Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2018, 20:14   #180
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Sprawa honoru cz.1

Jarvis z Kamalą umówili się na spotkanie w tawernie z pustynną kuchnią. Gdy czarownik na spokojnie wyszykował się na wieczór podwójnej randki, pozostało mu tylko zaczekać na swoją kochankę, aż ta powróci od jego przyjaciela Dartuna.
Mężczyznę oczywiście kusiło, by nie puszczać bardki samej… gdziekolwiek, a gdy dołączyła do tego ciekawość spowodowana kategorycznym zakazem odwiedzin u wróża, czuł, że niepotrafi usiedzieć na miejscu.
A może było to tylko pożądanie? Sam wmawiał sobie, że to troska, wszak widział ją w chwilach największych słabości. Ale czy to do końca była prawda?

Nagle nie wiedząc czemu, ciemnooki, Smoczy Jeździec przyłapał się na tym, że wołał wolną gondolę spływającą z kanału. Kiedy u licha wyszedł z pokoju i co właściwie chciał zrobić?
Gonitwa myśli połączona z niecierpliwością działała mu mocno na nerwy. Nie mógł śledzić Sundari, powiedział, że tego nie zrobi, ale było jeszcze za wcześnie by iść do karczmy.
Na samą myśl, że miałby wrócić do pokoju i krążyć jak cień pod ścianą przez następną godzinę, postanowił, że może jednak uda się na miejsce i zarezerwuje stolik? Oswoi się z dzisiejszym menu? Może zamówi sobie te przepyszne pączki w różanym syropie?
Tawaif za nimi nie przepadała, ale jemu, aż ślinka ciekła, gdy przypomniał sobie nasycone cukrem i aromatami ciasto o równomiernie przypieczonej skórce.
Palce lizać.

Budynek z przybytkiem był w połowie porośnięty bluszczem tak jak zapamiętał. Wyblakły szyld z kwiecistym pismem, bujał się niemrawo na wietrze ciągnącym od głównego portu. Zaraz co tam było napisane? Cholera wie… długie to było i dawno odczytane, więc nic dziwnego, że nie spamiętał.
Otworzył drzwi i wszedł do środka, by przystanąć na chwilę odurzony feerią zapachów. W kuchni aktualnie pieczono coś wyjątkowo ostrego i orientalnego. Przyprawy niemal wisiały w powietrzu, szczypiąc w oczy.
Bladolicy zdjął okulary i przetarł łzawiące powieki, potężnie przy tym kichając, co spotkało się z głośnym okrzykiem - ja’har’aal! - dwóch męskich głosów. Gdy zdziwiony otworzył oczy, dostrzegł gospodarza za ladą, czyszczącego ściereczką kieliszek oraz gościa przy stole… jednego, jedynego.
Uśmiechał się przyjaźnie i promiennie, ukazując charakterystyczne dołeczki w policzkach oraz zmarszczki na nosie, przez co przez ułamek chwili, skojarzył się przywoływaczowi z Chaayą. Później dotarło do niego, że nieznajomy nie tylko uśmiech miał z nią podobny, ale i odcień skóry. Był złoty, acz ciemniejszy od tego kurtyzany. Przypominał trochę wypolerowaną cynę.
Pewnie należał do jej ludu, co trochę zaniepokoiło przywoływacza, bo wszak… tancerka była jego kochanką, co pewnie byłoby niemile widziane w jej rodzimym kraju. Tu może mniej, wszak La Rasquelle powstało z uciekinierów szukających nowego domu i zostawiających stare zasady i drogi za sobą… przynajmniej część. Jakie ten Dholianin zostawił? Jarvis nie zamierzał się dowiadywać siadając się w kącie.

