat snów musi być tak nierealny. Z drugiej strony, świadomość że to sen sprawiła, że jeszcze zachowywał względny rezon. - Kim jesteś? - zapytał gdy tylko oko na nowo pojawiło się w zasięgu wzroku. - Kim jestem? Pytanie? Pytanie! Ktoś mnie o coś pyta! Śmiertelnicy są jednak najlepsi! Jestem demonem. Nie. Znaczy tak, ale to jakoś tak nie oddaje sedna sprawy. Hm… Ha! Jam jest ten co chciwie pożąda wszelkiej wiedzy tego świata..! Hm… nie. To też nie to. Nie chce mieć z tą kurwą chciwością nic wspólnego. Lubię wiedzieć... - To zrozumiałe… - dodał cicho Hektor kiwając głową. - No właśnie! Wiedza jest wspaniała. Tylko no… jakoś tak nudno TYLKO wiedzieć. No nie wiem. Co ty mi na to powiesz? Nim utopiec zdążył odpowiedzieć zdał sobie sprawę, że inni musieli słyszeć i widzieć całą rozmowę jaką właśnie przeprowadził ze swoim dodatkowym okiem na przedramieniu. Gveir milczał, obserwując konwersację Utopca z czymś na jego ramieniu. - To tylko sen - skomentował w końcu rewelacje, jakie działy się przed jego oczyma, a po chwili, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę, dodał: - Czyj jest to sen? Ristoffa? Esmonda? Isabelli? Esmond również przyglądał się niecodziennej konwersacji utopca. Nie był specjalnie zszokowany formą jego rozmówcy, w końcu znajdowali się w świecie snów, jednak było w tym coś..dziwnego. -Może nas wszystkich? Może śnimy wspólnie?- odpowiedział najemnikowi. Obejrzał się na ścianę żywopłotu, w której zanikała mgła. Korzystając z chwili, usiłował rozgarnąć liście, by sprawdzić czy ślad ciągnie się po drugiej stronie. Liście ustąpiły pod naporem ręki Esmonda. Na początku. Łowca zdążył spostrzec drewniane wnętrze zasnute szarozieloną mgłą. Jakaś sylwetka niespokojnie poruszyła się w półmroku. Błysnęły białka przestraszonych dwukolorowych oczu i krzew zamknął się szczelnie odpychając łowcę do tyłu. Mgła wzburzyła się samej tracąc przepływ. Po kilku wolnych uderzeniach serca zaczęła opadać. Ponownie ruszyła przed siebie leniwie się snując po ziemi. - Nudno? Chyba… chyba tak. - odrzekł utopiec. - Dlatego zawsze trzeba działać… Hektor spojrzał na żywopłot przez moment zastanawiając się, czemu Esmond go jeszcze nie zaczął strzyc. Jednak bardziej nagląca sprawa szybko na nowo zwróciła jego uwagę. - Ale zanim będę działać, mów dalej. Co jeszcze o mnie wiesz? Czegoś nie dokończyłem, prawda? - dopytywał. - Hohohoho - oko zaśmiało się z ekscytacją. - Może wiem. Taak… ale hmm… chce coś w zamian. Co mi dasz?*. - Coś jest dalej, jakby drewniane pomieszczenie- poinformował łowca, samemu dobywając jedno z dwóch ostrzy przyczepionych do kołczana. Poslugujac sie nim jak maczetą usiłował przebić sie przez oporny żywopłot. Tymczasem Gveir miał swój własny pomysł. Zawinął łańcuchem i uderzył zamaszyście po gałęziach, chcąc sprawdzić, czy będzie umiał skosić przeszkodę. - Nie… - utopiec przewrócił oczyma. - Oczywiście że wiem. Bo ty wiesz, ale nie możesz pewnie nic z tym zrobić. Więc mówiąc mi wprawisz coś w ruch i będziesz obok by na to patrzeć. Ściana żywopłotu ustępowała pod ostrzami Esmonda. Również działanie Gveira przyniosło zamierzony efekt. Ta broń - to musiało być to o czym marzył. Czuł jakby krawędzie ogniw musiały być naostrzone lecz gdy sam je wcześniej sprawdzał nie wyglądały na takie. To była najlepsza broń na świecie… musiała tylko stać się rzeczywistością. - Huu - oko wydało z siebie zaintrygowany dźwięk słysząc propozycję Hektora. - Tak też możemy zagrać! Tak, to wspaniały pomysł! Co gdybym powiedział ci coś o tym miejscu? - Gdyby tylko! - sapnął Gveir, wymierzając potężny cios ostrzem. - Gdyby tylko mógłbym w jakiś sposób wydostać stąd ten… Ten… - zawahał się, myśląc nad odpowiednią na ostrza nazwę. - Wtedy mógłbym się zmierzyć z panią lasu! Oczywiście, nie był pewien, czy sama broń by wystarczyła. Marza i jej szpony wyglądały na coś, co wymagało nieco więcej niż świetnej broni… Lub, czy taka miała wystarczyć? Pytania krążące po głowie Gveira tylko powielały jego wątpliwości. “Wszak smok obiecał! Tylko czy można mu było ufać? Czy mógł stworzyć coś tak wspaniałego jak to co trzymał w swych dłoniach? Jak wyciągnąć tę broń poza sen? A może nowy towarzysz Hektora będzie wiedział?” Gveir, któremu błysnęła myśl o wyciągnięciu wyśnionej broni poza sen, nagle przystanął i przestał siekać wściekle żywopłot. - Ty - wskazał nagle palcem na oko na ramieniu Hektora. - skoroś taki wiedzący, rzeknij mi no: rzeczy, co powstały ze snu, pozostają we śnie? Hektor spojrzał wpierw na oko, potem na Gveira. Podniósł brew w wyrazie zaskoczenia. a na twarzy przez moment wymalowało się pytanie z gatunku “Czemu mówisz do mojej pieczeni?”. Zaraz jednak rycerz opamiętał się i wrócił uwagą do własnej ręki. - Mów zatem - rzekł utopiec do oka. - Jestem ciekaw.* Esmond kontynuował próbę przebicia się na drugą stronę żywopłotu, co jakiś czas zerkając na towarzyszy. Gdy padło pytanie najemnika przerwał, nasłuchując odpowiedzi, która mogła mieć wpływ na obecną wyprawę jak i jego samego. Oko mrugnęło powieką ze skóry utopca kilurotnie popatrzyło na niego, a potem na Gveira. - Czy rzeczy snu pozostają we śnie? Czyli inaczej czy można wyjąć ze snu coś do rzeczywistości? Huhuhu... Huhuhuhu! - oko zaczęło się śmiać jakby usłyszało najlepszy żart na świecie. - Da się. Jak? Za tę informację chciałbym coś w zamian! Coś… esencjonalnego! Kiedy Esmond przerwał rzezanie ściany żywopłotu, ta powoli zaczęła się zarastać. Gveir uśmiechnął się. - Moich mięśni ci nie dam, są mi potrzebne do walki z Marzą. Co byś chciał w zamian za to? Nie mów zagadkami, jestem przecież tylko prostym wojakiem. Oby twoja odpowiedź była coś warta... Gveir zamachnął się mimowolnie ostrzami, które z sykiem zawirowały w powietrzu. Czekał na odpowiedź oka. Esmond w tym czasie powrócił do próby przebicia się przez zarastający żywopłot, przysłuchując się rozmowie. Gdy otwór był wystarczająco duży, spróbował przedostać się na drugą stronę. - Śmiertelniku… każesz mi myśleć za siebie? Dobrze. Oddasz mi część swojej pamięci w zamian za możliwość wydostania czegokolwiek ze snu. Takie są moje warunki! - ton głosu demona zmienił się na bardziej ponury jakby rozmowa przestała go bawić. W tym czasie Esmond niestrudzenie ciął, szarpał, rozrywał i niszczył ścianę żywopłotu tylko po to aby dostać się do środka. Robił to sam, ale na tyle skutecznie, żeby odrastająca roślina nie nadążała. W końcu na nowo dojrzał wnętrze ciemnego pokoju. Przedarł się do środka. Pokój był ciemny i nieco zakurzony. Okna nie miały szyb a błony sprawiające, że jakiekolwiek światło było mętne. W pokoju siedziała dziewczynka o dwukolorowych oczach. Patrzyła ze strachem na łowcę. - Dlaczego tu jesteś? Gveir spojrzał na pulsujące ostrza. Metal przepięknie odbijał światło tej krainy, nawet, jeśli była tylko snem. Czy rzeczywiście potrzebował pamięć? Czy żeby podążać dalej swoją ścieżką, nie wystarczyło tylko wziąć ostrza i spełnić swoje przeznaczenie jako wojownika? Z drugiej strony - myślał - czy pamięć nie jest częścią jego samego? Co mogło się stać, kiedy Gveir przestanie pamiętać część z tego, co wcześniej pamiętał? - Część pamięci, mówisz - ostrożnie rzekł - jaka część? Co chcesz z tego, co pamiętam? Wojownik uśmiechnął się, ujmując łańcuch w dłonie. Leniwie kręcił wspaniałą bronią młynek, której ostrza cięły powietrze, jakby były obdarzone własnym życiem.* Esmond badawczo przyglądnął się dziewczynie. - Izabela?- zapytał spokojnym tonem, usiłując jej nie przestraszyć. - Pośpieszcie się - mruknął utopiec widząc że Esmond przeszedł przez żywopłot. - Zaraz nam zniknie z oczu… Wzdrygnął się przy ostatnim słowie i przesunął bliżej do ściany. Starał się rozgarniać dziurę ręką, a jak tego było mało, on sam sięgnął po miecz. Pomyślał przy tym, że chyba nigdy wcześniej, tak jak teraz nie chciał by żywopłot po prostu zniknął. - Nie powiem. Musisz zaryzykować. - demon zachichotał - To jak? Mamy układ? Utopiec miał dobry pomysł. Żywopłot faktycznie po chwili letargu zaczął odrastać i zacieśniać się. Miecz był potrzebny. Widział w środku pokój, zupełnie inaczej oświetlony niż labirynt. Esmont stał przed dziewczynką o dwukolorowych oczach i bujnych brązowych lokach. - Tak. Nie powinno cię tutaj być! Och! - dziewczynka zauważyła wyrwę w ścianie. - Oj nie! Nie, nie, nie! Wyjdź! Zamknij! Wyjdź! - tupnęła nóżką - Tu jestem bezpieczna! On tu nie wejdzie! Wyjdź! - Zastanów się Gveir… Au miał ci pomóc - rzekł Utopiec i znów sieknął po ścianie. - Droga do ostrzy oferowanych jest długa i trudna - rzekł Gveir. - Kto wie, co tak naprawdę smok może przyrządzić swoją alchemią? Wojownik spochmurniał jednak. - Mamy układ - zdecydował się w końcu. - i]Odczyń swoje gusła. Ale wiedz, że jeśli weźmiesz więcej, niż trzeba, sam zapragniesz, abym zapomniał, że mnie kiedykolwiek spotkałeś[/i] - Spokojnie, nic Ci nie grozi - uspokajał ją Esmond. Zbliżył się powoli i przykucnął kilka kroków od dziewczynki. -To ja, Esmond. Poznajesz? Przed kim się chowasz? Izabela zatuptała znów nóżkami. - Przed tym co wszyscy! Idź sobie! Inne powiedzą ci więcej! Zostaw mnie i nie psuj już! - była tak zła, że na jej dziecięcym czole pojawiła się zmarszczka. Nie atakowała jednak Esmonda, ani go nie wypychała. W tym samym czasie demon zaśmiał się przejmująco. Rycerz i najemnik zobaczyli jak przedramię utopca zaczyna się wybrzuszać w miejscu oka. To wyskoczyło do góry, a za nim pojawiła się czarna masa posklejanych piór. Przerażającą chwile póżniej z ręki Hektora wystawała głowa, szyja, skrzydło i część korpusu zdeformowanego kruka. Ptak miał jedno