Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2018, 01:28   #643
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie, dopóki życie jest śmiertelne. Nic nigdy nie było na zawsze, zwłaszcza gdy trudniło się zawodem związanym z wojną i cierpieniem, oraz znajdowało pośrodku konfliktu zbrojnego w czasie jednej wielkiej niewiadomej. Obejmując Tony’ego, trzymając kurczowo jego mundurową bluzę, bawiąc się bezmyślnie troczkami od przeciwdeszczowego płaszcza, Alice w sercu czuła pustkę. Zimna, czarna dziura powiększała się w postępie geometrycznym, powoli wypełniając niewielkie ciało aż pod czubek rudej grzywki. Pusta skorupa uśmiechała się jednak, żartowała. Obiecywała obco brzmiącym głosem, że wszystko będzie dobrze. Jeszcze się spotkają, już niedługo. Tylko Runnerzy coś załatwią, a potem wrócą. Do siebie - ona i on.
Udawała brak lęku, pogodę ducha, prosiła aby on uważał tak samo, jak on prosił o to ją… oboje jednak wiedzieli że w praktyce wyjdzie jak zwykle. W tym również byli podobni: dwumetrowy Pazur i półtorametrowa lekarka. Robili co musiało zostać zrobione, kładąc własne dobro na bok, bo tak trzeba.
- Też cię kocham tato… - objęła go ostatni raz, gubiąc dwa uderzenia serca, zaś rozłąkę fizyczną odczuwając na podobieństwo ciosu w żołądek. Ciężko szło nie myśleć o prostej, mało skomplikowanej prawdzie: właśnie mogli widzieć się po raz ostatni i to w chwili, kiedy wreszcie się odnaleźli. Jedna doba - tyle udało się im dla siebie wyrwać. Parę godzin pełnych radości, smutku, śmiechu, goryczy… wspólnego życia we dwójkę, gdy świat nabiera nagle barw i intensywności dzięki przezywaniu go z drugą osobą.
- Ty również na siebie uważaj. Pamiętaj proszę o zmianie opatrunku i dbaj o resztę… jeśli nie wrócimy do jutra znajdź Kate. Jest dobrym lekarzem… i dobrym człowiekiem. Pozdrów ją ode mnie - dopowiedziała, gdy czyjeś ręce porwały ją do góry, prosto na transporter. Uśmiechała się czule, z nadzieją, a pod maską spokoju czuła ból pękającego serca. Oboje znali tę grę aż za dobrze. Żegnając się lepiej zapamiętać uśmiech na twarzy na najbliższej osoby, niż potok łez oraz jawny strach. Tak prościej, pamiętać to co dobre, gdyż pamięć pozostawała czasem jedynym czynnikiem utrzymującym umysł człowieka w ryzach i niepozwalającym do końca zwariować.

Jeszcze chwilę, szybko blednące plamy twarzy, nieco rozmazane ruchy dłoni, ledwo widoczna sylwetka, wreszcie zamazany cień już prawie nie do odróżnienia na tle lejącej się z nieba kurtyny deszczu. Wreszcie został tylko warkot silnika pojazdu, zgrzyt gąsienic i wstrząsy kanciastego pudła jakim podróżowali. Wewnątrz pudła było prawie idealnie ciemno. Ciemności rozjarzały głównie ogniki papierosów. Słychać było czasem urwane przekleństwo czy jęk gdy ktoś uderzył głową o ścianki tego pudła. Jechali głównie w takt wywrzaskiwanych przez Nixa komend. Siedząc przy górnym włazie musiał krzyczeć nachylając się w stronę włazu by załoga wewnątrz mogła go usłyszeć i przekazać kierującemu we wnęce Guido kierunek jazdy. Pazur za dużo jednak się nie nakrzyczał bo kazał jechać główną drogą aż powie by skręcać.

