Właśnie strzepywał sobie resztki kanapki przyrządzanej przez Patridge'a, gdy zauważył, co ten cholerny kretyn robi. Wpierw stanął jak wryty i zaczął smarkać kanapką, po czym rzucił się prosto w rozżarzony teren, w którym ugrzęzły stalowe giganty. To wszystko tylko dlatego, że jakiś pijus, najprawdopodobniej krewny Zbysia, krzyknął coś o piwie. "Ten parufałek chyba nie myśli, że dotrze do piwska szybciej niż człowiek?!" pomyślał oburzony i ruszył w ślad za elfem.
Po drodze papirus świstał mu, niczym chorągiew, a ten zamiast zostawić ją w spokoju, chlastał śmiercionośną srajtaśmą gdy tylko miał okazje. W wyniku jego zabaw zginęły ostatnie resztki jamniczej gwardii, a twarz maga obryzgała krew z ich przeciętych na pół ciał. Ten nawet tego nie zauważył i wciąż pędził jak popierdolony przez pole golemów. Jego brudne stopy skutecznie chroniły go od temperatury, jednak nawet one z czasem uległy przylepiającemu efektowi podłoża. Z każdą sekundą doświadczały coraz wyższych temperatur, jednak mag miał to w dupie. Bieg na oślep, nawet nie zauważając, że w pewnym momencie odciął jakiemuś golemowi głowę w wyniku swojego machania papierem.
Niestety o ile temperatura mu nie przeszkadzała, to zgaga wdawała się coraz bardziej we w znaki. Podmuchy śmiercionośnego gazu z jego odbytu powodowały mini eksplozje w kontakcie z podłożem, dlatego Zbysława goniła wielka fala ognia i smrodu. Oczywiście z dwojga złego, dodawało mu to też trochę nitra... Inaczej dawno już by się pogrążył w własnej chmurze gównianego gazu, podgrzanego do kilkunastu tysięcy stopni Kermita. |