Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2018, 20:15   #181
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Para zjadła więc w ciszy i we względnym skupieniu. Tancerka wyglądała dość zabawnie w męskim płaszczu, co i rusz gubiąc dłonie w przydługich rękawach. Okrycie to jednak sprawiało, że ich podpity gospodarz czuł się nieco pewniej w ich towarzystwie. Nie zważając więc na swoją niewygodę, dziewczyna dzielnie walczyła ze zwojami materiału, ani razu się nie skarżąc.
Po odebraniu pustych naczyń Kamala ponownie coś zamówiła, wymieniając się z karczmarzem kwiecistymi podziękowaniami.
Do Jarvisa dopiero teraz dotarło, że ostatnim razem to on składał wszystkie zamówienia. Kobietom nie wypadało się odzywać do obcych mężczyzn. Czyżby więc zmuszając tawaif do konwersacji popełnił nieświadomy nietakt?
Mógł się tylko domyślać, gdyż jego ukochana nie dała po sobie niczego poznać… i jedynie nieco zażenowany i przyparty do muru karczmarz, zdawał się potwierdzać jego przypuszczenia.
Cóż… pozostaje zwalić wszystko na alkohol, który nieco zamglił jego zdolności do podejmowania dobrych decyzji.

- Nie mają dziś niestety gulab jamun, za to ulepili laddu, przyniesie ci na spróbunek, razem z sokiem ze świeżego granatu i mięty. - Sundari odprowadziła wzrokiem ciężko człapiącego Hushejna, po czym oparła się plecami wygodnie o oparcie ławy. Jej palce skubały bezwiednie mankiety płaszcza, gdy sunęła spojrzeniem po pustej sali.
Zbliżało się późne popołudnie, za niedługo pustynny lud wyruszy ze swoich siedzib w poszukiwaniu miejsca na obiad, a więc niedługo nie będą się już cieszyć względną prywatnością.
Tymczasem kucht wrócił z tacą, na której spoczywała patera z… znowu pączkami? i dwoma kielichami ciemnego, karminowego płynu przyozdobionego listkami mięty oraz korą cynamonu.
- Wygląda smacznie… - skłamał gładko czarownik, przyglądając się owym… kulkom. Co jednak nie przeszkodziło w zabraniu się do posiłku. Bądź co bądź nie zwykł kaprysić przy posiłkach.

Jak szybko mógł zaobserwować, ów deser miał tylko kształt wspólny z pączkami, a same “ciastko” nie było ciastkiem. Gdy mag wziął kulkę do ręki, była ona cięższa i bardziej zwarta… lub zbita w sobie. Po ostrożnym nadgryzieniu okazała się krucha i sypka, jakby zrobiona była… z mokrego piasku.
Cokolwiek to było na szczęście nie chrzęściło międzyzębami i było słodkie, nieco orzechowe… może mączne i zdecydowanie maślane. Nie zmieniało to jednak faktu, że po zjedzeniu jednego takiego laddu Jarvisowi zrobiło się sucho w ustach.
Szczęściem mieli sok…
...bardzo zdradliwy, bo cierpki aż język stawał kołkiem w gardle. Od kiedy granat tak smakował?
O dziwo siedzącej obok bardce nie straszna była, ani suchość, ani cierpkość… bo żwawo pochłaniała jednego “nie-pączka” za drugim, wesoło kręcąc żuchwami.
Przywoływacz tak sprawny nie był, więc jadł powoli i ostrożnie. Kęs za kęsem, zerkając na kurtyzanę, kiedy do tawerny nadciądali coraz to nowi klienci.

