Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2018, 20:46   #44
MatrixTheGreat
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Przedzierali się przez ciemny las, przy słabym świetle księżyca. Tętent kilku koni po równym trakcie i głośne nawoływania wywołały chwilową ostrożność, ale i wzbudziły nadzieję. Równy trakt w końcu zabębnił im pod stopami, kiedy druidka w końcu połapała się w terenie i wyprowadziła awanturników na szeroki trakt, prowadzący na południe. Konnych nigdzie nie było widać, bo zniknęli zanim awanturnicy w ogóle dotarli do szlaku, jednak wyraźne ślady końskich kopyt podpowiedziały druidce, że konni podążyli na północ, najpewniej w stronę zrujnowanej wsi, którą napotkali wcześniej.
Z boku traktu, bezczelnie, niczym narzędzie mordu na miejscu zbrodni leżał sobie kamień milowy, z oznaczeniem milowym i traladarańską runą oznaczającą kierunek. Calvinum leżało już tylko kilka godzin spaceru i awanturnicy ruszyli na południe, ufając, że żadne niespodzianki nie będą ich trapić po drodze.
Jednak świtało już, i wszelki nocny zwierz lub wróg wracał najpewniej do swojego leża, i nie w głowie byłoby poranne polowanie na ofiary, które powoli czuły się coraz bardziej bezpieczne. Słońce stało już całkiem wysoko kiedy zobaczyli mury miasta i wysokie wieże, wystające zza okolicznych krzewów i nielicznych już drzew.
Wyszli z lasu na podgrodzie, ciesząc oczy cywilizacją. Ogromny mur odgradzał całe miasto od ciekawskiego widoku podróżników, służąc za ochronę przed wszelkim plugastwem ciągnącym z gór. Uzasadnione, jak stwierdzili awanturnicy obawy musiały rodzić odpowiednio duże i skuteczne działanie, co objawiało się konstrukcją masywnego muru.


Miasto było duże. Dla Keeka niespecjalnie jednak duże. Korunglain, w którym spędził sporą część życia było znacznie większe, a mury miało o wiele wyższe niż to, które w tej chwili widział. Od razu jednak wiedział, że miasto często musiało być poddawane srogim terminom, skoro władca zadbał o odpowiednią ochronę. Elfy nie były przyzwyczajone do tak wielkich skupisk ludzi. Ich niewielkie wioski i enklawy były raczej niewielkie, podobne do ludzkich wsi bardziej niż miast, a ich główną ochroną były pułapki, las i broń wojowników mieszkających w osadach, nie ogromne, widoczne z daleka mury.
Alladien również rzadko miała okazję widzieć duże miasta. Stepy Ethengaru to był raj dla koczowniczych ludów, nienawykłych do zakładania wielkich miast, a raczej przejściowych obozów, które przenosiły się wraz z dostępnością pożywienia.

Stali jednak na trakcie, z którego bliżej było jednak do niewielkiej osady pod samymi murami miasta, najpewniej niewielkiego przysiółka, zapewniającego miastu dopływ świeżych ryb. Liczne maszty przycumowanych na nabrzeżach i pomostach łodzi mogły świadczyć zarówno o zasobności miasta, jak i o jego biedocie i poleganiu na rybach, tradycyjnie posiłku ubogich.


Pod widocznym w oddali, przyklejonym do muru, z przerzuconym nad niewielką fosą warownym moście dostrzec można było wydzieloną ostrokołem część, do której zdążały liczne wozy karawan kupieckich, chłopów wiozących swój urobek z pól, jak również korowód wszelkiej maści luźnego hultajstwa. Bramy były pilnowane przez strażników noszących kolczugi i spiczaste hełmy. Długie włócznie i tarcze skutecznie odstraszały natrętów.
Trakt prowadził wzdłuż rzeki, którą płynęły obecnie dwie obszerne barki, wyładowane po brzegi ludźmi i towarami. Gwar głosów dochodzący z rzeki świadczył, że też zostaliście zauważeni i komentowano wasz wygląd.

