Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2018, 15:39   #41
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wędrówka przez las

W ciemnościach ciężko było szukać drogi, nawet prowadzącej szlakiem przez las, który wił się i rwał pomiędzy zalesionymi wzgórzami. Co i rusz awanturnicy wpadali na jakieś duże skupiska drzew, czy gęstych krzewów, i zmuszeni byli do cofnięcia się z powrotem na leśną ścieżkę. Teren i pora dnia nie sprzyjała nocnej nawigacji, a przecinające co jakiś czas niebo chmury utrudniały orientację z gwiazd, na którą tak liczył leśny elf, przywykły do dziczy.
Zdawać musiał sobie sprawę, że daleko mu do wiedzy łowców jego szczepu, którzy niemalże z zamkniętymi oczami, prowadzeni samym węchem lub słuchem potrafili znaleźć w dziczy zwierzynę. Daivyn nie był jednak łowcą, a łucznikiem i techniki przetrwania nie były jego najmocniejszą stroną.


Widoki w pełni wynagradzały jednak mozolne brnięcie przez ciężki, traladarański busz. W promieniach księżyca i gwiazd, które od czasu do czasu oświetlały awanturnikom drogę widać było majestat dzikiej przyrody. W końcu jednak, las który zdawał się być pełen nocnego życia, bombardując uszy bohaterów istną kakofonią nocnych dźwięków świerszczy, pohukiwania sów i skrzypienia targanych wiatrem gałęzi... zamilkł. Drzewa stały się jakby starsze, powykręcane niczym ludzie starszym wiekiem, zmurszałe, ubrane w mech. Świeży zapach iglastego lasu ustąpił nieco wilgotnej duchocie, a kroki awanturników wyciszyła gęsta w tym miejscu leśna ściółka. Ścieżka prowadziła jednak dalej, jakby nie przejmując się przyrodą dokoła.
Nie zdając sobie sprawy dokąd zmierzają i czy prawidłowo idą, brnęli traktem który wydawałoby się, prowadził na południe. Po trzech godzinach wędrówki usłyszeli krzyk. Rozpaczliwy, niemalże płaczliwy, dziewczęcy krzyk w traladarańskim języku, dochodzący z pobliskich chaszczy
- Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!
- Widać można zbłądzić jeszcze bardziej… po tej drobnej przygodzie rozświetlę nam drogę, nawet jakbym miała słuchać waszego narzekania przez całą drogę. - wyszeptała Alladien, szykując broń i tarczę oraz przeczesując wzrokiem okolice krzaków, z których dobiegał głos.
Alladien weszła w głąb lasu. Odgłos dobiegał niecałe sto stóp, w kierunku czerniejącego w oddali zagajnika. Kapłanka słyszała również odgłosy czegoś dużego.
- I ty wierzysz w to, że ktoś potrzebuje pomocy? - powiedział Daivyn, ruszając za Alladien, z bronią gotową do strzału. - Dziewczynka niosąca koszyczek swojej chorej babci? - Nawiązał do znanej bajki.
- Jeśli chcesz, aby coś nas zaskoczyło i wskoczyło na plecy, twoja sprawa. Ale pamiętaj, że to nie ja ubezpieczam tyły - odparła kapłanka, dotykając swojej tarczy i szepnęła cicho - Ojcze, rozświetlisz mi drogę?
Aurora spojrzała na łucznika i kapłankę.
- Idźcie, ja zostanę z dziećmi. Nie możemy zostawić ich tu samych, a jeśli jest tam coś niebezpiecznego to nie możemy ich tam prowadzić. W razie czego krzyczcie, to w ostateczności na moment zostaną same, a ja do was pobiegnę.
Alladien i Daivyn szybko podążyli w stronę źródła hałasu. Przeszli kawałek wąską ścieżynką prowadzącą przez zagajnik z pokrzywionych drzew, i po kilku chwilach ścieżka otworzyła się na niewielką polankę, ciekawie ukrytą przed wzrokiem ciekawskich gęstymi i nieprzeniknionymi niczym żywopłot krzakami. Krzyczącą okazała się młoda, płomiennoruda kobieta, na oko wyglądająca na jakieś dwadzieścia wiosen. Gdyby była człowiekiem.


Elf stwierdziłby, że była całkiem zgrabna, choć obecnie wyglądała na przerażoną, niż skorą do pozowania na tle natury. Ku zdziwieniu Daivyna okazała się być elfką, i to z leśnego plemienia, być może z odległego szczepu, bo spiczasto zakończone uszy i pierzaste zdobienia jej szaty jasno zdradzały jej elfie pochodzenie. Stała u wejścia do jaskini, znajdującej się mniej więcej na wysokości jakichś piętnastu stóp na całkiem sporej, przypominającej wystający z ziemi bolec skale. Skała ta, z jednej strony była pokryta pnączami, które najpewniej umożliwiły kobiecie ucieczkę. Źródło jej przerażenia, i tak karkołomnej i desperackiej wspinaczki znajdowało się u stóp skały, skrzeczące i syczące z wściekłości. Łuk kobiety leżał u stóp skałki, potrzaskany, wraz z kołczanem z którego wysypały się wszystkie strzały, leżąc wśród traw. Bestia deptała swoimi łapskami po strzałach, a suchy trzask łamanych brzechw świadczył, że albo była na tyle sprytna, aby odciąć kobietę od jej broni, albo był tak bezrozumny, że nawet nie zdawał sobie sprawy co tratuje.


Sowoniedźwiedź również desperacko szukał sposobu w jaki mógłby się dostać do upragnionej zdobyczy. Chodził dokoła skałki, drapiąc pazurami kamienie. W końcu zaczepił jedną z łap o zielone pnącza i począł gramolić swoje cielsko w górę, jednocześnie próbując złapać dziewczynę drugą łapą. Cios sowoniedźwiedzia przeciął powietrze jakąś stopę od dziewczyny, która pisnęła przerażona.
 
Kerm jest offline