Karczmarz odłożył materiał na kontuar i wyciągnął spod lady tabliczkę ze spisem dzisiejszych potraw. Podszedł do nowoprzybyłego klienta, wręczając mu ją z ukłonem oraz standardowym przywitaniem “pokój z tobą”, chciał już odejść na swoje miejsce kiedy drugi z klientów do niego zagadał.
Niestety… po pustynnemu, ale krótkie spojrzenie kątem oka, utwierdziło magika w tym, że to o nim była rozmowa.
- Keys ke se wa allawa? - Roześmiany nieznajomy, zaświergotał niczym słowik.
- Allawa le wa dolijani - odparł równie śpiewnie właściciel.
- Allawa le wa dolijani ka? Keys ke se wa la? - drążył temat ten drugi.
- Aćhur? - Pokręcił charakterystycznie głową, brodaty kucht, wracając za ladę.
- Wa, wa… alraweta - zawołał za nim cynoskóry, chyba mu dziękując.
- Chodź bracie usiądź ze mną, napijemy się alaszu, prosto z pustyni, sam przywiozłem! - zwrócił się w zaciągającym wspólnym młodzian do czarownika. Ten przez chwilę rozważał sytuację próbując odgadnąć intencję za tym zaproszeniem. Mężczyzna był jednak przyjaźnie do niego nastawiony, uśmiech nie był wyuczony, a jakby… naturalny, jakby chłopak przez całe życie szczerzył się do wszystkich i do wszystkiego. W półmroku nie dało się dostrzec lekkich rumieńców od upojenia alkoholem, ale przywoływacz doskonale widział karafkę… a nawet dwie, na stole, w tym jedna była w 2/3 pusta.

“Raz kozie śmierć”- pomyślał Jarvis, niemal czując na sobie pełne troski i gniewu spojrzenie tawaif. Uśmiechnął się i ruszył do siedzącego pytając.
- A jakaż to okazja do napoczynania tak… cennego trunku?
- Aaa tam… - odparł zmieszany Dholianin, na co karczmarz prychnął. - Chleje na smutno.
Najwyraźniej obaj panowie się znali, może jeden drugiego zaopatrywał, albo pocieszali się na wygnaniu?
- No wiesz co… rok ci te beczki wiozłem! ROK! - obruszył się młodzian, na pokaz, tak jak to pustynne ludy lubiły. - Siadaj bracie, siadaj. Nazywam się Fadl, wybacz mi, że cię obgadywałem… ale musiałem się upewnić, żeś nasz… czasy niebezpieczne, nie wiadomo komu ufać… - ostatnie słowa wydawały się wyjątkowo przepełnione emocjami, jakby ów problem zaufania, wystąpił dość niedawno.

“Nasz”... to nieco zasmuciło Smoczego Jeźdźca, poruszając nieprzyjemne wspomnienia z jego przeszłości. Ostatnim razem, gdy był częścią jakiejś grupy to… popełnił wiele złych uczynków.
- W tym mieście zaufanie zawsze było cennym towarem - rzekł w końcu z melancholijnym uśmiechem.
- Dobrze to ująłeś… było - stwierdził smutno Fadl, a właściciel przyniósł dwa puste kieliszki, które zaraz ten pierwszy napełnił. Najwyraźniej mag szczęściem głupca został wciągnięty do potajemnego klubu alaszowców z pustyni, bo wyglądało na to, że gospodarz również chciał do nich dołączyć… i tak nie było tu nikogo innego poza nimi.
- Przestań już wylewać kobrze łzy, bo odstraszysz mi klienta. Jestem Hushejn - przedstawił się brodaty grubas, wycierając dłonie w fartuch. - Dziś bracie sam przyszedłeś? Nie ma z tobą tej Dholianki? - Wychylił kielona, a później drugiego. Widać było, że obaj mężczyźni znali swoje alaszowe potrzeby, bo napełniali swoje kielony jak jiny magiczne karafki.
- Jarvis, a ona… pojawi się później zapewne… - odparł enigmatycznie czarownik i, by odciągnąć uwagę obu kompanów od tego drażliwego tematu, spytał. - Co właściwie się stało?
Otyły barman skończył piątą kolejkę, gdy zawołał go jakiś kobiecy głos z kuchni. Przeprosił obu towarzyszy i udał się na zaplecze, zgarniając po drodze ścierkę, jakby planował nią kogoś zdzielić i zawiesił ją sobie na ramieniu.

Nowopoznany spochmurniał nieco, ale uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy, a jedynie nabrał innego odcienia. Teraz był nie radosny, a smutny i zatroskany.
- Nie powinieniem o tym mówić, ta sprawa bezpośrednio mnie nie dotyczy, a mojego pana… co nie zmienia faktu, że byłem wtedy na służbie gdy do tego doszło i… cóż, nie wykazałem się tak jak powinienem… - Chłopak nalał do pustego szkła, nie bacząc na to kto z czego pije. Ujął kieliszek w dwa palce i zamieszał gęstym likierem, napawając się aromatem.
- Każdemu się zdarza wpadka - odparł pocieszającym tonem czarownik. - Ale to jeszcze nie powód by się załamywać.
- Gdyby to było takie proste, ale to sprawa honoru… - odparł enigmatycznie Fadl, upijając trunku. Tymczasem Hushejn wyszedł z kuchni niosąc wazę pełną… pączków?
- Macie tu trochę punugulu na spróbunek, a resztę zapakuję Abdulowi.
- Dzięki… weź też sosy… dodaj, dobrze? Nie chce dwa razy biegać, bo mu się czegoś zachce w połowie - burknął cynoskóry, ciągle z dzim dziwnym półksiężycem na ustach.
Karczmarz postawił naczynie i wrócił tam skąd przybył.
- Abdul to ten dla którego pracuje. To kupiec. Właśnie wróciliśmy z Czerwonego Szlaku i będziemy wyruszać na Żelazny… gdy załatwimy... tu wszystko… - Przy ostatnich słowach Dholianin się zaciął i przygarbił jeszcze bardziej, co dawało niejasny obraz tego, jakiego typu to była sprawa… prawdopodobnie komuś stała się krzywda i ten ktoś nie należał do służby.
- I co zostało do załatwienia? - zapytał ostrożnie Jarvis, starając się brzmieć tak, jakby podtrzymywał rozmowę.
- Musimy znaleźć tego skurrr...czybyka i kazać mu zapłacić za to co zrobił, ale te cholerne białasy trzymają gębę na kłódkę, jakby kurwa byli w zmowie! - Fadl choć z początku chciał się hamować, popłynął wraz z wypitym alkoholem. Był jednak na tyle “trzeźwy” by zorientować się jaką palnął gafę, bo szybko przeprosił.
- Bez urazy… nic nie mam do was… białych, tylko czasem nie rozumiem waszego toku myślenia.
- Których białych? - Dla obcokrajowca przywoływacz i jemu podobni mogli wydawać się jedną homogeniczną grupą, ale prawda była taka, że La Rasquelle zamieszkiwała wybuchowa mieszanka różnych kultur, po części jedynie stopionych ze sobą, zasilana ciągle nowymi przybyszami.
- No tych tu… was… w La Rasquelle - wyjaśnił chłopak, jakby to była oczywistość. Przy okazji zabrał się za pałaszowanie rumianych kulek, które tylko wyglądem przypominały coś słodkiego, ale jak się szybko okazało, były bardziej przystawką, niźli deserem.
- Wah, wah Hushejn ge wah! - zawołał rozemocjonowany “krewniak” Chaai, cmokając i kręcąc głową, jakby nie mógł znieść w spokoju tak wspaniałego smaku. W końcu przełknął i dodał.
- Od dwóch dni chodzimy z chłopakami, resztą straży, po mieście i próbujemy się dowiedzieć choćby cienia informacji, ale nic to… wszyscy milczą. Nie wiem czy się go boją, złota nie lubią, czy nami gardzą, ale idzie się powiesić… jak nic zostaniemy tu na dłużej, a nie powiem by było tu ciekawie… słońca brak, kobiety chude i potrawy mało przyprawione. Nic tylko chlać - dodał żartobliwie i zabrał się za nienapoczętego kielona, unosząc nim w kierunku Jeźdźca. - Jedz, jedz… smaczne jest… bez sosu nie piecze więc dasz radę. - Wyszczerzył się szelmowsko.
- To zależy… o kogo chcesz się zapytać. Możliwe, że się go boją, bo pogarda raczej nie wchodzi w grę, czy niechęć do złota… tylko strach - wyjaśnił czarownik, zabierając się ostrożnie za posiłek.
Tajemnicze kulki okazały się czymś na kształt naleśników z cebulą, grzybami i… białym serem. Wciągająca przekąska, w sam raz na zagrychę, acz nieco za sucha sama w sobie. Zapewne z sosem byłaby o niebo lepsza, ale pytanie czy magik by przeżył “odpowiednią” ostrość.
- Jesteś stąd? Wydajesz się być całkiem zaznajomiony z tutejszymi ‘zwycza’… - Fadl przerwał w pół słowa, bo nowy klient wszedł do środka. Sądząc po reakcji, była to tancerka.

