Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2018, 01:54   #641
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VagES3pxttQ[/MEDIA]
Zrobili za dużo hałasu, zostali za długo w jednym miejscu… ale szybciej się nie dało jeśli chciało się pozbierać rozrzucony po walce ekwipunek, opatrzeć rany i próbować znaleźć rozwiązanie obecnej sytuacji. Ich lokum nie było bezpieczne, potrzebowali nowego, najlepiej suchego i z możliwością rozpalenia porządnego ognia. Szansy na przespanie choćby trzech godzin, zebrania sił. Stado Luci słabło, Sony ledwo poruszał łapami. Długi spacer odpadał… tak samo jak próba ucieczki przed mundurowymi. Oni mieli samochód, przewyższali ich liczebnie i sprzętowo. Latarki, karabiny… poza tym byli wypoczęci i zaniepokojeni - tropicielka widziała to w ich ruchach. Słyszeli awanturę, teraz widzieli ścierwa, puste łuski i zadeptaną ziemię. Nie musieli być geniuszami myślistwa żeby iść ich tropem, gdyby się uparli, a mogli. Szansa pół na pół. Wataha za to musiała odpocząć, daleko nie zajdzie w tym stanie. Nie ucieknie pościgowi, może nawet nie doczeka do świtu…
Wyjście było jedno, mimo że sama konieczność zdemaskowania pozycji przyprawiała Seaver o ból brzucha. Masa obcych ludzi… do których będzie musiała mówić. Pogładziła uspokajająco koński grzbiet, brytanom wydała cichą komendę aby poczekały, a sama przekradła się kawałek w bok, chcąc zacząć spotkanie samotnie. Na wypadek gdyby wróg miał złe zamiary. Wtedy zajmie się człowiekiem, pozostali dostaną szansę na ucieczkę. Poradzą sobie, wierzyła w nich. Ale nie chciała ich zostawiać na zawsze. Wciąż miała zadania, dała słowo i nie spieszyło się jej do krainy wiecznych łowów.

Światło latarki jednego z żołnierzy musnęło po niej. Nie była pewna czy jej właściciel usłyszał ją jakoś przez tą ulewę, dostrzegł ją czy też był to czysty przypadek. W każdym razie zaraz potem światło latarki wróciło i zatrzymało się na jej sylwetce.
- Hej, tu ktoś jest! - zawołał właściciel latarki do swoich towarzyszy. Latarka drugiego żołnierza, stojącego już na schodkach domu i oświetlająca dotąd pobojowisko wewnątrz dawnego sklepu również spoczęła na niej. Nie była pewna co się dzieje w samochodzie bo szoferka była ciemna a teraz dodatkowo światło latarek trochę ją oślepiało.

- Stój! Kim jesteś?! - żołnierz który oświetlił ją pierwszy teraz zwrócił się do niej bezpośrednio. Wyczuwała po głosie, że jest czujny i podejrzliwy. Ale to był raczej standard przy spotykaniu obcych i po nocy i na pobojowisku gdy nie miało się pojęcia na kogo się natknęło.

Przewaga uzbrojenia i ilości głów biła po oczach, szansa na wygranie starcia ot tak rysowała się praktycznie wcale, ale przecież nie po to Seaver ujawniła pozycję. Stojąc w strugach lodowatego deszczu raz jeszcze przeanalizowała szalony pomysł i jakkolwiek by do niego nie podchodziła, wychodziło że najważniejsze będą pierwsze sekundy. Z kapturem nasuniętym głęboko na czoło, z karabinem wiszącym na plecach i w luźnym prochowcu nie wyglądała na zagrożenie. Bezradność, pozorna bezsilność - na tym musiała bazować. Skostniałe dłonie trzymała otwarte na wysokości piersi, wodząc wzrokiem po sylwetkach żołnierzy mało widocznych ze względu na dające po oczach światło latarki.
Pierwszy problem pojawił się dość szybko… ludzka mowa, niby nic wyjątkowego. Ostatnie miesiące tropicielka nie odzywała się praktycznie w ogóle, nie w sposób który zrozumiałby drugi człowiek. Stado łapało impulsy, warkot i syczenie. Krótkie szczeknięcia i cmokanie, ruchy rąk i nieme komendy. Teraz należało przypomnieć sobie zgłoski, samogłoski. Sylaby i pełne słowa, a potem zdania. Chyba pamiętała jak się to robi, lecz niepokój ściskał jej gardło.
Kim była? Przemieliła na głucho jedno słowo, odkaszlnęła.
- Nikim - odpowiedziała ochryple i zgodnie z prawdą.

- Nie cwaniakuj! - odkrzyknął do niej ten który odezwał się pierwszy. Dalej jej nie ufał. Albo ufał jej tak samo jak ona im. Ale na razie też nie wykonywali żadnych, gwałtownych ruchów. Ten drugi zadowolił się tym, że stanął obok tego gadającego. Ale o ile ten pierwszy oświetlał latarką zalewaną deszczem sylwetkę obcej ten drugi po chwili podobnych manewrów przekierował swoje światło na tło za nią, tam skąd przyszła. Nadal nie widziała prawie w ogóle co robi tych dwóch z szoferki.
- To twoja robota? - ten wygadany skinął głową okrytą kapturem na rozbebeszony budynek wciąż oświetlany przednimi światłami pojazdu. Ten pasażer zaś zaczął widocznie szperaczem omiatać swoją strefę jakby się spodziewał, że ktoś może ich podejść z tej drugiej strony.

