Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2018, 19:18   #65
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Nie wytrzymali. Musieli sprawdzić tę pieprzoną beczkę, dla swojego spokoju, a może bezpieczeństwa. Ściągnęli ją ze stojaka, odbili denko i odsłonili zawartość. Nie spodziewali się zobaczyć w środku proch strzelniczy, w sumie nie wiedzieli czego się spodziewać. Nie wiedzieli też, co z nim począć, więc zamknęli beczkę na powrót i ruszyli w dalszą drogę.

* * *

Poszukiwania sołtysa Zalesia zakończyły się szybko zamknięciem każdych drzwi do których się zbliżyli. Zrezygnowali i skierowali się do karczmy, paskudnej i brudnej jak cała wieś. Za szynkwasem stał starszy mężczyzna, niewysoki grubasek o dłuższych, przetłuszczonych włosach. Przy jednym ze stolików, nad kuflami piwa, siedziało dwóch wieśniaków. W ciemnej sali cisza zapanowała natychmiast po ich wejściu.

Galina weszła, a właściwie wepchnęła się, pierwsza do szynku. Wsparłszy dłonie na biodrach, rozejrzała się pobieżnie po pomieszczeniu i skrzywiła się odruchowo w odpowiedzi na wszechobecny brud i smród. Postanowiła jednak nie wybrzydzać. Energicznym krokiem podeszła do szynkwasu, usiadła, rozparła się swobodnie na łokciach, niemal kładąc swój pokaźny biust na blacie i, po krótkim przywitaniu, zamówiła kieliszek gorzałki. Wychyliła go bez ociągania. Po chwili milczenia zaczepiła karczmarza niezobowiązującym pytanie

W Zalesiu to zawsze tak cicho, gospodin?

- No, zawsze.
- Utkwił wzrok w głębokim rowku między piersiami dziewczyny, drapiąc się po nosie, tuż obok wydatnej kurzajki. - A co?

Widzę, żeś niezbyt rozmowny… – Kobieta westchnęła głośno, nie była zadowolona, że karczmarz okazał się taki małomówny. Postanowiła więc nieco zmienić taktykę. Tym razem zaczęła pełnym rozgoryczenia tonem, by wzbudzić jak najwięcej litości.

Przybyliśmy z daleka do tej zapomnianej przez bogów mieściny, a wszyscy spozierają tutaj na nas jak na łajno, co się przykleiło do ciżmy. Tak się w waszych stronach traktuje gości? – Pokręciła z przesadnym niezadowoleniem głową, po czym ją opuściła i złożyła splecione ręce na podołku, by wyglądać jak najbardziej niewinnie.

Zwady nie szukamy, milszy będzie nocleg, ciepła strawa i ktoś obeznany z górami. Pomożesz nam gospodin? – Uśmiechnęła się przymilnie do tłuścioszka i zatrzepotała dziewczęco rzęsami.

Karczmarz, dla odmiany, pogrzebał sobie małym palcem w uchu, wyciągając nim coś żółtego i lepkiego.

- Nie lubimy tu obcych, a łóżek nie mam. Jak chcecie żarła, zawołam babę, uwarzy wam kaszy. Skwarki dodatkowo płatne. - Popatrzył na milczącego do tej pory towarzysza blondynki. - Nalać ci czegoś?

Grisza wślizgnął się do karczmy chwilę po Galinie, pomógłszy uprzednio Dymitrowi oporządzić wóz i konie i zostawiając młodszego towarzysza, by pilnował wozu. Podchodząc do szynkwasu słyszał monolog Galiny i zdawkowe odpowiedzi arendarza. Miejsce zrobiło na nim nieprzyjemne wrażenie, ale rozumiał to - czasy nie były zbyt bezpieczne, obcy byli niepożądani. Zwłaszcza na takim zadupiu, które nie miało nic do zaoferowania poza brudem i kiepską wódką.

- Polijcie gorzołki, gospodarzu - odrzekł, gdy już zajął miejsce obok Galiny i położył na ladzie kilka pensów więcej niż wynosiła zwyczajowa cena trunku. Wychylił w milczeniu i powiódł wzrokiem po wnętrzu karczmy.

- Lubić się nie musimy, sprawę mamy w okolicy - przełamał w końcu ciszę, gdy uznał, że stała się wystarczająco nieznośna. - Szukamy kogoś, kto się tu opodal osiedlił. Jeśli wiecie kaj przebywo, tym szybciej ruszymy dalij. - Starał się ocenić reakcję gospodarza na swoje słowa. Nie chciał póki co wyjawiać więcej niż to potrzebne, zwłaszcza gdyby faktycznie mieli spędzić w okolicy kilka miesięcy.

Mężczyzna za ladą zręcznie zgarnął monety i nie chował już butelki. Ci dwaj przy stoliku zerkali ukradkiem, pociągając z kufli.

- Osiedlił? Tutaj? W okolicy? Żarty sobie chyba robicie. Tu są tylko lasy i góry, chyba tylko zbóje się tam mogą chować, albo i gorsze paskudztwa.

