Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2018, 23:19   #41
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Cholera wie co się właśnie zaczęło dziać, gdy szczęk żelaza ucichł wewnątrz kamiennych ścian sali tronowej, jednocześnie chwilowo kładąc kres dalszemu przelewaniu krwi na tych ziemiach. W czasie gdy ona w milczeniu wybierała sobie co ciekawsze okazy z rzuconej na bok biżuterii z zamiarem jej sprzedaży, Reinmar zupełnie zniknął jej z pola widzenia, ku jej niezadowoleniu udając się z innymi zrabować kuchnię, a jakiś cholerny Tileańczyk z narzędziami godnymi kucharza zdecydował się przeprowadzić przy ich pomocy sekcję zwłok, uwalniając okrutny smród wydobywający się z wnętrzności jego ofiar! Nie żałowała Detleva, o nie! Niech ten sobie robił z nim co chciał. Po prostu poczuła się tym zniesmaczona, tracąc jakąkolwiek ochotę by przebywać w tym pomieszczeniu.
Opuściła więc salę, oszczędnie odpowiadając Ighorowi “najlepiej tak, by każdy był zadowolony”. Coś od strony rozmawiających mężczyzn słyszała o zszywaniu ran, a biorąc pod uwagę stan tego khazada spotkanego w trakcie marszu na dwór, chyba nie było się czego obawiać. W końcu Reinmar musiał pozostać przytomny, aby mogła go ochrzanić za takie ryzyko.
Trzeba było odnaleźć Błyska.

Szybko jednak pożałowała próby opuszczenia budynku właśnie w tym konkretnym momencie, bo akurat musiała trafić na czerwonego ze wściekłości właściciela wyglądającego tak, jakby chciał komuś przywalić. Nie miała najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, więc od razu rozpoczęła taktyczny odwrót, woląc obcować z rozkrajanym wilkołakiem niż Sigmundem. Niestety niewystarczająco szybko. Zauważył on ją i wycelował w nią palcem, jakby była winna wszelkich szkód, jakich doznał z rąk malalitów.
- Każ im przestać panoszyć się po mojej posiadłości! - rozkazał gniewnie w sposób godny Detleva, choć zdecydowanie bez takiej samej siły przekonywania. Z jednej strony schlebił jej fakt, że wyglądała dla niego jak ktoś dowodzący tą zgrają awanturników, choć może ten postanowił się uczepić kogokolwiek, a z drugiej niemal wywróciła oczami. Skoro myślał, że miała jakąkolwiek kontrolę nad tymi ludźmi… i krasnoludami, to chyba był bliski eksplozji.
Nie zamierzała jednak iść na dyplomatyczne układy i zdecydowała się wyrazić co myślała.
- Gdyby nie my, to równie dobrze mógłbyś wciąż tkwić w lochu - oznajmiła chłodno, nie zamierzając ustępować jakiemuś szlachcicowi myślącemu, że należy mu tyłek podcierać - A twoja posiadłość wciąż należałaby do Detleva oraz kultystów łaskawie zakatrupionych przez krasnoludów i nas.
- Wdzięczność to ja mogę okazać waszemu dowódcy, a nie pospolitej bandzie prostaków! - odparł mężczyzna, nie mając zamiaru zmieniać swojego pogardliwego podejścia. Katarina aż wywróciła oczami. Nie była nawet pewna czego się spodziewała.
- Gdyby ta "pospolita banda prostaków", jak to pięknie raczyłeś określić, nie postanowiła oczyścić twego dworu, to całe to miejsce by leżało w gruzach po bombach żyrobombera, a wtedy też by ci wiele nie zostało. - splotła ręce na piersi, spoglądając na niego spod kaptura jakby rozmawiała z pospolitym niepojętnym chłopem. W trakcie tych kilku lat dowiedziała się, że według jakichś tam zasad etykiety przed osobą wyżej urodzoną powinno się go zdjąć na oznakę szacunku. Katarina jednak go nie miała wobec niego.
- A więc jestem zakładnikiem w swoim własnym domu? Śmiało, rabujcie... wspaniały ratunek. Nie omieszkam poinformować stosowne władze o waszym występku!
Ta groźba zadziałała jak bat, przez to Katarina aż zgrzytnęła na zębach. Mimo że Sigmund okazał się być zupełnym idiotą, jego słowa wcale nie były bezpodstawne. Zabrane przez nią kosztowności stanowiły łup wojenny, tak samo jak wszelki oręż odebrany kultystom, lecz nie tyczyło się to pozostałych rzeczy znajdujących się w dworze. Musiała spróbować załagodzić tą sytuację, choć widząc jego minę - mogło się to nie udać.
- Widzę, że się nie zrozumieliśmy. Ja planuję jedynie iść do biblioteki. Rabować nie mam zamiaru, choć w twoich oczach pewnie zwykłe otworzenie książki pewnie będzie tak wyglądać. Mam zamiar tylko przejrzeć nieco literatury w poszukiwaniu interesujących mnie informacji, ponieważ masz wyjątkowo interesujący zbiór historyczny, a następnie pozostawić wszystko na swoim miejscu. Za resztę nie odpowiadam. Nie są dziećmi. - rozłożyła bezradnie ręce. Któż by jej posłuchał poza Reinmarem?
- Może powinieneś usiąść i odpocząć? - wysiliła się na nieco życzliwości - Wiele się wydarzyło. Ewentualnie z chęcią przyjmę towarzystwo gospodarza znającego swoje zbiory. Z chęcią posłucham co w nich może być, a przy okazji dopilnujesz co twoje, jeśli wciąż masz obawy.
Sigmund mruknął gniewnie w odpowiedzi, po czym odpowiedział, przy okazji plując z wściekłości śliną.
- To każże komuś przypilnować tych chamów! Dla mnie wszyscy jesteście tacy sami! - wykrzyczał, po czym odszedł, zostawiając ją samą w korytarzu. Głośno westchnęła, już nawet nie wiedząc co z tą sytuacją zrobić.
Bo cóż mogła?


Do Astrid dołączyła trochę później, wraz z nią stawiając się do raportu Doranowi. Bardzo mu współczuła. Opuszczone barki świadczyły o poczuciu winy, jakie go trapiło. Trudno jednak faktycznie było stwierdzić jak wiele tej winy było faktycznie jego. Jak sama nazwa wskazywała - Chaos jest nieprzewidywalny. Wielu dotkniętych czarnoksięską inkantacją prawdopodobnie zapłaci z jej powodu najwyższą cenę.
Jednak jak bardzo powinien się za to obwiniać?
A z tym całym Karlem… może powinna porozmawiać?
Jej wzrok przesunął się z krasnoluda na trzymany w jego dłoni wór. Przez tą smolistą czerń zdawał się sprawiać wrażenie wilgotnego od plugawej energii próbującej się wydostać na zewnątrz, by nasączyć czyjeś uszy obietnicami o potędze, a następnie wyrządzić jeszcze więcej szkód ku chwale Chaosu. Miała nadzieję, że krasnoludzcy mistrzowie run go zniszczą, bo inaczej…
Cóż, inaczej będzie problem.
Znajome szczeknięcie w pobliżu zwróciło jej uwagę. Błysk schował się za namiotem w trakcie bitwy, a teraz droczył się z jakimś khazadem, od razu tracąc zainteresowanie, gdy ją zobaczył. Natychmiastowo podbiegł, prawie ją ze szczęścia przewracając, gdy się z nią witał po dość krótkiej rozłące. Sama się bardzo ucieszyła znów mając huskiego u boku. Bez niego czuła się… przynajmniej źle. Też on przyczynił się do odnalezienia Katariny przez Reinmara, gdy ten również znalazł się na zewnątrz. Witając się z nim nieco mniej wylewnie niż z maginią, na odpowiednią komendę po prostu wskazał mu drogę tam, gdzie akurat przebywała - samą, smaganą przez wiatr, oczekującą na niego tak jakby wiedziała, że za niedługo miał się pojawić w pobliżu. Ledwie postawił przy niej krok, a ona już oznajmiła wymarsz do biblioteki, ku pewnemu zaskoczeniu zwadźcy.


(GDoc, którego nie miałem siły ani czasu już edytować)
Gdy przemierzał korytarz, był już bez zbroi, w swoim zwyczajowym skórzanym kolecie, z przewieszonym przez ramię pendentem. Zawadiacki kapelusz z piórkiem znów znajdował się na jego rozwichrzonych w uroczym nieładzie włosach. Niebieska peleryna maskowała bandaż na prawym barku, a zakrwawiona dziura po kuli na jego skórzanych spodniach czasem świeciła bielą kolejnego opatrunku. Szedł nieco sztywno, ale spokojnie, bez większych emocji zaprowadził czarodziejkę do biblioteki. Ostrogi jego butów dzwoniły cicho przy każdym kroku, kiedy korytarzami zamku Scharmbeck. Wpierw sam wszedł do pomieszczenia, zdejmując ze ściany pochodnię którą dokładnie oświetlił ciemne pomieszczenie. Wpierw podszedł wolnym krokiem do okna, które zasłonięte były ciężką kotarą, którą odsunął na bok, wpuszczając nieco światła. Potem dokładnie obejrzał całe pomieszczenie, obchodząc zastawione książkami regały i zaglądając w każdy kąt. Za pomocą pochodni podpalił stojący na bibliotecznym stole lichtarz i włożył pochodnię w metalowy uchwyt w pobliżu drzwi.
- Czysto… - powiedział cicho do dziewczyny i odwrócił się w jej stronę.

Gdy Katarina zamknęła drzwi biblioteki, jej nieodgadniony wyraz twarzy ustąpił miejsca kotłującej się w niej złości. Zadarła nieco głowę, spoglądając prosto w oczy Reinmara, splatając sobie przy tym ręce na piersi w geście irytacji.
- Nie wiem co ty sobie myślałeś, Reinmarze Kesselu - zaczęła, a choć w głosie daleko było do pretensjonalności, aż poczuć można było chlaśnięcie biczem po plecach - Doceniam twoją gorliwość jeśli chodzi o masakrowanie stojących nam na drodze osób, a zwłaszcza kultystów, jednak ta ostatnia szarża była absolutnym ryzykanctwem, jakie mogło sprowadzić na ciebie śmierć! Po swoim ochroniarzu oczekiwałabym choć odrobinę zdrowego rozsądku, zwłaszcza w sytuacji gdy dookoła jest pełno innych wojowników walczących w tym samym celu, ale ty z tą nogą postanowiłeś zaryzykować i spróbować dobić tamtego ostatniego! Powinieneś się nauczyć nieco oportunizmu i oszczędzenia kieszeni swojej szefowej. Płacę ci za ochronę, nie za próby samobójcze. Twój pogrzeb by mnie zrujnował.

Westchnęła głośno po tym słowotoku, nieco się rozluźniając, gdy wyrzuciła z siebie co chciała powiedzieć. Napotykając nieco zdziwione spojrzenie zwadźcy wywołane zrzuceniem swojej maski, a następnie wspomnieniem o jakimś pogrzebie, aż wyszczerzyła zęby w naprawdę ładnym uśmiechu.
- Mimo moich uwag, świetnie się spisałeś. Dziękuję - jej ton zmienił barwę na całkiem łagodny. Jej dłoń sięgnęła do jej torby przy pasie, wyciągając stamtąd butelkę z kislevską wódką. Podała ją Reinmarowi - Jak chcesz to możesz się nieco znieczulić.
Reinmar stał, patrząc na nią swoimi ciemnymi oczami. Właściwie przez niemal cały czas nic nie mówił, pozwalając się chłostać jej słowami, jakby nie robiły one na nim żadnego wrażenia. Stał, przenosząc ciężar na lewą nogę, z lewą ręką założoną na plecy, z prawą wysuniętą naprzód wedle kawalerskiego obyczaju. Stał tak, dumnie znosząc krytykę, jedynie odwzajemniając spojrzenie jej oczu ale kiedy usłyszał wzmiankę o pogrzebie, kąciki jego ust powędrowały nieznacznie do góry. Lekko odchylił głowę do tyłu, zaintrygowany tonem czarodziejki. Nie skomentował nawet słowem i w ogóle nie usprawiedliwił swojego zachowania.
- Już jestem znieczulony…zresztą to żadne rany. Jestem w szczytowej formie. Ale nie mógłbym odmówić damie… - mruknął i wziął od niej butelkę i przechylił ją do ust, pijąc powoli. Alkohol był mocny, nawet bardzo i palił gardło, jednocześnie jednak mocno rozgrzewając. Palił tak bardzo, że niemal nie czuło się jego smaku. Jego picie przypomniało zwadźcy o krasnoludach i ich gorzale, i łotrzyk był pewien, że w połączeniu z wypitą niemal do połowy butelką rumu z kredensu w kuchni, a która już buzowała w jego żyłach i powoli zaczynała mieszać mu w głowie, niemal na pewno będzie pijany jak bela. Reinmar zdziwił się, że tak krucha kobieta może pić coś tak mocnego ale pociągnął kilka solidnych łyków z butelki. “Pierdolić konsekwencje” pomyślał zwadźca.
- Ooch…rzekłbym...woda życia...jak mawiają nad Reikiem… - Reinmar szybko złapał ponownie wzrok Katariny, chwilę czekając na jej reakcję. Lubił patrzeć w jej niebieskie oczy.
Nie wiedział kiedy przybliżył się do dziewczyny jeszcze bardziej - Fraulein Katarino...czy próbuje pani mnie upić? - uśmiechnął się nie spuszczając ani na jotę wzroku z niebieskich oczu dziewczyny, które w odpowiedzi na jego słowa najpierw, w parze z uniesionymi brwiami, okazały zdziwienie, a krótką chwilę później zakręciły małe kółko z głośnym wypuszczeniem powietrza przez nos, jakby chcąc powiedzieć "niechaj bogowie nas strzegą, znowu to samo".
- Nie. Akurat ty sam się upijasz, ponieważ ja ci pić nie każę - zakomunikowała z cieniem zmęczenia, odgarniając drugą dłonią niezdarny kosmyk jasnych włosów za ucho - Ale może to i lepiej, gdyby jednak potrzebna ci była amputacja którejś kończyny po takich wybrykach jak dzisiaj. Przynajmniej nie poczujesz… od razu.
- Sądzisz więc....że jestem pijany? - Reinmar podniósł brwi udając zdziwienie. Doskonale czuł płynące w jego żyłach wino, więc nie był absolutnie zdziwiony jej odpowiedzią. Raczej reakcją. “Oj, Kata...” myślał Reinmar a tymczasem lekko odchylił głowę do tyłu, patrząc na nią wzdłuż grzbietu nosa. Wzruszył niewinnie ramionami - Cóż, najpewniej masz rację. Niziołek miał wprawną rękę, ale nie aż tak, aby nie skosztować wybornego rumu z piwniczki zamku Scharmbeck. Medycznie, rzecz jasna - zachichotał - ale wiedz fraulein, że wciąż mam ostry umysł, i pozostaję w pełni sił witalnych...i umysłowych. Do twojej dyspozycji oczywiście - Reinmar podszedł bardzo blisko do czarodziejki, zdejmując z ramienia swoją niebieską pelerynę - W bibliotece jest zimno, a te zamczysko długo nie będzie ogrzane. Jeśli zamierzasz tu posiedzieć, możesz przemarznąć - Reinmar zarzucił delikatnie pelerynę na jej ramiona, wciąż patrząc jej w oczy ukłonił się leciutko, dotykając jednocześnie ronda kapelusza - Owocnych studiów życzę, Kata - uśmiechnął się najładniej jak potrafił po czym pewnym krokiem wyszedł z biblioteki, dzwoniąc ostrogami.
Kislevianka już przygotowywała jakąś ciętą ripostę na tą wątpliwą "sprawność umysłową" pod wpływem alkoholu, lecz nie miała ku temu okazji, gdyż Reinmar naruszył jej przestrzeń osobistą, przez co aż mięśnie zauważalnie jej stężały, a oczy czujnie badały każdy jego najmniejszy ruch. Poczuła się nieco dziwnie. Normalnie gdyby ktoś stanął tak blisko niej, to by taką osobę odepchnęła, a do tego sama by się odsunęła na bezpieczną odległość, lecz był to Reinmar. On już wiele razy pokazał, że nie miał złych intencji.
Zresztą gdyby miał, to by jej nie osłaniał w trakcie szturmu na pałac. Prawda? Albo wbił sztylet w plecy w trakcie rzucania jakiegoś zaklęcia.
Ten niecodzienny akt troski, jakie w swoim życiu mogłaby policzyć na palcach jednej ręki, sprawił że nie wiedziała co myśleć. Przez całe jej życie słyszała tylko "radź sobie sama, dziewucho", a tu masz. Co prawda w zamku nie było tak zimno. Ba, w końcu przetrwała na oblodzonych kislevskich pustkowiach mając przy duszy jedynie butelkę alkoholu, a na sobie ledwie strzęp tego, co mogła teraz nazwać ubraniem, przy okazji dostarczając przedniej rozrywki wiedźmom, które ją tam wysłały. Liczył się jednak gest... prawda? Przecież każdy w życiu mierzył swoją miarą, dla niego więc mogło być tutaj chłodno.
Poczuła jak zaczęło się jej robić ciepło, a na twarz zaczęły wychodzić wypieki. "Rumienię się?" - pomyślała, gdy nieco się otrząsnęła z tego zdziwienia - "Bez żartów."
A jednak gdy mężczyzna się odwrócił, widocznie nie oczekując nawet zwykłego "dziękuję", na jej twarz wylał się drobny uśmieszek, gdy wpatrywała się w jego plecy ściskając na piersi brzegi płaszcza... Czyżby poczuła się w jego obecności bezpiecznie?
W końcu bez własnej świadomości opuściła gardę.
Został on jednak starty w jednym momencie gorzkimi słowami uczącego ją Taumaturgii Kryptoklasycznej mistrza, przez co ze smutkiem spuściła wzrok: "Każdy może stać się wrogiem, nawet najdroższy przyjaciel."
Poczuła naglącą potrzebę, by zmienić temat, a trzeba jeszcze było coś załatwić.
- Reinmar! - zawołała jeszcze za nim nieco niepewnie, przez to aż zaklęła w duchu. Pozwoliłą sobie to zatuszować chrząknięciem - Reinmar! - poprawiła się, już twardo kładąc nacisk na jego imię - Chcę jeszcze o kimś porozmawiać.
- Co myślisz o tej całej Astrid? Przydałby się nam jeszcze ktoś, kto dobrze walczy. - zdecydowała się zapytać go o zdanie, skoro oboje się znają. Przy okazji przeniosła wzrok na jego rany i dodała, przypominając sobie o czymś - I medyk. Najlepiej ten, który cię połatał.
“Mam przejebane” Przemknęło przez myśl Reinmarowi, kiedy zapytała o Astrid - To świetna wojowniczka. Będzie świetnym specjalistą...od walki, Kata - potwierdził zwiadźca “I ode mnie” dodał w myślach - a o tym cyruliku to chciałem sam wspomnieć...ale jakoś nie było okazji. Łata mnie już drugi raz, fraulein, a obiecałem, że spróbujesz wspomnieć w jego sprawie u khazadów. Wiem że są zasadniczy, ale to dobry człowiek...znaczy się niziołek. Życie i zdrowie mi zratował. Ja jestem z Altdorfu, mi nie przeszkadza jak ktoś jest inny…nie jest kultystą, daję głowę - dodał wyjaśniająco.
- Ale znów gadam pie...znaczy głupoty. Męczę panią a pani nie ma przecież powodu aby ratować kolejnego łotra - stwierdził trzymając klamkę.
- Może jednak mam? Zależy jak bardzo mu ufasz i jak bardzo cenisz jego zdolności - oznajmiła, oczekując odpowiedzi, jednocześnie uniemożliwiając mu ucieczkę.
Pozwoliła sobie przemilczeć chwilowe zawahanie mężczyzny, choć przekrzywiając nieco głowę na bok oznajmiła, że je zauważyła.
- Bardzo. Wciąż stoję na nogach i wygłupiam się fraulein - uśmiechnął się do kobiety - więc jeśli dalsze znoszenie mnie jest dla Ciebie jakąś wskazówką - wzruszył rozbrajająco ramionami - ale wtedy nie wziął pieniędzy. Teraz nie musiał w ogóle, bo był obok Vincent. A jednak jemu zaufałem bardziej - Reinmar sam nie wiedział dlaczego, ale jakoś czuł od niziołka pewną życzliwość. A może jeden szelma przyciągał drugiego? Jeden Sigmar wiedział. Czy tak w istocie było, nie miało to znaczenia dla Katariny nieznającej ani myśli, ani przeszłości Reinmara. Liczyła się jednak z jego zdaniem i w tej sprawie było ono dla niej bardzo ważne, a jego towarzystwo powoli stawało się dla niej tak samo normalne jak obecność Błyska - w tym momencie obwąchującego jakąś dębową półkę.
- Więc spróbuję - odpowiedziała mu, kończąc w ten sposób tą rozmowę skinieniem głowy, podkreślając to następującym po tym przeniesieniem spojrzenia na znajdujące się w bibliotece księgi.
Pozostało jednak jeszcze coś.
- A, Reinmar! - zatrzymała go, gdy już miał zamknąć drzwi - Dziękuję.
I przez to krótkie, ciche, niesprecyzowane w konkretny sposób "dziękuję", okraszone przy tym łagodnym, szczerym uśmiechem wyraziła całą swą wdzięczność za jego towarzystwo - nie tylko za lojalność, ochronę czy uratowanie życia, ale też za to, że… że mogła się choć nieco otworzyć, zdejmując uwierającą ją maskę. Łotrzyk uśmiechnął się ładnie i ponownie dotknął ronda kapelusza leciutko kiwając jej głową. Zamykane drzwi cicho trzasnęły.
Poczuła się nieco lżej… i było jej z tym dobrze.


 
Flamedancer jest offline