| Przedzierali się przez ciemny las, przy słabym świetle księżyca. Tętent kilku koni po równym trakcie i głośne nawoływania wywołały chwilową ostrożność, ale i wzbudziły nadzieję. Równy trakt w końcu zabębnił im pod stopami, kiedy druidka w końcu połapała się w terenie i wyprowadziła awanturników na szeroki trakt, prowadzący na południe. Konnych nigdzie nie było widać, bo zniknęli zanim awanturnicy w ogóle dotarli do szlaku, jednak wyraźne ślady końskich kopyt podpowiedziały druidce, że konni podążyli na północ, najpewniej w stronę zrujnowanej wsi, którą napotkali wcześniej.
Z boku traktu, bezczelnie, niczym narzędzie mordu na miejscu zbrodni leżał sobie kamień milowy, z oznaczeniem milowym i traladarańską runą oznaczającą kierunek. Calvinum leżało już tylko kilka godzin spaceru i awanturnicy ruszyli na południe, ufając, że żadne niespodzianki nie będą ich trapić po drodze.
Jednak świtało już, i wszelki nocny zwierz lub wróg wracał najpewniej do swojego leża, i nie w głowie byłoby poranne polowanie na ofiary, które powoli czuły się coraz bardziej bezpieczne. Słońce stało już całkiem wysoko kiedy zobaczyli mury miasta i wysokie wieże, wystające zza okolicznych krzewów i nielicznych już drzew.
Wyszli z lasu na podgrodzie, ciesząc oczy cywilizacją. Ogromny mur odgradzał całe miasto od ciekawskiego widoku podróżników, służąc za ochronę przed wszelkim plugastwem ciągnącym z gór. Uzasadnione, jak stwierdzili awanturnicy obawy musiały rodzić odpowiednio duże i skuteczne działanie, co objawiało się konstrukcją masywnego muru.
Miasto było duże. Dla Keeka niespecjalnie jednak duże. Korunglain, w którym spędził sporą część życia było znacznie większe, a mury miało o wiele wyższe niż to, które w tej chwili widział. Od razu jednak wiedział, że miasto często musiało być poddawane srogim terminom, skoro władca zadbał o odpowiednią ochronę. Elfy nie były przyzwyczajone do tak wielkich skupisk ludzi. Ich niewielkie wioski i enklawy były raczej niewielkie, podobne do ludzkich wsi bardziej niż miast, a ich główną ochroną były pułapki, las i broń wojowników mieszkających w osadach, nie ogromne, widoczne z daleka mury.
Alladien również rzadko miała okazję widzieć duże miasta. Stepy Ethengaru to był raj dla koczowniczych ludów, nienawykłych do zakładania wielkich miast, a raczej przejściowych obozów, które przenosiły się wraz z dostępnością pożywienia.
Stali jednak na trakcie, z którego bliżej było jednak do niewielkiej osady pod samymi murami miasta, najpewniej niewielkiego przysiółka, zapewniającego miastu dopływ świeżych ryb. Liczne maszty przycumowanych na nabrzeżach i pomostach łodzi mogły świadczyć zarówno o zasobności miasta, jak i o jego biedocie i poleganiu na rybach, tradycyjnie posiłku ubogich.
Pod widocznym w oddali, przyklejonym do muru, z przerzuconym nad niewielką fosą warownym moście dostrzec można było wydzieloną ostrokołem część, do której zdążały liczne wozy karawan kupieckich, chłopów wiozących swój urobek z pól, jak również korowód wszelkiej maści luźnego hultajstwa. Bramy były pilnowane przez strażników noszących kolczugi i spiczaste hełmy. Długie włócznie i tarcze skutecznie odstraszały natrętów.
Trakt prowadził wzdłuż rzeki, którą płynęły obecnie dwie obszerne barki, wyładowane po brzegi ludźmi i towarami. Gwar głosów dochodzący z rzeki świadczył, że też zostaliście zauważeni i komentowano wasz wygląd.
Patrol konny, który zbliżał się od miasta pędził dokładnie w waszym kierunku i po chwili tuzin konnych otaczał was zgrabnym kołem. Jeźdźcy czujnie obserwowali was z pod okapów hełmów. Wojownik w pełnej zbroi płytowej, sądząc z wyglądu rycerz, podniósł rzeszot swojego hełmu. Jego młoda, acz już pobliźniona twarz była surowa i poważna, a niebieskie oczy spojrzały na was groźnie.
- W imieniu barona Desmonda Calvinna II zapytuję, kim jesteście i czego tu szukacie? - Włócznie jeźdźców połyskiwały groźnie w przedpołudniowym słońcu.
- Podróżnymi - odpowiedział Daivyn. - Prócz tej dwójki dzieci - pokazał na Marikę i Dymitru. - Są, a raczej byli, z Piata Negra. Wyciągnęłiśmy je z łap niedźwieżuków. Podobno mają w Calvinum rodzinę.
- Także jak ujął kolega… - wtrąciła się elfka. - Chcemy tylko oddać dzieci w bezpieczne ręce rodziny.*
- Powtórzę pytanie, choć jako elf nie powinieneś chyba mieć problemów ze słuchem, prawda? - odparł butnie rycerz - Kim jesteście, i czego tu szukacie? Mam prawo i obowiązek znać wasze miano, cel podróży i skąd przybywacie, gdyż jest to w moim interesie i pana tych ziem. Jeśli nie usłyszę odpowiedzi szybko, uznam was za wrogów barona - rycerz zniżył głos niebezpiecznie. Awanturnicy wyczuli w jego tonie groźbę.
- Nazywam się Aurora Asvych. - odparła elfka. - Ten tutaj elf to Daivyn, ta wysoka blondynka zwie się Alladien, a nasz mały łuskowany przyjaciel to profesor Keek. - dodała. - I jak już mówiłam, chcemy odprowadzić te dzieci do ich rodziny.
Rycerz popatrzył na dzieciaki.
- To prawda? - zapytał chłopaka.
- Tak, Panie. Schwytały nas gobliny w pobliżu wioski, tak jak mówiła Pani Aurora. W Calvinum mamy nadzieję zostać oddani naszej ciotce - chłopak nawet nie podniósł wzroku, który wbijał w gościniec. Widać było, że drżał ze strachu.
- No... nie można było tak od razu? - Rycerz zwrócił się do Daivyna. - Uciekinierzy z Riflian? Kupcy? Słowo podróżnik to bardzo częsta wymówka wszelkiej maści łotrów, przybywających tu ostatnio. Małe dzieci też znikają z ulic. - Niebieskie oczy patrzyły zimno na elfy, aasimarkę i kobolda.
- Śmiesz podejrzewać kapłankę wielkiego Ixioma o bycie jakimś pospolitym łotrem, chcącym wkraść się do miasta? Cóż za bezczelność z pańskiej strony! - rzekła oburzona aasimarka. - Może jeszcze zbombardowaliśmy ich wioskę trebuszami? - dodała, zamaszystym gestem pokazując na dzieci.
Rycerz popatrzył ciekawie na kobietę.
- Mamy powód sprawdzania wszystkich. Doszły nas słuchy, że w okolicy działa jakaś organizacja kupująca i sprzedająca niewolników. To jest zakazane w Traladarze. Dobrze wiedzieć, że nimi nie jesteście. Bo nie jesteście? - upewnił się jeszcze i nawet się uśmiechnął. Widać było, że albo go to rozbawiło, albo z jakichś innych powodów nie ukarał kapłanki za tak bezpośrednią wypowiedź.
- Ja osobiście szukam swojego miejsca, po tym jak moja wioska została doszczętnie zniszczona, moich obecnych towarzyszy spotkałam całkowicie przez przypadek, ale mogę ręczyć za siebie i za nich, że nie sprawimy żadnych problemów - odpowiedziała druidka.
- Trzymam za słowo. - Rycerz wskazał na waszą broń. - W obozie trzymajcie je w pochwie. Za rozbój grożą surowe kary. Czarostwo jest karane. Nie lubimy tu zaklęć latających i krzywdzących innych ludzi. Poza tym...witamy w Calvinum. - Rycerz uśmiechnął się do elfki i zaczął zawracać konia w stronę podgrodzia, otoczonego ostrokołem.
- Czy wiecie już, że Piata Negra opustoszała? - spytał Daivyn. - I że wioska została zaatakowana zapewne za pomocę trebuszy?
Rycerz wstrzymał konia.
- Wiele wiosek opustoszało i zostało zaatakowanych. Mamy tu najazd goblinów i nie jest to jakiś łupieżczy rajd. Wielu z pobliskich wiosek znajduje schronienie na podgrodziu, wy też tam traficie. - Rycerz powiedział to tonem wyrażającym pełne przekonania.
- Na kogo możemy się powołać przy przechodzeniu przez bramę? - Daivyn zadał kolejne pytanie. - Czy też po raz kolejny będziemy odpowiadać na pytania?
- Do miasta nie wejdziecie. A na podgrodzie was wpuszczą. O ile wasza broń będzie schowana - wzruszył ramionami rycerz. - Strażnicy już nas widzą - uśmiechnął się - jeśli zaczniemy was bić, to nie wpuszczą. Jeśli was puścimy, to was wpuszczą. Proste, prawda?
- Bardzo proste. - Daivyn skinął głową.
Gdy rycerz i jego świta oddalili się poza zasięg głosu, elf dodał, niezbyt zresztą głośno:
- Jakoś on się przedstawić nie raczył.
- Pewnie uznał, że nie jest to konieczne. Swoją drogą jakoś nie zależy mi na zaśmiecaniu swej pamięci jego tożsamością - odparła Aurora.
- Aż mnie ciarki przeszły - powiedział Keek zaraz po głośnym przełknięciu śliny - Bałem się, że nie będą tak tolerancyjni - dodał, mając na myśli swoje “smocze” pochodzenie.
- Na szczęście nie jesteś goblinem czy niedźwieżukiem - odpowiedział Daivyn. - Wtedy wszyscy trafilibyśmy do lochu. Bez względu na nasze dobre intencje, poparcie Alladien czy świadectwo Mariki i Dymitru.
Do bramy dotarli nie niepokojeni już przez nikogo, strażnicy również nie wykazywali chęci, by ich zatrzymać. Widocznie faktycznie śledzili poczynania anonimowego dowódcy patrolu.
- Dzień dobry. - Daivyn zatrzymał się na moment. - Możecie mi powiedzieć, kim jest ten rycerz, który z nami rozmawiał przed chwilą, na trakcie?
Strażnik zaśmiał się.
- Jeśli się nie przedstawił, widocznie nie musiał. - Spod kapalinu spojrzały na elfa chłodne, niebieskie oczy. - Jam jest Thaius Cosades, dziesiętnik. Jeśli Cię to interesuje - powiedział cicho - pewnie już powiedziano wam wszystko, co powinniście wiedzieć, więc nie zatrzymuję was. Na pewno macie mnóstwo spraw do załatwienia w Calvinum - machnął ręką zapraszająco - no, chyba, że macie coś do oclenia?
- Dziękuję, dziesiętniku. - Elf uprzejmie skinął głową, nie dzieląc się rozważaniami na temat głupich sekretów. - Daivyn - przedstawił się. - Na wypadek, gdybyś kiedyś potrzebował cywilnej pomocy. Do zobaczenia.
Razem z pozostałymi wkroczył na teren podgrodzia. |