- W stronę gór pewnie siedzi. W końcu to krasnolud. Nie bywa aby u Was po zapasy jakie? Wszak musi z czego żyć… Alibo wiecie czy jakieś krasnoludzkie sioło jest w pobliżu? Na pewno wiecie, czy kto się w okolicy kręci…
- Grisza polał sobie i Galinie kolejną porcję gorzałki, kładąc jednocześnie przy butelce srebrną monetę.

Karczmarz wyprostował się i ściągnął z blatu butelkę oraz pieniążek.

- Nie ma tu krasnoludów. Gdzieś w górach są. Twierdza jakaś w dolinie jest ponoć, ale nie da się do niej dotrzeć.

Wieśniacy za stołem dokończyli swoje piwo, ale nie wychodzili z karczmy, słuchając rozmowy i obserwując obcych.

- Jest aby jaka ścieżka w góry? Na trakt nie liczę… - Nim otrzymał odpowiedź, dodał jeszcze. - Naszykujcie nam spyży dla trojga. Po posiłku będziem ruszać.

- Nie ma. Skakać będziecie musieli po skałach, jak chcecie do tych odmieńców dotrzeć.
- Miejscowi najwyraźniej swoją niechęcią obdarzali nie tylko obcych we wiosce. Karczmarz odchylił zasłonę prowadzącą do kuchni i rozdarł się wniebogłosy wzywając jakąś nieszczęsną kobietę, najpewniej jego żonę. W międzyczasie dwóch klientów machnęło ręką na pożegnanie, choć tylko w stronę karczmarza.

Galina poczuła się dotknięta do żywego, że taki obrzydliwiec ją zwyczajnie zbył. Zmrużyła oczy jak kot i poprawiła sukienkę przy dekolcie, upewniając się, że starannie zakrywa kuszące zagłębienie między piersiami.
„Zignorował ją! Ją, piękność z Viteva!”, fuknęła pod nosem, przyjęła trunek nalany przez Griszę i energicznie wychyliła go do dna. Później kolejny i jeszcze jeden. W końcu sama cisnęła monetę w stronę karczmarza i już nawet nie czekała, że ktoś jej poleje. Nie wdawała się w żadne dyskusje ani nie przysłuchiwała się specjalnie, czego dotyczy dialog pomiędzy kompanem a tłuściochem.

„Grisza wsjo załatwi”, spojrzała nieco już mętnym wzrokiem na Kislevitę i uśmiechnęła się do niego bezwiednie. Z każdym kolejnym kieliszkiem nędznej okowity coraz bardziej zapominała o swej urażonej kobiecej dumie, o paskudnej karczmie, w której się znaleźli, o tym, że muszą nieustannie uciekać i w końcu o tym, że… zabiła własnego męża. W jej głowie w końcu zaległa upragniona pustka. Dziewczyna, wciąż wsparta na łokciach, wpatrywała się bezmyślnie w przestrzeń.

Ze stuporu wybudził ją dopiero stuk drewnianych mich pełnych kaszy, stawianych na ławie przed nią przez otyłą kobietę o przetłuszczonych włosach sklejonych w strąki. Widać było podobieństwo między nią, a karczmarzem, nawet kurzajka na nosie była tam, gdzie u niego.

- Jedzcie, i jedźcie dalej, tak jak powiedzieliście. A w zasadzie to zawróćcie, dalej nie ma już niczego.

Karczmarz nie patrzył na nich przyjaźnie. Skwarków w misach było tyle, co kot napłakał.

Tymczasem na zewnątrz ziewający Dymitr rozglądał się wokół, siedząc na wozie. Pomyślał sobie, że w jego kraju też obcych nie lubiano, albo może się ich bano. Wzruszył ramionami i spostrzegł między chałupinkami obserwującego go uważnie wieśniaka, niskiego i chudego. Ten, gdy tylko zorientował się, że Kislevita go zauważył, wycofał się i znikł. Dima zaklął cicho i przysunął łuk bliżej siebie. Wkrótce potem otwarły się drzwi karczmy i jego kompan zawołał go na posiłek.

- No dobrze, głodnym, ale siądźmy bliżej okna. Boję się, że ktoś może mieć chrapkę na wóz. - Młodszy z Kislevitów opowiedział pokrótce o tym, co się wydarzyło.

- Tu nam nie pomogą. - powiedział Grisza cicho, tak by nikt ich nie dosłyszał, gdy pochylili się we trójkę nad posiłkiem. - Coś ukrywają, ale nie mam ochoty wydzierać z nich tej informacji. Oddalimy się kilka mil od wioski i założymy obóz. Wy popilnujecie wozu, a ja spróbuję poszukać jakichś śladów na własną rękę. Skoro dostaliśmy wóz, to musi się dać jakoś tam dojechać. Może uda mi się spotkać jakiegoś myśliwego, albo coś wypatrzyć… Co sądzicie? - rozejrzał się dyskretnie by się upewnić, czy nikt ich nie słyszy. Bo tego, że podsłuchują, był pewny. Miał nadzieję, że tym wiejskim głupkom nie wpadnie do głowy myśl, by przejąć ich wóz.

Galina czuła się podle, czyli dokładnie tak, jak powinna się czuć po podłej wódce. Głowa zaczynała jej ciążyć, podobnie jak zawartość żołądka. Nachyliła się nad posiłkiem i, podtrzymując skroń jedną ręką opartą o stół, zaczęła bezmyślnie rozgrzebywać kaszę w misce. W odpowiedzi na propozycję Griszy, pokiwała tylko niemrawo, wyrażając w ten sposób swoją aprobatę.

„Grisza jest taki mądry, bez niego już dawno byśmy kuszali ziemię”, przyznała w duchu. Oddała Kislevitom swoją porcję i wyszła przed gospodę zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Dobrze prawisz, wujaszku. Zdaje się, że widziałem między polami jakąś dróżkę prowadzącę na południe. - Dymitr wytarł usta po posiłku.

Opuścili karczmę bez pożegnania. Nie zauważyli nawet, jak za ich plecami gospodarz splunął na ziemię. Galina czuła się już odrobinę lepiej. Dima wskazał ręka na dwa pola obsiane żytem i ruszyli w tamtym kierunku. Mijali już ostatni domek na obrzeżach Zalesia, gdy usłyszeli zza budynku cichy głos.

- Psst... hej... tu… - Dymitr poznał od razu mężczyznę, który przyglądał mu się wcześniej. Wyglądał jak zmoknięty szczur, niski chuderlak rzucający na boki ukradkowe spojrzenia, nawet pociągał nosem jak węszący gryzoń. - Chcecie do szaleńca, tak? Na pewno chcecie, po co byście tu jechali.

Rzucał kolejnymi słowami z prędkością zająca pędzącego przez pole. Spojrzenie przesuwał nerwowo po każdym z nich, rozglądając się również wokół, jakby szukając ciągle zagrożenia.

- Zaprowadzę was, chcecie? Oni nie muszą nic wiedzieć. Pójdę z wami. Znam drogę! - Zdania robiły się coraz krótsze, a tempo ich wypowiadania narastało.

Orzeźwiające górskie powietrze podziałało na Kislevitkę nad wyraz dobroczynnie, z każdym kolejnym haustem odzyskiwała dawny wigor i kolory. Usłyszawszy szept zza chaty odwróciła się odruchowo i parsknęła mimowolnie.
A to co za dziwak? – zapytała bardziej samą siebie niż kompanów i obrzuciła szczurotwarzego chłopinę spojrzeniem od stóp do głów. Skrzyżowała ramiona na piersiach i rzuciła do niego krótkie:
A ty skąd żeś się urwał?

- Jak to skąd? Stąd! To nieważne! Szukacie szalonego krasnoluda, nie?

– Czego chcesz w zamian za pomoc, cukiereczku? Jakoś nie wierzę w twą bezinteresowność
– rzuciła do Szczurowatego, mierząc go sceptycznym spojrzeniem. Po chwili zwróciła się półszeptem do kompanów.

Myślicie, że eta nasz przewodnik? Nasz wybawiciel? – Skrzywiła się z uśmiechem. – Chyba mamy niewiele do stracenia. Spójrzcie tylko na niego, jest chudszy od mojej łydki. Poza tym chyba lepiej mieć go przy sobie, niż domyślać się, co knuje za naszymi plecami? Nu, kak robimy, chłopaki? – Rozejrzała się czujnie po okolicy, naśladując zachowanie Griszy, i zamruczała pytająco.

Grisza zmierzył szczurowatego krótkim spojrzeniem i wzruszył ramionami.

- Nic lepszego nie wymyślimy… Prowadź, o ile wóz przejedzie - zwrócił się wprost do mężczyzny.

- Przejedzie przejedzie!

Szczurek, jak go nazwali w myślach, szedł tuż obok wozu. Gadał przez cały czas, wyraźnie podekscytowany, wylewał z siebie potok słów. Zadawał im pytania, po czy sam na nie odpowiadał, nim zdążali zareagować. Większość z tego nie miała większego sensu, a przynajmniej oni nie potrafili złożyć jego rwanych wypowiedzi w jedną składną całość. Wyłapywali tylko pojedyncze słowa, obrazy. Coś o szalonym krasnoludzie, coś o skarbach, coś o dzieleniu się nimi.

Po minięciu pól wokół Zalesia szybko skręcili w las, w ledwo widoczną ścieżkę. Wóz ledwo się tam mieścił, musieli uważać na gałęzie chłostające ich po twarzach. Koła wpadały co chwilę w dziury lub podskakiwały na wystających korzeniach. Nie widzieli gór, drzewa rosły zbyt gęsto, ale wiedzieli, że zmierzają w ich stronę.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.

Ostatnio edytowane przez Phil : 01-09-2018 o 11:19.
Phil jest offline