Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2018, 12:22   #292
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Bez względu na to, kto w danym momencie przemawiał, szereg luf tkwił wykierowany w ocalałych. Jedynie, gdy ktoś wykonał bardziej gwałtowny ruch, futurystyczna broń podążała za celem, gotowa spopielić potencjalnego bohatera. Wszyscy musieli ważyć każde słowo. Skończyli ostatnią walkę, jednak wciąż ich życia znajdowały się na bardzo chybotliwej szali.
Historyk od początku twierdził, że w istocie nic im im nie grozi. Trudno było powiedzieć ile było w tym realnego przekonania, a gdzie zaczynał się już blef. Główną kartą przetargową Jacoba miały być zabezpieczone informacje, gotowe do rozesłania na cały świat. Był to ostateczny argument, na wypadek gdyby runęła pierwsza fasada - przydatność ich samych. Starr w istocie od dawna budował swój koncept za pomocą małych kroczków, manipulacji oraz sprytnych socjotechnik. Część miała ich świadomość, inni byli mniej świadomi. W tym momencie Cooper jedynie zrzucił całun tajemnicy, niczym sztukmistrz podczas długo oczekiwanego spektaklu. Czy warto było tracić człowieka zdolnego wznieść tak misterną konstrukcję? O tym miał się dopiero przekonać.
Lurker swoim zwyczajem pozostał bardzo konkretny, bo i niewiele było z jego strony do dodania. Podkreślił jedynie szczere przywiązanie do swojej sprawy i butnie spojrzał po wszystkich. Jedno było pewne. Jakaś nowa siła wstąpiła w Arcona i jeśli musiał dziś umrzeć, nie zamierzał oddać ducha na kolanach. Jacobowi nie podobało się jego podejście, uważał że osłabiało ono status już i tak niepewnego sojuszu. Lecz dla lurkera było to zapewne ważne tyle, co zeszłoroczne liście.
Shagreen przyjął dłoń od Richarda, lecz nie powiedział już nic. Coś w nim zgasło na dobre - z trudem odszedł parę kroków, zaciskając okaleczoną dłoń jak w mantrze. Sam szlachcic był wściekły i ledwo powstrzymywał rozszalałe nerwy na wodzy. Miał dość machlojek badacza, które jak widać, trwały do samego kresu ich eskapady. W dodatku uwikłał w to wszystko jego siostrę. A to stanowiło już zbrukanie najwyższych świętości.
Najpierw jednak musiał odnieść się do słów Eliasza. Dla niego miał tylko sugestię, jakoby Black Cross musiało się zmienić i przestać być hermetyczną organizacją. Jego zdaniem ludzkość mogła wygrać z podwodnym mrokiem tylko dzięki połączeniu sił, a nie sieci złożonych spisków.
Wiedział, że kiedy zamilknie, nastanie czas na końcowy osąd. Nie było jednak sensu dłużej dywagować. Padły pewne słowa i tylko bogowie wiedzieli jakie miały zebrać żniwo. Czekali więc. Nawet Deborah czuwająca nad bratem uniosła teraz głowę i spoglądała na Eliasza, marszcząc suchą jak papier twarz.
Tamten oblizał spierzchnięte usta. Urządzenie do którego został podłączony mruczało groźnie.
- Wiecie już, że kiedy do was przemawiam, towarzyszy mi niezliczona ilość informacji oraz logarytmów. Niemal każdy szacunek wskazuje na to, że musicie umrzeć.
Strzelcy poprawili swoje pozycje. Zaszczebiotało kilka odezpieczonych magazynków. Starzec zamknął oczy. Zdawało się, że jego powieki jaśnieją lekkimi wyładowaniami, co uważniejsi mogli usłyszeć nawet ciche trzaski.
- Poruszyliście kilka spraw. To prawda, że wyciek informacji równy jest katastrofie. Chcę jednak abyście zrozumieli, że moja decyzja nie jest zależna od tego ultimatum. Mówiono tu również o reformacji. Nie mamy zamiaru tego robić. Black Cross chroni zbyt wiele sekretów, będących poza możliwościami poznania przeciętnego człowieka. Tak pozostanie bez względu czy zbliża się mój stan spoczynku. Bo w istocie, jest on bliski. Po mnie będą następni, zaś organizacja musi kontynuować swoje dziedzictwo. Co do was wreszcie…
Eliasz przejechał kawałek i ujął w dłoń pojedynczy płatek śniegu, który właśnie spadł z pochmurnego nieba. Spojrzał na topniejącą drobinę i przeniósł wzrok na rozmówców.
- Logika to potężne narzędzie, lecz musimy zapamiętać, że człowiek jest również istotą emocjonalną. A co za tym idzie, dokonuje czasem pozornie irracjonalnych wyborów. Jeśli byłbym ich pozbawiony, jakim czyniłoby mnie to strażnikiem ludzkości? Tych słów nie dyktuje mi żaden rachunek zysków czy strat. Robię to, ponieważ uważam, że tak trzeba.
W tym momencie Eliasz z trudem dźwignął się i ostentacyjnie odłączył kilka przewodów z cichym trzaskiem. Naręcze kabli smagnęło z impetem o ziemię.


Jeden z przybocznych Eliasza wyszedł naprzeciw starca i nachylił się do niego.
- Ależ… nie może pan. Zagrożenie jest zbyt duże.
Odpowiedział jednak mu tylko spokojny, niewzruszony niczym wzrok. Potem przywódca zwyczajnie go zignorował.
- Opuścicie to miejsce, wracając do swojego życia. Możecie zrobić to już teraz. Z kolei ci, którzy zechcą się do nas przyłączyć… ocenię ich możliwości i podejmę właściwą decyzję. Odpowiem również na pozostałe wasze pytania. Wybory muszą jednak zapaść tu i teraz. Bez względu co uczynicie, zapamiętajcie jedno. Od teraz wasze oczy będą widzieć znacznie więcej. Zaczniecie dostrzegać znaki, na które wcześniej byliście ślepi. Każdego dnia musicie pozostać czujni, chronić swoje umysły i bacznie obserwować. Dziś jedynie przesunęliśmy widmo zagrożenia do bliżej niesprecyzowanej przyszłości.
Oddział Black Cross już na dobre rozluźnił się, dając pozostałym sugestię, że są względnie bezpieczni. Eliasz czekał na członków drużyny, nadal bezpośrednio chroniony przez kilku żołnierzy. W powietrzu zawisło jeszcze jedno, niewypowiedziane pytanie, które zdał się od razu podchwycić.
- Jeśli chodzi o wasze osobiste sprawy... rozwiążecie je sami. Nie zamierzamy się wtrącać, dopóki newralgiczne informacje pozostaną poufne. Pamiętajcie jednak, że ta wyspa od wieków była miejscem pokojowych rozwiązań. Tak ma pozostać w dalszym ciągu i niech moja decyzja będzie tego najlepszym przykładem. Zakończycie swoje konflikty bez rozlewu krwi. To, co stanie się po opuszczeniu lądu, leży już poza naszym zainteresowaniem.
- Oszalałeś starcze - odważył się krzyknąć ktoś z tłumu. - Barnesowie to cyniczni mordercy, a ich brat jest niewiele lepszy!
Eliasz tylko skinął głową.
- Tak być może jest. Lecz Black Cross nigdy nie oceniało tych rzeczy. Dostaliście swoją szansę, a teraz właściwie ją wykorzystajcie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 31-08-2018 o 18:30.
Caleb jest offline