Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2018, 17:09   #41
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Patrick, Mervi i Waleria cz.2


Adeptka nie miała zamiaru przebywać wraz z nimi w pokoju. To co robili jawiło jej się jako właśnie zwykły Bullshit, który dawno powinien zostać zagrzebany pod biegiem historii, znajdując swoje miejsce w najlepszym wypadku w muzeum. Dla mistyków to jakoś mogło działać... ale Mervi nie czuła dla tego sympatii.

Nie marnowała czasu, tylko uruchomiła procesy zarządzające energią w domu. Nie mogła pozwolić, aby jakie zabawy z Ouija Board spaliły jej elektronikę.

exe!{ emerg_react. }--!re_config{ pwr }
/then/ !terminate_else

Jedynie gniazdka w pokoju zajmowanym przez "wywoływaczy" duchów miały zostać nienaruszone. Mervi wiedziała, iż przejście na zapasowy reaktor spowoduje zmniejszenie siły światła... ale to w końcu jak emergency shut down.

Kamery jednak pozostały włączone i obraz z dołu był transmitowany na dwa podłączone monitory. Sama Mervi natomiast nie przyglądała się z fascynacją temu całemu wywoływaniu. Bardziej skupiła się na próbie odnalezienia choć powierzchownych informacji o sektorach, o których mówił Einar...
Musiała dowiedzieć się co dokładnie tam zaszło.
Niestety, to wymagało więcej pracy, niż włożyła. Nic ciekawego nie dowiedziała się, ale też ani nie wgłębiła się w proces, ani nie spróbowała zadziałać magyą. Niemniej rozdrażniła ją i ta porażka.

MUSIAŁA WIEDZIEĆ!

Zrzuciła z biurka zapisane obliczeniami kartki. Była po prostu zła, że nie poznała tego, czego poszukiwała. Musiała pogadać z Patrickiem, tak... ale obecność dodatkowej osoby wcale nie była jej na rękę. Z drugiej strony nie wiedziała jak Irlandczyk zareaguje na słowa technomantki. Czasami można było mieć nieprzyjemne wrażenie, że nie ma szans na powodzenie w próbie dogadania się z nim. On wyraźnie był pozytywnie, wręcz entuzjastycznie, nastawiony do tej całej mistyki, a Mervi nie miała zamiaru wróżyć z fusów...

Po chwili położyła głowę na biurku, na którym ułożyła ręce niczym poduszkę. Obserwowała obraz z jednego monitora, który wskazywał na obraz z "pokoju przywołań".
~ Glitch... ~ próbowała zwrócić uwagę swojego Avatara ~ Jesteś sukinsynem, wiesz? Zastanawiam się czy i to cię bawi, ale... ~ zawahała się ~ Dziękuję, że pomogłeś wtedy. Einarowi i Urielowi... gdy mnie przywracali.
Na ekranie pojawiły się błędy graficzne. Najpierw wyświetliła się uśmiechnięta buźka złożona z wypalonych pikseli wyświetlacza. Po chwili zastąpiły ją trzy, wielkie migające kropki jakby to Glitch nad czymś się zastanawiał.

???

Wyświetliło się kilka sekund. Następnie ekran zasyczał, wypuścił sygnał dymny i odszedł z tego świata z małym snopem iskier i dławiącym, silnym zapachem spalenizny.
Mervi westchnęła ciężko, odłączając zasilanie idące do martwego ekranu.
- Serio? - jęknęła na głos, po czym uchyliła okno - Serio?
~ Jak mam mieć o tobie lepsze zdanie, gdy spalasz mi elektronikę, kiedy cię pochwalę? Nie pomagasz...


Umbra zadygotała. Patrick poczuł to jak przeświecający się w żołądku posiłek. Dopiero po nim oszalały czujniki sprzężone z zaświatem. Waleria czuła dokładnie to samo. Rześkie, zimne powietrze. I chyba słyszała ryk. Ryk gniewny i przerażający. Strach.
Coś kręciło się wokół kryształu. Bardzo nabuzowane, gotowe do walki, ale też… chyba wystraszone. Rękawica lekko nadszarpnęła się. I wraz z jej delikatnym nadpruciem, do rzeczywistości wdarł się ryk. A po ryku zdyszany głos. Szepczący. Głos mówiący z nienagannym irlandzkim akcentem.
- Państwo raczą pomóc rodakowi w potrzebie? Ino prędziuko, bo zaraz będzie jednego skrzata mniej…
- A jaki jest problem do rozwiązania?- odparł głośno nieco skonfundowany Irlandczyk. Nie tego bowiem się spodziewał. Prędzej karła, älvora lub svartalfara.
- Taaaaki wilk! Czy to niedźwiedź… Ja nie wiem, wielkie, włochate, głodne, pazury jak moje ramię. Niech święty Patryk strzeże… Znaczy mój patron, ja z reformowanych.
Kolejny ryk przebiegł po Umbrze. Słyszeli go wyraźnie. Skrzat pisnął.
- To może zjaw się tutaj i… zmaterializuj.- Patrick kucnął przy przełącznikach.- Przy wabiku…
Przekręcił obniżając napięcie.- Przeskocz przez klatkę, a jak włochacz wskoczy to ustawię klatkę na maksa i zamknę włochacza.
Spojrzał na Wal mówiąc.- Jeśli masz jakieś mocne argumenty na podorędziu, to warto je przygotować.
- Potrzebuję chyba pomocy… - niepewnie jęknął duch.
- Pomocy w czym?- Healy był trochę zakłopotany słysząc ducha. Bądź co bądź… przedstawił mu swój plan. a on… nie współpracował.

Waleria w międzyczasie wyciągnęła telefon i skierowała go w stronę miejsca osłabionej rękawicy. Chciała się dowiedzieć z kim ma do czynienia. Nie spodziewała się, iż elektronika zapiszczy głucho nie wyświetlając zupełnie nic poza wściekle czerwonym ekranem wskaźnika potencjału duchowego. Jeśli skrzat przebywał w okolicy, to aura drapieżnika była zupełnie dominująca.
Patrick nie wiedział co planuje i robi Waleria. Jej styl była wielce daleki od wiccanki Grety O’Maley u której terminował (przez dzień i pół nocy… zanim go wyrzuciła za drzwi), by rozpoznać jej działania. Skrzat… mógł być skrzatem, lub mógł się tylko pod niego podszywać. Patrick dowiedziałby się tego, dopiero po jego materializacji. A wtedy… zawsze mógł włączyć przełącznik wcześniej i zamknąć w klatce skubańca. W Belfaście już parę razy przećwiczył te scenariusze. Co prawda potężny duch sforsowałby klatkę w końcu, ale do tego czasu Irlandczyk miałby przygotowane bojowe roty i wycelowany rewolwer. A i przypuszczał że kto jak kto, ale werbena potrafi przyłożyć duchowi. Stara O’Maley potrafiła. Waleria sięgnęła po jeden z woreczków, wysypała sobie w dłonie mieszankę ziołową, której ostry zapach rozniósł się po całym pomieszczeniu. Szybkim ruchem “umyła” w nich dłonie. następnie wzięła głęboki wdech powoli czując opór powłoki wsunęła rękę do umbry próbując wyciągnąć ducha do realnego świata. Werbena poczuła jak rękawica się luzuje. Jej dłoń stała na moment półprzezroczysta. Ciekawe czy kamery widziałby to tak samo? Kobieta chwyciła w Umbrze… nic. Wystraszona cofnęła rękę zza zasłony gdy przeszył ją krzyk, piskliwy krzyk skrzata, nagle urwany - aby przerodzić się w wściekły wrzask.
Spojrzała na swoją dłoń. Eliksir przybrał barwę bladej purpury.

Waleria usiadła w miejscu. Spojrzała na swoją rękę. Zamrugała powiekami, po czym jak gdyby nigdy nic otworzyła szklaną buteleczkę i wylała z niej odrobinę nalewki i rozprowadza ją po dłoniach.
- Myślę, że dzisiaj z polowania nici - powiedziała.
- No… chyba tak.- Patrick stwierdził smutnym i zawiedzionym tonem wyłączając klatkę z prądu. Westchnął cicho dodając.- Dzięki za pomoc.
Mervi schodziła właśnie ze schodów, zgadując iż wyłączenie urządzenia z prądu oznacza koniec... dość szybki?
Spojrzała w korytarz, w kierunku dwójki magów. Chyba początkowo chciała coś powiedzieć, ale widząc zawód na twarzy Patricka darowała to sobie.
- No dobra…- uśmiechnął się blado Healy.- Myślę że już dość wrażeń na dziś. Walerio… możesz już wracać do siebie, dzięki za pomoc. Ja… tu posprzątam, poskładam… i pewnie uderzę w kimono po rozmowie z Mervi.
- W takim razie spokojnej nocy - odpowiedziała Waleria po czym zaczęła się pakować. Była całkiem zadowolona, że nie będzie musiała spędzać tu nocy.
- Spokojnej…- odparł Healy nieco roztargnionym tonem. Widać że przebieg rytuału i porażka mocno go zabolała. Powoli wkładał elementy w gniazda rękawicy, tryby umieszczone poruszyły się, kryształy zabłysły. Patrick uniósł dłoń i rozłożył palce. Nucił pod nosem sprawiając, że w powietrzu pojawiały się kształty wokół dłoni. Cegiełki tworzące wirtualny mur. Uboczny efekt wzmacniania rękawicy. Cały ten widok był tylko chwilowym przejawem magyi. Cegiełki znikały kilka sekund po ich pojawieniu. Ale póki Healy wzmacniał barierę między wymiarami, w miejscu znikających pojawiały się kolejne.

Mervi odczekała chwilę, obserwując jak Patrick wzmacnia barierę, po czym skierowała się ku niemu, po drodze jedynie rzucając do Walerii:
- Drzwi się odblokują jak podejdziesz.
Zatrzymała się obok Healy'ego, oczekując w milczeniu na koniec jego magyi.
- Przypuszczam… że nie masz niczego mocnego w lodówce, co?- zapytał w końcu Healy kończąc czarowanie i wyjmując komponenty z rękawicy.
- Niestety... - odparła Mervi zastanawiając się nad czymś - Ale... Może... I tak musielibyśmy po moje rzeczy przyjechać, gdybyśmy od razu mieli u ciebie noc spędzić, więc... Może wezmę je teraz i pojedziemy do ciebie? Pewnie niedaleko masz jakiś bar czy coś…
- Nie. Nie mam teraz ochoty na jazdę. Obiecałem ci rozmowę, prawda?- odparł cicho Healy ściągając rękawicę i siadając pod ścianą. - Potem pewnie pójdę spać, w pomieszczeniu które mi wybrałaś.
- Rozmowa nie zając. - technomantka sama była zaskoczona, że to powiedziała - W okolicy jest całodobowy... albo i nawet jakaś knajpa... co ty na to? Nie trzeba nigdzie jechać.
- Czemu nie… trzeba wypić przynajmniej jednego za poległych. To… konieczność.- wymamrotał niewyraźnie Healy wstając leniwie.
- Zostaw tu to urządzenie, później się zbierze. - powiedziała łagodniej niż normalnie - Mam łóżko w sypialni i kanapę przy kompach... Damy radę.
- Śpiwór wystarczy. Nie jestem delikatnym mięczakiem.- odparł z uśmiechem Patrick, z bardzo niemrawym uśmiechem. Ruszył w kierunku drzwi, zerkając na Mervi… by upewnić się, że idzie z nim.
Mervi podążyła za nim, ale zatrzymała go na chwilę.
- Zabiorę tylko ze sobą rzeczy i wrzucę energię na normalny tryb. Zajmie chwilkę.
Po niedługim czasie zeszła po schodach, niosąc torbę na ramieniu.
- Chodźmy.

OFIARA DLA POLEGŁYCH


Dziewczyna nie była pewna gdzie znajduje się ten bar, ale na szczęście wspomogła ją mapa w telefonie. Nie miała również pewności czy przypadnie on Patrickowi do gustu (sama uczestniczką spotkań w pubach nie była), ale lepsze było to niż nic.
Jak się okazało pub nie mógł narzekać na małe obroty. Nie tylko przebywali w nim stali bywalcy, ale także młodsza brać, studencka pewnie. Była to typowa norweska miejscówka, nie mająca dużo wspólnego z irlandzką... ale Mervi miała nadzieję, że choć alkohol będzie zdatny.
Zaciągnęła Patricka do jednego ze stołów niedaleko baru, który właśnie się zwolnił.
- Dwa piwa… lub… hmm… macie coś mocniejszego? To dwa mocniejsze poproszę.- zamówił Healy przy kontuarze, po czym przysiadł się z powrotem do stolika.
- Więc... - Mervi odezwała się do Patricka - Jednak jesteśmy razem w barze. - uśmiechnęła się delikatnie.
- Tak. Miło tu…- odparł niemrawo Healy i podrapał się po głowie.- Nie wydaje mi się bym dzisiaj był… materiałem na towarzystwo w barze. Trochę mnie ta cała sytuacja przybiła. Nie lubię… niepotrzebnych śmierci… nie lubię jak giną towarzysze broni czy osoby postronne. Bo potem się zastanawiam, gdzie popełniłem błąd. Obawiam się, że potrzebuję się przespać z... tym brzemieniem. Przepraszam.
- Rzeczywistość to więcej niż decyzja jednego maga. - powtórzyła słowa Patricka jakie nie tak dawno sam wypowiedział.
Healy zdobył się na uśmiech, blady i smutny.- Wiem o tym. Dlatego mi to przejdzie z czasem. Ale cios w łepetynę jest zbyt świeży, by nie bolało.
- Może tego nie widać.. - zaczęła z wahaniem - ...ale w sumie... nasza trójka... - wzięła głębszy oddech - Musimy na sobie polegać, nie? Przecież nie na tamtych. Zbytnie różnice... i... - spuściła na chwilę wzrok - Na mnie też możecie... Naprawdę.
- Doceniam to… choć nie jestem pewien czy nasza trójka jest znowu tak zgodna.- zaśmiał się cicho Healy.- Nas dzielą tradycje. Mnie i Klausa spojrzenie na Synów Eteru i paradygmaty. Mnie szkolił mag pamiętający czasy, gdy nie było Synów Eteru i Technokracji. Dla mnie maszyna musi mieć… ducha… musi mieć coś w sobie, co… nowoczesne maszyny oparte na chipach nie mają.
- To jest twoje spojrzenie... - odparła Mervi nie chcąc wchodzić teraz w dysputy - Ale czy to ma znaczenie? Chodzi o to... Czemu mamy skończyć jak mistycy? Bez sensu. Możemy patrzeć inaczej... chyba tak poznamy więcej. - westchnęła - Ciebie szkolił taki mag, Klausa pewnie jaki naukowiec, a mi pomagał... - uśmiechnęła się - Fioletowy kot z pikseli.
- A wicemistrza J. jakiś Hermetyk… Iwana jakiś chórzysta.- uśmiechnął się ciepło Patrick. - Nie możemy się zamykać w naszej trójce Mervi. Jesteśmy my i całe miasto przeciw nam. I wsparcie możemy uzyskać od Fundacji… bo… są w tej samej sytuacji jak my. Choć… rozumiem, że nasza trójka winna trzymać się bardziej razem.
Potarł czoło i westchnął. - Choć… nie jestem pewien, czy to dobra pora do omawiania tych spraw teraz.
- Chciałam tylko powiedzieć, że... możesz na mnie polegać... - wyjaśniła - Wybacz... ale nie jestem dobra w kontaktach z innymi. To i... różne bywają.
- Dzięki.. ty na mnie też.- odparł z uśmiechem Patrick i sięgnął dłonią ku włosom Mervi by ją przyjacielsko pogłaskać po puklach. Przerwał ten gest w połowie odległości. Wszak nie znali jeszcze się aż tak dobrze.

- Ten kot powiedział mi ostatnio... że możemy ufać tylko naszej Tradycji. Choć ja bym dodała do tego was... przynajmniej większość. - delikatnie uśmiechnęła się - Lubię was oglądać przy pracy. - spojrzała w stół - A może... Patrick... - spojrzała trochę żywiej na mężczyznę - Może chciałbyś... O ile nie byłeś nigdy... - ciekawość wdarła się w jej spojrzenie - Znalazłeś się kiedyś w cyfrowej pajęczynie?
- Nie. Pajęczyna to nie mój teren. Nie mam narzędzi do obrony w niej, więc tam nie zaglądam. Wolę opierać swoje wizyty w sieci na używaniu klawiatury, zresztą…- westchnął smętnie Healy.- ...teraz nie mam wystarczająco sił, by docenić taką wycieczkę. Może jutro… rano?-
Dwa trunki w kieliszkach trafiły na ich stolik. Biały przeźroczysty płyn. Wódka, Mervi rozpoznała ten trunek od razu.
- Nie trzeba przecież już-teraz. Korzystanie z Internetu to inna sprawa niż wchodzenie w Pajęczynę. A i sama mam... tam sprawę. - na sekundę smutek wstąpił na jej oblicze - A i wcale to nie jest takie trudne. Byle Śpiący potrafi! - trochę nieufnie spojrzała na trunek - Pokazałabym ci chociażby sektory twojej Tradycji... są szalone!

Patrick sięgnął po zapalniczkę w kieszeni i zapalił alkohol w jednym z kieliszków coś mamrocząc o ofierze dla poległych pod nosem. Po czym sięgnął po drugi i wypiłby jednym haustem, gdyby nie fakt, że to była jednak wódka.
Oczy zaszkliły mu się, a oddechu brakło gdzieś w połowie kieliszka.
- Cholernie… moocne. - wychrypiał.
Na ten widok Mervi zaśmiała się szczerze.
- Naprawdę? To tylko wódka! - spojrzała rozbawiona na eterytę - W Irlandii nie macie wódki?
- Nic tak mocnego… to nie wódka… to… czysty etanol…- odparł Healy podchodząc ostrożniej do zawartości kieliszka, pijąc mniejszymi haustami.
- Witamy w Skandynawii. - zachichotała adeptka - Nie chciałbyś więc pić w Finlandii obok Ruskich. Tam jest dopiero konkretnie! Choć w samej Rosji to mają nie wódkę, a jakiś syf z zanieczyszczeniami.
- Ponoć w Polsce też piją wódkę… na szczęście nasz gospodarz wolał miód.- stwierdził z kwaśną miną eteryta.
- Ja starałam się nie pić... - zamilkła. Przymknęła oczy, gdy próbowała zebrać słowa - Jest coś... Coś co... - wzięła głębszy oddech - Władowałam się w coś... okropnego. Coś, co obrzydza mojego Avatara... - ściszyła głos - I może by mnie za to wykopano z Fundacji... - spojrzała w oczy Patrickowi - Nie przekażesz nikomu, jeżeli ci to powiem?
- Każdy z nas się w coś wpakował. Nie wiem w co Klaus lub wicemistrz J., ale pewnie też mają jakieś… grzeszki. Lillehammer to nie jest szczyt marzeń dla jakiegokolwiek maga.- ocenił Healy i wzruszając ramionami rzekł.- Cóż… jasne. Nikomu nie powiem, zresztą nikt o to pytać nie będzie, prawda?
- Chyba... chociaż... - przypomniał się jej w tym momencie Fireson.
Wahała się jeszcze dłuższą chwilę nim zaczęła rozpinać rękawy koszuli, aby móc je podwinąć wyżej.

- Jest powód... Że nie chcę nigdy... Być w niczym odkrywającym ręce... - oczom Patricka ukazały się ślady po nakłuciach strzykawką, które miały swoje miejsce na przedramionach Mervi. W większości umiejscowione były na lewej ręce, ale i prawa nie była bez skazy. Żadna z nich nie wyglądała, jakby nakłucia miały czas się na nich zaleczyć nim kolejne nadeszły. Technomantka po chwili ukryła, ręce pod stołem.
- To jest problem… to jest … duży problem…- zgodził się z nią Healy nie bardzo wiedząc jak zareagować na to odkrycie. Nie znał się na nałogowcach (poza pijakami) za bardzo. Nie wiedział jak postępować z nimi. Westchnął ciężko.- Wicemistrz J. lub nasz prezes fundacji pewnie mogliby powiedzieć ci coś sensownego, albo pomóc magyą. Ja niestety… akurat życie nigdy mi nie wychodziło.
- Nie! - Mervi silnie pokręciła głową - Nie mogą wiedzieć. To jest morfina, ma mnie uspokajać... Otumaniać trochę... Jestem po niej spokojniejsza, choć Glitch... On jest bardzo niezadowolony, bo i on... znika po niej. Biorę ją tylko przed snem, wtedy w dzień nie ma takiego działania mocnego... - ściszyła głos - Choć ostatnio... zbłaźniłam się w Pajęczynie przed Firesonem... Nie wiem czy coś podejrzewa... ale byłam tuż po zażyciu... Nie pamiętałam nawet jak wylogować się... - spuściła głowę - Taki wstyd…
- Nie powiem. Ale ty powinnaś. Ojcu Iwanowi. Z pewnością ma doświadczenia z narkotykami.- Irlandczyk podrapał się po policzku.- Szlag… naprawdę nie mam dziś nastroju na takie rozmowy. Jako szef mówię ci… nakazuję ci iść do batiuszki i niech cię wyspowiada z nałogu. Albo pomoże uzdrawiającą magyią. A Glitch… twój awatar, oczywiście że znika. Morfina odcina cię od magyi… a więc i od niego.

- Jutro pogadamy... - odparła ugodowo, choć nieprzekonana - Nie będę cię dziś męczyć takimi rzeczami. - spojrzała z nutą... sympatii? - Miałeś mi opowiedzieć po co ci tamte informacje były…
- A tak.. ale już wypaplałem na naradzie. A może i nie? Ten klub to nora Opustoszałych. Może nawet miejscowy węzeł. Może… nawet miejsce rekrutacji kolejnych magów? Ten którego tam spotkałem… jak on się zwał… Lars? Nieważne. Przypomnę sobie później jak ów mag miał na imię. W każdym razie on pulsował kwintesencją.- odparł chaotycznie Patrick.
- Pulsował kwintesencją? To na co im jeszcze jej więcej z węzła? - pokręciła głową - I kto by chciał być emo magiem, no proszę?
- Na bezrybiu i rak ryba.- stwierdził Irlandczyk.- Tu nie ma innych tradycji, nie ma nauczycieli. Dotąd nie było w każdym razie… a co do kwintesencji, to ów klub jest ważnym miejscem dla nich. Może w nim zbierającą moc?
Technomantka zamyśliła się nad kwestią.
- Jeżeli polezie tam którykolwiek z mistyków to nie przyjmą go z radością... Może my powinniśmy? Moja Tradycja, jako i ja, nic do tych emo-lal nie ma... W końcu wydaje mi się, że Rada prędzej im zaufa niż nam. - parsknęła.
- Mam wrażenie, że w ogóle nie lubią innych magów bez względu na tradycję.- stwierdził mag wzruszając ramionami.- Nie żebym się im dziwił. Włazimy im w podwórko.
- Którego nie posprzątali najwyraźniej. - odparła, mając na myśli nie tylko kwestię wampirzą - Mogą współpracować z pijawami, słyszałam że niektórzy z nich szukają ich ugryzień. Mogą być niezadowoleni, oczywiście, ale musieli brać pod uwagę możliwość pojawienia się innych. Nie są bez rozumu... tylko trzeba mieć lepsze podejście niż standardowy hermetyk. Pogarda to słaba technika. - dodała sarkastycznie - Masz już jakieś znajomości może?
- Pijawy są wszędzie… w każdym mieście. W Belfaście część z nich współpracowała z Nephandi. Część nie i trzeba była się z nimi dogadywać, by wystawili swoich szalonych współbraci.- stwierdził Patrick podchodząc do tej kwestii luźniej.- W każdym mieście w Europie można znaleźć wampiry. Magowie nie oczyścili ani jednego miasta z nadnaturali. W żadnym… nie spełnił się mokry sen Gerarda.- zaśmiał się niemrawo na koniec Healy przeciągając, a potem nachylił by szepnąć cicho.- Ba… jest ponoć metropolia w centralnej Europie, gdzie wampirzy potomkowie Obrządku Hermesa rządzą w mieście żelazną ręką, ale ode mnie tego nie słyszałaś.
- Ta zabawna zgraja? - Mervi uśmiechnęła się szeroko - To musi być bardzo smutne miasto. - zaśmiała się krótko - To już przecież z magiem nie ma nic wspólnego... prócz może dawnego nazewnictwa. Smutni i oni są, zaprawdę, ale nie licz, że ich sztuczki to magya... Może i boli, ale wciąż to coś innego.
- Nie wiem… eter może przyjmować różne formy. Magyia niejedno ma imię.- wzruszył ramionami Patrick.
- Eter, nie eter... - machnęła ręką - Nie wchodzę w wasze spojrzenie na kwestię... eteru... Jeszcze nie widziałam, aby ktoś zmierzył jakąkolwiek jego właściwość.
“Ja zmierzyłem! Nie raz…. tylko wyniki były mało sensowne”- pochwalił się Mechanicles. Healy upił zaś trunku nie komentując jej słów. Sam nigdy też specjalnie nie przejmował się tą kwestią. Synowie Eteru, wedle słów jego Mistrza, mieli kilka “świętych ksiąg” ale żadnej hierarchii, żadnej wspólnej doktryny.

- Ale... - kontynuowała Mervi - Zadziwia mnie twój sposób... tworzenia... Bez urazy, ale jest dość... niespójny z normami. Jakimikolwiek. Czy ciebie w ogóle obchodzi jakie dane rządzą tym co robisz? Bez nich prosisz się o katastrofę!
- Czy pierwszy człowiek nabijający kamienie na pałkę, albo składający pierwsze koło do kupy dbał o liczby i matematykę? To kwestia perspektywy. Ty budujesz małe urządzenia składające się z licznych tycich punkcików. Skomplikowane konstrukcje, podatne na Paradoks jak i Prawa Murphy'ego. Ja nie… Moje konstrukty składają się z kilku części i są duże. Więc przez to nie muszą być dokładne co do mikrona, by działać.- wyjaśnił ten fakt Irlandczyk. - Trochę więcej matmy musiałbym przyłożyć do budowy latających skrzydeł, ale… głównie używam moich wynalazków w walce i improwizacji, dlatego dbam by były proste do skonstruowania, łatwe do zbudowania i nie wymagające czasu.
- Pierwszy człowiek szybko pojął jak nakładać te kamienie, aby zdały egzamin. A do tego my nie jesteśmy pierwszymi ludźmi. Co do wielkości konstruktu... nie jest to tak ważne. - odparła - Bo jak i małe, jak i duże urządzenia mogą zawieść. Matematyka jest spoiwem rzeczy, więc gdy nie zwraca się na nią uwagi to jak rzucanie kośćmi - równie możliwa szansa sukcesu, jak i porażki. Co jeżeli twój pistolet wybuchnie ci w dłoni podczas walki?
- Chcesz powiedzieć, że twoje matematyczne konstrukty są idealne. Że każdy stworzone przez ciebie równanie zadziałało zawsze i wszędzie?- zapytał ironicznie Patrick wpatrując się w Mervi.- Jeśli chcesz powiedzieć, to… mój mistrz nazwałby cię arogantką. Eter i magya nie są czymś co można w pełni okiełznać. Technoludki tego próbują i w końcu te próby wystrzelą im twarz z siłą dubeltówki. - wzruszył ramionami dodając.- Co do mnie, to jestem chyba naturalnym geniuszem, bo składam moje maszynki do kupy i zazwyczaj działają zgodnie z tym co chcę by uczyniły.. Oczywiście bywają i porażki, zwłaszcza gdy sięgam po bardziej spektakularne efekty.
Mervi zaśmiała się, gdy Patrick mówił o "naturalnym geniuszu".
- I to nie ocieka arogancją? - zapytała z rozbawieniem - Co zaś do idealności... Nie, nie są idealne, bo moje zrozumienie i wykorzystanie matematyki jeszcze nie jest. To jest główny problem, czynnik ludzki... ale i tak jestem na drodze, która prowadzi do idealnego zrozumienia! Takiej... elitarnej. - uśmiech powiększył się - A ty skąd dokładnie wiesz tyle o walce?
- Nie wiesz? - zdziwił się Patrick spodziewając się że przypadek Belfastu będzie znany dobrze w całej Europie.

- Nie wydajesz się być zdolny skrzywdzić kogokolwiek... i brać udziału w walce, prócz ostateczności. Jak w Wieży.
- Nie lubię stosować przemocy. Co najwyżej przyjazną barową bijatykę po pijaku.- wzruszył ramionami Patrick. - Nie lubię… ale umiem. Mam na swoim koncie: magów, kultystów, demony, wampiry. Nie jestem specjalistą od wzywania duchów i rozmów z nimi, ale już w kwestii zabijania ich… znam wiele sztuczek.-
Odchylił nieco kurtkę, by pokazać dziewczynie rewolwer tkwiący w kaburze.
- Byłem dziś przygotowany na wyskoczenie czegoś paskudnego z Umbry.
- Więc... Zabijasz każdego Technokratę? - zapytała obserwując go uważnie - Znaczy... Jak wiesz, że Technokrata czy po prostu mag jest zagrożeniem? Ot... Po prostu?
- Tak. Jeśli ja tego nie zrobię, to Technokrata zabije mnie. Lub ciebie.- wzruszył ramionami Patrick.- Widziałaś co się działo w Wieży. Nie było negocjacji, nie było strzałów ostrzegawczych. Technokracja zaatakowała nas, my się broniliśmy. Nikt nie brał jeńcow.
- A ty byś wziął, gdyby była możliwość? - zapytała.
- I co bym z nim zrobił?- zapytał retorycznie Patrick spoglądając wprost w oczy dziewczyny. - Co by zrobiła z tobą Technokracja, gdyby cię złapała? Śmierć jest mniejszym złem w tym przypadku.
- Technokracja wciąż ma ból dupy, jak choćby im na myśl przyjdzie moja Tradycja. Nie to, że im się nie odwdzięczamy... - utrzymała kontakt wzrokowy z Patrickiem - Co by zrobili? Jeżeli śmierć by miała nadejść... to nie liczę na szybki strzał w łeb.
- Obezwładnili i oddali cię do swojej dywizji od eksperymentów biologicznych. W końcu tak wiele można się nauczyć robiąc eksperymenty na nadnaturalach. - wzruszył ramionami Irlandczyk.
- Po prostu... - zawahała się - Czasami można na którego natrafić w Pajęczynie. Najlepiej natrafić na Inżyniera Pustki... Ci kolesie co statkami latają i kosmos lubią, jak i eksplorację ogólnie. Z nimi można nawet czasem pogadać.. I nie chcą cię zabić na sam widok. Nie wszyscy przynajmniej. Nie zawsze. - uśmiechnęła się lekko - Słyszałam o pojedynkach moich z nimi... Wiesz, że dość często nie mają być śmiertelne czy z zamiarem uszkodzenia poważnego? Po prostu wygrywasz i odchodzisz. Ciekawa zgraja.
- W Belfaście jeśli spotykałeś Technokratę, to albo on wyszedł żywy z tego spotkania, albo ty… w każdym razie tak się działo przed rozejmem. Teraz nie wolno się zabijać, nie wolno walczyć z Technokracją w Belfaście. Ale wiesz… to tylko rozejm. Osłabnie gdy zmienią się warunki i wróci walka. Tradycje słabną w Irlandii, Technokracja rośnie w siłę. Więc rozejm prędzej czy później się skończy. Wrogość nie zanikła, mimo rozejmu… w Pajęczynie nie bywam, więc nie wiem… może tam jest inna ich dywizja?- zakończył swój wykład Irlandczyk.

