Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2018, 17:09   #41
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Patrick, Mervi i Waleria cz.2


Adeptka nie miała zamiaru przebywać wraz z nimi w pokoju. To co robili jawiło jej się jako właśnie zwykły Bullshit, który dawno powinien zostać zagrzebany pod biegiem historii, znajdując swoje miejsce w najlepszym wypadku w muzeum. Dla mistyków to jakoś mogło działać... ale Mervi nie czuła dla tego sympatii.

Nie marnowała czasu, tylko uruchomiła procesy zarządzające energią w domu. Nie mogła pozwolić, aby jakie zabawy z Ouija Board spaliły jej elektronikę.

exe!{ emerg_react. }--!re_config{ pwr }
/then/ !terminate_else

Jedynie gniazdka w pokoju zajmowanym przez "wywoływaczy" duchów miały zostać nienaruszone. Mervi wiedziała, iż przejście na zapasowy reaktor spowoduje zmniejszenie siły światła... ale to w końcu jak emergency shut down.

Kamery jednak pozostały włączone i obraz z dołu był transmitowany na dwa podłączone monitory. Sama Mervi natomiast nie przyglądała się z fascynacją temu całemu wywoływaniu. Bardziej skupiła się na próbie odnalezienia choć powierzchownych informacji o sektorach, o których mówił Einar...
Musiała dowiedzieć się co dokładnie tam zaszło.
Niestety, to wymagało więcej pracy, niż włożyła. Nic ciekawego nie dowiedziała się, ale też ani nie wgłębiła się w proces, ani nie spróbowała zadziałać magyą. Niemniej rozdrażniła ją i ta porażka.

MUSIAŁA WIEDZIEĆ!

Zrzuciła z biurka zapisane obliczeniami kartki. Była po prostu zła, że nie poznała tego, czego poszukiwała. Musiała pogadać z Patrickiem, tak... ale obecność dodatkowej osoby wcale nie była jej na rękę. Z drugiej strony nie wiedziała jak Irlandczyk zareaguje na słowa technomantki. Czasami można było mieć nieprzyjemne wrażenie, że nie ma szans na powodzenie w próbie dogadania się z nim. On wyraźnie był pozytywnie, wręcz entuzjastycznie, nastawiony do tej całej mistyki, a Mervi nie miała zamiaru wróżyć z fusów...

Po chwili położyła głowę na biurku, na którym ułożyła ręce niczym poduszkę. Obserwowała obraz z jednego monitora, który wskazywał na obraz z "pokoju przywołań".
~ Glitch... ~ próbowała zwrócić uwagę swojego Avatara ~ Jesteś sukinsynem, wiesz? Zastanawiam się czy i to cię bawi, ale... ~ zawahała się ~ Dziękuję, że pomogłeś wtedy. Einarowi i Urielowi... gdy mnie przywracali.
Na ekranie pojawiły się błędy graficzne. Najpierw wyświetliła się uśmiechnięta buźka złożona z wypalonych pikseli wyświetlacza. Po chwili zastąpiły ją trzy, wielkie migające kropki jakby to Glitch nad czymś się zastanawiał.

???

Wyświetliło się kilka sekund. Następnie ekran zasyczał, wypuścił sygnał dymny i odszedł z tego świata z małym snopem iskier i dławiącym, silnym zapachem spalenizny.
Mervi westchnęła ciężko, odłączając zasilanie idące do martwego ekranu.
- Serio? - jęknęła na głos, po czym uchyliła okno - Serio?
~ Jak mam mieć o tobie lepsze zdanie, gdy spalasz mi elektronikę, kiedy cię pochwalę? Nie pomagasz...


Umbra zadygotała. Patrick poczuł to jak przeświecający się w żołądku posiłek. Dopiero po nim oszalały czujniki sprzężone z zaświatem. Waleria czuła dokładnie to samo. Rześkie, zimne powietrze. I chyba słyszała ryk. Ryk gniewny i przerażający. Strach.
Coś kręciło się wokół kryształu. Bardzo nabuzowane, gotowe do walki, ale też… chyba wystraszone. Rękawica lekko nadszarpnęła się. I wraz z jej delikatnym nadpruciem, do rzeczywistości wdarł się ryk. A po ryku zdyszany głos. Szepczący. Głos mówiący z nienagannym irlandzkim akcentem.
- Państwo raczą pomóc rodakowi w potrzebie? Ino prędziuko, bo zaraz będzie jednego skrzata mniej…
- A jaki jest problem do rozwiązania?- odparł głośno nieco skonfundowany Irlandczyk. Nie tego bowiem się spodziewał. Prędzej karła, älvora lub svartalfara.
- Taaaaki wilk! Czy to niedźwiedź… Ja nie wiem, wielkie, włochate, głodne, pazury jak moje ramię. Niech święty Patryk strzeże… Znaczy mój patron, ja z reformowanych.
Kolejny ryk przebiegł po Umbrze. Słyszeli go wyraźnie. Skrzat pisnął.
- To może zjaw się tutaj i… zmaterializuj.- Patrick kucnął przy przełącznikach.- Przy wabiku…
Przekręcił obniżając napięcie.- Przeskocz przez klatkę, a jak włochacz wskoczy to ustawię klatkę na maksa i zamknę włochacza.
Spojrzał na Wal mówiąc.- Jeśli masz jakieś mocne argumenty na podorędziu, to warto je przygotować.
- Potrzebuję chyba pomocy… - niepewnie jęknął duch.
- Pomocy w czym?- Healy był trochę zakłopotany słysząc ducha. Bądź co bądź… przedstawił mu swój plan. a on… nie współpracował.