Patrol konny, który zbliżał się od miasta pędził dokładnie w waszym kierunku i po chwili tuzin konnych otaczał was zgrabnym kołem. Jeźdźcy czujnie obserwowali was z pod okapów hełmów. Wojownik w pełnej zbroi płytowej, sądząc z wyglądu rycerz, podniósł rzeszot swojego hełmu. Jego młoda, acz już pobliźniona twarz była surowa i poważna, a niebieskie oczy spojrzały na was groźnie.
- W imieniu barona Desmonda Calvinna II zapytuję, kim jesteście i czego tu szukacie? - Włócznie jeźdźców połyskiwały groźnie w przedpołudniowym słońcu.
- Podróżnymi - odpowiedział Daivyn. - Prócz tej dwójki dzieci - pokazał na Marikę i Dymitru. - Są, a raczej byli, z Piata Negra. Wyciągnęłiśmy je z łap niedźwieżuków. Podobno mają w Calvinum rodzinę.
- Także jak ujął kolega… - wtrąciła się elfka. - Chcemy tylko oddać dzieci w bezpieczne ręce rodziny.*
- Powtórzę pytanie, choć jako elf nie powinieneś chyba mieć problemów ze słuchem, prawda? - odparł butnie rycerz - Kim jesteście, i czego tu szukacie? Mam prawo i obowiązek znać wasze miano, cel podróży i skąd przybywacie, gdyż jest to w moim interesie i pana tych ziem. Jeśli nie usłyszę odpowiedzi szybko, uznam was za wrogów barona - rycerz zniżył głos niebezpiecznie. Awanturnicy wyczuli w jego tonie groźbę.
- Nazywam się Aurora Asvych. - odparła elfka. - Ten tutaj elf to Daivyn, ta wysoka blondynka zwie się Alladien, a nasz mały łuskowany przyjaciel to profesor Keek. - dodała. - I jak już mówiłam, chcemy odprowadzić te dzieci do ich rodziny.
Rycerz popatrzył na dzieciaki.
- To prawda? - zapytał chłopaka.
- Tak, Panie. Schwytały nas gobliny w pobliżu wioski, tak jak mówiła Pani Aurora. W Calvinum mamy nadzieję zostać oddani naszej ciotce - chłopak nawet nie podniósł wzroku, który wbijał w gościniec. Widać było, że drżał ze strachu.
- No... nie można było tak od razu? - Rycerz zwrócił się do Daivyna. - Uciekinierzy z Riflian? Kupcy? Słowo podróżnik to bardzo częsta wymówka wszelkiej maści łotrów, przybywających tu ostatnio. Małe dzieci też znikają z ulic. - Niebieskie oczy patrzyły zimno na elfy, aasimarkę i kobolda.
- Śmiesz podejrzewać kapłankę wielkiego Ixioma o bycie jakimś pospolitym łotrem, chcącym wkraść się do miasta? Cóż za bezczelność z pańskiej strony! - rzekła oburzona aasimarka. - Może jeszcze zbombardowaliśmy ich wioskę trebuszami? - dodała, zamaszystym gestem pokazując na dzieci.
Rycerz popatrzył ciekawie na kobietę.
- Mamy powód sprawdzania wszystkich. Doszły nas słuchy, że w okolicy działa jakaś organizacja kupująca i sprzedająca niewolników. To jest zakazane w Traladarze. Dobrze wiedzieć, że nimi nie jesteście. Bo nie jesteście? - upewnił się jeszcze i nawet się uśmiechnął. Widać było, że albo go to rozbawiło, albo z jakichś innych powodów nie ukarał kapłanki za tak bezpośrednią wypowiedź.
- Ja osobiście szukam swojego miejsca, po tym jak moja wioska została doszczętnie zniszczona, moich obecnych towarzyszy spotkałam całkowicie przez przypadek, ale mogę ręczyć za siebie i za nich, że nie sprawimy żadnych problemów - odpowiedziała druidka.
- Trzymam za słowo. - Rycerz wskazał na waszą broń. - W obozie trzymajcie je w pochwie. Za rozbój grożą surowe kary. Czarostwo jest karane. Nie lubimy tu zaklęć latających i krzywdzących innych ludzi. Poza tym...witamy w Calvinum. - Rycerz uśmiechnął się do elfki i zaczął zawracać konia w stronę podgrodzia, otoczonego ostrokołem.
- Czy wiecie już, że Piata Negra opustoszała? - spytał Daivyn. - I że wioska została zaatakowana zapewne za pomocę trebuszy?
Rycerz wstrzymał konia.
- Wiele wiosek opustoszało i zostało zaatakowanych. Mamy tu najazd goblinów i nie jest to jakiś łupieżczy rajd. Wielu z pobliskich wiosek znajduje schronienie na podgrodziu, wy też tam traficie. - Rycerz powiedział to tonem wyrażającym pełne przekonania.
- Na kogo możemy się powołać przy przechodzeniu przez bramę? - Daivyn zadał kolejne pytanie. - Czy też po raz kolejny będziemy odpowiadać na pytania?
- Do miasta nie wejdziecie. A na podgrodzie was wpuszczą. O ile wasza broń będzie schowana - wzruszył ramionami rycerz. - Strażnicy już nas widzą - uśmiechnął się - jeśli zaczniemy was bić, to nie wpuszczą. Jeśli was puścimy, to was wpuszczą. Proste, prawda?
- Bardzo proste. - Daivyn skinął głową.
Gdy rycerz i jego świta oddalili się poza zasięg głosu, elf dodał, niezbyt zresztą głośno:
- Jakoś on się przedstawić nie raczył.
- Pewnie uznał, że nie jest to konieczne. Swoją drogą jakoś nie zależy mi na zaśmiecaniu swej pamięci jego tożsamością - odparła Aurora.
- Aż mnie ciarki przeszły - powiedział Keek zaraz po głośnym przełknięciu śliny - Bałem się, że nie będą tak tolerancyjni - dodał, mając na myśli swoje “smocze” pochodzenie.
- Na szczęście nie jesteś goblinem czy niedźwieżukiem - odpowiedział Daivyn. - Wtedy wszyscy trafilibyśmy do lochu. Bez względu na nasze dobre intencje, poparcie Alladien czy świadectwo Mariki i Dymitru.

Do bramy dotarli nie niepokojeni już przez nikogo, strażnicy również nie wykazywali chęci, by ich zatrzymać. Widocznie faktycznie śledzili poczynania anonimowego dowódcy patrolu.
- Dzień dobry. - Daivyn zatrzymał się na moment. - Możecie mi powiedzieć, kim jest ten rycerz, który z nami rozmawiał przed chwilą, na trakcie?
Strażnik zaśmiał się.
- Jeśli się nie przedstawił, widocznie nie musiał. - Spod kapalinu spojrzały na elfa chłodne, niebieskie oczy. - Jam jest Thaius Cosades, dziesiętnik. Jeśli Cię to interesuje - powiedział cicho - pewnie już powiedziano wam wszystko, co powinniście wiedzieć, więc nie zatrzymuję was. Na pewno macie mnóstwo spraw do załatwienia w Calvinum - machnął ręką zapraszająco - no, chyba, że macie coś do oclenia?
- Dziękuję, dziesiętniku. - Elf uprzejmie skinął głową, nie dzieląc się rozważaniami na temat głupich sekretów. - Daivyn - przedstawił się. - Na wypadek, gdybyś kiedyś potrzebował cywilnej pomocy. Do zobaczenia.
Razem z pozostałymi wkroczył na teren podgrodzia.
 
MatrixTheGreat jest offline