- Czy jeżeli to ja bym była zagrożeniem, nie tyle co po stronie Technokracji... - spojrzała uważniej - ...też byś mnie zabił?
- Dlaczego o to pytasz?- w głosie Patricka pojawiła się podejrzliwość.
- Co jeżeli jestem agentem? Ukrytym wśród was Nephandi? - przez chwilę Mervi utrzymywała poważną minę, aby po tej chwili na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech - Przecież pytam teoretycznie, można w to włożyć każdą osobę, którą znasz.
- Nephandi… zabiję bez chwili zastanowienia. Nie widziałaś co oni robią, więc… nie zrozumiesz. - wzruszył ramionami Patrick.- … Technokracja… z nią można dyskutować, gdy chcą dyskutować. Zazwyczaj nie chcą. To autokraci. Rób co ci każą, albo jesteś zbędny.
- Po prostu zastanawiam się ile byłbyś w stanie zrobić. Wiesz... Wydajesz się być... zbyt delikatny duchem. Może nie znam całego obrazka, ale... - położyła dłoń na jego dłoni - Cieszę się, że to ty jesteś trzecim szefem.
- No… wolałbym nie zabijać.- odparł Healy i dodał z lekkim uśmiechem.- Ale pamiętaj, jestem synem i wnukiem terrorystów.
- Jeżeli kiedykolwiek w nich się wdasz, to na pewno cię w Dark Webie wytropię... - uśmiechnęła się drapieżnie - A wchodzę tam, aby wyplewiać świat z pożerającego go syfu.
- IRA nie ma strony na Dark Webie, cokolwiek to jest. Zresztą IRA już nie ma.- odparł cicho Patrick i wzruszył ramionami.- Ale może wrócić. IRA była przykrywką Tradycji, rząd jest przykrywką Technokracji. Nie cały, ale większość.
- W Dark Webie jest więcej niż się by chciało. - westchnęła - Wcale bym nie była zdziwiona, gdyby gdzieś tam terroryści się gnieździli... Nie stanowiliby nawet największych pojebów tam przesiadujących.

- Cóż… myślę, że już dość się zasiedzieliśmy. Jest późno i chyba czas zakończyć ten dzień.- stwierdził przyjaźnie Healy.
- Dobrze, wróćmy więc. - skinęła głową jego rozmówczyni - Powiedz mi tylko... Masz kogoś?
- To znaczy?- zapytał zaskoczony Patrick.
- Czy masz dziewczynę, może i żonę... na odległość... na razie? Może i tu nawet... - zapytała wprost.
- Romansowałem z Kari i… Kelly, ale to nie były poważne związki. I raczej nie przetrwają na tak dużą odległość.- wyjaśnił Healy.
- Czyli nikt nie będzie robił problemów, że się prześpimy razem? - zapytała wprost.
- Co?! - zdziwił się Healy słysząc jej słowa. - Dlaczego… o to pytasz?
Mervi zaskoczyła jego reakcja.
- Pytam, bo chciałabym, abyśmy się przespali ze sobą...? Masz coś przeciw?
- Dlaczego chcesz? - podrapał się po czuprynie eteryk wyraźnie zakłopotany. Nie żeby mu się Mervi nie podobała, ale nie był specjalnie w nastroju do figli.
- Przecież wiesz... Mówiłam ci już. - odparła dziewczyna - Nie chcę dziś być sama, a do tego sądzę, że żadne z nas nie straci jeżeli obecność tego drugiego wspomoże... Nigdy tego nie robiłeś? Do tego... Ja nie mam śpiwora. Łóżko jest za to wystarczające.
- Robiłem... wiele razy. Tyle że… nigdy z takich powodów. Równie dobrze, a może i lepiej będzie jak się położymy w łóżeczku i pójdziemy spać po prostu.- ocenił sytuację Patrick.
- No... tak. Przecież o tym cały czas mówię... Nie sądziłeś chyba... - spojrzała nieufnie na Irlandczyka.
- To się zwykle myśli w takich sytuacjach. Więc dobrze że sobie to wyjaśniliśmy.- odparł Patrick potwierdzając podejrzenia dziewczyny.- Nie martw się… nie mam dziś ochoty na coś więcej poza...des… poza snem.
- Serio? - zaśmiała się - Przecież nawet się nie znamy! - wstała z krzesła, czekając na Patricka - Do tego raczej nie jestem wymarzoną partnerką.
- Dlatego mnie twój pomysł zdziwił. A co do wymarzonej partnerki… to ty taka brzydka znów nie jesteś.- odparł Irlandczyk wstając energicznym machnięciem dłoni gasząc trunek dla zmarłych. Położył pieniądze płacąc za zamówiony alkohol i ruszył za Mervi.
- Dzięki... - odparła bez przekonania wychodząc z Patrickiem na zewnątrz - Ale seksu jednak nie chciałeś ze mną, czyli coś jest nie tak. - dodała z powagą.
- Nie jestem w nastroju na seks z kimkolwiek.- wzruszył ramionami Irlandczyk. - Nie tylko z tobą, nawet Kari z całą swoją sztuką magyiczną by dziś nie podołała.
- Wiem, wiem. - wzięła Patricka pod rękę - Ale tak może być?
- Tak poza tym może być… więc jutro czy pojutrze uważaj. Bo zanim się zorientujesz będziesz zastanawiała się jak do tego doszło.- zaśmiał się niemrawo Healy dając się prowadzić Fince do jej domu.

BREAKPOINT


- Nie będzie ci przeszkadzać lampka? - Mervi zapytała Patricka, gdy już wrócili do domu i weszli do sypialni.
W samym pomieszczeniu tak naprawdę była masa nierozpakowanych rzeczy. Do szafy wrzucono trochę ciuchów, ale chyba większość była wciąż w pudłach. Łóżko za to nie było wielkie acz jednocześnie dość... sponiewierane? Kołdra leżała w połowie na podłodze, poduszki tarzały się w nieładzie. Na ścianach nie było żadnych obrazów czy grafik... jedynie przyklejone taśmą klejącą jakieś projekty architektoniczne rozrysowane ołówkiem. Oczywiście trzeba było uważać na walające się kable czy obudowy...zaś jeszcze przed wejściem do pokoju Patrick zobaczył spalony monitor komputerowy stojący pod ścianą.
- Nie… nie będzie…- Irlandczyk pozbył się butów, spodni i koszuli odkładając je na bok, gdy szedł do łóżka.
- Trzy…- wymamrotał pod nosem podchodząc bliżej.
- Dwa…- wpakował się pod kołdrę.
- Jeden…- i zwalił niczym kłoda zasypiając natychmiast.

Down… Down… Down
Down the rabbit hole.


Patrick spadał i spadał, aż wylądował na swojej kanapie. W biurze które było jak dom. Odetchnął głęboko, przeciągnął się i wstał. Ruszył do biurka by napić się. Potrzebował tu tego bardziej niż w tamtym świecie. Potem zapalił i zaciągnął się dymem.
Broń w szelkach, prochowiec i kapelusz… gdy założył to wszystko mógł wyjść i poszukać… karła którego śmierć widział. Może ten duszek zginął, ale cień smutku i wyrzuty sumienia musiały się tu zamanifestować w jego formie.

Muzeum pamięci

Muzeum… było olbrzymie, aczkolwiek w środku. Muzeum pamięci z zewnątrz przypominało bardziej bunkier. Wejście było zabezpieczone siedmioma bramami, każdą ze strażnikiem. Ale… ponieważ to było muzeum, to mieszkańcy miasta nie musieli tym martwić. Muzea są placówkami publicznymi. Patrick więc przekroczył pierwszą bramę i na tym poprzestał. Nie musiał iść głębiej, podążył lustrzaną salą, a może korytarzem?
Sale muzealne były poukrywane za lustrzanymi ścianami nie różniącymi się od lustrzanych drzwi. Pamięć była bowiem pułapką samą w sobie, wspomnienia były odbijające w lustrach ulegały zniekształceniu. Przedstawiane eksponaty… mogły być prawdziwe, mogły też być wzorcami które zapamiętał przefiltrowanymi przez emocje.
Patrick potrafił nawigować w tym miejscu, instynktownie wiedział gdzie iść, ale…nawet on nie potrafił odróżnić wspomnień od prawdy. Tylko czy istniała różnica między prawdą obiektywną a subiektywnym odczuciem? Jeśli to co mogło być, to co nigdy nie zdarzyło się, zamarzło w potencjale możliwości pali serce mocniej niż rzeczywisty żar, co jest bardziej realne?
Nowe rejony muzeum pamięci odróżniały się czystymi, bardziej lśniącymi lustrami. wyraźnymi jak wspomnienia których jeszcze nie nadgryzł czas. W jednym z nich zamknięty był skrzat. W zielonym stroju, nosząc koniczynę w klapie marynarki, o rozbieganych oczach stanowił bardziej nowoczesną wariację na temat irlandzkiego folkloru niż jego typowego przedstawiciela. Mimo wszystko był ich. Czuł to i czuł gdy zza tafli dobiegł głos.
- Ja dobry skrzat, reformowany, przyjąłem chrzest Patryka,pogromcy węży. Ja już dobry. Przybyłem za tobą.. bo ja nie wiem. Zawsze gdy nasi ludzie wyruszali na emigracje, my byliśmy krok za nimi. Odmienieni, wystraszeni, czasem skołowani, ale zawsze z wami. Na obcym lądzie, w gromadzie obcych potworności siedzieliśmy z wami przy tym samym ognisku.
Wspomnienie skrzata wyblakło.
- Pamiętaj o mnie.
Patrick uśmiechnął się smutno i skinął głową. Zamierzał pamiętać.

Mauzoleum straconych szans

Mauzoleum straconych szans… potężny kamienny grobowiec, kryjący w sobie szczątki i notatki. Każdą straconą szansę, każde zawahanie, każdą ofiarę błędów Patrick. Miał je w swoich czeluściach. Mauzoleum stało w niedużej kotlinie. Kamienny sześcian z płaczącym aniołem nad wejście. Było tu zawsze ciemno, zawsze upiornie, zawsze deszczowo.
Patrick unikał tego miejsca. Ale tym razem nie mógł. Z zapiętym pod szyję prochowcem, kapeluszem na głowie i latarką w jednej, a bronią w drugiej ręce schodził do mauzoleum. Otworzył drzwi i wszedł do środka… budowla była pusta w środku. Na ścianach były wmontowane małe szufladki, a dziura w podłodze i schody w niej pozwalały zejść do labiryntu niższych kondygnacji. Lecz tym razem nie musiał schodzić do czeluści wstydu. To czego szukał znajdowało się w pobliskiej szufladzie. Zielona koniczyna o pięciu liściach. To ona prosiła aby zanieść ją głęboko do trzewi wstydu, zamknąć, zapomnieć jak bolesny sekret. Jednak co innego mówiło aby wynieść ją z tych ulic, posiać na zewnątrz miasta, stworzyć pola. Oswoić ból, pokonać wstyd, wykorzystać inną szansę. I to drugie właśnie Healy wybrał, bo uciekanie od problemów nie było w jego stylu.


Mervi nie miała sił na nic więcej, jak tylko na proste rozpisywanie danych dla Jonathana. Miała zamiar tyle mu papieru dać, że aż go nim zaleje. Był w końcu gryzipiórkiem, powinien się cieszyć.
Zaśnięcie nie było tak dramatycznie bolesne jak sądziła. W końcu nie brała morfiny... Wszystko powinno być dobrze. Trochę dziwnie się czuła z Patrickiem tuż obok ale jednocześnie jego obecność dodawała jej trochę spokoju. Delikatnie wtuliła się w ramię eteryty nim zmógł ją sen...



Przebudzenie... Przebudzenie w nocy...
Było tu ciemno, zbyt ciemno...
A obok ktoś był.
Kto?

Wymknąć się od Patricka nie było ciężko. Biedak spał, pewnie sądził, że też powinna.
Ona jednak nie spała. Nie mogła.
Czuwała.

I najwyraźniej czuwanie się opłaciło.


Technomantka na wpół przytomnie znalazła się obok walizki... Tej. Musiała się bronić.
A tam była... jej obrona.

Patrick nie mógł się spodziewać tego, co nadejdzie - cholernie mocnego uderzenia łomem w kolano, po którym...
...Mervi zaczęła po prostu układać łom znowu w walizce.

Wodospad smutków

Healy właściwie nie wiedział po co tu przyszedł. Nie wiedział czego się spodziewać. Wodospad smutków…. kamienna twarz wyrzeżbiona na kamiennym murze. Otwarte usta wykrzywione smutnie i szeroko otwarte oczodoły z których lała się szara i pieniąca się na biało brudna woda. To miejsce było bardziej przygnębiające i melancholijne. W wodzie pływały trupy wszystkich żali jakie Healy odczuwał kiedykolwiek. Teraz spodziewał się kolejnych zwłok. Najgorsze były trupy żali po prawdziwych śmierciach. Zbyt obrazowe, zbyt okrutne i zbyt realne. Jak ten młody chłopak który skończył jako ofiara wampirzych infernalistów. Krew z jego otwartych trzewi barwiła wodospad tak jak wtedy zabarwiła podłogę i ściany. On żył gdy go odnaleźli. Patrick nie przepuszczał, że człowiek może aż tak krzyczeć.
Spłynął jego trup, spłynął i trup starych miłości, spłynęły zwłoki planów i porażek. Jednak nie zwłoki skrzata. Woda przybrała barwę zieleni.
Koloru nadziei.
I wtedy…. przeszywający ból kolanie wyrwał Patricka z jego domeny.



Mag wrzasnął z bólu i zwinął się w kłębek łapiąc za kolano.
- Odbiło czy co?! - warknął gniewnie spoglądając na dziewczynę chowającą “oręż”.
Mervi nie zareagowała na jego wrzask. Po prostu schowała łom, po czym jakby nigdy nic wróciła na łóżko, na którym położyła się do snu.
- Trzeba było siedzieć w domu… tyle masz tego dobrego Patricku z ulegania propozycjom miejscowych magyiczek.- zamarudził wściekle Healy rozcierając obolałe miejsce i nie rozumiejąc co się właściwie stało… i dlaczego.
Mervi nie odpowiedziała, nawet nie spojrzała tak naprawdę na Patricka, a nic z jej zachowania nie pokazywało, iż kobieta jest świadoma czegokolwiek. Jedynie przekręciła się na bok i nic sobie nie robiąc z wściekłości i bólu Irlandczyka, wtuliła się w mężczyznę, usypiając.

Healy zasnąć nie mógł. Ból nadal przeszywał jego ciało, budząc irytację. Na szczęście kolano nie zdrętwiało… więc nie było poważnie uszkodzone. Po kilkunastu minutach Irlandczyk wysunął się z objęć Mervi i z cichym przekleństwem pokuśtykał do rzuconych w kąt swoich klamotów.
Połączył kilka tłoków z zębatkami, łącząc je twardym drutem i doczepiając nieduży kamerton.
Gotowe! Jego “wibracyjny konwerter molekularny” był złożony do kupy. Teraz czas było na jego wykorzystanie. Podszedł do walizki Mervi, otworzył ją i zaczął kręcić zębatką, wprawiając tłoki w ruch, a kamerton w wibracje. Pogwizdywał przy tym cicho i wesoło. Przedmiot przytknięty do łomu, przenosił energię poprzez wibrację i delikatnie skłaniał atomy i cząsteczki do zmiany swej struktury. A poprzez reakcję łańcuchową, one skłaniały swoich sąsiadów do podobnej zmiany. Poprzez sugestię, a nie wulgarny przymus, jak to Technokraci robili w swoich elektrowniach atomowych. Łom pospiesznie, acz niezauważalnie się zmieniał. Choć wygląd pozostał ten sam, to jego natura już nie. Teraz był gumowym rekwizytem filmowym, a nie przedmiotem którym Mervi może wyrządzić krzywdę komuś lub sobie.
Mervi natomiast nie przebudziła się, a jedynie gdy Patrick wrócił do łóżka i położył się, poczuł jak chwilę później dziewczyna na powrót wtula się w niego. A on sam mimo tępego bólu w kolanie w końcu zasnął.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 10:44.
abishai jest offline  
Stary 12-09-2018, 17:38   #42
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Patrick & Mervi, część druga i ostatnia

Mervi przebudziła się przed dziesiątą, szczęśliwa z powodu rozluźniającego snu. Czuła się bezpiecznie w obecności Patricka... choć do końca nie rozumiała powodu. Czyżby była pewna, że ta osoba ją obroni? W końcu tyle się wydarzyło dnia poprzedniego...
Nawet nie przeszkadzał jej fakt bliskości Irlandczyka... Była wręcz w niego wtulona. To... nowe. Czuła się zupełnie jakby była nastolatką, ze swoim pierwszym chłopakiem.
- Patrick... - delikatnie postarała się go obudzić, a gdy już zaczął się przebudzać dodała spokojnie - Dobrze się spało?
- Nie do końca… dobrze… lunatykujesz… wiesz?- mruknął Healy, któremu ból kolana dokuczał nawet teraz. Na szczęście już nie tak silny.
- Co? - spojrzała zaskoczona - Nie, to bzdura... Wyszłoby na kamerach... - odparła niepewnie, przypominając sobie mikrofalówkę - Coś zrobiłam? Tylko nie mów mi, że doszło do seksu, bo w lunatykowanie nie uwierzę.
- Wierz lub nie… fakty nie kłamią.- burknął Patrick siadając ostrożnie na łóżku. Z nieco spuchniętym kolanem. - Nie doszło do seksu… na takie cuda… samo lunatykowanie nie wystarczy.

Mervi spojrzała na uszkodzone kolano Patricka w niemym szoku.
- Ale... Skąd wiesz, że to niby ja...? Może spadłeś w nocy z łóżka albo... Albo... Ktoś inny zaatakował... - adeptka drżała lekko.
- Widziałem kto mnie zaatakował i czym. Nieco rozwiązałem problem, na wypadek kolejnych napaści. - odparł enigmatycznie Healy.
- Czym... - spojrzała ponownie na kolano - Jak mogłam... Przecież... Nie, nie, nie! To niemożliwe! Czego niby użyłam? To musiał być wypadek!
- Może był, może nie… lunatykowałaś. - odparł Patrick i dodał stanowczo.- Nie powiem czego użyłaś, bo… jeśli będziesz wiedziała, to usuniesz. A jeśli usuniesz to… ta lunatykująca może wybrać inny sposób do robienia kuku.
Niespodziewanie Mervi złapała Healy'ego za ramiona, trochę nim wstrząsając.
- Czy to był łom? CZY TO BYŁ ŁOM?! Czy chciałam ci coś więcej zrobić?! - dziewczyna wyglądała na przerażoną.
- Nieważne co to było… ważne że… w pewien sposób rozwiązałem nieco problem. A gdybym zdradził szczegóły, to moje rozwiązanie poszłoby na marne.- wyjaśnił Patrick nie wdając się znów w detale.- Niemniej powinniśmy pomyśleć o konsultacji z magiem bieglejszym w domenie umysłu niż ja.

- To nie mogło znowu się zdarzyć! - jęknęła zbolała - Powiadomię Jonathana, niech ci pomoże, nie można cię tak zostawić, przyniosę lód, nie ruszaj się stąd, co ja zrobiłam, nienienienie! - technomantka zeskoczyła z łóżka i porwała swój telefon, już wybierając numer Jonathana - NIE RUSZAJ SIĘ! ZROBISZ SOBIE WIĘKSZĄ KRZYWDĘ!
Technomantka zauważyła delikatne, pikselowe strzałki skierowane w stronę kolana syna eteru. Migały różnobarwnie. Widać jej avatar miał kolejną złotą myśl. Tym razem nie wypowiedzianą, ani nawet nie zapisaną lecz po prostu przekazaną jako silna, wewnętrzna intencja.

bREaKpoiNT?

- TO NIE JEST ZABAWNE, GLITCH! - krzyknęła - JA GO SKRZYWDZIŁAM! - po tych słowach wypadła z pokoju, aby móc zejść na dół po lód... ciągle chcąc dodzwonić się do Jonathana. Po chwili ze słuchawki dobył się lekko zaspany, czy może nawet zmęczony głos hermetycznego (jak Wirtualni Adepci lubili mówić - konserwy hermetycznej) mistrza.
- Trochę spokojniej, Mervi, dobrze?
- Nie chciałam go skrzywdzić! - wyrzuciła z siebie Mervi, dopadając do lodówki - Nie chciałam! Naprawdę! Nie wiem co się stało! Mogłam zabić Patricka! Nie umiem mu pomóc, on może mieć większe obrażenia, tylko w szoku być! Nic nie rozumiem! To już drugi raz! - krzyknęła spanikowana, przerzucając kostki lodu z lodówki do miski.
- Nic wielkiego mu nie jest - spokojny, lekko znudzony głos mistrza działał uspokajająco. Jakimś cudem hermetyk trzymał żelazne nerwy połączone z kompletnym brakiem zaskoczenia z jego strony. - Możesz mi zaufać, jestem inż… mistrzem czasu - kobieta była niemal pewna, iż na żywo hermetyk teraz mrugnął okiem uśmiechając się luźno. - Stań, trzy wdechy, bez wydechu. Potem wydech - powiedział stanowczo.
Mervi w pierwszym momencie trochę osłupiała. W drugim zaś postarała się zrobić te wdechy i wydech.
- T-to nie tak miało być... Wszystko nie tak... Przecież nic nie brałam... - głos technomantki był spokojniejszy, ale wciąż daleki od zwykłego spokoju - Nie tak! Mogłam go zabić, a Glitch sobie jaja robi!
- Sądzę, że trzeba czegoś więcej niż przypadku do zabicia kogoś takiego jak Patrick - hermetyk skomentował pewnie - jak rozumiem, panika ci trochę zeszła, cieszy mnie to. Jak się delikatnie ogarnięcie, zapraszam do mnie.
- On spał... Ja go zaatakowałam... Mogłam... w głowę... - wzięła kolejny głęboki wdech - Zamówię taksówkę... On nie pokieruje, ledwo chodzić będzie... - weszła na piętro z miską - A ja... Lepiej bym nie prowadziła...
- Też nie chodzę, to nic strasznego - lekko zażartował hermetyk - Zatem do zobaczenia.

Mervi wpadła z miską i dużą ścierką do sypialni, jednocześnie klnąc na Jonathana.
- On nie traktuje tego poważnie! - dała Patrickowi ścierkę - Zupełnie! Zamocz ją, połóż na niej lód, zakryj. Czy dla niego to śmieszne? To nie jest śmieszne! Zaraz znajdę bandaż, zadzwonię po taksówkę…
- Miałem okazję do posmakowania prawdziwych obrażeń… to nie jest jedno z nich. Za słabe masz rączki.- stwierdził fachowym tonem Patrick przygotowując sobie lodowy okład.
- Wczoraj zniszczyłam sobie mikrofalówkę... Do cna, wgniotłam ją do środka! - Mervi pomagała Patrickowi - Nie brałam dziś... Wczoraj nie pełną dawkę... A jednak... A jednak... - spuściła wzrok - To się nie działo wcześniej... Ja naprawdę nie chciałam... zrobić ci krzywdy…
- No… nie zrobiłaś. Nie ty… twoja podświadomość może. Niemniej wleźć do snów jeszcze nie umiem, więc nie wiem czy uderzyłaś mnie czy kogoś innego w swoim śnie.- tłumaczył Healy i podrapał się po głowie.- Może… wiesz… jest jakiś… coś wyzwala lunatykowanie u ciebie. Jakieś… sam nie wiem. Coś nowego? Miejsce, narkotyk, pożywienie, przedmiot? Duch?
- Duch jest w Tamagotchi od dawna... Narkotyk to żadna nowość, prawie i tak nie jem. Miejsce to ten dom, nowy w sumie, ale każde z nas tak ma. Przedmiot... Księga? Mam ją digitalizować z Firesonem, Jonathan ją dał... Mam też... Hannah dała elektroprzekaźnik... ale wątpię... Nic w nim ciekawego. Stary, ponoć z maszyny Alana Turinga... - wyrzuciła z siebie bez zastanowienia.
- Nie wiem jak to zbadać, może wicemistrz J. będzie wiedział, albo Klaus.- wzruszył ramionami Healy.
Technomantka wyglądała na załamaną, zupełnie nie mogąc sobie z tym poradzić. Wstała z łóżka, sprawdzając także stan Patricka... na ile potrafiła.
- Ja... Idę poszukać bandaży... I zadzwonię po taksówkę... Znaczy... Jak się ubierzesz... Pomogę oczywiście.
- Dobra… poradzę sobie.- odparł z uśmiechem Healy zaczynając się ubierać. I nie zapominając o Ćwikle. W końcu nie mógł zostawić tutaj rewolweru, załadowanego na dodatek.


OPIEKA NAD ETERYTĄ I PRAWDZIWE IMIĘ HERMETYKA
U mistrza Jonathana panował zdecydowanie większy porządek niż gdy poprzednim razem przyjmował innych magów u siebie. Pytanie tylko czy ktokolwiek chciałby zamienić pewien artystyczny rozgardiasz na pomieszcze niemal ociekające hermetycką naturą swego lokatora. Gdy Jonathan przywitał ich na progu, zauważyli delikatnie wypisane inskrypcje na progu oraz ramie drzwi. Patrick byłby pewny, że przez eterogogle zauważyłby na drzwiach pełną mozaikę tajemnych symboli oraz zapewne nieco bardziej użytecznych informacji. W środku pachniało jakimś dławiącym przy pierwszym oddechu ziołem, które po przyzwyczajeniu przypominało dobrze inhalując miętę.
Hermetyk przyodziany w gruby serwer podał im rękę na przywitanie i poprosił aby spoczęli przy nowym, zagraconym zeszytami oraz kilkoma starszymi księgami, stoliku.
- Miło was widzieć - uśmiechnął się nieszczególnie zafrasowany, lecz jakby wyczekujący jakieś opowieści.
Mervi już od wyjścia z domu wyglądała jakby to ona dostała łomem... tyle że w głowę. Wyraźnie była przybita tym co się stało (co w połączeniu z resztą rewelacji dnia poprzedniego, dawało mieszankę wybuchową). Tak też prezentowała się u Jonathana. Ten incydent ją dodatkowo nadwyrężył, zaś pokój hermetyka przypomniał o tym, iż jej własnemu domu daleko było do wyglądu tego pomieszczenia. Miała wrażenie, że i sama raczej jakiś porządek utrzymywała... jak nie brała morfiny.
- Sytuacja... mniej miła... od spotkania... - wydusiła w końcu z siebie - Zaatakowałam śpiącego Patricka, ale... nic nie pamiętam z tego wydarzenia…
Hermetyk obejrzał ich od stóp do głów. Chyba coś cisnęło się mu na język lecz powstrzymał się, nawet wysilił na profesjonalny ton.
- Zdarzało się to wcześniej? I od kiedy jeśli tak.

Healy… nie wtrącał się na razie, rozkoszując się pozycją siedzącą. Ból już zelżał, a Irlandczykowi zdarzało się obrywać mocniej, więc nie było aż tak źle. Kolano było opuchnięte, ale nie na tyle by upośledzać zdolności ruchowe Patricka. Nadal mógł sobie pozwolić na krótki sprint.
- Wczoraj... Obejrzałam na kamerze, jak biorę łom... idę do kuchni... - westchnęła - I zabijam swoją mikrofalówkę. Po prostu wgniotłam ją do środka. Oczywiście, nie pamiętałam tego.
- A co miałabyś brać? - Hermetyk podniósł brwi pytająco przypominając adeptce to co plotła do telefonu.
- Mówiłam po prostu, że nie brałam niczego, żeby tak się zachować. - odparła pewnie.
Jonathan kiwnął bez jakiegoś większego przekonania, ale też jawnie nie podważał słów kobiety. Na chwilę skierował wzrok na Patricka.
- Mocno oberwałeś?
- Bywało gorzej… ale boli jak cholera.- uśmiechnął się zawadiacko Healy i wzruszył ramionami. - Wygląda gorzej niż jest, nadal jestem w pełni sprawny. Choć wypadałoby łyknąć coś na ból.
- Cieszę się. Sądzę, że dalsza część rozmowy powinna odbyć się na osobności - porozumiewawczo spojrzał na wirtualną adeptkę.

- Jeśli można… wolałbym pierwszy porozmawiać. Nawet jeśli uleczenie ma być po rozmowach. Chyba że… w tej kwestii muszę liczyć na naszego ojca dyrektora fundacji?- zapytał Healy.
- To rozmawialiśmy o leczeniu? - Hermetyk wyglądał na delikatnie zaskoczonego.
- No nie.. w sumie… ale o leczeniu też chciałbym pogadać.- zaśmiał się speszonym głosem Irlandczyk.
- Nie moja wola, a wasza niech się stanie - zgrabną formułą hermetyk oddał im decyzję o kolejności rozmów.
- Nie zniosłabym, gdyby Patrick musiał dłużej męczyć się w bólu. Nieważne jak macho się czuje. Niech pierwszy idzie. - zawyrokowała Mervi.

&&&

- Ona… lunatykowała. Tak to wyglądało.- zaczął od razu Patrick, gdy tylko Mervi zostawiła ich samych. - Nie była świadoma i… widziałem jak chowa swoją broń. Ów łom.
- Co dokładnie zaszło… - mistyk zastanowił się - ...będzie dla mnie jaśniejsze gdy porozmawiam z samą zainteresowaną.
- Obudziło mnie walnięcie w kolano, a na moje zarzuty… cóż… pogrążona w transie Mervi nie zareagowała. Schowała narzędzie zbrodni jak przykładna uczennica i położyła się do łóżka obejmując mnie ramionami.- stwierdził spokojnie Patrick, nie dbając za bardzo o wnioski jakie wicemistrz J. wysnuje z tego opisu. - A ja.. jak tylko byłem w stanie kuśtykać, podszedłem do walizki i magyicznie zająłem się jej łomem, by nie mogła zrobić nim nic złego.

- Wyczułeś jakąś magyę?
- Nie testowałem… zresztą… nie odróżniłbym jej zabezpieczeń od innej magii. W końcu byliśmy w jej domu, więc z pewnością pełno tam było czarów zaklętych w ciągi komputerowych znaków.- zaczął się tłumaczyć Healy, choć wiedział że spaprał sprawę… z drugiej strony ciężko myśleć na chłodno z bolącym kolanem.
- Nie mam pretensji - hermetyk powiedział szczerze - miałem na myśli naturalne wyczucie. Mało kto pierwsze o czym myśli to o wykonaniu roty percepcyjnej. To chyba jest wtedy jakaś forma zboczenia - mrugnął - ale nic stracone.
- Nie… niczego nie wyczułem.- odparł zgodnie z prawdą Patrick i wzruszył ramionami.- Po prawdzie, wieczór ów był zakończeniem dość bolesnej porażki i nie miałem głowy do magyi.

Jonathan kiwnął w zrozumieniu dając synowi eteru więcej czasu na rozwinięcie myśli. Wyglądał jakby nie miał nic więcej do dodania. Po chwili ożywił się.
- Napijesz się czegoś?
- Whisky… byłoby dobre.- zaproponował Healy i dodał.- Nie mów o tej małej dywersji Mervi. Jeśli ona nie będzie wiedziała, jej podświadomość też nie. I następnym razem użyje gumowego łomu nie zdając sobie sprawy z jego bezużyteczności. Chyba.
W międzyczasie mistrz wyjął z szafy trunek. Nie było to co prawda whisky lecz węgierski tokaj. Patrick z łatwością dostrzegł, że hermetyk posiada również inny zapas trunku. Jonathan speszył się lekko gdy dotarło do niego, że Healy widzi dokładnie cóż on posiada.
- Podstawy dyplomacji w tradycjach - westchnął - pomieszane ze wschodnią manierą zmusiły mnie do tego - uśmiechnął się lekko - jakoś każdy nagle przy kieliszku zdejmuje sporo z oficjalnego tonu.
Mówiąc to, rozlał im trunku do kieliszków. Co ciekawe, tokaj był już wcześniej otwarty.
- Sądzę, że zmiana narzędzia zbrodni niewiele nam da. Wszak to raczej nie ono się liczyło, a cel.

- Mervi lunatykowała. Nie była świadoma otoczenia, tak jak nie będzie świadoma, że to co było jej bronią… już przestało nią być.- Patrick wypił duszkiem porcję alkoholu.
Jonathan upił łyk wsłuchując się w słowa Patricka.
- Jestem zdania, iż im mniej wiemy o źródle danego zjawiska, tym mniej można powiedzieć o nim samym. Lunatycy potrafią być zadziwiająco zaradni. Jest to pewnego rodzaju pułapka. Sam znałem człowieka który nie potrafił ubrać butów lunatykując, co nie przeszkadzało mu wyczyścić i przeładować strzelbę. Stare dzieje.
- Nie jestem specjalistą od tej przypadłości…- wzruszył ramionami Patrick i zapytał retorycznie.- A potrafił przez sen odróżnić ślepaki podmienione na prawdziwą amunicję?
- Sądzę, że był zdolny do tego - uśmiechnął się - to był mój przyjaciel, weteran wielu wojen. To u niego był prosty odruch - wtrącił dygresję.

- Skoro tak twierdzisz. I nadajesz marzeniom sennym własną osobowość…- Healy nie był przekonany co do argumentów J.. Ostatecznie się poddał mówiąc.- No cóż... ja zrobiłem co mogłem. A co w sprawie mojego leczenia?
- Nie chciałem was deprymować, a tylko wyjaśnić, iż uważam, że potrzeba dokładniejszego zbadania tego przypadku. Być może wykorzystania sztuki. Co do leczenia… - Jonathan się zamyślił - to chyba nic poważnego?
- Badania to już nie moja działka. Ja jestem od rozwiązywania problemów.- wyjaśnił Healy wzruszając ramionami. Po czym spojrzał na swoją nogę.- Boli jak diabli, ale… nie… to nie jest nic poważnego. Mogę swobodnie… chodzić.
- Do wesela się zagoi - poważnie odpowiedział hermetyk.
- Wolałbym żeby zagoiło się szybciej.- mruknął sarkastycznie Healy.
- Zatem proponowałbym poczynić w tym kierunku odpowiednie kroki - lekkim tonem odparł Jonathan.
- To znaczy? - stwierdził bardziej niż spytał eteryta. Hermetycy i ich hermetyczne wyrażanie.
Patrick powoli zaczął tracić cierpliwość to tego obchodzenia tematu. Tak trudno było powiedzieć: “ nie potrafię/nie chcę pomóc w kwestii kolana”?
Zmienił więc temat.
- Dobrze by było gdyby fundacja określiła skład grupy do zadań specjalnych. I role poszczególnych członków w tej grupie.

- Sądzę, że przesadny formalizm jest na chwilę obecną niezbyt zalecany - hermetyk pociągnął alkoholu - po pierwsze, taki podział zawsze powoduje wzrost sztywnej hierarchii dowodzenia, a nie do końca podoba się mi taki skutek. Po drugie, uważam, iż de facto cała fundacja jest do zadań specjalnych. To był całkiem uzasadniony komplement.
- Naprawdę uważam, że… podział na role ułatwi jednak nieco jakiekolwiek działania. Nie oczekuję drabinki dowodzenia, ale ogólny podział na funkcje, by w razie czego magowie nie gapili się na siebie nawzajem uznając, że dane… zadanie powinien wykonać ten drugi.- wyjaśnił swoje wątpliwości Healy.- Demokracja jest dobra podczas narady… ale nie na polu bitwy.
- Cóż, osobiście jest zwolennikiem tak zwanych struktur samoorganizujących się. Jest to pewna teoria organizacji związana z odciążeniem takiej struktury od części czynników, na przykład administracji, oraz tylko delikatnemu wpływaniu nań. Gdybym był matematykiem, powiedziałbym, że każda taka struktura dąży do działania suboptymalnego. Ale nie jestem, przeczytałem to tylko - uśmiechnął się - mogę pożyczyć ci książkę. Co do formalizmu, może nie dość silnie wyraziłem się… Mistrz Iwan ma silne zapędy autorytarne. To jest między innymi powód dla którego nie uważam, iż dawanie mu kolejnych narzędzi do ręki jest dla nas najlepsze. -
Westchnął.
- I nie chcę abyśmy skończyli jak wojsko. Może mam trochę zbyt romantyczne wyobrażenie o wojnie wstąpienia.
- Struktury samoorganizacyjne brzmią miło, lecz w przypadku ataku same się nie pojawią. Zamiast tego będzie kolejny burdel. Tak jak ten w Wieży. - ocenił krótko Patrick. - Rozumiem twoje podejście… acz, jak wspomniałem… jeśli chodzi o akcje bojowe lub quasi-bojowe to jednak jakieś ordnung musi być. Ten odpowiada za pierwszą linię, ten jest jest snajper, ten uzdrawia, ten wzywa duchy… takie tam role.
- I to też wyklaruje się z biegiem czasu. Ewentualnie powstanie rola lidera militarnego. Bez jakiegokolwiek przymusu, namaszczenia czy siły zewnętrznego autorytetu. Rola który w tej chwili ty podejmujesz Patricku. Samoorganizacja - Jonathan uśmiechnął się lekko.
- Taa… tylko po ilu ofiarach nastąpi ta samoorganizacja. Po jakich stratach.- Healy miał mniej optymistyczne podejście do tej kwestii.
- Sądzę, że z takim podejściem z tej strony, nastąpi to już jutro.
- Może…- westchnął Patrick wstając z siedzenia.- A na razie… będę się musiał pożegnać.

&&&

- I czekasz tu na mnie, jasne? - jak tylko Patrick opuścił pomieszczenie, Mervi zaatakowała go tymi słowami - Posiedź sobie, sam nigdzie się nie ruszaj. - spojrzała tylko raz na niego, wyraźnie dając do zrozumienia, iż nie jest w nastroju na sprzeciwy. Dopiero wtedy wróciła do pokoju hermetyka, zamykając za sobą drzwi.
- Napijesz się? Albo… - zawahał się mocno - nie będę cię kusił - mówiąc to dopił resztą alkoholu i schował tokaj do szafy.
Wzrok Mervi wyrażał silną dezaprobatę wobec zachowania hermetyka.
- Czyli jak rozumiem picie to taka męska sprawa? - usiadła przy stole, jednocześnie próbując zlokalizować obecność Patricka za drzwiami. Musiała przecież go mieć wciąż na oku... Ku jej smutkowi zakodowany w niewielkim urządzeniu program, jedynie wydał z siebie sygnał błędu lokalizacji, nie mając najwyraźniej zamiaru współpracować. Dźwięk był bardzo podobny do cichego powiadomienia SMS, ale z niego samego dało się wywnioskować, iż lokalizacja nie została zainicjowana jak należy.
Było go zachipować…
- Nie będę podawał alkoholu damie. Tym bardziej damie która mogłaby mnie zaatakować we śnie.
- Mogłeś chociaż zapytać, to dowiedziałbyś się, że nie zwykłam pić. Głupie pomysły przychodzą do głowy po alkoholu.... - zamilkła na chwilę - Czy w tym była trucizna?
- Bardzo silna trucizna połączona z narkotykiem. - hermetyk rzeczowo wyjaśnił będąc dziwnie poważnym - Podanie nawet kilku kropki szkodzi nienarodzonym dzieciom, otumania kierowców i niszczy życie. Ale jest dość smaczne.
- A do ilu pokoleń w przód i wstecz ma to działanie? - zapytała lekko.
- Jeśli wierzyć mistrzowi Jackowi, potrafi niszczyć całe narody - zażartował nawiązując do pobytu u szalonego eteryka.

- Powracając do innej kwestii,... - spojrzała trochę nieufnie - Patrick ciągle kuleje. Leczenie poszło nie tak?
- Można tak powiedzieć - hermetyk uśmiechnął się sprytnie - bez zabiegu nie ma szans na poprawę.
- A co z magyą? Też poszła "nie tak"? - zapytała wprost.
- Nikt mnie o użycie sztuki nie poprosił.
Mervi uśmiechnęła się przyjaźnie.
- A więc ja w imieniu Patricka o to proszę. Mogę go teraz tu znowu przyprowadzić, nie ma co skazywać go na ból.
- Nie ja skazałem go na ból - hermetyk wtrącił lekko, z pewnym dystansem jakby trochę zlekceważył sprawę. - Jestem zmuszony odmówić. Nawet gdybym chciał się tego podjąć, przyczyny obiektywne stałaby w opozycji. Mało który uzdrowiciel podejmuje się leczenia ran mając perspektywę kolejnych.
- Było mówić od razu, a nie wywijać się z tego jak węgorz. - stwierdziła technomantka, na której ustach wykwitł mdło słodki uśmieszek.
- Liczyłem na targ - hermetyk wtrącił pewnie.
- A ja durnie liczyłam na żarcie wegańskie. Wracając jednak do kwestii... - spojrzała uważnie - Ty po prostu nie potrafisz go uleczyć.
- Dobra zagrywka. Niektórzy członkowie Porządku Hermesa darliby właśnie szaty lub wołali o pojedynek. Zdecydowana większość jednak przemilczałaby to lub zbyła uśmiechem. Takim specyficznym… niestety nie nauczyłem się go nigdy.
- Jeżeli pojedynek, to zapraszam do Pajęczyny. Tam są fajne pojedynki. - zabębniła palcami o blat stołu - Niemniej nie powiedziałeś wciąż wprost, że nie umiesz leczyć.

- Dużo rzeczy nie mówię - hermetyk wyjaśnił - taka parszywa natura nieco mniej nowoczesnego maga.
Zatrzymał wzrok na wirtualnej adeptce.
- Opowiesz mi o swoim lunatykowaniu?
- Zadam najpierw proste pytanie. Jeżeli nie otrzymuję szczerości od drugiej strony, czemu sama mam być z nią szczera?
- Szczerość to nie to samo co pełna otwartość.
- Pełna otwartość wymaga szczerości... jeżeli nie jest otwartością kierowaną złymi intencjami. - odparła.
- Za to pełna szczerość nie wymaga pełnego otwarcia. - odpowiedział krótko - Chciałaś coś poza partią gier słownych? Przyznam, to dość miła gra w tak dobrym towarzystwie ale często bezcelowa.
- Nie do końca. - dodała nie precyzując słów - Chcę wiedzieć co dokładnie chcesz, abym powiedziała. Opis zdarzenia? Patrick lepiej pewnie opisał... bo z ataku nic nie pamiętam.
- Interesowały mnie bardziej twoje opinie na ten temat. Przebieg zdarzenia… istnieje sposób na jego odtworzenie.
- Sama chciałam, aby Patrick u mnie nocował, bo wolałam nie musieć być sama. Wcześniej w barze rozmawialiśmy (tylko on pił), po powrocie padł na łóżko i zasnął. Ja jeszcze trochę popracowałam nad wyliczeniami finansowymi i też poszłam spać obok niego... A jak się obudziłam był już ranek, Patrick mówiący o moim lunatykowaniu oraz ślad ataku na jego kolanie. - westchnęła - Pewnie zdarzenie się nagrało, ale nie miałam głowy przeglądać. Wątpię też, aby było różne od poprzedniego. Nie znam jednak żadnego powodu, dla którego chciałabym skrzywdzić Patricka. Czy zabić swoją mikrofalówkę…

- Chciałbym to sprawdzić. Dość szczegółowo. Może kojarzysz signum suavitatis? Stara, hermetyca sztuczka. Bardzo dobra.-
Kobieta kojarzyła co Jonathan miał na myśli. Jeśli dobrze pamiętała, wspomniana rota zamykała czystą esencję danego wydarzenia do jakiejś bardziej ziemskiej formy (chociaż najlepiej wykorzystać było do tego celu haust) w celu dalszych badań i powrotu do zdarzenia. Tak silna ekstrakcja niosła bardzo wiele informacji, była dość skomplikowana w przeprowadzeniu oraz wymagała bardzo stabilnego połączenia z przeszłością, czy mówiąc bardziej naukowo, potężnego zbioru danych rekonstrukcyjnych. Inne tradycje korzystały z podobnych efektów lecz nie z takim powodzeniem jak Porządek. Taki stan rzeczy tłumaczyła duża liczba starych, potężnych magów lubujących się w tym dość skomplikowanym efekcie oraz hermetycka skłonność samych zainteresowanych do kolekcjonowania tajemnic. Mervi była przekonana, iż Kultyści Ekstazy używają równie potężnej magyi lecz nadzwyczaj w świecie o wiele bardziej cenili sobie przeżycie całego wydarzenia na raz niż zamykanie go w jakiś pokraczny ekstrakt. Zapewne inne, bardziej naturalistyczne tradycje musiały myśleć podobnie. Ona sama przeprowadziła kiedyś nieudaną hodowlę metaheurystycznego algorytmu odtwarzającego migawkę czasową dla pewnego wydarzenia (o którym nie pamiętała). Chociaż gdyby się zastanowić, może i udaną…
- Zatem?

Mervi wyraźnie nie była rozradowana propozycją. Jej spojrzenie wyrażało wręcz nagłą sporą dawkę nieufności.
- Bardzo dobra. Bardzo hermetycka. - splotła ręce na piersi - Problem jest, że minusy mogą przesłonić plusy. W końcu może to wybuchnąć mi w twarz prędzej czy później. - wzięła głębszy oddech - Nie bierz tego za złe, ale nie znamy się wystarczająco, abym była w stanie zaufać tak bardzo... nie mając żadnych możliwości zabezpieczenia. To jakbym przykleiła karteczkę na monitorze ze wszystkimi danymi logowania.
- Mogę dorzucić uleczenie Patricka do ofert - hermetyk uśmiechnął się rozpoczynając targ - nawet nie wiesz jak w tym momencie chciałbym założyć nogę na nogę. Dodałoby to teatralności - mrugnął.
- Uleczenie Patricka nie jest aż tyle warte. W końcu obrażenie i tak zniknie. - odparła spokojnie - A jego dozgonna wdzięczność także nie jest tym samym.
- Szkoda - z wyczuwalnym i chyba szczerym smutkiem odpowiedział Jonathan.
- Owszem. Tak po prostu czeka mnie dłuższa droga nim zrozumiem problem. - spojrzała z cwanym uśmiechem na Jonathana, opierając łokcie na stole - Może gdyby propozycja była konkretniejsza, bardziej ubezpieczająca... - położyła brodę na splecionych dłoniach - ...jak chociażby podanie własnego Prawdziwego Imienia.... - dodała niewinnie.
- To stanowczo za drogo - odparł bez zaskoczenia pewną bezczelnością adeptki.
- Tego się spodziewałam. - uśmiechnęła się Mervi - Mam nadzieję, że i ty rozumiesz moje racje. - wróciła do zwykłej pozycji - Chcę teraz tylko wiedzieć czy spadną na mnie problemy ze strony Fundacji, w związku z tym... co się dzieje.
- Miejmy nadzieję, że nie. Mimo wszystko szkoda, iż odrzucasz pomoc.
- Niestety, tym razem tak jest. Z drugiej strony jestem dużą dziewczynką, dam radę. - uśmiechnęła się - Ale dziękuję za propozycję. Jutro powinnam się zgłosić z wyliczeniami potrzebnych finansów, a Patrickiem się już zaopiekuję.


PIWNY CZWARTEK RAZ W MIESIĄCU
Mervi od razu dopadła do Patricka, gdy tylko skończyła rozmowę z Jonathanem i opuściła jego pokój.
- Możemy wracać. Nie martw się - nie zostawię cię samego. - złapała eterytę pod ramię - Kolano szybko się zaleczy jak nie będziesz go nadwyrężał. W VR nie nadwyrężysz, a przecież ci wycieczkę obiecałam.
- Ale ja mam inne sprawy do załatwienia. Nie tylko VR.- próbował protestować Healy dając się ciągnąc dziewczynie. Mając obolałą nogę, ciężko mu było stawić opór.
- A jakie to sprawy, hm? - wciąż prowadziła eterytę na zewnątrz, nie reagując na jego protest - Potrzebujesz odpocząć. Nigdy się tobą nikt nie opiekował, żeś taki oporny?
- Ma się opiekowała jak byłem smarkiem, ale samodzielność jest dumą Healy’ch. To i opór przeciwko wrogowi.- wyjaśnił Patrick podążając za nią.
- Czy to jednak kompleks macho. - Mervi uśmiechnęła się zadziornie - Nie będziesz teraz biegał po mieście i walczył z kim będzie potrzeba. Do tego... - zatrzymała się już po wyjściu z hotelu - Należy ci się to. Po wczoraj. I po nocy.

- Nie zamierzałem z nikim walczyć. Tylko porozmawiać z batiuszką Iwanem. I z Klausem. I z Gerardem jak się odezwie. Z tobą też w sumie. Trzeba na mapę miasta nanieść siatkę triangulacyjną, by wiedzieć ile potrzeba czujników i gdzie je rozmieścić.- westchnął smętnie Patrick.- A ty uważaj, żebym nie wykorzystał twoich słów przeciw w tobie, w niecnym i lubieżnym celu.
- Jakich słów niby? A te spotkania... Gerard powinien teraz biegać i mi wejście do serwerów załatwić, Klaus czyni Naukę, zaś Iwan... - zamilkła na chwilę - Czy to konieczne, abyś do niego szedł dziś?
- Jeśli nie on mi pomoże z kolanem, to kto? Do Walerii chyba kawałek drogi.- podrapał się po głowie. - Poza tym trzeba pogadać na temat przybytku na temat którego zbierałaś informacje.
- Jak chcesz gadać o przybytku to lepiej z oboma, Iwanem i Jonathanem na raz. Ten drugi, pominięty lub powiadomiony później, na pewno nie przyjmie tego na plus. Nie jestem też pewna czy Iwan nie podejdzie do mojego uczynku w nocy tak pobłażliwie.
- Dobra… to na razie pozbieraj więcej informacji o kryjówce Opustoszałych.- Patrick poddał się jej argumentacji. Tym razem.

- Zapomniałabym! - puściła Patricka, aby stanąć przed nim - Znajdzie się miejsce do wykorzystania w twoim magazynie?
- Jakie miejsce? W jakim magazy… nie? W moim domu? - zdziwił się Irlandczyk.- Na co miejsce?
- Tak, tam gdzie wczoraj pojechaliśmy po twoje bibeloty. Wygląda to tak, jakby było tam wystarczająco miejsca nieużytego. Mój dom nie ma takiej powierzchni. Byłby problem, aby tam postawić jakieś serwery?
- Byłby… z zasilaniem zapewne.- ocenił Healy drapiąc się po głowie.- A może nie? To była hala przemysłowa. Musiałbym dopiero ocenić sytuację.
- Świetnie! W razie czego Klaus mówił coś o kryształach zasilających...? Ale dzięki! - bez ostrzeżenia znowu zaserwowała całusa w policzek Patrickowi - Więc jakie pomysły dla Fundacji ma już nasz trzeci szef?
- Piwny czwartek raz w miesiącu? - wzruszył ramionami Irlandczyk i uśmiechnął się. - Nie mam żadnych. Fundacja w powijakach… już zaplanowane priorytety zupełnie nieruszone. Na co nam kolejne plany i pomysły?
- Multitasking oraz działanie wedle potrzeb. Przynajmniej udało się uniknąć sztywnej hermetyckiej hierarchii.
- A jakie są te nasze potrzeby? Po co właściwie ty zgłosiłaś się do zakładania tej fundacji? Albo Klaus? Albo Waleria czy Tomas?- zapytał eteryta wsuwając dłonie w kieszenie.

- Nie wiem po co oni. - wzruszyła ramionami - Mnie zaprosił Fireson, a jako że to wyglądało na coś ciekawszego od zastanawiania się co robić... Zgodziłam się. A jak z tobą było?
- Nie mogę wrócić do Belfastu, a Kari miała tu dość znajomości, by pociągnąć za sznurki i zarekomendować mnie do tej wyprawy. - wyjaśnił krótko Healy.
- Czemu nie możesz wrócić? - zapytała zaintrygowana Mervi.
- Miałem tam… pechowy wypadek, który sprawił że na razie jestem persona non grata w tamtych okolicach. Przynajmniej na razie.- wyjaśnił Irlandczyk nie wdając się w szczegóły.
- Zabiłeś złego Technokratę łamiąc warunki rozejmu?
- Nie… zabiłem rykoszetem Technokratę łamiąc warunki rozejmu. Normalnie… można byłoby to uznać za nieszczęśliwy przypadek. Ale wiesz… gdy w grę wchodzą magowie władający entropią… to nawet przypadek jest podejrzany.- wzruszył ramionami Patrick.
- Niegrzecznie. Przynajmniej jednak ty zabiłeś Technokratę, dość chwalebny czyn. Nie każdy tak chwalebnie musiał opuścić swoją miejscówę. - odparła, po czym szybko zmieniła temat - Więc jak? VR czy bunt?
- Niech będzie ten VR.- odparł Healy poddając się.
- To jest duch, którego nam trzeba. - Mervi ponownie chwyciła Patricka za ramię, aby móc go doprowadzić powoli do własnego domu.




- Nie ma w tym nic trudnego. - Mervi z jakąś czułością nakładała na głowę Patricka zapasowe gogle VR - Możesz czuć nudności czy zawroty głowy lub zaburzenia widzenia podczas pierwszego podłączenia, ale to jedynie chwilowa niedogodność. Podłączysz się na modłę tak banalną, że i każdy Śpiący może doświadczyć tego. Oczywiście, oni nie rozumieją, iż to co widzą jest prawdziwe.

Zerknęła na ekran podłączony do stacjonarki, na którym zaczęły wyświetlać się koordynaty sektora steampunkowych eterytów, do którego miała zamiar zaprowadzić Patricka.

- Będziesz mógł próbować korzystać z magyi, ale... w wypadku twojego połączenia nie jest to tak proste jak w innych opcjach. Pamiętaj, twoje ciało zostaje w tym pokoju, a ty jedynie będziesz mógł sensorycznie odbierać Pajęczynę. Nie daje to nawet w połowie takiego kopa jak immersyjne doznanie... ale jeżeli byś powrócił przede mną, to nie panikuj, że moje ciało będzie nieresponsywne. Takie będzie, póki się nie wyloguję, albo nie zostanę odłączona od zestawu VR. - założywszy rękawiczki rozsiadła się wygodnie w swoim fotelu komputerowym - Ale nie rób tego... Nie próbuj mnie na siłę wyciągać bez bardzo, bardzo ważnego powodu. - nałożyła własne gogle.

- Reszta nauki w praktyce. Będziesz zachwycony...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 13-10-2018 o 01:01.
Zell jest offline  
Stary 12-09-2018, 20:36   #43
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klaus musiał przyznać, że pierwsze spotkanie z fundacją było dość kształcące. Wampiry najwyraźniej były nimi zainteresowane i wiedziały o ich przybyciu. W sumie powinien poruszyć tą sprawę na następnym spotkaniu. Na szczęście udało się zapieczętować pozycję Patricka w radzie, nawet jeżeli irlandzki eteryta tego za bardzo nie chciał.

Całą drogę do domu Klaus rozważał swoje plany co do wsparcia fundacji. Postanowił spróbować tego dnia stworzyć jeden z kryształów świetlnych, które miał zamiar wykorzystać do zasilania budynku fundacji. Jeszcze się dobrze nie rozebrał z kurtki, kiedy zabrał się do pracy.

Najpierw położył na podłodze żaroodporną blachę, na której ułożył kartkę papieru B2. Następnie przy pomocy ołówka, linijek i kątomierzy odrysował dokładnie podwójną piramidę o podstawie sześciokąta. Następnie zajął się rozrysowaniem wszystkich przekątnych, wysokości i kątów. Zostało najtrudniejsze. Wzdłuż każdej ze ścianek rozpisał obliczenia matematyczne wykazujące przepuszczalność materiału. Jego dzieło musiało zatrzymać w sobie światło, ale powinno też być w stanie je wypuścić w odpowiednich sytuacjach.
Cały zabieg zabrał eterycie dwie godziny, przy czym kurtkę zdjął do końca w połowie pierwszej. - Zu heiß...* - mruknął nie odrywając oczu od pracy. Kiedy zakończył wyciągnął węgiel i powtórzył pierwsze dwa etapy swojej pracy - Vorsichtig... **- kiedy to skończył i był pewny, że udało mu się bezbłędnie pokryć wszystko poprowadził cztery linie do rogów papieru. Kolejne pół godziny zajęło Niemcowi skrupulatne pokrycie rysunku piaskiem, który zakupił wcześniej. Najpierw krawędzie, aby wyznaczyć granice kryształu potem wnętrze, aby dać mu masę i matrycę krystaliczną.Teraz musiał dać swemu dziełu energię, aby dokonało transmutacji. W rogach ustawił latarki z zaginanymi końcówkami. Włączył je i upewnił się, że światło pada na kupkę piasku pod odpowiednimi kątami.

Odsunął się od całego projektu i zachichotał kiedy stwierdził, że członkowie jego tradycji określiliby to jako dzieło jakiegoś Merlina lub jako sztukę współczesną. Wyjął z kieszeni miernik temperatury i wskazał nim na każdą z latarek, zmieniając w ustawieniach wskazywaną temperaturę. Następnie wyciągnął urządzenie wyglądające jak mieszankę odkurzacza z drukarką 3D. Tym urządzeniem wymierzył w piasek, który od tego momentu był oświetlany przez pięć źródeł światła. W przeciągu kilku chwil piasek zaczął gromadzić energię, zmieniając barwę i zaczynając wydzielać własny blask. Po minucie pierwsze kawałki zaczęły się topić, a w drugiej cały kopiec zmienił się w płynne szkło, które wiedzione wolą eteryty zaczęło przyjmować odpowiedni kształt i fakturę. W przeciągu kilku chwil na zwęglonych resztkach papieru leżał piękny kawałek kwarcowego kryształu nie większego niż pół metra. Eteryta pozwolił światłu latarek obmyć swe dzieł jeszcze dziesięć minut nim je wyłączył. Powoli podszedł do swego dzieła i podniósł je. Ciągle było ciepłe, ale nie parzyło a eteryta mógł dojrzeć drobne iskierki światła uciekające z wnętrza matrycy krystalicznej. Niemiec uśmiechnął się do siebie., musiał teraz zobaczyć jak długo kryształ się wykrwawia sam, ale miał gotowy prototyp. Teraz....
- Scheiße... - zapomniał o module, aby zamienić energię świetlną w elektryczną, te prymitywne ogniwa, które Technokracja wypuściła dla mas nie będą wystarczyć. Będzie musiał stworzyć własne od zera.... Klaus westchnął i odłożył kryształ na biurko, aby dalej ostygł. Sam posprzątał przybory po eksperymencie i zabrał się za robienie kolacji. W międzyczasie włączył komputer i zaczął przeglądać jakie ośrodki edukacyjne znajdują się w mieście,. Przyda mu się jakaś praca, skoro już tu będzie. Samotny mężczyzna robiący dziwne Naukowe rzeczy w domu, bez źródła dochodu będzie wyglądał przynajmniej dziwnie.
W połowie przeglądania stwierdził, że nie jest to robota na dzisiejszy wieczór i po prostu wydrukował listę potencjalnych placówek po czym udał się na spoczynek..

***

Następnego ranka Klaus sprawdził stan swego nowego dzieła, zjadł śniadanie i ruszył w miasto z listą szkół. W sumie fundacja w szkole… ciekawy koncept.

__________________________________________________ ______________


* Za gorąco
** Ostrożnie
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 12-09-2018 o 21:55.
Seachmall jest offline  
Stary 17-09-2018, 17:44   #44
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Gdy Waleria wracała do domu na niebie świeciły już gwiazdy. Boczne drogi prowadzące do jej hytty rozświetlały wyłącznie światła jej samochodu. Jechała przed siebie, czując jakąś dziwną niczym nie uzasadnioną euforię. Wydawało jej się, że dojechała odrobinę szybciej niż powinna, nie było jednak w tym nic dziwnego, wszak tak działała powszechnie znany efekt znanej drogi. Gdy zaparkowała autko, uderzyło ją czyste nocne powietrze w którym było już czuć nadchodząca zimę. Nie założyła jednak kurtki, ciesząc się dotykiem mroźnego wiatru na skórze. Uczucie zimna było takie ożywiające. Zrzuciła ze stóp adidasy a jej bose stopy poczuły radość związaną z obcowaniem z ziemią. Jej spódnica łopotała na wietrze gdy szła do domu.

Czuła spokój. Spokój, spokój czuła do czasu. Do czasu grzmotu burzy, grzmotu tym straszniejszego, że nie obiegającego z zewnątrz, lecz prosto z sekretu jej trzewi. Grzmotu duszy, umysłu, ja oraz tego dziwnego, splątanego nie-ja które prowadziło po krętych ścieżkach wstąpienia.

Grzmot przerodził się we wrzask.

Wrzask śmierci.

Wrzask narodzin.

Wydobyte z trzewi przerażenie głodu, obnażenie dróg oddechu, wymykające się formie i opisowi wrzaski. Krzyk – ostrze wbite w tajemnicę, czyniące z niej zasuszonego motyla przybitego igłą. Nie opisywał ją, a zdobywał. Zakręciło się jej w głowie.

Wiatr szumiał. I wiatr pytał.
- Co sądzisz o zwycięstwie śmierci?

Nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy upadła twarzą do ziemi przyjmując pozycję embrionalną. Próbowała schronić głowę między ramionami, zasłaniając w ten sposób uszy. Nadal jednak słyszała ten głos. Zatrzęsła się bardziej z przerażenia niż z rzeczywistego zimna. Znała ten głos nie od dziś, jednak nigdy do tej chwili nie słyszała w nim takiego… nie potrafiła odnaleźć właściwego słowa na określenie tego co w nim się kryło, każde było nieadekwatne. Nie było to napięcie, ani strach, ani złość to było nie było żadne z tych prostych uczuć lecz jednocześnie czuła, że w tym uczuciu jest fragment każdego z nich i jeszcze więcej… a młoda wiedźma rezonowała z tymi uczuciami. Nie wiedziała co za nimi stoi, nie zdawała sobie sprawy ich przyczyn, ale doświadczenie życiowe nauczyło ją, że to coś co tak wpłynęło na jej avatara będzie poważnym problemem. Wzięła bolesny oddech, który powoli rozszerzał jej ściśniętą nagłym strachem klatkę piersiową i gardło. Poczuła dominującą suchość w ustach. Przygryzła czubek języka, aby pobudzić ślinianki. Zaczęła mówić jak jej się wydawało spokojnym głosem

- Życie z śmiercią się przeplata, nie ma jednego bez drugiego i jedno drugiego istnieć nie może jak więc śmierć miałaby zwyciężyć. - nie zdawała sobie sprawy, iż głos jej drży.

- Zatem kim był zwycięzca śmierci? Ten który zwycięża i rusza aby dalej zwyciężać? Kim była Bogini Matka?

- Wielka Bogini, Macierz Ziemia, Królowa Niebios to ona daje wszelkie życie i wszelkie życie dzięki niej się odradza w właściwym czasie. Któż mógłby więc pokonać Wielką Matkę i obrócić w niwecz życie - odpowiedziała przyjmując bardziej komfortową pozycję.

- Nie wiesz nic.

I burza w jej sercu zamilkła pozostawiając proch i pył.

Waleria poczuła, że jej avatar już odszedł, trzymając się jednak strzępu nadziei zawołała

- Powiedz mi prosze, wiem że nie wiem nic, ale chce zrozumieć?

-No, ja wiem, że nie jestem najmądrzejszym podopiecznym na jakiego mogłeś trafić - westchnęła - a raczej utrapieniem, znowu pewnie nie ogarniam czegoś oczywistego. Nie wiem kim był zwycięzca śmierci, nie wiem kim była bogini proszę powiedz mi - zamilkła na chwilę - ja w nią wierzę i naprawdę nie chcę zwycięstwa śmierci….

Poczuła pod ręka obły kamień. Prymitywnie wyrzeźbiony, ledwo ociosany mały skarb.

Ten kamień pierwszego ludzkiego strachu był też kamieniem nadziei. Bogini matka, matka płodności, matka pór roku, matka nas wszystkich. Pierwsze, nieuformowane bóstwo. Absolut zamknięty w małym kamyku, jeszcze nic abstrakcyjnego, absolut bliski opowiadający o potędze żniw, lędźwi, krwi i potu. O potędze pokoleń idących przez wieki i bezkresnych stadach zwierzyny.

Ona była tu od początku.

Jedyna.

Figurka rozpadła się na pył. Waleria poczuła dziwną, zdecydowaną siłę wokół.
Siły męskie, tak. Zdecydowane, abstrakcyjne, wojujące i zdobywające. Śpiewali wojownicy “Jahwe jest mocarzem wojny”, wykrzykiwali imię Odyna wojownicy w szarży, w kościołach śpiewano psalmy gdy w Jerozolimskie piaski spływała krew. I słyszała jak poprzez wiatr jej avatar śpiewa.

"Miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał".

Waleria nie odzywała się, nie chcąc w żaden sposób przerywać Avatarowi jego wypowiedzi. Gdy szum wiatru niósł jej słowa uświadomiła sobie, że je zna, że słyszała jej już wielokrotnie. Najpierw jako dziecko gdy Marta zabierała ją ze sobą do kościoła. Potem w trakcie studiów gdy motyw czterech jeźdźców Apokalipsy wypływał na różnych przedmiotach: na historii kultury, wzorcach kultury, na literaturze i zajęciach z historii sztuki. Słyszała tak wiele interpretacji na temat tego kim był biały jeździec… niektórzy widzieli w nim Antychrysta, inni zarazę większośc zaś wojnę. Jakby jednak nie odczytywać tych wersów niósł on za sobą śmierć a dla pozostałych u życia zniewolenie strachem. Czuła jak przez palce przesypuje się martwy proch… “Czyżby pieczęć została złamana?” - przebiegło jej przez myśl - “czyżby nadszedł czas ostatecznej walki … ale przeciw komu…” Kręciło jej już się w głowie od pytań. Czy chodzi o pierwiastek żeński i męski, czy potrzebna jest dostatecznie potężna ofiara… znów nie rozumiała...

***

Gdy otworzyła usta aby coś powiedzieć avatara już nie było. Wstała powoli z lodowato zimnej ziemi, była tak zmarznięta, że aż delikatnie zesztywniała. Odruchowo otrzepała spódnicę i powoli powlokła się do domu. W środku było tylko odrobinę cieplej niż na zewnątrz. Zapaliła lampkę solarną i zabrała się za rozpalanie w piecu. Nie potrzebowała podpowiedzi avatara aby intuicyjnie wiedzieć, że coś się święci. Zupełnie jednak nic nie rozumiała z całej tej sytuacji. Gdy ogień już płonął, nalałą dody do czajnika i sięgnęła do szafki po herbatę. Wsadziła ją do zaparzacza, a potem dodała do tego jeszcze kilka szczypt ziół rozjaśniających umysł. Gd wlała wodę do kubka i czekała aż herbata się zaparzy wzięła kolejną garstkę ziół i wsypała ją do pieca. Następnie usiadła przy stole i spokojnie wypiła swój napar. W międzyczasie po pomieszczeniu rozszedł się przyjemny zapach. Skupiła swój wzrok na płomieniu. Medytowała z nadzieją, że to pozwoli jej znaleźć wyjaśnienie niepokoju avatara. Niestety zmęczenie wzięło górę i zasnęła przy stole. Obudziła się dopiero o poranku. Wzięła prysznic, zrobiła sobie śniadanie i postanowiła zabrać się za to od innej strony.

Wyszła przed hyttę, odpaliła apkę w telefonie aby dowiedzieć się jakie duchy przebywają w okolicy. Dłuższą chwilę ustawiała parametry skanu, tak aby wyświetlił na mapie wszystkie okoliczne duchy lecz aby podświetlił na kolorowo tylko te które były związane z tą okolicą, albo przynajmniej przebywały tu od dawna… Miała nadzieje, że uda jej się spotkać jakiegoś tubylca, który odpowie jej na kilka pytań. Niestety, dom i jego najbliższa okolica, jak to zwykle bywa, pełna była duchów. Duchów niezbyt rozgarniętych, mądrych czy nawet niekoniecznie świadomych. Bo co po verbenie było po małym pajączku wzorca splatającym swą pajęczynę pomiędzy dwoma drzewami i niezbyt interesującym się czymkolwiek? Albo jego kumowi, równie małemu i nieświadomemu oplatającym inne drzewo, trochę starsze w którym zagnieździł się młody, na wpół zwierzęcy (czy raczej niemal wyłącznie zwierzęcy) duch lasu? Albo garść zmor w postaci grubych, tłustych robaków pożerających inne drzewo pokryte rakowymi narosłami?

Waleria wyszła przed chatę i usiadła z kawą na progu. Napiła się łyka gorącego gorzkiego płynu i wystawiła twarz do słońca. To, że nie była zadowolona z efektu poszukiwań nie znaczyło, że zamierza się poddać. Poklikała więc chwilę w ustawieniach i poszerzyła zakres poszukiwań.
Hermetycy mawiali, iż narzędzia zazwyczaj nie posiadały mocy samej w sobie, to potrafiły odpowiednio ukierunkować sztukę. Inaczej rzeźbi się tajemne znaki prostym nożem z marketu, a inaczej sztyletem wyrzeźbionym z kości Wielkiej Bestii. Verbeny miały w tym zakresie prostsze prawdy. Nie pij na raz całego wywaru bo nie odróżnisz narkotycznych zwidów od prawdy, krew z ofiary rzucaj na ziemię powoli aby ta bardziej przejęła się tym rozkazem niż smakiem życia, gdy nacinasz skórę, pamiętaj aby nie przepłacać własną krwią gdyż natura zrobi się z każdym razem bardziej zachłanna. Do tych i wielu innych prawd, półprawd i małych zabobonów Waleria mogła dorzucić jeszcze jeden. Nie pokładajcie zbytniej wiary w technologię gdy bardziej znasz się na starych tańcach od działania tranzystorów. Mapa zajaśniała setkami kolorowych punktów o różnej intensywności obrazując duchowe byty. Jedne bardziej świadome, inne potężne, niektóre słabe. Było tego multum na obszarze o promieniu kilku kilometrów. Niektóre świeciły wściekłą czerwienią, wydawały się groźne i potężne. Inne mieniły się intensywnie spokojnym błękitem. Tylko, że Waleria nie była w stanie nawet na moment skupić wzroku na którymkolwiek. Mogła przeklinać, iż w zasadzie, wzorem innych “technomantyzujcych” Verben czy Eutnatosów (słyszała też o całych grupach w Porządku Hermesa) nieszczególnie była w stanie napisać dodatkowy moduł do aplikacji… Przeklęła tą całą technologie pod nosem bardzo brzydko, po czym wróciła do chaty.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 17-09-2018 o 17:52.
Wisienki jest offline  
Stary 23-09-2018, 19:27   #45
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Klaus miał tej nocy wielkie problemy z zaśnięciem. Ciążyły mu wspomnienia ostatniego, nader realistyczne koszmaru. Wspomnienia nie tylko strachu który odczuwał lecz bólu. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, iż ów sen był jedną z najboleśniejszych rzeczy jaką kiedykolwiek doświadczył w życiu. Całe jego szczęście polegało na tym, iż ból po przebudzeniu momentalnie przeminął.
Syn eteru długo wpatrywał się w sufit nim zmogła go senność. Lecz sen przyniósł tylko i wyłącznie ukojenia po ciężkim dniu. Rano. Gdy się obudził, czuł dziwny, niezidentyfikowany niepokój którego pochodzenia odgadnąć nie mógł. Szybko zdławił go pierwszy głód, poranna toaleta oraz iskra inspiracji własnego avatara. Iskra geniuszu.
Biała dziura. Źródło pierwotnego światła. Przeciwwaga entropii.
Pierwsza.

***

Leif śnił, lecz tym razem nie były to wizje bogów, narady z nimi, rozmowy czy porady. Śnił o leśnej głuszy. Nieprzemierzonych lasach, groźnych, dzikich i pięknych. I co chyba najważniejsze – nie jego lasach. Mimo, iż przemierzał knieje, czuł, iż one go nie chcą. Bał się ich. Nie panicznie, tak jakby utrata bestii wypaliła w nim gwałtowność uczuć (gdyż czuł, że paniczny strach był tu na najbardziej na miejscu) lecz w postaci silnego, szczypiącego niepokoju. Tego zrodzonego z lęku głosu rozsądku.
Idź stąd. Nie jesteś tutejszy. Jesteś owcą na rzeź.
Tylko wyjść nie mógł, wszak ciągle śnił. Ciągle błąkał się jakby szukając czegoś. Szukając tego, czego nigdzie nie odnajdzie, nie ew tym śnie, nie w tym czasie, nie… z tym co teraz miał w głowie. Czuł też coś niepokojącego. Coś go szukało. Bardzo drapieżne, bardzo złe, bardzo niebezpieczne. To mogła być jego własna bestia. Lecz wiedział, iż to co szukało go w sennych otchłaniach było zbyt niebezpieczne, zbyt inne.
Więc biegł przed siebie. Jak spłoszone zwierze.
Które nie potrafi się nawet wystarczająco bać.
Wpadł na porośniętą paprociami polanę. Wiedział, iż tylko niekiedy stanowiły one miły miejsca. Często były to zdradliwe miejsca pełne grząskiej ziemi, ruchomej ziemi oraz śmierci w błotnistej toni wabiącej nierozważnych swych pięknem. Czy to właśnie wszystkie duchy kobiet wodzące wędrowców na śmierć nie były uosobieniem zdradliwości polan?
Uczynił kilka kroków po mokrej trawie. Pośrodku leżało kilka głazów, zdających się wystawać z trzewi ziemi. Obmazano je runami. Lecz nie farbą, krwią. Szkarłatem wypisano znaki, znaki znajome lecz… Nie do końca. Im dłużej przyglądał się im wampir, tym więcej różnic dostrzegał. Małe, kosmetyczne detale. We obecnych czasach nazwano by to modernizacją starego. Mu cisnęło się tylko słowo herezja.
Tylko, że czuł prawdziwą mocz tej herezji. Z innego, zmienionego kształtu. Z wymalowania ich karwią, potężną krwią swego daru. I z czegoś jeszcze.
Śnił. Sam był kiedyś autorem słów, iż w snach zwiedzamy swą duszę. Chociaż teraz Leif bardziej szukał całości siebie, nie mógł odmówić sobie trafności tego spostrzeżenia. Musiał odszukać run w sobie. Każdej, pojedynczej, najmniej istotnej.
Tylko, że wyjście z polany oznaczało ponowną ucieczkę przed czymś. Kręta ścieżka, nagle jawiącą się jako wyjście z zaklętego kręgu kusiła.

***

Wejście do Pajęczyny nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem dla Patricka. Czuł się trochę jak niedoświadczony pływak lub pradawny nurek głębinowy, mający na sobie metalowy skafander skutecznie utrudniający ruchy. Porównanie z pływaniem było o tyle trafne, iż całemu doświadczeniu towarzyszyła charakterystyczna dla pływania bezwładność i ociężałość ruchów. Dobrze chociaż, iż Wirtualnej Adeptki nie obowiązywały te ograniczenia i widać było, iż czuje się jak ryba w wodzie.
Przenieśli się do jednego z sektorów zajmowanego przez Synów Eteru. Jak każda tradycja (i konwencja) mieli swoją grupę ekstrapolując pajęczynę. Oczywiście, w porównaniu do udziału w sieci Wirtualnych Adeptów oraz Iteracji X, były to raczej mniejsze grupy, to i tak zaznaczały swą obecność. Sektor w którym się znajdowali był dość duży i nosił przeraźliwie długą nazwę której Mervi po prostu nie zapamiętała. Na swym terenie mieścił kilka przybytków o równie pokrewnych nazwach.
Powietrze tutaj było przyjemnie rześkie oraz ciepłe, dając odczucie przjemnego dnia pod koniec lata, pozbawionego duchoty środka tej pory lotu, lecz jeszcze pogodnego i przyjemnego do spędzania czasu na świeżym powietrzu. Wyjątkowo i groźnie prezentowało się niebo nad ich głowami. Ciemne niebiosa spowite chmurami rozświetlały bijące pomiędzy chmurami błyskawice jak w prawdziwej burzy. Ogólne jasność dnia, brak deszczu oraz ciepło zupełnie nie pasowało do zjawisk metrologicznych nad ich głowami. Ich wprawne oczy dostrzegły, iż na niebie pojawia się zadziwiająco wiele artefaktów. Wirtualna Adepta mogłaby stwierdzić, iż burza w takim wypadku jest tylko piękną symulacją i to do tego niezbyt udolnie stworzoną. Wygodnie byłoby jej powiedzieć, iż Synowie Eteru po prostu źle sformatowali swój sektor i widoczne artefakty są typowym symptomem takiego stanu rzeczy, wszak nie byli Elitą. Byłoby to wygodne lecz najprawdopodobniej nieprawdziwe. Naukowcy najpewniej nie mogli po prostu dojść do porozumienia w sprawie mechanizmów działania burzy co przejawiało się klasycznymi symptomami sieciowego konfliktu paradygmatu.
Znajdowali się w małej, murowanej altanie pośrodku skromnego, acz rozległego parku poprzecinanego brukowanymi ścieżkami. Park okalał około dwumetrowy, nierówny mur z szarej cegły poprzecinany strzelistymi zgrubieniami na których szczycie… właściwie trudno było powiedzieć co się znajduje. Jakieś urządzenia, raczej bojowe. Każde zbudowane w innym stylu. Jedne przypominały wynalazek szalonego kloszarda, inne zlepek lewitujących kryształów, jeszcze inne twór zegarmistrzów czy elektryków. Znalazło się miejsce nawet na bardziej futurystyczny styl białego działka w opływowej, gładkiej obudowie.
Przybyłych przywitał mechaniczny lokaj głębokim ukłonem. Przyodziany w wytworny smoking robot przypominał istotę stworzoną wyłącznie z plątaniny kolorowych przewodów. Technomanci nie mieli pojęcia po co aż tyle przewodów było mu potrzebne oraz dlaczego nie przytyto tej plątaniny jakąś obudową. Irlandczyk miał pewną teorię w sprawie przewodów, otóż ktoś mógł wpaść na całkiem szalony pomysł zaprzestania korzystania z jakichkolwiek magistral komunikacyjnych, a i być może przejścia na pełną komunikację szeregową.
- Miło mi waść przywitać w Absolutnie Absolutnym Pałacu Najwyższej Nauki Inforadiacyjnej oraz Niezależnym Zborze Katedr Ponadinforadiacyjnych. Nim zaproponuję ten wyśmienity szampan oraz oddam się na państwa życzenie prosiłbym państwa godność.

***

Po przespanej spokojnym snem, Waleria miała wystarczająco świeży umysł aby podjąć się magy. Czy raczej, po przespaniu części nocy gdyż młoda verbena spała wyjątkowo niespokojnie. Po wszystkim trudno było jej zebrać wspomnienia snów w jedną, spójną całość. Pozostał tylko niepokój oraz uczucie zmęczenia.
Wybrała na przeprowadzenie rytuału dzień. Stare prawidła mówiły, iż złe moce chowają się przed światłem słonecznym. Było to bardzo naiwne myślenie mogące doprowadzić do nieszczęścia jeśli zawierzyć mu całkowicie. Faktem jednak było, iż za dnia trudniej było spotkać istoty wyjątkowo nieżyczliwe gdyż po prostu nie chciały być o tej porze aktywne.
Przebudzona uruchomiła aplikację na telefonie, kładąc go w stanie wybudzenia na stoliku pośrodku pokoju. Ze skupieniem wpatrywała się w ekran wyświetlający mapę. Wiele przedstawicielek jej tradycji uznałoby wykorzystanie mapy Google za herezje. Waleria na takie zarzuty mogła tylko uśmiechać się w myślach. Po tych wszystkich latach nie miała już tłumaczyć, iż nie wierzy w technologię, w jej moc, w ducha. Jej krew wypływała ze źródła wewnątrz ziemi, stamtąd płynęła jej moc, z mrocznych początków świata zanim narodziło się słońce. Jej sztuka była pierwotna. A telefon? Telefon był wygodnym narzędziem. Dawniej rozścieliłaby mapę na stole i zapewne bardziej zacofane verbeny miałaby pretensję czemu jest to mapa wydrukowana zamiast wyrysowana ze skóry wołu.
I czego jeszcze, może jeszcze wyrysowana krwią – pomyślała odrobinę ironicznie nacinając sobie palec. Kropla własnej krwi skapnęła na ekran. Waleria rozmazała drogocenny płyn po ekranie. I chociaż mapa wyświetlała dokładnie to samo co wcześniej, ona widziała więcej. Dokładnie i precyzyjnie. Przewinęła palcami obszar. Wschód. Duch silny, raczej przyjazny. Trudno było jej określić który właściwie. Zapisała jego charakterystykę w telefonie. Oczywiście, fizycznie w pamięci nie pojawiło się nic. Ale ten prossty skrót myślowy, sekwencja kilku ruchów na ekranie, znajome ikony pomagały wydobyć informacje z własnej duszy. Była to o wiele nowocześniejsza i przyjemna metoda od tej którą stosowała na przykład Magda, znajoma verbena z ojczyzny. Ona wolała wydrapywać sobie paznokciami na skórze skojarzenia.
Walerię przeszedł dreszcz. Bez krwi się nie obejdzie.
Wonne zioła zapłonęły w kadzidłach. Miała telefon przed sobą. Rzuciła na podłogę karty, niedbałym ruchem, talia tarota posypała się w chaotycznym wzorze. Przebudzona poprawiła bransoletę na dłoni, potrząsał nią. Zadźwięczało. Sztyletem w drugiej dłoni rozcięła swą skórę, jak ją uczono, powyżej łokcia. Krew spadła na podłogę.
Spadła na karty.
Waleria tańczyła bez muzyki. Tańczyła w rytm krwi. Stopa na prawo. Ominąć kartę. Stopa na lewo, zakołysać się. Pchnięcie w próżnię sztyletem jak pchnięcie w brzozę, czułe, spokojne lecz stanowcze aby drzewo pościło swój sok. Bransoleta grzechotała nieznośnie głośno lub to przebudzonej szumiało w głowie od narkotycznych oparów. Szumiała krew. I to krwi top utkany z Pierwszej siły popłynął przez Umbrę.
Technomanci śmialiby się z tak prymitywnej formy wizytówki. Lecz za Walerią stały całe pokolenia czarownic. Stała a nią Ziemia, stał za nią ojciec Niebo, wreszcie – stała za nią krew. Symboliczna córka boga Trzygłówa, opiekuna północnej Polski oraz tamtejszych kręgów Verben, krew z krwi Ruty, a do tego Lilith. To wszystko i jeszcze więcej mniej rozumiałych informacji, niemożliwych do ubrania w słowa, a tylko w taniec, krew i seks, to wszystko ruszyło.
Zaproszenie.
Walerii zakręciło się w głowie. Ledwo złapała równowagę aby nie nastąpić na kartę. Potem pozbiera je z ziemi i z tych na które padła kropla jej własnej krwi, zbierze wróżby. Lecz teraz byłby to zły omen.
Poczuła coś przed chatą.

***

Poszukiwania przez Klausa pracy w szkolnictwie nie należały do najbardziej owocnych. Prawdę mówiąc, musiałby uznać je za kompletną porażkę gdyby nie fakt, iż jednocześnie prowadzone próby znalezienia dogodnej lokalizacji dla fundacji prezentowały się znacznie gorzej, co automatycznie przesunęło kwestie zawodowe z rejonów kompletnej podrażni do porażki.
W pierwszej szkole do której przybył, i z którą prowadził owocną korespondencję, odmówiono mu nawet obiecanej, finalnej rozmowy z dyrektorem. Następna placówka zawierała tak sympatyczne osoby oraz potworne warunki prawno-finansowe, iż mag sam odmówił, a mało brakowało, iż nie powiedziałby kilku słów za dużo.
Po serii grzecznych odmów, braku zrozumienia czy zwykłego, ludzkiego chamstwa Klausowi zaproponował pracę uprzejmy dyrektor szkoły średniej. Tylko, że mag nie był przekonany. Placówka przypominała bardziej amerykańską szkołę z pogranicza getta niż to do czego przyzwyczaja ludzi skandynawski standard edukacji. Rzecz nie rozbijała się o dużo większą ilość uczniów innego pochodzenia etnicznego (chociaż z tego co Klaus zauważył, spora ilość z nich wyglądała jak młodociani bandyci) lecz o ogólny stan techniczny placówki oraz jego własne przeczucia. Coś mu polecało przyjąć posadę w tym miejscu.
Może to jakaś chęć poprawy świata?
Lub szaleństwo.
Kiedy wychodził z gabinetu dyrektora, niezwykłym wyczuciem wykazał się Jonathan dzwoniąc do maga. W grzecznej rozmowie zapytał czy koszmary występowały ponownie oraz zaprosił na prywatną rozmowę. Miał bardziej niż zazwyczaj speszony ton głosu, pełen wahania oraz jakiegoś trudnego do zidentyfikowania niepokoju.
Na szczęście, dzień jeszcze się nie skończył, co pozwoliło magowi doświadczyć kolejnej przyjemności w postaci zastępujących mu drogę trzech arabów. Mieszanka ich własnego narzecza oraz norweskiego była kompletnie niezrozumiała dla syna eteru. Jeden gadał coś do drugiego, trzeci uważnie przyglądał się naukowcowi ze zbyt bliskiego dystansu jakby czegoś odeń oczekiwał.

***

Przed domem Walerii stał największy Piżmowół jakiego mogła sobie wyobrazić. Potężne zwierzę przyglądało się jej mądrymi oczyma. Istota wydawała się mieć chyba ponad trzy metry wysokości. Dokładne przyjrzenie ię przybyszowi pozwalało dostrzec jego szare kopyta i rogi, wydające się być stworzone nie z tkanek organicznych lecz kamienia, być może krzemieni. Piżmowół pachniał bardzo ostrą wonią piżma.
Więc duch się zmaterializował. Dla takiej istoty musiało być to konieczne. Lecz znaczyło też, iż wykazał Walerii olbrzymi szacunek. Wół kiwnął głową na przywitanie. Wokół jego rogów pojawił się rój pszczół i to z bzyczenia owadów, w jakiś dziwny sposób, wydobywał się jego dźwięk.
- Bądź pochwalona Walerio, Tkająca Losy.
Przybysz ani myślał się przedstawić. Chyba, na jej nieszczęście, uznał, iż skoro się doń odezwała pierwsza, wie z kim rozmawia.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 22-10-2018, 14:38   #46
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Leif toczył wzrokiem po symbolach pulsujących mocą. Prostych, choć wypaczonych: Thurisaz, Uruz, Kenaz, Teiwaz.. ale i tych bardziej skomplikowanych, o których wiedza nie przetrwała do tych czasów, a jeżeli już, to jedynie dla nielicznych. Były zagadką same w sobie, niezależnie od tego, że pulsowały mocą. Już miał zbliżyć się, aby przyjrzeć się uważniej, zbadać je, poznać naturę zmian w nich wprowadzonych gdy zimna ostra myśl przeszyła jego jestestwo.

Wciąż czuł, że coś go szuka, coś chce go dopaść. Czy możliwe było, że te wypaczone runy miały go zaciekawić i wstrzymać, aby dać czas czemuś chcącemu go odnaleźć?
Zwykle uciekał tylko w ostateczności, gdy zagrożenie utraty istnienia było pewne i nieodwołalne. Tutaj i teraz w sennej rzeczywistości, choć przerażony samą możliwością obcowania z nieznanym drapieżnym bytem... chciał choćby stanąć z nim w twarz by poznać co go prześladuje.

Tyle że wtedy mogło być już za późno, bo kręta ścieżka nie była łatwa do szybkiej ucieczki.
Miał dosyć ucieczek, ale nie był w pełni sobą. To co stanowiło w nim o determinacji, odwadze i chęci ryzyka, opuściło go na wysypisku.
Nie było przeciwwagi dla strachu.

Leif cofnął się ku wyjściu z polany. Każdy krok zdawał się mieć wagę gdy mijał pradawne drzewa, drzewa jakich już nie ma na ziemi i chyba nigdy nie będzie. Ścieżkę otaczały gęste zarośla, nadając jej upiornego klimatu, a ponad wszystko ułatwiając zgubienie szlaku. Wampir był pewny, że gdyby zboczył z obranej drogi, jakaś jego cząstka zgubiłaby się na zawsze. Instynktownie przyśpieszył kroku gdy usłyszał ryk zwierzęcia za plecami. O swym szybkim marszu przekonał się po paru chwilach gdy dotarł do rozstaju.
Prawa droga wydawała się ciemniejsza, pachniała krwią, słodką wonią rozkładu oraz euforycznym zapachem rzezi. Mimo tych brutalnych skojarzeń, wydawała się bezpieczniejsza, swojska. Zupełnie inaczej niż ścieżka lewa, tam zarośla ustępowały miejsca kamieniom, drzewa oddalały się od drogi czyniąc ją szerszą. Z drzew zwisały odcięte ręce. Krew nęciła, ale widok kończyn zawieszonych na gałęziach przypominał einherjarowi ofiary składane Odynowi. Postąpił najpierw niepewnie jeden, drugi, trzeci krok, po czym bardziej zdecydowanie ruszył szerszą drogą. Mijał kolejne dłonie. Wraz z biegiem wędrówki zauważył, iż nie przeważały tutaj dłonie męskie, raczej żeńskie lub wręcz dziecięce. Kolejny ryk zabrzmiał za jego plecami. Droga coraz bardziej rozszerza się, Leif jednak na to nie zważał, starał się podążać środkiem.
Przyśpieszył i wkrótce zszedł z drogi na mały, skalisty placyk przypominający miniaturkę kamieniołomu tuż przed wzgórzem. Na spękanych głazach siedziały szkielety. Wiele z nich nie miało dłoni.
- Czego chciał? - Dźwięcznie zwykł jeden kościotrup.

Leif patrzył przez chwilę na szkielety, ale nie odpowiedział. Pytania nie rozumiał, zresztą w sennych marach czasem nie miały sensu całe wydarzenia, a nie tylko słowa. Musiał się wydostać.
Ruszył dalej chcąc wyminąć wzgórze.

- Czego od nas chciał? - Zawtórował drugi szkielet gdy mijał wzgórze. Jeden z bliższych chciał go chwycić jedną dłonią, jaka mu została. Puste oczodoły przyglądały się mu badawczo.
- Muszę stąd wyjść. Muszę się wydostać… - Słowa nie były kierowane do kościotrupa, raczej Leif wypowiadał na głos swoje myśli nie chcąc pozostawać sam na sam z głosem trupa. Osłonił się przed kościstą ręką nie zwalniając kroku. Wampir obszedł wzgórze, lecz ścieżka kończyła się w tym miejscu. Mógł próbować zawrócić lub iść w gęstwinę. Nie wydawało się to kuszące.
- Stąd nie ma wyjścia - zaklekotał szczęką kolejny trup - tylko wejście do środka. W kręgu płomieniu.
- Przeklęta krew.
- Tańczymy w kręgu płomieni.
- Tańczcie jak taka wola - Leif warknął… albo przynajmniej chciał warknąć ze złością. Jego głos nie zabrzmiał tak jak chciał, brak mu było złości, pewności.
Obejrzał się za siebie, tam gdzie przed kilkoma chwilami słyszał ryk.
- Freyo, wypuść mnie - jego głos przeszedł w błagalne tony.
- Nie dla tej bogini tańczymy. Chcesz tańczyć z nami? Za kurtynę istnienia… poza wszystkim. Widziałem gwiazdy. Toczyły je robaki jak dorodny owoc. Za kurtyną…
Szkielet rozmarzył się. Bogini nie odpowiadała. Ryk zbliżał się.

- To mój sen… - Leif wyszeptał patrząc w puste oczodoły. - To mój sen - powtórzył prostując się. Mój! - krzyknął zanosząc się śmiechem.
Chwycił szkielet za kręgi szyjne.
- Mój.
- Nie - kościotrup był niewzruszony - nie twój. Tylko w małej części.
- Pamiętam jak tańczyłam - odezwał się truposz po jego prawej - kręciło się mi w głowie. Moje dziatki płakały. Ale tak trzeba było. Nożem ryłam runy na swej skórze. Krew dla bogów. I ja za krwią płynęłam. To było…
- ...matko, dość - wtrącił się kolejny trup - tam nie było nic pięknego. Bolało. Boli!
Trupy odwrócilły w jego stronę czaszki.
- JESTEŚMY RUNAMI
- Runy. - Einerjar kiwnął lekko głową jakby nagle wszystko zrozumiał. - Dar bogów - drugą dłonią niczym pieszczotliwie przesunął po nagiej czaszce. - Broń i tarcza dla tych, którzy… - Szarpnął wyrywając kręgosłup z kośćca, drugą ręką chwytając za klatkę piersiową - którzy wierzą.

Przez chwilę patrzył to na kręgosłup zwieńczony czaszką w jednej dłoni, to na kościec klatki piersiowej w drugiej.
- Podążaj za nami. W ścieżce krwi, otwórz powłoki ciała, wydrzyj z powłoki, tańcz w kręgu.
- Przyłącz się - zawtórowało kilka głosów.
Usłyszał wtedy za plecami jak coś wychodzi ze ścieżki. Ciężkie, dyszące, groźne. Ni to człowiek, ni potwór. Nie przypominało to lupina, lecz bardziej jakiś półhumanoidalny, pokraczny kształt spasowanego człowieka i jakiś zwierząt, wilków, niedźwiedzi, łosi czy reniferów. Bardzo źle spasowany.
- Jhhhesteś - potwór zacharczał. W oczach miał gniew. Lecz wampir czuł, iż nie jest w stanie całkowicie go skrzywdzić. Jakby byli braćmi. Mimo wszystko się bał. Bał się jak istota odarta z pewności siebie i odwagi stająca przed niewiadomym.
Miał ochotę uciekać, ale nie było gdzie. Mimo to coś co budziło się w starym wampirze dalekie było od motywu szczura zagonionego w kąt. Szczury w takich momentach mogły mieć choć szał determinacji.
Leif nie.
Dość mu było ucieczek.

Może i przerażony i niepewny tego czego doświadcza, drżąc wyprostował się. W oczach nie miał ani gniewu, ani pewności siebie, a mimo to uniósł kręgosłup szkieletu. Ogarniał go spokój, tak straszny, dziki spokój kogoś, kto przekroczył wszelkie granice.
- Kom Austre Kom gryande dag kom fedre og mødre av Høgtimbra ætter Kom hanar i heimar tri - zaczął śpiewać drżącym głosem postępując krok ku maszkarze.
- Jam jhhhest… - potwór wyciągnął ku niemu szponiastą łapę która zastygła w powietrzu. Wahał się. Z jednej strony chciał go chwycić, z drugiej walczył ze sobą. Lecz stali przed sobą. Bestia spojrzała mu w oczy. - Jam jhhest… - próbował wykrztusić warcząc jakieś słowo.
- Jesteś mną - Leif postąpił krok do przodu.
- Nhhhie!
Fragmenty ciała potwora odkleiły się odeń jak owady, karykaturalne insekty i pełzły w stronę Leifa. Potwór szarpał się, zamachem zdzielił Leifa w twarz. Wampir odleciał na kilka metrów. Pociemniało mu w oczach.

Przebudzenie w ziemi dawniej było bardzo przyjemne. W odróżnieniu od Kainitów, w ziemi widzących jedynie zwykłą glebę, dla Leifa zagłębianie się w niej nosiło ulotny smak mistycyzmu. Jörð, kochanka Odyna i matka Thora chętnie przyjmowała einherjar do swego łona by chronić ich przed gorejącymi oczyma Sól. Odczucie to zmieniło się po tym co Leifowi uczynił Hardrada, przez co teraz za każdym razem wampir budząc swą niematerialną jaźń zagrzebaną w ziemi odczuwał niepokój.
Niepokój, który może i szybko przemijał, ale przy kolejnych przebudzeniach zawsze powracał na nowo.
Na zewnątrz było już ciemno, co wiekowy nieumarły przyjął z pewnym zawodem. Miał wiele pracy i liczył na możliwość wykorzystania choć części dnia, ale ten sen… o ile to był sen, przetrzymał go w niebycie dłużej niż Leif zakładał.

Wyjście wampira z ziemi zaowocowało kilkoma miauknięciami. Klommander i jego nowa banda zaczęli ocierać się o nogi nieumarłego, który ich nie odpędzał, ale nie reagował też na te umizgi. Skierował się ku drzwiom kampera z którego okienka dobiegało światło. Hannah zatem wróciła już z krążenia po mieście.
Zapukał i zaraz otworzył drzwi by wejść do środka.

- Dowiedziałaś się czegoś? - spytał rozglądając się i szukając Norweżki wzrokiem.
Hannah akurat zrzucała z siebie ciepłą kurtkę. Spojrzała na Leifa z pewnym zmieszaniem doprawionym nutą zrezygnowania.
- Właśnie poszczuto mnie psami. Zgadnij kto - powiedziała odwieszając szalik - do tego grypa mnie bierze. Gdyby nie to, że wcześniej źle się czułam, przysiągłbym, że to nasza droga czarownica - westchnęła.
- Nie jest chętna na udzielenie audiencji jak dobrze rozumiem.
- Stwierdziła, że cuchnę trupem. Przy czym ona powiedziała, że jebię trupem, z całym szacunkiem. I to chyba jej wystarczyło aby ze mną nie gadać.
- Grunt, że ją znalazłaś. Gdzie się zaszyła?
- Pod lasem, blisko największego zadupia w mieście - Hannah wysila się na uśmiech. - Wszędzie jest tam daleko. Do miasta, do sklepu, do normalnej drogi czy nawet szlaków turystycznych czy torów narciarskich. Ale mam coś o starych miejscach kultu, jeszcze przed wizytą u niej znalazłam coś ciekawego.

Leif usiadł na wąskiej kanapie spoglądając na dziewczynę.
- Zaznacz mi jej miejscówkę na aplikacji. - Wyciągnął swój telefon z wgranym przez Norweżkę oprogramowaniem. - Czym jest to ‘coś ciekawego’?
- Spodziewałam się rdzennych wierzeń, typowych. Wiesz, Loki, Odyn, cała ta mitologia - kobieta ugryzła się w język.Leif mógłby przysiąc, że chciała dokończyć “twoje ziomki” lecz powstrzymała się.
- No i tak - wzięłą do ręki telefon szukając punktów - wygląda, że miały tu miejsce obrzędy jeśli nie starsze to bardziej generalne i chyba prymitywniejsze. Bez typowych bogów, raczej sama ziemia, runy, płodność tego typu zabawy.
Zaznaczyła Leifowi pewne punkty. Dokładnie biorąc - pięć punktów, z czego dwa znajdowały się w mieście rozumianym jako kompleks budynków, w tym jeden blisko spalonego wysypiska śmieci, jeden daleko poza miastem, nad jeziorem, a dwa w ogólnie rozumianej okolicy pomiędzy lasami i wzgórzami.
- Tak z grubsza, poza miejscem nad jeziorem, do niczego nie dotarłam. Tam były wykopaliska. Podobno były też w dwóch innych punktach, ale raczej nieowocne. Reszta to raczej okolice, na podstawie jakiś gazet i paru artykułów naukowych, że ktoś wykopał noże to pewnie w promieniu kilometrów było to i to. - Wzruszyła ramionami.
- To i tak sporo. Leif pokiwał głową. - Nawet słaby trop, to zawsze trop. - Uśmiechnął się lekko. - A co z wysypiskiem?
- Nie szukałam nic w tym temacie tak jakoś bardziej, trochę w czasie mi się nie spinało - przyznała szczerze. - Na pierwszy rzut oka nic specjalnego.
- Myślę, że przeciwnie. - Wampir nie miał zamiaru na razie mówić jej o runie, aby nie ukierunkowywać zanadto. - Trzeba zwijać obóz - zmienił temat. - Nowe miejsce, niespecjalnie na widoku i nie w centrum miasta. Może coś nad jeziorem, jakiś dom do wynajęcia… - Hannah wiedziała, o lubieniu się wampira do spania w ziemi. - Chcesz Klommandera do pomocy? To znaczy jego dwie pomocne dłonie.
- Prawdę mówiąc, chciałam się wcisnąć Jonowi do hotelu, skoro i tak mam mu wynająć pokoje dla zespołu. Trochę… Zaznałbym kilka dni wygody - zagadała.

Wampir zastanowił się przez chwilę, po czym wstał i zbliżył do Hannah. Położył jej dłoń na czole.
- Dobrze - odparł po jakimś czasie. - Przynajmniej na tę noc i jutro. Ale szukaj czegoś na uboczu na później. W hotelu w razie czego ciężko ukrywać ciała - kącik ust powędrował mu do góry - a wynajem domu dla całego zespołu też wygodom nie uchybi. Musisz się jednak zwijać już. Mam wrażenie, że coś mnie tu znalazło.
Kobieta kiwnęła głową przejęta. Chyba wieść o tym, że coś mogło tu Leifa znaleźć, a to ona była śmiertelna było wystarczającym sygnałem do jak najszybszego odwrotu.
- Mogę nawet tej nocy, najwyżej odeśpię potem przeprowadzkę - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Podesłać nowy adres smsem?
- Tak. A teraz pakuj się. Pomogę Ci z namiotem. Koty tu zostawię, a nuż coś się zjawi…

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 29-10-2018, 18:00   #47
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klaus westchnął w duchu. Jeżeli ten dzień zacznie się od tego, że zaatakuje go trójka imigrantów… no cóż, przynajmniej pozna swych nowych uczniów.
- Erm.. dzień dobry? - zaczął - Czy mogę w czymś pomóc?
Zamiast miłej odpowiedzi, a nawet zamiast odpowiedzi niemiłej lecz konkretnej, jeden z napastników tylko bliżej podszedł do maga i bezceremonialnie zdzielił go w tył głowy otwartą dłonią, gestem w sumie przypominającym upominanie dziecka czy psa - o ile ktoś jest sadystą w taki sposób traktującym dzieci. Dwaj inni zaśmiali się. Ciągle coś do niego mówił w swoim narzeczu.
"Untermenschen…" zaklął w głowie niemiec. Dobrze… zacznijmy ponownie.
- Uważaj kolego, nie jesteś u siebie, aby tak traktować byle kogo. - był prawie pewny, że chłopak nie rozumie ani słowa z tego co mówi.
- Ten niewierny pies myśli, że jest nie wiadomo kim - zaśmiał się jeden z facetów, najniższy i wyglądający na najmłodszego, chyba celowo przechodząc na norweski.
"Nie masz nawet pojęcia...…" Gdyby był sam na sam z tym gagatkiem, pewnie by tak powiedział. A tak, zostało mu tylko przytakiwać.
- Nie wiadomo kim? Nie. Ale też nie jestem kimś kim warto zawracać sobie głowę. - Klaus pokręcił głową - No cóż miło było, ale jeżeli nie jesteście moimi przyszłymi uczniami, ani ich rodzicami to chyba zakończę tą rozmowę. - Klaus postanowił trochę pomistykowac. W momencie kiedy wykonał krok do tyłu nakazał, powietrzu dokonać silnego przemieszczenia w kierunku arabów. Wiatr za plecami Klausa zaszumiał złowrogo. I złowrogo dmuchnął z impetem w twarz chuliganów wraz z całym dobrodziejstwem miasta - żwirem, liśćmi czy innymi śmieciami. Podmuch był na tyle długi i silny, iż gdy odzyskali pełnię równowagi i wizji, Klaus znajdował się za rogiem śpiesznie oddalając się od miejsca awantury. Słyszał za sobą tylko odgłos biegu napastników. Był jednak już dość daleko.

Klaus nie lubił stosować przemocy. Ale czasem inni nie zrozumieją inaczej, Pośpiesznie oddalił się z tego miejsca i ruszył na spotkanie z mistrzem J. Ciekawe co takiego odkrył o tym duchu…
Podróż do Hermetyka odbyła się bez nieprzyjemności na szczęście. Eteryta dotarł na miejsce szybciej niż się spodziewał. Zapukał do drzwi Jonathana i ponownie spotkał się z Hermetykiem na wózku. Zastanowiło go czy stary mistrz pozwoliłby na kilka ulepszeń w designie swojego wehikułu. Pytania na później. Jonathan tradycyjnie zaprosił Eterytę do środka, zapytał czy Krugger się czegoś napije, ale tym razem Klaus odmówił. Usiadł tylko na fotelu i spojrzał poważnie na mistrza.
- Więc mistrzu… jaka diagnoza?
- Lubię nasz formalizm - hermetyk mruknął starając się rozluźnić sytuację. Chyba było mu trochę głupio.
- Dziś nad ranem inwokowałem tego ducha. Miałem odrobinę szczęścia, gdyż moje przypuszczenia okazały się poprawne. Nie będzie się już naprzykrzał - Jonathan uciął krótko. Coś go gryzło.
- Coś ukrywasz mistrzu. - to nie było pytanie - Wiem, że to pierwsza lekcja w szkole Hermetyckiej, ale jeżeli pomoc mi sprawiła, że teraz ty masz problemy…
- [i]Nic z tych rzeczy, o to możesz być pewny - Jonathan uśmiechnął się - i sądzę, że na prywatnych rozmowach możemy być na luźniejszej stopie. Bez mistrzów, adeptów, studentów, uczniów. Po prostu dwóch ludzi co dba aby jeszcze było po co się jutro obudzić - ten nagły patos dość gładko wkomponował się w raczej luźny, wręcz autoironiczny styl wymowy prezentowany przez hermetyckiego mistrza.
- Sądziłem, że zapytasz mnie co to za duch był.
- Mama mi mówiła, że za bardzo się przejmuję innymi. - Eteryta wzruszył ramionami - Więc dobrze, co to za pomiot Umbry się do mnie przykleił?
- Al-Zegrub, znany też jako… Wybaczcie, skaleczę gardło wymawiając Baghefugl-le-blag. Pożeracz snów. Nieszczególnie silny duch, nieszczególnie też niebezpieczny. Aktualnie… - Jonathan zacisnął usta - na służbie Porządku Hermesa od okolic XVII wieku.

Klaus przekrzywił głowę.
- Czy spodziewałeś się, że zacznę cię oskarżać? - Klaus zachichotał - Więc, któryś z twoich kolegów przez pomyłkę… lub celowo poszczuł mnie waszym pieskiem?
- Sądzę, że raczej nie mnie, na tyle ludzi wyczuwam. Tylko, że nie jestem tu jednym hermetykiem. I miałbyś prawo dociekać rzeczy, a ja nie miałbym prawa prosić o zaprzestanie tych dociekań. Chociaż sądzę, że zrobiłbyś to raczej ostrożnie, bez nadmiernego zamieszania - Jonathan spojrzał w kierunku Klausa pytająco i porozumiewawczo zarazem.
- Pewnie pogmeram, może poproszę kogoś z fundacji o pomoc. Pytanie tylko, jeżeli będziesz w stanie odpowiedzieć. Jakiś pomysł czemu? - Klaus spojrzał w swoje buty - Szczerze. to jest pierwsza grupa, z którą jestem. Od momentu przebudzenia byłem tylko ja, mentor i… ja. Sądziłem, że tak będzie lepiej, ale w końcu dostałem polecenie się trochę… usocjalizować. Dlatego nie rozumiem "ataku" na siebie.
- Wierz mi, frapuje mnie to równie mocno. Takich rzeczy… po prostu się nie robi. Tym bardziej wykorzystując znane duchy. Teraz chyba rzucam na siebie podejrzenia, skoro wiem jak powinno przeprowadzać się takie taki - hermetyk się lekko zaśmiał.
- Cieszę się Klausie, że jesteś z nami. Niestety, ale magów jest coraz mniej. Szczególnie na ziemi trudno o większą, zorganizowaną grupę. Technokracja, inne zagrożenia, cały ukryty świat, a Tradycje nie są już na tyle silne aby chronić wszystkich. Sądzę, że ochrona jaką zapewniliśmy Wirtualnym Adeptom była ostatnim zrywem potęgi Tradycji w ostatniej historii.
- Wojna na wszystkich frontach ma tylko jedno rozwiązanie. - Eteryta westchnął - Osobiście żałuje, że Technokracja zboczyła z oryginalnej drogi. Z tego co opowiadał mi mentor i co sam wyczytałem… kilkaset lat temu pewnie byłbym po ich stronie. Teraz jednak… wojna z nimi wygląda bardziej jak o przetrwanie niż o dobro ludzkości. - Klaus pokręcił głową - No się załamałem. Zmieńmy może temat zanim dołącze do Opustoszałych w grupowym ubolewaniu nad sobą.- Klaus zastanowił się chwilę - Nie wiedziałem, że element muzułmański w tym mieście jest tak silny. Spotkałem trójkę zanim do ciebie dotarłem. Wyglądało jakby sądzili, że mają prawo do wszystkiego.
- Z osobistych doświadczeń, wiedzy Porządku, wiedzy Tradycji… Nie nazwałbym nigdy Unii słuszną. Wiesz, Klaus, uważam, iż siłą Tradycji jest spojrzenie na jednostkę. Coś, czego nigdy Unia nie miała. Coś, co kocha wielu ludzi. Dopiero od jednostki rodzi się wolność. Ale u podstaw mamy co innego - uśmiechnął się.
- Ale racja, dość wspominek. Niestety, imigracja jest sporym problemem w skandynawii. Z bólem muszę przyznać, iż brakuje mi perspektywy aby ocenić globalnie to zjawisko, ewentualne sznurki lub ich brak, co też jest możliwe.
- Technole, pijawy i zabobonni idioci… tyle problemów a nas tak mało. Do tego problemy wewnątrz fundacji. - Klaus spojrzał na Hermetyka - Czy tak wygląda "starość"? Bez urazy. Ale im odleglejsza jest data moich narodzin, tym bardziej patrzę na świat i mówię: "To jest źle, to jest źle, to jest gorzej."

-Nie czuję się staro - Jonathan powiedział swobodnie - może to kwestia… Czasu. Ja sam nie czuję się ani stary, ani młody, ani nawet w średnim wieku. Jakbym niechcący wypadł z tej spirali entropii. Może to tylko złudne, nie wiem, a może… To zaleta, moja szansa. Moi mistrzowie mówi na takie podejście do życia, że to doświadczenie. Chociaż znałem maga, który nazywał to schematem ról. Rolą ucznia był entuzjazm, rolą mistrza pesymizm. I tego wymagał od innych, niezależnie od ich właściwych charakterów.
- Więc kim określiłby jako realistów? - Klaus uniósł brew - Śpiących?
- Pyszałków - rzucił szybko, pewnie. - Określenie się realistą oznacza, iż przypisujemy sobie pełną prawdę, jej poznanie i znajomość, a wszyscy inni się od niej oddalają poprzez pesymizm i optymizm. Bardzo butne, prawda?
- Zawsze sądziłem, że realizm oznaczał, że wiesz, że życie jest do bani dla wszystkich po równo. Pesymiści sądzą, że wszechświat nienawidzi ich specyficznie, a optymiści, że ich akurat lubi.
- Sądzę, że wszechświat jednak nas trochę lubi. Jednak się przesadziliśmy. Dostaliśmy klucze do niebios. Masz jakieś sprecyzowane plany na najbliższe dni?
- Można tak powiedzieć. Mam zamiar poczytać trochę Hawkinga i Einsteina. Mam…. mały projekt, który może dać kilka lat badań. - uśmiechnął się Eteryta.
- Rozumiem - Jonathan spoważniał - gdybyś jednak wygospodarował trochę czasu, Tomas ma pewne plany natury wywiadowczej. To typ samotnika, sądzę, że ku bezpieczeństwu, a ponad wszystko, integracji w fundacji, lepiej pewne rzeczy wykonywać razem. I powinno działać to w dwie strony. Jutro będę rozmawiał z lokalnym przedsiębiorcą i przydałbyś się mi u boku. Jako mój inżynier, doradca.
- Nie ma problemu. - Klaus zastanowił się chwilę - W sumie chyba warto powiedzieć. Zatrudniłem się w jednej z lokalnych szkół. Postanowiłem dać sobie JAKĄŚ przykrywkę co do swojej osoby.
- Jeśli można zasugerować, nie traktowałbym tego jako przykrywki. Tylko jako kontaktu z ludźmi - uśmiechnął się.
- W sumie jedno pytanie. Natury magyczno-metafizycznej. Jakbyś określił czystą skoncentrowaną entropię? - Eteryta sięgnął do kieszeni po notes.
- Czystą?
Hermetyk zamyślił się. Trwało to kilka chwil. Jakiś wysiłek pojawił się na jego twarzy.

- Ciemność.
Klaus się uśmiechnął.
- Też tak sądziłem. Jeżeli coś w tym wszechświecie pasowałoby do opisu czystej entropii to osobliwość grawitacyjna. Teraz drugie pytanie. Czym byś określił przeciwieństwo "Ciemności". Czysta kreacja, źródło materii, energii?
- To proste, dużo dla mnie łatwiejsze. Bóg.
Klaus uniósł brew.
- A sądziłem, że tylko Chórzyści trzymają się konceptu Boga...Więc nie uważasz, że istniałoby… coś. Coś innego niż Wszechmocny, Wszechobecny, Wszechwiedzący, Wszechdobry, Wszechsprawiedliwy i tak dalej… osobnik, który byłby źródłem? Bóg powiedział "Niech stanie się światłość", co zaczęło świecić?
- Masz bardzo schematyczne postrzeganie Tradycji. Znałem wielu chórzystów którzy mieli bardzo osobiste i napięte relacje ze stwórcą. Niektórzy uważali go wręcz za dupka, ale i tak lepszego niż wszystko innego. Lub po prostu wszechmocnego dupka, kolegę żartownisia. Drobna dygresja nie zaszkodzi. Nie spotkałeś Klausie zbyt wielu hermetyków, prawda? Wysoka Magya którą reprezentujemy bardzo często odnosi się do Boga i jego Aniołów. Nie każdy czerpie z tego moc, lecz są to bardzo silne fundamenty. Przy czym słowo Bóg nie implikuje wszystkich przymiotów które podałeś. Sam kiedyś badałem tradycyjne ujęcie gnozy. Tam demiurg jest ograniczony, wręcz zły, okrutny. Prawdziwy, dobry Bóg jest poza światem i jest równie ograniczony. Nie odrzuciłem tej koncepcji przez mądrość tylko rzeczywistość. Szalenie wygodnie byłoby zrzucić całe zło tego świata na barki jakiegoś antykreatora.
- Nie o to mi akurat chodziło, ale dziękuję za informacje. Dla mnie Bóg jest bardzo… kiepskim wytłumaczeniem ponieważ na tym kończą się pytania. Przynajmniej dla części ludzi. - Klaus zapisał coś w notesie - W sumie, jeżeli pijawy mają rację to Bóg jest odpowiedzialny za ich kreacje.
- Pytanie tylko czy bóg czy może Bóg - Jonathan uśmiechnął się. - Może właśnie na Bogu kończą się pytania, jest ostateczną odpowiedzią, a naszym zadaniem jest poznać pytanie?
- Zważając, że zarówno My, Wampiry i pewnie Wilkołaki posiadamy własne mitologie/teorie co do tego jak się to wszystko zaczęło… trudno się połapać.Czy wszyscy możemy mieć rację? Czy wszyscy możemy się mylić? - Klaus westchnął - Ponad dekada… ponad dekada odkąd w mojej głowie są dwa głosy mówiące tym samym głosem i w końcu dostałem myśl, która WIEM, że nie była moja tylko jego. Szczerze trochę mnie to przeraża.
- Może była jednak Twoja? Sądzę, że powinieneś porozmawiać z Tomasem. Ze swej Tradycji wyniósł bardzo osobiste podejście do avatara. Czy jak to woli mówić, atmana.
- Och nie zaczynaj. Ostatnie dwa lata zacząłem kwestionować swoją poczytalność. To jedna rzecz kłócić się ze swoim Avatarem tak jak Mervi robi to z Glitchem… ja kłócę się ze sobą… i nie wiem kto wygrywa… i który ja to ja.
- Naprawdę porozmawiaj z Tomasem - uśmiechnął się - on do twej mieszanki dodaje jeszcze podróż po poprzednich istnieniach.
- To Euthanatos… ciekawe czy któraś z jego poprzednich inkarnacji sama zaserwowała sobie dobrą śmierć…. zapytam. No cóż, dziękuję za radę i za informacje. Skontaktuje się z Tomasem i zobaczymy co z tego wyjdzie.
- Dziękuję za rozmowę. Jutro rano, powiedzmy o 7.45 podjadę po ciebie. Czy raczej podjedzie szofer, trudno prowadzi się z niesprawnymi nogami - mrugnął.
- Oczywiście. Więc do jutra. Spokojnego dnia. - Klaus pożegnał się z mistrzem i opuścił jego dom.

Na zewnątrz wyciągnął telefon i wybrał numer do Tomasa.
W słuchawce zabrzmiał chłodny głos eutanatosa.
- Cześć - słowa trochę nie pasowały to sposobu w jaki je wypowiedziano.
- Słyszę równie wielki entuzjazm w twoim głosie co od dziewczyn na telefon. - rzucił Klaus - Tu Krugger, Jonathan poradził mi porozmawiać z tobą w sprawie moich problemów.
- Nie gadasz zbyt wiele z ludźmi, nie? Dziewczyna na telefon - tym samym, zimnym głosem obwieścił Tomas słowa przy których Klaus był pewien, że eutanatos kręci głową w zniesmaczeniu.
- Teraz jestem w pracy, wieczorem mam pewne plany. Jeśli pasuje ci szlajanie się po melinach i zaczepki ciemniejszej części populacji miasta, to możesz ze mną się zabrać, będzie czas pogadać.
- Pasuje… nie, ale chętnie poznam części miasta, w których jeszcze nie byłem. O której i gdzie mogę cię złapać?
- A masz auto i chcesz stracić na paliwo?
- Przysięgam, ludzie tylko usłyszą, że jesteś naukowcem i myślą, że Tony Stark… tak, mam i mogę potracić.
- Powiedzmy o 19 możesz po mnie podjechać, pod miejskie hospicjum. Wpadniemy do mnie na pół godzinki, może wystarczy kwadrans i potem w drogę.
- Jasne. Więc do zobaczenia o 19.

Klaus westchnął wychodząc na zewnątrz. Miał trochę czasu do zabicia więc pospacerować i zrobić małą burzę mózgów… sam ze sobą.
Miał plany oczywiście, ale na razie czuł się jak zbędny dodatek do zespołu.
Mervi i Patrick mieli własne pomysły, które mogłyby pomóc magom już jutro. Waleria starała się załatwić relacje między magami a wampirami.
- Bez konsultacji z magami… - rzucił pod nosem eteryta. A Klaus? Rozwalił kilka konstruktów, zabił technokratę i powalił na ziemię kilku prymitywów z bliskiego wschodu. Musiał coś zrobić. Był przecież w stanie dokonać zmian w tym mieście. Pokazać lepsza drogę.
- Zaczyna to brzmieć jakbym chciał zostać "Super bohaterem" - po chwili zastanowienia… nie był to zły pomysł. Jest klitka eterytów, która proaktywnie stara się naprawić świat przy pomocy ich Magyi.
- Tylko jakbym się nazywał? Doktor Światło? - "Gwałciciel z DC i nie jestem doktorem" przypomniał sobie eteryta… Profesor Eter?
- Trzeba będzie pomyśleć…. może uda mi się wciągnąć Patricka i Mervi do tego…
Ruszył dalej w miasto, miał zamiar zahaczyć i kilka centrów handlowych. Może znajdzie jakieś dobre komiksy?
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 29-10-2018 o 19:45.
Seachmall jest offline  
Stary 30-10-2018, 10:28   #48
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
- Witaj przedwieczny, wdzięczna jestem że raczyłeś przybyć na me zaproszenie - powiedziała Waleria głęboko kłaniając się przybyszowi. - Bardzo chciałam Cię poznać, gdyż wiesz tak wiele o tych okolicach i ich historii…
- Masz dla mnie coś? - Duch zapytał poprzez brzęczenie owadów powołując się na starą tradycję małych ofiar i upominków.
- Czyż śmiałbym zapraszać gościa nie przygotowawszy wpierw domu na jego przybycie - odpowiedziała pytaniem. - już przynoszę - po czym wbiegła do środka.
Wyciągnęła spod łóżka walizkę w której nadal znajdowały się rzeczy przeznaczone na podarki z Polski. Przez chwilę wahała się po czym zdecydowała, że lepszym podarkiem niż serce wedlowskie będzie śliwowica. Wzięła ją w ręce, koszerna śliwowica łącka prezentowała się całkiem nieźle. Odniosła jednak wrażenie, że nie byłby to dobry pomysł. Wół nie wyglądał na alkoholika no i jego pszczoły wolałyby zapewne surową śliwkę nałęczowską. Sięgnęła po miód wielokwiatowy z jednej strony to skojarzenie było oczywiste, z drugiej jednak strony czyż miód nie został odebrany pszczołom przez człowieka… Sięgnęła więc po około centymetrową bryłke bursztynu w kolorze miodu. To powinien być pewniak, wszak od niepamiętnych czasów materiał ten był używany do zjednywania sobie sympatii duchów.
Z zadowoleniem wróciła do gościa.

- O to mój dar przedwieczny, symbolizuje on siłę natury mej ojczystej ziemi. Proszę przyjmij go gdyż daję go z czystego serca.
Olbrzymi Piżmowół pochylił się się ku drogocennemu meteriałowi. Po chwili obleciały go pszczoły, aż bursztyn zupełnie nie zniknął w roju owadów. Bursztyn przepadł w Umbrze.
- Zaprawdę zacny to dar, fragment twego kraju, Tykająca Losy. Bądź błogosławiona podczas następnej zimy.
- Dziękuję o Przedwieczny obyś i ty był błogosławiony w ciężkim zimowym czasie. - Zaś po chwili milczenia dodała - piękne są tutejsze okolice i myślę że ciekawie wyglądają o każdej porze roku - zagaiła temat.
- Piękno rzeczą ludzką. Ja piękna nie widzą, tylko sens rzeczy zmieniający się z zimy na lato.
Waleria pokonała głową
-To już taka ludzka przypadłość, że często dostrzegamy jedynie to co pozorne nie widząc znacznie ważniejszego. Przykładowo to miejsce na pierwszy rzut oka jest pełne spokoju i radości ale już bliższe spojrzenie przyprawia o niepokój. Zaprosiłam Cię o Przedwieczny z uwagi na twoją mądrość i znajomość tych okolic. Chciałbym Cię spytać o tego który burzy spokój tego miejsca.
- Ha, hahaha! Konkretny, to lubię! Nie trzeba było się tak z tym czaić - duch widać miał dość dobry humor - ja dość prosty jestem w usposobieniu. Nie traćmy czasu, Córko Lechii, dokładnie cię coś interesuje? Konkretne istoty, miejsca? Czy chcesz ogólnie poznać okolice?
- Chciałabym wiedzieć jakie zagrożenia czają się w tych okolicach, byłabym wdzięczna jeśli mógłbyś mi wskazać konkretne istoty i miejsca. - skinęła głową.
- W mieście, w mieście buszują gwiazdy. Czasem, w nocy słyszę ryk burzy. Słyszę wtedy kolory, gniewny błękit, granat nocnego nieba, krzyk nieboskłonu. Gwiazdy są bardzo złe i chyba… Nie są gwiazdami. Nie wiem, znałem kiedyś prawdziwą gwiazdę, była miła, acz straszna. Ale te istoty, są do niej tak podobne, pachną tak samo, tymi samymi barwami, dźwięczą tym samym, to moje jedyne skojarzenie.Tego się wystrzegaj.

Duch mocno wypuścił powietrze z nozdrzy.
- Po okolicach krążą krwiopijcy. Kilku pachnie gwiazdami. Inni pachną magią. Też są groźni.
- Czyżby ktoś śmiał się podszywać pod gwiazdy? - zapytała - Jeśli chodzi o wampiry to zaiste jest ich tu sporo, kilku z nich już spotkałam, podobno śpi tu starszy, bardziej niebezpieczny niż cała reszta razem wzięta, słyszałeś coś o nim?
- Nie wiem. Za dużo zapachów, gubię się. Nie czułem jednak zapachu aż takiej starości.