Waleria w międzyczasie wyciągnęła telefon i skierowała go w stronę miejsca osłabionej rękawicy. Chciała się dowiedzieć z kim ma do czynienia. Nie spodziewała się, iż elektronika zapiszczy głucho nie wyświetlając zupełnie nic poza wściekle czerwonym ekranem wskaźnika potencjału duchowego. Jeśli skrzat przebywał w okolicy, to aura drapieżnika była zupełnie dominująca.
Patrick nie wiedział co planuje i robi Waleria. Jej styl była wielce daleki od wiccanki Grety O’Maley u której terminował (przez dzień i pół nocy… zanim go wyrzuciła za drzwi), by rozpoznać jej działania. Skrzat… mógł być skrzatem, lub mógł się tylko pod niego podszywać. Patrick dowiedziałby się tego, dopiero po jego materializacji. A wtedy… zawsze mógł włączyć przełącznik wcześniej i zamknąć w klatce skubańca. W Belfaście już parę razy przećwiczył te scenariusze. Co prawda potężny duch sforsowałby klatkę w końcu, ale do tego czasu Irlandczyk miałby przygotowane bojowe roty i wycelowany rewolwer. A i przypuszczał że kto jak kto, ale werbena potrafi przyłożyć duchowi. Stara O’Maley potrafiła. Waleria sięgnęła po jeden z woreczków, wysypała sobie w dłonie mieszankę ziołową, której ostry zapach rozniósł się po całym pomieszczeniu. Szybkim ruchem “umyła” w nich dłonie. następnie wzięła głęboki wdech powoli czując opór powłoki wsunęła rękę do umbry próbując wyciągnąć ducha do realnego świata. Werbena poczuła jak rękawica się luzuje. Jej dłoń stała na moment półprzezroczysta. Ciekawe czy kamery widziałby to tak samo? Kobieta chwyciła w Umbrze… nic. Wystraszona cofnęła rękę zza zasłony gdy przeszył ją krzyk, piskliwy krzyk skrzata, nagle urwany - aby przerodzić się w wściekły wrzask.
Spojrzała na swoją dłoń. Eliksir przybrał barwę bladej purpury.

Waleria usiadła w miejscu. Spojrzała na swoją rękę. Zamrugała powiekami, po czym jak gdyby nigdy nic otworzyła szklaną buteleczkę i wylała z niej odrobinę nalewki i rozprowadza ją po dłoniach.
- Myślę, że dzisiaj z polowania nici - powiedziała.
- No… chyba tak.- Patrick stwierdził smutnym i zawiedzionym tonem wyłączając klatkę z prądu. Westchnął cicho dodając.- Dzięki za pomoc.
Mervi schodziła właśnie ze schodów, zgadując iż wyłączenie urządzenia z prądu oznacza koniec... dość szybki?
Spojrzała w korytarz, w kierunku dwójki magów. Chyba początkowo chciała coś powiedzieć, ale widząc zawód na twarzy Patricka darowała to sobie.
- No dobra…- uśmiechnął się blado Healy.- Myślę że już dość wrażeń na dziś. Walerio… możesz już wracać do siebie, dzięki za pomoc. Ja… tu posprzątam, poskładam… i pewnie uderzę w kimono po rozmowie z Mervi.
- W takim razie spokojnej nocy - odpowiedziała Waleria po czym zaczęła się pakować. Była całkiem zadowolona, że nie będzie musiała spędzać tu nocy.
- Spokojnej…- odparł Healy nieco roztargnionym tonem. Widać że przebieg rytuału i porażka mocno go zabolała. Powoli wkładał elementy w gniazda rękawicy, tryby umieszczone poruszyły się, kryształy zabłysły. Patrick uniósł dłoń i rozłożył palce. Nucił pod nosem sprawiając, że w powietrzu pojawiały się kształty wokół dłoni. Cegiełki tworzące wirtualny mur. Uboczny efekt wzmacniania rękawicy. Cały ten widok był tylko chwilowym przejawem magyi. Cegiełki znikały kilka sekund po ich pojawieniu. Ale póki Healy wzmacniał barierę między wymiarami, w miejscu znikających pojawiały się kolejne.

Mervi odczekała chwilę, obserwując jak Patrick wzmacnia barierę, po czym skierowała się ku niemu, po drodze jedynie rzucając do Walerii:
- Drzwi się odblokują jak podejdziesz.
Zatrzymała się obok Healy'ego, oczekując w milczeniu na koniec jego magyi.
- Przypuszczam… że nie masz niczego mocnego w lodówce, co?- zapytał w końcu Healy kończąc czarowanie i wyjmując komponenty z rękawicy.
- Niestety... - odparła Mervi zastanawiając się nad czymś - Ale... Może... I tak musielibyśmy po moje rzeczy przyjechać, gdybyśmy od razu mieli u ciebie noc spędzić, więc... Może wezmę je teraz i pojedziemy do ciebie? Pewnie niedaleko masz jakiś bar czy coś…
- Nie. Nie mam teraz ochoty na jazdę. Obiecałem ci rozmowę, prawda?- odparł cicho Healy ściągając rękawicę i siadając pod ścianą. - Potem pewnie pójdę spać, w pomieszczeniu które mi wybrałaś.
- Rozmowa nie zając. - technomantka sama była zaskoczona, że to powiedziała - W okolicy jest całodobowy... albo i nawet jakaś knajpa... co ty na to? Nie trzeba nigdzie jechać.
- Czemu nie… trzeba wypić przynajmniej jednego za poległych. To… konieczność.- wymamrotał niewyraźnie Healy wstając leniwie.
- Zostaw tu to urządzenie, później się zbierze. - powiedziała łagodniej niż normalnie - Mam łóżko w sypialni i kanapę przy kompach... Damy radę.
- Śpiwór wystarczy. Nie jestem delikatnym mięczakiem.- odparł z uśmiechem Patrick, z bardzo niemrawym uśmiechem. Ruszył w kierunku drzwi, zerkając na Mervi… by upewnić się, że idzie z nim.
Mervi podążyła za nim, ale zatrzymała go na chwilę.
- Zabiorę tylko ze sobą rzeczy i wrzucę energię na normalny tryb. Zajmie chwilkę.
Po niedługim czasie zeszła po schodach, niosąc torbę na ramieniu.
- Chodźmy.

OFIARA DLA POLEGŁYCH


Dziewczyna nie była pewna gdzie znajduje się ten bar, ale na szczęście wspomogła ją mapa w telefonie. Nie miała również pewności czy przypadnie on Patrickowi do gustu (sama uczestniczką spotkań w pubach nie była), ale lepsze było to niż nic.
Jak się okazało pub nie mógł narzekać na małe obroty. Nie tylko przebywali w nim stali bywalcy, ale także młodsza brać, studencka pewnie. Była to typowa norweska miejscówka, nie mająca dużo wspólnego z irlandzką... ale Mervi miała nadzieję, że choć alkohol będzie zdatny.
Zaciągnęła Patricka do jednego ze stołów niedaleko baru, który właśnie się zwolnił.
- Dwa piwa… lub… hmm… macie coś mocniejszego? To dwa mocniejsze poproszę.- zamówił Healy przy kontuarze, po czym przysiadł się z powrotem do stolika.
- Więc... - Mervi odezwała się do Patricka - Jednak jesteśmy razem w barze. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Tak. Miło tu…- odparł niemrawo Healy i podrapał się po głowie.- Nie wydaje mi się bym dzisiaj był… materiałem na towarzystwo w barze. Trochę mnie ta cała sytuacja przybiła. Nie lubię… niepotrzebnych śmierci… nie lubię jak giną towarzysze broni czy osoby postronne. Bo potem się zastanawiam, gdzie popełniłem błąd. Obawiam się, że potrzebuję się przespać z... tym brzemieniem. Przepraszam.
- Rzeczywistość to więcej niż decyzja jednego maga. - powtórzyła słowa Patricka jakie nie tak dawno sam wypowiedział.
Healy zdobył się na uśmiech, blady i smutny.- Wiem o tym. Dlatego mi to przejdzie z czasem. Ale cios w łepetynę jest zbyt świeży, by nie bolało.
- Może tego nie widać.. - zaczęła z wahaniem - ...ale w sumie... nasza trójka... - wzięła głębszy oddech - Musimy na sobie polegać, nie? Przecież nie na tamtych. Zbytnie różnice... i... - spuściła na chwilę wzrok - Na mnie też możecie... Naprawdę.
- Doceniam to… choć nie jestem pewien czy nasza trójka jest znowu tak zgodna.- zaśmiał się cicho Healy.- Nas dzielą tradycje. Mnie i Klausa spojrzenie na Synów Eteru i paradygmaty. Mnie szkolił mag pamiętający czasy, gdy nie było Synów Eteru i Technokracji. Dla mnie maszyna musi mieć… ducha… musi mieć coś w sobie, co… nowoczesne maszyny oparte na chipach nie mają.
- To jest twoje spojrzenie... - odparła Mervi nie chcąc wchodzić teraz w dysputy - Ale czy to ma znaczenie? Chodzi o to... Czemu mamy skończyć jak mistycy? Bez sensu. Możemy patrzeć inaczej... chyba tak poznamy więcej. - westchnęła - Ciebie szkolił taki mag, Klausa pewnie jaki naukowiec, a mi pomagał... - uśmiechnęła się - Fioletowy kot z pikseli.
- A wicemistrza J. jakiś Hermetyk… Iwana jakiś chórzysta.- uśmiechnął się ciepło Patrick. - Nie możemy się zamykać w naszej trójce Mervi. Jesteśmy my i całe miasto przeciw nam. I wsparcie możemy uzyskać od Fundacji… bo… są w tej samej sytuacji jak my. Choć… rozumiem, że nasza trójka winna trzymać się bardziej razem.
Potarł czoło i westchnął. - Choć… nie jestem pewien, czy to dobra pora do omawiania tych spraw teraz.
- Chciałam tylko powiedzieć, że... możesz na mnie polegać... - wyjaśniła - Wybacz... ale nie jestem dobra w kontaktach z innymi. To i... różne bywają.
- Dzięki.. ty na mnie też.- odparł z uśmiechem Patrick i sięgnął dłonią ku włosom Mervi by ją przyjacielsko pogłaskać po puklach. Przerwał ten gest w połowie odległości. Wszak nie znali jeszcze się aż tak dobrze.

- Ten kot powiedział mi ostatnio... że możemy ufać tylko naszej Tradycji. Choć ja bym dodała do tego was... przynajmniej większość. - delikatnie uśmiechnęła się - Lubię was oglądać przy pracy. - spojrzała w stół - A może... Patrick... - spojrzała trochę żywiej na mężczyznę - Może chciałbyś... O ile nie byłeś nigdy... - ciekawość wdarła się w jej spojrzenie - Znalazłeś się kiedyś w cyfrowej pajęczynie?
- Nie. Pajęczyna to nie mój teren. Nie mam narzędzi do obrony w niej, więc tam nie zaglądam. Wolę opierać swoje wizyty w sieci na używaniu klawiatury, zresztą…- westchnął smętnie Healy.- ...teraz nie mam wystarczająco sił, by docenić taką wycieczkę. Może jutro… rano?-
Dwa trunki w kieliszkach trafiły na ich stolik. Biały przeźroczysty płyn. Wódka, Mervi rozpoznała ten trunek od razu.
- Nie trzeba przecież już-teraz. Korzystanie z Internetu to inna sprawa niż wchodzenie w Pajęczynę. A i sama mam... tam sprawę. - na sekundę smutek wstąpił na jej oblicze - A i wcale to nie jest takie trudne. Byle Śpiący potrafi! - trochę nieufnie spojrzała na trunek - Pokazałabym ci chociażby sektory twojej Tradycji... są szalone!

Patrick sięgnął po zapalniczkę w kieszeni i zapalił alkohol w jednym z kieliszków coś mamrocząc o ofierze dla poległych pod nosem. Po czym sięgnął po drugi i wypiłby jednym haustem, gdyby nie fakt, że to była jednak wódka.
Oczy zaszkliły mu się, a oddechu brakło gdzieś w połowie kieliszka.
- Cholernie… moocne. - wychrypiał.
Na ten widok Mervi zaśmiała się szczerze.
- Naprawdę? To tylko wódka! - spojrzała rozbawiona na eterytę - W Irlandii nie macie wódki?
- Nic tak mocnego… to nie wódka… to… czysty etanol…- odparł Healy podchodząc ostrożniej do zawartości kieliszka, pijąc mniejszymi haustami.
- Witamy w Skandynawii. - zachichotała adeptka - Nie chciałbyś więc pić w Finlandii obok Ruskich. Tam jest dopiero konkretnie! Choć w samej Rosji to mają nie wódkę, a jakiś syf z zanieczyszczeniami.
- Ponoć w Polsce też piją wódkę… na szczęście nasz gospodarz wolał miód.- stwierdził z kwaśną miną eteryta.
- Ja starałam się nie pić... - zamilkła. Przymknęła oczy, gdy próbowała zebrać słowa - Jest coś... Coś co... - wzięła głębszy oddech - Władowałam się w coś... okropnego. Coś, co obrzydza mojego Avatara... - ściszyła głos - I może by mnie za to wykopano z Fundacji... - spojrzała w oczy Patrickowi - Nie przekażesz nikomu, jeżeli ci to powiem?
- Każdy z nas się w coś wpakował. Nie wiem w co Klaus lub wicemistrz J., ale pewnie też mają jakieś… grzeszki. Lillehammer to nie jest szczyt marzeń dla jakiegokolwiek maga.- ocenił Healy i wzruszając ramionami rzekł.- Cóż… jasne. Nikomu nie powiem, zresztą nikt o to pytać nie będzie, prawda?
- Chyba... chociaż... - przypomniał się jej w tym momencie Fireson.
Wahała się jeszcze dłuższą chwilę nim zaczęła rozpinać rękawy koszuli, aby móc je podwinąć wyżej.

- Jest powód... Że nie chcę nigdy... Być w niczym odkrywającym ręce... - oczom Patricka ukazały się ślady po nakłuciach strzykawką, które miały swoje miejsce na przedramionach Mervi. W większości umiejscowione były na lewej ręce, ale i prawa nie była bez skazy. Żadna z nich nie wyglądała, jakby nakłucia miały czas się na nich zaleczyć nim kolejne nadeszły. Technomantka po chwili ukryła, ręce pod stołem.
- To jest problem… to jest … duży problem…- zgodził się z nią Healy nie bardzo wiedząc jak zareagować na to odkrycie. Nie znał się na nałogowcach (poza pijakami) za bardzo. Nie wiedział jak postępować z nimi. Westchnął ciężko.- Wicemistrz J. lub nasz prezes fundacji pewnie mogliby powiedzieć ci coś sensownego, albo pomóc magyą. Ja niestety… akurat życie nigdy mi nie wychodziło.
- Nie! - Mervi silnie pokręciła głową - Nie mogą wiedzieć. To jest morfina, ma mnie uspokajać... Otumaniać trochę... Jestem po niej spokojniejsza, choć Glitch... On jest bardzo niezadowolony, bo i on... znika po niej. Biorę ją tylko przed snem, wtedy w dzień nie ma takiego działania mocnego... - ściszyła głos - Choć ostatnio... zbłaźniłam się w Pajęczynie przed Firesonem... Nie wiem czy coś podejrzewa... ale byłam tuż po zażyciu... Nie pamiętałam nawet jak wylogować się... - spuściła głowę - Taki wstyd…
- Nie powiem. Ale ty powinnaś. Ojcu Iwanowi. Z pewnością ma doświadczenia z narkotykami.- Irlandczyk podrapał się po policzku.- Szlag… naprawdę nie mam dziś nastroju na takie rozmowy. Jako szef mówię ci… nakazuję ci iść do batiuszki i niech cię wyspowiada z nałogu. Albo pomoże uzdrawiającą magyią. A Glitch… twój awatar, oczywiście że znika. Morfina odcina cię od magyi… a więc i od niego.

- Jutro pogadamy... - odparła ugodowo, choć nieprzekonana - Nie będę cię dziś męczyć takimi rzeczami. - spojrzała z nutą... sympatii? - Miałeś mi opowiedzieć po co ci tamte informacje były…
- A tak.. ale już wypaplałem na naradzie. A może i nie? Ten klub to nora Opustoszałych. Może nawet miejscowy węzeł. Może… nawet miejsce rekrutacji kolejnych magów? Ten którego tam spotkałem… jak on się zwał… Lars? Nieważne. Przypomnę sobie później jak ów mag miał na imię. W każdym razie on pulsował kwintesencją.- odparł chaotycznie Patrick.
- Pulsował kwintesencją? To na co im jeszcze jej więcej z węzła? - pokręciła głową - I kto by chciał być emo magiem, no proszę?
- Na bezrybiu i rak ryba.- stwierdził Irlandczyk.- Tu nie ma innych tradycji, nie ma nauczycieli. Dotąd nie było w każdym razie… a co do kwintesencji, to ów klub jest ważnym miejscem dla nich. Może w nim zbierającą moc?
Technomantka zamyśliła się nad kwestią.
- Jeżeli polezie tam którykolwiek z mistyków to nie przyjmą go z radością... Może my powinniśmy? Moja Tradycja, jako i ja, nic do tych emo-lal nie ma... W końcu wydaje mi się, że Rada prędzej im zaufa niż nam. - parsknęła.
- Mam wrażenie, że w ogóle nie lubią innych magów bez względu na tradycję.- stwierdził mag wzruszając ramionami.- Nie żebym się im dziwił. Włazimy im w podwórko.
- Którego nie posprzątali najwyraźniej. - odparła, mając na myśli nie tylko kwestię wampirzą - Mogą współpracować z pijawami, słyszałam że niektórzy z nich szukają ich ugryzień. Mogą być niezadowoleni, oczywiście, ale musieli brać pod uwagę możliwość pojawienia się innych. Nie są bez rozumu... tylko trzeba mieć lepsze podejście niż standardowy hermetyk. Pogarda to słaba technika. - dodała sarkastycznie - Masz już jakieś znajomości może?
- Pijawy są wszędzie… w każdym mieście. W Belfaście część z nich współpracowała z Nephandi. Część nie i trzeba była się z nimi dogadywać, by wystawili swoich szalonych współbraci.- stwierdził Patrick podchodząc do tej kwestii luźniej.- W każdym mieście w Europie można znaleźć wampiry. Magowie nie oczyścili ani jednego miasta z nadnaturali. W żadnym… nie spełnił się mokry sen Gerarda.- zaśmiał się niemrawo na koniec Healy przeciągając, a potem nachylił by szepnąć cicho.- Ba… jest ponoć metropolia w centralnej Europie, gdzie wampirzy potomkowie Obrządku Hermesa rządzą w mieście żelazną ręką, ale ode mnie tego nie słyszałaś.
- Ta zabawna zgraja? - Mervi uśmiechnęła się szeroko - To musi być bardzo smutne miasto. - zaśmiała się krótko - To już przecież z magiem nie ma nic wspólnego... prócz może dawnego nazewnictwa. Smutni i oni są, zaprawdę, ale nie licz, że ich sztuczki to magya... Może i boli, ale wciąż to coś innego.
- Nie wiem… eter może przyjmować różne formy. Magyia niejedno ma imię.- wzruszył ramionami Patrick.
- Eter, nie eter... - machnęła ręką - Nie wchodzę w wasze spojrzenie na kwestię... eteru... Jeszcze nie widziałam, aby ktoś zmierzył jakąkolwiek jego właściwość.
“Ja zmierzyłem! Nie raz…. tylko wyniki były mało sensowne”- pochwalił się Mechanicles. Healy upił zaś trunku nie komentując jej słów. Sam nigdy też specjalnie nie przejmował się tą kwestią. Synowie Eteru, wedle słów jego Mistrza, mieli kilka “świętych ksiąg” ale żadnej hierarchii, żadnej wspólnej doktryny.

- Ale... - kontynuowała Mervi - Zadziwia mnie twój sposób... tworzenia... Bez urazy, ale jest dość... niespójny z normami. Jakimikolwiek. Czy ciebie w ogóle obchodzi jakie dane rządzą tym co robisz? Bez nich prosisz się o katastrofę!
- Czy pierwszy człowiek nabijający kamienie na pałkę, albo składający pierwsze koło do kupy dbał o liczby i matematykę? To kwestia perspektywy. Ty budujesz małe urządzenia składające się z licznych tycich punkcików. Skomplikowane konstrukcje, podatne na Paradoks jak i Prawa Murphy'ego. Ja nie… Moje konstrukty składają się z kilku części i są duże. Więc przez to nie muszą być dokładne co do mikrona, by działać.- wyjaśnił ten fakt Irlandczyk. - Trochę więcej matmy musiałbym przyłożyć do budowy latających skrzydeł, ale… głównie używam moich wynalazków w walce i improwizacji, dlatego dbam by były proste do skonstruowania, łatwe do zbudowania i nie wymagające czasu.
- Pierwszy człowiek szybko pojął jak nakładać te kamienie, aby zdały egzamin. A do tego my nie jesteśmy pierwszymi ludźmi. Co do wielkości konstruktu... nie jest to tak ważne. - odparła - Bo jak i małe, jak i duże urządzenia mogą zawieść. Matematyka jest spoiwem rzeczy, więc gdy nie zwraca się na nią uwagi to jak rzucanie kośćmi - równie możliwa szansa sukcesu, jak i porażki. Co jeżeli twój pistolet wybuchnie ci w dłoni podczas walki?
- Chcesz powiedzieć, że twoje matematyczne konstrukty są idealne. Że każdy stworzone przez ciebie równanie zadziałało zawsze i wszędzie?- zapytał ironicznie Patrick wpatrując się w Mervi.- Jeśli chcesz powiedzieć, to… mój mistrz nazwałby cię arogantką. Eter i magya nie są czymś co można w pełni okiełznać. Technoludki tego próbują i w końcu te próby wystrzelą im twarz z siłą dubeltówki. - wzruszył ramionami dodając.- Co do mnie, to jestem chyba naturalnym geniuszem, bo składam moje maszynki do kupy i zazwyczaj działają zgodnie z tym co chcę by uczyniły.. Oczywiście bywają i porażki, zwłaszcza gdy sięgam po bardziej spektakularne efekty.
Mervi zaśmiała się, gdy Patrick mówił o "naturalnym geniuszu".
- I to nie ocieka arogancją? - zapytała z rozbawieniem - Co zaś do idealności... Nie, nie są idealne, bo moje zrozumienie i wykorzystanie matematyki jeszcze nie jest. To jest główny problem, czynnik ludzki... ale i tak jestem na drodze, która prowadzi do idealnego zrozumienia! Takiej... elitarnej. - uśmiech powiększył się - A ty skąd dokładnie wiesz tyle o walce?
- Nie wiesz? - zdziwił się Patrick spodziewając się że przypadek Belfastu będzie znany dobrze w całej Europie.

- Nie wydajesz się być zdolny skrzywdzić kogokolwiek... i brać udziału w walce, prócz ostateczności. Jak w Wieży.
- Nie lubię stosować przemocy. Co najwyżej przyjazną barową bijatykę po pijaku.- wzruszył ramionami Patrick. - Nie lubię… ale umiem. Mam na swoim koncie: magów, kultystów, demony, wampiry. Nie jestem specjalistą od wzywania duchów i rozmów z nimi, ale już w kwestii zabijania ich… znam wiele sztuczek.-
Odchylił nieco kurtkę, by pokazać dziewczynie rewolwer tkwiący w kaburze.
- Byłem dziś przygotowany na wyskoczenie czegoś paskudnego z Umbry.
- Więc... Zabijasz każdego Technokratę? - zapytała obserwując go uważnie - Znaczy... Jak wiesz, że Technokrata czy po prostu mag jest zagrożeniem? Ot... Po prostu?
- Tak. Jeśli ja tego nie zrobię, to Technokrata zabije mnie. Lub ciebie.- wzruszył ramionami Patrick.- Widziałaś co się działo w Wieży. Nie było negocjacji, nie było strzałów ostrzegawczych. Technokracja zaatakowała nas, my się broniliśmy. Nikt nie brał jeńcow.
- A ty byś wziął, gdyby była możliwość? - zapytała.
- I co bym z nim zrobił?- zapytał retorycznie Patrick spoglądając wprost w oczy dziewczyny. - Co by zrobiła z tobą Technokracja, gdyby cię złapała? Śmierć jest mniejszym złem w tym przypadku.
- Technokracja wciąż ma ból dupy, jak choćby im na myśl przyjdzie moja Tradycja. Nie to, że im się nie odwdzięczamy... - utrzymała kontakt wzrokowy z Patrickiem - Co by zrobili? Jeżeli śmierć by miała nadejść... to nie liczę na szybki strzał w łeb.
- Obezwładnili i oddali cię do swojej dywizji od eksperymentów biologicznych. W końcu tak wiele można się nauczyć robiąc eksperymenty na nadnaturalach. - wzruszył ramionami Irlandczyk.
- Po prostu... - zawahała się - Czasami można na którego natrafić w Pajęczynie. Najlepiej natrafić na Inżyniera Pustki... Ci kolesie co statkami latają i kosmos lubią, jak i eksplorację ogólnie. Z nimi można nawet czasem pogadać.. I nie chcą cię zabić na sam widok. Nie wszyscy przynajmniej. Nie zawsze. - uśmiechnęła się lekko - Słyszałam o pojedynkach moich z nimi... Wiesz, że dość często nie mają być śmiertelne czy z zamiarem uszkodzenia poważnego? Po prostu wygrywasz i odchodzisz. Ciekawa zgraja.
- W Belfaście jeśli spotykałeś Technokratę, to albo on wyszedł żywy z tego spotkania, albo ty… w każdym razie tak się działo przed rozejmem. Teraz nie wolno się zabijać, nie wolno walczyć z Technokracją w Belfaście. Ale wiesz… to tylko rozejm. Osłabnie gdy zmienią się warunki i wróci walka. Tradycje słabną w Irlandii, Technokracja rośnie w siłę. Więc rozejm prędzej czy później się skończy. Wrogość nie zanikła, mimo rozejmu… w Pajęczynie nie bywam, więc nie wiem… może tam jest inna ich dywizja?- zakończył swój wykład Irlandczyk.

- Czy jeżeli to ja bym była zagrożeniem, nie tyle co po stronie Technokracji... - spojrzała uważniej - ...też byś mnie zabił?
- Dlaczego o to pytasz?- w głosie Patricka pojawiła się podejrzliwość.
- Co jeżeli jestem agentem? Ukrytym wśród was Nephandi? - przez chwilę Mervi utrzymywała poważną minę, aby po tej chwili na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech - Przecież pytam teoretycznie, można w to włożyć każdą osobę, którą znasz.
- Nephandi… zabiję bez chwili zastanowienia. Nie widziałaś co oni robią, więc… nie zrozumiesz. - wzruszył ramionami Patrick.- … Technokracja… z nią można dyskutować, gdy chcą dyskutować. Zazwyczaj nie chcą. To autokraci. Rób co ci każą, albo jesteś zbędny.
- Po prostu zastanawiam się ile byłbyś w stanie zrobić. Wiesz... Wydajesz się być... zbyt delikatny duchem. Może nie znam całego obrazka, ale... - położyła dłoń na jego dłoni - Cieszę się, że to ty jesteś trzecim szefem.
- No… wolałbym nie zabijać.- odparł Healy i dodał z lekkim uśmiechem.- Ale pamiętaj, jestem synem i wnukiem terrorystów.
- Jeżeli kiedykolwiek w nich się wdasz, to na pewno cię w Dark Webie wytropię... - uśmiechnęła się drapieżnie - A wchodzę tam, aby wyplewiać świat z pożerającego go syfu.
- IRA nie ma strony na Dark Webie, cokolwiek to jest. Zresztą IRA już nie ma.- odparł cicho Patrick i wzruszył ramionami.- Ale może wrócić. IRA była przykrywką Tradycji, rząd jest przykrywką Technokracji. Nie cały, ale większość.
- W Dark Webie jest więcej niż się by chciało. - westchnęła - Wcale bym nie była zdziwiona, gdyby gdzieś tam terroryści się gnieździli... Nie stanowiliby nawet największych pojebów tam przesiadujących.

- Cóż… myślę, że już dość się zasiedzieliśmy. Jest późno i chyba czas zakończyć ten dzień.- stwierdził przyjaźnie Healy.
- Dobrze, wróćmy więc. - skinęła głową jego rozmówczyni - Powiedz mi tylko... Masz kogoś?
- To znaczy?- zapytał zaskoczony Patrick.
- Czy masz dziewczynę, może i żonę... na odległość... na razie? Może i tu nawet... - zapytała wprost.
- Romansowałem z Kari i… Kelly, ale to nie były poważne związki. I raczej nie przetrwają na tak dużą odległość.- wyjaśnił Healy.
- Czyli nikt nie będzie robił problemów, że się prześpimy razem? - zapytała wprost.
- Co?! - zdziwił się Healy słysząc jej słowa. - Dlaczego… o to pytasz?
Mervi zaskoczyła jego reakcja.
- Pytam, bo chciałabym, abyśmy się przespali ze sobą...? Masz coś przeciw?
- Dlaczego chcesz? - podrapał się po czuprynie eteryk wyraźnie zakłopotany. Nie żeby mu się Mervi nie podobała, ale nie był specjalnie w nastroju do figli.
- Przecież wiesz... Mówiłam ci już. - odparła dziewczyna - Nie chcę dziś być sama, a do tego sądzę, że żadne z nas nie straci jeżeli obecność tego drugiego wspomoże... Nigdy tego nie robiłeś? Do tego... Ja nie mam śpiwora. Łóżko jest za to wystarczające.
- Robiłem... wiele razy. Tyle że… nigdy z takich powodów. Równie dobrze, a może i lepiej będzie jak się położymy w łóżeczku i pójdziemy spać po prostu.- ocenił sytuację Patrick.
- No... tak. Przecież o tym cały czas mówię... Nie sądziłeś chyba... - spojrzała nieufnie na Irlandczyka.
- To się zwykle myśli w takich sytuacjach. Więc dobrze że sobie to wyjaśniliśmy.- odparł Patrick potwierdzając podejrzenia dziewczyny.- Nie martw się… nie mam dziś ochoty na coś więcej poza...des… poza snem.
- Serio? - zaśmiała się - Przecież nawet się nie znamy! - wstała z krzesła, czekając na Patricka - Do tego raczej nie jestem wymarzoną partnerką.
- Dlatego mnie twój pomysł zdziwił. A co do wymarzonej partnerki… to ty taka brzydka znów nie jesteś.- odparł Irlandczyk wstając energicznym machnięciem dłoni gasząc trunek dla zmarłych. Położył pieniądze płacąc za zamówiony alkohol i ruszył za Mervi.
- Dzięki... - odparła bez przekonania wychodząc z Patrickiem na zewnątrz - Ale seksu jednak nie chciałeś ze mną, czyli coś jest nie tak. - dodała z powagą.
- Nie jestem w nastroju na seks z kimkolwiek.- wzruszył ramionami Irlandczyk. - Nie tylko z tobą, nawet Kari z całą swoją sztuką magyiczną by dziś nie podołała.
- Wiem, wiem. - wzięła Patricka pod rękę - Ale tak może być?
- Tak poza tym może być… więc jutro czy pojutrze uważaj. Bo zanim się zorientujesz będziesz zastanawiała się jak do tego doszło.- zaśmiał się niemrawo Healy dając się prowadzić Fince do jej domu.

BREAKPOINT


- Nie będzie ci przeszkadzać lampka? - Mervi zapytała Patricka, gdy już wrócili do domu i weszli do sypialni.
W samym pomieszczeniu tak naprawdę była masa nierozpakowanych rzeczy. Do szafy wrzucono trochę ciuchów, ale chyba większość była wciąż w pudłach. Łóżko za to nie było wielkie acz jednocześnie dość... sponiewierane? Kołdra leżała w połowie na podłodze, poduszki tarzały się w nieładzie. Na ścianach nie było żadnych obrazów czy grafik... jedynie przyklejone taśmą klejącą jakieś projekty architektoniczne rozrysowane ołówkiem. Oczywiście trzeba było uważać na walające się kable czy obudowy...zaś jeszcze przed wejściem do pokoju Patrick zobaczył spalony monitor komputerowy stojący pod ścianą.
- Nie… nie będzie…- Irlandczyk pozbył się butów, spodni i koszuli odkładając je na bok, gdy szedł do łóżka.
- Trzy…- wymamrotał pod nosem podchodząc bliżej.
- Dwa…- wpakował się pod kołdrę.
- Jeden…- i zwalił niczym kłoda zasypiając natychmiast.

Down… Down… Down
Down the rabbit hole.


Patrick spadał i spadał, aż wylądował na swojej kanapie. W biurze które było jak dom. Odetchnął głęboko, przeciągnął się i wstał. Ruszył do biurka by napić się. Potrzebował tu tego bardziej niż w tamtym świecie. Potem zapalił i zaciągnął się dymem.
Broń w szelkach, prochowiec i kapelusz… gdy założył to wszystko mógł wyjść i poszukać… karła którego śmierć widział. Może ten duszek zginął, ale cień smutku i wyrzuty sumienia musiały się tu zamanifestować w jego formie.

Muzeum pamięci

Muzeum… było olbrzymie, aczkolwiek w środku. Muzeum pamięci z zewnątrz przypominało bardziej bunkier. Wejście było zabezpieczone siedmioma bramami, każdą ze strażnikiem. Ale… ponieważ to było muzeum, to mieszkańcy miasta nie musieli tym martwić. Muzea są placówkami publicznymi. Patrick więc przekroczył pierwszą bramę i na tym poprzestał. Nie musiał iść głębiej, podążył lustrzaną salą, a może korytarzem?
Sale muzealne były poukrywane za lustrzanymi ścianami nie różniącymi się od lustrzanych drzwi. Pamięć była bowiem pułapką samą w sobie, wspomnienia były odbijające w lustrach ulegały zniekształceniu. Przedstawiane eksponaty… mogły być prawdziwe, mogły też być wzorcami które zapamiętał przefiltrowanymi przez emocje.
Patrick potrafił nawigować w tym miejscu, instynktownie wiedział gdzie iść, ale…nawet on nie potrafił odróżnić wspomnień od prawdy. Tylko czy istniała różnica między prawdą obiektywną a subiektywnym odczuciem? Jeśli to co mogło być, to co nigdy nie zdarzyło się, zamarzło w potencjale możliwości pali serce mocniej niż rzeczywisty żar, co jest bardziej realne?
Nowe rejony muzeum pamięci odróżniały się czystymi, bardziej lśniącymi lustrami. wyraźnymi jak wspomnienia których jeszcze nie nadgryzł czas. W jednym z nich zamknięty był skrzat. W zielonym stroju, nosząc koniczynę w klapie marynarki, o rozbieganych oczach stanowił bardziej nowoczesną wariację na temat irlandzkiego folkloru niż jego typowego przedstawiciela. Mimo wszystko był ich. Czuł to i czuł gdy zza tafli dobiegł głos.
- Ja dobry skrzat, reformowany, przyjąłem chrzest Patryka,pogromcy węży. Ja już dobry. Przybyłem za tobą.. bo ja nie wiem. Zawsze gdy nasi ludzie wyruszali na emigracje, my byliśmy krok za nimi. Odmienieni, wystraszeni, czasem skołowani, ale zawsze z wami. Na obcym lądzie, w gromadzie obcych potworności siedzieliśmy z wami przy tym samym ognisku.
Wspomnienie skrzata wyblakło.
- Pamiętaj o mnie.
Patrick uśmiechnął się smutno i skinął głową. Zamierzał pamiętać.

Mauzoleum straconych szans

Mauzoleum straconych szans… potężny kamienny grobowiec, kryjący w sobie szczątki i notatki. Każdą straconą szansę, każde zawahanie, każdą ofiarę błędów Patrick. Miał je w swoich czeluściach. Mauzoleum stało w niedużej kotlinie. Kamienny sześcian z płaczącym aniołem nad wejście. Było tu zawsze ciemno, zawsze upiornie, zawsze deszczowo.
Patrick unikał tego miejsca. Ale tym razem nie mógł. Z zapiętym pod szyję prochowcem, kapeluszem na głowie i latarką w jednej, a bronią w drugiej ręce schodził do mauzoleum. Otworzył drzwi i wszedł do środka… budowla była pusta w środku. Na ścianach były wmontowane małe szufladki, a dziura w podłodze i schody w niej pozwalały zejść do labiryntu niższych kondygnacji. Lecz tym razem nie musiał schodzić do czeluści wstydu. To czego szukał znajdowało się w pobliskiej szufladzie. Zielona koniczyna o pięciu liściach. To ona prosiła aby zanieść ją głęboko do trzewi wstydu, zamknąć, zapomnieć jak bolesny sekret. Jednak co innego mówiło aby wynieść ją z tych ulic, posiać na zewnątrz miasta, stworzyć pola. Oswoić ból, pokonać wstyd, wykorzystać inną szansę. I to drugie właśnie Healy wybrał, bo uciekanie od problemów nie było w jego stylu.


Mervi nie miała sił na nic więcej, jak tylko na proste rozpisywanie danych dla Jonathana. Miała zamiar tyle mu papieru dać, że aż go nim zaleje. Był w końcu gryzipiórkiem, powinien się cieszyć.
Zaśnięcie nie było tak dramatycznie bolesne jak sądziła. W końcu nie brała morfiny... Wszystko powinno być dobrze. Trochę dziwnie się czuła z Patrickiem tuż obok ale jednocześnie jego obecność dodawała jej trochę spokoju. Delikatnie wtuliła się w ramię eteryty nim zmógł ją sen...



Przebudzenie... Przebudzenie w nocy...
Było tu ciemno, zbyt ciemno...
A obok ktoś był.
Kto?

Wymknąć się od Patricka nie było ciężko. Biedak spał, pewnie sądził, że też powinna.
Ona jednak nie spała. Nie mogła.
Czuwała.

I najwyraźniej czuwanie się opłaciło.


Technomantka na wpół przytomnie znalazła się obok walizki... Tej. Musiała się bronić.
A tam była... jej obrona.

Patrick nie mógł się spodziewać tego, co nadejdzie - cholernie mocnego uderzenia łomem w kolano, po którym...
...Mervi zaczęła po prostu układać łom znowu w walizce.

Wodospad smutków

Healy właściwie nie wiedział po co tu przyszedł. Nie wiedział czego się spodziewać. Wodospad smutków…. kamienna twarz wyrzeżbiona na kamiennym murze. Otwarte usta wykrzywione smutnie i szeroko otwarte oczodoły z których lała się szara i pieniąca się na biało brudna woda. To miejsce było bardziej przygnębiające i melancholijne. W wodzie pływały trupy wszystkich żali jakie Healy odczuwał kiedykolwiek. Teraz spodziewał się kolejnych zwłok. Najgorsze były trupy żali po prawdziwych śmierciach. Zbyt obrazowe, zbyt okrutne i zbyt realne. Jak ten młody chłopak który skończył jako ofiara wampirzych infernalistów. Krew z jego otwartych trzewi barwiła wodospad tak jak wtedy zabarwiła podłogę i ściany. On żył gdy go odnaleźli. Patrick nie przepuszczał, że człowiek może aż tak krzyczeć.
Spłynął jego trup, spłynął i trup starych miłości, spłynęły zwłoki planów i porażek. Jednak nie zwłoki skrzata. Woda przybrała barwę zieleni.
Koloru nadziei.
I wtedy…. przeszywający ból kolanie wyrwał Patricka z jego domeny.



Mag wrzasnął z bólu i zwinął się w kłębek łapiąc za kolano.
- Odbiło czy co?! - warknął gniewnie spoglądając na dziewczynę chowającą “oręż”.
Mervi nie zareagowała na jego wrzask. Po prostu schowała łom, po czym jakby nigdy nic wróciła na łóżko, na którym położyła się do snu.
- Trzeba było siedzieć w domu… tyle masz tego dobrego Patricku z ulegania propozycjom miejscowych magyiczek.- zamarudził wściekle Healy rozcierając obolałe miejsce i nie rozumiejąc co się właściwie stało… i dlaczego.
Mervi nie odpowiedziała, nawet nie spojrzała tak naprawdę na Patricka, a nic z jej zachowania nie pokazywało, iż kobieta jest świadoma czegokolwiek. Jedynie przekręciła się na bok i nic sobie nie robiąc z wściekłości i bólu Irlandczyka, wtuliła się w mężczyznę, usypiając.

Healy zasnąć nie mógł. Ból nadal przeszywał jego ciało, budząc irytację. Na szczęście kolano nie zdrętwiało… więc nie było poważnie uszkodzone. Po kilkunastu minutach Irlandczyk wysunął się z objęć Mervi i z cichym przekleństwem pokuśtykał do rzuconych w kąt swoich klamotów.
Połączył kilka tłoków z zębatkami, łącząc je twardym drutem i doczepiając nieduży kamerton.
Gotowe! Jego “wibracyjny konwerter molekularny” był złożony do kupy. Teraz czas było na jego wykorzystanie. Podszedł do walizki Mervi, otworzył ją i zaczął kręcić zębatką, wprawiając tłoki w ruch, a kamerton w wibracje. Pogwizdywał przy tym cicho i wesoło. Przedmiot przytknięty do łomu, przenosił energię poprzez wibrację i delikatnie skłaniał atomy i cząsteczki do zmiany swej struktury. A poprzez reakcję łańcuchową, one skłaniały swoich sąsiadów do podobnej zmiany. Poprzez sugestię, a nie wulgarny przymus, jak to Technokraci robili w swoich elektrowniach atomowych. Łom pospiesznie, acz niezauważalnie się zmieniał. Choć wygląd pozostał ten sam, to jego natura już nie. Teraz był gumowym rekwizytem filmowym, a nie przedmiotem którym Mervi może wyrządzić krzywdę komuś lub sobie.
Mervi natomiast nie przebudziła się, a jedynie gdy Patrick wrócił do łóżka i położył się, poczuł jak chwilę później dziewczyna na powrót wtula się w niego. A on sam mimo tępego bólu w kolanie w końcu zasnął.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 10:44.
abishai jest offline