Jechali więc tą główną drogą co dla osób wewnątrz było dość abstrakcyjne. Widzieli bowiem tylko albo czerń nieba nad sobą albo czasem jakieś mijane konary przydrożnych drzew. Za to wewnątrz tak nie wiało, padało tylko przy rufie przez otwarty właz aż wreszcie jeszcze działały grzejniki co pozwalały chociaż przytulić się do czegoś ciepłego. Naturalnie para Bliźniaków umiała się ustawić i skitrała sobie miejsce gdzie te grzejniki działały a nawet pomiędzy sobą znaleźli miejsce dla rudowłosej lekarki.
- Siadaj i zajaraj. Bo ci nos odmarznie i jak będziesz wyglądać? - Hektor skorzystał z tego, że Paul posuwał w bok jakiegoś innego Runnera by zrobić dla niej miejsce i wsadził jej w wargi swój papieros.

- Pewnie kurwa niesymetrycznie. - odparł białas sapiąc bo coś chyba nie szło kolegi z bandy przepchnąć tak lekko.

Sprawdzało się powiedzenie, że kto jak kto, ale para Słoneczek wypłynie na powierzchnię nieważne jaka burza toczyła okolicę. Widząc ich zamazane mrokiem sylwetki Savage kierowała się bardziej na dźwięk ich głosów, ostrożnie posuwając ciało do przodu aż znalazła się w odpowiedniej odległości. Z ulgą przypadła do grzejnika, od razu przytykając do niego zgrabiałe dłonie, które już chyba zapomniały co to znaczy pełne czucie.
- Dziękuję skarbie - wymamrotała, przyjmując papierosa i zaraz zaciągnęła się chciwie, jakby chmura dymu mogła ukryć wszelkie troski. - Jestem wzruszona waszą troską, niestety odmrożeń nie jest tak łatwo się nabawić. Trzeba przejść parę etapów - uogólniła, darując parze komediantów przydługi wykład medyczny, bo i po co? W końcu miała tyle nie gadać kosmicznych bzdur dla dobra psychicznego swego oraz reszty rodziny - Wpierw dany fragment, w tym przypadku nos, sinieje, potem czernieje. Wdaje się gangrena, czyli martwica… a na koniec dopiero odpada. Prędzej zapalenie płuc, grypa. Ewentualnie w odwodzie choroba świętego wita patrząc co tu się ostatnio wyprawia - dokończyła z czymś na kształt żartu, przekręcając głowę i kładąc ją Hektorowi gdzieś na wysokości bicepsa. Policzek załaskotała mokra skórzana kurtka.. ale i tak było dobrze.

- Wiesz, po ciemku to wszyscy kolorowi są czarni. To trzeba uważać. Nawet nie zauważysz jak ci coś zacznie czernieć. Chwila moment i już czegoś nie masz. Tak to już z nimi jest. - Paul odezwał się tonem znawcy z drugiego boku Alice. Gdzieś obok z ciemności dobiegły krótkie śmiechy i chichoty z tego słabo zakamuflowanego przytyku. Drugi z Bliźniaków oczywiście nie mógł puścić tej zniewagi płazem.

- No tak, tak typowe, on się na tym zna i wie o czym mówi. O tym odpadaniu. Jemu już dawno wszystko co miało odpaść to odpadło. Zresztą jak co drugiemu białasowi. No nie to co u nas, południowców. Chcesz sprawdzić? Mówię ci pierwszorzędny towar. - Latynos gładko przeszedł do kontrataku i drążenia standardowego brzytewkowego tematu. W efekcie kolejnej potyczki w tej niekończącej się bliźniakowej wojnie przez wnętrze transportera rozeszła się kolejna fala śmiechów i buczenia. W końcu u Runnerów biali byli w zdecydowanej większości nad wszystkimi innymi nacjami.

