Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2018, 23:20   #283
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
- Nie ma sprawy. - odparł Arkanianin krótko potrząsając prawicę Rhutunka - Sam miałem na początku wątpliwości co do naszej... współpracy, ale teraz jest to dla mnie honor służyć z wami. - dodał i obrócił się do droida - A ty się tak nie martw, zanim po nas przylecą trochę minie, a w tym czasie wypełnię tą twoją ankietę. - obiecał potrząsając przy tym datapadem.
JK7 nie odpowiedział. Tkwił nieruchomo pochylony nad konsoletą frachtowca. Brakło mu zasilania, albo sam się odłączył by je oszczędzić, trudno było to określić w tej chwili.
- O tej akcji będą krążyć legendy... O ile będzie kto miał o tym wspominać. Czerwoni multiplikują się jak nie przymierzając gizki, jest ich wszędzie coraz więcej.
- Tia, gdyby republika ruszyła dupsko na początku to dawno byłoby po problemie. Ale ten moloch zapada się sam pod ciężarem własnej biurokracji, żeby ruszyć jeden statek trzeba u nich pięciu lat debat w senacie. - arkanianin westchnął lekko - Ale liczę na to że śmierć Schuriga nimi wstrząśnie. Wszyscy kozaczą póki są nietykalni, ale kiedy jedna z szych nagle pada mogą zacząć dezerterować. Przynajmniej ta część którą nie jest pod Sladkiem. Wielki skurwysyn i trzyma wszystko żelazną ręką.
- Nie miałem okazji się z nim spotkać, ale Ditya'ra miał okazję z nim działać. Hej Ditya! - wstał i wychylił się do korytarza. - Podejdź na chwilę!
- Sierżancie... Ditya'ra już nie odpowie - odezwał się ktoś gardłowo, widać że nie tylko ludzie byli Mandalorianami - Przestał oddychać pół godziny temu.
- Hmm... Szkoda - westchnął Wed.

Zhar-kan nic nie powiedział, znał ból straty towarzyszy broni. Zamiast tego przyjrzał się leżącej pod nimi planecie. Niezbyt duża, cała pokryta roślinnością, z tego co podpowiedział mu komputer pokładowy pełna bagien i niezbyt przyjazna dla jakichkolwiek istot inteligentnych. Wojownik zapadł się głębiej w fotel i pomasował skronie. Zanim po nich przylecą mogą minąć tygodnie, a na pokładzie nie było zbyt dużo do jedzenia. Ot kilka racji żywnościowych, ale te mogły starczyć jednej osobie na kilka dni. Dla resztek oddziału? Najwyżej na śniadanie. Jeśli tak dalej pójdzie będą musieli gdzieś lądować. Zakładając że wcześniej nie padną systemy podtrzymywania życia z braku energii.
- Wyłączę sztuczną grawitację, aby zaoszczędzić energię. - zwrócił się do sierżanta - Poinformuj ludzi żeby przywiązywali tych którzy są nieprzytomni, i rannych niezdolnych do samodzielnego ruchu. Musimy też zacząć racjonować żywność. - stwierdził arkanianin - Nie wiadomo jak dużo czasu minie zanim po nas przylecą.

Oficer skinął Solowi głową i zabrał się za zabezpieczanie sprzętu, jak i personelu. Arkanianin wrócił do ankiety i westchnął delikatnie. Przynajmniej miał czym zająć myśli.

***

Pierwszy problem pojawił się już po dwóch standardowych dobach. Skończyła im się woda, mimo jej racjonowania, co dawało im jeszcze sześć, siedem dni, zanim zaczną zwyczajnie padać z odwodnienia. Ale to był czas jaki mogli mieć gdyby wszyscy byli u szczytu formy, a wielu mandalorian było rannych, bądź na granicy wstrząsu hipowolemicznego z utraty krwii. Mała powierzchnia która służyła resztce oddziału, to jest 27 osobom i kilku martwym, nie ułatwiała sprawy, wręcz przeciwnie, coraz częściej wybuchały kłótnie. Dlatego po piątej dobie wraz z Rhutunkiem podjęli decyzję żeby rozbić się na planecie pod nimi i tam szukać szczęścia. Po krótkiej naradzie Mandalorianin oddalił się by przygotować ludzi, Sol natomiast “obudził” swojego droida.
- Pobudka JK, potrzebuję cię. - powiedział najemnik gdy tylko optyki droida się zapaliły - Nie wytrzymamy tutaj, musimy lądować na planecie. - dodał i rzucił swojemu drugiemu oficerowi datapad - Wypełniona ankieta, wgrasz ją sobie jak będziemy na dole.

- Panie właścicielu - JK7 od razu był gotów do odpowiedzi - Dziękuję za wypełnienie ankiety, ale pragnę zauważyć, że na tej planecie pod nami nie ma żadnego zarejestrowanego Kosmoportu. Skorzystanie z bezlicencyjnego może się wiązać z problemami w obsłudze!

Sol uśmiechnął się uprzejmie.
- Szczęśliwie mój pracodawca pokryje wszelkie koszty związane z ewentualnymi naprawami z własnej kieszeni, więc nie musimy się tym przejmować. - odparł Sol, mając przy tym nadzieję że jego słowa były prawdziwe - Po prostu spróbujmy wycelować w coś nieco twardszego niż bagno, a nieco miększego niż skała, ok?

- Panie właścicielu mogę zasugerować inną solucję? - zapytał ostatni raz droid.

- Śmiało. - odparł arkanianin zapinając się w fotelu.

- Może pan zabić tych wszystkich z tyłu, ich krew powinna podtrzymać pana przy życiu do przybycia ratunku - zaproponował.

- Zastanawiałem się nad tym. - odparł niezwykle uczciwie - Ale nie, nie tym razem. W najgorszym wypadku zbiorą cię z wraku, na pewno będą chcieli wiedzieć co się stało. W najlepszym przeżyjemy to lądowanie i potem sam dopilnuję żebyś dostał wszystko co chcesz do ulepszeń. Może procesor z modelu HK? - dodał retorycznie i położył dłonie na kontrolkach. - Jazda.

Droid gdyby mógł, to pewnie westchnął by sobie. Zamiast tego po prostu wrócił do obsługi statku, włączając systemy konieczne do przebicia się przez atmosferę i czegoś co choć trochę mogło przypominać lądowanie.

Kolejne lampki zapalały się, komputer pokładowy wydał z siebie serię ostrzeżeń o niskim poziomie paliwa, zanim w końcu silniki się odpaliły. Z odrobiną niezadowolenia Sol zauważył że statek poruszał się ospale. W zasadzie cały ciąg był tworzony z resztek w akumulatorach, dlatego pchnął do przodu dźwignię ciągu i ruszył w stronę planety pod nimi. Po kilku chwilach wyłączył ciąg, pozwalając sile bezwładności by przesuwała ich w pożądanym kierunku. Mijały kolejne minuty, a planeta powolutku się powiększała, aż w końcu grawitacja złapała jednostkę swoimi nieubłaganymi szponami.

Wtedy wszystko przyspieszyło. Kula zieleni pod nimi zaczęła się gwałtownie powiększać, a statek zaczął się trząść i nagrzewać. Po kilku chwilach tarcze statku zapłonęły od gwałtownego wejścia w atmosferę, a jedyną rzeczą widoczną przez kokpit były płomienie.

- Panie, szacuję że w ciągu dwóch minut zderzymy się z ziemią. - powiedział w końcu zaalarmowany droid.

- Jeszcze chwila… Jeszcze… Jeszcze… - mruczał pod nosem Sol. W ciągu całego życia latał statkiem tylko kilkukrotnie, nigdy w takich warunkach, ale więcej niż raz widział pilotującą Młodą. Nie mógł zacząć hamować zbyt szybko bo zabraknie im mocy na manewry w atmosferze, ale nie mógł też tego zrobić zbyt późno. Nagle poczuł coś dziwnego, jakby boskie dotknięcie, wolę czegoś daleko ponad nim i wiedział że to jest właściwy moment.
- Teraz! - krzyknął i szarpnął za drążki sterownicze, a droid skopiował jego ruch.

***

[media]https://i.ytimg.com/vi/NU3GuLbfvsc/maxresdefault.jpg[/media]

Istota leżała spokojnie, jak to miała w zwyczaju, w rozwidleniu konaru, z długim ogonem owiniętym wokół niego. Była to idealna pozycja dla Łowcy, jakim była. Nie raz zdarzało się że musiała czekać długie dnie, czasami nawet tygodnie, by złapać jakąś zwierzynę. Nie było to problemem, bo nie musiała często jeść. Nie często zdarzało się też by cokolwiek mogło jej zagrozić. Dla istoty jej rozmiaru i z tak wspaniałym łuskowym pancerzem jedynym oponentem była trująca zwierzyna, ale długie lata życia nauczyły ją co jeść można, a czego nie i czego można się spodziewać od otoczenia.
Wtem rozmyślania przerwało jakieś dziwne zjawisko. Niebo ponad istotą zaczęło się rozjaśniać. Zainteresowana wycofała się z rozwidlenia i poczęła wspinać na szczyt drzewa. Gdy w końcu wysunęła swoją trójkątną głowę ponad listowie zobaczyła gigantyczną kulę ognia, spadającą prosto w jej kierunku. W tym momencie istota zrozumiała że jej żywot dobiegł końca. Coś tak dużego nie mogło wyhamować.

[media]https://feedsguru.com/sites/all/themes/feedsguru/uploads/shutterstock_440462596.jpg[/media]

***

Arkanianin ciagnął za drążki z całych sił, czuł jak statek wokół niego jęczy z gigantycznych naprężeń jakim został poddany. Wnętrze statku było koszmarnie gorące, czuł jak pot spływa z jego ciała. Był gotowy na śmierć, podobnie jak mandalorianie za drzwiami do kokpitu.

Nagle statek pokonał grawitację i wystrzelił nad gęstym listowiem, niemal szorując podwoziem o najwyższe czubki drzew. Fala skompresowanego powietrza rozbijała je na lewo i prawo, tak że z lotu ptaka transportowiec Sola wyglądał jak łódka płynąca po zielonym jeziorze. Mężczyzna westchnął z ulga i opadł w fotelu.

- JK hamujemy, wypatruj jakiegoś lądowiska. - poinstruował droida i sam zaczął szukać odpowiedniego miejsca. Nie było to łatwe zadanie. Atmosfera nad Dagobah nie była znowu tak gęsta jak nad Mustafar, ale widoczność była o ile to możliwe dużo gorsza. Wszechobecne mgły zasłaniały efektywnie wszystko wokół, tak że w każdej chwili mogli się rozbić o jakieś wystające nieco wyżej drzewo, albo wpaść niespodziewanie na skałę. W każdej chwili mogli też spaść w dół. Wskaźnik energii od dobrych kilku minut pokazywał 0%.

- Panie! 37 i pół stopnia na sterburtę, pięćset metrów! - rzucił zaalarmowany droid. Sol wytężył wzrok. Faktycznie coś tam było. A raczej nie było. Mgła wydała się być ciut jaśniejsza, jakby niczego nie skrywała. Arkanianin obrócił statek, zniżył powolutku lot, a mgły rozstąpiły się pokazując płaskie torfowisko, jakby stworzone idealnie by mogły lądować na nim statki. Już po chwili jednostka osiadła na miękkiej ziemi, a arkanianin wraz z resztą oddziału wytoczył się na błogosławione świeże powietrze.

***

- Dobra, ty ty i ty - Sol wskazał trójkę mandalorian - Zabierzcie się za tworzenie szałasu. Nic skomplikowanego, dwa pale na krańcach, długi drąg między nimi i o środkowy pal po skosie opieracie gałęzie. Potem wplećcie w nie te grubaśne liście. - poinstruował ich pokazując jedno z drzew. - Powinny trzymać z dala wodę. Wasza czwórka, spróbujcie złapać coś co da się zjeść. Jak trzeba to polujcie blasterami. Ty i ty, opieka nad rannymi. - rozdysponował kolejnych żołnierzy - Rhutunk? Przejmij ten bajzel dopóki nie wrócę. I niech nikt nie wychodzi dalej jak kilka, kilkanaście kroków w dżunglę. Nie chciałbym przez przypadek pomylić was z czymś co da się zjeść. - rzucił z uśmiechem. Zasalutował zgromadzonym i odszedł w kierunku dżungli.

[media]https://i.imgur.com/4uX69ug.jpg[/media]

Po pierwszych trzech krokach z głąb zieleni cały oddział zniknął z jego pola widzenia. Światło niemal nie docierało do ziemi, dlatego Sol opierał się raczej na infrawizji, szukając śladów ciepła. Uruchomił swój moduł maskujący i powoli ruszył po spirali, oddalając się od miejsca lądowania. Szukał przy tym źródeł wody, pożywienia, czy też czegoś co dałoby się zapalić. Potrzebowali każdej z tych rzeczy by przetrwać. Potem zabrał się za poszukiwania charakterystycznych punktów, czegoś co ułatwiłoby orientację w przestrzeni, naturalnych jaskiń jako ewentualnych schronień i roślin które dałoby się jakoś wykorzystać, czy to jako pokarm, czy też do stworzenia prostych narzędzi. Sukcesywnie posuwał się do przodu, co kilkanaście metrów przystając i wycinając w drzewach głęboką, pionową kreskę przy pomocy swego wibroostrza. Zdecydowanie nie chciał się zgubić.
 
Zaalaos jest offline