Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2018, 09:21   #26
Draugdin
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Walka rozgorzała na dobre choć nie wszystkie figury na szachownicy zostały jeszcze odkryte.



Pierwsza do czynów poderwała się wojowniczka. Ferna de Vinter dobywszy swojego potężnego topora ruszyła w kierunku bliższego z nacierających goblinów. Swoją drogą kontrast jaki stanowiły piękna kobieta wprawnie i bez wysiłku posługująca się potężnym dwuręcznym toporem niejednego potrafił już na dzień dobry wybić z równowagi i to nie tylko fizycznej.
Gobliny nacierały w szale bojowym. Te ich wrzaski, które zapewne uznawały one za okrzyki bojowe niewiele pomagały poza czynieniem straszliwego jazgotu. Niestety nie pomagały też w koncentracji. Jednak nie dotyczyło to tak doświadczonej wojowniczki jak Ferna. Godziny, dni i miesiące wytrwałych ćwiczeń właśnie w takich sytuacja przynosiły owoc, a pamięć mięśni działa sama. Wojowniczka postanowiła użyć jednego z najlepszym swoich manewrów. Zwód, unik po czym wyprowadzenie potężnego ciosu w odkrytego lub nawet wybitego z równowagi przeciwnika. Nacierający goblin zaczął wyprowadzać cios.

Worick Ackerman z równą sprawnością posługiwał się dwuręcznym mieczem co i długim łukiem. Tu jednak nie wahał się ani chwili. Większym zagrożeniem na tą chwilę jawili się ukryci łucznicy niż te dwa zielone nacierające z wrzaskiem pokurcze. Bez wahania więc sięgnął po swój łuk. Dobył strzałę z czarnymi lotkami - jego znakiem rozpoznawczym. Jednym wprawnym ruchem napiął długi łuk i wycelował. Potrzebował jedynie celu lub ułamka celu. Fragmentu ciała przeciwnika, nierozważnego ruchu czy choćby drgnięcia liści lub gałązki. I zobaczył. Kawałek krzywego zielonego nosa. Cięciwa zagrała.

Milo High-Hill nie był zbyt dobry w starciach bezpośrednich. Był jednak mistrzem przeżywania walk, a jednocześnie mistrzem ataku z ukrycia i "przy okazji". On to wiedział. Nie do końca jednak wiedzieli o tym jego nowo poznani towarzysze więc gdy niziołek nagle zniknął nie wiadomo gdzie to nie jednemu z nich przeszła być może przez głowę myśl "tyle widzieli łotrzyka”. Nic bardziej mylącego. Nadrzędną zasadą niziołka było przeżyć jednak nie stronił on od walki i wykorzystywała wszelkie możliwości jakie się nadarzały oraz wszystkie zdolności, którymi dysponował. Niestety z pozycji którą udało mu się przyjąć pod osłoną krzaków i zarośli nadal nie był w stanie zlokalizować stanowisk strzelców. Jednak sam też mógł wykorzystać lepszą pozycję strzelecką pozostając samemu również w ukryciu.
Nie zastanawiając się dłużej przygotował swój krótki łuk. Wycelował w najbliższego z krzykaczy i oddał strzał. Mając nadzieję, że celny.

Milena Everyn stała w tym momencie de facto niemal że po środku bitwy. Jednak jej niezmącony niczym elfi stoicyzm wcale na to nie wskazywał. Niespiesznymi ruchami wydobyła swoją księgę czarów i ostentacyjnie jakby od niechcenia zaczęłam przeglądać jej stronice. Jakby nie znała na pamięć wszystkich swoich czarów, które miała przygotowane lub też miała do swojej dyspozycji. Jednak sytuacja w jakiej się znaleźli nie była aż tak skrajna żeby nie móc sobie pozwolić na delikatny performance. Ach te elfy.
Znalazła odpowiedni czar. Szybkie spojrzenie na pole bitwy. Co tu dużo wybierać? Postanowiła pomóc wojowniczce. Jakby nie wyglądała na taką co sobie sama doskonale da radę. Palce dłoni elfki zaiskrzyły się i po chwili krótszej niż oddech wystrzelił z nich magiczny pocisk, który nieuchronnie poleciał do celu.

Podobno krasnoludy nigdy praktycznie nie wychodzą ze swojej roli zawsze i wszędzie gotowych do walki. Aldrik był jednak chyba tym jednym jedynym wyjątkiem potwierdzającym regułę. Stał oniemiały jak słup soli. Przecież był weteranem wielu bitew Podjął się kierowania wozem jednak, żeby zostawiać broń w bagażach to aż do niego niepodobne. Co prawda od początku tej misji był nieco rozkojarzony i roztargniony, ale przecież swojego czasu był sierżantem najemników, a tego nie zdobywa się pochlebstwami i sprzątaniem koszar tylko na ostrzach mieczy i toporów. Aldrik wyraźnie nie był dzisiaj sobą. Zganił się w duchu za swoje postępowanie. Dobrze, że Gundren Rockseeker nie mógł go teraz widzieć, bo wstyd by był na kilka pokoleń. Ze złości z całych sił klepnał się na otrzeźwienie obiema dłońmi kilkukrotnie po twarzy. Zamiast szukać wszędzie szpiegów i winowajców weź się lepiej za siebie samego pomyślał sobie rozglądając się szybko dookoła co i jak mógłby jednak w tej mało szczęśliwej dla niego sytuacji pomóc.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

Dla większości najemników najbliższy lub pierwszy w kolejce do uciszenia okazał się jeden i ten sam przeciwnik. Paradoksalnie. Dokładnie ten, który zbliżał się do wojowniczki. Goblin szarżował z nieartykułowanym wrzaskami i obłędem w oczach. Gdy był już jakieś dwa kroki przed kobietą zaczął swój atak. Przygotowana na to Ferna zrobiła kilka szybkich kroków schodząc zielonoskóremu z linii ataku po przekątnej w lewo, a jednocześnie wyprowadzając atak potężnym toporem znad głowy tak by przy lekkim skręcie ciała w prawo zadać mu morderczy cios po przekątnej przez plecy goblina. Topór nabrał już rozpędu i ostrze osiągnąwszy apogeum swojego toru ruchu zaczęło się opuszczać w kierunku celu.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

W tym momencie rozpędzony goblin, który minąwszy się z celem parł dalej siłą własnego rozpędu, który niestety swoim impetem ciągnął go dalej. Nagle goblin stanął jak wryty. Siła krótkiego łuku jak i jego właściciela nie mogła być może równać się z siłą długiego łuku jednak niewielki dystans z jakiego oddany został strzał wystarczyło. To co zatrzymało rozpędzonego goblina w miejscu była celnie posłana przez niziołka strzała, która utkwiła mniej więcej na wysokości obojczyka między luką w pancerzu, a szyją i barkiem uniesionej ręki goblina, w której miał miecz. Goblin momentalnie zamilkł bezmyślnie wpatrując się w pocisk tkwiący niemalże po sam bełt.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

Tak wpatrując się strzałę tkwiącą w jego ciele nie zauważył, pędzącego w jego stronę dziwnego magicznego światła. Magiczny pocisk elfki trafił zamroczonego goblina prosto w klatkę piersiową. Strzała, która uderzyła sekundę wcześniej wykonała swoje zadania zatrzymując stwora w miejscu. Czar, trafił stojącego w miejscu goblina z pełną mocą co spowodowało, że zielonoskórego lekko uniosło do góry i odrzuciło do tyłu.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

W tym samym niemalże momencie odpadło od tyłu ostrze topora Verny. Siła ciosu i działającego w przeciwną stronę impetu czaru nałożyły się na siebie. Ostrze topora przeszło przez ciało goblina jak rozgrzany nóż przez masło. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania gdyż goblin dosłownie został rozcięty na pół.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

Worick na szczęście nie wybrał nie wybrał najbliższego celu jako źródło potencjalnego największego zagrożenia. On wiedział, że największym zagrożeniem są ukryci łucznicy. Mieli nad nimi przewagę. Przynajmniej dopóki byli ukrycie. Łuk, strzała, naciągnięcie cięciwy, celowanie, czekanie na tej jeden właściwy moment. Powtarzał to tak wiele razy, że robił to bezwiednie nawet w warunkach stresu czy w zgiełku bitewnym. Łuk naciągnięty, cięciwa przy policzku. Czekał. Szukał. Jest. Ułamek sekundy. Niecierpliwość lub po prostu roztargnienie przeciwnika. Zobaczył. Fragment zielonego nosa. Wstrzymał oddech i strzelił. Nie zastanawiając się długo i nie spuszczając wzroku z celu szybko dobył drugiej strzały, naciągnął i strzelił drugi raz. Drugą strzałę posłał 15 cm niżej poprzedniej.
Nałożył kolejną strzałę, ale wstrzymał się z naciągnięciem łuku.
Przez chwilę nic się nie działo po czym nagle dało się usłyszeć trzask łamanych gałęzi. Krzaki ożyły i na ścieżkę wypadło ciało zielonoskórego goblina. W jego piersi i w lewym oku tkwiły dwie strzały z czarnymi lotkami.
Worick już rozglądał się za kolejnym celem.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

Po tym co spotkało pierwszego goblina krzyk drugiego zamarł mu na jego prymitywnych ustach. Jednak nie stracił głowy na tyle, żeby przerwać atak.
W tym samym momencie z drugiej strony ścieżki z zarośli wyskoczyła kolejna strzał.
Dwóch przeciwników leżało martwych. Przynajmniej dwóch jeszcze pozostawało przy życiu.
Walka trwała dalej.

Wiele rzeczy wydarzyło się na raz.

Stara krasnoludzka metoda na otrzeźwienie samego siebie była zazwyczaj dość skuteczna. Jednak nic tak nie otrzeźwiało i nie rozjaśniało myśli jak celne trafienie z łuku. Świst strzały i po chwili szok po silnym uderzeniu otrzeźwiły Aldrika ostatecznie. Tym razem jednak najbliższym celem ataku był on sam. Najbliższym celem dla ukrytego gobliniego łucznika. Natomiast to, że stał jak słup soli przy wozie było dla strzelca dodatkowych atutem. Strzała weszła do połowy swojej długości w lewe udo krasnoluda tuż poniżej linii zbroi. Ból przeszył całe jego ciało i Aldrik z lekkim zdziwieniem wpatrywał się w wystający z jego nogi pocisk. Jedyny pozytywny aspekt całego zdarzenia był taki, że to ostatecznie rozjaśniło mu myśli.
Momentalnie odzyskał rozum i sprawność ruchów. Kuśtykając czym prędzej schował się za wozem na tyle, aby przynajmniej zejść z linii strzału łucznika. Klnąc na czym świat stoi gorączkowo starał sobie przypomnieć gdzie dokładnie zostawił swoją broń. Nie mógł popełniać takich błędów, Był przecież wcale nie najgorszym wojownikiem, a czary leczące jakimi dysponował miały być pomocne nie tylko jemu samemu, ale i przede wszystkim całej drużynie.

Walka trwała dalej. Drużyna choć jeszcze nie wprawiona do współdziałania razem nar razie radziła sobie na pięćdziesiąt procent. Dwóch zabitych przeciwników, a dwóch nadal żywych. Może odrobinę mniej. Mieli jednego rannego w swoich szeregach.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.

Ostatnio edytowane przez Draugdin : 31-08-2018 o 12:10.
Draugdin jest offline