Ciężkie westchnienie lekarki miało w sobie tyle powagi, że w żaden sposób nie mogło być poważne. Trzymała jednak fason, nie wychodząc z roli bycia małą, rudą upierdliwością z kosmosu. Zresztą w ciemnej puszce amfibii, jadąc na teren objęty działaniami zbrojnymi, po ciężkiej przeprawie z tworami Molocha… cóż. Każdy zasługiwał na chwilę oddechu, oderwania o problemów na rzecz zwykłego śmiechu.
- Hektor, skarbie - powiedziała powoli, unosząc kark aby móc spojrzeć do góry, gdzie ciemna plama twarzy Latynosa. Uśmiechnęła się do tego uprzejmie, ostatkiem sił hamując parsknięcie - Doskonale wiem co tam masz,ba! Mam to nawet udokumentowane - pokiwała karkiem zgadzając się z wypowiadanymi słowami - Fotorelacja, dla potomnych… tylko wiesz. Zimno było kiedy ściągaliście ciuchy tam na postoju. Nie wiem czy chciałbyś, aby ewentualni potomni ujrzeli akurat ten moment i rozmiar twojego oprzyrządowania. Pamiętasz co mówiłam o mechanizmie obronnym kurczenia?

- Jakiego kurczenia? O czym ty nawijasz Brzytewka? Mi się nic nie kurczy. Ani nic nie odpada.
- Hektor zdawał się kompletnie nie tracić rezonu. Można było odnieść wrażenie, że większość jak nie wszyscy pasażerowie wewnątrz odbijającego się na drodze pudła aluminium przysłuchują się z ciekawością rozmowie. Co było możliwe gdyż nikt inny w tej chwili nie rozmawiał. A jak już to tak, że i tak nie było go słychać więc na jedno wychodziło.

Wtedy z zewnątrz Pazur krzyknął, że trzeba skręcić. Polecenie powtórzono i po chwili maszyna rzeczywiście nieprzyjemnie zgrzytnęła robiąc zakręt. Całkiem inaczej niż pojazd kołowy, brakowało mu tej płynności i gracji kołówki. W zamian przypominało to nieprzyjemne szarpnięcie całym pojazdem na boki i zaraz potem w tył gdy maszyna po wirażu szarpnęła do przodu wznawiając podróż w nieznane. Teraz musieli jechać przez jakiś las bo nad otwartym, górnym włazem cały czas było widać jakieś czubki drzew. Czarne na tle nieco mniej czarnego nieba. Tylko deszcz nadal lał tak samo.

- Szkoda, że musieliśmy zabrać Plakatowego. No ja rozumiem Czachę, jest kozacka no ale on? To już ta focza ze snajperą byłaby fajniejsza. Nie wiem czemu nie mogliśmy jej zabrać zamiast niego. - Paul zwierzył się ze swoich przemyśleń patrząc przez kanciasty otwór w dachu pojazdu gdzie jednym z cieni był pewnie Nix a gdzieś obok pewnie była Czacha. Ale w tych warunkach nie dało się rozpoznać kto jest kto.

- Kurczenia przyrodzenia w ujemnych temperaturach otoczenia - Brzytewka bardzo chętnie wyjaśniła nieścisłość, klepiąc się wymownie po klapie kurtki - Mam wszystko udokumentowane, ale nie martw się. To całkowicie normalne, chociaż ten odprysk koło lewego jądra dałabym do przebadania pod kątem zmian nowotworowych - nagle spoważniała, przecierając twarz wierzchem dłoni. Potem nastąpiło szarpnięcie przez które niewielkim ciałem zarzuciło i wylądowało na drugim Bliźniaku, tym jaśniejszym.
- Paul kochanie - lekarka zwróciła się do niego równie uprzejmie co do jego brata - Nix jest porządnym, dobrze wyszkolonym żołnierzem, na którym można polegać. Oddany sprawie, sprawny motorycznie ponad średnia uliczną. Do tego sympatyczny, zabawny i teraz to część rodziny, więc czy przypadkiem… nie brał udziału w akcji na kutry? - zadała pytanie by zaraz sama na nie odpowiedzieć - Nie stchórzył, nie posikał sie w spodnie. Wykonał z Milly powierzone im zadanie, dał radę. Daleko mu do szczekacza, woli czyny. Moglibyście więc, tak dla higieny mentalnej i wykazując niezmierzone pokłady empatii tkwiące w was, o czym jestem szczerze przekonana, zdobyć się na ten tytaniczny wysiłek i zająć się czymś konstruktywnym, miast wałkowaniem tego samego tematu nie bacząc na zmianę perspektywy? Byłabym niezmiernie wdzięczna - zakończyła z uśmiechem.

Obydwaj Bliźniacy na jakiś czas zamilkli. Zupełnie jakby wcale nie było po ich myśli to co Brzytewka wygaduje.
- Widzisz co narobiłeś? Dogadały się. To przez ciebie. Teraz obie go bronią. - Hektor w końcu nie wytrzymał i nerwowym ruchem odpalając kolejnego skręta zwrócił się do swojego kumpla. Nawet bez widoczności twarzy i wzroku wszyscy wewnątrz zgrzytającego pudła wiedzieli, że mówi właśnie do niego.

- To przez niego. Jest taki żałosny, że je na litość bierze. I głupieją od tego. Na pewno to to… - Paul też zaciągnął się swoim skrętem gdy próbował wyjaśnić zachowanie dziewczyn gdy chodziło o Pazura.

Nie wiadomo ile by to jeszcze trwało bo maszyną znowu wierzgnęło, po chwili jeszcze raz i w końcu się zatrzymała. Guido odwrócił się do wnętrza wozu i zawołał
- Dojechaliśmy! Odpinać łodzie! No już, jeszcze z godzina przez same jezioro zejdzie! A świt już tuż tuż! - ponaglił bandę i przez blachy przeszły odgłosy uderzeń od butów, kroków i dłoni gdy ludzie zeskakiwali z wozu i próbowali uwinąć się z powierzonym zadaniem jak najszybciej. - Za jedną fajkę chcę mieć obie łodzie na wodzie! - krzyknął do nich kierowca transportera i jednocześnie szef bandy. I rzeczywiście przez pomruk silnika dało się dostrzec mały ogienek z zapalniczki lub zapałki który odpalił skręta.

Rodzina spięła się i zaraz wewnątrz i na zewnątrz metalowej puszki zaczął się ruch. Alice starała się skulić w miejscu, dając szansę na wygodniejsze przejście koło siebie. Czekała cierpliwie aż gangerzy wyjdą w mrok nocy - ci którzy byli w stanie pracować. Ranna para komediantów raczej nie kwalifikowała się do robót siłowych.
- A nie wpadliście na pomysł, że widzimy w nim to, czego wy tak usilnie staracie się nie dostrzec? - spytała niby Słoneczek, ale reszta i tak słyszała.

- No to fakt. Właśnie przecież cały czas o tym mówię. - zgodził się zaskakująco zgodnie Latynos wydmuchując przez zęby dym. Musiał przepuścić Guido który minął ich mrucząc coś, że nic stąd nie widzi. Wspiął się na dach pudła na gąsienicach i sądząc po odgłosach na stojąco coś obserwował.

- Nie, no właśnie chujowo mówisz. Jak zwykle. Wszyscy widzimy to samo tylko one inaczej reagują. Wiesz, jak taki zmokły kociak, i laski zaraz sikają po nogach, że taki słodki i żałosny. No a my jak jesteśmy prawdziwymi facetami, znaczy to to może tak nie do końca, no to widzimy z nim sprawę we właściwy sposób. - Paul skorzystał z okazji, że się w transporterze zrobiło nieco puściej to wyciągnął do przodu nogi na ile mu się udało. Pod tym ruchem jego butów słychać było jak pluska woda jaka zebrała się na dnie wozu.

- On też jest prawdziwym facetem. Fakt potwierdzony… w ubraniu i bez - dziewczyna parsknęła, aby spoważnieć zaraz potem - Nie nosi naszej kurtki, rozumiem. Zna się na paru rzeczach… to też ogarniam. Ale nie jest wrogiem, stoi po naszej stronie. Teraz został mężem Milly. Słuchajcie - ściszyła głos, obserwując otwór pod sufitem przez który przeszła jej lepsza połowa - Na pewno by się ucieszyła, gdybyście z niego zeszli choć trochę. Wiadomo nigdy nie będzie tak zacny jak ktoś od nas, przykładowo wy - zwróciła się do rozmówców bezpośrednio, wodząc oczami od jednej sylwetki do drugiej - Jednak mamy teraz tyle na głowie, że zdjęcie choć jednego problemu będzie niczym zbawienie. Milly też będzie lżej, gdy nie będzie musiała co chwila latać między wami i pilnować abyście się nie pożarli za bardzo. Czy wielkim nietaktem będzie jeśli poproszę was o pomoc z pudłami? - zmieniła nagle temat o sto osiemdziesiąt stopni, wskazując na pakunki na ławce.
- Tata podzielił się z nami żywnością i lekami… są bardzo ciężkie, a wiecie jak to u mnie wygląda z noszeniem - skrzywiła się nieznacznie - Sama nie dam rady ich podnieść. Pomożecie proszę?

- A gdzie chcesz je przenosić? Przecież zostajemy tutaj aż do Bunkra. Chyba, że to pudło się wcześniej rozkraczy.
- Bliźniacy zdawali się znacznie bardziej skorzy to podjęcia nowego wątku niż kontynuowania starego. Z zewnątrz przez pomruk zostawionego na jałowym biegu silnika który nieco trzęsł transporterem i wdzierał się denerwująco w uszy nawet na tak leniwych obrotach dało się słyszeć chlupoty, stukania, ponaglające głosy ludzkie, nawoływania i przekleństwa. Wszyscy zdawali się śpieszyć tam na zewnątrz.

- To nie płyniemy łodziami? - tym razem w głosie leakrki dało się słyszeć niepewność i zagubienie. Podrapała się po nosie, by finalnie wzruszyć ramionami - Myślałam że po to Kłaczek kazał je odpinać… bo się przesiadamy. - odkaszlnęła nawet nie próbując kryć zakłopotania - Cóż… chyba to będzie najwygodniejsza opcja, na pewno skoro właśnie ją Guido zastosował i… wygłupiłam się, no nie? - dokończyła godząc się z losem. Nie pierwszy i nie ostatni raz waliła gafę, chłopaki zapewne już się przyzwyczaili.

- Bo za mało jarasz. I za bardzo się przejmujesz. Miej wyjebane a będzie ci dane. - latynoski Bliźniak uspokojony zmianą tematu i nastroju rozmowy podzielił się z młodszą funfelą mądrością, życiową z detroickich ulic.

- Noo… - Paul ograniczył się do krótkiego potwierdzenia pozwalając sobie wydmuchnąć długą, leniwą smugę gandziowego zielska. Z zewnątrz pośród głosów dało się rozróżnić głosy Guido i Nixa. Widocznie rozmawiali o czymś ale nie dało się zrozumieć o czym. Po odgłosach i głosach z zewnątrz dało się poznać, że pierwsza łódź już musiała kołysać się na falach.

Wedle bliźniakowej filozofii remedium na rude bolączki było równie proste, co bezbolesne: więcej jarania, mniej trosk, lecz jak osiągnąć stan constans, gdy w okolicy świstały kule i trwała wojna?
- Kocham was - mruknęła cicho, wzdychając ciężko. Podniosła się z ławki, patrząc gdzieś do góry, choć nie wiedziała w sumie na co i niewiele ja to obchodziło - Nie da się nie przejmować kimś kogo się kocha, to nielogiczne i niewykonalne - przerwała, biorąc porządny nikotynowy wdech i zaraz potrząsnęła głową, transportując swoje półtora metra pod właz.
- Potrzebujecie… ekhem - powiedziała do pary na włazie. Szybko jednak się zmitygowała, zanim słowo “pomoc” zawisło w powietrzu. Kiepska była z Alice pomoc, przynajmniej pod kątem fizycznym przy pracach manualnych innych niż leczenie - Wszystko w porządku?

- Chuja widać.
- odpowiedział niezadowolony Guido i wyrzucił peta gdzieś za burtę wozu. Poszybował kometą aż zniknął w ciemnościach. Mafioz spojrzał gdzieś w bok a reszta chłopaków musiała już naszykować i długą łódź bo dali znać odpowiednimi krzykami. Szef kazał wsiadać i na transporterze teraz zrobiło się już całkiem luźno gdy nadmiar gangerów wrócił znowu do łodzi, podobnie jak to miało miejsce na rzecznym odcinku powrotu z bagien.

Czarnowłosy mężczyzna w skórzanej kurtce schylił się nad włazem i zeskoczył do środka.
- Zbieramy się! Pokierujcie mnie bo z tyłu to już w ogóle nic nie widzę w tym pudle! - krzyknął do tych nielicznych co zostali na dachu transportera. Odpowiedziały mu potwierdzające okrzyki gdy on w tym czasie złapał swoją żonę i położył swoje dłonie na jej ramionach. - A ty uważaj. Nie zgub mi się znowu. Będzie trochę bujać, ale nie przejmuj się, jak płynęliśmy tutaj to wydawało się, że lada chwila to pudło pójdzie na dno. To tylko tak buja, nic więcej. Jeszcze tylko to jezioro, a potem już jesteśmy u siebie. Na Wyspie będziemy mogli odpocząć. Ale jeszcze kawałek. Jeszcze ostatni kawałek. Jeszcze nie teraz. - powiedział trzymając ją mocno za ramiona i patrząc z góry na jej twarz. Pochylał ją w prawie całkowitych ciemnościach więc Alice z trudem widziała nieco jaśniejszy owal jego twarzy. I to jak patrzyła kątem oka bo na wprost wzrok zdawał się rozmywać obraz jakimiś ciemnymi plamami.
- Trzymaj się Alice, jeszcze tylko kawałek. - powiedział jeszcze ciszej i zbliżył swoją twarz do jej twarzy by ją pocałować. Pocałunek przeszedł w objęcie gdy przytulił do siebie mniejsze ciało i tak chwilę stali, w deszczu pod otwartym włazem transportera w milczeniu, pośród jarających się ogników papierosów po bokach i odgłosach dobiegających z zewnątrz. Jedna magiczna minuta, kiedy świat zgapił i przez garść sekund pozwolił na normalność w miejsce chaosu.

Dotyk, ciepło i słowa - bliskość zbierana na zapas, upewniająca że to co wyczyniają ma sens. Pozostała część rodziny nie przeszkadzała, nie komentowała ani nie wyrażała oburzenia bądź pogardy. Traktowali ich jak coś normalnego... chyba też już przywykli.
- Nie martw się, dam radę. Damy radę. Uda się... tylko bądź obok i nigdzie nie odchodź- dziewczyna odszeptała, gładząc zarośnięty policzek u góry. Czułość i miłość w oczekiwaniu na wojnę.

W końcu doszło do środka wyraźny okrzyk, że gotowe. Mąż więc puścił żonę, schylił się i po omacku wrócił do swojej wnęki kierowcy. Chwilę potem silnik zwiększył obroty i maszyna znów ruszyła do przodu. Przez chwilę wydawało się, że gdzieś spada, runie w dół nie wiadomo jak głęboko ale zaraz rozległ się odgłos potężnej fali i maszyna zwolniła. Znów dało się wyczuć i usłyszeć odgłos fal uderzających o burty. Lekarka usiadła na miejscu między parą komediantów, trzymając się kurczowo ich obu to naraz, to na zmianę, zależało od stopnia bujania. Uśmiechała się i żartowała. Pusta skorupa, z czernią rozlaną wewnątrz klatki piersiowej. Obiecywała obco brzmiącym głosem, że wszystko będzie dobrze... tylko jak to osiągnąć? Savage jeszcze nie wiedziała, lecz jedno było pewne - odpowiedź na owe kluczowe pytanie musiała znaleźć szybko. Póki jeszcze mieli dla kogo walczyć i dla kogo się starać.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline