Eivor prowadziła od jakiegoś czasu bardzo ustabilizowane, ktoś mógłby nawet powiedzieć, że spokojne życie. Podróżując z miejsca na miejsce, wynajmując się do coraz to nowych miejsc i osób, nie zostawała nigdzie na dłużej. Człowiek drogi, najemnik, którego życie ciągle było zagrożone. I pomimo tego, zwykle nie płacono mu tak dobrze jak by się chciało. Większość kupców robiła wszystko, aby sumy wypłacane ochronie nie nadwyrężyły ich sakiewek. A większość podróży bardzo szybko stawała się straszliwie nudna. Takie życie wybrała, nie wypadało narzekać zbyt głośno. Ale oprócz zbyt wolno rosnącego dorobku - którego zdecydowaną większość musiała przeznaczać na ekwipunek pomagający przeżyć - takie życie wypalało. Ta żyłka, pragnienie zwiedzania świata i jego ciekawość, nie była zaspokajana kiedy musiała robić to co jej powiedziano, nie oddalając się od szlaków i kupieckich wozów. Czuła, że jej osobisty rozwój zatrzymał się jakiś czas temu.
Podobnie było i tym razem. Podróż na ziemie rodu Wulf z karawaną niejakiego
Gustafo, kupca egzotycznymi towarami, odbyła się bez większych problemów. Raz tylko pojawiły się gobliny, przepędzone przez samego właściciela, który użył zwoju z jakimś potężnym zaklęciem. Vos zdążyła wtedy wyciągnąć miecz, podobnie jak drugi z ochroniarzy tej jednowozowej "karawany". Powrót do Smoczych Wodospadów przebiegał równie spokojnie, choć w większym gronie. Dołączyli bowiem do karawany
Letusa Wiffera, którego dobytek stanowiło aż pięć wozów i dwie kilkuosobowe kompanie chroniące go - i to nie wliczając woźniców. Tamci jednak nie integrowali się szczególnie, a jej kompan z ochrony jednocześnie powoził i ta milcząca fucha wydawała się mu bardzo odpowiadać, bo też nie gadał. W przeciwieństwie do Gustafo, któremu usta się nie zamykały.
- I wtjedy wjechaliśmy do Cojmyru, gonjeni przez… - kontynuował właśnie kolejną ze swoich niezliczonych opowieści, zaciągając straszliwie trudnym do określenia akcentem, kiedy świat nad karawaną został rozerwany na pół. Nad głowami zaskoczonych ludzi i nieludzi rozbłysła jadowita zieleń długiej szczeliny, za której falującą powierzchnią znajdowały się nieokreślone kształty. Zanim ktoś przedsięwziął jakieś kroki, wyleciał przez nią kamień, a jakaś potężna magiczna moc zaczęła zasysać wszystko, łącznie z wozami. Kakofonia krzyków, kwików i trzasków pochwyciła również i Eivor, pochłaniana przez nieznaną siłę.
Najemniczce na chwilę zakręciło się w głowie, a potem wypadła w nieznanym miejscu, spadając na ułamane koło jednego z wozów, odbijając się od niego boleśnie i spadając na leżącego już na ziemi kupca. Wyglądało na to, że impetem pozbawiła go przy okazji przytomności. Nie miała pojęcia gdzie się znalazła, oprócz faktu, że były to góry.
I że po tej stronie czekała na nich jakaś dziwaczna grupa z rycerzem w wyjątkowo lśniącej zbroi na czele.
Grupa równie zaskoczona i zszokowana jak ci, którzy zostali wessani do szczeliny.
***
Rozległ się dźwięk gromu, niczym przy burzy bez deszczu i na krótki moment cała ta kakofonia zamilkła. Portal zamknął się równie niespodziewanie jak się pojawił, a kamień potoczył się jeszcze pod nogi Elvina i tam zatrzymał na dobre. Żadnych nóg i innych niespotykanych rzeczy nie było na nim widać. Ot, głaz.
Za to całe to nieszczęście, które spowodował, zaraz wróciło do życia. Ktoś krzyczał z bólu z nogą przygniecioną przez wóz, konie kwiczały - dwa z nich uciekały w popłochu w dwie różne strony. Kilka osób wyraźnie straciła przytomność, albo nawet życie pod wozami, towarami i zwierzętami. Nikt nie wyszedł z tej sytuacji bez szwanku, oprócz oczywiście grupy czekającej po tej bezpiecznej stronie i teraz patrzącej na to pandemonium.
Większość twarzy była im już znana. Był tu trzymający się za bezwładną rękę, siedzący na ziemi Letus. Była grupa Akermusa, z nim samym na czele, teraz zbierająca się w kupę. To ich czarodziej tak wrzeszczał, przygnieciony przez jeden z wozów. Widzieli też Hesherę, z trudem poruszającą się pod wierzgającym wierzchowcem, którego nogi Girlaen od razu sklasyfikowała jako połamane i jej ludzi w niewiele lepszym stanie. Oprócz nich przybył tylko jeden wóz i zdaje się, że trzy ludzkie, nieznajome twarze.