Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2018, 00:21   #22
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - 2037.I.31; wieczór

Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:15
Miejsce: East St. Louis, Night City; klub Night Girls;
Warunki: pomieszczenie, ciepło, kontrastowe światła, sucho



Wydział Skanu, Wywiadu, Zbrojny, Biolab




Moment wcześniej; wyjście z klubu



Grupka nieco rozczochranych Azjatów dźwigających nieprzytomnego, białego i raczej młodego mężczyznę wypadła wreszcie przez główne wejście z klubu. Mieszali się z innymi gośćmi którzy próbowali wyrwać się z klubu jak z instynktem szczurów uciekających z tonącego okrętu. Wokół wszędzie dominowały oznaki rosnącej paniki, ci goście którzy zdołali wcześniej wydostać się z klubu teraz albo uciekali chodnikiem, albo przebiegali przez ulicę powodując kanonadę klaksonów przejeżdżających aut albo byli na różnym etapie dobiegania na parkingu lub już uruchhamiania i wyjeżdżania z niego własnymi autami. Niektórzy po prostu próbowali złapać taksówkę czy to ręcznie czy to przez holo gdzie odkrywali zwykle, że z nikim nie mogą się połączyć i holo wysiadło. I właśnie wtedy padł strzał.

Rozbiegani, zdenerwowani wcześniejszymi wydarzeniami w klubie teraz zareagowali mało składnie ale jak jeden mąż. Dotąd wychodzili pospieszcznie przez drzwi, czasem tylko ktoś wybiegał, zatrzymywał się kaszląc i wypluwając co się dało. Odchodzili od klubu, kłócili się, wściekali, szukali kogoś, czasem ktoś śpieszył do samochodu ale jeszcze to wszystko wydawało się raczej niedogodnością i przykrością porównywalną z głupim kawałem czy pęknięciem rury wodociągowem zalewajacej klub lub inną awarią świateł. Ale dopiero gdy padł strzał, gdy ktoś trafiony krzyknął z zaskoczenia i bóli, gdy ludzie po ułamku sekundy skojarzyli dźwięki z odpowiednim zagrożeniem dopiero wtedy zaczął się Sajgon. Część rzuciła się na chodnik lub za ciężkie śmietniki czy samochody. Cżęść próbowała skitrać się z powrotem do klubu. Tylko zaatakowani odpowiedzieli atakiem na atak. Trafiony z automatu Azjata w garniturze przygiął się i odruchowo złapał za zranione miejsce. Przez resztę jego grupki przebiegły ostrzegawcze okrzyki i prawie od razu zlokalizowali strzelca. W kierunku chroniącego się za narożnikiem klubu ochroniarza wycelowane lufy pistoletów i automatów ale zanim zdołały posłać swój ładunek w jego stronę ten zdołał strzelić jeszcze raz, trafiając w kolejnego Azjatę. Wtedy i ci “klubowi” i co co stali dotąd przy samochodach odpowiedzieli ogniem.



Kilka chwil wcześniej; wnętrze klubu



- Hej! Uważaj jak chodzisz łajzo! - rozgniewany głos ciemnoskórego olbrzyma zlał się z ruchem jaki jego spore ciało nadało ciału innego mężczyzny. Te drugie ciało nie było ani tak ciemnoskóre ani tak potężne za to bardzo prędkie. Faust który nieźle udawał rozgniewanego klubowicza bez większych trudności chwycił przypadkowego mężczyznę i mocno odepchnął od siebie. Wyglądało to całkiem naturalnie przynajmniej pewnie dla większości nie spodziewających się kłopotów i zajętych sobą i swoimi sprawami gości. Facet poleciał i wpadł na jednego z Azjatów w garniturze którzy próbowali przebrnąć przez klubowy tłum. Zaskoczony tym nagłym ludzkim pociskiem Azjata, który trzymał za ramię młodą dziewczynę w obcisłej, czerwonej kiecce sprawnie odepchnął ten pocisk więc najpierw pchnięty a potem trafiony klubowicz wylądował na podłodze wciąż niezbyt rozumiejąc co się właściwie dzieje. Mamrotał coś z zaskoczenia, gniewu i bólu ale jego słowa i reakcję szybko utonęły w tym co działo się dalej.

Ruben wykorzystał moment, że Azjata trzymający Nancy zdekoncentorwał się chociaż na chwilę i też się na niego wpakował. Zagadał coś po swojemu do niego ale facet, mimo, że miał tylko jedną, swobodną rękę, sprawnie odrzucił również i ten ludzki pocisk. Hardware’owiec wydział z bliska, że pozostali Azjaci chyba zaczynali czuć pismo nosem i już byli gotowi do wsparcia kolegi ale Nancy była szybsza. Popchnęła swojego “opiekuna” na Rubena, sama szarpnęła się w przeciwną co pozwoliło jej wyzwolić się z jego uchwytu zanim któryś z Azjatów zdążył zareagować. A tam już czekały na nią dłonie James’a.