Zaczęło się niewinnie, najpierw dwójka zasuszonych staruszków… później wielopokoleniowa rodzina, łącząca, aż dziewięciu osobników, następne mieszane trio składające się z białej szermierki, czaroskórego wojownika i kakaowego maga.
Dholianka szybko więc musiała pilnować swojego spojrzenia, które “wdzięcznie” wlepiła w blat stołu, jakby to było coś najciekawszego w świecie.
Po siódmym laddu zaprzestała się opychać, bo i świadkowie byli skorzy do wyliczania każdego łakocia jaki w siebie wcisnęła, siorbała więc smętnie sok, wpatrując się ukradkiem w jedzącego obok mężczyznę… może samej odliczając jego strawę?
~ Idziemy? ~ zaproponował telepatycznie jej kochanek, przyspieszając jedzenie swojej porcji i udając obojętność podczas rozglądania się dookoła.
~ Ty płacisz... ~ odparła mu niespotykanie szybko złotoskóra, wstając żwawo od stołu.
Trzy kobiety piastujące na kolanach małe berbecie, bardzo szybko zaczęły do siebie szeptać, nie spuszczając wzroku ze ślicznookiej tancerki, która postawiła kołnierz płaszcza, chcąc się ukryć przed złym okiem.
~ Poczekam na zewnątrz… tu jest za duszno. ~ Skłamała nie bacząc na przyłapanie, po czym ruszyła do drzwi stukając cicho obcasami o podłogę, co tylko wzburzyło trzy kumoszki jeszcze bardziej. Siedzący przy nich mąż musiał uciszać ostrym “sziiiszaniem”, bo ich plotkarstwo przyciągało coraz więcej, na nie same, uwagi.

Jarvis odczekał, aż dziewczyna wyszła, dopiero wtedy zapłacił gospodarzowi. Odczekał chwilę i ruszył powolnym krokiem, nonszalancko i dumnie. Jakby rzucał wyzwanie. Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się szukając kochanki wzrokiem.
Chaaya stała nad kanałem, wpatrując się w zakwitłą wodę. Gdyby nie ładna buźka i staranna fryzura, z tej odległości można było wziąć ją za typa lubiącego napadać panny w zaułku, obscenicznie się przed nimi odkrywając. Może czas było zainwestować w inny płaszcz? A może… to tylko tawaif tak w nim wyglądała z racji swojej drobnej postury?
Nadzieja matką głupich, ale w coś trzeba było wierzyć.
~ Chodźmy przyjrzeć się temu “Skowronkowi”... zanim udamy się do diablęcia ~ zaproponował czule magik, podchodząc bardki.
~ Aż tak cię to nurtuje? ~ Kobieta brzmiała nieco przekornie, tylko nie do końca było wiadomo komu na ten przekór robiła. ~ Dziękuję za płaszcz ~ odparła, zdejmując wierzchnie ubranie.
~ Zaciekawiło mnie. Zaintrygowało ~ wyjaśnił Jeździec, uśmiechając się ciepło. ~ A ciebie?
~ Kupiec czy złodziej? ~ Kamala spytała czupurnie, oddając płaszcz właścicielowi. ~ Niezależnie czy to sprawa gwałtu, czy zwykłej grabieży… ludzie z pustyni to… honorowi i zacietrzewieni w sobie, uparci jak osły, skurczybyki, którzy lubią pomiatać innymi, ale nie lubią gdy ktoś nimi pomiata. Więc, nie… mnie to nie zaintrygowało. Ja to w pełni rozumiem.
~ Tutejsi też uważają za sprytniejszych niż są w rzeczywistości i lubią się mścić na tych, którzy ich oszukali. Zwłaszcza elity takie są ~ odparł telepatycznie czarownik i spoglądając na Sundari dodał. ~ A rozejrzenie się to jeszcze nie angażowanie się w sprawę.
~ Hai, hai… czyli idziemy sprawdzić tawernę. ~ Dziewczyna nie zamierzała odbijać piłeczki, co było dosyć dziwne. ~ To prowadź gdzie teraz...bo ja się nie znam na mieście.


Najkrótsza droga prowadziła do gondoli, następnie kanałem w dół… później w górę… jakiś tuzin zakrętów i zawrotów i… w końcu znaleźli się na obrzeżach bogatej dzielnicy, tutejszej ‘arystokracji’.
Tu panny jak i kawalerowie przypominali wyglądem rajskie ptaszki, które ubarwiły swe piórka w pstrokate barwy wiecznych godów.
Kochankowie przygotowani na romantyczną kolację idealnie wpasowywali się w te otoczenie. Wprawdzie to Chaaya robiła za pawia, a Jarvis za przepiórkę, ale tutaj i tak nikt nie zwracał na nich uwagi. Każdy pilnował własnego nosa lub ewnentualnie potencjalnego, dzisiejszego partnera do nocnych uciech.
Tutejsze restauracje przyciągały przepychem i ogołacały ze wszelkiego złota, każdą nieuważną sakiewkę jaka się napatoczyła. I choć otoczenie było kuszące dla wszelakiej maści złodziejaszków, to ilość mijanych patroli straży miejskiej, dawała jasne przesłanki, kto tu rządził na ulicy. A w zasadzie nie kto… a co.
Prawo. Mniej lub bardziej przyjazne obywatelom, lecz niemal zawsze cechujące bezpieczeństwo.
Nie było tu dzieci w obdartych ubraniach, ani żadnych pijaczków, gondolierzy byli ubrani jak przyboczna straż królewska, dookoła przechadzali się ochroniarze, arystokraci, szlachcianie i nowobogaccy mieszczanie, których stać było na nieco ekstrawagancji. Nawet kapłani z okolicznych świątynek prezentowali się godnie, jeśli nie przesadnie. Ścieżki były zamiecione, okna wymyte, latarnie wypolerowane, elewacje kamienic zachwycały barwą niczym świeżo spod pędzla. Nawet krzaczki były przystrzyżone i okiełznane, a gołębie tłuste i leniwe.

“Złotopióry Skowronek” był jakieś dziesięć minut drogi od granicy z dzielnicą kupiecką. Budynek porażał ogromem i bielą kamienia z którego został zbudowany.
Wszystkie drzwi, filary i okiennice rzeźbione były w motywach roślinnych. Przywoływacz dostrzegł nad każdym potencjalnym wejściem do środka magiczne glify, wyryte i wymalowane złotą i czarną farbą. Nie do przegapienia, acz… również nie do odczytania, przynajmniej dla niego.
Przy bramie wejściowej stało czterech stróżów. Wszyscy byli uzbrojeni w miecze, a dwóch z nich dodatkowo w misterne kusze automatyczne. A każdy z nich miał przy pasie dwa różnie oznaczone magazynki. Jedne ze zwyczajnymi bełtami, drugie ze specjalnie spreparowanymi osikowymi kołkami na “wyjątkowe okazje”. Chmurnym spojrzeniem przeczesywali okolicę z nikim nie rozmawiając, ani wzajemnie się nie rozpraszając. Gdy tylko ktoś wzbudzał w nich złe odczucia, obserwowany był i wręcz niematerialnie odpędzany z okolicy, czwórką gniewnie wpatrujących się w niego oczu.
Czarownik znał na tyle swoje miasto, by domyślać się, że pod płaszczykiem prawa kryje się opieka jakiejś potężnej wampirzej rodziny. Zapewne jednego z tych najpotężniejszych rodów… obecnej nieumarłej elity miasta.
- Wygląda ślicznie… i drogo - ocenił na głos, rozglądając się. - To nie miejsce dla gangów, więc złodziej musiał przybyć z zewnątrz. Ktoś tu musiał zlecić tą robotę. Wedrzeć się do takiego skarbca i ukraść jeden przedmiot… to marnotrawstwo włożonego wysiłku, nie uważasz?
Kurtyzana wpatrywała się w olśniewająco białą budowlę jak w trudny do odgadnięcia obrazek.
- Ale dlaczego skowronek? I to złotopióry… skowronki są małe i pięknie śpiewają… a to… to już bardziej albatrosa przypomina. - Dziewczyna skupiła się na całkowicie innym aspekcie zaistniałej kompozycji, wyraźnie główkując nad sensem nazwy przybytku.
- Jest opowieść o złotym słowiku. Który łączy piękno zewnętrzne z wewnętrznym… złote pióra ze ślicznym głosem. Niektórym osobom może nie podobać się, że czasem brzydkie opakowanie kryje coś pięknego… i że szary słowik pięknie śpiewa. Może ta nazwa jest nawiązaniem do słowika idealnego. Który jest piękny i ma cudny głos? - zadumał się mężczyzna, pocierając podbródek. - Wampiry są strasznie próżnymi istotami.

~ Elfy też ~ wtrącił Starzec znienacka.
- Smoki też… zwłaszcza czerwone, prawdziwie zadufane w sobie dupki o nijakim guście - dodała jak gdyby nigdy nic Kamala, przyglądając się jednemu z ochroniarzy, który zdążył ją już wyhaczyć wzrokiem. Bardka wzięła kochanka pod rękę, nieznacznie wtulając policzek w jego ramię, przy jednoczesnym podjęciu wyzwania na natarczywą obserwację.
- Jakoś… nie pasuje mi to powiązanie z pięknem… jest mocno na wyrost…
~ Ktoś nie potrafi okazać wdzięczności za łaskawie udzielaną mu wiedzę ~ fuknął obrażony smok.
- To konkurs mierzenia… “męskich przydatków”. Każdy wampirzy ród pokazuje swą potęgę poprzez bogactwo siedzib i nieruchomości podległych mu rodzin kupieckich. Przepych jest tu przedkładany nad dobry gust - wyjaśniał Jarvis gdy przechodzili dookoła budynku. Przyglądał mu się poprawiając okulary na nosie. - Jak byś… uciekła z tego budynku? Którą drogą?
Kamienica zewsząd otoczona była wodą, jedyne widoczne wejście drogą lądową znajdowało się od bramy głównej. Ściany były na tyle gładkie, że nawet pająk miałby problem z wejściem po niej na górę, ale w oknach nie było krat.
- Hm… teleportowałabym się… ale tu nie można tego robić - odezwała się po namyśle Sundari, pokazując palcem na oglifowaną okiennicę.
- Są jeszcze strażnicy z kuszami. Także w nocy, którzy z pewnością zauważyliby każdego kto się wspina po ścianie, dzięki pajęczej wspinaczce. Najprościej by się było dostać pod przebraniem i wyjść tak samo. Ale przecież… - zadumał się Smoczy Jeździec. - … z pewnością stróże znają z twarzy całą obsługę hotelu. Może jako gość?
- Zostałby chyba zauważony przez straż w środku… - zaczęła towarzysząca mu kobieta, pocierając policzkiem o ramię rozmówcy. - ...ciężka sprawa. To miejsce wydaje się nie do zdobycia… ktoś musiał mieć poważny powód, by zlecić komuś włamanie się, nie chcę nawet wiedzieć ile to kosztowało.

- Nie masz wrażenia, że nie powiedziano nam prawdy? Albo… nie powiedziano nam całej prawdy? - zadumał się mag.
- Jestem pewna, że nie powiedziano nam wszystkiego… - obruszyła się złotoskóra, pusząc jak perliczka. - Kto normalny opowiadałby nieznajomym swoje haniebne, bardziej lub mniej, sekrety? Scenariuszy jest wiele… tylko chodźmy stąd, bo się na mnie gapią, jeszcze chwila, a coś im powiem.
Faktycznie… teraz już dwóch strażników “odpędzało” Dholiankę natarczywym wrokiem.
- Ten cały złodziej mógł wcale nie być złodziejem… córka mogła go najzupełniej w świecie obdarować drogocenną pamiątką, a gdy sprawa wyszła na jaw, wymyśliła bajkę o napadzie. O! Albo do włamania w ogóle nie doszło, bo delikwenta zaprosiła lub wpuściła, bo się w nim na przykład zadurzyła. Mogli też słudzy zgubić bagaż podczas podróży i teraz strażnicy szukają Francisa Widmo. Lub sam kupiec przegrał błyskotki w karty i teraz dla zmylenia wściekłej córki i żony, rozpowiada plotki. Jak widzisz możliwości jest bez liku. Złodziej mógł działać na zlecenie, lub całkowicie przypadkiem wybrał sobie czas i miejsce na szalone grabieże lub gwałty lub jedno i drugie. Mogło być ich dwóch, mógł być kobietą, albo z wykształcenia czarodziejem…
- No cóż… zajmiemy się tym jutro. Teraz czas się spotkać z Axamanderem, potem ta randka, a potem… zamierzam pochwycić cię, porwać i wykorzystać sytuację w lubieżny sposób. - Przywoływacz wymruczał cicho wprost do ucha tancerki.

“Znooowu? Ech...czy jemu się nie nudzi?” zaprotestowała gniewnie Deewani.
“Taki jest już los dziwki, czego ty znowu marudzisz?” Laboni przebudziła się z lekkiego letargu w jaki wpadła, gdy nie była potrzebna maskom.
“No bo to można jajo znieść z nudy. Ciągle musimy się tylko pieprzyć i pieprzyć.”
“Aiyaa! Wyrażaj się!” zapiszczała oburzona Nimfetka.
“Jakie znowu jajo? A co ty kura jesteś?” zaskrzeczała babka.
“Będę mówić co mi się podoba! I jak to jakie jajo… oczywiście, że SMOCZE!”
“O nie…” westchnęło kilka panien. “Ona dalej z tym smokiem… A cicho, daj dziecku pomarzyć… A ja to co? Co z moimi marzeniami? A gówno, nie ciskaj się i ty!”
“Smocze… chyba SROCZE!” żachnęła się matrona. “Jak ci się tu nie podoba to wracaj do tego starego dziada.”
“A żebyś wiedziała, że wrócę!” Zapowietrzyła się łobuzica.
“No to idź i nie wracaj. Muł ci na drogę!”
“Przecież ty tam ukiśniesz z nudy!” Umrao była wielce niepocieszona, że straci kompankę do pyskowania.
“Nie prędzej niż z tym tu…” fuknęło młode dziewczę, gotowe iść i nie wracać, choćby skały nauczyły się czarować.
“No nie powiem, by był duszą towarzystwa, ale…” Zaczęła erotyczna emanacja.
“Nie obchodzi mnie jego penis! Nic a nic… niech se go trzyma w spodniach, co mi do tego…”
“Aćha, aćha… no co ty… Dewa-Deewani… ale, że do Starca? Na prawdę? A co z Ranveerem?” Widząc, że tancerki nie da się przegadać, zmysłowa maska postanowiła wyciągnąć ostatni atut z pomiędzy swoich jędrnych piersi.
“Ranveer nigdzie się nie wybiera… a F...F...FFF...Starzec jest o niebo ciekawszy od Jarvisa.”
“Ale się z nim pokłóciłaś…” wtrąciła rozbawiona, stara raszpla, rechocąc jak ropucha.
Maska pisnęła jakby została zaskoczona nagłym klapsem i poczęła wizgać i jęczeć wściekła, że ktoś przypomniał jej o tak ważnym szczególe.
“Idź, idź do niego… na kolanach najlepiej” sarknęła babka, a zacietrzewiona łobuzica skrzeczała jak nadeptywana żaba, nie ruszając się ze swojego miejsca “dowodzenia”.
~ Wszystkie żeście się pokłóciły. Bando gdaczących perliczek. Co wy sobie myślicie, że ja jestem podobny do waszych byłych gachów, żeby żebrać o wasze zainteresowanie?! ~ ryknąl głośno czerwonołuski. ~ Zapominacie o całej sytuacji. Jedyny powód dla którego nie siedzicie w ciemnicy wspomnień i nie patrzycie jak ja chodzę w waszym ciele, wynika z tego z mojej łaskawo...
“ŻE JESTEŚ LENIWY!” wytknęła gromko chłopczyca.
~ Gówno prawda. Te delikatne kobiece ciałko nie wytrzymuje zbyt długo mojego majestatu i słabnie za szybko ~ prychnął gniewnie smok, zdradzając prawdziwe przyczyny rzadkiego przejmowania kontroli nad ciałem tawaif.
“Srata tata ty stara, wyliniała jaszczurko! Wolisz spać i wspominać swoją potęgę, zamiast palić i grabić…”
“I zabawiać Deewani” wtrąciła Laboni.
“Właśnie!... CO? NIEEE!!!” Zawstydziła się pannica.
“Ararara… chyba się kłócą… nie lubię jak się ktoś kłóci… kłótnie są nie wporz…”
“Na litość bogów Nimfetko, weż ty się czasem przymknij…” Umrao była wielce niepocieszona, że ktoś próbował odebrać jej sposobność na dobrą, starą rozrywkę.
Cichy szloch i łkanie świadczyły, że eteryczka, przyjęła krytykę do serca. Jak zwykle zresztą zbyt dosadnie.
~ Żadna z was nie zasłużyła na smoczy język i jego pieszczotę ~ syknął gniewnie Czerwony.
Babka tylko wybuchła niepohamowanym śmiechem, przy wtórze płaczu, odgłosów obrzydzenia i westchnień rozczarowania pozostałych masek.
Dyskusja była skończona. Deewani została tam gdzie była, ku uciesze erotycznej koleżanki i swojemu załamaniu.

- To w takim razie… musimy popłynąć do Czerwonego Karła? Albo małego… albo… no… jakiegoś tam karła, znasz taką karczmę? - zapytała jak gdyby nigdy nic Chaaya.
- Kojarzę gdzie jest… ale ledwo. Byłem w tamtej okolicy kilka razy za młodu. W samej karczmie chyba nie. - Zadumał się czarownik.
- Czy to… porządne miejsce? - dopytywała się bardka, nieznacznie miętosząc rąbek od falbanki rękawiczki. Kobieta może i umiała zapanować nad swoją mimiką i głosem, ale nie potrafiła w pełni stłumić swojej podświadomości.
Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, martwiła się owym spotkaniem z “panem o rozwidlonym języku”.
- Nie wiem… chyba tak… pół na pół. Ani nie skandalicznie, ani.. nie miejsce dla grzecznych panienek z dobrego domu. - Sięgnął pamięcią mężczyzna, drapiąc po podbródku i spoglądając podejrzliwie spytał. - Czemu o to pytasz?
- O co pytam? - Kobieta odpowiedziała z udawanym zdziwieniem, choć uwagę skupioną miała na swoim biuście, lub raczeej dekolcie, który próbowała nieco… zredukować. Niestety gdy naciągnęła tkaninę na jedną pierś, odsłaniała drugą, a gdy próbowała to naprawić, wracała do punktu wyjścia.
- Chodźmy już… booo się spóźnimy. - Prędzej chciała mieć to już z głowy, ale głośno się to tego nie przyznawała.
- Zawsze możemy pójść byś się przebrała, jeśli czujesz się nieswojo - odparł czule mag, przyglądając się z rozbawieniem staraniom kochanki.
- Zwar… - Kamala z automatu chciała nakrzyczeć na partnera, lecz zbladła nieco i popatrzyła zlękniona prosto w jego oczy. - Nie podobam ci się… prawda. - To było stwierdzenie, niż pytanie.
- Nie… raczej… staram się nie ulec pokusie fantazjowaniu o tobie… wyglądasz jak kusząca pokusa. Wcielenie niewinności w zmysłowym ciele i stroju. Skonsumuj mnie… to słyszę w głowie, gdy na ciebie patrzę - rzekł bardzo cicho, nachylając się ku niej. - Jak skończymy rozmowę z Axamanderem, to wynajmiemy pierwszy lepszy pokoik i przekonasz się jak bardzo mi się podobasz w tej sukni.

Para łanich oczu w pełnym ciszy skupieniu wpatrywały w przywoływacza, przeszywając goniemal na wylot. Sprawdzała go… wcale się z tym nie kryjąc, aż ciarki przechodziły na samą myśl co… i ile… mogła z niego wyczytać Sundari.
- Aiyaa… - Tawaif zakryła jeden policzek, uśmiechając się łagodnie i w zawstydzeniu. Najwyraźniej test został zdany, lub wybuch wściekłej furii (lub czego innego) został oddalony w terminie. - Nie możemy… nie, nie - mruknęła, schylając głowę i ruszając powoli w stronę gondol, mocniej przytulając ramię towarzysza.
- Nie możemy… co nie znaczy, że nie chcę… - wyszeptał jej do ucha Jarvis. - Jesteś zachwycająca niczym… szkarłatna żmijka. I pewnie równie niebezpieczna.

“Bleee porzygam się…” zakomunikowała zniesmaczona Deewani.
“Tylko celuj pawiem tak, by trafić na głowę Nimfetki…” stwierdziła beznamiętnie Umrao.
“Babciu, babciuuu…” Czując zagrożenie nieśmiała dziewuszka szukała ukojenia we wspomnieniu opiekunki, lecz jak zwykle się przeliczyła.
“Ile razy mam ci powtarzać, aż dotrze do tego twojego pustego łba… nie jestem twoją babcią!” huknęła matrona, wzbudzając kolejną falę szlochów i łkania.
“Bleee nadal mi nie dobrze…” burknęła cicho chłopczyca.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline