| - Przynajmniej wiemy już czyje są te trebusze. Ale boję się teraz o dzieci… Zostawić je w rękach ludzi to jedno, ale gobliny to inna sprawa. Biegnijmy do dzwonnika, załatwmy tę sprawę i wracajmy. Albo się rozdzielmy - rzekła kapłanka, mimowolnie czyszcząc maczugę z krwi. - Dobrze się czujesz, Auroro? Gratuluję ci przemiany! Nie znam się może na tym, ale pierwszorzędna jak dla mnie - dodała, uśmiechając się kojąco.
Aurora spojrzała na truchło worga, któremu jako pająk odgryzła kawałek łba. Na samą myśl o tym druidce zrobiło się niedobrze.
- Dzię… dzięk. - odparła, starając nie osunąć się przy tym na nogach pod wpływem targających nią emocji.
- Dasz radę sama chodzić czy powinnam ci pomóc przez jakiś czas? - spytała aasimarka.
- Dam, dam… Co prawda znowu mam tylko dwie nogi, ale powinnam sobie dać z nimi radę - druidka odparła, uspokajając się nieco.
- Uff, było blisko - westchnął kobold - Znowu przerośnięte pająki? Nie nabrałaś niechęci po ostatnim razie? - zachichotał, lecz ponownie spoważniał, dodając - Choćmy czym prędzej do tej wieży i zwijajmy się stąd.
- Do walki z takim? Owszem, ale w sumie dzięki tamtemu doświadczeniu, wiem do czego taki pająk jest zdolny i jak te zdolności wykorzystać. - Aurora odpowiedziała na pytanie kobolda. - I racja, ogarnijmy tą wieżę jak najszybciej, bo nie chciałabym znowu natknąć się na te “pieski”.
- To było świetne. - Daivyn z uznaniem pokiwał głową. - Jeszcze trochę i polubię pająki. - Wytarł ostrze miecza w sierść worga. - Świątynia i dzwonnik, czy wieża? - usiłował wyjaśnić rozbieżności między propozycją Alladien a pozostałej dwójki.
- Pewnie parę goblinów pilnuje, by biedak dzwonił i dzwonił - dodał. - A może to nie trebusze, tylko gobliny wynajęły jakiegoś olbrzyma? - spytał, jako że używające machin oblężniczych gobliny jakoś nie mieściły mu się w głowie.
- Dzwonnik. Zwyczajnie dzwonnik. Po to tu przyszliśmy, z całym szacunkiem - westchnęła aasimarka. - I jak dla mnie to trebusze. Te kamienie raczej wyglądają na takie, co musiały lecieć po łuku, a kto miota kamienie po takim łuku? No i dzieci razem z niedźwieżukami pewnie coś by o gigantach wspominały.
W końcu zobaczyliście fronton świątyni. Dwie rzeźby przedstawiające bogów zwróciły waszą owuwagę. Pierwsza, przedstawiała znajomą już z grobowca kobietę trzymającą łuk w jednym ręku, a w drugim sękaty, pokrzywiony w kilku miejscach kij. Jednak kaptur jej szaty był tym razem opuszczony, a czapa lub hełm z rogami jelenia zdobiły jej głowę, podkreślając surowość zasępionej twarzy, którą artysta jakby dodatkowo chciał podkreślić.
Drugie bóstwo było męskie. Odziany w szaty mężczyzna, trzymający znak wschodzącego słońca wyglądał Alladien na znanego jej Ixiona, ale zauważała w rytach pewne różnice. Być może był to Halav, lub Zvirchev... ale czy owe bóstwa Traladan mogły mieć cokolwiek wspólnego z waszymi bóstwami, to był raczej problem dla teologów, nie awanturników. Drewniany budynek miał podwójne odrzwia, otwarte teraz na oścież. W ciemności widzieliście poprzewracane ławy, podwyższenie stanowiące rodzaj sanktum, a za nim drewniane schody prowadzące zapewne na dzwonnicę. Hałas był w tej chwili już ogłuszający.
Aurora pierwsza weszła na kręte, drewniane schody na dzwonnicę, przechodząc pomiędzy porozbijanymi ławkami. Tu i ówdzie walały się kępy siana, najpewniej z rozprutych sienników, bo ich skrawki zaścielały podłogę. Zamknięte drzwi po obu stronach głównej nawy najpewniej były jakimiś pomieszczeniami dla kapłanów.
Schody wyszły w końcu na dzwonnicę. Elfka stanęła zaskoczona, widząc przedziwny widok.
Dwa gobliny, uwieszone na linie od dzwonu po prostu się bawiły, albo być może nie były w stanie przerwać zabawy. Ale jednak chyba autentycznie sprawiało im to radochę.
- Jeaaaaa! Beedo buja! - wrzeszczał jeden - Juhuuuuu! Vark też! - wrzeszczeli jeden przez drugiego i huśtali się na linie, nie zwracając uwagi ani na was, ani na nic innego. Najpewniej ich małe móżdżki były już całkowicie otępione hałasem.
- Ja nie wierzę… Mnie już chyba nic w życiu nie zdziwi… - powiedziała zszokowana druidka wpatrując się w nietypowy obrazek.
Których to słów idący za nią Daivyn z oczywistych powodów nie usłyszał. Dotknął ramienia elfki, by przyciągnąć jej uwagę, po czym sięgnął po miecz.
- Ty lewego, ja prawego? - Do słów dodał odpowiednie gesty. - Czy ich zostawimy...? - Wskazał na dziewczynę i siebie, po czym pokazał na schody. W odpowiedzi Aurora wyciągnęła sejmitar.
Elfy skoczyły ku nieświadomym swego losu goblinom, którzy w ostatniej chwili zorientowali się jakie niebezpieczeństwo im grozi. Obaj zeskoczyli ze sznura dzwonu, i próbowali dopaść leżącej na podłodze broni. Błysnął miecz elfa i szabla druidki, trysnęła czarna jucha i po chwili oba gobliny leżały na podłodze dzwonnicy z porozcinanymi żyłami.
Daivyn szybko przejrzał tobołki byłych dzwonników, po czym ruszył po schodach na dół.
W pierwszym tobołku znajdowały się trzy puste fiolki, z korkami na których wytrawiono jakiś kościelny symbol. Najpewniej znajdowała się tam woda święcona, w obecnej chwili fiolki zostały opróżniona. Elf wyciągnął także “Bieda skrzynkę” bo tak było oznaczone to znalezisko, zawierające piętnaście srebrnych monet z podobizną jakiegoś nobila, i trzydzieści siedem miedziaków z symbolem kłosa.
Drugi tobołek wydawał się nieco cięższy, ale poza bezwartościowymi bibelotami w stylu dziurawego buta, pękniętej, pustej butelki bez denka, czy kawałka pękniętej nogi od krzesła, elf znalazł symbol przedstawiający kobietę z łukiem i laską, misternie zdobiony i trzy kawałki kadzidła, nietknięte i nieużywane. W międzyczasie dzwon, na którym bujały się dwa gobliny powoli zatrzymał się, milknąc.
Puste fiolki nie były Daivynowi do niczego potrzebne, podobnie jak i kadzidło, jednak elf postanowił je zabrać, podobnie jak i symbol, przedstawiający (zapewne) Petrę. Miał zamiar całe to "bogactwo" wcisnąć kapłance, która - jego zdaniem - powinna z tego zrobić lepszy użytek, niż on czy gobliny. Pieniądze natomiast schował do sakiewki, z zamiarem podzielenia się nimi w późniejszym terminie. Miał też nadzieję, że na monetach znajdą się jakieś napisy, które pozwolą im się zorientować, w jakież to krańce świata trafili.
Po chwili doszedł do wniosku, że podobne informacje mogli już dawno temu wyciągnąć z dzieci. Tyle tylko, że nikt nie pomyślał o takim drobiazgu…
- Skoro już sprawdziliśmy kto stał za wprawieniem dzwonów w ruch, to może wrócimy sprawdzić co z naszym “znajdkami”? - zapytała Aurora.
- Im szybciej, tym lepiej - odparł Daivyn, ruszajac po schodach w dół.
- I jak? - spytała kapłanka, widząc schodzące elfy. - Szybko wam to poszło.
- Dwa gobliny urządziły sobie huśtawkę - wyjaśnił Daivyn. - Wybiliśmy im z głowy takie zabawy - dodał. - Mam coś dla ciebie, ale to później. Teraz chyba idziemy po dzieci i w drogę, jak najdalej stąd.
Aasimarka skinęła jedynie głową na znak, że rozumie.
- Mówiłam, że to nie będzie żadna goblińska pułapka. To sprytne maszkary, ale za głupie na takie rzeczy. Niestety… Maruderzy jakich wielu na wojnie, co nie?
- Sprawdzę, czy czasem ktoś się jeszcze nie chowa w tej świątyni - powiedział Daivyn, gdy już się znaleźli na parterze. - Ludzie czasami mają dziwaczne zachowania.
Jak się okazało, nikt nie schował się pod łóżkiem ani w szafie, by w tym "bezpiecznym" miejscu przeczekać całe zamieszanie.
Po opuszczeniu świątyni Daivyn pospiesznie dołączył do pozostałych.
- No to możemy poinformować naszych podopiecznych, jak wygląda sytuacja w wiosce - powiedział, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu ewentualnych niebezpieczeństw.
Powrót do krzaków, w których ukryły się dzieci nie był jakiś wybitnie trudny
- I co? Został ktoś we wiosce? - dopytywał się chłopak z nadzieją w głosie. - Znaleźliście może nasz dom? - dziewczynka patrzyła załzawionymi oczami na Alladien.
- Nie znaleźliśmy nikogo o przyjaznych zamiarach. Tylko gobliny i worgi. Niestety, nie możemy przeszukać teraz wioski, to zbyt niebezpieczne. Musimy natychmiast zawrócić - odparła aasimarka.
- Wszyscy mieszkańcy opuścili wioskę i ruszyli w góry - dodał Daivyn. - A my musimy ruszyć do Calvinum. Tam macie rodzinę.
Dzieci nie odezwały się więcej, słysząc stanowcze argumenty awanturników. Widać jednak było, że były smutne i rozczarowane. Zerkały też na północ, w nadziei, że ktoś z ich wioski pojawi się może w ostatnim momenciem, zanim nie odejdą wraz z obcymi w sumie osobami gdzieś na południe.
- Kto idzie jako pierwszy? - spytał Daivyn.
- Ja pójdę, po to byłam szkolona - rzekła kapłanka.
- Ja mogę iść za dziećmi. - zaproponowała Aurora.
- To ktoś z nas będzie musiał ich trzymać za ręce. - Daivyn spojrzał na Keeka, który przytaknął elfowi.
- A to nie dadzą rady iść same? - spytała elfka.
- Po ciemku mogą mieć pewne trudności, gdy będziemy szli przez las - odpowiedział łucznik.
- A tak… - Spojrzała na dzieci. - Zapomniałam, że ludzie nie widzą po ciemku.
- Dumitru, kto rządzi w tym kraju? - Elf zadał pytanie, które powinien był zadać już dawno temu.
- Rządzi Baron - odparł młodzieniec.
- Jak się zwie? Ma z pewnością imię i rodowe nazwisko? - Daivn zadał kolejne pytanie. - I jak zwie się ten kraj?
- Traladara - chłopak wzruszył ramionami - od zawsze się tak nazywał.
- Kraj czy baron? - spróbował uściślić elf. - Pamiętaj, że jesteśmy tutaj obcy.
- Kraj. Nie znam imienia barona. Całe życie spędziłem we wiosce. Odpowiadaliśmy przed sołtysem. On był z rodziny Tresow. Vasilij. Duży, barczysty. Służył w wojsku - chłopak nie wydawał się być zainteresowany, kto nimi władał. Jak większość chłopstwa.
Daivyn nie miał już więcej pytań.
Gdy mieli już ruszać, profesor zwrócił się do chłopaka:
- Dumitru, złap proszę siostrę za rękę. Świetnie, teraz złap moją. Pójdziemy powoli, jeden za drugim, stawiajcie ostrożnie kroki i nie puszczajcie swoich rąk, choćby nie wiem co! - poinstruował dzieci Keek. W drugiej ręce kobold mocno ścisnął swój bicz.
Ostatnio edytowane przez Rozyczka : 05-09-2018 o 16:09.
|