- Idź do diabła suko! - warknął ze świetnie udawaną niechęcią i rzeczywiście posłał ją do diabła. Czyli gdzieś w tłum roztańczonych gości za siebie przez co jego partnerka została zabezpieczona od natychmiastowego schwytania przez Azjatów bo musieliby najpierw przejść przez James’a a potem podążyć za nią w głąb klubu.

Może by to zrobili a może i nie ale ktoś w tym momencie poczuł efekt działania gazu pieprzowego. Dziwnym trafem w pobliżu grupki tych Azjatów. Zaczęły się krzyki niechęci, zaskoczenia, kaszle i spazmy. Oberwał też i James, i Ruben bo stali na tyle blisko, że ukryty pod chusteczką, żrący oczy sprey zaatakował także i ich. Zaczęło się zamieszanie ale Azjaci chyba postawili sobie za priorytet wyjście z klubu niż chwytanie zbiega w czerwonej kiecce. Większość grupy bowiem wznowiła marsz w stronę głównego wejścia, Ruben musiał chwilkę odsapnąć bo na pożegnanie dostał w żołądek, raz pięścią a gdy się schylił z kolana. Nałożyło się to na efekt działania gazu pieprzowego. James ustał co prawda na nogach ale gaz też zrobił swoje więc chwilowo był wyłączony z akcji. Dlatego jeden z Azjatów zdołał go minąć i podążyć za przenikającą przez kolorowy tłum Nancy. Faust spojrzał ponad głowami na Lenę. Chwilowo została na nogach tylko ich dwójka by wesprzeć jakoś Nancy albo coś dalej kombionować z Azjatami. W stronę zamieszania podążało już dwóch ochroniarzy nawołując do spokoju i mówiąc, że to tylko czyjść głupi żart z tym gazem i nie dzieje się nic niebezpiecznego. Pewnie by opanowali sytuację ale właśnie, chyba gdzieś na zewnątrz rozległ się strzał. I szybko sprowokował on całą strzelaninę.



Stan obecny; przed klubem



Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Najpierw huczna, sobotnia impreza, potem jakieś zamieszanie w klubie, interwencja ochrony, wydawało się, że kryzys został zażegnany i nagle wybuchła regularna strzelanina przed głównym wejściem klubu. Na swoich ekranach które były podpięte pod system klubowego systemu bezpieczeństwa do jakiego włamali się wcześniej widać było te sytuacyjne zmienne jak na dłoni. Przynajmniej obserwujący je skanerzy widzieli to jak na dłoni.

Widzieli jak ostatni widoczny ochroniarz Collinsa usilnie próbował połączyć się z kimś. Pewnie z policją albo z bazą. Bez trudu mogli zrozumieć frustrację w jego ruchach widoczną na ekranach gdy jemu się to nie udało. Kryzys wezwania sił porzadkowych wyglądał w tym momencie na zażegnany. Ochroniarz widząc pewnie, że ze wsparcia nici przywołał swój wóz za róg na jakim czekał. Czekał i obserwował z naszykowanym do strzału automatem. Obserwował dwa wozy przed głównym wejściem obstawione przez Azjatów. Obserwował jak zirytowani i wkurzeni goście wychodża z klubu czesto przeklinając z pretensją i przecierając oczy. Jakaś dziewczyna czy dwie nawet chyba się popłakały. Ochroniarz przetrwał to wszystko w wyczekującej pozie i zaatakował gdy z klubu wyszła grupka azjatyckich garniaków podtrzymująca jego szefa.

Trafił w Azjatę który go podtrzymywał a ten upadł na kolano chyba zraniony. Zaskoczeni Azjaci potrzebowali chwili aby wyciągnąć broń i przyśpieszyć. Potraktowali Collinsa jak ochranianego vip-a biorąc go w środek i pakując do czekającego auta. Zanim im się udało ochroniarz trafił kolejnego Azjatę który podtrzymywał jego szefa. Ale musiał się ukryć gdy tym razem reszta zaatakowanej grupki odpowiedziała ogniem. Ochroniarz pewnie zdawał sobie sprawę, że w pojedynkę nie ma szans z tak liczną grupkę. Zdawał sobie też sprawę, że ogniowa riposta porywaczy przykuje uwagę okolicy i ktoś poza nim też zadzwoni po gliny.

