Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2018, 19:23   #298
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Eloiza wciąż była w szoku, kiedy otrzymała dokumenty. Szkliste oczy spojrzały nieprzytomnie na papirus. Dziewczyna machinalnie złożyła go i powoli schowała. Nie mogła jeszcze wiedzieć jaki skarb krył się w tym podarunku. Tymczasem pozostało jej czekać oraz karmić resztkami nadziei, że brat zmieni zdanie.
Drużynowy mówca kontynuował swoją tyradę, zamieniając ją krok po kroku w swoisty ceremoniał. Wciąż pozostało kilka figur, których Jacob nie ustawił jeszcze na szachownicy. Nadszedł zatem czas, aby dokończyć roszadę.
Decyzja szlachcica tylko komplikowała jego zamysły. La Croix w szeregach Black Cross niweczył pozycję, jaką Cooper dla niego wypracował. Badacz zagrał oczywistą, lecz pewną kartą. Ustosunkował się bezpośrednio do honoru szlachcica, choć sam był ostatnią osobą, od której tamten chciał słyszeć morały. W jednym miał jednak oczywistą wręcz rację. Istniało duże prawdopodobieństwo, że podupadająca familia mogła stać się istotnym graczem na globalnej scenie. Aby to osiągnąć, ród potrzebował radcy, który mógł działać jawnie, nie zaś poprzez fasadę sekretnej agentury.
Historyk ponownie zwrócił się do Eliasza. Starr miał świadomość jakie dane o jego osobie mogą istnieć w publicznym obiegu. Wymienienie ich przed rozmówcą sugerowało, że panuje nad sytuacją i pomagało równoważyć pozycję własnych argumentów. Dlatego też, dopiero potem zajął stanowisko wobec współpracy. Perspektywa działania z najlepiej poinformowanymi ludźmi na świecie była życiową szansą, lecz Jacob nie zamierzał jej podejmować kosztem swojej indywidualności. Jego szeroki zasób wiedzy był bezcenną wartością, przyozdobioną jednak w coś, co niektórzy nazywali pychą, a on urokiem osobistym. Black Cross zamierzało wyrugować podobne cechy, co oznaczało, że nawet poznanie tajemnic Yarvis mogło stracić swój czar. Jacob stawiał więc twardo na swoim. Robił to, mając świadomość, że nagięcie woli kogoś takiego jak Eliasz graniczyło z interwencją samego Noasa. [Przeciwstawny Test Obycia]
Stary swoim zwyczajem słuchał historyka uważnie, nie przerywając mu. Gdy Cooper skończył, krzyżowiec tylko pokiwał głową, jakby już od samego początku miał gotową odpowiedź.
- Nie wątpię w twoje możliwości, Jacobie. Udowodniłeś je, choćby przewidując większość faktów, jakie o tobie znalazłem. Muszę jednak odmówić. Nigdy nie pozwoliliśmy na podobne ustępstwa. Tylko bezwzględne trzymanie się naszych zasad pozwoliło organizacji przetrwać tyle lat. To nie jest czas na wewnętrzne transformacje naszych zasad, jak już wspomniałem. Dziś uczyniono wobec was jeden wyjątek. Nie liczcie na więcej. Jesteś w istocie chodzącą encyklopedią, Jacobie. Lecz wciąż brakuje ci takiej wiedzy o niebezpieczeństwie, jaką dysponuję ja. Nawet najtęższe umysły mogą złamać się na podobieństwo zapałki w obliczu zagrożenia. A jeśli ktoś sądzi, że jest gotowy stawić im czoła na swoich warunkach, wtedy popełnia błąd. Dołączysz do naszej organizacji na odwiecznych warunkach lub wcale. I jeszcze jedno. Jeśli sprzeciwisz się naszej polityce i zechcesz poznać sekrety Starego Świata na własną rękę, znajdziemy cię. Aczkolwiek wtedy rozmowa przebiegnie inaczej.
Lurker słuchał tego, lecz ani myślał kontynuować rozmowy z Eliaszem. Arcon powiedział dość, zaś jego uwaga skupiała się już tylko na Richardzie. Jak rzadko kiedy podzielał zdanie historyka. Blazon Stone musiało zostać ukarane. Ponadto polityczna moc arystokraty mogła zmienić naprawdę wiele. Istniała zaledwie garstka szlachetnych ludzi na wyższych szczeblach władzy. Za chwilę mogli stracić kolejnego z nich na rzecz organizacji, o której w gruncie rzeczy mało wiedzieli. Denis widział pełną aprobatę takiego podejścia również w oczach Malfoya, który nie chciał stracić pracodawcy, ale i przyjaciela.
Sam szlachcic z kolei milczał. Mierzył się obecnie z wieloma ciężkimi decyzjami. Potrzebował jeszcze chwili, paru spokojnych oddechów, aby zwolnić galopujące myśli.
Tyle że na spokój Richard nie mógł sobie pozwolić.
- Chciałbym przejść się po wyspie. Wśród ciał nie widzę mojej przyjaciółki, a chciałbym upewnić się jaki spotkał ją los zanim podejmę ostateczną decyzję. Przydziel mi kogoś uzbrojonego. Nie wiadomo, czy gdzieś nie zostali jakieś niedobitki z pirackich statków.
