Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2018, 01:57   #642
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu czekając na nie wiadomo co. Przy okazji Luca dostrzegła, że wszyscy mają jakieś kolorowe znaczki naszyte na rękawy. Ale Travis i cała patrolowa czwórka mają inne niż ci co stali przy skrzyniach.
- Ile ich tam było? - zapytał w końcu ten starszy i ważniejszy machinalnie stukając czubkiem naboju nadal trzymanego w dłoni i patrząc na rozprute nabojami truchło stwora.

- No widziałem na zewnątrz tego. I ślady walki. A wewnątrz jeszcze kilka. I przestrzeliny. - odpowiedział żołnierz też patrząc na truchło i trzymany przez szefa nabój.

- Świetnie Travis. Ale myślę, że nasz gość w tej materii jest lepiej zorientowany. - westchnął szef i Travis żachnął się jakby zorientował się, że strzelił gafę czy coś podobnego. - Więc? Ile ich tam mogło być? Ile ich mogło tam jeszcze zostać? - szef popatrzył znowu na Luce i znowu uwaga wszystkich skupiła się na niej.

Raz jeszcze przeleciała jej przed oczami walka w ruinach, pół minuty mieliła coś niemo, a potem wyprostowała plecy, stając przodem do tego co szefował. Mieli ładne znaczki, kolorowe. Odznaczały się na mundurach pogodnym akcentem. Jak pierwsze wiosenne kwiaty na burozielonej łące.
- Dużo - odpowiedziała zgodnie z prawdą i niechętnie rozwinęła czując że mężczyzny nie zadowolą niepełne informacje - Za dużo na małą grupę ludzi. Półtora magazynka i ciągle przychodziły nowe. Ogień. Boją się ognia. Zostało… sporo - westchnęła, zezując dyskretnie tam gdzie podążył ten drugi żołnierz z paki. Poszedł po lekarza? Czy po sznur i kajdany?
- Duży miot… stado. Drugie tyle zostało - zaczęła chrypieć i brzmieć kanciasto, więc odkaszlnęła - To… - zacięła się i pokręciła głową - Trudna zdobycz, my. Nie opłacało im się nadal walczyć. Za… duże straty. Są… łatwiejsze łupy.

- Półtorej magazynka? Strzelałaś pojedynczo czy tripletami?
- zapytał jeden z tych co do tej pory się nie odzywał. Ale zanim Luca zdążyła odpowiedzieć odezwał się ten szef.

- Tripletami. - powiedział wskazując nabojem na poszarpane pociskami truchło.

- Ma wojskowy mag. 7.62 na 20 nabojów. - dorzucił Travis który widocznie przyjrzał się jej broni teraz albo wcześniej. - Ale karabin ma jakiś dziwny. - dodał z zastanowieniem. Ten który pytał się o rodzaj ognia obszedł kobietę by dojrzeć tą broń i pokiwał głową.

- Wojskowy 417. Ciekawe. - dorzucił też z zastanowieniem. Reszta wojskowych też wydawała się być zainteresowana tym odkryciem.

- Pewnie z kilkanaście. - szef wrócił do głównego wątku dyskusji gdy chyba liczył na głos ile mogło być tych przeciwników. - I boją się ognia? Dobrze więc rano spalimy tą budę do gołej ziemi razem z nimi w środku. - zdecydował w końcu. Akurat od strony magazynu zaczął zbliżać się jakiś facet. Podchodził w rozpiętym mundurze gdzie dopiero dopinał jego koszulę i przesunął dłonią po włosach. Całość wyglądała jakby właśnie ktoś go obudził ze snu.

- Już jestem. Ten koleś co mnie budził to sobie jaja robił? Jakiś pies jest ranny? - zapytał rozglądając się po zebranych osobach. Popatrzył też na Lucę i jej czworonogi. Chyba się zdziwił jak je zobaczył i uzmysłowił sobie, że to nie żarty.

- Nie Vaugh, to nie żarty. Pani płaci poważną walutą więc się postaraj. - odpowiedział szef podnosząc w dłoni dwa otrzymane od Luci naboje. - Rozlicz się potem ile co i jak. - dorzucił jeszcze i przeniósł spojrzenie na Lucę.
- A to na zaliczkę. - i schował trzymane naboje do swojej kieszeni.

- No dobrze. - lekarz w rozchełstanym mundurze westchnął i podszedł do zranionego czworonoga. Musiał mieć jakieś obycie ze zwierzętami a może miał po prostu instynkt. W każdym razie dał do sprawdzenia swoją dłoń Sony’emu gdy klękał przy nim by go uspokoić. Potem poklepał go po barki i zaczął przesuwać dłonią po mokrej sierści.
- Jesteś jego właścicielką? Pozwolisz tutaj? - zwrócił się do Luci przywołując ją do siebie i zranionego zwierzaka. - Widzę, że nie ma żadnych złamań poza tym co ma tutaj. Tutaj go boli. Ale by sprawdzić co tam jest będę musiał zdjąć te bandaże. - powiedział łagodnym tonem zerkając czasem na kobietę ale bardziej poświęcając czas badanemu zwierzęciu. W tym czasie osobnicy przy skrzynkach zaczęli o czymś rozmawiać i tropicielka niezbyt słyszała o czym.