wyupiase czerwone oko na głowie, przerażająco chudą szyję i drugie oko na skrzydle. Wyciągną je do Gveira. - A więc mamy układ śmiertelniku. Przypieczętujmy go - skrzydło dłoń wyciągało się do najemnia czekając na jego reakcję. Gdy tylko zostało uściśnięte człowiek poczuł jak wokół jego lewego oka piecze niczym ognie przykładane do skóry. “Quid re nata convertere somnis invoco corvis pacto vires. Daemonum, in alteram partem declinent a somno somnia!” - usłyszał wewnątrz swojej głowy. - “By zmienić co zrodzone ze snu w prawdziwe, wzywam moce paktu Kruka. Demoniczna siło wyrwij marzenie ze snu!” - Wykrzycz je gdy będziecie się budzić. Nie pomyl się! - zaśmiał się demon chowając się w przedramieniu rycerza znikając zupełnie. Hektor widział wypalany wzór na twarzy najemnika. Czuł swąd przypalonego ciała. Potem, gdy demon znikał, jego ręka mrowiła i nawet po wszystkim miał wrażenie jakby nie do końca miał czucie. Zerwał się wiatr, a z głowy najemnia oderwał się kawałek krusząc się i rozwiewając. Gveir zapomniał. Nagle słowo Artamen przestało nieść ze sobą wagę. Co to było? Skąd znał to słowo? Kto go tego nauczył? Te pytania nie były ważne, bo wiatr nie ustawał. Inny śmiech poniósł się po labiryncie. Głębszy, bardziej aksamitny. - Znalazłem cię! - powiedział i mała izabella zaczęła krzyczeć. Na oczach łowcy wiatr wdarł się przez szczelinę i porwał dziewczynkę. Rycerzowi i najemnikowi mignęła burza bujnych, brązowych loków. Dziecko piszczało niesione gdzieś w dal. Pokój był pusty. Łowca zerwał się z przyklęku chcąc biec za porwaną. Obejrzał się na Hektora i Gviera, dopiero teraz zauważając cenę paktu zawartego z demonem. -Musimy biec- ponaglił. Czuł że musi się spieszyć, czekał jednak na pozostałych, świadom że rozdzielenie się w labiryncie nie jest dobrym pomysłem. - Na odmęty bagiennego urwiska - jęknął Hektor czując mieszankę konsternacji i zakłopotania. Z niewiadomych przyczyn nie czuł strachu i przerażenia. Może akceptował, że to tylko sen, a może bardziej martwił go fakt, że jego własna rozmowa została przerwana. Rozmowa w której miał właśnie dowiedzieć się… Chciał powiedzieć coś jeszcze… pomyśleć coś jeszcze, ale słowa Esmonda zwróciły uwagę na bardziej palące rzeczy. - Zatem w drogę - zdecydował i ruszył wraz z Esmondem na śmierć zapominając o karwaszu leżącym na ziemi. Gveir stał przez małą chwilę, zdezorientowany. Czuł, jakby z wnętrza jego jaźni wydarto coś, co należało kiedyś do niego, ale nie miał teraz czasu, by nad tym myśleć. Pulsujące ostrza same go niosły, wyczuwając obietnicę nadchodzącej bitwy. Podążył za rycerzem i łowcą.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
02-10-2018, 12:05 | #94 |
Reputacja: 1 | Pobiegli Łowca gnał co sił w nogach niemal gubiąc swoich towarzyszy. Rycerz i najemnik choć nie byli od niego słabsi nie czuli tak silnej motywacji co on. Labirynt jednak jak uparty nie chciał skręcić tam gdzie zniknęła porwana dziewczynka. Ściana twardo rosła nieprzerwanie i bez wyrw. Mijali kolejne odnogi w prawą stronę, ale żadnej w lewo, gdzie wywiało Izabellę. Wydawało się, że w tym śnie nie braknie im sił, bo czas mijał a oni biegli i biegli nie zatrzymując się nawet na moment. Mgła, którą widział wcześniej Esmond została daleko za nimi. Nie mogli powiedzieć czy się zgubili, czy nie. Droga niby prosta, ale żaden się nie oglądał za plecy. W końcu ich umysły musiały zrozumieć, że w ten sposób nie dogonią siły, która wtargnęła do umysłu magini. - Ten labirynt nie ma końca - zawołał w końcu Gveir. - Przystańmy, pościg nie ma sensu. Głos najemnika od czasu paktu z demonem był nieco inny. Była to ledwo wyczuwalna zmiana, jednak Gveir z pewnością razem z częścią swojej pamięci utracił także część siebie. Jego głos miał w sobie teraz nieco więcej wahania i, zdawać by się mogło, więcej gniewu. Zdawać by się mogło, że Gveir wyglądał na ciut młodszego - ale być może była to iluzja snu lub niespodziewana utrata pamięci. Zdawał się być także bardziej zniecierpliwiony. - Magia pana tego labiryntu płata figle na naszych umysłach - rzekł najemnik. - Musimy znaleźć inną ścieżkę lub wyrąbać ją sobie sami. Wyrzekłszy to, przystanął. Rozejrzał się wokół - czy obok było coś poza ścianami labiryntu? Wyglądało na to, że znowu będą musieli wyrąbać sobie ścieżkę. Esmond skinal glowa i dobył miecz by pomóc najemnikowi. Był zły w równej mierze na labirynt i na siebie, jako że pozwolił by “On” porwał Izabelę. Ściany skutecznie uniemożliwiały zarówno prowadzenie pościgu jak i rozeznanie w terenie. Spojrzał w górę by ocenić ich wysokosc. -Podsadzcie mnie- zaproponował- może z góry znajdziemy drogę - To przecież sen, koniec końców - zauważył najemnik. - Czy nie możemy po prostu dostać do środka labiryntu… Po prostu myśląc o tym? - zastanowił się. Spojrzał na pulsujące ostrza. Pamiętał pakt z demonem. Czy rzeczywiście po tym wszystkim wydostanie je z tego snu? Miał taką nadzieję. Miał także nadzieję, że cokolwiek właśnie zapomniał, nie było niczym ważnym. Postanowił się jednak skoncentrować na misji, którą mieli przed sobą. Skoro to był sen, to być może mógł więcej niż w świecie rzeczywistym. Spróbował, na próbę, wyobrazić sobie przejście w żywopłocie. Pomimo tego, że było to pewnie głupie, w ostatnich czasach zdarzało mu się doświadczać bardziej szalonych rzeczy. Żywopłot… labirynt… labirynt żywopłotów. Jeszcze na domiar złego zgubili się. Najgorszy koszmar utopca właśnie się ziścił. Nie mogło być gorzej. No może gdyby coś zaryczało za rogiem… - Biec, czy wyrąbać sobie drogę… co to za różnica, skoro i tak nie wiemy gdzie? - zapytał. - Poza tym… to nie jest do końca sen. Jesteśmy w jej umyśle. To chyba nie to samo. Rycerz rozejrzał się dookoła uświadamiając sobie, jak źle to świadczy o umyśle magini. Wegetatywny labirynt. Nim Esmond otrzymał pomoc minęła dłuższa chwila wypełniona usilnymi próbami Gveira wyobrażenia sobie przejścia, oraz niezręczną ciszą jaka zapadła po wypowiedzi utopca. Przejście się nie pojawiło, pomimo najgorętszych chęci najemnika. Niejako była to odpowiedź na niezadane pytanie utopca. Gdyby tylko panowie potrafili słyszeć własne myśli… W końcu trzeba było się zreflektować i pomóc łowcy. Mężczyzna został posadzony. O dziwo żywopłot, po złapaniu za krawędź zdał się na tyle stabilny aby się podciągnąć. Ostrożnie Esmond znalazł się na górze. Widok był niesamowity a zarazem przejmujący. Otwierała się przed nim połać zieleni. Pasy żywopłotu ciągnęły się i zakrzywiały. Rozwidlały i łączyły. A to wszystko ginęło gdzieś za horyzontem. Ten zaś przez moment zdawał się płaski, a potem jakby Esmond rósł, albo otoczenie malało zaczął się zakrzywiać… do góry. Po chwili łowca zrozumiał iż patrzy na wnętrze kuli wypełnione labiryntem. Niebo już nie było dla niego niebieskie, a również pocięte przez kolejne pasy zieleni. Zrozumiał gdzie została zabrana mała Izabella. Cel miał przed oczyma, choć musiał zadzierać głowę do góry. Choć widok zrobił na nim wrażenie, Esmond nie miał czasu by się nim zachwycać. - Sądzę że możemy spróbować przemieszczać się po ścianach. Zdają się być stabilne- zasugerował, wyciągając dłoń w stronę znajdujących się niżej towarzyszy- zaoszczędzimy sporo czasu, co więcej nie będziemy musieli maszerować na ślepo. Gveir podał Esmondowi dłoń i zaczął gramolić się do góry. Z małym trudem najemnicy również stanęli na krawędzi żywopłotu. Obaj przeżyli to samo wrażenie co łowca. Utopcowi tylko zakręciło się od tego w głowie gdy jego umysł ogarnął jego najgorszy koszmar - zamknięcie w kuli labiryntu. Bez ostatecznego wyjścia, pełen żywopłotu. Łowca był mniej więcej w stanie określić dokąd została porwana mała Izabella. Choć musiał do tego dodać jeszcze krzywiznę terenu, był przekonany dokąd powinni się udać. Wędrówka górą była odrobinę wolniejsza. Mając węższą ścieżkę mężczyznom wydawało się, że zaraz mogą spaść. Tutaj najemnikowi szło najsprawniej. Niczym kot spacerujący po płocie miał w głębokim poważaniu grawitację… o ile ona faktycznie tutaj działała. Póki co wyglądało na to, że tak. Esmond prowadził drużynę. Labirynt wydawał się nudny. Niekończące się pasy zieleni, brudno brązowa ziemia, niebo bez nieba. Tyle widział łowca skoncentrowany na zadaniu. Najemnik i rycerz widzieli więcej. Wydawało im się, że czasem cień zalegał pomiędzy ścianami. Coś się tam poruszało. Słyszeli też głosy. Słyszeli jak dorosła Izabella rozmawia. Wrażenie zaraz znikało, ale w jego miejsce pojawiało się nowe. Zauważyli też, że pomimo tego co stało się na początku nie mogli dostrzec innego rodzaju pokoju, przestrzeni takiej w jakiej była mała magini. Ścieżki labiryntu były puste. - Posłuchaj mnie ty stary zgredzie! - usłyszeli nagle i bardzo wyraźnie. Nie było jednak nikogo poza nimi trojgiem. - Narażasz młodych uczniów swoimi decyzjami! Nie pozwolę ci na to!” - głos tak jakby… dochodził spod ich stóp. Gveir szedł. Choć widok był dla niego niesamowity, jakoś zlał się z wydarzeniami ostatnich tygodni - brakiem pamięci, mówiącą Karhu i rytuałem. Co gorsza miał wrażenie, że pomimo tego, że sen był z umysłu magini, wkrótce te wizje mogły ujawnić coś strasznego dla niego. Niego i Izabelli i Esmonda. Próbował jednak zdławić uczucie rosnącego niepokoju, którego wcale nie polepszał fakt, że zapomniał… Coś. Przystanął. Spojrzał pod siebie. Dobył ostrza na łańcuchu w dłonie i szpicem jednego z nich wskazał, dokąd dochodziło źródło tego dźwięku. - Kto tu? - zapytał groźnie. Odsunął dłonią gęsty żywopłot, zastanawiając się, czy pod nimi nie było przejścia. - To jej wspomnienie - wymamrotał utopiec. - Ten