Richard podszedł też do siostry i przytulił ją. Należało jej się choć trochę pocieszenia w tym całym zamieszaniu.
- El, jeszcze nic nie jest przesądzone. Proszę cię El, zostań tutaj jeszcze chwilę z Denisem. Ja idę poszukać Manuel.
Dziewczyna potrafiła tylko skinąć głową. Walczyło w niej zbyt wiele emocji. Nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem La Croix skierował się na pole niedawnego starcia. Dopiero wtedy zauważył, że jeden ze strzelców Eliasza odłączył się ze swojego oddziału i podążył za nim. Zbrojny doskonale wiedział co miał robić, choć nie padł na głos żaden rozkaz.


Na pobojowisku nadal rozlegały się jęki, wokół kłębił gryzący dym. Z każdą chwilą gasły kolejne życia, na podobieństwo małych ogników, które żar stale rozniecał wysoko w powietrze. Czy Manuel leżała gdzieś tam, przykryta sczerniałymi trupami? Być może jej skóra stopiła się jak wosk, a kości przypominały zniekształcony onyks.
Richard zatrzymał się nagle i wytężył słuch. Wydało mu się, że doszły go jakieś nawoływania. To mógł być ktoś z rannych, aczkolwiek głos brzmiał dość składnie. Dźwięk powtórzył się i sam żołnierz skinął na znak, że je usłyszał. Wtedy nogi Richarda już same porwały go do przodu. Przemierzył kilka wyrw oraz kopców z ciał i wreszcie ją ujrzał.
Pilot szła powoli, obsmarowana sadzą, która pokryła całość gibkiej postaci. Była podrapana, zarobiła wiele siniaków, lecz z pewnością miała jeszcze pożyć. To nie było jedyne zaskoczenie. Skuty srebrnym łańcuchem von Tier przestał walczyć jakiś czas temu. Bezwolnie sunął po ziemi, ciągnięty przez Manuel.
Zatrzymała się tuż przed Richardem, ciskając mężczyznę pod jego nogi. Patrick splunął krwią i przewrócił się na brzuch.
- Dopadłam go chwilę po eksplozji - powiedziała pilot, jakby była to najzwyklejsza rzecz pod słońcem. - Reszta jego ludzi była nieprzytomna bądź martwa. Słyszałam co mówił dziadek, lecz sądziłam, że zechcesz to załatwić poza jego ludźmi - tu spojrzała na ochroniarza, lecz ten zdawał się ignorować sytuację.
- Zabij go, puść wolno, jak uważasz - mruknęła Manuel i sama wyciągnęła rewolwer. - Mogę to również zrobić ja. Śmierć tego człowieka jest ci należna, a ja zrobiłabym dla ciebie naprawdę wiele - przez chwilę w jej głosie rozbrzmiał zagadkowy ton.
La Croix spojrzał na hanzytę, to znów ku agentowi Black Cross, który wciąż stał bez ruchu. Na wyspie obowiązywała umowa o pokojowych pertraktacjach, lecz Eliasz nie powiedział jasno, co grozi za jej złamanie.
Dowódca Kompanii Wilka zachłysnął się krwią, lecz nadal był przytomny i patrzył dumnie przed siebie. To był dla niego koniec i to dobrze to wiedział. Jego oddział został zdziesiątkowany, chroniła go ledwie garstka rannych ludzi. Nawet gdyby teraz oszczędzono mu życie, zabicie mężczyzny po opuszczeniu wyspy było formalnością.
A mimo to całą postawą informował, że ma to sobie za nic.


Ledwie La Croix opuścił miejsce spotkania, jak zimne powietrze przeciął donośny charkot. To Gascot kręcił się niespokojnie, próbując gorączkowo złapać choć kilka haustów. Na próżno jednak. Utrata krwi wyczerpała jego organizm, on zaś był blady jak ściana. Brak orfenu, do którego był przyzwyczajony przez większość życia, tylko pogarszał sprawę. Wiecznie wyszczekany arystokrata nie miał siły mówić. Na jego twarzy, tam gdzie przez całe życie tkwił cyniczny uśmieszek, malowało się przerażenie. O to sam Kaos przyszedł po jego duszę, odbierając ją w jednej, krótkiej chwili. Siostra tym razem pogładziła mężczyznę, odgarnęła blond pukiel i szepnęła coś uspokajającego. Nigdy nie zdążył tego usłyszeć. Gdy Deborah zdała sobie z tego sprawę, zamknęła mu oczy.
Odczekała jeszcze trochę, po czym wstała, otrzepując metodycznie kolana. Znów przybrała formę posągu, obraz rzekomego opanowania.
- Zdaje się, że obiecano mi bezpieczne ujście z tego miejsca - jej ton wyraźnie oczekiwał wykonania ustalonych warunków.
Shagreen patrzył na to z boku. W dalszym ciągu był rozgoryczony, ale być może nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Mi także dano pewne słowo.
Spojrzenia skupiły się na grupie pomiędzy nimi.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-09-2018 o 10:11.
Caleb jest offline