Luca energicznie pokiwała głową, od razu podchodząc i klękając po drugiej stronie przyjaciela z zaciętą miną. Słuchała diagnozy z sercem stojącym w gardle. Gdyby wcześniej pomyślała Sony nie musiałby cierpieć.
- Nie… nie właścicielka - wychrypiała głucho, gładząc masywny, mokry kark. Za plecami czuła że Vito też przysiadł i obserwował - Ja… opiekuję się nim, a on mną. Jesteśmy… jednym stadem - wyjaśniła chociaż nie wiedziała po co. Mrugała do tego szybko odganiając wilgoć z kącików oczu.
- Proszę… - dodała cicho - Zapłacę. Dobrze zapłacę. Zrób… żeby go nie bolało.

- Tak, tak, oczywiście.
- mężczyzna odpowiedział ze zrozumieniem ale dość machinalnie. Zdejmowanie bandaża z psa chyba bardziej go absorbowało. Gdy zdjął go zmarszczył brwi obserwując i dotykając ostrożnie gdzieś w pobliżu rany. W końcu nawet zbliżył twarz i powąchał to miejsce.
- Co go tak urządziło? I słabe światło, chodź z nim do światła. - powiedział w końcu wstając na nogi i dając ręką znać by podeszli bliżej ogniska płonącego przy skrzynkach.

- O takie coś. - odezwał się kobiecy głos milczącego dotąd żołnierza gdy wskazał truchło leżące na skrzynkach.

- Ale paskudztwo… Ale dobrze, że przywieźliście. - powiedział lekarz i podszedł do truchła. Oglądał je i w końcu wyjął z kieszeni jakieś rękawice i zaczął podnosić i oglądać głównie szpony, łapy i szczęki człekokształtnego stwora. Na tyle to przykuło uwagę innych, że przestali rozmawiać i też obserwowali z zaciekawieniem jego poczynania.

- Wie pan co to jest doktorze? - zapytał szef gdy medyk chyba już się naoglądał co chciał ale jeszcze stał przy skrzynkach.

- Jakiś człekokształtny. - głos medyka był zamyślony ale reszta zareagowała sapnięciami więc dopowiedział coś więcej. - Mutant. Może i ludzkiego albo i małpiego przodka. Drapieżnik sądząc po szponach i szczękach. Może padlinożerca sądząc po zapachu. Trzeba uważać na zakażenie ran. Ale chyba raczej nie ma sam w sobie jadu chociaż nie jestem pewny co do śliny. - dopowiedziała resztę diagnozy wciąż głównie patrząc na ścierwo rozłożone na skrzynkach.

- Słyszałem o czymś podobnym. Na Wschodnim Wybrzeżu albo w Appalachach. Nie jestem już pewny. Coś takiego małego ze szponami, co poluje w stadach. Bardzo groźne dla kogoś w pojedynkę. Kitrają się po dziurach. No ale nie wiem czy to właśnie o takie coś chodzi. - odezwał się ten który pytał się wcześniej Luci o triplety. Reszta teraz słuchała jego patrzyła na siebie to kiwała głowami.

- Dobra, mniejsza z tym. Daj go tutaj. - lekarz w końcu machnął ręką i ukląkł przy ognisku dając znać Luce i Sony’emu by do niego podeszli. Wyjął jakieś butelkę z plecaka który dotąd trzymał w jednym ręku i jakąś szmatkę. Nasączył nią płynem i popatrzył na zwierzaka. - No nie wiesz przypadkiem ile waży twój przyjaciel? - zapytał patrząc na podchodzącego psa.

Kobieta podrapała się po włosach pod kapturem… pytał jej? Skąd miała wiedzieć?
- Yyy… dużo - mruknęła, znowu kucając obok psa i przyjrzała mu się krytycznie - Jak młoda locha dzika. Kay może go nieść… ale niewiele więcej wtedy i… - zacięła się, drapiąc się po głowie z drugiej strony wybitnie zakłopotanym gestem.

- Młoda locha dzika mówisz? - lekarz zastanowił się nad tą odpowiedzią i zerkał krytycznie na Sony’ego. A Sony ze swoim psim spojrzeniem rewanżował mu się tym samym. Przymknął oczy gdy dłoń mężczyzny poklepała go po wielkim i mokrym łbie.
- Dobrze, spróbujmy. - powiedział w końcu gdy się chyba namyślił.
- Weź trzymaj to przy jego pysku. To go uspokoi i może zaśnie. Niewiele zrobię jeśli będzie się rzucał. - powiedział przekazując nasączoną jakimś chemicznym czymś o mocnym zapachu szmatkę w dłonie właścicielki psa. Sam znowu zaczął wyjmować coś z plecaka. Okazało się, że jakieś nożyczki. - Będę musiał wyciąć mu sierść wokół rany. Łatwiej będzie operować wokół rany i zmniejszy ryzyko, że jakieś włosy ugrzęzną w ranie. - powiedział szykując się do kolejnych etapów udzielania pomocy Sony’emu.

- Byłaś w pobliżu lotniska w dzień? - zza pleców klęczącej kobiety dobiegło ją pytanie szefa.

- No nie podniosę go już… jak był mniejszy to tak, ale teraz urósł… - tropicielka wymamrotała pod nosem, a potem nagle się zamknęła i tylko słuchała, a im więcej słyszała tym mniej się jej to podobało. W końcu podniosła głowę i popatrzyła lekarzowi w twarz z bliskiej odległości.
- Uśnie… ale się obudzi, tak? I nic mu nie będzie. To nie… trucizna? - musiała zapytać, ściskając szmatę… a potem wtrąciło się towarzystwo z tyłu. Luca westchnęła ciężko. No tak… sama pytała Travisa o metalowe ptaki, a wyglądał na bystrego.
- Nie - odpowiedziała temu co rządził. Zrobiła przerwę i dodała żeby się odczepił - O zmierzchu. Szukaliśmy miejsca na nocleg… ale się zaczęliście kręcić.

- Nic mu nie będzie. Będzie oszołomiony a przy dłuższym kontakcie po prostu zaśnie. Dopiero jakby nadal trzymać szmatkę przy pysku to zasnąłby tak, że już by się nie wybudził.
- odpowiedział lekarz wyjmując swoje kolejne przybory do pracy. Pies ufnie przyjął kobiecą dłoń chociaż zapach chyba mu się nie spodobał. Próbował uniknąć śmierdzącej chemikaliami szmatki więc Luca musiała go przytrzymać za łeb dość mocno. W końcu jednak zaczął się rzeczywiście uspokajać ale wciąż stał na własnych nogach. Doktor przystąpił do przystrzyżenia sierści wokół rany więc na zimny beton spadały kolejne, czarne, mokre kłaki.

- Od jak dawna jesteś w tej okolicy? Jak się nazywasz? - zapytał szef nie rezygnując z dalszych pytań. Luca wyczuwała, że pytania są ważne. Wszyscy wokół skrzynek wydawali się czekać z rosnącym napięciem na te pytania i odpowiedzi.

Trafił się upierdliwy jak wesz i komar w jednym… czego od niej chciał? Myślał że szpieguje? Po co? Dla kogo? Nie umiała zgadnąć, ani wyjaśnić. Dla tych gangerów o których pisali w gazetach? Bez sensu.
- Wczoraj wieczorem przyjechaliśmy, rano odejdziemy dalej - chrypiała patrząc uparcie na operowanego psa, a nie człowieka w mundurze - Mam na imię Luca i jestem nikim.

- I gdzie zamierzasz pojechać dalej?
- facet nie ustawał w pytaniach podobnie jak ten drugi w opatrywaniu Sony’ego. Pies zaczął już wyraźnie słabnąć. Chwiał się na swoich łapach i w końcu na wpół bezwładnie usiadł na tylnych łapach. Lekarz na chwilę przerwał swoje wycinanie sierści czekając aż ruchy zwierzaka się ustabilizują a potem wrócił do swojej roboty.

- Widzę, że mocno oberwał. Szponami. Kilka razy. Na szczęście narządy wewnętrzne raczej nie są naruszone. Ale stracił mnóstwo krwi. To go osłabiło. Potrwa zanim organizm zregeneruje tą stratę. - lekarz mówił cicho i nadal zdawał się być bardziej zaabsorbowany tym co robił niż tym co mówił.

- Północ - kobieta odpowiedziała, głaszcząc ciężko oddychający psi bok. Chyba wiedziała o co chodzi, ale wolała udawać głupią. Dzikuskę. Tak było prościej. Przytaknęła lekarzowi, sapiąc cicho pod nosem. Jeszcze kawałek… kawałeczek. Dzień, może dwa i wreszcie odpoczną. Zostaną w tym całym Cheb tyle ile Sony będzie potrzebował, a potem… pewnie ruszą dalej, ale jeszcze nie wiedziała gdzie.

- Północ. Na północ stąd jest już tylko jezioro. Bez łodzi nie da się płynąć dalej. Więc potem trzeba iść brzegiem na wschód albo zachód. W którą ci po drodze? - szef nadal dopytywał się o kolejne szczegóły. Sony zaś w końcu opadł na przednie łapy chociaż jeszcze chwiejący się coraz bardziej łeb trzymał pionowo.

- Rany są świeże. Bedę musiał przemyć. Pewnie będzie go piekło. - powiedział spokojnie lekarz dając znać, że mimo znieczulenia pies może jeszcze coś poczuć. A jak poczuje pewnie mógł się szarpnąć bo piekący płyn dla nikogo nie był przyjemny a zwierzęciu nie było tak łatwo wytłumaczyć jak dorosłemu człowiekowi, że to konieczne dla jego zdrowia i dobra. Medyk zaczął szykować kolejną szmatkę nasączając ją płynem z kolejnej butelki.

Seaver objęła psisko, przytulając je mocno i unieruchamiając jednocześnie głaskała je po mokrej sierści i mruczała uspokajająco. Nieprzyjemne zabiegi… nikt ich nie lubił, ale niestety gdy się ich potrzebowało, brakowało nagle miejsca na grymaszenie. Z drugiej strony lekarz był miły i lubił zwierzęta. Luca nie chciałaby, aby Sony przypadkiem zrobił mu krzywdę w odruchu obronnym. Co innego szefowi żołnierzy, ciągle drążącemu temat…
- Tam gdzie mniej bandytów - burknęła wreszcie przekręcając głowę do przesłuchującego - Ludzie gadali po drodze… że tu są… - skrzywiła się - Źli ludzie. Dlatego pół nocy spędziliśmy z wami, za płotem. W tej ruderze z czerwonymi drzwiami. Duża grupa drapieżników odstrasza mniejsze… - wróciła spojrzeniem do czworonoga - Bezpieczniej w cieniu… no ale się zaczęliście kręcić. Podeszliście za blisko… zapłacę wam i odejdziemy.

Facet obszedł grupkę psio - ludzką tak by stanąć przed kobietą. Przez co oboje widzieli swoje twarze chociaż gdy ona klęczała wtulona w psiego przyjaciela to on, stojąc, zdecydowanie górował nad nią wzrostem. Musiała zadzierać głowę by na niego spojrzeć tak samo jak on opuszczać swoją by zrobić to samo.
- A wiesz kim jesteśmy? - zapytał patrząc na nią pytająco.

Sony w końcu uległ temu czemuś na szmatce przyciśniętej do pyska bo w końcu złożył swój wielki i mokry łeb na udach swojej opiekunki. Lekarz zaczął przemywać ranę ostro pachnącą alkoholem szmatką. Ruchy miał pewne i delikatne więc musiał to robić nie pierwszy raz. Sony jeszcze coś musiał czuć bo szarpnął łbem jakby chciał go złapać za krzywdzącą go rękę. Był już jednak zbyt osłabiony i kobieta bez trudu przytrzymała mu głowę swoimi dłońmi i ramionami. Podobnie gdy starał się szarpnąć, powstać czy strząchnąć dłonie doktora z siebie. Ale ruchy już miał niemrawe, nieskoordynowane i słabnące.

Gra w sto pytań zaczynała przyprawiać tropicielkę o chęć szybkiej ucieczki. Panika powoli wkradała się do jej głowy, a ona nie umiała się jej pozbyć. Zabrała szmatkę sprzed psiego pyska żeby przypadkiem nie przejść do etapu opisanego przez lekarza jako sen bez końca.
- Yyy… żołnierzami? - spytała niepewnie, przeskakując wzrokiem od twarzy szefa do jego munduru i podobnej bluzie jaką miał lekarz. Popatrzyła też na Travisa Wygadanego. Pozostali też mieli podobne mundury…

Dowódca pokiwał w odpowiedzi krótko ostrzyżoną głową i spojrzał ponad głową Luci na resztę żołnierzy. Organizm Sony’ego w końcu się poddał. Albo zasnął albo zapadł w podobny letarg.
- Odstaw szmatkę. Przystaw znowu jeśli zacznie się budzić albo szarpać. - polecił jej lekarz i wydawał się być bardzo skoncentrowany na tym co zaczynał robić. Czyli zszywać oczyszczone właśnie rany. Pracował igłą i nitką tak samo pewnie jak przed chwilą nożyczkami i szmatką. Wielkie psisko reagowało czasem jakimś skurczem mięśni jakby odganiało jakąś muchę ale trudno było powiedzieć czy to wina snu czy coś tam jeszcze odczuwał. Na pewno robiło się to spokojniej niż “na trzeźwo”. Wątpliwe było by “na trzeźwo” wielkie psisko dało wbić sobie w siebie igłę i to tyle razy co wymagały tego jego rany.

- Bandyci mówisz tu się kręcą. A wiesz może jacy? Słyszałaś coś o nich? - dowódca mundurowych niby przyglądał się pracy swojego lekarza ale tropicielka wiedziała, że czujnie ją obserwuje i słucha.

- Jacyś Sand Runners. Ludzie mówili… we wioskach - Seaver podrapała się po nosie, w panice szukając w pamięci tych właściwych słów - No po drodze… że byli tu w zimie. W okolicy… i zaatakowali miasteczko, ale miejscowi dali im odpór… było o tym w gazetach, ale nie umiem czytać… to mi opowiadali. Jak… czasem musiałam uzupełnić zapasy. A ludzie mówią. - popatrzyła na dowódcę - Pomyślałam że jak tu są, ci źli ludzie w maszynach, to do was nie podejdą. Wy macie mundury… oni mieli mieć skórzane kurtki.

- Sand Runners.
- mężczyzna pokiwał głową. Nie wyglądał na zaskoczonego tą nazwą. Lekarz w tym czasie dalej zszywał kolejne rany na boku i grzbiecie wielkiego psiska. - Dobrze. Możesz zostać z nami na noc. Ale ostrzegam. Jeśli ty lub twoi podopieczni zaczniecie stwarzać problemy albo się stąd ulotnić to potraktuję to jak akcję wroga. I zastrzelimy was. Więc lepiej siedźcie cicho i spokojnie odpocznijcie. - powiedział dowódca gdy w końcu się zdecydował na jakiś ruch.

- Twój przyjaciel lepiej by nie podróżował w tym stanie. Jak już, to lepiej by nie samodzielnie, a jeszcze lepiej by nabrał sił. Za jakiś tydzień będzie można zdjąć szwy. Nie wiem czy czujesz się na siłach zrobić to sama. - odezwał się w końcu lekarz nie przestając zszywać ran Sony’ego. Co jakiś czas wacikiem przemywał ranę więc obok już leżało kilka takich zakrwawionych wacików.

- A czy… będziesz tu za tydzień? - najpierw zajęła się najważniejszą sprawą, czyli lekarzem. Zdjąć szwy to nic, gorzej je założyć. Tydzień… siedem dni - tyle nie mogli czekać. Tak samo jak odpadało rozdzielanie się. Słowa dowodzącego ją za to zaskoczyły. Uniosła głowę i przypatrywała mu się równie czujnie co nieufnie. Mimo że on i jego ludzie udzielili jej pomocy, a do tej pory nie wyskoczyli z niczym nieprzyjemnym w dosadny sposób.
- Możemy iść za płot… gdzie poprzednio - zaczęła powoli i nagle ramiona jej opadły - Uciekać? Bez niego? - wskazała nieprzytomnego psa a głos się jej załamał. Przepiła słabość wodą z manierki i prychnęła - Słyszałeś, musi odpocząć… przynajmniej do rana, bo potem… trzeba iść. Puścisz nas rano?

- Nie. -
padła krótka, wojskowa odpowiedź. - Za dużo widzieliście. Wypuszczę cię gdy sami będziemy stąd odchodzić. Jeśli spróbujesz ucieczki przez ten czas będę musiał potraktować cię jak szpiega Sand Runnerów. Do tego czasu jesteś naszym gościem. Chyba, że sama zepsujesz ten status. - głos dowodzącego tym miejscem faceta wyraźnie stwardniał i mówił jak najbardziej poważnie darując sobie dalsze podchody.

- No jak słyszałaś. Mój los nie należy do mnie tylko do służby. - lekarz machnął głową w stronę stojącego obok dowódcy. Kończył już zszywanie i została mu jeszcze ostatnia, krwista pręga. Widocznie uznał, że dowódca skutecznie za niego odpowiedział na pytania co do adresu i dyspozycyjności względem pacjentów.

Więc jednak więzienie… inaczej byłoby zbyt pięknie. Seaver wstała, ściągając kaptur i stając twarzą w twarz z dowódcą.
- Muszę iść - powtórzyła - Nie do bandytów. Do Cheb, na chwilę. Tylko na chwilę - też przestała owijać w bawełnę - Muszę dostarczyć...coś. Wiadomość. List. To… ważne. Obiecałam. Dałam słowo, że... - poczuła złość, bo obraz się jej zamazał, a oczy zapiekły, ale ciągle gapiła się mężczyźnie w twarz - Sand Runners ciągle tu są? Nie obchodzą mnie. Chcę… zrobić swoje… i wreszcie… to ważne. - powtórzyła, zapętlając się i kręcąc głową aż dodała cicho - Proszę… boisz się, rozumiem. Nie znamy się, nie ma… nie ufasz mi. Obca, inna. Dzikus… nie muszę iść sama. Żebyś miał… pewność że wrócę. Sony… jest ranny. Słyszałeś lekarza. Zostanie. Wrócę. Pod… nadzorem. Tylko oddam list. I będę siedzieć ile chcesz.

- List?
- dowódca zmrużył brwi i oczy gdy kobieta wyjawiła mu swój cel i motyw. Podobnie przed chwilą pokiwał głową gdy padła nazwa “Cheb” jakby znowu coś mu się w głowie poukładało kolejnym elementem brakującego puzzla na odpowiednie miejsce. Tym razem pokręcił lekko głową i machnął ręką.
- Dostarczenie listu do Cheb to nie problem. Załatwimy ci to. Ale jeśli nie chcesz to będziesz musiała się z tym wstrzymać aż nie zwiniemy obozu. Ale nie mogę cię wypuścić z obozu. - pokręcił znowu głową dając znać, że nie chce się zgodzić na takie ustępstwo.

Lekarz skończył zszywanie bo zbierał swoje przybory małego krawca. Teraz z kolei wyjął z plecaka paczkę, z niej wyłuskał bandaż i zaczął bandażować dopiero co z operowane miejsce.

Zamknięcie na nie wiadomo jak długo z…. całym tabunem obcych ludzi. Ledwo pomyślane już wyglądało Luce na żywy koszmar.
- Muszę sama...dostarczyć do… do adresata - pokręciła głową i nagle ją uniosła - Nie puścisz mnie, ale możesz wysłać informację do miasta. Że… jest przesyłka. Wtedy nie będzie uciekania, ani… rozumiem cię, zmniejszasz ryzyko. Też bym tak zrobiła - sapnęła ciężko, ale bez złości. Tylko z potwornym zmęczeniem - Będzie chciał przyjdzie po list, a wtedy… będę wolna. Jak nie… poczekam. Długo tu zostaniecie?

- To nie do końca zależy od nas.
- odpowiedział dowódca ale nieco już łagodniejszym choć wciąż nie łagodnym tonem. - Ale pewnie dłużej niż idzie list do Cheb. - dopowiedział prawie od razu. - Nie wiem jak chcesz wysłać list jeśli mówisz, że nie umiesz czytać. Ale jeśli ci to potrzeba ktoś z nas może ci napisać taki list a potem poślemy go do Cheb. - powiedział znowu jeszcze ciut łagodniej. - Na razie się rozgość. Travis oprowadź ją i znajdź jej miejsce. I szykuj się na rano. Pojedziecie z rana do tego domu z saperami. A teraz możecie odmaszerować. I dobra robota Travis, oby tak dalej. Spróbujmy wszyscy odpocząć, niewiele już tej nocy zostało. - mężczyzna pożegnał się, reszta mu zasalutowała po czym on i pozostałych dwóch którzy czekali na nich przy skrzyniach odeszli.

- I sprzątnijcie to ścierwo, żebym rano tego nie widział. - jeden z tych odchodzących, ten który pytał się o triplety odwrócił się jeszcze prawie w ostatniej chwili i wskazał na wciąż leżące na skrzyniach truchło.

- Tak jest panie poruczniku. - odpowiedział bez większego entuzjazmu Travis.
W końcu tamci tamci zniknęli gdzieś za jakimiś drzwiami a trójka patrolowców przyglądała się im, sobie, lekarzowi który już kończył robotę i zbierał swoje rzeczy i coś mało wyglądali na zadowolonych.

- Gnojek. - burknął kierowca i splunął w ślad za odchodzącymi oficerami.

- Poczekaj aż się Elbert dowie, że zaczynamy jazdę z samego rana. - prychnął Travis zerkając gdzieś w ciemność sufitu i kładąc sobie ręce na biodrach.

- Kurwa przecież jak mamy nockę to przecież dzień powinniśmy mieć wolne nie? Regulamin to kurwa ich nie obowiązuje? - kierowca z pretensją wskazał na drzwi za którymi zniknęli oficerowie.

- No dobrze panowie, ja swoje zrobiłem. Spróbuje skorzystać z rady kapitana i spróbować się jeszcze przespać. - lekarz wstał i uśmiechnął się do wszystkich po czym znowu chwycił swój plecak i ruszył w głąb magazynu.

- Ej doc! - zawołał za nim kierowca. Lekarz zatrzymał się i odwrócił z pytającym wyrazem twarzy. - Miałeś ją skasować. - przypomniał kierowca wskazując na Lucę.

- A co zrobimy z tym? - kobieta w mundurze wskazała pytająco na ścierwo leżące na skrzyniach z wyraźną niechęcią malującą się na twarzy. - I z nią? - zapytała zerkając na obcą kobietę ale z mniejszą niechęcią niż okazała szponiastemu ścierwu.

- Dobra doc, to kasuj ją i wracamy do wyra. Bishop weź to wywal gdzieś na zewnątrz. Słyszałeś jaśnie pana porucznika, mamy mu nie zabrudzać posesji. A ty w ogóle masz jakiś śpiwór? - Travis w końcu opuścił głowę i rozdysponował kolejne polecenia.
Na końcu też zapytał Lucę o śpiwór. Medyk zaś wydawał się podobnie szczęśliwy z otrzymanego zadania jak Bishop ze swojego.

- Sam? Na zewnątrz? To wbrew przepisom. Ktoś musi mnie ubezpieczać, nie mogę pójść sam. Jak pójde sam a coś mi się stanie… - grubas z bokobrodami zaprotestował energicznie przed wykonaniem polecenia Travisa.

- Dobra kurwa bierz go. - prychnął zirytowany Travis wskazując na ścierwo i wyciągając znowu swoją latarkę. Obydwaj nałożyli znowu kaptury i większy z nich z niechęcią malującą się na twarzy złapał za truchło by je wynieść. - Stan, znajdź jej jakieś miejsce. - Travis rzucił do ostatniej z patrolu jaka została przy Luce. Ta pokiwała głową przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce.

- Daj ze dwa naboje bo muszę coś pokazać w papierach, że wziąłem. - medyk chyba w końcu się namyślił ale mówił szybko i niechętnie jakby chciał jak najszybciej załatwić niewygodną sprawę i mieć to już z głowy.

Wyjście samemu w noc,bez nikogo kto zatruwa okolicę obecnością.Tylko deszcz, noc… i cicha samotność. Jak można było tego nie lubić, albo się obawiać? Na terenie w większości opanowanym przez współplemieńców… i jeszcze z ich cieniem za plecami. Seaver pokręciła głową, przysłuchując się całej wymianie zdań w milczeniu i tylko głaskała Sony’ego po boku, przyglądając się jak powoi się budzi. Liczyła jego oddechy, myląc się co i rusz, więc zaczynała od początku. Na pytanie o śpiwór pokiwała przytakująco… przy nabojach się zdziwiła. Podniosła mętny wzrok na lekarza, zupełnie jakby widziała właśnie białego kruka, albo pierwszego dorodnego jelenia po zimowym głodzie. rozsupłała sakiewkę przy pasie, odliczyła należność i podała medykowi z głuchym “dziękuję”.

- Przyjdź z nim rano na zmianę opatrunków. Znaczy nie teraz rano tylko jutro. Chyba, że zacznie się coś dziać to też przyjdź. - powiedział doktor na pożegnanie biorąc dwa naboje zapłaty i odszedł skąd przyszedł. W międzyczasie za zakapturzoną w peleryny dwójką zamknęły się wewnętrzne drzwi magazynu.

- Dobra, to będziesz spać z nami. Potem najwyżej coś ci poszukamy. - Stan popatrzyła chwilę na rozchodzące się sylwetki a potem machnęła ręką na Lucę by poszła za nią. Skierowała się w stronę ściany i jednego z ognisk przy skrzyniach. Z bliska widać było już zakutaną w śpiwór sylwetkę śpiącego Elberta.
- Ten to zawsze wie jak się ustawić. - warknęła trochę ze złością a trochę z zazdrością dziewczyna w mundurze. Potem nagle uśmiechnęła się niespodziewanie.
- Ale będzie miał pobudkę jak tylko Travis wróci. - powiedział z satysfakcją i zaczęła ściągać z siebie oporządzenie. - Rozbij się gdzieś tutaj. - rzuciła do Luki wskazując miejsce przy ognisku. - I coś zrób z tym zwierzyńcem. Wiesz, żeby nie latały i były cicho. - machnęła ręką w stronę stada brunetki. Sama kręciła się przy jednym ze śpiworów zdejmując kolejne mokre łachy.

Tropicielka wybrała najbardziej oddalony od reszty skrawek terenu, pilnując aby przynajmniej z dwóch stron coś chroniło jej plecy. ściana magazynu, sterta skrzyń. Dopiero wtedy rozłożyła na podłodze pierwszą warstwę koców wyciągniętych z juk. Kay stanęła przy ścianie, uwiązana do wystającego drutu zbrojeniowego i przykryta derką. Przy ogniu zaś wpierw na posłaniu wylądował Sony, przy nim Vito. Luca kręciła się, rozwieszając mokre ubrania na skrzyniach, żerdziach i wszystkim co znalazła. Obawiała się powrotu głośnej reszty, hałasów.
- Są cichsze niż… ludzie - mruknęła z przekąsem, moszcząc się pomiędzy dwoma włochatymi cielskami i całość konstrukcji nakrywając śpiworem. Karabin i pistolet też się tam znalazły.

Druga z kobiet na chwilę, dłuższą chwilę zawiesiła wzrok widząc jak ta obca, mości się w swoim śpiworowo - zwierzęcym gniazdku. Nago. Sama została w podkoszulku i bieliźnie i tak wpakowała się do śpiwora. Swoje ubrania też rozwiesiła po okolicy by się wysuszyły. Nie zdążyły zasnąć gdy przy ognisku pojawił się ruch i wrócili Travis z Bishopem. Stan podniosła nieco głowę ale nikt się nie odzywał. Do czasu aż wzrok Travisa nie spoczął na śpiącym Elbercie. A raczej porzuconych przez niego bezwładnie częściach ubrań i ekwipunku. Starszy szeregowy bez ceregieli pchnął swoim mokrym butem śpiącego tak mocno, że ten przetoczył się na drugą stronę budząc się od razu.

- Co jest kurwa?! - syknął mało przytomnie z mieszaniną zaskoczenia i strachu, tak typową dla kompletnie zaskoczonych i rozbudzonych ludzi. Stan prychnęła cicho ale nie otwierała oczu. Bishop z mozołem szykował się do rozdziewania i kolejnych etapów układania się do śpiwora.

- Kto to ma za ciebie zrobić? - Travis wskazał na porzucone łachy kumpla.

- Kurwa i dlatego mnie budzisz? Pojebało cię? - Elbert wydawał się zarówno wkurzony jak i rozczarowany powodem nagłej pobudki.
- Daj se siana Travis co? Rano to się posuszy, do rana i tak nie wyschnie. - powiedział ze złością próbując przeturlać się na swoje miejsce.

- Rano wracamy w tamtą ruderę. Saperzy mają ją wypalić by nic nie zostało. - Bishop z cieniem ponurej satysfakcji poinformował kumpla co przespał przy skrzyniach.

- Że co?! Mamy przecież nockę to dzień powinniśmy mieć wolne! Co za debil to wymyślił?! - złość Elberta wydawała się prawie wiernym odwzorowaniem złości obydwu kumpli gdy dowiedzieli się o tym samym przy skrzyniach.

- Stary. Jak chcesz leć do niego z reklamacją. Właśnie polazł się lulać. - Travis wskazał gdzieś w stronę gdzie po drugiej stronie magazynu odeszli oficerowie. Widząc i słysząc to wszystko Elbert ze złością uderzył w swój śpiwór potem z niechęcią się z niego wygrzebał i podobnie jak dotąd czyniła to reszta zaczął rozwieszać swoje ubranie do wysuszenia.

- Kurwa traktują nas jak czarnuchów do czarnej roboty. Niech sami tam jadą. Co za kurwa problem trafić? Cały czas prosto aż do podziurawionego domu z tym podziurawonym ścierwem… - mamrotał przy tym dając upust złości. Travis i Bishop w tym czasie zdołali się już rozebrać do koszulek i bielizny więc mogli wreszcie zagrzebać się w swoich śpiworach.

Ludzie robili tyle hałasu, całkowicie niepotrzebnego. Dochodziła wilcza godzina, wciąż mieli czas aby trochę odpocząć. Do tego należało się zamknąć i spać - niby proste, ale jak widać skomplikowane. Luca zaciskała powieki aż w końcu dała sobie z tym spokój. Zamiast tego w milczeniu wykopała się z legowiska i na palcach przeszła do stojących nieopodal juków. Otworzyła je i po krótkich poszukiwaniach zamruczała cicho, wyciągając ostrożnie długie, beznogie stworzenie o łuskowatej skórze. Uśmiechnęła się do niego, gładząc rogowaty łebek, a potem owinęła je wokół szyi i ramienia, przyglądając się jak żmija bada powietrze językiem. Musiała spać, bo poruszała się leniwie i powoli, czyli jak przez większość życia. Z ostatnim członkiem stada wróciła do posłania, układając się od nowa do snu z tym, że gadzinę złożyła w nogach legowiska.
- Gambel - burknęła w powietrze, pokazując gada - Lubi ciepło… nie powinna do was przyjść. Spokojnie… kąsa jak gdy się nerwowo wierzga.

- Jak przypełznie do mnie rozwalę jej łeb.
- burknął w końcu Bishop po dłuższej chwili konsternacji całej trójki mężczyzn. Spojrzeli w stronę ruchu pewnie odruchowo ale gdy ujrzeli wychodzącą z posłania kobietę która podeszła do juków, postała przy nich a potem wróciła z powrotem i do tego nago a potem nago z wężem to coś jakby nie mogli od niej oderwać wzroku. Do czasu aż w końcu odezwał się kierowca.

- A właśnie. Zapomniałam wam powiedzieć. Ona śpi bez ubrania. - powiedziała znowu z zamkniętymi oczami Stan lekko machając głową w stronę posłania Luci. Do tego uśmiechała się szelmowsko na twarzy.

- No nie da się ukryć. - powiedział w końcu Travis zagrzebując się w swoim śpiworze.

- Ej to super! Ja jestem za! - Elbert wydawał się jedyny któremu zakłopotanie uległo radości. - Słuchaj mała, zostaw żmiję bo cię pokąsa czy co. Chodź do mnie, pogrzejemy się a ja mam wygodny śpiwór. Specjalna edycja, superciepły, chodź, sama zobaczysz! - zachęcająco poklepał swój śpiwór i rozchylił go zapraszająco do środka.

- Kąsa tylko na rozkaz - Seaver ułożyła się wygodnie, nakrywając trzy ciała śpiworem - Dobrze. Będzie ci wygodnie spać. Tu mi ciepło… i wolę sprawdzone węże. - coś w jej twarzy drgnęło, prawie jak uśmiech - Ten nie wpełza gdzie nie trzeba i bez pytania… mały.

Poza natrętem pozostała trójka jak się nie roześmiała to chociaż prychnęła z rozbawienia. Zaczął coś mówić i nawet się podniósł chyba by podejść do Luci bliżej ale Travis był szybszy.
- Chcę się przespać do rana. Jak mi będziesz to utrudniał to przypomnę sobie, że wóz właściwie wymaga strażnika. - powiedział podnosząc głowę i zerkając na stojącego przy nim kumpla który właśnie miał minąć jego śpiwór.

- No weeźź… Chyba byś mnie nie wygnał na dwór w tak chujową pogodę co? Swojego najlepszego kumpla? Z powodu takiej błahostki? - Elbert wydawał się być i oburzony i zaskoczony wypowiedzią kumpla. Albo sprawdzał jak bardzo mu na tym wszystkim zależy.

- Mam dość. I chcę spać. Chcesz mi nadal przeszkadzać? - kumpel zapytał kumpla i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu Elbert chyba jednak wolał nie ryzykować bo wyrzucił ramiona w powietrze i wrócił do swojego śpiwora.

- Tylko żartowałem nie? A w ogóle to ty właśnie spać po nocach ludziom nie dajesz, budzisz ich i w ogóle… - zaczął mamrotać gdy zagrzebywał się w swój śpiwór aż w końcu wszystko zlało się w trzask ogniska, przytłumione bębnienie kropel o ściany i dach i słyszalny gdzieś w tle szum padającego poza ścianami deszczu.

Do tego odgłosy typowe dla obozujących większa grupą ludzi. Oddechy, chrapanie, skrzypienie, czasem przyciszony głos, stukanie. Wszystko to w połączeniu z aurą i wydarzeniami ostatniej nocy i dnia bardzo skutecznie usypiało. Luca miała czuwać, pilnować... ale wystarczyło pięć minut i padła nieprzytomna, a jej ostatnią sensowną myślą było że Vito wciąż czuwał i powinien ja obudzić zanim będzie za późno.


 

Ostatnio edytowane przez Driada : 30-08-2018 o 02:47.
Driada jest offline