labirynt tętni nimi. Wbrew powszechnej opinii dłuższe obcowanie ze źródłem strachu nie pozwoliło rycerzowi oswoić się z nim. Niepokój nie malał, a rosła pewność że nigdy nie znajdą wyjścia. Jedynie cel… Odnalezienie Izabeli, która byłaby w stanie rozwiać labirynt… utrzymywał Hektora przy trzeźwości myśli. - Może powinniśmy pozwolić jej zauważyć nas? Może spróbujemy się wedrzeć w jedno z jej wspomnień, by nas… “pamiętała”? Hektor wypowiedział te słowa niepewnie. Nie z uwagi na abstrakcyjność pomysłu, a raczej ze względu na to co ze sobą niósł. Zwłaszcza dla niego wspomnienia były czymś intymnym. Naruszanie ich wydawało się zakrawać o… gwałt. Idący z przodu Esmond obejrzał się za towarzyszami dopiero teraz zdając sobie sprawę o czym mówią. - Ingerencja w jej wspomnienia?- zapytał, a zwątpienie w jego głosie sugerowało, że ma podobne odczucia co utopiec - zdaje się, że takie działanie może być ryzykowne… a z całą pewnością nieetyczne. - Musimy znaleźć drogę, aby uwolnić Izabellę - ponaglił Gveir. - Wspomnienia lub nie, jeśli nie dowiemy się, gdzie ją zabrano, już na zawsze pozostaniemy w tym labiryncie. Być może będziemy mogli znaleźć jakiś ślad, dzięki czemu będziemy mogli ją wytropić.. Aby otworzyć wyrwę w żywopłocie trzeba było ponownie zejść na ziemię. Senna broń najemnika nie miała problemu z rozcięciem liści i wycięciem sobie drogi do “środka”. Tak samo jak wcześniej Esmondowi Gveirowi ukazało się wnętrze pomieszczenia. Tym razem było ono kamienne i zdobione. Dorosła Izabela stała przed drewnianym biurkiem. Za nim w drewnianym fotelu obitym skórą siedział siwy mężczyzna, człowiek, w szatach podobnych do tych co nosiła magini. Ściany były zastawione przez półki z księgami oraz fetyszami. Na jednej widniało wymalowane wielkie oko. Był dzień, ale przez okna nie dało się zobaczyć co było na zewnątrz. Gveir przystanął. Przypatrywał się scenie przez chwilę, wahając się. Chciał wywiedzieć się co nieco o tym wspomnieniu, zanim w nie wejdzie. Nie był pewien, w jaki sposób mógł wykorzystać wspomnienie Izabelli po to, by dostać się do środka labiryntu, aby ją w końcu odnaleźć. Czy było to tak proste, jak wkroczenie do jej wspomnień? Do najemnika dołączył Hektor zeskakując również z żywopłotu. Esmond został na górze. - Słuchaj mnie! To są jeszcze dzieci, oni nie wiedzą jak walczyć a ty ich chcesz posłać na front? Tam będą demony! Zastanów się! - Izabela uderzyła dłońmi o blat. Mężczyzna pozostał niewzruszony. - Posłuchaj mnie… żadne ćwiczenia nie przygotują uczniów do walk. Mamy obowiązek służyć. To gdzie ich przydzielą zostawiam taktykom. Z reszta młoda Lily ewidentnie pali się do walki. Potejamnie Ristoff ją uczył walki bronią. - To jest JEDNA osoba... - zauważyła magini. Mag odniósł dłoń powstrzymując ją od dalszej przemowy. - Iluzja nie jest tylko do pomocy i dobrze o tym wiesz. Każdą magię można różnie zastosować. Ci co zostaną posłani zdecydowanie wykazują chęć do agresji i walki. Podobni tobie przydadzą się również… po walkach. Gveir przysłuchiwał się wspomnieniu przez pewien czas. Zamiast treści samego wspomnienia, interesowało go wnętrze pokoju, a także sama Izabella. W końcu, po krótkiej chwili wahania, zniecierpliwił się i wkroczył do wnętrza pokoju, czekając na reakcję magini i kogoś, kto wydawał się jej być mistrzem. Esmond zeskoczył z żywopłotu by lepiej widzieć wspomnienie. Zaciekawił się, słysząc imię dawnej towarzyszki. Jednak w przeciwieństwie do Gviera, nie zamierzał ingerować. - Lily? - wyrwało się Hektorowi z ust wraz z gardłowym bulgotem. Czuł się jak podglądacz… ale mleko się rozlało. Wolał uczciwość od potajemnego szpiegowania. Również wkroczył do pokoju, mając nadzieję, że to wystarczy by Izabela ich ujrzała, albo uświadomiła sobie że są w jej głowie. - Pilnuj wyrwy Esmondzie - dodał trzeźwo pamiętając że właśnie przez taką wyrwę, wcześniej Izabela została porwana sprzed ich oczu. |
12-11-2018, 17:29 | #95 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
13-11-2018, 20:49 | #96 |
Reputacja: 1 | Esmond i Gveir pozostający na górze widzieli jak utopiec zniknął w ciemności toni. Poziom wody rósł z każdą chwilą. Mgła kotłowała się w wybrzuszeniu. Nawet najemnik miał wrażenie, że widzi coś dziwnego pod taflą wody. Nie umiał jeszcze tego wypatrzeć jakby mu coś przeszkadzało. Gveir mruknął: - Przecież to sen. W śnie każdy może oddychać w wodzie - rzekł, przypatrując się uważnie tafli wody. Chciał dostrzeć tam coś, ale nie wiedział - co to mogło być? Podszedł bliżej, zamierzając wskoczyć. - Wskakujemy? - zapytał, sam szykując się do skoku. - Ciekghrlawe - zabulgotał sam do siebie Hektor podchodząc bliżej wyrwy. Pomimo obcowania z siłami ostatecznymi czuł się… lepiej niż w labiryncie. Tutaj była woda, muł i wodorosty. Nie przepadał