Czwórka awanturników podróżowała szlakiem do Welton, poszukując kolejnej okazji do przeżycia przygody oraz okazji do szybkiego wzbogacenia się. A zarobić w tym przypadku dało się łatwo i szybko. W zamian za pomoc przy pozbyciu się stada wilków, nękającego od dłuższego czasu wioskę, mieszkańcy oferowali całe osiemset sztuk złota.
Oczywiście, nagroda wydawała się nieproporcjonalnie wysoka w stosunku co do kłopotów, przez które należało przejść, aby ją zdobyć, lecz nie powstrzymało to nikogo z czwórki przyjaciół przed zaakceptowaniem zlecenia.
Stara, brukowana i podniszczona na poboczach droga, ciągle spełniała swoje zadanie bez zarzutu. Rozwidlała się jakieś dwadzieścia, trzydzieści stóp od drużyny. Jedna z odnóg odbijała ostro na zachód. Pomijając samotnego pasterza, prowadzącego stado owiec, nie była w żaden sposób interesująca. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Druga odnoga, łagodnie skręcająca na wschód, była teraz opustoszała. Na środku skrzyżowania stał wysoki, drewniany drogowskaz, będący w dużo lepszym stanie niż trakt.
Las otaczający przejście był stary i gęsty. Nawet bystre oczy czwórki bohaterów nie były w stanie dostrzec niczego w jego głębi.
— To… ktoś wie jak długo się tam idzie? — zapytał się Kokoro nie odrywając się od krzaczka porzeczek. Odsunął czarne włosy na plecy żeby nie zaplątały się w gałązki, podwinął rękawy i przycupnął przed rośliną napełniając brzuch.
— Jeśli nie stracisz za dużo czasu na podwieczorek… — Bran spojrzał na krzaki, pełne owoców — …to za godzinę z hakiem tam dotrzemy. Tak przynajmniej mówiono.
— Ten las nie napawa mnie przyjemnymi odczuciami. Powinniśmy uważać, jak już się w niego zagłębimy — dodała swoje Lauga; w jej głosie dało się wyczuć niepokój. Jej dłoń odruchowo przysunęła się na rękojeść jej miecza szukając tam odwagi.
— Przynajmniej w tak gęstym lesie słońce nie przedrze się przez drzewa — odparła Arletta, zasłaniając się ręką przed promieniami słońca.
— To właśnie mnie niepokoi najbardziej — przyznała wojowniczka i ruszyła powoli przodem.
— Nie pierwszy las na naszej drodze życia — spróbował ją pocieszyć zaklinacz.
— Eee, a ty dokąd? Pamiętasz co było ostatnim razem jak ruszyłaś do przodu bez zwiadu? I jeszcze wcześniej? W sumie nie pamiętam… nom nom… żeby to kiedykolwiek się dobrze skońściło — Kokoro ledwo mówił z ustami wypchanymi porzeczkami. — Chumusuke!
Znad drzew na dół zleciał sowa. Wylądowała na jego ramieniu.
— Popatrz no mołj drogi, co tam jest dalej. — Wskazał sowie drogę w lesie, nie wypuszczając ani jednego owocu z swoich ust.
Chomusuke wzleciała w powietrze i zaczęła przeczesywać wzrokiem okolicę. Czy to przez instynkt zwierzęcia czy też dzięki łutowi szczęścia, minęło może kilka sekund, a ptak zdołał dostrzec watahę ośmiu wilków, składającą się powoli między drzewami w stronę pasterza, który pozostawał nieświadomy zagrożenia.