Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2018, 00:28   #26
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - 2037.I.31; wieczór

Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:20
Miejsce: Old St. Louis, Marina Villa; baza X-COM;
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho


Law


Podobno było kiedyś powiedzenie, że każdy plan w zetknięciu z polem bitwy idzie do kosza. Albo coś w tym rodzaju. W każdym razie Law wydawał się obecnie świetnym przykładem takiej sytuacji. Wydawało się, że niebo się zaraz zwali im na głowy. W pewnym sensie tak się właśnie stało. Kiedy małomówna Azjatka zameldowała o wykryciu małego, latającego drona. A chwilę wcześniej najechały pierwsze radiowozy.

Gdy oryginalny plan wziął w łeb dostawała sztuka improwizacji. Nawet teraz gdy wszystko zdawało się tonąc w chaosie i stawać na głowie. Co więcej szef skanerów zdawał sobie sprawę, że pomimo tego że razem z Yoshiaki siedzą we względnie bezpiecznej kryjówce z dala od zaatakowanego klubu na przeciwległym brzegu rzeki to dzięki podglądowi z klubowych kamer mają pewnie najlepszy obraz sytuacji że wszystkich xcomowców biorących udział w tej operacji. Agenci terenowi byli w samym centrum tego chaosu więc mieli marne szanse rozeznać się w całości sytuacji. A działo się.

Najważniejszą chyba zmianą było wstrzymanie ognia przez obydwie strony. Ochroniarz Collinsa w pojedynkę nie miał realnych szans powstrzymać na dłużej kilku przeciwników. Ci zaś wcale nie mieli ochoty się strzelać. Ledwo wsadzili wciąż nieprzytomnego biznesmena do swojego pojazdu i od razu ruszyli z piskiem opon. Ochroniarz też nie czekał tylko wsiadł do swojego wozu i ruszył w pościg za dwoma czarnymi samochodami. Cała trójka prawie wpakowała się na pierwszy hamujący radiowóz. Jadący w przeciwną do zabiegów radiowóz nie miał szans ich zatrzymać ale właśnie za tymi trzema pojazdami ruszył powietrzny szpieg.

Jednak Law wiedział, że w drodze są kolejne i radiowozy, i drony, i wszelkie inne wsparcie służb porządkowych od straży pożarnej po ambulans i kto wie co jeszcze. Chociaż mógł się domyślić. Jeśli afera w klubie zostanie zakwalifikowane przez pierwszych funkcjonariuszy jacy przybyli na miejsce jako zamieszki to mogą wezwać ciężkie oddziały prewencji do pacyfikowania tłumów a jeśli za miejsce ostrej strzelaniny to oddział SWAT. A jak zagrożenie bombą to saperów. W każdym przypadku po przekroczeniu jakiegoś nieznanego mu limitu mogli wezwać na interwencję ADVENT.





Zdawał sobie sprawę jakie są procedury Policji a więc czego się spodziewać w ciągu najbliższych minut. Zablokują ruch, utworzą kordon aby odizolować niebezpieczne miejsce a potem je sprawdzą. I każdego kto w nim pozostanie obawiając się że mogą wśród nich być przestępcy czy terroryści. Potem pewnie przywiozą ich na komisariat lub podobne miejsce by zebrać zeznania i odtworzyć co się działo w klubie przed przybyciem Policji. A potem czyli pewnie po paru godzinach większość ludzi wypuszcza do domów. Oprócz tych których z jakiegoś powodu ta policyjna sieć zatrzyma. No może nie musiało być dokładnie tak ale schematu należało oczekiwać podobnego.

Co więcej jakiś łebski koleś mógł się w końcu połapać że z tym klubowym chaosem powiązana była awaria sieci. Nawet teraz zablokowanie przekaźniki huczały od nadmiaru połączeń gdy ci wszyscy ludzie w klubie, w okolicznych domach czy na zewnątrz próbowali wezwać pomoc, taksówkę, skarżyć się czy odnaleźć się nawzajem. Nadmiar tych połączeń był przekazywany do dalszych, te które nie były zablokowane. Ktoś łebski szybko pewnie by się połapał że zakłócenia są podejrzanie ograniczone do okolicy klubu i nie jest to wina sieci. Kolejnym krokiem było więc wysłanie ekipy monterów by sprawdziła wieże przekaźnikowe. A tam nadal były blokery które plan xcomowców zakładał zabranie po akcji czyli jakoś teraz. Law nie był pewny jak daleko sięgnie policyjny kordon ale istniało ryzyko że przynajmniej część wież z blokerami znajdzie się w jego wnętrzu. Podobnie trudno było oszacować kiedy ktoś się połapie, kiedy wyśle ekipę i kiedy ta ekipa dotrze na miejsce.

Ratunkiem tak przed zagrożeniem zamknięcia w kordonie jak i próbą zdemontowania zagłuszaczy z wież była natychmiastowa ewakuacja spod klubu. Ale obecnie gotów do drogi, wewnątrz furgonetki był tylko George. A z powodu chaosu w eterze połączenia w komlinkach albo rwało albo przez krzyki i wrzaski nie dało się zrozumieć co, kto wrzeszczy i do kogo. Jedynie klubowe kamery działały nadal w miarę poprawnie.

Komlink na chwilę złapał Jamesa. Zdążył powiedzieć tyle że nie widzi nikogo ze swoich i leci do swojego samochodu. Potem urwało łączność więc jeśli coś jeszcze mówił to nie dotarło do furgonetki i bazy. Chwilę potem Yoshiaki przed monitorem wyłapała Rubena. Ludzki strumień wyrzucił go z klubu prosto przez główne wejście. Trudno było oszacować czy zdołałby dotrzeć do wozu zanim kolejne radiowozy nie odcięły by drogi odwrotu. Gdyby George odjechał natychmiast miałby chyba spore szanse ale każda chwila zwłoki redukowała tą szansę. Natomiast Fausta, Nancy i Leny ani kamery ani kominki w tym wieczornym chaosie wyłapać nie mogły. A kolejne sekundy uciekały.



Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:20
Miejsce: East St. Louis, Night City; klub Night Girls;
Warunki: ulica przed głównym wejściem, ziąb, latarnie uliczne, wilgotno



Ruben



Plan by zdać się na instynkt tłumu wydawało się działać nieźle. Co prawda trochę poobijany ale strumień ludzi opuszczających klub wyrzucił go w końcu na zewnątrz. I to przez główne drzwi wejściowe, przez które na początku wieczoru tutaj przybył. I gdzieś na tym kończyły się dobre informacje.

Ponad głowami uciekających ludzi dostrzegł błysk policyjnych świateł. Dobrze współgrał z dźwiękiem ich syren. Czyli gliny już tu były. Chociaż na razie przyjechały pierwsze wozy i gliniarzy było jeszcze za mało by opanować sytuację to pewnie sytuacja będzie się zmieniać z każdą kolejną minutą i radiowozem na ich korzyść. Poza tym w samej koszuli momentalnie odczuł ziąb styczniowej nocy.

No i ani nie widział nikogo ze swoich ani ich nie słyszał w słuchawce. Collinsa i Azjatów też nie. Na szczęście za rogiem, w prawo, było wejście na parking a na nim powinna być zapakowana furgonetka. Niestety z tego miejsca nie widział tego parkingu i co się tam dzieje.

Dostrzegł jednak coś jeszcze. Na ziemi, na jezdni właściwie. Dostrzegł bo niewielki przedmiot wykonał gwałtowny ruch, zapewne kopnięty przez czyjś but. Więc kręcąc bączki szorował po asfalcie. Pistolet.

Każda sztuka broni była dla ruchu oporu cennym nabytkiem. Niemniej obecnie był to bardzo gorący towar. Jeśli jeszcze udałoby się go złapać, dobiec do furgonetki i zmyć się zanim gliny na poważnie zaczną wszystkich trzepać to była szansa na wywiezienie tej zdobyczy. Można było ją próbować schować w skrytce silnika albo gdzieś po drodze i potem jakoś ją spróbować przewieźć bo “na goło” przez te wszystkie skanery i kontrole po drodze to było ogromne ryzyko. Gorzej jednak jeśli nie zdążyłby dobiec do vana albo gliny ustawiłyby blokady wcześniej niż zdążyliby z George wyjechać. Nawet nie wiedział czy on i fura wciąż są na parkingu! A komlink był przeciążony i chwilowo do niczego. Najgorzej jakby go ktoś albo któryś z gliniarzy dojrzał jak podnosi albo chowa broń. Wtedy mogliby go wziąć za jakiegoś przestępcę. No albo udać, że nic się nie widziało i po prostu biec na parking w nadziei, że furgonetka wciąż tam czeka.



Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:20
Miejsce: East St. Louis, Night City; klub Night Girls;
Warunki: parking klubowy, ziąb, latarnie uliczne, wilgotno



Lena



Wrzaski eksperta od biologii zlały się w jedno w panującym w klubie tumulcie. Ktoś podchwycił dwa wręcz magiczne słowa jakie rozpoznawał pewnie każdy mieszkaniec kuli ziemskiej. “Bomba” i “terroryści”. Te dwa słowa rozszalały się po umysłach przestraszonych i zdenerwowanych ludzi jak pożar po stepie. Pracownicy klubu chyba zrezygnowali z prób opanowania tłumu na miejscu na rzecz jak najszybszego rozładowania tłoku. Stali to tu to tam, by nawigować uciekającym tłumem. Włączono różne strzałki i podświetlono drzwi do kierunku ewakuacji. Tłum pociągnął brunetkę w kusej kiecce i szpilkach za sobą.

Pechowo dla niego i dla niej natrafili na jakiś zamknięty korytarz. Drzwi ewakuacyjne zacięły się i momentalnie powstał ścisk niesamowity. Od tyłu wciąż dochodzili kolejni ludzie a korytarz klinował jakikolwiek ruch do przodu czy na boki. Ludzie którzy jeszcze jakoś trzymali się usiłując zachować pozory cywilizacji, śpieszyli się ale nie zwykle nie biegali, krzyczeli ale nie wrzeszczeli, próbowali czasem sobie pomagać czy podnieść kogoś kto upadł teraz to wszystko zaczęło siadać. Ludzie zaczynali obawiać się stratowania co robiło się realnym zagrożeniem z każdą, kolejną grupką i osobą jaka dociskała już istniejący tłum do ścian i drzwi. Do tego jak echo dotarło do ludzi plotki o bombie i terrorystach. Ktoś zaczął płakać, ktoś lamentować, że wszyscy tutaj zginął, inny próbował uspokajać sąsiadów sytuacja była niebezpieczna jak opary benzyny czekające na iskrę by eksplodować płomieniami.

Ale prawie, że stał sie cud. Z wielkim trudem, przez ten tłum przecisnęło się dwóch ochroniarzy. Z mozołem trwającym nie wiadomo jak długo dotarli do zablokowanych drzwi i po paru chwilach udało im się je otworzyć. Drzwi rozwarły się na chłód styczniowej nocy. Teraz nastąpiła sytuacja kontrastowo inna. Zastopowani i ściśnięci dotąd ludzie wysypali się z tego korytarza jak listy z worka listonosza podczas wichrowej pogody.

Tłum znów porwał pannę Grey. Wreszcie mogła odetchnąć świeżym powietrzem! Poczuła chłód na odkrytych kończynach. W końcu styczniowa noc nie należała do najcieplejszych. Właściwie prawie od razu poczuła gęsią skórkę od tego chłodu. Tłum wyrzucił ją gdzieś na przyklubowy parking. Ale prawie od razu zorientowała się, że van jest na parkingu po drugiej stronie klubu! Była na złym parkingu! A komlink nie działał. A jak działał to nie mogła zrozumieć przez ten krzyk i ścisk co i kto tam coś mówi. Nie widziała też nikogo z kolegów z bazy. Tych Azjatów i Collinsa też zresztą nie. Ani Nancy.

Usłyszała odgłos metalicznego uderzenia. Gdy spojrzała przed siebie ujrzała, że chyba któryś z gości właśnie wyjeżdżał. Energicznie. I prawie od razu na maskę wpadł mu kolejny gość. Który z kolei biegł też energicznie. Teraz obydwaj naładowani strachem i agresją wyładowywali ją zgodnie z uliczną tradycją kierowców wyzywając się od durniów i kretynów. Ale chyba żadnemu nic się nie stało.

Kolejny krzyk. Jakiś facet rozglądał się po twarzach mijających go i stanowczo za lekko ubranych na taką styczniowa noc ludzi i krzyczał, że potrzebuje lekarza. Pokazywał ręką na maskę samochodu na jakim siedział jakiś facet w samej koszuli trzymając się za bark. Podtrzymywała go jakaś kobieta też w krótkiej sukieneczce. Wyglądało na to, że facet na masce musiał jakoś oberwać gdzieś w klubie czy po drodze z niego.

Kolejny krzyk. Tym razem kobiecy. Jakieś dwie dziewczyny w krótkich kieckach minęły Lenę tak blisko, że prawie zahaczyły o nią. Dopadły do samochodu zaparkowanego o parę kroków od niej. Jedna stanęła przy drzwiach od strony pasażera nerwowo szarpiąc zamkniętą jeszcze klamką i ponaglając ta drugą do pośpiechu. Ta druga zaś coś jej odburczała i równie nerwowo szukała czegoś w torebce stojąc przed drzwiami od kierowcy. Pewnie kluczyków od auta.

Pisk hamulców. Błysk czerwono - niebieskich świateł. Radiowóz. Zatrzymał się na środku drogi odcinając przede wszystkim ruch na drodze prowadzącej do klubu. Przy okazji stanął też blisko wyjazdu na parking. Wyskoczyło z niego dwóch gliniarzy i zaczęło nawoływać do zachowania porządku i uspokojenia się. We dwóch nie mieli szans zapanować nad tyloma przestraszonymi czy wręcz spanikowanym ludźmi ale pewnie zaraz dojadą następni gliniarze.

Trzask drzwi. Ta dziewczyna od strony kierowcy wreszcie znalazła kluczyki i otwarła pojazd. Ta druga wskoczyła do środka na miejsce pasażera. Teraz nerwowo uderzała w deskę rozdzielczą gdy kierowca próbowała zdenerwowanymi palcami odpalić pojazd.

Krzyk. Jakiś facet wpadł na jednego z gliniarzy a może ten go chciał zatrzymać. W każdym razie obaj złapali się ze sobą. Gliniarz kazał mu się uspokoić a ten darł się by ten go puścił. interweniował drugi gliniarz i nie patyczkował się. Dobył pałki paraliżującej i trafił cywila. Ten w drgawkach opadł na mokry asfalt. Obaj na chwilę przyklękli przy nim by go skuć. Pojawiła się okazja by wrócić w stronę klubu póki obaj są zajęci. Tylko dalej trzeba by albo jeszcze raz przedzierać się przez klub albo go jakoś obiec by znaleźć się na przeciwległym parkingu gdzie ostatnio był van. Ale nie było pewności, że jeszcze tam będzie. Słychać było kolejne syreny i widać było kolejne policyjne światła. Następne radiowozy musiały się tutaj zjawić lada chwila. Ale na razie przeciwległy kraniec parkingu, z drugim wyjazdem był jeszcze nie zablokowany. Po parkingu biegali ludzie, uruchamiali swoje pojazdy kto zdążył dopaść, jak te dwie dziewczyny obok albo czekali przy samochodach na tych co mieli kluczyki czy na zaginione jeszcze osoby. Na parkingu panował chaos i pieszych i wyjeżdżających z niego pojazdów.




Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:20
Miejsce: West St. Louis, Marina Villa; porzucony budynek;
Warunki: ulica, ziąb, mrok nocy, chłodna wilgoć



Wydział Produkcji Lekkiej


No to klops jak to się czasem mawia. Albo “obława”. To słowo też świetnie pasowało do obecnej sytuacji chłopaków z Produkcyjnego Lekkiego i ich kolegi - kierowcy z Handlowego. Z początku plan Hodowskiego działał nieźle. Zostawili uszkodzony pojazd i ruszyli na przełaj jakąś bezimienną uliczką pełną bezimiennych pudeł, śmietników, gratów i śmieci. Przy prawie każdym kroku czyjś but rozgniatał jakąś puszkę czy inny karton a prawie każdy chrzęścił na zleżałym, brudnym śniegu, rozpękał lód na zamarniętej kałuży albo wdeptywał w kałużę czy strumyk czegoś co mimo przymrozku nie chciało zamarznąć.

Oddalali się od porzuconej furgonetki coraz bardziej. Ale jak wiadomo najszybszy piechur jest wolniejszy od najwolniejszego auta. Widzieli jeszcze światła które oświetlają ich porzucony wóz i pisk opon gdy inny pojazd zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Nie wiadomo czy tamci by ich namierzyli czy nie. Czy zorientowaliby się gdzie byli właściciele furgonetki zbiegli czy nie. Ale dzięki serii z automatu jaki skądeś rozbryzgał się przy ich grupce dostali jasny sygnał gdzie się udać. Może był to ów ostatni ocalały tubylec który zrewanżował się za pogrom na ulicy jaki jemu i jego kolegom zgotowali właściciele porzuconej obecnie furgonetki. Może to był ktoś inny. I chociaż seria nikogo ze zbiegów nie trafiła, chociaż xcomowcy nie zdołali chyba trafić jego to pościg ruszył już z bardzo konkretnym namiarem.





- Coś ich sporo. I coś im bardzo zależy by nas spotkać. - powiedział zasapany kierowca gdy łapali oddech w jakimś większym opustoszałym budynku. Wyglądał ostrożnie przez okno na ulicę. Przebyli truchtem, idąc, biegnąc czy skacząc kolejne ulice, budynki, zaułki więc cała szóstka była już nieźle spocona i zasapana. I chociaż czasami wydawało się, że gubili pościg, że tamci tracili ich trop to jednak zawsze jakoś w końcu wpadali na siebie ponownie. Tamtych było właśnie całkiem sporo. W obławie musiało brać udział z kilka pojazdów i motorów a do tego piesi. Pojazdy zapewniały szybki dowóz pozwalając wyprzedzić xcomowców a piesi z obławy wysiadali przed, za nimi czy wokół nich, obstawiali ulicę jaką właśnie przebiegali, blokowali wyjazd zaułka, ostrzeliwali ich z okien mijanych budynków. No i pewnie dawali namiar reszcie która znowu objeżdżała ulicy i budynki aby zablokować kolejne przejście.

Ciemność nocy wcale nie ułatwiała zorientowanie się w terenie i jedynie na wyczucie można było szacować kierunek i odległość do bazy. Na razie można było odnieść wrażenie, że gdzie zbiegowie by się nie udali wydawało się, że już czyhają na nich czujne oczy albo lufy. Ze dwa razy biegli jakimś zaułkiem uciekając przed pogonią gdy zaułek zajeżdżał jakiś pojazd. Ledwo zdołali się wbić przez jakieś drzwi do budynku gdy już słyszeli ich głosy za plecami. Gdy przebiegali przez budynek słyszeli kolejne wyłamywane drzwi czy okna. Gdy wybiegali z niego z drugiej strony tam już zajeżdzał kolejny wóz, motor albo nadbiegała kolejna grupka. Każda przeszkoda, każda potyczka ogniowa kończyła się zastopowaniem i utratą pędu przez xcomowców. A to owocowało ściąganiem kolejnych grupek i pojazdów pościgowców i to zdawali się ściągać z każdej strony. Pozostanie w takim miejscu groziło wykorzystaniem przewagi liczebnej i ogniowej przez przeciwnika więc należało zmienić miejsce. Znów zaczynał się bieg na przełaj, przez korytarze, zapuszczone płoty, ogrody, chodniki, zaułki a pogoń cały czas była na ich karkach, biegła lub jechała przecznicami po sąsiedzku, zajeżdżała drogę czy wypadała na korytarz blokując wyjście. Za każdym razem ludziom Hodowskiego udawało się jakoś w ostatniej chwili zamknąć te krytyczne drzwi, bramę, przeskoczyć przez mur, zniknąć w jakimś przejściu, wbiec na schody ale to zdawało się tylko odwlekać na parę chwil sytuację gdy schemat się powtarzał. Gdy znów byli blokowani, znów huczały lufy, znów puste łuski zawalały podłogę, chodnik, śnieg czy asfalt.

Czasem mijali jakiś ludzi, czasem widzieli światła w mieszkaniach, czasem ktoś coś do nich krzyczał, groził czy pytał się o coś albo po prostu patrzyli bez słowa czy wyglądali przez okna. Ale ogólnie rejon wydawał się prawie bezludny i zwykle mieli do dyspozycji różnorakie pustostany. No i owych tajemniczych “onych” którzy nie odpuszczali tej pogoni. I jak zauważył kierowca było ich coś sporo. Nie to, że samochód czy dwa co można by się spodziewać po jakiś kumplach tych porwanych chłystków jakim dali niedawno nauczkę. Tylko całkiem zorganizowane “sporo”. Wydawało się, że cała dzielnica walczy z nimi i wszystko sprzysięgło się przeciwko zbiegom. Ale to na pewno było ze zmęczenia i tylko takie wrażenie.

Niemniej sytuacja robiła się nieciekawa. Z buta do bazy był jeszcze całkiem niezły kawał kwartałów do przebycia. Tamci znali teren, szachowali ich ruchy, mieli pojazdy, motory, było ich więcej i nie bali się po nocy wejść do opustoszałych budynków w pogoni za przeciwnikiem. Chwilowo ukryli się w tym zrujnowanym budynku by złapać oddech ale tamci albo ich znowu jakoś namierzą albo zrobią to gdy wyjdą na zewnątrz. Słyszeli ich samochody i motory. Widzieli ich światła. Czasem przez ulicę przeszły jakieś sylwetki. Szukali ich.

Wszyscy zdążyli już jakoś uregulować oddech ale nadal w ten styczniowy ziąb wszyscy byli już nieźle rozgrzani od tego biegania i nerwów. Czarny H znowu miał pecha i w ciągu ostatnich paru minut oberwał. Jeszcze nadawał się do walki ale podobnie jak Jarl rany już zaczynały mu ciążyć. Wszyscy już po dwa czy trzy razy uzupełniali amunicję więc jej zapasy były już wyraźnie uszczuplone a tu jeszcze taki kawał do bazy. A obręcz pościgu znów się jednak zaciskała. Jak będzie teraz? Wejdą do tego budynku? Jakiś większy, szkoła, szpital, hotel, akademik czy coś podobnego. A może minął? Ulicą od frontu wolno jechał jakiś samochód. Chwilę wcześniej widać było sylwetki przekraczające ulice ale obecnie zniknęły im z oczu zasłonięte przez sąsiednie budynki. Nie wiadomo gdzie poszły te sylwetki ani kim były. Gdzieś z innej strony, przez rozwalone okna dochodził dźwięk motoru. Ale z miejsca gdzie przebywali nie było go widać. Druga widoczna strona ulicy wydawała się czarna i pusta. Czy tak było z wnętrza budynku trudno było oszacować. Budynek był za duży do obstawienia przez pół tuzina ludzi więc nie mogli mieć oczu z każdej strony.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline