Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2018, 13:32   #393
Feniu
 
Reputacja: 1 Feniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputację

Gebersdorp


W gospodzie po wyjściu mężczyzn zrobiło się luźniej. Ich nagłe przybycie zostawiło wyraźną pustkę.
Aslaak stawił się na posiłek niczym na dźwięk gongu ale to Ulliego zasypano pytaniami o to kim są, gdzie byli i dlaczego tacy pokiereszowani byli jego towarzysze. Wiktor mruczał pod nosem coś o “kolejnych włóczykijach i ochlajmordach” lecz siostry młodego Grossa nie ustawały w dociekaniach.
- Cóż chcecie wiedzieć? - zapytał dając sobie więcej czasu do namysłu - Od czego by tu zacząć, nie było mnie ładnych kilka miesięcy to fakt - rozpoczął, robiąc długą przerwę na zjedzenie posiłku i dopicie kolejnego piwa, jednak zniecierpliwione siostry nie dawały mu spokoju.
- Wszystko zaczęło się kilka dni temu - rozpoczął opowieść, pomijając oczywiście pewne fakty dla niego dość niewygodne, a i lepiej było nie mówić o czymś czego obce uszy usłyszeć mogły. - kiedy to na szlaku spotkałem grupkę towarzyszy, było ich sześcioro, poszukiwali pewnego psa na zlecenie hodowcy psów rasowych z Gladisch - tu zrobił chwilę przerwy na pytania sióstr, które liczyć potrafiły.
- Czemu przyprowadziłeś tylko czterech z nich? - Wypaliła Ritta, a starsza siostra podejrzliwie zmrużyła powieki.
- Chyba powinniśmy posprzątać, młoda - powiedziała Olge, przewidując dalszy ciąg opowieści.
- A nie mógłby Ulli dokończyć? - zapytała młodsza przymilnym tonem. Starsza tylko zmierzyła ostro brata.
- Obiecuję, że nie będzie scen - odparł Ulli na widok spojrzenia Olge.
- Jeśli chcecie idźcie posprzątać, a ja zamienię kilka słów z Wiktorem - tu spojrzał wymownie na właściciela karczmy, który niejedno już w życiu przeszedł. Gdy kobiety odeszły od stołu zagaił dziadka.
- Pamiętasz Franza, któremu uratowałem życie? - rozpoczął nie oczekując odpowiedzi.
- Wiesz wszak, że z nim to przebywałem od kilku miesięcy. Straszny los go spotkał podczas jednej z naszych wypraw. Los o którym nie chciałem mówić przy siostrach, bo został żywcem najpewniej pożarty przez bestię chaosu.
- Co żeś za tałatajstwo nam pod drzwi ściągnął? -
Syknął zrzędliwie stary gospodarz.
- Pewnieś cudem z życiem uszedł a tych zabijaków przyprowadziłeś bo zbiec musieli przed dróżnikami, co?
- Inaczej to było, nie tak jak myślisz, ci których tutaj sprowadziłem nic z Zeelerem do czynienia nie mieli, no chyba że by liczyć jego trupa oglądanie
- próbował wytłumaczyć Ulli - Ci tutaj, choć w niewolę najprzód mnie wzięli to jednak życie uratowali, bo zginąłbym marnie gdybym w leśniczówce niedaleko Gladisch został.
- Na Sigmara, wszystkim nam strachu gówniarzu jeden napędzasz co rusz! Jaka znowu niewola?
- Ci chwaci psa poszukiwali, którego wcześniej Zeelerowi porwać się udało, my zaś musieliśmy ich zatrzymać po drodze, co koledzy moi przypłacili życiem, ale resztę za chwilę opowiem jak już siostry przyjdą bo wiesz, że wszak gadać dwa razy tego samego nie lubię
- rzekł banita i piwo do końca wysączył.
- Jak wracać będziecie to piwo przynieście bratu - powiedział przymilnym głosem.

Gdy Olge wraz z Rittą ponownie usiadły przy stole, Ulli zaczął opowieść.
- Wszystkiego dowiecie się za chwilę, dajcie ino język zmoczyć. Poznałem ja tych chwatów podczas drogi do Gladisch. Szóstka ich była, był z nimi niziołek o złotych ustach co przypowieściami sypał na każdą okazję.
- Ale, że jak cyrkowiec usta malował? -
Zahihotała Olge, wchodząc bratu w słowo.
- Nie, głupia - zbeształ siostrę.
- Ust on złotych nie miał, bo pewnie dawno by mu je wycieli.
- Ale jak wycięli usta? -
podchwyciła Ritta ze strachem a opiekuńcza dotąd Olge aż uderzyła dłonią w stół z radości.
- Nożem, albo innym narzędziem do zadawania bólu, ale nie dociekaj droga siotrzyczko bo Olge pohamować się nie może. Wracając jednak do sedna, to niziołek, oraz piątka mężczyzn, których spotkałem niedaleko leśniczówki w pewnym lesie w okolicach Gladisch. Do Wurtbadu szli w poszukiwaniu pewnego rasowego psa, a jednak coś ich zatrzymało, coś zmutowanego i bardzo ale to bardzo złośliwego. Psa tam znaleźli ale w stanie był opłakanym, a to za sprawą monstrum o dwóch głowach i ciele pająka, ale nie takiego co go butem rozdepczesz, a takiego co jak koń wielki był.
Mała Ritta była już zupełnie pochłonięta opowieścią. Niczym dziecko, którym stopniowo przestawała być, słuchała z otwartą buzią. Dziadek Wiktor wycierał zastawę, słuchając jednym uchem wnuka, a drugim dyskutujących o cenach zboża gości przy ławie.
- Poradziliśmy sobie jednak z tym problemem, a pomiot chaosu sczezł na wieki, jednak to co wydarzyło się potem okazało się pasmem nieszczęść. Poszliśmy bowiem krwawym śladem w las, gdzie natrafiliśmy na ogary będące pod panowaniem dwóch rycerzy chaosu. Jeden z nich potrafił za pomocą dłoni ogień wytworzyć, przez co jeden z druhów o mało nie spłonął żywcem. Wiktor, bo tak miał na imię ten podpalony kislevita, po którym odziedziczyłem topór ugasiwszy jednak z pomocą Albrechta ogień ruszył na pomoc swemu przyjacielowi Josefowi, który zarazem był bratem Albrechta. Niestety ni Josef ni Wiktor nie preżyli starcia z chaosytami, choć powalili jednego, drugi zginął dopiero z ręki Emmericha, który bronią włada nadzwyczaj świetnie - rzekł jak by jednym tchem, pozostawiając chwilę słuchaczom, do oswojenia się z myślą z jakim zagrożeniem stanął twarzą w twarz.
Słuchacze milczeli, choć Olge miała powątpiewającą minę.
- Powątpiewasz w me słowa siostro - zapytał skonfundowany miną Olge, jednak nie czekając na odpowiedź zaczął kontynuować.
- Następnego ranka naszym oczom ukazał się kurhan, dwa trupy oraz niziołek Zachariasz który zabrawszy konia należącego do Wiktora odjechał w siną dal. Gerhart był ciężko ranny i trzeba było z nim jak najprędzej do znachorki, cyrulika czy innego medyka się udać, a że Gladisch względnie blisko było to tam się udaliśmy.
- Wredne karzełki, złodzieje co do jednego -
splunął ktoś przy sąsiednim stole.
Nie było dziwnym, że rewelacji Ulliego słuchały nie tylko siostry, dziadek, włochaty wykidajło Hans ale także męska połowa wsi odpoczywająca w oberży po żniwach. Cóż mogło być wszak lepszą rozrywką od opowieści wędrowca? Jedynie Wiktor pobladł, gdy padło słowo “kurhan”. Szybko okazało się, że nie tylko on je wyłapał.
- To mówisz, że przy kurhanie byliście. Byliście już odegnać złe duchy? - Zapytał Ulrich, syn kowala będący mniej więcej równolatkiem Ulliego.
- Oczywiście - odpowiedział na pytanie bardziej wymijająco niż twierdząco.
[i]- Tuż po pogrzebie dwóch kamratów, kapłan Morra dokonał obrządku, a my mieliśmy czas na odpoczynek. Czy wspominałem wam, że ta dziura Gladisch strasznie niezadbana była, a gościnność w karczmach przynosi wiele do życzenia, nie to co tutaj. Podczas festynu z okazji ostatniego dnia zbiorów na mieścinę napadły ogary, jak by czegoś szukając kręciły się głównie w okolicach cmentarza. My zaś dzielnie stawiliśmy im czoła i przegoniliśmy je na cztery wiatry. Wiedząc jednak że wieś nie poradzi sobie bez naszych zdolności poczęliśmy przygotowania do następnej nocy, zastawiając wspaniałą pułapkę w jednej z wyrw w palisadzie. Nie pytajcie nawet czyj to był pomysł i wykonanie, bo nieskromnie powiem, że mój.
- Faktycznie nieskromnie - zaśmiał się Hans, odzywając się po raz pierwszy od ładnych kilku miesięcy. Zaskoczona tym faktem Ritta aż uderzyła szczęką o blat stołu. Mężczyźni przy stole parsknęli śmiechem.
- Wierzyć mi się nie chce, żeś coś w te swoje sidełka złapał większego od jenota - ozwał się dziadek Wiktor.*
- Zaiste dziadku, życie bywa zaskakujące. Ja sam postanowiłem odpocząć trochę od przygód i pozostać tutaj pomagając ci w prowadzeniu karczmy. O ile oczywiście znajdzie się dla mnie jakieś zajęcie - skierował swe słowa do Wiktora. Ten poświęcił wnukowi badawcze spojrzenie.
- Stajennego nam brakuje. Poza tym będziesz pomagał Hansowi przy beczkach. Ma chłop tyle roboty, że nie wiem czy prawnuka doczekam.
Olge widocznie się speszyła. Wieczór i następująca po nim noc okazały się naprawdę spokojne. Mimo to Ulli zerwał się nad ranem z koszmarnego snu.

Po śniadaniu do zajazdu przybyli nielicznie - celem zabicia czasu - mieszkańcy wsi. Po czwórce chwatów słuch zaginął. Przewoźnik wspomniał Ulliemu nad ranem, że zgodnie z umową płonącej żagwi wypatrywał i wieczorem i rano. Wezwanie jednak nie nastąpiło.
Ulli zastanawiał się co się stało z kompanami których poznał niedawno. Miał nadzieję, że uzyskali pomoc i jeszcze kiedyś odwiedzą go w Gebersdorpie. Jak na razie dość miał przygód. Pomagał więc w gospodzie co rusz ściskając w ręku swój szczęśliwy szyling.

Dwa miesiące później

Wiatr wiał z zachodu, pogoda była pod psem i to zdechłym prawie tak jak ten przez którego porwanie o mało nie zginął. Ulli właśnie rozładowywał towar do piwniczki gdy usłyszał gładki głos Elizy. “Co ona u diabła tu robi?” - zapytał sam siebie. Z rozmowy pomiędzy Elizą a Olge wywnioskował, że jej mąż zginął ugodzony nożem. Nieszczęście jednego mogło być szczęściem drugiego, a Ulli wreszcie miał drogę wolną. Po kilku dniach wyjechali do Wurtbadu, gdzie założyli rodzinę. Tam też poznał Fernanda von Kreutz, który wygnany ze swej szlacheckiej rodziny potrzebował kamratów by szybko się wzbogacić.

Rok później Altdorf

- Stać kto idzie - zapytał przestraszony głos wartownika - Nie obawiaj się, Franz to tylko ja Haito - odparł Ulli. Gdy wartownik zabierał się za otwieranie bramy, ten ugodził go nożem w brzuch zakrywając przy tym usta i łapiąc upadającą ofiarę. - To nie był twój szczęśliwy dzień - rzekł do trupa i wślizgnął się do komnat barona Von Ferning, na którego padło już zlecenie, a on posiadał sztylet naznaczony trucizną zdolną zabić w ciągu kilku uderzeń serca. Serce waliło mu jak oszalałe, dzień wcześniej dostał wiadomość, że Eliza urodziła mu syna, któremu na imię dadzą Wiktor.

KONIEC


 
Feniu jest offline