Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2018, 11:07   #288
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
TRIPLE KAY

Płynął, czy też raczej brodził starając się utrzymać w rozsądnej odległości od linii brzegowej. Dwa razy przeleciał nad nim pojazd obcych, ale nie zwracał uwagi na unoszącego się na fali wrestlera. Dobrze. Bardzo dobrze.

Niestety. W zasięgu wzroku nie zauważył żadnej łodzi. Poza jedną, która dryfowała paląc się i kopcąc jakąś mile od niego. Wyraźnie kosmici walili d wszystkich pojazdów, które chciały opuścić wyspę ignorując – jak na razie – ludzi w wodzie.

Triple czekał ciesząc się, że Dom Marzeń i Koszmarów realizowano gdzieś w ciepłych krajach, gdzie woda była przyjemna i nie groziła mu hipotermia.
Nic się nie działo. Nic mu nie zagrażało a ludzie prowadzeni przez plażę w stronę wiszącego nad wyspą pojazdu zniknęli z jego oczu. Pozostała jedynie pusty, piaszczysty brzeg, na którym walały się resztki infrastruktury i leżały pojedyncze ciała tych, którzy zginęli podczas ucieczki. Reszta została poprowadzona w stronę wiszącego UFO.

W tym czasie, gdy Triple Kay brodził w wodzie, słońce wstało na dobre. Zaczął się nowy dzień odsłaniając dymy i pożary nad wyspą. Ciemne kłęby dymu unosiły się przynajmniej w kilkunastu miejscach nad okolicą, w tym nad hotelem i lasem, nad którym nadal kręciły się pojazdy kosmitów wyglądające jak latające, mechaniczne kalmary lub ośmiornice.

MARK

Mark zaszył się w lesie. Znalazł sobie kryjówkę i z niepokojem obserwował aktywność najeźdźców nad swoją głową. Co chwila jakiś mackowaty pojazd przelatywał nad dżunglą. Z niektórych kosmici coś wyrzucali, co spadało gdzieś w lesie. Mark nie miał pojęcia, co to takiego, ale wolał nie sprawdzać. Instynkt i rozsądek były ze sobą wyjątkowo zgodne – należało trzymać się z daleka od wszystkiego, co pochodziło od mackowatych obcych.

Siadł więc, pod jakimś drzewem, zmęczony i nagle taki jakoś pozbawiony sił. Wiedział, że to spływa z niego adrenalina. Nadal był pobudzony, ale brak wrogów w pobliżu usypiał jego czujność, powodował, że organizm zbierał siły do kolejnego zrywu, chociaż Mark miał nadzieję, że już nie będzie zmuszony uciekać lub walczyć. Że kosmici zostawią w spokoju zagubioną w lesie ludzką jednostkę.

Chciało mu się pić i jeść, ale na razie te potrzeby musiały zostać zepchnięte na drugi plan.

Czekał, ukryty w lesie, na rozwój wydarzeń. A międzyczasie zrobiło się naprawdę jasno.

Obudził się nowy dzień.

APRIL

April przekradła się do pierwszego domostwa. Nie musiała się włamywać, bo drzwi były otwarte na pełną szerokość. W progu ujrzała krew, ale – gdy weszła ostrożnie do środka – niewielkie mieszkanie okazało się puste. Należało raczej do ubogiej rodziny. Ale miało dość dobrze zaopatrzoną lodówkę – znalazła w niej napoje gazowane w puszkach, wodę mineralną, mięso, ryby, owoce, warzywa, a w kuchni batoniki, makarony, ryż – zapasy na kilkuosobową rodzinę, na cały dzień. Mogła spokojnie zaspokoić pragnienie i głód. Chociaż na mięso nie miała ochoty czując smród krwi, który wypełnił powietrze nad miasteczkiem gdzie obcy zrzucali pozostałości po ludziach, którzy nadal unosili się w powietrze i znikali we wnętrzu pojazdu.

Usiadła na miejscu, które wydawało się jej najbezpieczniejsze, z bronią pod ręką i czekała obserwując dominujący nad okolicą pojazd kosmitów. „Matkę”, jak zaczęła nazywać go w myślach.

Zrobiło się jasno. Wstał nowy dzień.

PHIL

Phil nie miał sił aby wstać i chociażby oddalić się od świecącego „jaja” obcych. Przesunął się tylko tak, aby mieć obiekt na oku i być osłoniętym w razie, gdyby okazało się, że to bomba i siedział dalej w krzakach, zbierając siły, gdyby okazało się, że znów będzie musiał uciekać.

Kiedy zrobiło się już dość jasno ujrzał nagle, jak obiekt wydaje z siebie dziwny dźwięk a potem odpala jakieś silniki, czy inne gówno i …. wwierca się w ziemię. Jak jakiś robal, maskując za sobą wygrzebaną dziurę.

Phil przełknął ślinę przez wysuszone gardło i poczuł lekka ulgę, z drugiej jednak strony strach ściskał mu jądra zimnym dreszczem niepewności. Co to było? Bomba, która ma dostać się do serca planety? Sygnalizator? Detektor?

Czymkolwiek to było, w tym momencie przestało być ważne.

ALICJA i FRANK

Frank strzelił, mierząc drżącą ręką do stwora. Siła wystrzału o mało nie urwała mu ręki, a huk kuli opuszczającej lufę o mało nie rozerwał bębenków Alicji.
Frank celował w oko, ale osłabiona ręka nie utrzymała ciężaru broni i kula poleciała gdzieś w bok. W pole trzciny cukrowej lub w ziemię, to nie miało znaczenia.

Na oddanie drugiego strzału nie mieli już czas, a Frank nie miał już sił. Alicja szarpnęła go, ale po przejściu dwóch, trzech kroków, że Frank opóźnia ją nawet bardziej niż zapłakane, wyjące niemiłosiernie dziecko. Szybko przekalkulowała szanse i wyszło jej, że wlokąc na pół bezwładnego mężczyznę ma szanse mniejsze, niż gdy go teraz w tym momencie porzuci.

Zaryzykowała jeszcze kilka kroków. Frank w tym czasie uniósł dłoń ponownie, chociaż ręka trzęsła mu się jak w febrze i wtedy Alicja go puściła, widząc że mackowate bydle i co gorsza – przemienieni przez niego ludzie, w tym Dixie, są tuż obok nich.

Youtuber upadł na ziemię a internetowa modelka popędziła przed siebie, byle dalej od tego koszmaru i niechybnej śmierci. Zostawiła Franka i przyczepiona do jego nogi jak pijawka smarkulę.

Frank upadł, przewalił się – w tempie schorowanego żółwia na plecy i wymierzył w stronę pierwszej osoby, która do niego podeszła. To była Dixie. Z twarzą, którą oblepiała szara, zastygająca w skorupę maź, z oczami pokrytymi bielmem śmierci. Strzelił i tym razem trafił. Widział, jak kula wbija się w czaszkę dziewczyny i wyrywa z niej kości i tę biało-szarą masę. Dixie upadła, uwolniona od koszmaru niekończącej się agonii, a potem macka kosmity wbiła się w ciało Franka i ten wrzasnął z bólu i wypuścił broń z ręki.

Alicja usłyszała jego krzyk, ale nie obejrzała się za siebie. Dopadła do linii drzew i krzaków i czepiając się rekami ziemi, nie zważając na to, że zrywa sobie paznokcie wspięła się na wzgórze, zagłębiła w las. Na pół obłąkana z grozy, potknęła się i stoczyła w dół, wylądowała w jakiejś dziurze, poderwała z niej i pobiegła dalej. W rozpaczliwym, zwierzęcym pragnieniu ocalenia swojego życia.
W końcu zabrakło jej sił – padła gdzieś, w jakiś krzakach, dość blisko miasta nad którym górował okręt obcych. Ogromny statek kosmiczny na którego pokład jakaś siła zasysała ludzi, a potem wyrzucała ich szczątki w rzece krwi i niezmielonych resztek. Ten widok kaskady czerwieni wylewający się na nie tak odległe miasto wyłączył świadomość Alicji. Zastygła w krzakach, w których upadła, bezwiednie rozdzierając brudnymi dłońmi miękką ziemię, jak przerażone zwierzątko usiłujące wygrzebać sobie bezpieczną norę.

JACK, FAITH

Płynęli, wyduszając ze skuterów tyle, ile tylko się dało. Było jednak oczywiste, że nie uda się im zwiać przed polującym na nich pojazdem obcych. Pierwszy błąd popełnił Jack ale, jak się później okazało, błąd ten uratował mu życie. Przynajmniej na chwilę.

Prowadzony przez byłego gliniarza skuter trafił na ukrytą pod falami skałę, a mężczyzna wyleciał w powietrze i robiąc efektowne, ale całkiem przypadkowe salto, wpadł do wody. Faith nawet tego nie zauważyła, kontynuując ucieczkę. Kiedy smuga lasera zagotowała wodę przed nią, a dziewczyna wjechała w rozpyloną, gorącą ciecz, z bólu i szoku puściła kierownicę. Jej skuter rozbił się o przybrzeżne skały, a ona znalazła się pod wodą.

Przez chwilę oboje walczyli z morzem. Starając się nie utonąć w końcu wynurzyli na powierzchnię i popłynęli w stronę przybrzeżnych skał.

Ścigający ich kosmita zawrócił – może uznał, że zginęli, a może stracił nimi zainteresowanie – w sumie nie było to ważne. Wystarczyło, że mieli możliwość wydostania się na skalisty w tym miejscu brzeg gdzie mokrzy, zmęczeni, posiniaczeni i lekko poparzenie (w przypadku Faith) mogli złapać oddech.

I wtedy zobaczyli, że ogromy statek zawieszony nad miastem zalśnił jasno, jakby coś za chwilę miało się zmienić. Przerażeni, sami nie wiedzieli czemu, mieli tylko tyle sił, by spojrzeć w niebo i leżeć na brzegu.

WSZYSCY

Okręt „Matka” obcych unoszący się nad miastem zakończył załadunek. Ludzie zostali przetransportowani na jego pokład, a to, co z nich pozostało – wylane na miasto. Morze krwi i kawałków ciał zalało ulice, popłynęło rynsztokami, chodnikami, zamieniając niegdyś atrakcyjnie turystyczne miejsce w scenę rodem z horroru rzeźnika.

Pozostałe pojazdy „kalmary” i „ośmiornice” również zniknęły w jego wnętrzu, poza nielicznymi, które zaczęły wirować wokół „Matki”.

A potem, bez ostrzeżenia, UFO wystrzeliło w dół wiązkę skwierczącej, jaskrawej energii, która uderzyła w miasto pod nim.

Huknęło, jakby ktoś zrzucił bombę atomową. Niszczycielska fala uderzeniowa – ziemi, gruzu i energii – rozlała się w promieniu kilku kilometrów, burząc i rozrywając na kawałki tych, którym udało się przetrwać krwawe łowy.

April ukrywała się najbliżej UFO. Nie miała szans. Zmieniła się w kawałki mięsa, które przemieszane z innymi resztkami, pomknęły dalej.

Zginęła również Alicja, którą fala uderzeniowa dopadła dwie sekundy później, porywając z ziemi, unosząc ze sobą i roztrzaskując ciało przerażonej modelki o drzewa. Siła uderzenia dosłownie rozerwała piękną niegdyś kobietę na kawałki, a jej szczątki pomknęły dalej wraz z milionem innych śmieci – organicznych i nieorganicznych.

Triple Kay miał szczęście. Ocalał, chociaż zasypały go odłamki i śmieci, a fala uderzeniowa wcisnęła w dno. Prawie utonął, lecz kiedy się ocknął leżał na plaży, pośród resztek i szczątków miasta i wybrzeża – jakimś cudem żywy.

Przeżyli również ukryci w lesie Mark i Phil, chociaż kiedy obcy zniszczyli miasto i fala uderzeniowa dotarła do dżungli łamiąc drzewa jak zapałki, obaj myśleli, że umrą. Kuląc się, wrzeszczeli w rozpaczliwym odruchu przerażonego zwierzęcia, a gdy zabrakło im sił na krzyki a z nieba przestał opadać na nich deszcz mniejszych szczątków ludzi i domów, i kiedy otworzyli oczy zorientowali się, że znajdowali się pośród szczątków lasu, zasypanego kawałkami blach, kartonów, szmat, cegieł i gruzu, – z których jakimś cudem, żaden ich nie trafił. Żyli.

Także Faith i Jack przetrwali salwę, znajdowali się bowiem na tyle daleko od miejsca ataku, że falę uderzeniową poczuli jedynie jako ciepły, huczący wiatr, który przetoczył się nad nimi zarzucając drobnymi śmieciami, pyłem i czymś co mogło być skroploną krwią.

Okręt „Matka” poderwał się w niebo i z hukiem zniknął gdzieś, zapewne ulatując ponad atmosferę, a reszta mniejszych pojazdów podążyła za nim zostawiając na wyspie jedynie zgliszcza i grozę oraz nielicznych ocalonych – takich jak szczęściarze z Domu Marzeń i Koszmarów. Po największym mieście na wyspie pozostał jedynie krater o średnicy dwóch i pół kilometra, do którego wdzierała się z hukiem spienionych fal woda Morza Karaibskiego.

EPILOG

Spotkali się szukając pożywienia i wody w porozrzucanych po plaży barach i budynkach.

Atak na wyspę przetrwało zaledwie kilkudziesięciu ludzi – turystów, miejscowych i uczestników show.

Ocaleni zgromadzili się w niewielkim hotelu próbując zrozumieć, co się wydarzyło. Zagubieni i przerażeni z nadzieją wyczekiwali jakiś informacji ze świata i w końcu je otrzymali. Nie był to dobre informacje.

Atak obcych uderzył w całą Ziemię. W większe i mniejsze miasta. Ludność została zdziesiątkowana, zmasakrowana, a większość miast zburzono atakami podobnymi do tego, jaki unicestwił miasto na wyspie. Struktury państw, nawet mocarstw takich jak Stany Zjednoczone, zostały rozszarpane na strzępy.

Świat zmienił się nie do poznania, a nieliczni, którzy przeżyli koszmarne kilka godzin z przerażeniem wpatrywali się w niebo zastanawiając, czym były bestie, które sprowadziły zagładę, jakie były ich intencje i – najważniejsze – czy zamierzały wrócić.

Ale to były pytania, na które odpowiedź ci którzy przeżyli, a więc: Jack, Faith, Triple Kay, Mark, Phil i Kelly – jak na razie nie uzyskali odpowiedzi. I chyba woleli jej ni uzyskać.

Ziemia została zaatakowana i pokonana w ciągu kilku zaledwie godzin. A ludzie z panów świata stali się rozbitkami. Nikt tego nie wiedział, ale na Ziemi przeżyło zaledwie kilkanaście procent populacji, głównie mieszkańców prowincji i terenów słabiej zurbanizowanych. A gdzieś tam, w gwiazdach, okrutne istoty, być może, wpatrywały się w błękitną planetę jak … no właśnie kto? Hodowcy bydła rzeźnego? Konkwistadorzy? Myśliwi?

W gruncie rzeczy te pytania nie miały już znaczenia. Stały się czymś o czym lepiej było nie myśleć.

A odpowiedź na nie byłaby zupełnie inną opowieścią.


KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-09-2018 o 11:59.
Armiel jest offline