Czas po odejściu braci
Abelard ujął pozbawiony zarostu podbródek w dłoń widocznie się zastanawiając nad odpowiedzią dla Kasztaniaka. Nie, żeby odpowiedź była trudna do wyrażenia. Problem leżał w odpowiednim dobraniu słów. Bądźmy szczerzy, dla młodego akolity nie stanowiło to problemu.
- Jeśli pierwsze piwo poświęcimy bogom w dziękczynnej ofierze za noc bez bratobójczego przelewu krwi i łaskę za daną nam możliwość dożycia kolejnego dnia... - uśmiechnął się nieznacznie - ...to nie widzę żadnego problemu. Zresztą, jak uczeni mawiają piwo zdrowsze od wody, lecz klucz leży w umiarze.
Spojrzał po swoich naprędce jakże niedawno temu zmontowanych towarzyszach. To była ciekawa grupa, musiał przyznać.
- Oczywiście, mam nadzieję, że wszyscy świętować będziemy. - orzekł i zawiesił oko na dwóch kobietach w ich drużynie - Prawda?
Obserwacje czwórki
Abelard myślał szybko. Tak, dał komendy do ukrycia się i zachowania ciszy, ale... zreflektował, że to był błąd. To nie była ścieżka Sigmara. Tu potrzebna była zgoła inna taktyka niż krycie się po krzakach jak jacych tchórze. Był w końcu Młotem Sigmara, Płomieniem Pośród Mroku... i tego również na swój sposób oczekiwał od współtowarzyszy, choć na tą chwilę.
Gwizdnął cicho niczym wiatr... co było dość komiczne, ale powinno zwrócić uwagę jego towarzyszy i na migi zaczął wydawać rozkazy.
Vermin i Drago mieli zajść ich z lewej flanki, Wolfgang i Rudolf z prawej, a dziewczyny od tyłu. Zadanie skonfrontowania "gości" wyznaczył sobie i Kasztaniakowi.
Może to nie byli bydłokradzi, ale mogli to być przemytnicy, czy inszy złodzieje lub banici wracający z łupem. Może tak, może nie. Tego nie wiedział, ale pod żadym pozorem nie miał zamiaru póścić ich płazem.
Kiwnięcie głowy dał znać krasnoludowi, że ruszają i z dobytym toporem... ruszył starając się lawirować między drzewami i zaroślami tak, by pozostać niezauważonym, skrytym i dyskretnie cichym.