Kobieta pokiwała głową, potwierdzając i jednocześnie odpowiadając na pytanie bez konieczności używania słów. Dwóch… ktoś jeszcze siedział w samochodzie i na razie się ukrywał? Jakby się postarała dwóch może i przy odrobinie szczęścia dałaby radę unieszkodliwić.
- Szczury. Zmutowane - odchrypiała coś więcej, wskazując ruchem brody na zrujnowany sklep - Dużo. Uciekły. Na razie.

Mężczyźni spojrzeli po sobie i potem znów gdzieś w stronę oświetlonej sylwetki. Trawili tą odpowiedź widocznie zastanawiając się co dalej zrobić.
- To co z nią zrobimy? Przecież nie będziemy tu stać do rana. - odezwał się ktoś z szoferki. Wydawał się być zirytowany, zniecierpliwiony albo zdenerwowany, Luca nie była pewna.

- Zabierzmy ją ze sobą. Niech sierżant się tym martwi. - odezwał się ten dotąd milczący. Zaczął oświetlać boczną ścianę budynku sunąc i spojrzeniem i światłem po okolicy jakby zastanawiał się co i w jakiej kolejności sprawdzać.

- Chcesz ją zabrać? Widzisz te ślady? Ona nie jest tu sama. - powiedział ten co odezwał się pierwszy oświetlając coraz bardziej rozmoknięte ale nadal widoczne ślady przejścia stada Luci. Ten drugi też zawędrował światłem na ziemię.

- No to pojedzie z nami albo za nami. Zresztą co nas to obchodzi? Niech się sierżant martwi. - ten drugi wydawał się też być coraz bardziej niechętny przedłużania spotkania i braku decyzyjności.

- Tak już widzę jak za nami pojedzie. - odparł ten pierwszy wracając światłem do Luci.

- Myślisz, że będzie robić problemy? - ta myśli chyba przykuła uwagę i światło latarki tego drugiego po omiótł sylwetkę zatrzymując się na dłużej na twarzy kobiety.

- Już narobiła. Mogliśmy siedzieć w cieple zamiast przyjeżdżać na te zadupie. Psa by nie wygnał w taką pogodę. Skujmy ją i niech się sierżant z nią użera jak taki wyrywny. - do rozmowy znowu wtrącił się ktoś z szoferki.

- Po cholerę wyszła? Chce czegoś. Inaczej by nie wyszła. - ten drugi nadal oświetlał twarz kobiety i Luca miała wrażenie, że świdruję ją wzrokiem. To znowu na chwile pogodziło całą grupkę.

- Właśnie. Czego chcesz? - odezwał się ten najbardziej wygadany a reszta czekała na reakcję kobiety.

Najbardziej na świecie tropicielka chciała odpocząć. W ciepłym, suchym i bezpiecznym kącie doczekać świtu, a potem jechać w swoją drogę. Spięła się gdy padła propozycja związania, odruchowo uniosła górną wargę, pokazując zęby, ale prychnęła i uspokoiła się trochę, kiedy odezwał się ten co myślał. Nie lubiła takich, zawsze miała wrażenie, że wiedzą o niej wszystko i wszystkiego się domyślają.
- Lekarz - wychrypiała, przeglądając po kolei widoczne sylwetki w mundurach - Macie lekarza. Musicie. Mój przyjaciel… został ranny. Zapłacę.

Odpowiedź kobiety znowu powitała chwila milczenia gdy mężczyźni trawili ją w myślach. Ten drugi spojrzał wyczekująco na tego pierwszego ale, że ten nie zareagował od razu to ponaglił go oświetlając mu twarz. A raczej wojskowe poncho z kapturem zza którego wystawał tylko kawałek wygolonej brody pełnej ściekającej wody. Właściciel ten twarzy zirytowanym gestem odsunął latarkę kumpla.

- Mamy kogoś od leczenia. Ale w bazie a nie tutaj. - ten wygadany wskazał na kierunek z jakiego przyjechali czyli gdzieś w kierunku rufy pojazdu. - Ale musimy cię sprawdzić. I to. - wskazał w przeciwną stronę, w stronę oświetlanego budynku sklepu. - Idź przodem. Nie rób czegoś głupiego to my też nie będziemy. - dopowiedział ostrzegawczym i nadal nieufnym tonem.

- Ja ją mogę sprawdzić. - zaoferował się ten stojący obok z uśmieszkiem na tyle wyczuwalnym, że dało się to poznać nawet po ciemku.

- Ona idzie pierwsza. Nie wiadomo kto tam z nią jeszcze jest. - odparł ten pierwszy wskazując snopem szatkowanego kreskami kropel światła na odległą, mroczną ścianę lasu za plecami Luci. Ten drugi po chwili zastanowienia wzruszył ramionami dając sobie z tym widocznie spokój i znowu wszyscy czekali jak zareaguje obca.

Żart, lubieżny głos… tak brzmiał w uszach tropicielki i nie było to przyjemne. Kojarzyło się równie mało przyjemnie co konieczność posypywania ran solą. Dla dobra sytuacji powinna się zamknąć, ale zanim zacisnęła szczęki, wyrwało się spomiędzy nich złe warczenie.
- Nie będziesz mnie dotykał - kłapnęła zębami, zaciskają pięści. Dopiero kiedy odetchnęła dwa razy, mogła mówić normalnie. - Nie… nie tak. Nie chcę tak… - odwróciła głowę gdzieś w bok, nie mogąc na nich patrzeć - Jest moja wataha.Czwórka. Nikt więcej, nikt mniej. Mogę ich zawołać, ale nie strzelajcie. Nic wam nie zrobią - dopowiedziała, zostawiając “bez rozkazu” przemilczane.

- Wataha? - ten drugi zdziwił się na głos ale chyba obydwaj byli zaskoczeni albo zdziwieni odpowiedzią obcej.

- Kurwa chłopaki, lubicie moknąć po nocy? Ja mam limit na paliwo albo spadamy albo rozbijamy się na resztę nocy. Ale rozbijanie się mi za cholerę nie uśmiecha mówię od razu więc wiecie, weźcie się jakoś do roboty i tą paniusie też i w ten czy nazad no. - kierowca znowu oddał głos zniecierpliwieniu poklepując do tego ponaglająco blachę drzwi od zewnątrz. Musiał nie mieć płaszcza bo w ciemnościach Luca dostrzegła podwinięty rękaw i biel jego odsłoniętego kawałka ramienia.

- Nie. Najpierw sprawdzimy co tu się stało. Będzie w porządku to zawołasz swoich i pojedziemy do bazy. - ten wygadany nadal był czujny i podejrzliwy. Wydawało się, że wciąż podejrzewa jakąś zasadzkę. Powtórzył jednak gest wskazujący na postrzelany budynek.

- Nie… nie można tu zostać - Seaver wydobyła z siebie w miarę normalny głos, chociaż zanim się odezwała musiała pomyśleć i przypomnieć sobie jak to dokładnie leciało, ale jakoś szło do przodu. Wciąż nikt nie otworzył ognia, mały sukces - Dużo ich, za dużo. Na razie się schowały, ale słychać. W ścianach, pod podłogą. Drapią i kopią. Odpuściły… może do rana, a może… - wzruszyła ramionami, patrząc tym razem na ruderę - Nie lubią ognia.

- Zabiłaś jakieś? To pokaż mi ścierwo tego szczura.
- ten pierwszy wskazał znowu na budynek. Akurat z pierwszej fazy walk gdy padły pierwsze trupy nocnych stworzeń to padły gdzieś na zewnątrz albo w dawnym sklepie a nie w głębi budynku. Ale po ciemku gdy nie wiedziało się gdzie szukać nie było to pewnie takie łatwe i oczywiste do odnalezienia w tym deszczu. Chociaż po pobieżnym obchodzie pewnie z tymi latarkami co mieli trafiliby na nie.

- Tam pod oknem, od lewej strony - wskazała kierunek, robiąc krok w tamte rejony. Niewielki, powolny, a potem następny. Bez gwałtownych skoków, które prowokowałyby do otwarcia ognia prosto przez jej pierś - W kieszeni mam latarkę, sięgnę po nią. Prawa kieszeń na piersi. - Nie widząc protestu wyjęła latarkę czołową i po paru ruchach zamontowała ją na głowie, włączając jasny, ostry słup światła.

Luca czuła jak buty zagłębiają się w błotnistej brei ledwo zeszła z zalewanego kałużami asfaltu. Czuła też jak przechodzi przez jasno oświetlony fragment pustej przestrzeni przed przodem samochodu. Gdy wyszła z tego obszaru prawie od razu odprowadziło ją i światło dwóch latarek i po chwili dołączył jeszcze szperacz. Była pewna, że mają ją jak na dłoni. Wystarczyłoby, żeby pociągnęli za spust. W tej sytuacji poczułaby dopiero trafienie albo huk wystrzału jeśliby spudłowali. Słyszała też kroki tych dwóch na zewnątrz jak kilka względnie bezpiecznych kroków idą za nią. Ich buty też zapadały się w miękkiej, błotnistej mazi i mokrej trawie.

Tym trzyosobowym pochodem jakiemu przewodziła doszli do leżącego w trawie truchła. Przypominało rozmiarami bezwłosą małpę albo jakieś zdeformowaną miniaturkę człowieka z nienaturalnie przerośniętymi szponami.
- Co za pokraka. - splunął ten drugi gdy światła latarek żołnierzy też zogniskowały się wokół tego zabitego stwora.

- Pokraka, nie pokraka. Bierz to i zabieraj. - powiedział ten wygadany. Z szoferki doszły ich wesołe parsknięcia.

- A dlaczego ja? Sam to sobie weź jak to takie cenne. - drugi sprowokowany tymi chichotami albo mający wcale niegłupią niechęć do zapoznawania się z obcymi, szponiastymi stworami wcale nie wydawał się chętny. Ten drugi zaczął jednak z bliska oświetlać budynek. Wspiął się na jakimś występie i zajrzał przez rozwalone okno do środka.
- Albo wiem, jak ona mówi, że to rozwaliła to niech ona to weźmie. - ten drugi wyraźnie znowu wskazał na tropicielkę oświetlając latarką jej sylwetkę.

- Przymknij się. Nic nie słychać przez to twoje gadanie. - ten wspinający wciąż podtrzymywał się jedną ręką za parapet a drugą latarkę którą oświetlał wnętrze domu. Ten drugi rzeczywiście się przymknął. Przez chwilę cała trójka stała przy domu wsłuchana w szum deszczu, łomot kałuż pod nogami w które bębniły kolejne krople, stukot na dachu bezustannie atakowanym przez deszcz, szum spływającej po ścianach i z dachu wody. I gdzieś w tym wydawało się, że słychać coś. Trzeszczenie, szuranie albo chroboty. Mogło to być cokolwiek ze starym budynkiem katowanym nocną ulewą włącznie. Ale nie musiało. Żołnierze chyba naoglądali i nasłuchali się dość bo w końcu ten co miał wziąć złapał za rozstrzelaną maszkarę i szybkim krokiem zaczął wracać do pojazdu.

Ten drugi zaś znowu wrócił na ziemię i zaczął się powoli cofać, też w stronę pojazdu. Przełożył broń w ręce tak by łatwiej mu jej było użyć w razie potrzeby.
- Spieprzamy stąd. - powiedział może do siebie, może do odchodzącego kumpla a może i do obcej.

Seaver nie protestowała. Też chętnie opuściła pobliże budynku, wycofując się rakiem i rozglądając aby nic tym razem nie wzięło jej z zaskoczenia. Martwiła się o schowane obok stado, Sony ciągle… wyglądał źle.
- Wasza baza - powiedziała do tego bardziej wygadanego - To tam gdzie metalowy ptak? Na płaskiej płycie… lotnisku - przypomniała sobie jak to się chyba nazywało.

- Widziałaś? To byłaś tu już w dzień. - powiedział ten co z nią wracał. Ten drugi zdążył wrócić na tył samochodu gdzie po prostu wrzucił truchło w głąb pojazdu. Czekał na podchodzącą dwójkę.

- To co? Zawijamy się? - do rozmowy znowu wtrącił się kierowca znowu ponaglając uderzeniami dłoni w blachę drzwi.

- Już prawie! - odkrzyknął mu ten co podszedł z obcą kobietą do tyłu samochodu. W świetle latarek tył okazał się skrzynią załadunkową przykrytą zwykłą plandeką. Z podłogi na zewnątrz spływały kolejne strumyki wody obecnie mieszające się już z ciemnym, krwistym płynem.

- Dobra, wołaj tych swoich. Tylko bez głupich numerów. Bo ciebie na pewno zdążymy kropnąć. - powiedział ten wygadany. Dał znak głową i samochód ruszył. Cofnął się tak, że znowu wrócił wszystkimi, czterema kołami na zalewany ulewą asfalt. Teraz oświetlał tą część drogi jaką pierwotnie Luca pewnie by oddalała się ze swoim stadem, po jednej burcie miał zrujnowany budynek a po przeciwnej drogę prowadzącą do bazy. W tej pozycji szperacz mógł oświetlać i ten dom i nomen omen, ten rejon lasu gdzie przewodniczka zostawiła swoje stado. Ten mniej wygadany zgasił swoją latarkę a ten co gadał z Lucą oświetlał po okolicy. Miała dziwne wrażenie, że jego kumpel bardziej niż po okolicy to przypatruje się jej. Nie była jednak pewna czy sam czy z lufą.

Nie ufali sobie - tego naiwnego uczucia nie było po żadnej stronie. Ona patrzyła wilkiem na nich, oni na nią. Dobrze, że nie na tropicielkę padło niesienie ścierwa. Wystarczyło jej kontaktu z mutantami na jedną noc, albo i cały tydzień.
- Nie zrobią wam krzywdy - powtórzyła chrypiąco, jakby to było ważne - Po ostatnią będę musiała iść, jest przywiązana do drzewa - dodała tonem wyjaśnienia, a potem zagwizdała krótko przez zęby, wychodząc trzy kroki do przodu, na spotkanie rodziny.

Ewentualny szok został nieco złagodzony. Albo przez ostrzeżenia obcej kobiety albo przez szperacz w którym widać było zarys zbliżających się sylwetek. A potem z każdym krokiem coraz więcej szczegółów.
- To jakieś psy? - zapytał niepewnie ten wygadany gdy jeszcze nie wszystko było widoczne dokładnie.

- Stary to jakiś pieprzony wilk! I chyba czarna owca… - odezwał się ten drugi, skryty w ciemnościach gdy rozpoznał z czym mają do czynienia. Chociaż ta owca nie zabrzmiała zbyt pewnie. W końcu czworonogi podbiegły do przewodniczki i dały się jej pogłaskać patrząc na dwunogów z tym samym zaufaniem jakie oni obdarzali ich.

- Dobra, pójdą na pakę. - machnął ręką wygadany żołnierz wskazując na zalewaną deszczem burtę wozu.

- To kogo chcesz odwiązać? - zapytał żołnierz przy pace pojazdu. Obydwa zwierzaki patrzyły nieco wilkiem nie tylko na żołnierzy ale też i na warczący silnikiem pojazd.

Luca skrzywiła się, przez chwilę patrząc na żołnierza nie umiejącego odróżnić psa od owcy. Owce miały kopyta, Sony wielkie, kudłate łapy… ale to były szczegóły.
- Kay. Pojadę… konno - odpowiedziała na pytanie, wskazując głową między drzewa. Klęczała przy parze brytanów, mrucząc do nich i tarmosząc mokre futra. Nie wiedziała jak rodzina zareaguje na wycieczkę autem.
- Nigdy nie jeździły - podzieliła się zauważonym problemem, obejmując ramieniem psi kark i przykładając czoło do czoła wilka - Mogą się zdenerwować. Pójdziemy za wami. Do lekarza.

- Co? Nie no Travis chyba jej to wybijesz z tej zmokłej główki co?! Mamy sie wlec jak jakaś szkapa? Hej, paniusiu! Od jakiegoś czasu wynaleziono konie zmechanizowane! Właśnie po to by się nie wlec z jakimiś szkapami!
- odezwał się kierowca i wydawał się już być naprawdę zdenerwowany tym całym przedłużaniem sprawy. Reszta też wydawała się mieć ochotę jak najszybciej wrócić do bazy, do ciepłego kąta niż włóczyć się po tej nocnej ulewie.

- Podjedziemy. Pakuj się na skrzynię i pokaż gdzie masz tego konia. - zdecydował ten najbardziej decyzyjny wskazując na otwartą pakę pojazdu. - Zwierzaki jak sobie chcą, jak nadążą niech zasuwają. - spojrzał na dwa, zmokłe, czarne futra jakie kręciły się u kolan Luci. - Potem pojedziesz z nami. Uwiążemy konia i pojedziemy wolno by nadążył. Ale ty jedziesz z nami. - wskazał znowu na skrzynię pojazdu.

- I tak będziecie jechać wolno - Luca przekrzywiła kark, przypatrując się zbieraninie w mundurach. Potem popatrzyła na kudłate psisko i odpuściła. Wstała z klęczek i pstryknęła palcami na pakę, szczekając krótko. Sony’emu przyda się podwózka po ostatniej walce. Vito też był zmęczony… cała wataha padała na pyski.
- Usiądę z nimi. Z tyłu - zachrypiała zanim ktoś wpadł na pomysł aby ja ulokować z przodu, albo coś. Dała znak aby dwa psiska warowały, a sama odwróciła się do ściany zieleni.
- Ktoś idzie? - rzuciła przez ramię - To za tymi leszczynami.

- Chyba ci pokibicujemy stąd. Stan, poświeć jej.
- powiedział ten od gadania i nie ruszył się z miejsca by podążyć za obcą w ciemności zalewanego, nocnego lasu. Na jego słowa zareagował pasażer szoferki bo silny, strumień światła zaatakował pobocze i ścianę lasu. Ciemność zniknęła zastąpiona przez szumiące i poruszające się kształty drzew i krzewów. W tym świetle jeszcze nie było widać Kay ale musiała być tuż za tą pierwszą warstwą roślinności. Dwa psowate zaś z wywieszonymi ozorami na wpółleżały u wrót paki pojazdu. Podjechali tylko kawałek ale samochodem rzeczywiście było o wiele szybciej i wygodniej niż pieszo a nawet konno. Ale też na pewno i głośniej wydawało się, że cała buda pojazdu zgrzyta na każdej, większej nierówności czy machnięciu kierownicą. Kierowca jakby uparł się, żeby nie jechać wolno więc ledwo co ruszyli i musieli hamować.

Kobyła czekała na nią i powitała ją z przyjaznym parsknięciem. Odwiązanie i powrót do samochodu odbył się też bez przeszkód. Kay chyba z całej gromadki Luci była najbardziej cywilizowana z ludźmi i obyta z pojazdami bo chociaż strzygła uszami i węszyła chrapami wydawała się spokojna. Ani ludzie ani pojazd nie wywoływali w niej lęku. Dała się też bez trudu przywiązać do burty pojazdu.

Sprawnie też poszło zapakowanie się na pojazd. Kierowca nie był zadowolony, że musi się wlec w tempie leniwej kobyły. Dwaj piesi żołnierze wydawali się mieć wątpliwości czy ustąpić miejsca zwierzyńcowi przy końcu paki. Ale po chwili mruczano - szeptanej narady podczas pakowania się chyba postanowili być bliżej szoferki. Po jakimś czasie dopiero Luca zorientowała się, że w głębi paki właściwie widzi tylko jaśniejszy prostokąt tylnej szyby szoferki a tych dwóch w ogóle. Słyszała czasem jak grzechotało ich oporządzenie albo ich oddechy ale praktycznie ich nie widziała. Samochód zaś wlókł się i wlókł bo kierowca mimo wszystko zmniejszył prędkość na tyle by koń mógł nadążyć. Słychać było tylko skrzypienie pojazdu i bębnienie deszczu o plandekę. Na pace było podobnie zimno jak na zewnątrz ale chociaż nie padało. Obydwa psowate były zaniepokojone ale trudno było powiedzieć czy to przez jazdę samochodem, zezwłok stworzenia leżący prawie tuż pod nozdrzami czy obcych ludzi też będących dosłownie o krok od nich.

- Nazywasz się jakoś? - zapytał ten co zwykle prowadził rozmowy.

- Tak - odpowiedź padła gdzieś spomiędzy mokrej sierści, do której Seaver przytuliła twarz. Ciężko było przyznać, ale taka jazda wygodą biła na głowę zwykle stosowany przez tropicielkę sposób podróży. Przyjemna rzecz, gdy nie pada na głowę, da się swobodnie wyciągnąć nogi, a plecy i uda nie pieką od ciągłego spinania w siodle… tylko ten co gadał. Travis? Chyba jeden z kumpli tak go nazwał. Chyba, bardziej kobieta zwracała uwagę na otoczenie bojąc się nowej fali zmutowanych gryzoni. Albo strzału w plecy.

- No to żeśmy se pogadali… - mruknął drugi głos z przeciwnego narożnika pojazdu. Dalej znowu było słychać odgłosy deszczu, jadącego powoli pojazdu i końskich kopyt na asfalcie za pojazdem. Po ciemku nie było tak łatwo ocenić czas i odległość, zwłaszcza, że jedynym sensownym punktem odniesienia był budynek sklepu jaki przez jakiś czas widzieli za sobą. Ale i on w końcu zniknął gdy zatonęli w ciemnym tunelu przesieki jaką przebijała się droga.

- Ten lekarz to dla kogo? Dla tego psa? - zapytał po jakimś czasie znowu ten pierwszy.

- Tak - znowu ta sama odpowiedź, chociaż teraz kobieta przekręciła twarz aby gapić się na gadułę. Ciągnął ją za język, nie ufała mu za grosz. Z drugiej strony nie rozwalili jej na poboczu, ani nie okradli. Darowali sobie nawet przeszukanie, więc chyba powinna być im wdzięczna. Tak… pewnie powinna, ale i tak ciężko szło jej nie warczeć przy zamknięciu na tak małej przestrzeni z takim tłumem ludzi.
- Dla Sony’ego - dodała bardzo powoli, próbując wyczuć rozmówcę… tylko z ludźmi nie szło jej tak jak z rodziną albo zwykłymi stworzeniami lasu. Przesunęła dłoń i pogłaskała wilczy łeb, wskazując go ruchem głowy - Vito… a ty? - na koniec zwróciła się do gadającego. - To wasz metalowy ptak?

- Travis. Starszy szeregowy Travis Mastin. A to Elbert.
- w ciemności nie widać było ruchów i gestów ale łatwo można było sobie wyobrazić jak wskazuje na kolegę siedzącego naprzeciwko.

- Czemu się jej przedstawiasz? Ona nam nie puściła pary z gęby jak się nazywa. A psy to wiesz, jak to z psami. - ten drugi też machnął ręką albo pewnie wykonał podobny gest a w głosie pojawiła się niechęć.

- To jak? Powiesz jak masz na imię? -
zapytał głos Travisa gdy dalej z mozołem przedzierali się przez nocną ulewę a za tylną burtą człapała Kay.

Żałowała że spytała… ale chciała jakoś… ludzie do siebie mówili, a żołnierze mieli ją za dziwaka, do tego obcego. Nie powinna być bardziej podejrzana niż zwykle.
- Nikt - wypaliła od razu, zanim pomyślała i zaraz ugryzła się w język, zbijając się w sobie i tęsknie rzucając spojrzeniem za rampę auta. Jak to było z tym dziwaczeniem?
- Nie… nie jestem w tym dobra. - westchnęła i wyjaśniła chrypiąc znowu jak zdarta płyta. Patrzyła przy tym na pokrwawione, brudne dłonie - Rozmowy. Odwykłam. Luca - wreszcie dała za wygraną, zamykając oczy jakby szykowała się na strzał w potylicę.

- Jakaś dzika. - skwitował po paru zgrzytnięciach pojazdu Elbert. Drugi z mężczyzn nie odezwał się. Samochód zaczął robić jakiś zakręt i to na chwilę wszystkich zaabsorbowało.
- Zaraz będziemy. - dopowiedział jeszcze ten sam głos i po jakimś czasie rzeczywiście skręcili znowu. Luca rozpoznawała widoczne zza paki zdewastowane ogrodzenie i dom w jakim rozbiła się na nocleg kilka godzin temu. Rzeczywiście już byli blisko. Samochód przejechał przez starą bramę. Jakaś sylwetka krzyknęła coś pytająco a kierowca odpowiedział równie krótko. Po jakimś czasie zatrzymali się a silnik zaterkotał i zgasł.

Stali przed jakimś większym budynkiem który wyglądał jak jakiś magazyn. Na szczęście miał daszek i pod nim zatrzymał się pojazd.
- Wysiadka. - odezwał się starszy szeregowy i ruszył się ze swojego miejsca by dać gestem znać a nie tylko słowem. - Weź to ścierwo, trzeba pokazać sierżantowi. - powiedział do kumpla.

- Znowu ja?! A co? Ona nie może? - zapytał z wyraźną pretensją Elbert. Z przodu szoferki trzasnęły drzwi gdy dwójka najwidoczniej też już wysiadła na zewnątrz.

Luca w tym czasie wyskoczyła z samochodu, a za nią to samo zrobiły dwa psy chociaż Sony’emu wyszło ciężko i warknął głucho jakby coś go zabolało. Vito milczał, ale to też nie było dziwne.
- Gdzie lekarz? - spytała tego wygadanego, biorąc się za odwiązywanie lejców Kay. Na razie szło dobrze, jeszcze żyli, nikt nie zabrał im dobytku, ani nie założył wspomnianych kajdanek. Tropicielka miała nadzieję, że rozmowa z sierżantem odbędzie się po tym, jak jej przyjaciel trafi do lekarza… mogli przecież działać jednocześnie, a kto wie? Gdyby poszło aż za dobrze może nawet… pozwolą jej schować się gdzieś na uboczu i poczekać do rana? Pod osłoną tylu sztuk broni nie trzeba by robić wart, tylko wyspać porządnie przed dalszą drogą. Marzenia ściętej głowy pewnie, ale pomarzyć dobra rzecz.

- Tutaj. - wygadany wskazał na drzwi w magazynie. Były obok takich dużych, zdolnych pewnie pomieścić i ciężarówkę. Jedne i drugie zdawały się być tak samo zamknięte. Chociaż z bliska na ciemnym asfalcie Luca dostrzegła sporo niedopałków. Nie była pewna od jak dawna tu leżą ale pewnie nie utrzymałyby się tutaj całymi latami. Wygadany dał znak by iść za nim a reszta obsady terenówki zaczęła bez pośpiechu również zmierzać w tym kierunku. Tropicielka jednak zorientowała się, że nie chcą jej ani jej stada mieć za nie pilnowanymi plecami.
- Weź konia. - powiedział już prawie spod drzwi jakby przypomniał sobie o największym zwierzaku jaki towarzyszył obcej. Reszta czekała aż cywile się przepakują z wozu do środka.

Kobieta obejrzała budynek i nie podobał się jej, nic a nic. Wyglądał jak cela, pułapka… do tego pod nadzorem. Więzienie bez szansy na ratunek, wydostanie, gdzie zostanie zdana na łaskę oprawców, strażników - różnie się mówiło.
- Chcecie mnie zamknąć? - spytała wygadanego, ściskając mocniej końską uzdę. Popatrzyła też na niego czujnie próbując w mroku nocy wyłapać detale jego twarzy. - Nadzór, pod klucz?

- Mielibyśmy ci oddać do dyspozycji cały magazyn? Nie schlebiaj sobie.
- powiedział z wyczuwalną ironią zapytany żołnierz po tym jak chyba każdy z nich prychał czy coś jęknął równie ironicznie. Ten co trzymał zabitego stwora mruknął pod nosem chyba coś o cholernych dzikusach. Minął kobietę, minął swojego kumpla który mu otworzył drzwi i wszedł do środka. Wewnątrz było chyba jakieś małe pomieszczenie bo Luca dojrzała tylko ściany i kolejne drzwi. Co było dalej nie widziała bo ten drugi pieszy zniknął jej z pola widzenia.

- Nie rób scen paniusiu, nie mamy tu całej nocy, żeby słuchać twoich fochów. - ni to warknął ni to jęknął kierowca. Przy okazji teraz tropicielka dostrzegła, że ma dobrze uwidoczniony brzuch i jest dobrze zbudowanym facetem. Przy nim i ona i reszta pasażerów terenówki wydawała się dość mikra, zwłaszcza pod względem masy. Facet stał za nią, wydawał się zniecierpliwiony czekaniem kiedy ona i jej stado wejdzie do środka.

- Co to znaczy “fochów”? - spytała zanim pomyślała, marszcząc czoło. Szybko warknęła i kręcąc głową zacmokała na stado. Nie zabrali jej broni, nie mogło być… aż tak źle. Zawsze mogło być gorzej, nie? Przynajmniej w razie kłopotów będzie czym sie bronić mimo mikrych szans. Do tego grubas… już go nie lubiła. Wielki kawał chłopa, pewnie agresywny. Na pewno, oni zawsze tacy byli.

Odpowiedzią na pytanie Luci było… no była dość niejednoznaczna. Ktoś westchnął, ktoś jeknął, ktoś coś cicho powiedział, uderzył się dłonią w czoło czy pokręcił głową. Travis w końcu się odezwał.
- Lekarz jest w środku. Nie przedłużaj i nie kombinuj. - wskazał głową na otwarte drzwi które trzymał wolną dłonią. Jego kumpel musiał już wejść gdzieś dalej bo przez chwilę na ścianie widać było światło które znikło gdy wewnętrzne drzwi się pewnie zamknęły. Psy popatrzyły to na swoją przewodniczkę to na ludzi dookoła to gdzieś w ciemność gdzie ludzki wzrok nie sięgał. Miały wywieszone jęzory, postawione czujnie uszy i węszyły jak to zwykle robiły w nowym miejscu. Kay trzymana za uzdę czekała cierpliwie i spokojnie na dalszy rozwój wypadków. A deszcze nadal cierpliwie łomotał o dach i ściany magazynu zmieniając się w dalszej odległości w bezustanny, monotonny szum.

Jednak pytanie nie miało sensu, cierpliwość ludzka zaczyna siadać, więc tropicielka włączyła latarkę aby przynajmniej od progu zobaczyć w co się pakuje. Jeszcze nie brała broni do rąk, podeszła na tyle spokojnie na ile pozwalały napięte nerwy. Prosto do czarnego otworu drzwi i mijając tego wygadanego który przedstawił się jako Travis starszy szeregowy.

Za drzwiami był mały korytarzyk, właściwie dość ciasna klitka. Na ścianach z jednej strony były jakieś stare tablice z jakimiś bielejącymi się na niej kształtami a z drugiej chyba wieszaki. No a naprzeciw były kolejne drzwi. Otworzyły się bez oporu za to ze zgrzytem. Wewnątrz dla odmiany była duża przestrzeń która jak najbardziej pasowała do wnętrza magazynu. Uwagę przykuwały od razu ogniska i koksowniki jakie były rozłożone w tym magazynie. Poza tym coś jeszcze było. Chyba jakieś stare skrzynie i regały. No i sylwetki. Przy każdym źródle światła i ciepła było ich kilka. Niektóre stały ale większość siedziała lub leżała. Chyba wszyscy byli w mundurach. Przynajmniej ci najbliżsi. I chyba wszyscy chociaż raz podnieśli głowy by w naturalnym odruchu sprawdzić kto przyszedł. Ale też i spora część chyba po prostu spała. Jak na tak duże pomieszczenie i dużą ilość ludzi było dość cicho.

- Tędy. - Travis przeszedł również przez drzwi i wrócił do roli przewodnika. Wyprzedził Lucę i jej podopiecznych i zaczął się kierować do jakichś skrzyń przy jakich stał już jego kumpel. Na tych skrzyniach leżał stwór rozstrzelany przez Lucę albo rozszarpany przez jej stado. Nie była po ciemku pewna. Za Travisem weszła ostatnia dwójka z terenówki i razem ruszyli w stronę tych skrzyń. Przy skrzyniach stało trzech facetów którzy dotąd chyba słuchali Elberta. Ten widząc, że nadchodzi reszta patrolu i ich gości powiedział na tyle głośniej, że go usłyszeli.

- No przecież mówię, kompletny rozpierdol, zapytajcie Travisa. No a to ta dzika co mówiłem… - ostatnie zdanie dorzucił nieco ciszej ale wszyscy byli już na tyle blisko by to usłyszeć.

- Travis co tam się stało? - zapytał jeden z trzech facetów tego podchodzącego i zerkając na Lucę i jej zwierzyniec.

- Myślę, że ona rozłożyła się na noc. Dość pechowo. I w nocy zostali zaatakowani przez to. - wskazał na leżące na skrzyniach truchło a chwilę wcześniej na swoich gości. - Myślę, że to, nadal tam jest. Słyszeliśmy jak tam jest. Lepiej tam nie łazić. Nie po nocy. Jeśli o mnie chodzi to ja bym to wolał rozwalić miotaczami albo granatami. - wyraził swoją opinię dość spokojnym tonem.

- A ona? Co z nią? - ten pytający zza skrzyń był starszy od Travisa. Teraz w świetle ogniska i koksownika Luca widziała szczegóły jakie dotąd jej umykały. Travis i Elbert wydawali się dość podobni sylwetkami i wiekiem. Tyle, że jeden miał ciemne włosy a drugi jasne. Obydwaj byli ostrzyżeni na krótko i mogli być w jej wieku. Kierowca był starszy i grubszy. Nosił też obfite bokobrody. Czwartego żołnierza nie widziała dokładnie ale wydawał się szczupły i młody. Może młody facet a może po prostu dziewczyna. Wszyscy mieli karabinki. Klasyczne M 1 na amunicję pośrednią. Nie umywały się siłą ognia do jej karabinu ale nadal miały przewagę nad każdym czterotaktem i większością broni cywilnej. Poza tym mieli na sobie kamizelki taktyczne nie była pewna czy pod nimi mają jakiś pancerz. To wszystko sprawiało, że wyglądali jak prawdziwi żołnierze. Właściwie to nawet wszyscy mieli całkiem podobnego kroju te mundury co było wcale nie takie częste. Trudno było skompletować jednolity ubiór dla kilku osób nie mówiąc o większych grupach. Chyba, że ktoś się dorwał do jakichś magazynów albo gdzieś działała jakaś szwalnia czy chociaż krawiec szyjący na zamówienie.

Facet z którym rozmawiał Travis wydawał się o pokolenie starszy. Był poważny i wydawał się ważny. Pytał Travisa a ten mu odpowiadał a reszta czekała na wynik tej rozmowy nie wtrącając się w nią.

- Ona chyba jest cała. Ale ma rannego. Znaczy psa. Chce lekarza do niego. - powiedział w końcu Travis zerkając na obandażowane czworonożne cielsko o mokrej sierści. Na chwilę zapanowała konsternacja wśród zebranych gdy chyba wszystkie spojrzenia osób przy skrzynkach skierowały się ku Sony’emu.

- Mam marnować lekarza dla psa? - zapytał w końcu ten po drugiej stronie skrzyni i wydawało się, że pomysł nie przypadł mu do gustu.

- Mówiła, że zapłaci. - powiedział skromnie Travis i trochę brzmiało jakby się tłumaczył. Teraz więc dla odmiany wszyscy chyba spojrzeli na Lucę.

- Czym chcesz zapłacić? - ten najważniejszy z nich wszystkich zwrócił się pierwszy raz bezpośrednio do kobiety.

Odpowiedziała mu cisza. Długa i ciężka, gdy tropicielka zaciskała usta i szczęki, to je rozluźniała. Przez większość czasu było dobrze - stała w cieniu, ten wygadany mówił i odpowiadał za nią. Przemilczała fakt, że do niczego w zrujnowanym sklepie by nie doszło, gdyby ludzie w mundurach nie kręciliby się jej pod poprzednią kryjówką. Niestety nadszedł czas gdy uwaga zwróciła się na ten obcy element, a ten nie bardzo czuł się pewnie w otoczeniu zgrai obcych ludzi w ilości… jakiej nie pamiętała by przez ostatnie dwa lata miała okazję dostrzec naraz w jednym miejscu.
- Nabojami - odchrypiała cicho, nasuwając kaptur głębiej na twarz - Czterdziestkami albo natowskimi 5.56. Co wolisz.

- 5.56.
- ten starszy odparł szybko i krótko wykonując przywołujący gest dłonią. Poczekał aż gość wyjmie z kieszeni dwa naboje i położy je na skrzyniach. Wtedy je wziął i obejrzał. Chyba był zadowolony bo zerknął na Elberta i skinął głową machnął nią gdzieś w głąb magazynu. Żołnierz teatralnie westchnął by dać znać jak mu to ciąży ale na więcej się nie odważył tylko podążył gdzieś w głąb magazynu między te sylwetki, koksowniki i ogniska.
 
Driada jest offline