za takim środowiskiem i to nie tylko dlatego że przypominało mu o jego śmierci. Było to jednak o niebo lepsze niż upiorne żywopłoty nieskończonego labiryntu. Teraz zaś pozostawała sprawa zatkania wyrwy. To że trzeba było ją zatkać nie pozostawiało wątpliwości. Gdyby pozwolić TONI zalać umysł magini… kto wie co by się z nią stało. Kto by się obudził w jej ciele? Rycerz wyciągnął miecz i stanął tuż nad wyrwą unosząc oręż ostrzem do dołu. Jednym szybkim pchnięciem, mocno trzymając rękojeść ugodził to co próbowało się tu wedrzeć. Esmond patrzył przez moment na kotłującą się wodę, której poziom podnosił się w niepokojącym tempie. Hektor miał rację, najlepiej nadawał się do tego zadania, ale w śnie wszystko było możliwe. -Chodźmy -zgodził się z najemnikiem-może potrzebować naszej pomocy. Wskoczyli. Zimna woda otuliła ich ciała, a nurt momentalnie zaczął odpychać. Obaj byli przekonani o tym, że we śnie będzie dało się oddychać pod wodą. Jednak tylko Gveir był o tym w pełni przekonany. Esmond musiał wstrzymać oddech. Oczy łowcy zostały niemal oślepione przez ilość zielonkawego światła. Jego umysł zalał wrzask niesłyszalny wcześniej. Słyszał krzyki, słyszał jęki, słyszał płacz. To wszystko wylewało się ze szczeliny nad którą stał Hektor. Rycerz odwrócony plecami podnosił właśnie swój miecz. Gveira bolała głowa i palił go demoniczny znak wokół oka. Widział dwa obrazy na raz. Ciemną toń, wodorosty i muł oraz niewyraźne kształty wynurzające się z dziwnej szczeliny w dnie. Hekton pchnął wbijając miecz w szczelinę. Przeszedł go dreszcz miał wrażenie, że słyszał krzyk ale jego uszy wcale tego nie rejestrowały. Jakby wszystko działo się w jego głowie. Woda przestała się bąblować, nurt się zatrzymał i zaczął cofać. Wszystkich zaczęło zasysać w stronę szczeliny. Stojący najbliżej rycerz musiał się porządnie zaprzeć aby nie zostać od razu wessanym. Ciągnęło go jednak niebezpiecznie mocno. Kiedy utopiec dźgnął wyrwę Esmond prawie zemdlał od usłyszanego krzyku. Duchy Toni zostały zranione i teraz były żądne zemsty. Ich kolor się zmienił na brudno czerwony, a twarze nabrały upiorności. Wyciągnęły swoje ręce po rycerza łapiąc go i próbując zaciągnąć ze sobą. Wagabunda również widział jak coś oplata utopca. Było jednak bardzo niejasne. Miał jednak wrażenie, że gdyby się na tym odpowiednio mocno skoncentrował dostrzegłby co to jest. Gveir obejrzał się - szukał czegoś, o co mógłby zaczepić łańcuch i podać go Utopcowi. Zrozumiawszy, że może poznać, czym jest to, co oplotło jego towarzysza, skoncentrował się na tym. Esmond z trudem powstrzymał zawroty głowy. Nie miał tak wiele czasu jak Gvier, w końcu będzie musiał zaczerpnąć powietrza. Wiedział co złapało utopca i co go czeka, jeśli duchy wciągnął go w głąb toni. Popłynął do rycerza, złapał go za rękę i zaparł się stopami o dno. Drugą dłonią dobył miecz i machając nim usiłował odpędzić upiory. Chciał dać Gvierowi nieco czasu na szczepienie łańcucha. - Aaaagrlrhrlrgrhr - Bulgotał Hektor - Ughrieghrajghrie Ghrluprlry. Rycerz zapierał się mocno. Zbroja teraz pomagała, a i pomoc towarzyszy była nieodzowna. Nie odchodził jednak od dziury. To co uczynił zadziałało i nie zamierzał odpuścić. Dalej trzymając miecz przekręcił go poszerzając ranę którą zadał. Upiory zawyły przeciągłym bólem w głowach i uszach każdego. Agonia zmieniała i wykrzywiała je w coraz bardziej groteskowe potwory. Ich czysta niedawno struktura przypominała teraz poszarpaną i splamioną. Szalały, ale i były ranione. Ostrze nieubłaganie przebijało duchowy kocioł i straszyło to co się z niego wydostawało. Gdyby Esmond nie trzymał utopca ten niechybnie wpadłby już do środka ciągnięty przez duchy i własny ciężar, któremu tak zawierzył w pierwszej kolejności. Iskall rozglądał się. Jego oczy omiotły w ciemnościach wody wodorosty i muł. Nie wyglądało to najlepiej. Za nim jednak była ściana żywopłotu. Była dalej, ale na pewno była mocniejsza niż giętkie wodorosty płaszczące się pod wpływem nurtu. Nie wiedział czy starczy łańcucha… ale kto wie jakie jeszcze umiejętności miała ta nieziemska broń? Gveir nie zawahał się. Z całą siłą, jaką tylko potrafił zebrać w zimnej, mulistej wodzie, zarzucił łańcuch, aby ten owinął się na jednej z gałęzi żywopłotu. Gdzieś, w głębi umysłu, zastanawiał się - czy jeśli skoncentruje się mocniej, to tutaj, we śnie, będzie miał lepszą szansę na powodzenie? Nie wiedział. Wolał jednak nie zostać wessany do środka wiru. Kto wie, co mogło być we wnętrzu kotła?* - Muglsimy tghro zamgrhlnąć! - krzyczał przez wodę rycerz. Nie zamierzał teraz odpływać. Pewnie nawet by nie mógł. Zbroja ciążyła, a i on sam… choć mógł oddychać pod wodą, to nigdy nie nauczył się pływać! Zrobił więc krok by stanąć nad wyrwą w rozkroku. Przez moment łapał równowagę wiedząc, że wystarczy jeden fałszywy ruch. Gdy już był pewien, że nie upadnie. podciągnął miecz ku górze i raz jeszcze pchnął. Cokolwiek tam było, można było to zranić. Tym samym zamierzał to zmusić by czmychnęło w obawie przed kolejnymi uderzeniami.* Łowca znajdował się w przeciwnej sytuacji. Pływanie nie sprawiało mu trudności, jednak w obecnej sytuacji myślał jedynie o zaczerpnięciu oddechu. Poprawił chwyt i zaparł się mocniej nogami, by ułatwić rycerstwu prace. Świadom, że w wkrótce będzie musiał się wynurzyć, liczył że Gvier poczynił postępy. Ten istotnie je poczynił. Żywopłot wytrzymywał ciężar najemnika, który musiał sam trzymać się łańcucha. Krok po kroku zbliżał się do pozostałych. Broń jak na życzenie tworzyła dalsze ogniwa, kiedy zdawało się, że już dawno powinno ich nie starczyć. Los miał jednak inne plany. Iskall był prawie przy towarzyszach, kiedy łańcuch zapulsował, wierzgnął i szarpnął wyrywając się z dłoni wojownika. Gveir poleciał do przodu… Hektor na nowo pchnął ostrze w, dla niego niewidoczną, siłę. Stał pewnie, choć nogi chciały giąć się pod ciężarem wody. Czuł jakby ktoś trzymał go za ręce i nogi starając się dodatkowo udaremnić jego działaniom. Wizg wewnątrz głowy nie ustawał. To była prawdziwa próba dla rycerza zarówno dla jego ciała jak i umysłu, który nagle zaczął być zalewany wspomnieniami. Były bez ładu i składu, ale otępiły jego spostrzegawczość. Kiedy wepchnął ostrze niemal po sam jelec i już miał je wyciągać coś z niezwykłą siłą wpadło wprost na niego. Poleciał do przodu... Esmond wspierał rycerza czy też sam starał się utrzymać. Z trójki mężczyzn na nim cała ta sytuacja odbijała się najbardziej. Widział i słyszał duchy i upiory jakimi się stały. Ba, widział też, że był w stanie ich dotknąć, kiedy odruchowo próbował się uratować przed jedną z duchowych dłoni. Tylko to już nic nie zmieniało. Postanowił utrzymać rycerza na nogach, nie pozwolić mu wpaść do Toni i to robił. Oślepiony i ogłuszony, ledwo utrzymując powietrze w płucach stał i trzymał Hektora aż ten nie został porwany. Esmond zachwiał się i poleciał do przodu upadając twarzą w szczelinę. Zobaczył. Zobaczył Toń i to co starało się z niej uciec. Rozwścieczone duchy, skażone swoim gniewem były właśnie wyłapywane i niszczone przez cienie ubrane w ciężkie zbroje płytowe. Każdy z nich dzierżył okrutnie wyglądający harpun, którym łowił upiory niczym sprawny rybak. Tymczasem inne kuliły się w strachu starając się być niezauważonym... Zobaczył ojca. Zobaczył matkę. Zobaczył swoja żonę i dzieci. A oni zobaczyli jego. - Pomóż nam... - usłyszał. Gveir i Hektor podnosili się z ziemi. Dostrzegli, że wody wokół nich nie ma, a oni leżą w błocie kilka metrów od dziury, nad którą klęczał Esmond. Otaczająca go woda uformowała się w kulę, która z każdą chwila malała. Potrzeba zaczerpnięcia oddechu wyrwała łowce z otumanienia. Choć upiorne, powykręcane sylwetki duchów zniknęły, wciąż miał wrażenie że słyszy ich posępne zawodzenie. Jednak ten dźwięk nie był najgorszy. W myślach wciąż brzmiało echo słów jego bliskich. Usiłował się uwolnić, czując że kończy mu się czas. Próbował wstać i przecisnąć się przez ściany wodnej bańki. - Do stu diabłów! - zagrzmiał Gveir. Podbiegł do Esmonda, chcąc go chwycić i wyrwać. Cokolwiek tam rzeczywiście było, chyba właśnie zostało zabite przez Hektora. A nawet, jeśli tak nie było, odejście w Toń było czymś, na co nie mógł pozwolić Esmondowi. Chciał wyrwać łucznika i przeciągnąć go z powrotem w stronę żywych. Jeśli takimi byli. Od czasu, kiedy rozpoczął się rytuał, Gveir czuł się martwy. Chciał zakończyć sprawę czym prędzej. - Baaaaaah! - okrzyk zdenerwowania wyrwał się utopcowi z gardzieli. Może z uwagi na kolejną niedogodność, a może przez fakt, że jeszcze echem po głowie odbijało się wycie jakie niedawno słyszał. Również rzucił się do przodu, by prawicą sięgnąć przez kulę, zanurzając się w niej po części i złapać Esmonda. Nie poczynił tego jednak tak sprawnie jak Gveir. Błoto nie sprzyjało gwałtownym ruchom opancerzonego rycerza. Dwukrotnie tracił grunt, gdy stopa ślizgała się podczas próby poderwania się z ziemi. W końcu pomógł sobie, wspierając się na mieczu, którego rękojeść wciąż ściskał. Rzucili się na ratunek. Walczący z naporem wody Esmond zobaczył jak dwoje rąk przebija się przez taflę wody i po niego sięga. Za tymi dłońmi dostrzegł twarze swoich towarzyszy, nie zostawili go. Utopiec i najemnik zaparli się w mule i wspólnie wyciągnęli łowcę na zewnątrz. Ten mógł w końcu zaczerpnąć powietrza i uśmierzyć ból w płucach. Wodna kula schowała się całkowicie do szczeliny bulgocąc i chlapiąc w ostatnich chwilach swojej egzystencji. Udało się. Gdy woda zniknęła i mężczyźni zdołali złapać kilka spokojniejszych oddechów świat się zatrząsł. Wodorosty zaczęły wysychać, a żywopłot na nowo odrastać. Muł zsechł i spękał zmieniając się na nowo w udeptaną ziemię. Labirynt odżywał. Wraz z tym wydarzeniem poczuli jak ich bytność w umyśle magini przestała być tolerowana? Potrzebna? Może Ristoff nie był już w stanie ich dłużej utrzymać? Wiadome było jedno, sen zanikał. Jeśli chcieli coś jeszcze w nim zrobić mieli tylko kilka chwil nim powrócą do zimowego krajobrazu. Zatem zadanie zostało wykonane w umyśle magini. Cokolwiek miało się stać z Izabellą - śmierć, szaleństwo, lub też wykaraskanie się z tej sytuacji - o tym mieli się przekonać wkrótce. Gveir jednak nie zapomniał, po co tutaj przyszedł. Jeśli demon nie kłamał (rzecz wątpliwa) i jeśli zaklęcie naprawdę posiadało moc, mógł wreszcie wydostać broń ze snu. Krzyknął, według zapamiętanych słów: - Quid re nata convertere somnis invoco corvis pacto vires. Daemonum, in alteram partem declinent a somno somnia!. Nie do końca pewien był sensu wypowiadanych słów, ale ostatecznie, stracił cząstkę siebie dla zdobycia upragnionej broni. Czy ostrza i łańcuchy miały wystarczyć do walki z Marzą? Tego pewien nie był, ale na pewno był to jeden z kroków to podjęcia jej. Nawet, jeśli miał przegrać, chciał, by ta walka była legendarna. Dlaczego? Nie pamiętał. Ale jakoś nie przeszkadzało mu to w byciu podekscytowanym na samą myśl o walce. Rycerz zerwał karwasz z ręki i spojrzał na miejsce gdzie niedawno spod skóry wykluło się oko, a potem cały kruk. Miejsce gdzie ta kreatura później uciekła. Dotknął go i wbił paznokcie do krwi. - Czymkghrlolwiek jesteś, zakghrllinam cię, pghrójdziesz ze mną. Nie zamierzał tego kruka zostawić w umyśle maginii. Nie skończyli poza tym jeszcze rozmawiać. Utopiec chciał wiedzieć… więcej. Esmond uniósł się z ziemi, na której leżał łapiąc oddech. Nareszcie mieli opuścić to kuriozalne miejsce. Nurtowało go jednak pewne pytanie. Czy to co widział wewnątrz szczeliny było odbiciem jego umysłu, przed którym ostrzegał Ristoff, czy rzeczywiście widział Pustke i duchy swoich bliskich. Potrząsnął głową usiłując pozbyć się wciąż, zdawało by się, rozbrzmiewającego w uszach zawodzenie zjaw.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
16-11-2018, 20:15 | #97 |
Reputacja: 1 |
|
28-12-2018, 16:25 | #98 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
14-01-2019, 22:26 | #99 |
Reputacja: 1 | - Czekghraj! - krzyknął rycerz również wstając na równe nogi. Zadrżał widząc smoka. - Dlaczego? |
14-01-2019, 23:25 | #100 |
Reputacja: 1 | (Chwilę wcześniej na obrzeżach obozu) Mag spojrzał na łowcę. Pokręcił głową wzdychając. - Magia iluzji jest… przeciwstawną do tej, którą zwykłem używać. To jak zderzenie sił, które się wzajemnie niwelują. Potrzebuję chwili aby powrócić do siebie. Aby poukładać myśli. Nie kłopocz się jednak, poradzę sobie. Wolę wiedzieć co ciebie trapi. - mówiąc to Hebald odzyskał ostrość spojrzenia poświęcając całą uwagę Esmondowi. Łowca patrzył przez chwilę na Ristoffa, jakby próbując ocenić jego stan. Po chwili odezwał się, opowiadając magowi o tym co zaszło w umyśle Izabelli. W szczególności skupiając się na wspierającej się do jej umysłu toni, oraz tym co w niej zobaczył. Pomijając jednak temat swoich bliskich. - Nie potrafię ocenić czy było to jawą, czy jedynie snem. -podsumował- wiem już jednak, że nie mogę ufać naukom kapłanów. Nie wszystkie dusze trafiają do toni, a teraz nie wiem już nawet czy te które tam trafią zadania spokoju. Mag najpierw otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Chwilę potem jego twarzy wykrzywiła się w triumfalnym uśmiechu. Było w tym coś złowieszczego. - A więc poznałeś prawdę. - szepnął spoglądając na pozostałych. - W jego oczach wszyscy jesteśmy grzeszni Esmondzie. Grzeszni życia danego nam przez stwórcę… ale to nie opowieść na tu i teraz. Wszystko ci opowiem jeśli jesteś gotów słuchać. -Więc wiedziałeś przez cały ten czas - stwierdził mężczyzna, czując wzbierający w nim żal i złość na maga. Tyle czasu poświęcił szukając odpowiedzi, które okazały się być niemal na wyciągnięcie ręki. -Dobrze, porozmawiamy o tym przy najbliższej okazji.-stwierdził w końcu, gdy odetchnął. - Wiem wiele Esmondzie, ale czy byś mi uwierzył gdybym tak po prostu ci o tym powiedział? Zalewałeś swoje dni alkoholem kiedy uniwersytet nie oferował ci żadnych zleceń. Pewnie siedziałbyś w jednej z karczem gdybym cię osobiście z niej nie wyciągnął. Ja potrzebowałem zobaczyć czy jesteś gotów. Teraz wiem, że tak. Dowiesz się wszystkiego. Od strony wozu dało się usłyszeć zamieszanie. Mężczyzna już otwierał usta by odpowiedzieć magowi, gdy uniesione głosy zwróciły jego uwagę. -Później wrócimy do tej rozmowy.- stwierdził krótko, wracając w stronę obozu.
__________________ Once the choice is made, the rest is mere consequence |
| |