Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-08-2018, 21:36   #391
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Dawna kryjówka Glogera

Obrana ścieżka znacznie zarosła odkąd Gerhart uczęszczał nią po raz ostatni. Dzięki temu szkielet, leżący u stóp rozłożystej olchy sprawiał wrażenie bardzo odległego wypadku miast groźby. Strzelcowi coś zaświtało, że straszak powinien był wisieć. Gloger widocznie zaniedbywał swoje gospodarskie obowiązki na starość. Ruszył jednak dalej a za nim jego towarzysze. W końcu Bardag upadł na ściółkę, majacząc w gorączce. Dopiero po dłuższej chwili odpoczynku pozbierał się do dalszej drogi.


Która, upraszczając, wcale nie była długa. Gdy znaleźli się na niewielkiej polanie z niemałym trudem dostrzegli kryjówkę banity. Jej dach zupełnie zlewał się nawet z bliskiej odległości z wiszącymi wokół gałęziami pełnymi igliwia a słupkowa konstrukcja sprawiała mylne wrażenie wielu pni sosnowych w nieregularnych odstępach. Z bliska chałupka okazała się niewielka, ale wyposażona w spąg drewna i studnię.
Wewnątrz leśniczówki panował zaduch. Jej właściciel, stary Gloger, wisiał na sznurze z pokrzyw na kalenicowej belce. Wokół niego, niby za życia właściciela, odkryli bogaty zbiór ususzonych roślin i instrumenty aptekarskie.
- Na wszystkie demony... - zaklął Gerhart, widząc jak zakończył swe życie jego kompan. - Niezły kawał mi zrobiłeś - dodał, podchodząc do wisielca by go odciąć. - Nie mogłeś trochę poczekać z tym połączeniem się z Matką Naturą? - zadał retoryczne pytanie.
- Poczekaj chwilę - poprosił Emmerich. Uważnie obejrzał trupa. Ocenił, że wisi od co najmniej kilku dni i raczej nikt mu nie pomógł w przeniesieniu się do lepszego miejsca. Dopiero gdy skończył odsunął się pozwalając Gerhartowi zająć się martwym. Poszukał też jakiegoś dziennika, listu pożegnalnego czy czegokolwiek co wyjaśni tę śmierć. Bo zaczął się zastanawiać, czy to przypadek że ktoś kogo szukają nie żyje. Odpowiedź odnalazł za domem, gdzie po rozkopaniu świeżego kopczyka ziemi znalazł truchło małego, szorstkowłosego psa.
- W tamtej szafce - powiedział Gerhart, pokazując na zamknięte na skobel drzwiczki - Gloger trzymał różne maści i mikstury. Sprawdźcie, czy która nie jest podpisana "Gesundheit".
Zabrał się za odcinanie zwłok mieszkańca chaty.
Albrecht rzucił pod nosem soczyste, ale ciche “kurwa”. Wyglądało na to, że i tym razem los nie był dla nich łaskawy. Popatrzył na wisielca. Szkoda mu było mężczyzny, jego psa i siebie samego. Może sznur nie jest takim złym pomysłem? O ile oczywiście najpierw zabierze ciała Wiktora i Josefa w lepsze miejsce.
- Ja przeszukam szafki - rzucił zrezygnowanym głosem. Poza nim chyba jedynie Gerhart potrafił czytać, a on zajął się Glogerem.
Znalezione w komódce maści były trzy i żadna nie była opisana. Dodatkowo wskutek ostatnich upałów medykamenty wyschły niczym gliniasta ziemia w pełnym słońcu. Albrecht przełamał jednak impas unosząc w górę jeden ususzony wiecheć spośród wielu. Nie miał wątpliwości, że znalazł właściwą roślinę. Był tego pewien jak własnej rychłej śmierci.
- Zna... Znalazłem! - zawołał. - Gesundheit, tutaj jest... Jeden wiecheć. - Zawahał się. Nagle przeszła go obawa, która zmroziła jego entuzjazm. - Czy to wystarczy na was obu?
Popatrzył na Gerharta i Bardaga.
- Wystarczy - zapewnił Gerhart. - Parę razy widziałem, jak Gloger robił takie maści. Z pewnością wystarczy - dodał. - Tylko trzeba tę maść upichcić.
Bardag nic się nie odzywał i walczył sam ze sobą gdy dotarli do kryjówki. Pierwszy raz się zdarzyło żeby tak słabo się czuł. Teraz kiwając głową usiadł patrząc na wisielca i przyglądając się krzątaninie kompanów.
- Mam nadzieję, że to to i stanę na nogi. Nie znoszę być ciężarem dla nikogo.- Jęknął i czekał by ktoś o sprawniejszych rękach zajął się jego sprawą.
- Znasz kogoś, kto sporządzi taką maść, Gerhart? - zapytał Albrecht i spojrzał uważnie na Bardaga. Krasnolud ledwie trzymał się na nogach.
- Nie ma na co czekać - odparł zagadnięty. - Zanim ktokolwiek cokolwiek zdoła zrobić, to będzie za późno na jakąkolwiek pomoc. W wiosce kiedyś takimi sprawami zajmowała się stara Ulla, ale ona już od dawna gości w Ogrodach Morra. I nikt jakoś nie wspominał, że miała następczynię. Wysłali nas do miasta, a to o wiele godzin za daleko. Wcześniej stracę rękę, a Bardag życie. Proponowałbym utrzeć te roślinki na miazgę... - Otworzył jedną, potem drugą szafeczkę, wreszcie znalazł miedziany moździerz, używany przez Glogera do ucierania różnych składników. - Emmerich, przyniesiesz trochę wody ze studni?
Nie widząc powodu by się odezwać, łowca nagród kiwnął głową i wyszedł. Sprawdził perymetr, wrzucił kamyczek do studni, a że po plusku nie nastąpił atak to już po niedługim czasie postawił pordzewiałe i trochę cieknące wiadro w pobliżu Gerharta.
- ja bym to zagotował - mruknął i wyszedł się odlać. I sprawdzić czy nikt za nimi tu nie lazł.
- Albrechcie, zajmiesz się tą wodą? - spytał Gerhart.
Z pewnym trudem wytaszczył ciało Glogera na zewnątrz, a potem wrócił do chaty.
- Trzeba by je dokładnie posiekać, a potem utrzeć. Nie mamy chyba żadnego tłuszczu, więc musi wystarczyć zmieszanie roślin z odrobiną wody i zrobienie okładu.
Bardag w tym czasie z bronią na kolanach wodził za człeczynami patrząc co robią. Czuł się źle. Coraz bardziej źle i musiał im zaufać, inaczej to miejsce będzie jego grobem.
Albrecht zaś zgodnie z prośbą Gerharta zabrał się za przygotowanie wody. Miał nadzieję, że niczego nie spieprzą.

Przygotowanie zawiesiny zajęło raptem chwilę. Zdeterminowanie zdecydowało, że nie zastosowano się do złotej myśli starego Glogera. Wypowiadał ją za życia niemal przy każdej okazji.
- Nie wiem czemu, ale wszystko jakieś takie lepsze na drugi dzień, jak mocy naciągnie.
Chatka Glogera nie była gorszą siedzibą niż każda inna, obłożeni okładami poleżeli więc do wieczora z nadzieją na poprawę stanu zdrowia.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
Stary 05-09-2018, 11:31   #392
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdy słońce zbliżyło się do horyzontu w dolinie rzeki Teufel z każdą minutą robiło się ciemniej.
Stan dwójki mężczyzn uległ jedynie pogorszeniu. Obrzmiałe i poranione miejsca bolały sakramencko, piekły od wewnątrz i jedynie zimne okłady przynosiły tymczasowe ukojenie. Rany zaczęły się jątrzyć i zachodzić ropą a krawędzie przeciętej skóry stały się nieczułe.

Ranek zastał chorych i rannych mężczyzn w gorączce. Rany zdawały się zasklepiać lecz samopoczucie znacząco się pogorszyło.
Czyżby jedyną rzeczą, jaką mogli zrobić, było położyć się i umrzeć?

Dzień później.

Kryjówka Glogera.

Emmerich odzyskiwał siły w szybkim tempie. Jego towarzysze nie. Na spleśniałym żarciu martwego zbója nie wyzdrowieją w ogóle. W fachu łowcy nagród zaufanie i reputacja była wszystkim. Nie zostałoby ich wiele, gdyby ich teraz opuścił.
Zanim Emmerich został zabójcą był łowcą nagród. A ten od łowcy różnił się głównie tym, że dwunożna zwierzyna zwykle ostrzeliwała się podczas polowania. Cichy chód, umiejętności tropienia, szybki refleks i celne oko przy kuszy przydały się i do polowania na tę czworonożną. Dzień wcześniej znalazł ścieżkę wydeptaną przez zwierzynę. A dziś wrócił z jeleniem na obiad. Może ranni umrą. Ale przynajmniej nie będzie to śmierć głodowa. A to też coś znaczyło.

Bardag źle się czuł. Nie poprawiało mu się a mimo to coś mu mówiło, że będzie dobrze.
Bardag był twardy. Walki go zahartowały, ale choroba była czymś nowym. Szampierz zaczął modlić się do bogów by przyjęli go do przodków. To jedyne co mógł robić w tym stanie.

Żyć, ale po co?
Gerhart nie bardzo widział siebie w roli proszalnego dziada, który snuje się po ulicach miasta, z miseczką w dłoni, i prosi o datki dla wojennego weterana (którym zresztą nie był, ale o czym wszak nikt nie musiał wiedzieć).
Bo do czego nadawał się bez ręki? Był łucznikiem, a nie zwykłym wojem, który mógłby sobie przywiązać tarczę do kikuta, a drugą ręką machać toporem.
Na dodatek czuł się tak słabo, że miał wrażenie, że byle wietrzyk mógłby go zwalić z nóg i złamać.
Powiadano jednak, że póki życia, póty nadziei. I tego właśnie łucznik postanowił się trzymać.

Albrecht zastanawiał się, czemu bogowie byli tacy przewrotni. Dlaczego z ich wszystkich to właśnie on wyszedł bez szwanku? Ten cholerny testament stryja i inne bzdury, którymi w głębi serca. Wszystkie kobiety, które pozostawił bez grosza przy duszy, za to z bękartem.
Był złym człowiekiem, a przez jego awanturnicze podejście do życia zginął jego brat. Czuł, że to on odpowiada za zgubę Josefa, za śmierć Wiktora. Miał dosyć “przygód”. Życia zresztą też, ale zanim podejmie decyzję co z nim zrobić, pozostało mu jeszcze coś do zrobienia...

Miesiąc później.


Altdorf
- Nie obchodzi mnie to - uciął Emmerich - ja ze swojej części umowy się wywiązałem. Stary Arcykapłan nie żyje. Chyba nie chcesz, by wierni dowiedzieli się, że nie zmarł z przyczyn naturalnych? Ani tym bardziej, na czyje zlecenie. I co to ma być? Myślisz, że nie widzę tych niby tajnych znaków, które dajesz tej dwójce strażników? Jeśli umrę, jeśli tajemniczo zniknę, jeśli złamię nogę, jeśli złapie mnie mocniejszy katar… Kontrakt jest w bezpiecznym miejscu. I jest na nim Twój podpis, Arcykapłanie. A teraz gadaj, co to za pierścień… I czym były tamte istoty.

Karak Kadrin
Bardag odmieniony nie do poznania. Miał czerwony czub na głowie i brodę zabarwioną na podobny kolor. Teraz miał mnóstwo tatuaży na całym ciele głównie barwy niebieskiej i czarnej a jego uszy, palce czy nadgarstki ozdabiały złote, grube ozdoby. Był zabójcą Trolli i właśnie był po złożonej przysiędze. Zmagania z chorobą trwały długo, bo pół roku. Jeszcze czuł lekkie mrowienie w palcach gdy dzierżył broń i czasem trzęsły mu się ręce. Upierdliwe to było szczególnie przy piciu Alle. Zasługę w zdrowiu zawdzięczał Herr Meisengardowi, cyrulikowi z Wurtbadu. Sporo czasu u niego przeleżał a za zapłatę musiał zrobić pewną rzecz. Właśnie dlatego nosił teraz czerwony czub.