~ Na chwilę cię puścić samego i zaczynasz pić po kątach? ~ Kurtyzana z pustyni zaśmiała się słodko, przez więź telepatyczną i podeszła ostrożnie do stołu.
~ Pomagam się upijać innym ~ odparł z uśmiechem Jarvis i dodał na głos. - Przebywałem w tym mieście wiele lat, a ostatnio wróciłem na stare śmieci.
- Niech mnie tawaif zerżnie… - mruknął wciąż oniemiały strażnik Abdula, nie trafiając kieliszkiem do ust.
- Uważaj, bo się jeszcze ziści… bracie. - Bardka stanęła przy stole z tym samym uśmiechem z jakim niedawno przywitał czarownika jej krajan.
- Siostro… wywiało cię cholernie daleko - zripostował chłopak, szybko wbijając spojrzenie w stół.
- I kto to mówi… mogę się przysiąść? - ostatnie słowa dziewczyna skierowała do kochanka.
~ Możesz? Nie bardzo wiem jak to powinno wyglądać w twojej kulturze ~ spytał czarownik, nie chcąc narobić Kamali wstydu przy ziomkach.
~ Spokojnie jamun. Dholianie na obczyźnie jedzą sobie z dzióbków. Im dalej od domu tym jesteśmy sobie bliżsi. ~ Choć tancerka nie wyglądała na zmieszaną, to jednak ton jej myśli brzmiał na nieco speszony. Być może jej własny ubiór ją onieśmielał w takim miejscu i towarzystwie. Niemniej usiadła po lewej stronie partnera, co wyraźnie odprężyło ich kompana, bo przestał wgapiać się w drewno przed sobą.

Gdzieś tam na horyzoncie pojawił się i karczmarz, ale widząc “roznegliżowaną” kobietę, bardzo szybko znikł za szynkiem, przestawiając coś szklanego.
- Oood dawna tu jesteś...cie? - zapytał niepewnie Fadl.
- Kilka tygodni - odparł czarownik, siedząc grzecznie przy kontuarze, choć bardka wiedziała, że najchętniej zagarnął by ją ramieniem, podkreślając do kogo należy.
- Ale byłeś tu już wcześniej… byliście? - Dholianin miał wyraźny kłopot z przejściem na formę mnogą i wyraźnie się stresował rozmiarem dekoltu siedzącej przed nim piękności, która siedziała cichutko jak trusia z dziwnym uśmiechem na wargach. Nieco słodkim, nieco gorzkim, trochę niewinnym i naiwnym. A wyraz ten był tak naturalny, jakby dziewczę się z nim urodziło, a nie przed chwilą przybrało.
~ A dlaczego pomagasz mu się upić? Coś się stało? ~ spytała z ulgą przez telepatię.
~ Albo z kimś zadarł, albo… w każdym razie kogoś szuka... bez skutku. Nie wiem kogo. Nie powiedział jeszcze ~ wyjaśnił przywoływacz, zamyśliwszy się.
- Żyłem tu spory kawałek czasu. Znam to miasto… jego puls - potwierdził na głos.
Jarvis dostrzegł jak drzwi od kuchni uchyliły się, ale nikt przez nie nie przeszedł, chyba, że na czworaka.
- Aaaa… och. - Młodzieniec pokiwał głową, jakby teraz wszystko stało się dla niego jasne, a Kamala “przetłumaczyła” to na ludzkie.
~ To jest ten moment, by powiedzieć, że mógłbyś pomóc, jeśli oczywiście ten będzie tego chciał… obawiam się, że moje piersi są dla niego zbyt wyzywające… to człowiek prostego ludu… pewnie z wojska. Za słaby na wojownika do armii, ale na ochronę w sam raz.
- Mógłbym pomóc… może…- “Zamyślił się” Smoczy Jeździec, rozważając sytuację. - Jeśli będę wiedział w czym mogę pomóc.

Mężczyzna popatrzył na niego z mieszaniną zaskoczenia i ulgi, ale teatrzyk musiał trwać swoje.
- To… bardzo miłe, ale nie chciałbym sprawiać kłopotu, plus, oczywiście, tak jak mówiłem ta sprawa nie dotyczy bezpośrednio mnie a mojego pana… a nie wiem czy będzie w stanie… znów… zaufać, po tym co się stało…
- A co się właściwie stało bracie? Nie obawiaj się jego… nas. Moi przyjaciele są także i twoimi przyjaciółmi - Sundari odezwała się grzecznie, co nie zmieniło faktu, że Fadl i tak się mocno zestresował, zupełnie jakby miał do czynienia z bardzo niebezpiecznym okazem gada… a nie piękną dziewczyną.
- To sprawa honoru… zostaliśmy okradzeni… - wyszeptał chłopak.
~ Nic dziwnego, że z nim pijesz… ja już na trzeźwo nie wyrabiam… ~ burknęła telepatycznie Chaaya, spoglądając spod rzęs na ukochanego.
- Okradzeni? Z czego? I gdzie? I co ma to wspólnego z honorem? - Zdziwił się Jarvis zakładając, być może błędnie, że złodzieje są wszędzie.
- Córce mojego pana został skradziony nath… to bardzo, bardzo, bardzo ważna rodzinna pamiątka, przekazywana w rodzinie mojego pana z pierworodnej na pierworodną… - Wytłumaczenie brzmiało dość mało finezyjnie… żeby nie powiedzieć, płasko. Wojak był wyraźnie znerwicowany i począł rozglądać się za ratunkiem w postaci karczmarza.

~ Co to do licha jest nath? ~ zapytał telepatycznie mag, a głośno. - Gdzie go ukradziono?
~ To jest kolczyk do nosa… ~ wyjaśniła tawaif. ~ Wielki, złoty pierścień, zakładany przez pannę młodą w dniu ślubu…
- F...pokhoju panienhki… - wyszeptał niemal bezgłośnie Fadl.
~ Symbolizuje dziewictwo ~ dokończyła bardka.
~ Jakoś nie wyobrażam sobie, by ten nath został skradziony… od tak. Czyli… ona raczej to dziewictwo straciła? ~ upewnił się czarownik.
~ Skoro to sprawa honoru… to zapewne została zgwałcona, czyli tak… straciła je ~ odparła Dholianka, spoglądając pociemniałym od smutku wzrokiem na cynoskórego rozmówcę.
- Jak drogi był ten kolczyk? - spytała na głos bez ogródek.
- W większości miał on wartość sentymentalną… pierścień polerowany był od kilku stuleci, stracił wiele złota, ale kamienie wciąż w nim tkwią. Rubiny, szafiry, diamenty… - Młodzian westchnął z ulgą, że rozmowa zaczęła schodzić na nieco inny tor. Najwyraźniej miał łudził się, że jego towarzysze nie domyślili się prawdy.
- Nie wiadomo jak ten łotr dostał się do pokoju panienki… karczma w której się zatrzymaliśmy jest chroniona magią, pełnimy na korytarzach całodowobą wartę. Nie było go słychać, nie było widać, nie zostawił śladów… dowiedzieliśmy się o tym dopiero rano, gdy było już po wszystkim.
- To brzmi poważnie. - Zamyślił się Jarvis, pocierając podbródek. - Co wiadomo o samym… złodzieju? Jak wyglądał? Jakieś cechy szczególne ubioru? Imię może?

Mężczyzna z pustyni ponownie zmienił grymas na twarzy, jego uśmiech stał się gorzki i pełen niesprecyzowanego gniewu.
- Cóż… można rzec, że wiemy o nim wiele… jak i niewiele… to prawdziwy Złodziej Twarzy… ale bez tego magicznego szurum burum… - Ochroniarz pokręcił dłonią w okolicach swojej głowy i popatrzył znacząco na oboje rozmówców, jakby szukał u nich zrozumienia.
Tancerka kiwnęła charakterystycznie głową, ni to przecząc, ni potakując, a jej wyszminkowane usta pogłębiły półksiężyc uśmiechu. Fadl zachęcony tym odzewem, kontynuował dalej.
- Przedstawił się jako Francis Cavier, ale jestem pewien, że to fałszywka. Widziałem go tylko raz… bo przed swoim atakiem bardzo dobrze wybadał teren. Wyglądał… hm… normalnie. Ot kolejna biała twarz jakich wiele. - Tu wzruszył bezradnie ramionami, a jego mimika stała się nieco zawstydzona i głupkowata. - Niestety przez ostatnie cztery dni miałem wolne, o więcej szczegółów musiałbyś się spytać reszty chłopaków. Pracujemy zamiennie po czterech w grupie. Cztery dni pilnowania w dzień, cztery w nocy, cztery wolnego.
~ Całkiem sporo tej ochrony jak na jednego kupca… ~ Chaaya zdawała się być zaniepokojona ilością służby. przywoływacz dostrzegł jak nerwowo skubie falbankę rękawiczki, szukając jakiejś wyprutej niteczki, którą mogłaby pociągnąć.
- Skąd twój pan pochodzi? - spytała uprzejmie, jakby podtrzymywała luźną rozmowę.
- Em… z Teheru. Czemu pytasz siostro? - zdziwił się nieco wojak.
- Ach… nic… liczyłam może, że z Dholstanu.
- Aćha… naiwna… ‘my’ nie podróżujemy poza granice naszego kraju, tylko deewani wybierają wygnanie - odparł pogodnie chłopak z czułością starszego brata, biorąc dziewczynę za głupiutką i niewinną . - Z tego co wiem w tym mieście jest tylko trzech Dholianów. Ty. Ja. I… och… ona może już nie żyć. To może być nas już tylko dwójka.

Gdy kochanek kurtyzany próbował poskładać nieco chaotyczną układankę zasłyszanych informacji, przy stole zapanowała na chwilę cisza, którą przerwał karczmarz, pojawiając się w drzwiach kuchni z wielką drewnianą skrzynią na szelkach. Tym razem szedł na nogach, a nie na czworaka, przez co dostrzegli go wszyscy zgromadzeni.
- Spakowane. Pięć słojów sosów, dziesięć pieczonych kurcząt, pikle, zupa z soczewicy, dwa kilo chleba, gotowane jaja, ser i warzywa w trzech różnych przyprawach, dzban biryani z kozła, idli dla pułku wojska, daktylowy arak, sok z granatów, gulab… i dorzucam ci dżem z tutejszych jagód.
- Na wielbłąda mi dżem? - Zaśmiał się rozbawiony cynoskóry.
- Bierz, a nie się głupio pytasz… - odburknął mu wąsacz, stawiając przed stołem, wielki i ciężki kufer z jedzeniem.
Jarvis zamyślił się i spytał w końcu.
- Nie rozejrzeliście się po… antykwariatach? Zwłaszcza tych z biżuterią i antykami? Jeśli ukradł to po to, by sprzedać. Jeśli sprzedał to właśnie tam… antykwariaty to często przykrywki dla paserów.
Bardka szturchnęła go pod stołem swoim kolanem, kiedy dwójka znajomych szwargotała coś jeszcze o potrawach i ich ilościach. Dholianin dał znać siedzącym, by chwilę poczekali, bo ilość wypitego trunku nie ułatwiała mu w skupieniu się na jednej sprawie, a co dopiero dwóch.
Mężczyźni bardzo szybko przeszli na obcy język, który okazał się po prostu kolejnym wymienianiem zgromadzonego w pace jedzenia.

- Przepraszam… - odparł wreszcie po kwadransie. - Ale nie chcę znów zawieść swojego pana i musiałem się upewnić, że wszystko czego sobie zażyczył jest świeże i przygotowane… - Wojownik schrupał naprędce kilka pączków, które zdążyły już ostygnąć i nieco stwardnieć. W tym czasie gospodarz odszedł za ladę.
- Co do twoich pytań przyjacielu to… nie wiem. Moja ekipa jest od szukania tego łachmyty, może inni zajęli się szukaniem biżuterii, trzeba by się spytać Dżafara to nasz dowódca. - Wstał od stołu, uśmiechając się przepraszająco. - Na prawdę mi przykro, ale pół dnia tu spędziłem czekając na gotowe… teraz muszę zanieść to do siebie, póki jeszcze ciepłe. Jeśli to nie będzie dla ciebie żaden problem, wpadnij proszę do “Złotopiórego Skowronka”, porozmawiam z resztą, może doradzisz nam co dalej robić, bo na razie to kręcimy się w kółko…

Magik pożegnał się z uśmiechem i poczekał, aż ów ochroniarz wyjdzie. Przez chwilę milczał, pocierając podbródek w zamyśleniu.
- Ta historia wydaje się być… dziurawa. Nie wszystko chyba nam powiedział.
- Cóż… na pewno doszło do kradzieży lub do… honorowej sprawy. Bardzo się denerwował opowiadając o tym Francisie oraz, że nie pozostawił żadnych śladów… w dodatku wyraźnie się obwinia o to co się stało. Najwyraźniej przedstawił na tylko okrojoną wersję oficjalną zdarzeń i nawet alkohol, ani moje cycki, nie rozwiązały mu języka - stwierdziła Chaaya, przyglądając się profilowi ukochanego. Jej szczery uśmiech delikatnie marszczył jej nosek. - Zastanawiam się po co go szukają. Sprawę można by dobrze zatuszować i wyswatać dziewczynę z kimś zaufanym.
- Hmmm… ale wiesz… to nie byle przybytek, ten Skowronek. Nikt tam się nie włamuje tylko dla jednej błyskotki. Chyba, że… to była kradzież na zamówienie. Ale komu mogło zależeć? - zadumał się Jarvis, teoretyzując na głos.
- Teher podlega Zerrikanowi. To takie państwo miasto. Posiada własną gospodarkę, władcę i prawa, ale podczas najazdu na kraj, wojsko należy do sułtanatu - odparła tawaif, wpatrując się w trzy puste kieliszki po alaszu. - Ilość zbrojnych ochraniających jednego kupca, świadczy o tym, że ten nie jest kupcem z urodzenia. Wedle prawa, pierworodny syn obejmuje całym dom, skarb i interesy po swoim ojcu… młodsi zaś, muszą raz do roku wpłacać do rodzinnego skarbca zadatek, w ten sposób spłacają rodziców za swoje wychowanie oraz zabezpieczają ich i najstarszego syna w czasie kryzysu i starości, ale po za tym mogą robić co chcą i gdzie chcą. Myślę, że mamy do czynienia z pomniejszym księciem, a więc zlecenie może wchodzić w rachubę… tak samo jak zwykły pech.
- To musi być wyjątkowy pech, jeśli to naprawdę był złodziej twarzy. - Zatroskał się czarownik i podrapał po podbródku i zerkając na kochankę w końcu zapytał.
- Masz ochotę przy tym powęszyć, tak dla zabawy i ewentualnego długu wdzięczności u księcia?
- Obawiam się, że nie mogę. - Tancerka wyciągnęła prawą rękę spod stołu i przysunęła do siebie wazę z kulkonaleśniczkami. - Wiem, co kryje się między słowami… moja obecność mogłaby zawstydzić tamtejszych mężczyzn, zwłaszcza ojca - mruknęła wesoło, chrupiąc jedną kulkę za drugą. - Ale mogę służyć ci radą i w razie co… tłumaczyć to i owo.
- Bardziej mi chodziło o to… czy chcesz żebym tam zerknął. Nie chciałbym cię zostawić samą z powodu mieszania się w nieswoje sprawy - odparł czule mężczyzna.

Kamala przerwała na chwilę frywolny posiłek i popatrzyła łagodnym spojrzeniem na ukochanego.
- Gdy kobieta zostanie zgwałcona, przynosi wstyd swojej rodzinie… aby odzyskać twarz ojciec może zabić swoją córkę, lub wydać ją za mąż za gwałciciela. Jeśli już czegokolwiek bym chciała… to żeby nie znaleźli tego Francisa żywego - wyjaśniła pogodnie wkładając do ust pączka.
- No właśnie to mnie najbardziej dziwi w tym wszystkim. Gwałt. To raczej głośne działanie. A w przypadku tak dobrego złodzieja... nieprofesjonalne. - Spochmurniał się Jarvis, pogrążając w myślach.
- Nie dowiemy się gdybając… a za chwilę skończy nam się punugulu, gdy jestem głodna robię się agresywna… - upomniała magika kurtyzana, ściągając usta w dzióbek.
- Czasami lubię twoją drapieżność. Więc co robimy… zamawiamy coś do jedzenia, czy idziemy popytać w okolicy tego “Złotopiórego Skowronka”? - Towarzysz zapytał jej wesoło.
- Jeść. Zawsze. I BEZ dzielenia się - zażądała dumnie ślicznotka, krzyżując ręce na piersi i doprowadzając karczmarza do nerwowego czkania, gdy jej biust podsunął się niebezpiecznie wysoko nad granicę materiału.
- Jarvisie… zaczynam żałować, że wybrałam to miejsce na taką sukienkę… czy mogę pożyczyć twój płaszcz?
Przywoływacz zdjął płaszcz i czule otulił nim kochankę.
- Dobrze… więc… zamów dla nas to na co masz ochotę. A po jedzeniu zdecydujemy co dalej.

Kobieta z wdzięcznością przyjęła ubiór, po czym otulając się nim szczelnie, podeszła do baru, by chwilę porozmawiać z Hushejem w śpiewnym pustynnym.
Mężczyzna czuł się o wiele swobodniej, gdy nie widział złotego przedziałka jej dekoltu. Najwyraźniej przywykł do “zagranicznych” strojów jak i zachować, ale tylko do pewnego stopnia.
Wkrótce Sundari wróciła na miejsce, wyraźnie rozpromieniona.
- Zostało mu trochę paneer! To biały ser, ach jak ja dawno go nie jadłam… wolisz zjeść go z ryżem czy z chlebem? - spytała, przysuwając się bliżej siedzącego, kiedy brodacz posprzątał ze stołu brudne naczynia.
- Aćha… w ogóle zapomniałam… powinieneś odwiedzić Dartuna… jutro rano… z czymś na kaca najlepiej. Chyba potrzebuje z kimś pogadać, bo znalazłam go w opłakanym stanie…
- Tak źle? - Podrapał się po brodzie Smoczy Jeździec i zamyślił. - Szkoda, że dziś niedysponowany, bo mógłby nam udzielić informacji jakie gangi działają w okolicy Skowronka.
- Bardzo źle… - przyznała zasmucona Chaaya, przygryzając usta w roztargnieniu. - Cóż… zaprowadziłam go do łóżka i śpiewałam kołysanki, aż nie stracił przytomności, więc jest szansa… że jutro nie będziesz go musiał znowu zaleczać… i błagam… nie pytaj się go o pieniądze. Żadne.
- Dobrze… nie zapytam. Boję się, że odpowiedź niespecjalnie, by mi się spodobała - obiecał czarownik, przyglądając się zatroskany Dholiance.
- Naprawdę bardzo cię przepraszam… Gdybym wiedziała, że się tak załamie… - Tawaif zgarbiła się na ławie, wyraźnie zawstydzona swoimi postępkami.

W między czasie przyszedł karczmarz z tacą, na której był talerz puszystego ryżu, tacka z płaskimi chlebkami, oraz dwie miski zupo-polewko-czegoś.
- Chciałam się tylko odegrać… trochę zgnębić, to wszystko - szepnęła cicho, gdy gospodarz wrócił na swoje miejsce, życząc im smacznego.
- I ci się udało. - Westchnął cicho chłopak i pogłaskał ją czule po włosach. - Nie przejmuj się tym. My mężczyźni bywamy twardzi. Przejdzie mu.
Bardka wygięła usta w podkówkę, ale kiwnęła głową na znak, że przyjęła do wiadomości jego zapewnienia.
- Nie jest ostre… za bardzo - zmieniła temat, biorąc drewnianą i lekko płaską łyżkę, upijając z niej od razu trochę sosu. Od znajomego smaku wszelkie troski poszły precz i Chaaya uśmiechnęła się nieśmiało do miski.
- Możesz mnie pokarmić, jeśli to poprawi ci humor - zaproponował żartem jej kochanek.
- Nie podpuszczaj mnie jamun… - Zaśmiała się cicho dziewczyna. - Jedz póki ciepłe.
Jarvis zabrał się za ostrożne jedzenie.
- Dobrze…
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-10-2018 o 13:11.
abishai jest offline