- Co do... - warknął wyrwany ze snu. Wydawało mu się, że dopiero zasnął po zakończonej warcie, a tu jakiś huńcwot robi raban w obozie. Wtedy dotarło do niego nadzieranie Rittera.
- Nieumarli... - powtórzył po magu ze zdziwieniem bardziej, niż obawą przed nadnaturalnym przeciwnikiem. Wszystko leżało pod ręką, w tym dwa przygotowane wcześniej ładunki, jednak powtórzone przez kogoś "setka, a może i więcej" sprawiło, że szybko sięgnął po kolejny siekaniec.
Przed zajmowany przez siebie namiot rzucił topór, młot, tarczę oraz garłacz, przy czym z tym ostatnim obchodził się jednak zdecydowanie delikatniej. Za paskiem miał też sztylet, który wręczył mu Galeb. Na koniec wytargał z namiotu zbroję kolczą, hełm i napierśnik i zaczął je kolejno zakładać.
- Pomóżcie z płytą! - zawołał, zapinając sprzączki lewej nogawicy. W końcu dobrze opancerzony krasnolud po stronie obrońców był czymś, czego z pewnością by sobie życzyli w tym momencie. Sam co rusz zerkał na sztywno idące ku nim sylwetki coraz wyraźniej widoczne w brzasku dnia. Rzeczywiście dużo ich było.
Zamierzał zająć pozycję na środku przewężenia przed ich obozem, z tarczą u stóp i ładunkami przeciwpiechotnymi w gotowości. Oba siekańce przeznaczone do zwalczania siły żywej (w tej sytuacji nie było to zbyt fortunne określenie) pójdą w ciżbę wrogów, gdy ci znajdą się w zasięgu rzutu - celem było okaleczenie jak największej liczby przeciwników, stąd zapalnik ustawiony będzie krótko, by ładunek eksplodował niczym granat. Dalej miał użyć samopału by ponownie przetrzebić nacierających w bezładnej kupie ożywieńców, a następnie sięgnąć po tarczę i wspaniale wyważony topór bojowy by siec, rąbać i niszczyć nadchodzące poczwary.
Loftus coś tam krzyczał o jakimś czarodzieju - przez twarz Detlefa przemknął grymas złości, a dłoń bezwiednie sięgnęła brody, która wciąż nosiła ślady po ognistym piekle zgotowanym obrońcom przez czaromiota Granicznych. Szczątki tamtego skrywały masowe groby poległych najemników biorących udział w oblężeniu Meissen, a może nawet wyparował w epicentrum eksplozji wstrząsacza Glorma.
Thorvaldsson wiedział o magach niewiele, ale podejrzewał, że ci od magicznych płomieni raczej nie znają się na animowaniu zwłok. Czego chciał ten tutaj? Przecież nie ganiał z kompanią rozpadających się trupów za każdym patrolem w okolicy. Coś go tutaj zwabiło? Jeśli tak, to co?
Nie był w stanie znaleźć prostych odpowiedzi na te pytania - to znaczy mógłby, ale wtedy musiałby uznać, że pojawienie się czarownika wywołał Oleg, albo inny członek oddziału kręcący się po okolicy jak smród po gaciach. A można było przemknąć nie zwracając na siebie uwagi wszystkich w okolicy. To samo Ritter - jego sygnały sprawdzają się w bitewnej wrzawie, ale nie w sytuacji, gdy znajdują się na obszarze, gdzie Graniczni, grasanci i inni próbujący dorobić się na braku przedstawicieli prawa w tej części prowincji tylko czekają, aż wlezą im pod nos. Trzeba będzie mu dać do zrozumienia, że dyskrecja jest priorytetem w ich sytuacji.
Najpierw jednak czekała ich walka.
- Nie bierzcie jeńców! Har har! - zawołał, wyraźnie radując się nadchodzącym starciem.