Wielki Las
Gerhart przedzierał się przez zarośla.
Już czwarty dzień wędrował przez leśne ostępy, w poszukiwaniu złudnej nadziei, jaką stanowiła wieść, której źródłem napotkanego myśliwego, któremu jakaś kapłanka Matki Ziemi przywróciła zdrowie, podczas gdy zawiodło całe stado kapłanek Shallyi.
Problemem było to, że otrzymane wskazówki były co najmniej mętne... podobnie jak i sposób wysławiania się wspomnianego myśliwego.
Ale pół dnia temu minął taki potrójny dąb. I strumień.
Czyli był na dobrej drodze…

Trakt z Gladisch do Wurtbadu.
Koła wozu rytmicznie stukały na nierównym trakcie. Albrecht patrzył nieprzytomnie na zieloną ścianę na prawo od siebie. Gęsto rosnące drzewa zlewały mu się przed oczami w jedną długą linię. Spodziewał się najgorszego, a tymczasem wszystko odbyło się sprawnie. Położył dłoń na trumnie brata. Trumna ze szczątkami Wiktora spoczywała obok. Miał zamiar pochować ich w Wissenburgu, ale powrót tam i rozmowa z ojcem sprawiła, że zmienił zdanie.
Mógł obwiniać się o śmierć Josefa, ale usłyszenie tego oskarżenia z ust innych członków rodziny i tak go przybiło.
Nie wiedział jeszcze, gdzie pochowa zwłoki, ale kazał woźnicy kierować się do Wurtbadu. Wiedział, że Klara mieszka w Niedling. Może nie wyrzuci go za próg.



Rok później.


Okolice Gladish.
Emmerich leżał w zasadzce. Ta sprawa ciągnęła się już zbyt długo. Wiedział, że zawsze już będzie ścigany, jeśli nic nie zrobi. Dlatego wrócił. Ale tym razem był przygotowany…

Bolgasgrad
Prawie rok tułaczki w poszukiwaniu chwalebnej śmierci nie przyniósł nic. Fakt, walczył w wielu walkach z goblinoidami czy ze skavenami, ale żaden wróg nie zadał mu śmierci. Byli zbyt słabi lub za szybko uciekali. Jedyne co mu pozostało to wyruszenie do Krainy Trolli.
Bardag opuścił Bolgasgrad wczesnym rankiem uzbrojony jak to on w pokaźną kolekcję broni. Topory dwa zatknięte za pas. Topór dwuręczny na plecach wraz z zwiniętym korbaczem. Sztylet w bucie rzadko widzący światło słońca. Trzy toporki do rzucania przyczepione z tyłu do pasa wesoło majdały pod skórzaną, futrzaną kurtką.
- Czekajcie na mnie ścierwa. Już po was idę i mam nadzieję, że tym razem stawicie porządny opór.- Krzyknął kilka staj dalej od bram miasta.

Wolfenburg
Stolica Ostlandu wielkością nie dorównywało takiemu Altdorfowi czy Nuln, ale urządzane tam turnieje strzeleckie znane były i poza granicami księstwa.
A Gerhart od jakiegoś czasu ponownie był w formie. I chociaż blizny, których się nabawił, musiała zasłaniać rękawica, potrafił strzelać jak mało kto.
Tym razem nie zamierzał zadowolić się jakimś poślednim miejscem.

Niedling
Miecz brata powiesił nad kominkiem. Furchtschwert. Wpatrzył się uważnie w ostrze i delikatnie pełgające na nim odbicie płomieni. Wzdrygnął się niespodziewanie, kiedy przypomniał sobie o przeklętym pierścieniu, który posiadał przy sobie jeden z tych morderców. “Powinienem zakopać miecz do grobu razem z Josefem”, pomyślał ponuro. I to nie tylko dlatego, że wywoływał w nim złe myśli. Reiner wpatrywał się w niego jak zaczarowany i już wspominał, że chce zostać poszukiwaczem przygód jak ojciec.
Jak Albrecht.
“Niedoczekanie jego”, zaklął w myślach czarodziej. Klara oczywiście powiedziała ich dziecku, dlaczego zniknął. Reiner nie przejął się zbytnio ucieczką Schutza od jego matki - wbrew jej oczekiwaniom zapewne - był za to zafascynowany przygodami mężczyzny.
Miał nadzieję, że odkryje w sobie talent do splatania magii jak oboje jego rodzice. Odda go wtedy na nauki, nie do jakiegoś cholernego magistra, ale do altdorfskiego kolegium. Albrecht był przekonany, że przyszłość lokalnego maga pomagającego parobkom i rzemieślnikom - a więc teraźniejszość jego rodziców - była najlepszym rozwiązaniem.
Nigdy więcej przygód. Stracił już brata, nie straci i syna. Przemknęło mu przez myśl, że upodabnia się do własnego ojca. Odrzucił szybko tą myśl.
Przeniósł wzrok niżej, na palenisko. Usłyszał skrzypienie schodów. “Klara położyła Reinera do snu”, pomyślał i jeszcze raz popatrzył na trzymany w dłoni list.
List od Emmericha. Wrócił do Gladisch już raz. Nie miał zamiaru zrobić tego ponownie.
Zmiął w dłoni kartkę i cisnął ją w ogień.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-09-2018, 13:32   #393
 
Feniu's Avatar
 
Reputacja: 1 Feniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputację

Gebersdorp


W gospodzie po wyjściu mężczyzn zrobiło się luźniej. Ich nagłe przybycie zostawiło wyraźną pustkę.
Aslaak stawił się na posiłek niczym na dźwięk gongu ale to Ulliego zasypano pytaniami o to kim są, gdzie byli i dlaczego tacy pokiereszowani byli jego towarzysze. Wiktor mruczał pod nosem coś o “kolejnych włóczykijach i ochlajmordach” lecz siostry młodego Grossa nie ustawały w dociekaniach.
- Cóż chcecie wiedzieć? - zapytał dając sobie więcej czasu do namysłu - Od czego by tu zacząć, nie było mnie ładnych kilka miesięcy to fakt - rozpoczął, robiąc długą przerwę na zjedzenie posiłku i dopicie kolejnego piwa, jednak zniecierpliwione siostry nie dawały mu spokoju.
- Wszystko zaczęło się kilka dni temu - rozpoczął opowieść, pomijając oczywiście pewne fakty dla niego dość niewygodne, a i lepiej było nie mówić o czymś czego obce uszy usłyszeć mogły. - kiedy to na szlaku spotkałem grupkę towarzyszy, było ich sześcioro, poszukiwali pewnego psa na zlecenie hodowcy psów rasowych z Gladisch - tu zrobił chwilę przerwy na pytania sióstr, które liczyć potrafiły.
- Czemu przyprowadziłeś tylko czterech z nich? - Wypaliła Ritta, a starsza siostra podejrzliwie zmrużyła powieki.
- Chyba powinniśmy posprzątać, młoda - powiedziała Olge, przewidując dalszy ciąg opowieści.
- A nie mógłby Ulli dokończyć? - zapytała młodsza przymilnym tonem. Starsza tylko zmierzyła ostro brata.
- Obiecuję, że nie będzie scen - odparł Ulli na widok spojrzenia Olge.
- Jeśli chcecie idźcie posprzątać, a ja zamienię kilka słów z Wiktorem - tu spojrzał wymownie na właściciela karczmy, który niejedno już w życiu przeszedł. Gdy kobiety odeszły od stołu zagaił dziadka.
- Pamiętasz Franza, któremu uratowałem życie? - rozpoczął nie oczekując odpowiedzi.
- Wiesz wszak, że z nim to przebywałem od kilku miesięcy. Straszny los go spotkał podczas jednej z naszych wypraw. Los o którym nie chciałem mówić przy siostrach, bo został żywcem najpewniej pożarty przez bestię chaosu.
- Co żeś za tałatajstwo nam pod drzwi ściągnął? -
Syknął zrzędliwie stary gospodarz.
- Pewnieś cudem z życiem uszedł a tych zabijaków przyprowadziłeś bo zbiec musieli przed dróżnikami, co?
- Inaczej to było, nie tak jak myślisz, ci których tutaj sprowadziłem nic z Zeelerem do czynienia nie mieli, no chyba że by liczyć jego trupa oglądanie
- próbował wytłumaczyć Ulli - Ci tutaj, choć w niewolę najprzód mnie wzięli to jednak życie uratowali, bo zginąłbym marnie gdybym w leśniczówce niedaleko Gladisch został.
- Na Sigmara, wszystkim nam strachu gówniarzu jeden napędzasz co rusz! Jaka znowu niewola?
- Ci chwaci psa poszukiwali, którego wcześniej Zeelerowi porwać się udało, my zaś musieliśmy ich zatrzymać po drodze, co koledzy moi przypłacili życiem, ale resztę za chwilę opowiem jak już siostry przyjdą bo wiesz, że wszak gadać dwa razy tego samego nie lubię
- rzekł banita i piwo do końca wysączył.
- Jak wracać będziecie to piwo przynieście bratu - powiedział przymilnym głosem.

Gdy Olge wraz z Rittą ponownie usiadły przy stole, Ulli zaczął opowieść.
- Wszystkiego dowiecie się za chwilę, dajcie ino język zmoczyć. Poznałem ja tych chwatów podczas drogi do Gladisch. Szóstka ich była, był z nimi niziołek o złotych ustach co przypowieściami sypał na każdą okazję.
- Ale, że jak cyrkowiec usta malował? -
Zahihotała Olge, wchodząc bratu w słowo.
- Nie, głupia - zbeształ siostrę.
- Ust on złotych nie miał, bo pewnie dawno by mu je wycieli.
- Ale jak wycięli usta? -
podchwyciła Ritta ze strachem a opiekuńcza dotąd Olge aż uderzyła dłonią w stół z radości.
- Nożem, albo innym narzędziem do zadawania bólu, ale nie dociekaj droga siotrzyczko bo Olge pohamować się nie może. Wracając jednak do sedna, to niziołek, oraz piątka mężczyzn, których spotkałem niedaleko leśniczówki w pewnym lesie w okolicach Gladisch. Do Wurtbadu szli w poszukiwaniu pewnego rasowego psa, a jednak coś ich zatrzymało, coś zmutowanego i bardzo ale to bardzo złośliwego. Psa tam znaleźli ale w stanie był opłakanym, a to za sprawą monstrum o dwóch głowach i ciele pająka, ale nie takiego co go butem rozdepczesz, a takiego co jak koń wielki był.
Mała Ritta była już zupełnie pochłonięta opowieścią. Niczym dziecko, którym stopniowo przestawała być, słuchała z otwartą buzią. Dziadek Wiktor wycierał zastawę, słuchając jednym uchem wnuka, a drugim dyskutujących o cenach zboża gości przy ławie.
- Poradziliśmy sobie jednak z tym problemem, a pomiot chaosu sczezł na wieki, jednak to co wydarzyło się potem okazało się pasmem nieszczęść. Poszliśmy bowiem krwawym śladem w las, gdzie natrafiliśmy na ogary będące pod panowaniem dwóch rycerzy chaosu. Jeden z nich potrafił za pomocą dłoni ogień wytworzyć, przez co jeden z druhów o mało nie spłonął żywcem. Wiktor, bo tak miał na imię ten podpalony kislevita, po którym odziedziczyłem topór ugasiwszy jednak z pomocą Albrechta ogień ruszył na pomoc swemu przyjacielowi Josefowi, który zarazem był bratem Albrechta. Niestety ni Josef ni Wiktor nie preżyli starcia z chaosytami, choć powalili jednego, drugi zginął dopiero z ręki Emmericha, który bronią włada nadzwyczaj świetnie - rzekł jak by jednym tchem, pozostawiając chwilę słuchaczom, do oswojenia się z myślą z jakim zagrożeniem stanął twarzą w twarz.
Słuchacze milczeli, choć Olge miała powątpiewającą minę.
- Powątpiewasz w me słowa siostro - zapytał skonfundowany miną Olge, jednak nie czekając na odpowiedź zaczął kontynuować.
- Następnego ranka naszym oczom ukazał się kurhan, dwa trupy oraz niziołek Zachariasz który zabrawszy konia należącego do Wiktora odjechał w siną dal. Gerhart był ciężko ranny i trzeba było z nim jak najprędzej do znachorki, cyrulika czy innego medyka się udać, a że Gladisch względnie blisko było to tam się udaliśmy.
- Wredne karzełki, złodzieje co do jednego -
splunął ktoś przy sąsiednim stole.
Nie było dziwnym, że rewelacji Ulliego słuchały nie tylko siostry, dziadek, włochaty wykidajło Hans ale także męska połowa wsi odpoczywająca w oberży po żniwach. Cóż mogło być wszak lepszą rozrywką od opowieści wędrowca? Jedynie Wiktor pobladł, gdy padło słowo “kurhan”. Szybko okazało się, że nie tylko on je wyłapał.
- To mówisz, że przy kurhanie byliście. Byliście już odegnać złe duchy? - Zapytał Ulrich, syn kowala będący mniej więcej równolatkiem Ulliego.
- Oczywiście - odpowiedział na pytanie bardziej wymijająco niż twierdząco.
[i]- Tuż po pogrzebie dwóch kamratów, kapłan Morra dokonał obrządku, a my mieliśmy czas na odpoczynek. Czy wspominałem wam, że ta dziura Gladisch strasznie niezadbana była, a gościnność w karczmach przynosi wiele do życzenia, nie to co tutaj. Podczas festynu z okazji ostatniego dnia zbiorów na mieścinę napadły ogary, jak by czegoś szukając kręciły się głównie w okolicach cmentarza. My zaś dzielnie stawiliśmy im czoła i przegoniliśmy je na cztery wiatry. Wiedząc jednak że wieś nie poradzi sobie bez naszych zdolności poczęliśmy przygotowania do następnej nocy, zastawiając wspaniałą pułapkę w jednej z wyrw w palisadzie. Nie pytajcie nawet czyj to był pomysł i wykonanie, bo nieskromnie powiem, że mój.
- Faktycznie nieskromnie - zaśmiał się Hans, odzywając się po raz pierwszy od ładnych kilku miesięcy. Zaskoczona tym faktem Ritta aż uderzyła szczęką o blat stołu. Mężczyźni przy stole parsknęli śmiechem.
- Wierzyć mi się nie chce, żeś coś w te swoje sidełka złapał większego od jenota - ozwał się dziadek Wiktor.*
- Zaiste dziadku, życie bywa zaskakujące. Ja sam postanowiłem odpocząć trochę od przygód i pozostać tutaj pomagając ci w prowadzeniu karczmy. O ile oczywiście znajdzie się dla mnie jakieś zajęcie - skierował swe słowa do Wiktora. Ten poświęcił wnukowi badawcze spojrzenie.
- Stajennego nam brakuje. Poza tym będziesz pomagał Hansowi przy beczkach. Ma chłop tyle roboty, że nie wiem czy prawnuka doczekam.
Olge widocznie się speszyła. Wieczór i następująca po nim noc okazały się naprawdę spokojne. Mimo to Ulli zerwał się nad ranem z koszmarnego snu.

Po śniadaniu do zajazdu przybyli nielicznie - celem zabicia czasu - mieszkańcy wsi. Po czwórce chwatów słuch zaginął. Przewoźnik wspomniał Ulliemu nad ranem, że zgodnie z umową płonącej żagwi wypatrywał i wieczorem i rano. Wezwanie jednak nie nastąpiło.
Ulli zastanawiał się co się stało z kompanami których poznał niedawno. Miał nadzieję, że uzyskali pomoc i jeszcze kiedyś odwiedzą go w Gebersdorpie. Jak na razie dość miał przygód. Pomagał więc w gospodzie co rusz ściskając w ręku swój szczęśliwy szyling.

Dwa miesiące później

Wiatr wiał z zachodu, pogoda była pod psem i to zdechłym prawie tak jak ten przez którego porwanie o mało nie zginął. Ulli właśnie rozładowywał towar do piwniczki gdy usłyszał gładki głos Elizy. “Co ona u diabła tu robi?” - zapytał sam siebie. Z rozmowy pomiędzy Elizą a Olge wywnioskował, że jej mąż zginął ugodzony nożem. Nieszczęście jednego mogło być szczęściem drugiego, a Ulli wreszcie miał drogę wolną. Po kilku dniach wyjechali do Wurtbadu, gdzie założyli rodzinę. Tam też poznał Fernanda von Kreutz, który wygnany ze swej szlacheckiej rodziny potrzebował kamratów by szybko się wzbogacić.

Rok później Altdorf

- Stać kto idzie - zapytał przestraszony głos wartownika - Nie obawiaj się, Franz to tylko ja Haito - odparł Ulli. Gdy wartownik zabierał się za otwieranie bramy, ten ugodził go nożem w brzuch zakrywając przy tym usta i łapiąc upadającą ofiarę. - To nie był twój szczęśliwy dzień - rzekł do trupa i wślizgnął się do komnat barona Von Ferning, na którego padło już zlecenie, a on posiadał sztylet naznaczony trucizną zdolną zabić w ciągu kilku uderzeń serca. Serce waliło mu jak oszalałe, dzień wcześniej dostał wiadomość, że Eliza urodziła mu syna, któremu na imię dadzą Wiktor.

KONIEC


 
Feniu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172