Skinęła głowa w milczeniu.
- Słyszałam o nich pod nazwą burzoocy… wiesz może gdzie się gromadzą? Nie chciałabym przypadkowo przeciąć ich ścieżki.
- Nie słyszałem tej nazwy. Nie wiem, są jak rozbłyski. Nagłe, ciemno-jasne ogniki. Potem znikają.
- Czy jest jakieś miejsce w którym bywają częściej ? - sformułowała pytanie w odmienny sposób.
- Nie wiem - piżmowół lekko zirytował się sądząc po jego głosie i postawie.
- Dziękuję, za wszystkie informacje - odpowiedziała - czy mogę Ci się o Przedwieczny jakoś odwdzięczyć, za pomoc?
- Szanuj nas, to wystarczy -
piżmowół chyba zażartował sądząc po tonie. Skłonił się lekko na odchodne ruszając ku dziczy. Werbena również się skłoniła po czym wróciła do domu.

***


Dzień minął jej szybko gdyż poświęciła go na uzupełnieniu podręcznych zapasów oraz cieszeniu się pięknem okolicznej przyrody.

Było tuż po zmroku, gdy telefon Waleri zadzwonił.
- God Aften, wszechmogąca - usłyszała głos Leifa po odebraniu połączenia. - Nie przeszkadzam?
- Gdybyś przeszkadzał po prostu bym nie odebrała
- mruknęła Wal do telefonu - w czym mogę pomóc?
- Mam już część informacji na temat podobnych mnie, w tym mieście. Możemy się spotkać i dopiąć naszą umowę, oraz aby przekazać informacje?
- zawsze możemy się spotkać i porozmawiać -
odpowiedziała sentencjonalnie - przy okazji dogramy szczegóły umowy, najlepiej w jakimś neutralnym miejscu.
- Świetnie. Ten klub w którym byliśmy ostatnio może być? Mogę tam być za niecałą godzinę.
- Niech będzie, w takim razie do zobaczenia za godzinę.
- odpowiedziała, zresztą i tak nie miała innych planów na wieczór.


***

Gdy Waleria zaparkowała i wyszła z samochodu w pierwszej kolejności uderzył ją hałas. Wydawało się, że w środku znów jest jakaś impreza. Skrzywiła się delikatnie, po czym weszła do środka rozglądając się za Leifem.
Wampir siedział przy jednym ze stolików, w kącie, a przed nim stała opróżniona do połowy szklanka piwa. Grzebał właśnie w telefonie, skupiając jak się zdawało na nim całą swoją uwagę. Wejścia magini nie zauważył.
Verbena w pierwszej kolejności podeszła do baru, zamówiła zieloną herbatę po czym podeszła do zajmowanego przez wampira stolika, od przodu, doświadczenie nauczyło ją że do koni i wampirów lepiej nie podchodzić od tyłu.
- Można się dosiąść ? - zapytała kurtuazyjnie. Po czym usiadła nie czekając na odpowiedź, wszak było to pytanie retoryczne.
- Miło mi znów się spotkać. - Wampir odłożył telefon na stolik, zanim wyświetlacz się wygasił Valeria mogła zauważyć na nim artykuł na portalu informacyjnym dotyczący pożaru na wysypisku śmieci pod Lillehammer.
Leif wyglądał inaczej niż przy ostatnim spotkaniu. Promieniował wręcz pewnym wycofaniem, brakiem pewności siebie i dziwnym zagubieniem.
- Czyżbyś zaczął się przejmować ochroną środowiska - zapytała wskazując brodą na telefon - dym powstały wskutek palących się śmieci jest rakotwórczy, niby tobie to nie powinno zaszkodzić, no ale twojej zwierzynie to i owszem.
- W tych czasach zwierzyny w bród
- odpowiedział sięgając po szklankę piwa. Nie napił się jedynie inicjując gest jakby siedział i pił. - A ja, jak już mówiłem, nie pijam z tej zwierzyny.
Wzruszyła ramionami
- Nie mojej babci kapcie czemu interesują cię katastrofy ekologiczne. - a następnie usiadła - przejdźmy do interesów.
- Interesy. - Wampir kiwnął głową. - Na wstępie porozmawiajmy o warunkach kooperacji. Twój przyjaciel dosadnie określił zakres informacji, gdy rozmawialiśmy tu ostatnio. Niech wspomnę… rzekł: “co robią w dzień”, a to oznacza umiejscowienie leż. - Leif mówił spokojnie, bez emocji. - To czysty absurd. Jeżeli oczekujecie kompendium wiedzy o spokrewnionych w zakresie świętego graala dla łowców, to robota na miesiące, albo i lata.
- dlatego powinniśmy zawrzeć nową umowę
- przerwała - we dwoje bez tego sztywnika który był ze mną ostatnio.
Einherjar kiwnął głową.
- Żeby była jasność, już sama rozmowa o tym z tobą wydaje na mnie zaoczny wyrok. Tradycje. Jestem w stanie zdobyć ciekawe informacje, część już mam, ale to ryzyko wielkie. Chciałbym wiedzieć co ustaliłaś lub przemyślałaś względem rzeczonej przeze mnie ceny.
- Powiedz mi jaki towar chcesz mi sprzedać, to ja powiem Ci ile jestem w stanie za to zapłacić. Myślę, że dojdziemy do porozumienia -
odpowiedziała.
- Wiem ilu jest tu członków jednej z organizacji mi podobnych, około połowy znam już z imienia, część z widzenia, wiem kto obsadza pewne stanowiska. Odkryłem coś w kwestii księcia. Jeżeli chodzi o drugą stronę… ich ciężko inwgilować. Ale też co nieco już wiem. By było prościej… jest ich dziś kilkudziesięciu mniej niż wczoraj.
- Jakkolwiek Twoje informacje są wartościowe, to jednak nie warte całej ceny jakiej pierwotnie zażądałeś i jestem Ci w stanie zapłacić za uczciwie, spełniając część Twej pierwotnej prośby. Co do reszty ceny możemy umówić się na dostarczenie innego towaru.
- Część…
- wampir jakby smakował to słowo. - Walerio, postarzenie dla mnie przedmiotu o dziesięć wieków, to kpina. Jesteście w mocy czynić takie rzeczy, a paradoks nie jest tu zbytnim zagrożeniem. Ten przedmiot mógł powstać z mej ręki tysiąc lat temu, ot nie przewidziałem rozwoju wypadków. To prawie żadne naruszenie rzeczywistości. - Leif odstawił szklankę i splótł dłonie. - Przy tych informacjach które już mam, na temat ‘rodziny’ w Lillehammer to jest wręcz nic...
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzeni
a - wtrąciła sentencjonalnie Waleria.
- To po prostu fakty, wiem wiele o waszych możliwościach - Leif odpowiedział uśmiechając się lekko
- Wiesz, że nie każdy z nas ma podobne umiejętności - westchnęła - żądasz od nas cudów, za informację które moglibyśmy poznać mniejszym wysiłkiem naszą sztuką. Ten interes musi opłacać się nam obojgu. Reszta takich jak ja Ci nie ufa i nie chce z Tobą paktować, wychodzi więc na to że jesteśmy na siebie skazani na ten moment.
- Nic nie żądam Walerio. Oczekuję jedynie godziwej zapłaty za coś. Uważasz, że sama zdobędziesz informacje o nich, na poziomie mokrego snu łowców wampirów? To czemu Stanisława uznała, że przyda ci się moja pomoc?
- Leif zmrużył oczy. - Jesteś w stanie może i sama, lub z pomocą ci podobnych, uzyskać pewne informacje, ale w ograniczonym zakresie i wiele z tych informacji będą dla ciebie niczym. To ja mogę je właściwie zinterpretować przez wzgląd na to czym jestem. Przybyłem tu przedwczoraj i już mam wgląd w to co się dzieje w Lillehammer podczas gdy Ty wiesz tylko tyle co usłyszałaś od członków Sabatu. Chcesz mi rzec, że za moje wsparcie i narażanie mnie na krwawy łów, po zdradzie ci informacji o mi podobnych, starczy opłacić się postarzeniem o wieki jednej księgi? Nie.
Waleria spojrzała mu w oczy, coś jej się tu nie zgadzało..
- Nie tylko Stanisława uznała, że potrzebuje Twojej pomocy, moja Mentorka Ruta nakazała mi się z tobą skontaktować, a z całą pewnością nie zrobiłaby tego bez powodu. Może nasze cele są zbieżne, a jedynie my o tym nie wiemy? Jestem pewna, że one wiedzą więcej niż nam mówią, tylko z jakiejś przyczyny nie uznały za zasadne aby podzielić się swą wiedzą. - wzięła głęboki oddech -
Zagrajmy więc przez chwilę w otwarte karty. W tych okolicach jest coś nie tak, do tego stopnia że niepokoi to lokalne duchy. Kręcą się tu Spokrewnieni innego rodzaju pachnący magią i burzą - to mówiąc obserwowała reakcję wampira. - O ile gdybym uznała, że nasze cele są zbieżne mogłabym przespacerować się do umbry, oddać Ci trochę swojej krwi, czy nawet potencjalnie dać się związać twoją, o tyle postarzenie czegoś o tysiąc lat pozostaje poza moim zasięgiem. - wzruszyła ramionami - musiałbym poprosić o pomoc jednego z tych dupków z którymi ugrzęzłam w tej dziurze.

- Otwarte karty Walerio
- wampir odpowiedział przypatrując się magiczce. - Wiesz, że jestem niejako na smyczy. Zostałem tu skierowany ale nie przykazano mi Cię wspierać. Jesteśmy po tej samej stronie, wybacz zwrot, ale sram na kainitów czy z jednej czy z drugiej strony. - Leif pochylił się ku magiczce. - Mam w tej kwestii, wspierania cię, wolną wolę. Ryzykuję istnienie i umieszczenie mnie na pewnej liście. Jak się na niej znajdę, to nie będę bezpieczny nigdzie. Już straciłem wiele by zbierać informacje. Nie uzyskasz mojej pomocy za darmo. Moją cenę znasz, sama nie potrafisz postarzyć przedmiotu? Ktoś inny może to zrobić. Dla mnie to ważniejsze niż zwiad w umbrze.

- Narażasz się zbierając informację, pomimo że nie doszło do ustalenia ceny… nie powiem żeby było to mądre. Mówisz, że sama rozmowa ze mną Cię naraża - spojrzała mu w oczy - rozmawiasz ze mną a to znaczy, że jesteś dużo bardziej zdesperowany niż mi się wydawało. Tanio sprzedaje swój towar ten kupiec któremu bardziej zależy na sprzedaniu towaru iż klientowi na zakupie.
- Kupiec nie sprzedał na razie nic - przerwał magiczce wampir z lekkim uśmiechem. - Mam informacje… które chciałaś. Nie dojdziemy do porozumienia to zachowam je dla siebie, może przydadzą mi się za lat dziesięć, pięćdziesiat… sto? Wiem, że umiecie oszukiwać czas, ale ten czas dla takich jak jak nie gra roli. Ot nieśmiertelność. Czy ludzie czy magowie przemijają. My trwamy. Mam ponad tysiąc lat Walerio.
- Więc jeśli masz czas to możesz poczekać tysiąc lat aby mieć tysiąc letnie przedmioty, albo aby zaprzyjaźnić się z kimś kto zabierze Cię do Umbry. Masz nieśmiertelność, cały czas świata - dlaczego więc się narażasz na prawdziwą śmierć? To nie jest racjonalne zachowanie. Wyceniasz drogo swój towar zapominając, że

- Wyceniam go tanio - Leif przerwał Walerii - i sama zdajesz pewnie sobie z tego sprawę. - Sięgnął po telefon i pokazał jej na wyświetlaczu obrazek.

- Fajna książka. W przedmowie autor pisze o tym, że “tak wiele utraciliśmy” z historii… sag, o Asach i Wanach. To prawda. Straciliście wiele. Spisałem to w księdze co umknęło, a o czym nie wspominają Eddy. Starczy, że ktoś znajdzie księgę, a badania węglowe potwierdzą jej wiek. Tu nie mogę czekać Walerio. I powtarzam, to jest nic względem infiltracji Kainitów tutaj. Nic… Szczególnie po tym czego się dowiedziałem. Jaka zatem jest Twoja decyzja gdy wiesz co i czemu chcę osiągnąć?
- Wiem co chcesz osiągnąć, nie wiem jednak czemu ale przemawia to do mnie napisz ją a ja już znajdę sposób aby Ci ją postarzyć. Potrzebuję jednak wiedzieć kiedy w przeszłości mogłeś ją dokładnie napisać, gdzie mogła się zachować do naszych czasów.
- Ta księga już istnieje. Zapomniane sagi spisane na pergaminie z skór krów z rasy najbliższej tej, którą wypasano tu tysiąc lat temu. - Leif uśmiechnął się lekko. - Sam określę miejsce gdzie ją znajdą, aby to pasowało. Badania węglowe, fakt by ta księga miała faktycznie tysiąc lat. Tylko to mnie interesuje Walerio. Duży ze mnie, dorosły chłopiec. Zadbam o resztę.
- I będziemy rozliczeni.
- Nie. To za mało. Nie upieram się przy drugiej kwestii, ale będę miał u ciebie naprawdę sporą przysługę.
- jeśli informacje które chcesz sprzedać będą wartościowe, wejdę dla ciebie do umbry, ale bez związania krwią.
- A jaką mam pewność, że nie okłamiesz mnie w kwestii tego co chcę uzyskać z umbry. Jeżeli nie będziesz związana krwią?
- Jaką mam pewność, że mnie nie skrzywdzisz jeśli będę?


Być może to brak bestii i totalna degrengolada jestestwa wampira związana z tym zaowocowała poddaniem się nieumarłego:
- Dobrze - powiedział zmęczonym głosem. - Starczy mi, że Stanisława narzuci na ciebie przymus mówienia prawdy o tym co znalazłaś w umbrze. Czy to ci wystarczy?
Skinęła głową,
- Przymus mówienia prawdy przez czas określony, określonym osobom jest w porządku. Skoro już mamy wszystko ustalone …. przejdźmy do konkretów

Leif kiwnął głową i pochylił się leniwym gestem.
- W tym mieście trwa wojna, ale co dziwić może lub wręcz szokować, to jej skala. Mówiłem ci ostatnio o dziwnej nadliczebności spokrewnionych z Camarilli. Z drugiej strony jest jeszcze gorzej. Z moich informacji wynika, że w mieście i jego okolicach operuje dziewięć sfor Sabatu. Wyobraź sobie, że w całej norwegii nie będzie pewnie dwukrotności tej liczby.
Skinęłą glową w milczeniu, narazie nie powiedział jej nic czego już wcześniej się nie dowiedziała do ducha.
- Tu musi być co
ś - wampir kontynuował - co mogłoby tłumaczyć taki sztum Coś dla Sabatu bardzo ważnego. Z drugiej strony Camarilla wobec takiego uderzenia albo odpuściła bny obronę miasta, albo… centrala przysłałaby posiłki, gdyby uznano, że warto czegoś tu bronić. W praktyce zaś tutejsi bronią się sami i wręcz jawnie wykazują, że Camarillę mają w du… wybacz. - Uśmiechnął się lekko. - Książę to oficjalnie samochodowa kukła, a cała ta zgraja nosi pewne objawy szaleństwa. Lub przynajmniej…. zachowują się dziwnie.
Skinęła głową po raz wtóry uświadamiając sobie, że to już mówił podczas ostatniego spotkania, za darmo. Milczała jednak.
- W elizjum wydarzyło się coś, co otworzyło mi oczy, bo brakowało mi tu jednego trybiku. Otóż tutejsi co do jednego pałają do księcia szaleńczym uwielbieniem. Miłością wręcz. Taką jaka tworzy się przez więź krwi. Wiąże się w ten sposób nowych by zwiększać szeregi obronne, podano mi czyjąś krew, księcia, po kryjomu. Rozumiesz Walerio? W elizjum naruszono takie tabu, jak skryta próba wiązania gościa domeny. Biorąc pod uwagę na jakim punkcie fioła ma Sabat i że ktoś kieruje miastem niekoniecznie związany z Camarillą, mam podejrzenie, że Lillehammer przejął bardzo stary wampir. Spokrewnieni nazywają takich matuzalemami lub przedpotopowcami, zresztą nie bez powodu. To istoty szalenie groźne i potężne.
- Jeśli chodzi o księcia, o cóż czyż sam nie wspominałeś, że wywodzi się ze skażonego szaleństwem klanu ? zachowanie takie w obliczu przeciwnika jest z jednej strony szalone, z drugiej zaś jest mistrzowskim zagraniem gdy Hanibal ad portas… Prawda naruszenie tabu ma swoje konsekwencje, ale czy szaleniec by się nimi przejmował albo inaczej czy szaleństwem nie byłoby chronienie róż gdy płoną lasy
- wzięła głęboki oddech - początkowo podejrzewałam, iż bawi się tu jakiś nie do końca rozbudzony matuzalem, w którego tutaj obecność wydaje się zresztą szczerze wierzyć przywódca lokalnej sfory sabatu, jednak teraz nie jestem już tego pewna… mój informator w świecie duchów twierdzi, że nie ma w tych okolicach aż tak starego spokrewnionego, a ja mam powody aby mu wierzyć, że to inna siła przejmuje kontrolę nad lokalnymi Krewniakami.

Zaczęłą bujać się na krześle, ciesząć się że nie zapłaciła z góry

- Czy to wszystko czego udało ci się dowiedzieć…
- Nie. Ustaliwszy liczebność tutejszych zacząłem weryfikację kto jest kim i kto jaką funkcję sprawuje. Potrzebne ci na tę chwilę te informacje? - spytał, ale zaraz dodał: - Istnieje możliwość, że to coś innego, a Sabat się myli. Istnieje też możliwość, że myli się twój informator w świecie duchów. Myślę, że ja i twój przyjaciel już stanęliśmy z tym czymś twarzą w twarz. A to oznacza, że jest to w pełni rozbudzone.

Skinęła głową zachęcając do do mówienia.
- Jeśli byłby to wybudzony matuzalem mielibyśmy tu właśnie małą apokalipsę, a mimo to widać tu tylko burzookich i krwiopijców pachnących jak gwiazdy..
- Na wysypisku jest potężna runa strażnicza. Stara runiczna magia. Od przebudzenia nie spotkałem się z taką mocą, która zdawała się odejść… - w jego głosie zabrzmiała nuta nostalgii. - Jeżeli coś jest tu pogrzebane pod miastem i zabezpieczone - Leif spojrzał Walerii w oczy - to po pierwsze nie może użyć potęgi swego ciała, a po drugie może być niewidoczne dla twojego informatora. Jednocześnie może tu latać swoją jaźnią opanowując śmiertelników, jak te burzookie, oraz oddziaływując na spokrewnionych. Ot spekulacje - uśmiechnął się - wszak wiem jeno tyle ile ustaliłem przez dwa dni.
- Może i tak być, wiesz może co to był za runa ?
- Owszem, runa Hajmdala.
- Ślepego strażnika Asgardu
- dodała przypominając sobie ostatnią część Avengersów.
- Ślepego? Przeciwnie, jego wzrok jest wręcz wybitny, nawet jak na boga. To główny przeciwnik Lokiego, pana kłamstwa. Runa ta zresztą znana jest jako “Zguba Lokiego” i odpowiada za to by wszystko przybierało swój własny kształt, również nie pozwala podobnym mi połączyć się z ziemią i podróżować przez nią... Loki wedle sag potrafił zmieniać kształty. Loki doprowadził do śmierci Baldura, syna Odyna i za to został uwięziony w grocie pod ziemią. Był określany też jako szaleniec. Miał uwolnić się na Ragnarok, bitwę końca czasów. - Wampir zabębnił palcami po stole. - Coś tu się budzi, lub raczej już się przebudziło. Coś wywiera wpływ na tutejszych spokrewnionych i naznacza ich szaleństwem. Możliwe, że runa na wysypisku coś pieczętuje nie pozwalając wyjść spod ziemi. Stanisława zaś śląc mnie tutaj, mówiła abym gotował się do bitwy na którą czekam całe istnienie. Wysyp pięknych zbiegów okoliczności, czyż nie? - Leif uśmiechnął się.
Waleria uśmiechnęła się uroczo
- Czego innego można spodziewać się po Stanisławie i Rucie.
- Boję się jednak aby nie były to jedynie zbiegi okoliczności
.

Spojrzała na niego oczekując na odpowiedź.
Leif wzruszył ramionami.
- Tutaj już musielibyśmy wchodzić w zakres teologii. Wiesz wszak, że pytanie “czy bogowie istnieją” jest bez sensu. Nawet gdy jakiś panteon nie istniał, to w końcu powstał w świecie duchów. Nie wyznaję się w tych waszych określeniach części światów za zasłoną...
- I dlatego chcesz udać się do umbry?
- przerwała mu Waleria.
- Poniekąd. Sęk w tym, że istnienie imaginacji bogów prowadzi do słynnego pytania: Co było pierwsze, jajko czy kura? - Leif uśmiechnął się. - Ja wiem, że moi bogowie istnieją, bo między innymi od nich pochodzi moc runów, którymi sam się posługuję. Sęk w tym, że jeżeli Asów i Vanów stworzyła wiara w nich, to czy były jakieś pierwowzory od których to się zaczęło? Czy prawdziwy Loki, czymkolwiek by nie był, naprawde nie jest pogrzebany tu, pod Lillehammer?
- Czyli do umbry ciągną cię kwestie teologiczne
- roześmiała się, a w następnej sekundzie spoważniała - Dlaczego jednak Loki miałby być pochowany właśnie tu... czy ma to jakiś związek z Twoją książką?
- Nie wiem czy został tu pochowany. Zresztą mówiłem już, to jedynie spekulacje. Sęk w tym, że jeżeli istnieje choć niewielka możliwość, że miesza tu coś o potędze, która dawnym ludziom kazała widzieć w tym czymś bóstwo… To może być niedobrze. Co zaś do księgi - wampir uśmiechnął się leniwie - masz trochę racji. Asowie i Vanowie są inni niż Jahwe, nie żądali nigdy ślepej czci, raczej karmili się uwagą ludzi, wychwalaniem ich czynów. Nowe sagi, nowe historie, ich mocniejsza manifestacja tam - wskazał odruchowo palcem w górę choć chodziło mu o umbrę - skutkująca większą mocą runów tu. Wszak i wy chcecie badać tę gałąź magii, między innymi po to podsunięto mi Hannah. Warto spróbować.
- Pewnie tak
- powiedziała sięgając po herbatę, która zdążyła już przestygnąć. - Myślę że warto byłoby Cię przedstawić tym dupkom z którymi mam się tu zadawać. Jestem przekonana, że ktoś z nich wie coś interesującego. Część z nich na fijoła na punkcie obrony ludzi więc mogą być chętni do pomocy, jeśli nam uwierzą.
- Nie widzę przeciwwskazań
- Leif ponownie wzruszył ramionami. - Ty zaś powinnaś spotkać się z lokalnymi spokrewnionymi. Wiedzą już o twoich konszachtach z drugą stroną. Brak chęci spotkania może podpowiadać im, że twoja grupa opowiedziała się już po jednej ze stron w tej wojnie. Załatwiłem ci spotkanie - dodał kołując lekko w powietrzu szklanką piwa. Rozgazowany płyn zaczął obmywać ścianki.
- Primo skąd wiedzą o moim spotkaniu z Dzikiem? Secundo kiedy i gdzie? - zapytała.
- Wiedzą, bo im o tym powiedziałem. Kiedy i gdzie? Mogę zadzwonić, może zechcą nawet zaraz.
- Cóż jeśli lokalni spokrewnieni zostali przedwcześnie powiadomieni o spotkaniu z sabatem
- spojrzała na wampira zabójczym wzrokiem - nie mogę spotkać się z nimi tak po prostu, a muszę najpierw omówić tą sprawę z resztą obecnych tu magów. Poczekaj chwilę…
- “Przedwcześnie”. - Wampir kiwnął lekko głową gdy Waleria wstawała. Raczej nie na potwierdzenie. - Biorąc pod uwagę, że dowiedziałem się o tym spotkaniu od wtyki w Sabacie szefa wywiadu Camarilli, to ja użyłbym prędzej określenia “W ostatniej chwili”. Czekam wszechmogąca.

Waleria wyszła na korytarz i zaczęła dzwonić do pozostałych magów. W tej sytuacji nie pozostało jej nic innego, a spróbować zwołać awaryjne spotkanie, na które zaciągnie wampira. W pierwszej kolejności wybrała numer telefonu Mistrza Iwana.


 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 31-10-2018, 16:19   #49
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Mervi & Patrick w Pajęczynie, część pierwsza

- Emmm…- mruknął Patrick przyglądając się lokajowi nie bardzo wiedząc co właściwie ma odpowiedzieć. Po prawdzie wcale nie miał ochoty się tu znaleźć. Wcale nie chciał spotykać innych Synów Eteru, a tym bardziej łazić po ich wirtualnej domenie. Mimo przynależności do tej Tradycji, i Patrick i jego Mistrz nie utrzymywali jakichkolwiek kontaktów z resztą Synów Eteru. Szkot nie chciał mówić czemu, a Healy wolał nie pytać. Czy słyszeli o nim? Czy ich imię by coś im powiedziało ? Albo imię jego mistrza? Może lepiej go nie wspominać. Szkot nie był wcieleniem słowa “dyplomacja”. Jeśli już to jego zaprzeczeniem. Poza tym… Patrick naprawdę nie miał ochoty tu się zjawiać, bo i… co niby miałby tu robić? To miejsce pasowało do Klausa bardziej niż do niego.

Każdy Syn Eteru był nawet diametralnie inny od poprzedniego, ale w końcu wszyscy byli, cóż, Synami. Mervi sądziła, że w większości ta gromadka dżentelmenów dzieli się na mizoginistów (w najgorszej opcji) oraz na gynofobów... z możliwym miksem tych dwóch. Kobiety miały pod górkę w tym testosteronowym gronie.
Nie było co robić jeszcze większego bólu Naukowcom, niż spodziewany.
Mervi mogła nie pamiętać wydarzeń jako takich, ale pewne ich składowe pozostały. Dzięki temu nie czuła się absolutnie zagubiona na nieznanym terenie, mając spotkać nieznanych jej magów. Z drugiej strony była przecież szansa, że mogła już ich kiedyś spotkać, jak i gościć w tym sektorze...
Dzięki posiadanej już wiedzy stworzony wcześniej preset dla avatara był gotów do zaimplementowania.

- Oczywiście udzielimy wszelkich odpowiedzi - odezwała się do robota, poprawiając kończący się renderować surdut nałożony na kremową kamizelkę - tylko prosilibyśmy o ledwo dziesięć minut. - spojrzała na placeholder avatara Patricka - Mój drogi kompan nie jest jeszcze odpowiednio obeznany z procesami zachodzącymi w Pajęczynie. - w tym avatarze Mervi wyglądała jak młodszy mężczyzna w wysokim kapeluszu, pochodzący z minionych czasów... gdyby nie wliczano w to kilku widocznych rekwizytów, pasujących bardziej do stylu steampunka niż historycznej poprawności.
Mervi zerknęła krótko na tworzącą się z pikseli rzeźbioną laskę, która powstawała w jej dłoni.

- Właśnie.- odparł Patrick w formie szarej sylwetki mężczyzny. Całkowicie dwuwymiarowej.
Mervi spojrzała krytycznie na "sylwetkę" Patricka i cmoknęła z niezadowoleniem.
- Źle, oj źle. Widziałeś ty siebie w ogóle? - spojrzała na swoją dłoń, przed którą wyświetlił się... jakby ekran tabletu...? - W ogóle masz jakieś preferencje? Marzenia? Nadzieje? - przesuwała liczby na "ekranie" palcami wolnej dłoni.
- Preferencje dotyczące czego?- zadumał się Patrick przyglądając swojej szare dwuwymiarowej dłoni.- Ja spełniam swoje marzenia, więc… nie mam jakichś nadziei. Mam swój domek, swoje zasady… swoją magyię. Jestem szczęśliwy.
Adeptka spojrzała znad przewijających się cyfr, a to spojrzenie jakim otaksowała Patricka było dziwnie podobne do dżentelmeńskiej pogardy dla tych niższych stanem.
- Brak ci inwencji, drogi panie idealny.

- To nie jest moje środowisko. Jak porwę cię do Miasta, to sama się przekonasz o mojej inwencji.- odgryzł się Healy i machnął ręką. - Po prostu nie wiem co właściwie mogę tu zrobić. I jak.
- Dlatego nie ty będziesz się zajmował kreowaniem avatara. Pozostawisz to znawcy. - uśmiechnęła się z zadowoleniem - A co tu możesz? Co chcesz! Tak to określmy dla ciebie. - pstryknęła dwuwymiarową sylwetkę w nos - Możesz być czymkolwiek, wyglądać jakkolwiek. Jeżeli to będzie łatwiejsze do zrozumienia - to jak wybór fajnego obrazka na avek w Internecie. Rozumiesz teraz? Oczywiście, na portalach mogą za durne gify sprzeczne z zasadami portalu banować... więc wykaż się inwencją... wynalazcy? - zasugerowała.
- Acha…- Patrick próbował, a efektem tych prób była powolna degradacja. Najpierw rozmywały się nogi, potem ręce… tors… szyja, głowa. Patricka po chwili nie było… choć jednocześnie był nadal, bo Adeptka nadal wykrywała w przestrzeni ciągi cyfr tworzące jego obecność. Wzory jednak tworzyły chaotyczne i pozbawione logiki równania, które nie trzymały się odgórnie ram programu mającego ten awatar wykreować.
- Mam wrażenie, że to tak być nie powinno…- odezwał się głos z szczeliny która pojawiła się przed nią. Szczeliny pełnej zębów, ostrych i stożkowatych. Szczeliny zawieszonej w powietrzu. Otworzyły się oczy. Kocie i niebieskie.
- Chyba nie bardzo… rozumiem reguły. Lub…- oczka i pysk. Czy ta “postać” reprezentowała prawdziwą naturę Irlandczyka, odzwierciedlała jego podświadomość?

Mervi przełożyła dłoń nad oczami "kota", chcąc sprawdzić czy ma on w ogóle coś więcej niż ślepia i zęby.
- Plus za inwencję... Niezdane za wykonanie. - pomachała dłonią "w głowie" avatara - Przydałoby się jednak coś jeszcze... - zerknęła na zębiska - Wiesz, wyglądają trochę jakby były jakim zamkiem błyskawicznym... masz pomysł jak ten wizerunek na potrzeby sektora trochę... utechnologizować? Wiesz, w twoim... stylu. - kobieta reprezentowana przez męski avatar przyglądała się z zaciekawieniem.
- A twój awatar jest w twoim stylu? - paszcza z oczkami nad nią okrążyły powoli Mervi przyglądając się jej.
- Jest wystarczająco. Nie tak, jak inne, ale gdy jesteś w gościach trzeba się dostosować, bo cię i perma zbanują. - pokiwała głową i spojrzała do góry na części kota - Ale i tak musisz nick wymyślić. Teraz. I trzymać się go. Anonimowość w Sieci w końcu. Nie mów też nikomu tu o mojej... bo nim spróbujesz - ja cię zbanuję. - dodała na pograniczu powagi i żartu... polanego groźbą?
- Spróbuję.- burknął Patrick. Zamknął oczy, potem usta i znów był… “nieistniejący fizycznie”. Tym razem jego forma, która powoli się kreowała była połowy wielkości Mervi. Była brązowa, była kocia, była steampunkowa. Była… animowana. Koślawo.
- Nic realistycznego tu nie wykreuję.- nadąsał się antropoidalny kocur. - To za trudne dla mnie.
- Och, jesteś taki słodziak jak się dąsasz. - Mervi odchrząknęła, przypominając sobie, że to dziwne zachowanie na taką sylwetkę. Sprawdziła szybko jak wyraźny jest jej kod personalny. Nie ufała tak Patrickowi, aby być pewna, że nie schrzani tu niczego i nie rozpowie kim poza Pajęczyną jest ten identyfikator sieciowy. - Pamiętaj o nickach.

- Jeśli mogę coś doradzić, sir - metaliczny głos robota zabrzmiał nagle w kierunku Patricka - proszę unikać okolic Pseudokatedry Bilogii Nadstosowanej. Gospodarz gotów jeszcze uznać, iż zbiegł mu kolejny eksperyment. Niestety mam problemy z komunikacją z właścicielem aby was odpowiednio zaanonsować. Lecz mogę to uczynić wobec innych, wedle woli - skłonił się.
- Acha… to brzmi trochę niepokojąco.- ocenił kocur drapiąc się pazurem za uchem. I zwrócił się do Merv. - Jak mamy się zaanonsować skoro używamy jakichś pseudonimów, zamiast realnych nazwisk? Przecież nick: Niceguy nic nikomu nie powie.
- Zdziwiłbyś się. - odparła z rozbawieniem.
- Z pewnością. W końcu ja i mój mistrz jesteśmy tradycjonalista. Wirtualna pajęczyna to nie miejsce dla takich Synów Eteru jak nasz odłam.- zgodził się z nią kocur.
- Więc pora nadrobić braki w doświadczeniach. - dodała Mervi - To wycieczka dla ciebie. Powinieneś poznać kogoś więcej niż nasz jeden eterycki kolega. Więc... - przesunęła kota bliżej robota - Nauka podczas praktyki, jak obiecałam.

- Emmm… ja jestem Niceguy.- stwierdził krótko Patrick zadzierając łepek w górę.- Taka moja godność… tutaj.
Mervi zakryła mocno rozbawiony wyraz twarzy spojrzeniem na poprawianą rękawiczkę. Będzie miała dużo materiału, oj będzie...
- Arch-jeden-t-trzy-h. - przedstawiła się.
- Miło mi powitać, jak domniemywam, Pan Naukowiec wraz z Panem Kotem z zaprzyjaźnionej Tradycji? - Zagaił robot.
- Akurat... Pan Kot... - Mervi podrapała kota między uszami - Jest noob... niezaznajomionym z Pajęczyną rzadszym, jak mi się wydaje, okazem eteryckim.
- Właśnie… Pajęczyna to nie moje królestwo.- potwierdził Pan Kot odruchowo machając ogonem, nieświadom tej reakcji na pieszczoty Mervi.
- Jeszcze się przekona, że swoje kabelki i kółka zębate może mieć także tutaj. - podrapała go pod brodą.
- Nie jestem głuchy i nadal mogę mówić, wiesz? - mruknął tylko w poirytowaniu kocur dając się jednak pieścić.
Mervi uśmiechnęła się do Patricka przepraszająco, ale nie odezwała ani słowem.

Robot kiwnął głową wyrażając pełne rozumienie w tym geście. Nic więcej nie mógł wyrazić ze względu na swą upośledzoną mimikę - przez brak normalnej twarzy.
- Zaanonsowałem państwa obecnym badaczom. Niestety, z żalem muszę przyznać, iż nie mam pewności, czy ktokolwiek zechce wyjść na spotkanie. Proszę wybaczyć z góry naszym naukowcom, to nie kwestia manier, lecz zapracowania… Życzą sobie państwo przewodnika?
- Źyczymy ? - zapytał się kocur, bardziej zajęty przeszukiwaniem kieszonek swojego stroju i wyjmowaniu kolejnych zwojnic, lamp łukowych, sprężyn, kryształków i innych dupereli, które powoli zaczęły tworzyć mały stosik.

- Zatem proszę za mną.
Robot zaczął ich prowadzić ścieżką parku w stronę stalowej, lśnicej bramu uplecionej z cienkich prętów metalu. Gdy tylko się do niej zbliżyli, ta otworzyła się, a ich powitał drugi robot. Czy właściwie sterta śmieci w ogólnym zarysie przypominająca humanoidalnego robota. Składał się głównie ze śrub, powyginanych puszek, trudnych do zidentyfikowania fragmentów metalu, prętów zbrojeniowych oraz trzymających się na słowo honoru przewodów. Skłonił się pokracznie.
- Miło mi powitać - zabrzmiał metalicznie.
Co ciekawe, ktoś postanowił tą kupę śmieci przebrać w smoking. Roboty wymieniły między sobą serię piknięć po której grzecznie pożegnał się z nimi odźwierny wracając do altany. Zamknięto bramy.
- Gdzie państwo życzą sobie się udać?
Ich oczom ukazały się rozciągające się aż po horyzont zielone pola poprzecinane żwirowymi ścieżkami i nieco szerszymi drogami. Nieliczne drzewa kołysały się spokojnie na wietrze. Monotonię krajobrazu burzyło jego ogólnie pofalowanie oraz obecność wielu wzgórz oraz majaczące w oddali kompleksy budynków, jednak oddalone względem siebie na sporą odległość. Gdy spojrzeli za siebie, horyzont zamykały skaliste góry, wyrosłe nagle z trawiastych równin w sposób zupełnie nienaturalny.

Mervi przyglądała się temu obrazowi eteryckiej wyobraźni z niekłamanym zainteresowaniem i tłumioną dawką ekscytacji. Sama oczywiście nigdy by nie chciała na takiej nielogicznej logice bazować jakiejkolwiek technologii, ale fajnie czasem było popatrzeć co wyrzucą z siebie szalone umysły Naukowców.
- To twoja wycieczka, Kocie. - zwróciła się do Patricka, jednocześnie rozglądając się z zaciekawieniem - Wybieraj.
- Góry wyglądają ciekawie… - zamyślił się Healy drapiąc pazurami za uchem.- Ale budynki są bliżej, a nam przydałby się środek transportu.
- Po drugiej stronie ogrodu mamy do dyspozycji dorożki - uprzejmie wyjaśnił złomowy robot - Do którego kompleksu raczyłby się pan udać? Informuję z przyjemnością, iż w górach znajdują się też odpowiednie placówki badawcze, rozwojowe oraz rekreacyjne.
- No to w góry… prowadź panie przewodniki do tych dorożek.- odparł kocur dumnym głosem.

Maszyna którą kreatywni Wirtualni Adepci mogliby nazwać Trashbotem, zaprowadziła ich do odkrytego powozu lśniącego czarnym lakierem. Stylizowany na czasy wiktoriańskie pojazd pozbawiony był zwierząt pociągowych. Ktoś po prostu zamontował mu dwa wielkie silniki odrzutowe po bokach. Niepokój wzbudzać powinien brak jakiegokolwiek panelu sterowania, kierownicy czy czegokolwiek w tym typie. Tylko mała, odstająca antena na przodzie dawała nadzieje na jakąś formę sterowania bezprzewodowego.
- I jak to działa, jak rozwiązano kontrolę pędu, jaką prędkość osiąga, jak wchodzi w zakręty? Można by zwiększyć sterowność, dzięki dodaniu steru pionowego i w może spojlerów dociskających do ziemi.- Patrick zaczął skakać dookoła maszyny, rozglądać się i wciskać pazury tam gdzie nie powinien.
Robot chyba wyglądał na skonfundowanego. Znaczy - wydawało się im, że tak wygląda, gdyż maszyna po prostu stała nieruchomo i lekko popikiwała - chyba szukając odpowiedzi. I ich nie znalazła.
- Poprowadzić, sir?
- To znaczy… co poprowadzić? - wyrwany z przerabiania powozu w swojej głowie kocur nie do końca zrozumiał o co chodziło ich blaszanemu przewodnikowi.
- To znaczy zawieść państwa do obranego celu przy pomocy tego środka transportu, sir.
- Acha… no tak… po to tu jesteśmy.- mruknął Healy i spojrzał na Mervi celem potwierdzenia.
- Tak, Kocie. Tam na pewno będzie jeszcze wiele rzeczy, do których będziesz mógł się połasić. - uśmiechnęła się słodko - Mój kompan byłby na pewno zachwycony, gdybyśmy udali się do miejsca... - zamyśliła się przez chwilę nad odpowiednim określeniem - gdzie zajmują się Nauką dotyczącą mechaniki... improwizowanej? - zerknęła krótko na Patricka czekając czy zechce poprawić. Nie zechciał, zajęty rozmyślaniem nad usprawnieniami pojazdu.
- W górach rezyduje Doktor Dracula. Są państwo kontent?
Robot zaprosił do powozu.
Mervi nie oczekiwała aż Patrick sam powróci do "rzeczywistości", tylko pociągnęła go do powozu.
- Kontent.

Trashbot wsiadł za nimi do powozu. I się… wyłączył. Tak to wyglądało. Magowie nie mieli czasu dziwić się gdy z silników dobiegł potworny ryk, a po chwili mknęli już przez równiny z zawrotną prędkością, wciśnięci w fotele. Wirtualna Adeptka miała wrażenie, że ledwo oddycha. Nawet nie mogli oglądać krajobrazów, które przy tej prędkości zmieniły się w zieloną, rozmytą plamę. Oni zbliżali się do gór. I wszystko wskazywało na to, że gotowi są o nie się rozbić. Lub wjechać w ścieżkę prowadzącą do góry i wylecieć w kosmos…
Wirtualna Adeptka po prostu zamknęła oczy... w końcu i tak nie mogły nic konkretnego zobaczyć. Miała tylko cichą nadzieję, że temu kociemu wariatowi się podoba.
Healy się nie odzywał, więc Mervi musiała zerknąć spod półprzymkniętych powiek by stwierdzić że kocur uśmiecha się szeroko i szaleńczo… Tak jak podczas bitwy w wieży.
Mervi położyła dłoń na łapie kota, aby zwrócić jego uwagę na siebie.
- Dobrze się bawisz?! - krzyknęła, starając się przedrzeć głosem przez wiatr.
- Co?! Aaaa ...tak… dobrze!- krzyknął w odpowiedzi Patrick.
Adeptka zmierzwiła futro między uszami avatara Patricka.
- Podziękujesz później!
- Achaaa…! - odparł głośno Healy, choć nie brzmiało to przekonująco.

&&&

Ich przedziwny pojazd zadziwiająco mocno trzymał się nawierzchni gdyż nie wystrzelił do góry gdy z zawrotną prędkością wjechali w górskie ścieżki. Jakimś cudem nawet nie wypadli z drogi na ostrych zakrętach i górskich serpentynach. Powóz zahamował tuż przed bramą podwórza sporego, gotyckiego dworu. Zahamował z hukiem niosącym się po górach lecz w sposób nadzwyczaj łagodny. Czyżby jakieś pole kinetyczne przejmowało część przeciążenia? Albo niektóre reguły fizyki zostały tu zniesione, jak przypuszczał Healy, w wirtualnej rzeczywistości można ustawić własne zasady dotyczące masy, pędu, etc.
Więc czemu tego nie robić?
Dworek znajdował się pomiędzy skalistymi szczytami, wciśnięty w mikroskopijną przełęcz jakby tylko wyciosaną w skałach na jego potrzeby. Złomobot aktywował się po kilku chwilach pytając czym może służyć.
I wtedy zza wielkich, ciężkich drzwi wyszedł gospodarz. Jego wychudła sylwetka zdawała się sunąć niemal po ziemi. Wrażenie to potęgowały luźne, szare szaty przyodziane przez jegomościa. Uśmiechał się delikatnie, swymi sinymi, popękanymi wargami. Jego łysą głowę zdobiły popękane naczynia krwionośne, mocno kontrastując z ziemistą cerą. Białka oczu były żółte, a uszy lekko szpiczaste. Wyglądał po prostu jak bardziej cywilizowana wersja monstrum z horroru klasy B.
- Kogo tu czart przyniósł?

Kapelusz został zdmuchnięty z głowy Mervi podczas tej niezapomnianej jazdy dorożką made by etherboys. Pewno szybko rozbił się na piksele, niszcząc ich wiązania z avatarem Mervi, ale nie była to strata. W dłoni adeptki pojawiły się one na nowo, łącząc się wedle zapisanego wcześniej wzoru. Początkowo ułożył się tylko szkielet dla trójwymiarowej grafiki, która dopiero po chwili otrzymała teksturę. Powrót odpowiedniej fizyki kapelusza zwiastowały blade kawałki kodu źródłowego zajmujące przestrzeń wokół odradzającego się elementu. Gdy zaś odpowiednie wartości na powrót znalazły swoje miejsca, Mervi przesunęła dłonią po liniach kodu i przekreślając go na krzyż "zamknęła okno".

- To tylko kot, doktorze. - Mervi odezwała się pierwsza skłoniwszy się z grzeczności - Trochę przerośnięty, ale proszę się nie obawiać, raczej nie podrapie ani nie pogryzie. W razie czego - i tak był szczepiony - dodała uśmiechając się cwaniacko.
- Pan KOT… jeśli łaska.- odgryzł się Patrick.
- Kot w randze doktorskiej, profesorskiej czy też spoza świata prawdziwej Nauki?
Doktor Dracula przyglądał się im uważnie, z pewnym chłodem w oczach.
- Uczeń latarnika z Belfastu, w randze inżyniera.- burknął w odpowiedzi Patrick za nic mając te całe hierarchie.
Cyfrowy wampir uśmiechnął się szeroko odsłaniając masywne zębiska. Nienaturalnie wielkie, nienaturalnie ostre, lekko żółtawe kły. Tylko, że nie był to gest groźny. Raczej bardzo sympatyczny, a tylko przez wygląd wykonującego, groteskowy.
- Zatem miło mi poznać Profesora - mrugnął - przedstawisz mi swego towarzysza?
- Arch 13… zaprzyjaźniona Tradycja. Moj… mój przewodnik.- wyjaśnił Profesor Kot.
- Dokładniej jestem przewodnikiem z dobroci serca. - określenie Patricka "profesorem" było kolejnym wartym zapamiętania elementem tej wycieczki.
- Skoro macie klucze do tego sektora - Dracula złagodniał jeszcze bardziej - zapraszam do mnie. Złomek, waruj - rozkazał robotowi.

Gestem dłoni zaprosił ich do swego dworku, prowadząc do kuchni na parterze, w starym stylu, z małą jadalnią dla służby (której brakowało). W trakcie drogi zagaił.
- Co was sprowadza do mnie?
- W zasadzie… to dla mnie… pierwszy raz. Generalnie trzymam się Pierwszej swoimi zmysłami.- wyjaśnił Healy rozglądając się dookoła.
Wampir pokiwał głową w udanym zrozumieniu. W kuchni panował specyficzny brud oraz zaniedbanie. Gospodarz długo szukał czegokolwiek do picia. Ostatecznie wstawił wodą na palenisko przygotowując im herbatę.
- Kicia jak na razie czuje się dość niepewnie na tym terenie. Najwyraźniej nigdy nawet nie zakładał, że znajdzie się w Pajęczynie. Nie rozumiał sensu przebywania w niej, skoro się nie garnął poznać. - Mervi rozglądała się powoli po pomieszczeniu z niestłumioną ciekawością, spojrzawszy w stronę gospodarza, gdy zabrała znowu głos - Nauka, jakiej on się oddaje jest... jakby to nazwać... improwizowana? - w myśli zaczęła obliczać przybliżoną powierzchnię pomieszczenia, bazując jedynie na doznaniu wzrokowym.
- Jest dynamiczna, oświecona, jest prawdziwą Nauką która wychodzi poza ramy Newtonowskich czy Einsteinowskich ograniczeń.- odparł gniewnie Healy, machając gniewnie ogonem niczym biczem.
- Doskonale - Dracula powiedział dość entuzjastycznie pilnując wody - jak wspomina Kitab al-Alacir, wszystko jest prawdziwe, wszystko jest możliwe. Sam jestem psychomantą oraz nadfizykiem. Co może poniekąd tłumaczy moje bytowanie w Pajęczynie. Wiecie jaki jest cel tego Sektora?
- W tym miejscu mogą zostać radośnie odrzucone wspomniane ograniczenia? - zgadywała technomantka.
- To co Arch13 powiedział? Ten powód ?- dopytywał kocur rozglądając się dookoła. Owszem można tu było wykreować wszystko, ale dla Healy’ego to miejsce było za mało realne.

- Badamy tutaj na ile Pajęczyna jest systemem symulacyjnym, a na ile rzeczywistym. Poprzez sprawdzanie zjawisk na poziomie mikroskopowym, jak wykreowane cząstki, siły fizyczne, elektryczność, oraz makroskopowo, badając ewolucję, życie zwierząt czy roślin, chcemy dowieść czy Pajęczyna tylko odpowiada w sposób, w jaki się tego spodziewamy, emulując tutejszą rzeczywistość, czy też na najgłębszej warstwie… Można doprowadzić ją do pełnego oddania rzeczywistości. Może prościej będzie przykładem.
Doktor Dracula zalał im wrzątkiem herbatę.
- Mamy metalowy pojemnik z rozgrzanym gazem. Jego temperatura może być tylko emulowana, jeden parametr, dotykasz, jest ciepłe, po problemie - pasja tliła się w potwornych oczach Syna Eteru - można to zasymulować, opierając się na termodynamice i operując tak jak ona, średnią prędkością cząstek gazu. Ostatecznie, każda cząstka może istnieć oddzielnie, każdy ruch jest czymś osobnym. I tak dalej, i tak dalej… Problem jest dużo bardziej złożony niż może się wydawać. Bo czy Pajęczyna nie może zwiększać precyzji obliczeń gdy badamy coś dokładniej? Co wtedy? Czy ogólnie można mówić o czymś takim jak moc obliczeniowa pajęczyny, a jeśli, czy jest skończona? Czy tutaj mamy niezmienniki, niezależne od nieświadomości jak istnienie grawitacji? Albo, o taka drobna rzecz. Jaki jest właściwy budulec świata? Na ziemi wiemy, iż atomy istnieją, poznano nawet ich duchy, a te są dość stare, można co najwyżej kłócić się o ich rolę czy właściwości, ja sam je trochę marginalizuję - powiedział pewnie - kolega z zaprzyjaźnionej tradycji zapewne rozumie dlaczego nasz eksperyment jest tak ważny.
- Trochę… tak. Ważny. Ale i nudny… czy nie można… czy nie powinno się zasymulować innej ścieżki rozwoju, równoległej że tak powiem… do ścieżki tradycyjnej zgodnej z wymogami Pierwszej jako wzorcowej. Czy porównywanie takich kilku ścieżek powstałych na podstawie lekko zmodyfikowanych w porównaniu z pierwowzorem parametrów nie dałoby ciekawszych i pełniejszych informacji? A co z bitem? Przecież podstawą kodu jest 1 i 0. Światło i mrok.- zadumał się Healy drapiąc po głowie.- W Pierwszej rozbijają ten atom i rozbijają a do atomosu dojść jakoś nie mogą, zawsze są kolejne składowe. Ale tu… co jest mniejsze od bitu?
- To jest właśnie fundamentalne pytanie. Czy my tutaj rzeczywistość symulujemy, czy też tworzymy nową. Bo jeśli tworzymy nową… To jest naprawdę fascynujące. Zagadnienie elementarnego budulca jest również rozpatrywane. Wybraliśmy ziemską rzeczywistość gdyż to najlepszy wzorzec porównywalny jaki mamy.
- A są jakieś przesłanki, że budulec nie jest bitem? Że jest coś mniejszego? Jak z wyjściami do innych sfer? Czy można stąd przejść do Umbry? I co się wtedy dzieje z ciałem maga? Czy można tu śnić? Bo jeśli nie… to to nie jest nowa rzeczywistość.- dywagował kocur machając na boki ogonem.
- Powoli, herbata stygnie - gospodarz ucieszył się z miłej pogawędki - Przejście stąd do Umbry jest możliwe. Tylko, że wtedy podróżuje sam umysł. Efekt jest dość podobny do niecielesnych podróży do zaświatów. Sny są możliwe, potrzebuje ich umysł sam w sobie, przy czym... Ich działanie bywa różne. Ale są, tylko nie zawsze traficie do Dziedziny Marzeń. A nasz bit… Ha! To jest dopiero zagadka. Bo widzisz, nie odkryto bitu. Nie w sposób bezpośredni. Niektórzy z nas zastanawiają się nad możliwością budowy Pajęczyny z Eteru. Prawdziwego Eteru, naszego. Dawniej, na wschodzie istniała podobna sieć do tej. I możliwe, iż ona była była zbudowana z siły Pierwszej. Nie kwintesencji, tylko Pierwszej. Jeśli pójść o krok dalej…

- Sama przez Umbrę do Pajęczyny nie wchodziłam... a i z tego co wiem nie jest to popularna metoda wśród moich. Miła dla podróżnika też ponoć nie jest. - przyznała Mervi - Jednak, skoro o ciało pytasz... To nie trzeba wchodzić przez Umbrę, aby całością się tu dostać. Doświadczenie jest naprawdę niezwykłe, ale gdy zamieniasz cielesną powłokę w czystą informację... jesteś podatny na to samo, na co i ona by była. Lepiej nie dać się zmodyfikować jakiemuś trojanowi. Nie polecam... nowicjuszom. - powoli zaczęła pić herbatę.
- Dziękuję, ale ja wolę moją cielesną powłokę taką jaka jest. I nie zamierzam jej całościowo pchać tutaj. Jak dotąd żadna nie narzekała na nią, więc wolę by moja forma pozostała taką jaka jest.- stwierdził Healy wyraźnie zniesmaczony wizją pełnej digitalizacji swojego ciała. Po czym zmienił temat.- Więc jeśli nie bit to co ? Jakie najmniejsze cząstki zostały tu odkryte?

- Pytanie jest częściowo błędne u podstaw. Pozwól, iż wytłumaczę dlaczego. Pajęczyna w swej plastyczności jest co do zasady bliska Erze Mitycznej. Na ziemi już teraz trudno nam wyodrębnić co jest jej budulcem, co było nim zawsze, a co stało się nim, na skutek zmian paradygmatu. Podobny problem mamy tutaj. W silnie sformatowanych sektorach na modłę ziemską udało się nam uzyskać kwarki. Doktor Gilgamesz badał sektor sformatowany wedle swej teorii, uzyskawszy najniższy składnik materii wedle niego, jak mnie pamięć nie myli, były to fale transcendentalne. Im sektor mniej stały, tym większą rolę budującą mają obiekty… Nie cząstki. Memy. Fizyczne fragmenty myśli. Zapewne słyszeliście teorie memetyczne. To założenie jest na tym oparte. Bity, bajty, struktury danych przypominają bardziej struktury wysokopoziomowe zbudowane z memów. Pojawiają się jako nośniki między sprzecznymi memami. Swego rodzaju warstwa tłumacząca niekompatybilne zjawiska. Jak nasze niebo, działa obecnie wedle dwóch, sprzecznych teorii. Zaburzenia bitowe są ceną za to. Oczywiście, nie chcę przedstawiać tylko naszego punktu widzenia, ale siłą rzeczy, jesteśmy w naszym sektorze, zatem pewien egoizm naukowy jest usprawiedliwiony
- A może w tym leży błąd. W formatowaniu? Nadajecie formę i uzyskujecie wyniki zgodnie z zadaną formą. Błędne, bo zamiast badać źródło jakim jest czysta Pajęczyna, nadajecie mu wzorzec który stosuje aż do pl jyelementarnych. Ja bym ich jednak szukał w miejscach nieskażonych zmianami.- kocura najwyraźniej wciągnęła ta dysputa, bo o swoim przewodniku zapomniał.
- Mamy sekcję sprawdzającą sektory niesformatowane. Niestety, jest to bardzo trudne. Nie tylko ze względu na ich naturę ale trwającą wojnę. Tradycje i Technokracja prowadzą tutaj swego rodzaju wyścig mający na celu zapanowanie nad największą ilością sektorów. Dodatkowo, surowe sektory są wysoce niestabilne. Samo przybycie badacza, jego świadomość częściowo stabilizuje sektor. Pływy informacji, sąsiedztwo, oczekiwania, wszystko sprawia, iż jest to najtrudniejsze. Do tej pory, na podstawie między innymi tych badań, jestem skłonny przyznać rację hipotezie Pierwszej, tylko jako… Budulcowi pierwotnemu. Zniekształconemu w biegu ewolucji. Jakby powtórzyć początki wszechświata na mniejszą skalę. Niektórym moim kolegom trudno to przełknąć. Na szczęście skupiamy się tu bardziej na badaniach porównawczych z Ziemią. Na szczęście, gdyż nie muszę tak często się sprzeczać.
- Acha… a co do walki, to… ten internet ma wpływ na Śpiących. I jego zdominowanie z pewnością pomogłoby Tradycjom rozluźnić kajdany Technokracji na ich szyjach.- ocenił kocur.
- Odbicie śpiącej sieci to tylko wycinek Pajęczyny - wyjaśnił wampir.
- Acha… - odparł Patrick z miną: “nic nie rozumiem”.
- Pajęczyna jest czymś o wiele więcej niż tylko strefą powiązaną z ziemią. Jest bardzo niezależna - wampir poratował szczegółami.
- Zapytam bardziej towarzysko. Dlaczego takie projekcje?
- Bo dość łatwo animować animację… dużo szczegółów, które przy realnej postaci są wymagające, w animacji są pomijane. Ba… animacja jest po to by można było wykonać dużo obrazków w krótkim czasie, więc jej forma pozwala zachować zwinność i stabilność, bez poświęcania dużej uwagi do szczegółów.- wyjaśnił Healy.

- Preset, który w założeniu powinien pasować wystarczająco do sektora. - odpowiedziała wprost Mervi - Do tego... sądzę, że niektórzy powiedzieliby, iż zbyt lubię ubierać się... oficjalnie? - wzruszyła ramionami.
- Kolega służbista z natury, prawda? - Dracula zapytał Profesora Kota o jego towarzysza.
- Bardziej tyran i ten no… krwiożerczy typek.- rzekł pół żartem-pół serio Patrick uśmiechając się ironicznie. - Ale pod tym całym pancerzem z informacji to ma serduszko mięciutkie i z litości mnie tu zabrał, bo ja sam nie radzę sobie z VR.
- Kto wie gdzie nas rzuci los. Kiedyś nigdy bym się nie spodziewał, że trafię tutaj do końca życia. Chociaż, kto wie…
- Do końca... życia? - zapytał nieco nerwowo Kot, któremu ta wizja egzystencji niezbyt się podobała.
- Jestem już stary. Tak stary, że pamiętam nie tylko ucieczkę Wirtualnych Adeptów z Unii lecz i nasze dni w niej. Przeniosłem swą świadomośc tutaj. Dawno, dawno temu. Aktualnie, z przyczyn obiektywnych, mam małe problemy z powrotem.
- Acha… dobrze wiedzieć, że jest taka możliwość.- mruknął trochę niemrawo Patrick, któremu niespecjalnie podobała się długa egzystencja na innym planie. To już wolał krótki żywot na Pierwszej.
- Proszę tej kici wybaczyć, maruda z niego straszliwa. Pewnie gdybyśmy już przenosili się do nowej rzeczywistości, on twardo by płonął w pierwszej machając nam na pożegnanie. - mruknęła Mervi.
- Raczej dzielnie poświęcił się, byście… do tej nowej dotarli.- burknął kocur zły, że przejrzano jego podejście do tej kwestii.

Dracula zmierzył ich wzrokiem nieco podejrzliwym. Długim pazurem zastukał w sękaty blat stołu.
- Brzmicie jak… Zresztą, nieważne. Wyjdę na zaścianek w starym, strasznym zamczysku.
- A czemu w ogóle taki wybór? I jak się można było dostać do Pajęczyny, zanim zaistniała sieć?- dopytywał się Patrick podążając za “wampirem”.
- Byłem jednym z pierwszych, po Turingu. Po jego poświęceniu, zaczęto badać to miejsce. Wtedy już dawały się poznać moje problemy. Ale nie będę wnikał w sprawy tego kalibru.
- Byłeś w tej grupie eteryckiej, która pomagała Turingowi i jego grupce stworzyć trinarkę, aby wejść do VR? - technomantka zapytała trochę żywiej.
- Nie. O sieci dowiedziałem się odrobinę później. Miałem okazję być w grupie pomagającej adeptom zbiec i uciec przed czystką. Szukaliśmy też w Pajęczynie niedobitków i samego Turinga.
- Udało się wam znaleźć kogoś w Pajęczynie? - zapytała Mervi.
- Tak, ale tylko drugą falę i trzecią. Ludzi którzy skakali do sieci po pewnej stabilizacji połączeń.
Kocur zaś wpatrywał się w nich w milczeniu z BARDZO MĄDRĄ minką, nie mając pojęcia o czym oni gadają. Historia nie należała bowiem do dziedzin, które interesowały Patricka, czy to historia Śpiących, czy to magów.
Mervi krótko spojrzała na Patricka, który już znał ten wzrok. Technomantka była niezadowolona jego zachowaniem... i na pewno odbędzie z nim rozmowę o jego niewiedzy.
- A co z... pierwszą falą? - zapytała, choć nie była pewna czy chce pytać, jednak nie mogła się powstrzymać.
Pseudowampir spojrzał na podłogę. Długo wpatrywał się w ciemne, nierówne deski. Chyba o czymś myślał.
- Nie ocaliliśmy nikogo. Osobiście wolę myśleć, iż wybiła ich Unia. Dobrze wiemy, że mogło być gorzej.
Avatar obrazujący mężczyznę wyrażał teraz dokładnie emocje Mervi. Zacisnęła ona silnie szczęki i przymknęła oczy. Eteryta mógł mieć nadzieję, że to Unia wybiła pierwszą falę, ale technomantka zakładała, iż w głębi ducha nie wierzy on w to.
- Oni... muszą być tu. Wciąż. Możliwie wraz z Turingiem, jako część Pajęczyny. - odparła na tyle pewnie, na ile się dało - Na pewno.
- Może, tak jak ja - wymijająco odpowiedział wampir.
- Może... - Mervi zamyśliła się nad tym, ale porzuciła szybko rozmyślania. Nie powinna sobie teraz nimi głowy zawracać - Jakie problemy cię dotknęły? - zapytała wprost.
- Śmierć - doktor odpowiedział wprost - oraz zapomnienie. W zasadzie to jest ze sobą połączone - wyszczerzył kły.
- To czemu tu jesteś? - zapytała Mervi obserwując reakcję doktora.
- Bo tutaj… termodynamika jest przyjaźniejsza. Śmierć aż tak nie dokucza - odparł sucho.

- Kto to zrobił? I dlaczego? - zastanowiła się chwilę, ale zatrzymała na razie słowa dla siebie.
Eteryk nie odpowiedział. Przyglądał się im tylko.
- Ty po prostu... - Mervi trzymała w pamięci orientacyjną powierzchnię pomieszczenia i próbowała określić jak wiele odległości i czasu dzieli ją i patricka od doktora... tylko jakie to miało mieć znaczenie w tej przestrzeni? - ...nie chcesz umrzeć.
- Owszem. Przy czym, do nieśmiertelności zbliżyłem się jeszcze na ziemi. Może nawet o mnie słyszeliście… Dobra herbata?
Ton jego głosu wydawał się lekko niepokojący. Żółte oczy wnikliwie obserwowały Profesora Kota.
- Dobra…- stwierdził Healy niespokojnie machając ogonem i zerkając na Mervi spytał.- Czy Dracula nie był przypadkiem wampirem?
- No co ty, nie bądź głupi. - odparła Mervi nie spuszczając jednak Draculi z oczu - Ledwo jeden z gatunków komara.
- Albo strzygonia - doktor przybliżył się lekko do nich, oparł szarą dłoń o blat stołu - upiora, zjawy, monstrum - był na tyle blisko, iż Patrick czuł coś na kształt oddechu wampira. Jakieś grobowe powietrze otaczające Draculę. Woń musiała być silna, skoro czuł to przy swoim słabym połączeniu. Profesor Dracula spojrzał mu w oczy. Lekko oblizał wargi nieproporcjonalnie wydłużonym, niemal przypominającym wić, językiem.
- Nie powinieneś pozwalać, by twoja forma narzucała ci sposób myślenia, to mało profesjonalne.- stwierdził kot zabierając się za składanie czegoś z wyciągniętych z kieszeni części.
Wampir odsunął się lekko. Ciągle wpatrywał się w Irlandczyka.
- Widzisz… - lekko wysunął rękę ku niemu - to nie tylko forma.

- To tylko forma… jesteś w Pajęczynie, jesteś martwy… jesteś informacją, a właściwie kompilacją informacji. Możesz zmienić formę na jakąkolwiek chcesz, a jeśli nie jesteś w stanie to ograniczają cię twoje lęki i ludzkie słabości, bądź nieludzkie. -ocenił kocur zmieniając nieco swą animowaną formę,co mu się nie udało jednak, ko niewielkiej jego konfuzji
Gospodarz sięgnął dłonią w stronę Patricka i poklepał go po plecach serdecznie. Twarz Draculi rozpromieniała w dziwnym, lecz już nie tak groźnym uśmiechu. Chyba nawet się lekko zaśmiał.
- Macie sporą wiarę w ludzi, Profesorze. Cenię to. To był mój niewinny żarcik, nie pożeram tu niewinnych duszyczek. Ale w sumie mogę wam opowiedzieć skąd wzięło się Dracula, bo jest w tym ziarnko prawdy. I pozwala straszyć świeżaki - mrugnął jednym, żółtym okiem.
- Z chęcią posłucham.- odparł z uśmiechem Kot chowając do kieszeni swój wynalazek do kieszeni.

-Jak wspominałem, odkryłem nieśmiertelność. Konkretnie, to odkryłem sposób porzucenia ciała toczonego przez nowotwór. Początkowo fizycznie zamknąłem mózg w maszynie, wraz z moim asystentem. Potem przeniosłem go na coraz bardziej skomplikowane matryce informacyjne. Oczywiście, odciąłem połączenie ze swym dawno już martwym ciałem. Pojawiły się dwa problemy. Pierwszy, najbardziej dokuczliwy był związany… Z pewnymi metapsychicznymi obecnościami. Chciały mnie dorwać, zniszczyć, zabić. Z biegiem lat coraz zacieklej. Po drugie, zdaje się, że dotykało mnie zjawisko, które potem nazwałem Zapomnieniem, po konsultacjach z pewnym magiem Eutanatosów. Twierdził, iż to jest dokładnie to samo zjawisko, które dotyka zmarłych. Badałem je na własnym przykładzie, analizowałem…
Wampir spauzował.
- Na ile znacie termodynamikę lub teorię informacji?
- Mam nadzieję, że to pytanie to kolejny żart, prawda? - mruknęła Mervi, której wyraźnie nie do końca podobało się podważanie wiedzy.
- Wybacz pytanie, po prostu każdy ma swoje specjalizacje - wampir dodał polubownie. - Zatem wiecie, iż życie jest pewnym mechanizmem zwiększającym brak organizacji otoczenia na rzecz utrzymywania własnego uporządkowania. Technokracja nazywa to entropią otoczenią. Jeśli zunifikować to z entropią informacji i uznać, iż są zasadniczo równoważne… Mając ciało, zmniejszamy swoją entropię kosztem otoczenia jedząc, spalając tłuszcze. To bardzo duży fragment tego procesu, udział entropii informacyjnej jest dużo mniejszy. Jeśli założyć równoważność tych procesów, nie mając ciała należy uzupełnić straty w mechanizmie tej maszyny psycho-termo-dynamicznej poprzez silniejsze zwiększenie entropii informacyjnej otoczenia aby porządkować własne ego. I dlatego jestem w pajęczynie. Tutaj tak często nie ścigają mnie wspomniane byty, a podczepienie się pod dany strumień informacji jest banalnie proste. I nieszkodliwe dla nikogo - uśmiechnął się polubownie.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 31-10-2018, 16:26   #50
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Mervi & Patrick w Pajęczynie, część druga

- Czyli skoro tu przebywasz na stałe... Czy także wyłapujesz informacje dochodzące z innych sektorów, jesteś świadom wydarzeń w nich? - zapytała ostrożnie.
- Większości. Zależy co wpadnie - odparł swobodnie.
- Około dwóch lat temu przez sektory przeszło pokaźne przepalenie. - Mervi kontynuowała myśl - Jakieś czterdzieści sześć sektorów zostało ogarniętych. Czy dotarły do ciebie informacje o tym? - widząc, że wampir informacyjny jedynie pokiwał głową, postanowiła sprecyzować, przypominając sobie podane przez Einara sektory.
- Dokładniej chodzi mi o przepalenie, którego doznały wtedy sektory 751, 752, 753, 760, 780 do 821.
- Było coś takiego - wampir zamyślił się - chociaż za wyjątkiem sektora 752, on spalił się kilka miesięcy po tym. Nie jestem pewny też sektora 780, wydaje się mi, że padł razem z 781. A po co wam te informacje? Jakieś śledztwo? Opowiadajcie, teraz wy mnie trochę gawędą zabawicie.
- Cóż... - Mervi poddała się bez walki w tej kwestii - Nie ma co odmawiać w momencie, gdy gospodarz tyle już od siebie dał... i jest wampirem informacyjnym. - technomantka uśmiechnęła się, jednocześnie próbując wymyślić jak poprowadzić rozmowę.
- Żeby powiedzieć szczerze, ta Kicia nie wie nic o tym, a i jednocześnie także i ja nie jestem tutaj z powodu wyciągnięcia informacji. Przypadek, za którego nurtem podążyły moje słowa.
- Naprawdę wejście do Pajęczyny miało na celu urządzenie małej wycieczki dla Kociaka. Sam ma zerowe doświadczenie w VR, a i najwyraźniej także nie ma częstych relacji z własną Tradycją... Smuci mnie, że wie o niej tak mało. - zerknęła na moment na Patricka - Choć w założeniu jego obserwacja sytuacji mogłaby pomóc, w razie czego. - wzruszyła ramionami.
- Chcę dowiedzieć się co spowodowało takie Przepalenie tych sektorów te lata temu.

- Ciekawe - wampir informacyjny zrobił zamyśloną minę. Widać było na jego potwornym obliczu, iż analizuje możliwości lub wprost poszukuje danych. Ciekawe czy słyszał o maskowaniu mowy ciała? A może to właśnie była maska.
- Z tego co mi wiadomo, wspomniane sektory przepaliły się na skutek potyczki między Wirtualnymi Adeptami, a Technokracją. Z tego co wymieniłeś, nie tyczyło to sektora 752, 780 i 781. Bój był duży, przepalenie ogarnęło z grubsza dwadzieścia sektorów. Może o części nie mam pojęcia, daję 30% błędu. Interesują cię detale?
Mervi pokiwała głową.
- Skoro już zaczęliśmy temat... to powiem, że mnie to interesuje. - odparła, przygotowując się na dalszy ciąg.
- A z jakiej to przyczyny? Historia batalistyczna nie jest szczególnie popularna, a już tym bardziej historia batalii wojny wstąpienia. Szczególnie tych nowszych.
- Szukam odpowiedzi. - ostrożnie odpowiedziała - Chcę wiedzieć co dokładnie zaszło wtedy. Jestem związany z wydarzeniem na personalnym poziomie.
- Bardzo ciekawe - wampir sobie lekko z nią pogrywał, acz chyba na przyjacielskim poziomie.
- Potrzeba mi więc twojej pomocy. - Mervi spróbowała wywinąć się z powiedzenia w całości prawdy - Czy posiadasz wiedzę o detalach dotyczących tej potyczki?
- Część teraz, część mogę pozyskać w kilka tygodni - przyznał szczerze - prowadzisz kronikę?
- Na dany moment staram się zebrać potrzebne mi materiały, z których utworzę bazę. - odparła pewnie - Wtedy będę mógł wprowadzić w nich odpowiedni porządek, aby dane znalazły swoje miejsce w odpowiednich przegródkach.
- Wymyśliłeś to na poczekaniu, prawda?
Doktor Dracula zmierzył ją wzrokiem jak ucznia przyłapanego na ściąganiu.
- Wszystko co powiedziałem jest prawdą. - westchnęła boleśnie - Nie podejrzewałam, że i eteryci poddadzą się tej krzywdzącej nieufności wobec mojej Tradycji.

Wzrok wampira stawał się coraz bardziej surowy.
- Nie sądzę abym okazał wam nieufność. Poza moim małym, tradycyjnym żarcikiem, wyjaśniłem wam zasady i cele tego sektora, mam nadzieję, że nauczyłem trochę z pogranicza Nauki i Sztuki, zapoznaliście się z historią Tradycji, wypiliście dobrą herbatę, co chyba najważniejsze. Liczyłem na podobną serdeczność. Prawda Profesorze?
Zwrócił się do Patricka niespecjalnie szukając potwierdzenia, a raczej włączając go do dyskusji.
- Jesteśmy po niedawnej wizycie Technokracji. Wpadli do “stuprocentowo” bezpiecznej kryjówki i zmusili nas do rejterady. Kilkoro magów zginęło. Tradycje poniosły stratę ważnej lokacji… a całość wydarzenia… pachnie kretem ukrytym w naszych szeregach. To może czynić niektórych członków kabały nieco drażliwymi i nieufnymi. - wytłumaczył swojego “towarzysza” Healy.
Wampir trawił jego słowa.
- Szczere wyrazy współczucia - kiwnął głową.

Mervi rozważała przez ten czas swoje możliwości. Jeżeli uprze się na całkowite przemilczenie, nie dość że zapewne niczego się nie dowie, to jeszcze urazi Infopira i będzie mogła zapomnieć o odpowiednich relacjach z nim... i może jakimiś innymi osobami, które się o tym dowiedzą.
- Nie było obłudy w moich słowach, bo dane są mi potrzebne... Tylko wszelkie te materiały nie mają zostać umiejscowione w żadnej kronice czy na dysku, w dokładnym tego słowa znaczeniu. - spojrzała po obu mężczyznach, jakby niepewna czy naprawdę powinna wyjawiać swój problem - Byłem tam, w którymś z tych sektorów, w czasie, gdy doszło do ich Przepalenia... i nic dobrego z tego dla mnie nie przyszło.
- I uderzyłeś się w głowę - z lekko gasnącą podejrzliwością, acz nadzwyczaj celnie zapytał Dracula lustrując ją niezbyt mocno. Chyba zastanawiał się nad czymś.
- Wydaje mi się, że to było coś więcej niż proste uderzenie w głowę, ale koniec końców... Tak. Sprowadza się do tego, że nie za dobrze zareagowała moja pamięć na ten incydent. - dodała, nie patrząc w ogóle w stronę Patricka. Zacznie pewnie później ją przepytywać…
- Mogę się dowiedzieć dokładnie. Potrzebować będę około stu godzin. Rozumiem, że szukać w potoku informacji uzdolnionego dżentelmena? Indywidualnej sygnatury nie dostanę? Mam na myśli oczywiście tylko identyfikator publiczny.
Przez chwilę wydawało się, że Mervi zrobiła się podejrzliwa... ale wtedy zapytała:
- SPAMu mi nie będziesz wysyłał?
- Będziesz dostawać nasz biuletyn informacyjny.
Technomantka spojrzała poważnie na infopira.
- Jeżeli będzie wraz z nim wirus, to odeślę go z nawiązką. - mimo słów uśmiechała się z rozbawieniem - Oczywiście dostaniesz sygnaturę, po niej szukaj bardziej lub... po każdej postaci, która cierpiałaby na zaburzenia graficzne. Ta sylwetka akurat jest grzecznym wariantem.
- Kiedyś nawet chciałem się do was przyłączyć - zagaił wampir w formie komplementu podając adeptowi dłoń na znak zgody.
- Ale, jak to ujmę, nowa fala przebudzonych jest dla mnie… zbyt nowa.
- Nigdy nie jest za późno. - Mervi przyjęła dłoń doktora - A nowi? Och, proszę. Nauczyłem się nie zwracać zbytniej uwagi. Jak to w Internecie - część po prostu należy ignorować. - uśmiechnęła się żywiej.
- Może…

&&&

Wampir przed odjazdem magów zatrzymał na chwilę Patricka. Uśmiechnął się szczerząc kły.
- Pozdrówcie Mistrza. I przeproście jeśli dalej się gniewa - spojrzał w ziemię.
- On się zawsze gniewa... na wszystko.- odparł ze śmiechem Healy, po czym spytał zdumiony.- Znasz… starego szalonego Szkota?
- Dużo powiedziane. Miałem okazję porozmawiać, dawno temu. To nic osobistego, po prostu wstyd, przyszło mi zawieść wielkiego Naukowca. Stare czasy.
-Ach…- Healy podrapał się za uchem skonfundowany, bo jego mentor nie mówił mu nic o starych dobrych czasach… które de facto dobre nie były. - Pozdrowię.

&&&

Po kolejnej szalonej jeździe znaleźli się na powrót w miejscu, w którym ich zalogowało. Mervi przez całą drogę starała się nie zwracać większej uwagi na Patricka, dopóki nie przyszło opuścić Sieci.
- Niech zgadnę. Nie masz pojęcia jak się wylogować stąd, prawda? - mruknęła niepocieszona.
Nie czekała jednak na odpowiedź. Pojawiła się przed Patrickiem półprzezroczysta konsola na komendy, której polecenia nic konkretnego nie mówiły... prócz tego, że dane w nich zmieniały się wraz z wybieraniem odpowiednich kodów przez Mervi, zupełnie jakby używała jakiegoś typu klawiatury,
- Nawet nie myśl, aby mi rzygać w pokoju. - tymi słowy pożegnała Patricka... nim komendą przygotowaną dla niego odłączyła jego postrzeganie wysyłając polecenie przerwania połączenia gogli z Wirtualną Siecią.
Na odchodne tuż przed wylogowaniem Patrick zobaczył tylko stworzony z wielu czcionek, o różnych wielkościach, krojach i całej masy grafiki, dwa proste słowa.

bYe NOOB


&&&

- Nie jestem pewien czy to dla mnie. - stwierdził Healy po ściągnięciu gogli. Przez chwilę mrużył oczy i oddychał ciężko.- Ta cała Pajęczyna.
Patrick mógł mieć wrażenie, że Mervi nie zareagowała w żaden sposób, bo w pierwszym momencie ni drgnęła na jego słowa, jednak szybko poruszyła się nieznacznie.
- Nie marudź... - doszły go słowa kobiety powoli zdejmującej ostrożnie gogle z głowy.
- Stwierdzam fakt.- odparł krótko Healy.

- Marudzisz. - zawyrokowała Mervi odkładając na biurko swoje gogle i ściągając rękawiczki - Jak noga?
- Boli. Choć to raczej tępy ból. Może powinienem iść do lekarza, albo przynajmniej wziąć jakieś przeciwbólowe.- podrapał się po czuprynie Patrick.
- Przeciwbólowe, co? - kobieta zastanowiła się - Chyba mam jakieś... Nie jesteś uczulony na leki?
- Nie… jestem zdrowy jak koń… kulawy koń.- zażartował Syn Eteru.

Mervi nie skomentowała słów Patricka. Wstała od biurka i usiadła na kanapie, na której leżała niewielka, ciemnobrązowa torba. Nie próbowała nawet zakrywać tego, co w niej było. W końcu Patrick już wiedział...
- Nie masz problemów z siłą uśmierzaczy bólu?
Eteryta mógł zobaczyć włożone dość niedbale buteleczki z nieoznakowanymi lekami. Prócz tego zobaczył kilka pudełek leków przeciwbólowych wydawanych bez recepty.
- Sporo tego. Na co ci tyle?- spytał podejrzliwie Healy. Po czym dodał.- Paracetamol wystarczy.
Mervi obdarzyła Patricka dłuższym spojrzeniem, ale nie odpowiedziała na jego pytanie. Miast tego znalazła pudełko paracetamolu i podała go Patrickowi.
- Będzie tego z połowa, wystarczy ci. Możesz zachować.
- Dzięki.- uśmiechnął się ciepło Healy i westchnął.- Jak zażyję muszę, musimy jechać do mnie.
- Musimy? - dziewczyna wyraźnie była zaskoczona - Potrzebujesz czegoś stamtąd?
- Tam mam narzędzie do naprawy samochodu, krąg naprawczy. Nie mogę siedzieć na zadku i nic nie robić. Tam wreszcie jest łóżko dla dwojga… - zażartował dwuznacznie na koniec.

- Żartujesz, prawda? - Mervi schowała torbę do szafki - Chcesz samochód robić? Mając uszkodzone kolano?
- Dlaczego miałbym żartować? W zasadzie jest już niemal naprawiony. Pozostały mi tylko ostatnie poprawki.- odparł zdumiony mężczyzna łykając leki.
- Nie możesz teraz łazić przy samochodzie, jak twoja noga wciąż nie jest w dobrym stanie. - fuknęła - Czy ty w ogóle myślisz?
- No.- odparł krótko zdziwiony Patrick i dodał z ciepłym uśmiechem.- Obrywałem już gorzej. Nie martw się.
-Świetnie. Świetnie! - spojrzała z irytacją na niepokornego eterytę - Skrzywdź się bardziej. Czemu nie? Lepiej jogging odczyniaj, nie powstrzymuj się!
- A co… mam leżeć w łóżeczku i czytać książeczki? Nie jesteśmy w bezpiecznym schronieniu, tylko na terenie nad którym kontrolę mają dwie wampirze organizacje, a Technokracja za progiem. Nie ma czasu na lizanie ran.- westchnął Patrick.- Co niby innego miałbym robić?
- Może i przydałoby ci się poczytać książeczki, nie zapomniałbyś jak to się robi, o ile już nie zapomniałeś. - odwróciła się do niewielkiej szafki, w której zaczęła czegoś szukać.
- Ja jestem od robiona łomotu. Naukowe sprawy zostawiam takim jak Klaus.- odparł Healy masując dłonią obolałe kolano. - Zresztą… sama oberwałaś. Czy to cię powstrzymało przed dalszym narażeniem skóry?

- Kiedy niby? Nic mi się w Wieży nie stało. - wyciągnęła w końcu stary dość masywny elektroprzekaźnik, który swoje lata świetności dawno musiał zapomnieć, a sądząc po jego stanie - i tak nie działałby za dobrze... o ile w ogóle.
- A wcześniej .. w tych sektorach? - spytał ostrożnie Healy.
- Uderzyłam się jakoś w głowę, wielkie mi halo. - położyła elektroprzkaźnik na biurku - Ja przynajmiej nie uważam, że jedyne moje zastosowanie to danie komuś w ryj.
- Wiem, wiem.. ty jesteś ta zdolna i śliczniutka.- odparł Irlandczyk nachylając się ku dziewczynie i chwytając jej dłoń swoją, by pieszczotliwie muskać jej skórę opuszkami palców.
Mervi przymrużyła oczy, których spojrzenie wyrażało pełną nieufność.
- Co ty do cholery robisz?
- To się nazywa flirt. I zazwyczaj mi się udaje.- odparł z bezczelnym uśmieszkiem Patrick i westchnął dodając.- No dobra.. to co proponujesz robić w twoim mieszkanku? Czytać jakieś teorie informacji, oglądać w telewizji… co oni tu uprawiają.. hokej, skoki narciarskie?
- Flirt... I ty myślisz, że mnie tak nabierzesz? - skrzywiła się niechętnie - Nie mam pojęcia co uprawiają, nie interesuje mnie to.
- Nie wiem. Warto spróbować? No i zabawnie patrzeć jak stroszysz piórka.- odparł z ironicznym uśmiechem Patrick i wzruszył ramionami.- Nie musisz być cały czas taka sztywna, wiesz ? Czasami warto poluzować kołnierzyk.
- Dajże spokój z tym nonsensem. Niektórzy muszą być ciągle tacy, aby osoby bawiące się zamiast robić coś pożytecznego, mogły mieć szansę na przyszłość, a flirty... Znam już dobrze te wasze zabawy. Ładne słówka najpierw i... to tyle ze starania się.
- A więc uważasz się za taką obrończynię ludzkości, co? - zapytał Healy zerkając w twarz Finki i obejmując jej pochwyconą dłoń swoimi. - Ale czy czujesz się jej częścią. I nie… nie znasz tych zabaw skoro tak nerwowo reagujesz na byle komplemencik.
- To nie jest twoja sprawa. - odparła chłodno - Potrzeba mi twojej pomocy przy jednym z badań... a po niej i tak będę chciała się z kimś spotkać, to będziesz mógł sobie wrócić do siebie i majsterkować przy samochodzie uszkadzając to kolano bardziej. Twoja wola... - spojrzała na jego dłonie trzymające jej - A te gierki zachowaj dla innych.

- Niech tak będzie. Odwalmy więc tą kwestię i ja będę mógł wrócić do domu.- odparł krótko Patrick jakoś niespecjalnie urażony jej chłodnym zachowaniem. Czy rozczarowany.
- Jasne. Nie ma sprawy. - mimo niewzruszonego tonu Patrick mógł wyczuć z zachowania Mervi tłumiony smutek - Chodzi o tą rzecz... - położyła dłoń na starym elektroprzekaźniku - Prezent z dobroci serca względem Wirtualnych. Nie bardzo w to wierzę, ale w danym momencie nie mam konkretnego powodu. Z drugiej strony pytałeś o nową rzecz... ta jest najnowsza. Muszę... upewnić się czy nie kryje się za nią coś więcej, o czym na pierwszy rzut oka nie wiesz. - uśmiechnęła się niemrawo - Ja bym zajęcia się sprawą przeszłości tej rzeczy. Ty znasz się na duchach, prawda? Pytałeś o nie wcześniej…
- Aż tak bardzo to się nie znam na duchach, po prostu wiem jak je rozwalać. Znam odpowiednie sztuczki. Nie czuję się autorytetem w kwestii duchów.- stwierdził ciepłym tonem Healy lekko sfrustrowany tą sytuacją i zachowaniem Mervi, która wydawała się sama nie wiedzieć czego chce. - Dlatego wczoraj tak liczyłem na pomoc Walerii.
- Chcę tylko dowiedzieć się czy jakiś duch był związany z tym przedmiotem lub coś w tym stylu. Może też odnajdziesz ślady innej magyi? Nic więcej. - odparła dziewczyna.
- Zrobię co będę w stanie, niczego więcej nie mogę obiecać. Warto by jednak uzyskać drugą opinię. Może u Klausa?- zadumał się Patrick drapiąc po karku.
- Może. - odparła Mervi bez przekonania - Jeżeli znajdziesz coś, będę miała większą pewność czego szukać... albo kogo. W sumie... Nawet jeżeli nic nie znajdziesz to będzie to jakaś informacja. - wzruszyła ramionami.
- Nie martw się. Na pewno z czasem wszystko odkryjesz. Nie ma się co spinać… nie ma pośpiechu.- próbował ją pocieszyć Irlandczyk.

- Mogłabym oczywiście porozmawiać znowu z Jonathanem, przyjąć jego ofertę poznania powodu mojego ataku na ciebie i mikrofalówkę... - oparła się plecami o biurko - Zaoferował, że zbada moją pamięć... Z tamtego okresu. Odmówiłam. - spojrzała poważnie na Patricka - Może i właśnie wtedy odkryłabym co trzeba, ale... Nie chcę, aby hermetyk grzebał mi w pamięci, rozkładał przeszłe wydarzenie na części pierwsze, pewnie też zamknął je dla siebie w jakieś buteleczce. Potrzebuję wiedzieć. Znać. Odkryć prawdę, ale... Nie zaufam. Dlatego robię to na okrętkę.
- Nie ufasz z jakiegoś konkretnego powodu, czy tak… ogólnie?- odparł rozumiejąc jej rozterki Healy. Sam choć nieco władał domeną Umysłu, wolałby żeby inny sojuszniczy mag nie zaglądał mu do czaszki.
- Nie ufam, bo przekonałam się o jednej prawdzie. - skrzywiła się - Nikt nie weźmie technomanty serio i nie posłucha, a żeby cokolwiek osiągnąć nie możesz nikomu powiedzieć prawdy, tylko jak nie wiedzą co robią macie szanse na sukces. - parsknęła.
- Sukces? Co to ? - zapytał żartobliwie Patrick.- Ja nie uprawiam magyi dla jakichś sukcesów i uznania przez innych magów więc mi to nie przeszkadza. A co dla ciebie jest sukcesem?
Mervi spojrzała na Patricka chłodno.
- Zdobycie informacji, których wydobycie przysłuży się większej grupie? Czy nawet pójście na ryzykowną akcję z nadzieją na wywalczenie nią lepszego wyniku? - pokręciła głową - Ty też nie rozumiesz, co? Nie poszedłbyś nigdy za moim przeczuciem?
- Poszedłbym… jak w ogień. Poszedłem w wieży.- przypomniał jej Patrick i pogłaskał czule po włosach. - Ja tu nie jestem od planowania akcji. Ty jesteś... ty masz komputery i pajęczynę. Idealny z ciebie materiał na koordynatorkę oddziału.

- Na razie ani nie umiem sobie darować przeliczenia się w Wieży, ani nie mogę znieść braku informacji, które dałyby mi obraz tej niezrozumiałej sytuacji, w której się taplam! - przetarła oczy - Dlatego chcę teraz, nie później, abyś mi swoimi umiejętnościami dał kilka odpowiedzi... Chociażby czy nie robi sobie ktoś ze mnie zabawki.
- Myślę o latającym helikopterku zasilanym kwintesencją i wysyłającym ci jej pomiary. Jeśli nadamy mu prostą SI mającą podążać tam gdzie jest “paliwo”, to mamy latające perpetum mobile wyznaczające ruchy Kwintesencji w mieście. Bo tu wszystko z pewnością wokół niej się kręci.- wspomnienie o zabawce wywołało nagły przebłysk geniuszu który wymagał wyartykułowania.
- Przepraszam tak… czasem… przychodzi nagłe olśnienie. Wybacz że wątek ci przerwałem.- dodał pokornie.
- Po prostu sprawdź ten elektroprzekaźnik, proszę. - westchnęła.
- Dobrze. - mruknął potulnie Patrick i zaczął budować elektrogle. Do zwykłych okularów dokręcał tłoki, mierniki, zwojnice i kryształki składając gogle widzenia wszystkiego.
Założył je w końcu na nos wyglądając zabawnie, zagwizdał pod nosem i przyjrzał się artefaktowi Mervi.

Niestety, pośpiesznie złożone gogle nie mogły się równać z już posiadanymi przez Patricka goglami. Samoróbka generowała nieprzyzwoicie dużo szumów, a efekt zoomu działał dość kulawo ze względu na brak stabilizacji. Irlandczyk dojrzał silne wiązania eteru w przedmiocie, charakterystyczne dla rzeczy ważnych, historycznych lub po prostu będących związanych z magyą lub nawet magią. Duch przedmiotu spał silnie i głęboko lecz był bardzo rozbudowany, niemal wylewał się ze wzorca materii cewki. Cewkę otaczały rozedrgane barwy emocji, niestety irlandczyk miał problem ze skalibrowaniem kolorów w goglach.
- Duch przedmiotu jest mocno uśpiony. Obcych uwiązanych zjaw nie widzę. To ważny i powiązany z magyią historyczny artefakt i trochę… emocji jest z nim powiązanych. - odpowiedział Patrick i uśmiechnął się pocieszająco.- Żaden zły duch z tego nie wyskoczy.
Adeptka spojrzała na elektroprzekaźnik, czując jak żołądek jej się wykręca. To co mówiła Hannah... było prawdą...?
- Dzięki - odparła - Pomogłeś mi... Dziękuję jeszcze raz. - ponownie spojrzała na część urządzenia. Jeżeli to nie ono stało za niezrozumiałymi czynami Mervi... to co?
- Nie tak bardzo jak chciałbym. - westchnął Healy drapiąc się po głowie. - Może później wymyślę jakiś lepszy sposób, ale obecnie nic nie przychodzi mi do głowy.
- Dziękuję i tak... - zwróciła wzrok na Patricka - Mam nadzieję, że dasz radę dojechać i dokończyć poprawki samochodu.
- Może powinienem też zajrzeć do lekarza i załatwić sobie jakieś usztywnienie na kolano.- zamruczał do siebie Healy i rzekł z uśmiechem do Mervi.- Jakbyś coś potrzebowała, albo jakiś kłopot miała to daj znać… pomogę.
- Jasne... Będę pamiętać. - uśmiechnęła się dość blado - Naprawdę nie miej mi za złe tego nocnego ataku.
- To nie twoja wina Mervi.- odparł ciepło Patrick i bezczelnie wyciągnął dłoń w jej kierunku. Pogłaskał włosy dłonią… grożąc. - I będę tak robił zawsze gdy zaczniesz się obwiniać.
- Mam nadzieję, że to był ostatni raz z mojej strony... Nie chcę zniszczyć czegoś więcej w moim domu. - ponownie słaby uśmiech pojawił się na jej twarzy - Na razie chcę się spotkać z kilkoma osobami... zrzucili na mnie też dużo roboty... Pełny grafik.
- Powiedzmy, że spróbowałem temu zaradzić. No nie martw się. Będzie dobrze. Masz mnie, masz Klausa… masz resztę naszej ferajny. Poradzimy sobie.- odparł optymistycznie Patrick.
- Tak. Naszą mistyczną gromadkę. Rozpiera mnie szczęście. - odparła sarkastycznie - Szukaj tego lekarza i wracaj do majsterkowania. - machnęła ręką.
- Jeszcze zmienisz zdanie.- Irlandczyk objął dziewczynę i przytulił mocno.
- Nie zapracuj się. - rzekł na pożegnanie i puściwszy ją, pokuśtykał do swojego wozu.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172