Widząc co się święci, awanturnicy odstąpili od Nadanidusa i wszystkie swoje wysiłki skupili na Taspiusie. Ten walczył zawzięcie. Mimo, że Berwyn rąbnął go w łopatkę i poranił tak, że teraz tarcza zwisała mu w bezwładnej dłoni. Ochroniarz wiedział, że nadeszła jego godzina. I nie zamierzał się poddać, ani błagać o litość. Areon starał się zablokować mu miecz, ale Taspius zdołał wywinąć ostrze. Zaskoczony babarzyńca był całkowicie odsłonięty, aż prosił się o zabójczy cios. Makhar wyskandował zaklęcie, ale i tym razem jak w przypadku Lorda Nadanidusa, czar został odparty - umysł Taspiusa zbyt skupiał się na chęci zarzynania wrogów, aby być podatnym na magię. Weteran zadał cios - potężny i silny, zważając na jego stan... a Cymmeryjczyk sparował. Nastąpiła wymiana ciosów, ale Taspius z każdym kolejnym uderzeniem słabł. Ostatecznie Berwyn kolejny raz uderzył go w niebronione plecy. Topór zdruzgotał kręgosłup i Taspius padł na posadzkę niczym szmaciana lalka. Pozostał Nadanidus...
Ten zdołał już zamknąć kratę i teraz przyglądał się, jak umiera jego ochroniarz. W ręce trzymał zwisający z sufitu sznur. Kiedy Taspius padał na ziemię, arystokrata pociągnął za linę.
- Z Taspiusem daliście sobie radę! - krzyknał śmiejąc się. - Był mi wierny do końca. Ciekawe jak poradzicie sobie z nieco innym przeciwnikiem... - gdzieś niedaleko dał się słyszeć zgrzyt, jaki wydają pocierające o siebie kamienne płyty. Nadanidus wycofał się na schody, w górę w kierunku rezydencji.