Crom nie był bogiem, który zwracał uwagę na poczynania swoich wyznawców. Ten ponury i okrutny byt gdzieś ponad zamglonymi, niezmierzonymi połaciami cymmeryjskich wrzosowisk wolał oglądać kołujące sokoły i wsłuchiwać się w wycie lodowatego wichru z północy niż odpowiadać na modły swoich barbarzyńskich wyznawców. Tym razem jednak spojrzał przychylnym okiem na przemierzającego tarantyjskie katakumby Cymmeryjczyka. A może był to łut losu…
Miecz zatoczył srebrzysty łuk…
Constantus zaskoczony, że Areon zdołał oprzeć się jego zaklęciu ze zdumienia szeroko otworzył oczy i zaczął ponawiać zaklęcie. Nie zdążył. Ostrze Cymmeryjczyka dosięgło jego ciała, po kolei tnąc ramię i klatkę piersiową. Z głębokiej rany trysnęła krew. Z ust kapłana zamiast słów inkantacji wyrwał się przeraźliwy wrzask bólu. Constantus padł na podłogę, z przerażeniem patrząc na górującego nad nim barbarzyńcę.
Weteran-ochroniarz trzymał przerażonego Arslana gotów go zabić i z niepokojem wpatrywał się w swojego pryncypała. Nadanidus był wyraźnie skołowany. Kim byli ci ludzie w podziemiach? Dlaczego jego gwardia leżała wymordowana na podłodze? I gdzie był Constantus? Coś w tłumaczeniu Stygijczyka mu się nie podobało. Z pewnością było tu zbyt wiele zbiegów okoliczności. Lord mrugnął oczami. Podjął decyzję.
-
Zabij go – syknął do Taspiusa, a sam podniósł w górę miecz i z refleksem, jakiego nie można się było spodziewać po jego tuszy, zaatakował Makhara.
Ostatnio edytowane przez xeper : 04-09-2018 o 07:03.