Tamara LePaige weszła do biura mecenasa Heegaarda. Sekretarka przywitała ją życzliwym uśmiechem. Zaproponowała kawę. Kobiety wymieniły kilka zdań. Zwykła pogawędka by umilić i skrócić sobie czas oczekiwania. Gdy przyszła jej kolej, spokojnym krokiem wpłynęła wręcz do gabinetu. Dała również czas prawnikowi na kurtuazję. A gdy zapytał o powód wizyty położyła przed nim zdjęcia Carla Brodericka.
- Jak pan wytłumaczy działanie pańskiego pracownika na szkodę pańskiej klientki?
Tęgi mężczyzna z początku nie odpowiedział, nie dając się zepchnąć do defensywy. Spokojnie wziął w ręce zdjęcia i przejrzał je uważnie i po kolei.
- A jaka to szkoda jest tutaj utrwalona? - zapytał w końcu.
- Kontakt z Jeffersonami. - Odparła równie spokojnie.
- W jakim celu?
- Czyżby pan wysłał pana Brodericka do nich?
- Może tak, może nie. Może to rutynowe czynności? O co pani oskarża mojego asystenta?
- Już mówiłam. O działanie na szkodę pani Popow.
- Jaką? Musi pani podać jakieś konkrety.
- Jeffersonowie mają dziecko pani Popow. Dziwnym zbiegiem okoliczności Broderick pojechał się z nimi spotkać tuż po tym jak go wypytywałam o rodzinę, która dostała dziecko.Taki niby chory poważnie, a jednak pojechał do tych ludzi. - Ostatnie zdanie było bardziej uszczypliwe.
- I jeżeli miałbym coś z tych zdjęć wyczytać, to chyba nie skończyło się to dla niego najlepiej. A spotykanie się z kimkolwiek nie jest przecież zbrodnią - Heegaard zupełnie zignorował informację o adopcyjnych rodzicach, nie reagując na nią w żaden sposób.
- Obiecał pan pani Popow zająć się sprawą jej dziecka. Oboje wiemy, kto je adoptował. Czy może mam powtórzyć nazwisko?
- Obiecałem, że zrobię wszystko w granicach prawa. I poinformowałem jasno panią Popow, że z prawnego punktu widzenia nic zrobić nie mogę. Adopcja nastąpiła, w dodatku zgodnie z regulacjami. Jedyną możliwością, a i tak wątpliwą, cofnięcia owej adopcji byłaby rażąca krzywda dziecka. Czy wzięła pani pod uwagę, że mój asystent mógł próbować zdobyć dowody na taką krzywdę? - prawnik pozostawał opanowany.
- Niby czemu miałby to robić?
- Więc niby co tam robił, pani Le Paige? Czy sama jego obecność w tamtym miejscu w jakiś sposób zmienia sytuację pani Popow?
- Też chciałabym wiedzieć co pański chory pracownik tam robił.
- Zatem nie wie pani, co tam robił, ale nie przeszkadza to pani bezpodstawnie go oskarżać? Obawiam się, że to jest już pomówienie, a z czymś takim lepiej uważać. Ponadto ani ja, ani pan Broderick nie prowadzimy żadnej sprawy dla pani Popow i nie wiążą nas żadne stosunki prawnik-klient. Czy wiążą nas jakieś stosunki z państwem Jeffersonów, to już tajemnica służbowa - rozgadał się, ale nagle przerwał, ułożył się wygodniej w fotelu i zmienił ton. - Obiecałem, że ponownie rozpatrzę sprawę adopcji, jeżeli dostarczy pani jakieś dowody na to, że dziecku dzieje się krzywda. Śledzenie mojego asystenta nie przyniosło takich dowodów - wskazał na zdjęcia - a jedynie może zepsuć nasze wzajemne relacje. Ja bym tego nie chciał i mam nadzieję, że pani myśli podobnie.
- Już sam fakt, że dziecko zostało oddane rodzinie mieszkającej w Skarbcu Neptuna jest krzywdą wyrządzoną temu dziecku. No chyba, że tak należy rozumieć zapis mówiący o zapewnieniu dziewczynce dobrej przyszłości, nie uważa pan?
- Mieszkającej i zarządzającej jednym z portów, a to odpowiedzialna i lukratywna posada - wyjawił.
- I mieszkają tam oczywiście najznamienitsi przedstawiciele naszego miasta? - Dodała z przekąsem.
- Może bardzo lubią ryby? Są przecież zdrowe -szybko jednak zmienił ton z ironicznego na przyjazny. - Niech będzie znana moja dobra wola. Przyjmijmy, hipotetycznie, że dziewczynka nie dorasta we wspaniałym pałacu. Rady to specjalnie nie obejdzie. To najwyżej jedna z poszlak w całej poszlakowej rozprawie. Potrzeba więcej argumentów. A to nie jest żaden as z rękawa. Najwyżej jakaś szóstka karo.
- Zarząd Sierocińca Małej Siostry powinno to już obejść?- Ona również zmieniła swój ton. Na nieco zatroskany - W końcu ich plakaty sugerują tym wszystkim biednym kobietom, że ich córki będą dorastały we wspaniałym pałacu. Choć czasem okazuje się, że nie do końca.
- Jak by ich obchodziło, to nie zgodziliby się na adopcję - stwierdził cynicznie. - Majętna rodzina to plus.
- Cóż zatem byłoby powodem do rozwiązania umowy? - Tamara zapytała w końcu wprost.
- Trudno jednoznacznie powiedzieć, bo nie znam takiego precedensu. Przemoc w rodzinie wydaje się być bezpiecznym założeniem. Brak dostępu do edukacji, ale z racji wieku dziecka na ten argument jest za wcześnie. Złe warunki mieszkaniowe, ale pod tym pojęciem trzeba rozumieć raczej spanie na podłodze niż nie spanie na stosie aksamitnych poduszek - zaproponował.
- I sama umowa między kobietą a sierocińcem też niewiele pomoże? - Upewniła się.
- To… dyskusyjne - oględnie stwierdził Heegaard. - Zapisy dokumentów, które podpisała pani Popow były legislacyjnie okrągłe i wiele rzeczy może się po nich zsunąć. Ale opinia publiczna robi swoje. Więc powiem wprost. Jeśli zbierze pani wystarczająco dużo poszlak, z których można narobić smrodu, to Fontaine będzie wolał go uniknąć. To co pani ma, to na razie, w najgorszym wypadku, tanie perfumy - prawnik sprawiał wrażenie, jakby naprawdę chciał pomóc, ale może nie do tego stopnia by się rzucać do ciężkiej roboty.
- Warto było spróbować tego łatwiejszego rozwiązania. - Tamara uśmiechnęła się lekko do swojego rozmówcy. - Niestety pański pracownik bardzo skomplikował tę sprawę.
- Może tak, może nie - odpowiedział sentencjonalnie. - Ale i tak sobie pani poradzi.
- Tak.- Odparła lakonicznie wstając. Wyciągnęła rękę na pożegnanie. - Prosze koniecznie odwiedzić mnie w galerii. Mamy coś co spodoba się panu.
- Nie omieszkam, nie omieszkam - zapewnił z uśmiechem. |