Porządny kopniak w drzwi nie załatwił sprawy, dopiero dwa strzały w zamek pozwoliły zawitać do królestwa pilotów. A ci musieli mieć żelazne nerwy, bo nawet nie drgnął na fotelach. Tylko głowy chyliły im się nienaturalnie w stronę skrętu samolotu.
Szybka lustracja upewniła, że nikt nie czai się w zakamarkach kabiny. Choć jeśli ktoś tu wszedł mimo zamkniętych drzwi mógłby pewnie i się ukryć.
Dla formalności John sprawdził pilotów, mieli skręcone karki. Fachowa robota. Samolot coraz bardziej się pochylał i kierował dziób ku ziemi. Może była szansa wyciągnąć samolot… tyle, że co potem.
Nagle John usłyszał koło siebie szczęk interkomu i:
- Kapitanie co się dzieje? Tom, Ben odpowiedzcie. - Głos należał do Kimberly.
Raf zaczął szukać spadochronów. Piktogramy na szafkach były jednoznaczne. Gdy wyciągał drugi spadochron usłyszał głos z dalszej części samolotu. Tam gdzie jeszcze nie byli. Ostrożnie położył spadochron i ruszył ku drzwiom. Wtedy usłyszał wyraźnie:
- Kapitanie co się dzieje? Tom, Ben odpowiedzcie. - Głos należał do Kimberly. Włosy stanęły dziennikarzowi na karku. Powoli obejrzał się. Związana i zakneblowana Kimberly leżała na korytarzu obok szafki z której wypadła. Przytrzymał się ściany, gdy samolot jeszcze bardziej się przechylił. Samolot czy… poczuł ciążącą mu w żołądku wypitą niedawno kawę. A potem usłyszał męski głos z dalszych pomieszczeń:
- Oni cię nie słyszą kochanie.
A potem równie mądre co znamionujące zaskoczenie słowo Kimberly:
- Co?