Zaś Law zdawał sobie sprawę, że im głośniejsza i dłuższa strzelanina tym więcej osób będzie dzwonić po policję. Niekoniecznie z obszaru jaki zdołali zagłuszyć. Zwłaszcza jakby strzelanina miała się przenieść gdzieś w dalsze okolice których nie zdołali już odpowiednio spreparować. Było też ryzyko, że przeciążone ilością zgłoszeń odbiorniki które zagłuszyli przekażą nadmiar zgłoszeń w kolejne które nie musiały już być zagłuszone. I nic nie mogli poradzić jeśli ktoś tam miał jakieś radio działajace bez pomocy odbiorników. Jednym słowem teraz już można było liczyć w minutach czas gdy pod klub podjadą pierwsze radiowozy. A, że to było Night City w sobotnią noc to radiowóz mógł tutaj zajechać w każdej chwili nawet bez żadnego wezwania.



Stan obecny; w klubie



Grupka Azjatów z Collinsem zniknęła gdzieś w tym zamieszaniu. Całkiem możliwe, że już wyszli na zewnątrz. Co gorsza Lena straciła z oczu resztę. W tłumie który wznowił swoją zabawę poza tymi którzy uparli się mieć pretensję i drzeć kota z dwójką ochroniarzy, domagać się ambulansu czy tego typu dupereli zostawiła gdzieś i Rubena i James’a. Gaz nie powinien działać zbyt długo no ale nie mogła czekać. Pewnie lada chwilę dojdą do siebie no ale właśnie nie mogła czekać jeśli chciała jakoś pomóc Nancy. Tyle, że ją w tym tłumie też szybko zgubiła. Dziewczyna w czerwonej kiecce do której udało jej się dotrzeć okazała się kimś innym. Nie wiedziała też gdzie jest ten Azjata który ruszył za nią w pościg i czy już ją dorwał czy nie. W komlinku łapała tylko Fausta ale w tych dyskotekowych światłach i chaosie nie widziała nawet jego. On zresztą jej też nie. I wtedy właśnie padł strzał. A potem cała reszta. Gdzieś na zewnątrz. Przez tłum w jakim tkwiła przebiegł spazm strachu jak tkanki przez jaką przepuszczono prąd. Zaraz potem zaczęła się regularna panika i wszystko zdawał się ogarnąć chaos totalny. Uciekający od niebezpieczeństwa tłum porwał ją ze sobą ciągnąć nie wiadomo właściwie gdzie. W komlinku łapała jakieś głosy ale w takim wrzasku i hałasie nie słyszała kto i co mówi, czy do niej czy coś między sobą.

Nieświadom tego Ruben był właściwie w podobnej sytuacji jak Lena. Gdy przestały go szczypać oczy na tyle by coś widzieć i przestał pluć i prychać na tyle by powstać na nogi to zdążył się właściwie tylko rozejrzeć i stwierdzić, że nie widzi w klubowym tłumie nikogo ze swoich. Chociaż tych Azjatów też nie. A ledwo zdążył się rozejrzęć na zewnątrz wybuchła strzelanina a w efekcie tego wewnątrz wybuchła panika. Tłum porwał go ze sobą niosąc nie wiadomo gdzie, byle dalej od źródła strzelaniny.





Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:15
Miejsce: West St. Louis, Marina Villa; furgonetka 2;
Warunki: ulica, ziąb, półmrok oświetlenia, chłodna wilgoć



Wydział Produkcji Lekkiej



Jak się walczy to się obrywa. Ot, tę wojenną mądrość mogli poznać uczestnicy jednej z potyczek na jakiejś zapomnianej, bezimiennej ulicy dawnego St. Louis. Ledwo co obydwa pojazdy zwolniły i zatrzymały się a prawie od razu zaczęły huczeć strzały, wrzeszczeć i upadać trafieni, rany postrzałowe zaczęły plamić karoserie, siedzenia, mokry asfalt i brudny śnieg czerwonymi rozbryzgami podobnie jak broń zasypywała scenerię złotymi albo plastkowymi łuskami. Cicha dotąd i ociemniała ulica, zasypana zleżałym śniegiem, gruzem z budynków i porzuconymi wrakami samochodów ożyła hukiem i błyskiem strzałów. A z bliska wyglądało to jeszcze gorzej.

Hodowski obserwował jak jego towarzysze, załoganci i kumple wrzeszczą trafieni, jak ołów szatkuje karoserie, rozpurwa siedzenie, łamie szyby i przecina chłodne, nocne powietrze. Zaczęło się moment temu i ołowiowa przemoc rozpowszechniła się w mgnieniu oka. Przez chwilę wydawało się, że wszystko pójdzie po dobrej myśli. Lokalsi zadowolili się z zatrzymania furgonetki i zatrzymali się ze dwie długości swojego wozu przed maską vana. Applebaun zaczął swoje jazgotliwe show a xcomowcy obserwowali jak w świetle reflektorów dwójka pasaęzerów z tylnej kanapy wyskakuje z osobówki nie siląc się na otwieranie drzwi. Tylko ten na miejscu pasażera otworzył swoje drzwi i cały czas coś w podnieceniu nawijał przez swoje holo patrząc na zatrzymaną furgonetkę. Pozostali zaczęli wymachiwac rękami i kazać załogantom vana wysiadać. Gesty i słowa wzmocnili ruchami swoich automatów zachodząc każdy ze swojej burty. Ten z holo też wyszedł z pistoletem w dłoni. Tylko ich kierowca został na miejscu z silnikiem gotowym do natychmiastowego startu.

Byli jednak podejrzliwi tą podejrzliwością uliczników żyjących na i z ulicy. Niedowierzali załodze obcego wozu. Nie mieli zamiaru zbliżać się do wozu i zaufać obcym. Widząc, że lokalny koloryt nie da się podejść jak przedszkolaki xcomowcy otwozyli ogień. A lokalny koloryt odpowiedział im tym samym. Z tak bliskiej odległości mierzonej zaledwie w paru krokach broń morderczo skuteczna. Zwłaszcza, że obie strony miały broń skonstruowaną no wymiatania na takich zasięgach. U xcomowców dominowały strzelby bojowe a u ich przeciwników automaty nastawione jak się okazało na ogień ciągły.

Xcomowcy zaliczyli pierwsze trafienia. Frank z satysfakcją mógł zanotować, że już pierwszymi strzałami trafił w głowę jednego z tylnej kanapy. Skumulowana chmura śrucin przeszła przez czaszkę równie bez trudu jak przez pustą puszkę piwa. Efekt był piorunujący. Głowa rozpękła się jakby dynia wybuchła od środka po czym ciało bezgłośnie upadło na mokry asfalt. Podobnie jego czarnoskury kuzyn władował swoją wiązke śrucin prosto w środek sylwetki faceta już nie gadającego przez holo tylko strzelającego zawzięcie z pistoletu w ich stronę. Siła uderzenia obaliła trafonego na ziemię przez co zniknął on z pola widzenia xcomowców za zasłoną otwartych drzwi.

Ale innym nie szło tak różowo. Potężnie zbudowany Jarl jęknął od trafienia. Prawie jednocześnie zgarnął trafienie z któregoś z automatów co nieco nim rzuciło. Akrat tak pechowo, że Moshe nie zdołał już nic zrobić i olbrzym wylądował mu wprost pod lufą i zgarnął część ołowiu z jego klamki przeznaczoną dla obsady drugiego wozu. Muzułmanin też miał pecha. Oberwał z potoku ołowiu jakim przeciwnicy zalewali furgonetkę i część z tego ołowiu przebiła się przez pancerz ranią go. Akurat w tym momencie naciskał sput i strzelba zamiast zmasakrowąć któregoś z przeciwników zmasakrowała przednie koło własnego wozu skutecznie go spowalniając w razie dalszej jazdy. Właściwie wszyscy xcomowcy oberwali w ten czy inny sposób chociaż pancerze bojowe w większości uchroniły ich przed dość lekką amunicją używaną przez przeciwników to jednak zagęszczenie ołowiu było tak silne, że prawie każdy z nich zgarnął swoją dolę. Tylko nad Frankiem zdawała się czuwać wojenna fortuna i nawet jak coś go trafiało to rozpłaszczało się na pancerzu lub szło po nim rykoszetem. Pozostała czwórka “lekkich” oberwała chociaż każdy z nich nadal był zdolny do dalszej akcji i był w stanie utrzymać się na nogach.

Przeciwnicy chyba mieli dość. Jeden leżał na asfalcie z głową odstrzeloną przez Hodowskiego. Kierowca zrobił użytek z trzymania wozu w pogotowiu i z piskiem opon ruszył do przodu by błyskawicznie zwiększyć zasięg od ferelnej bryki. Pasażer musiał uczepić się czegoś wewnątrz bo widzieli tylko jego wleczone po asfalcie nogi zanim osobówka nieco nie skręciła by wyjechać na główny asfalt i nie zasłoniła go burtą. Ostatni z pasażerów z automatem pozostawiony samemu sobie dał dyla za najbliższy róg znikając furgonetce z oczu. Nie było wiadomo czy ma dość walki i zwiał na dobre czy jednak nie. Ale to jeszcze nie był koniec kłopotów. Furgonetka miała solidnie rozwaloną śrucinami przednie koło. Musiało to dodatkowo spowolnić jej prędkość ucieczki a było przed czym uciekać. W tyle za nimi widać było już kolejne światła samochodu. Niepokojąco pruł prosto w tą ulicę na jakiej właśnie skończyła się walka i to z niemałą prędkością. Wtedy Frank zorientował się, że holo mrugało mu znacznikiem otrzymanej wiadomości.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline