|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
12-08-2018, 16:56 | #231 |
Reputacja: 1 | Kompania Część z Was zabrała się za wykrzykiwanie niezwykle zacnych opisów fizjognomii i stylu życia Waszego main bossa, zahaczając przy okazji o jego sprawy rodzinne. Ciekawym było to, że kanonada słowna przyatakowała osobę matuli czarnoksiężnika, a pominęliście ojca. Możliwe, że wynikało to z tekstów świętojebliwego Pantałyka z Kobzy, niezwykle znanego cycstersa nauczającego o życiu w rodzinie, stanowiącej sacrum ratującym ludzkość od zagłady i uginania się pod brzemieniem grzechu. Pantałyk jednakże lubił sobie golnąć przeterminowanego zsiadłego mleka z gorzałą, a wtedy popełniał takie teksty jak "Bezpieczny seks analny z krowami z własnego gospodarstwa - traktat o tym, jak nie tworzyć chimer". Jego największym tworem, który ocierał się o makabryczne herezja był "Walenie wódki okiem - dni w roku, kiedy jest to dozwolone po pijaku". Śwjeb. Pantałyk mawiał: [i]"Dziecko zło wynosi z łona matki, gdyż to jej ciało tworzy nowe życie. Ojciec dokonuje jedynie wtrysku, ale nie ponosi winy wyłącznie, jeśli nie robi to z miękkiego korzenia. Nie ma nic powiem obrzydliwszego w oczach bóstw jak człowiek robiony miękkim".[i] A ponieważ mało czytaliście, a jeśli już to tylko w sławojkach historyjki w świerszczykach, to zapewne nie umieliście nikogo inaczej kogoś obrazić, jak po prostu wjechać na godność matki każdego wroga. Zobaczymy jak to jeszcze będzie i powstanie pewnie jakaś statystyka, wskazująca w jakim stopniu jesteście parchatymi chamami. Ale zaczęło się. I to na grubo. Słowa rzucone w przestrzeń wracają ze wzmożoną siłą, niczym bumerang obsmarowany gównem. Pytanie czy weźmiesz w ręce owoce konsekwencji swoich czynów czy spierdolisz na bok, aby ojciec nie dał Ci pachem w dupę za to, że uświniłeś nową koszulę po starszym bracie, a matka musi ją teraz prać ręcznie w rzece przy użyciu braku detergentów. Pierwsze zareagowały golemy. Wszystkie kilkadziesiąt sztuk zamarło, potem zwróciły głowy idealnie w Waszym kierunku. I ruszyły, aż ziemia zadrżała. Trochę przerażający efekt, ale jeszcze nie tak silny, aby Partridge już znajdował się milę stąd, za nim Zbysiu, a na końcu odstający krasnoludek, który dopiero by się podnosił, bo ma za gruby brzuszek i za krótkie rączki. Golemy przemieszczają się wolno, ale dotrą na Waszą umocnioną pozycję w ciągu 2 minut. Za to zmutowane psy już drałują do Was merdając ogonami z doczepionymi kulami wymontowanymi z cepów bojowych, każda wielkości arbuza karmionego za młodu azotynami wymieszanymi z kokainą i czynnikiem wzrostu dla trolla. Elf widząc tę złaknioną krwi kawalkadę pomyślał sobie, że może jeszcze zdąży ogarnąć jakiś kamuflaż , ale od dzieciństwa nie robił zakupów w osiedlowym SAMie i nie ma papierowej torby, którą mógłby nałożyć na łeb, aby oszukać przeciwnika, że ten obsrajmajtek pobiegł o tam! Golemy wypuściły gazy. Czarnoksiężnik naprawdę miał chory łeb, o dziwo zupełnie jak Zbysław, ponieważ tyłki tych mechanicznych tworów wydawały dźwięk pierdów, jakby waliła Wam nad głowami burza tysiąclecia. Zaobserwowaliście jeszcze, że czubek wieży zaczął się ruszać, a z rury, która z niego wystawała, wyleciał olbrzymi fujerbol (a Wy się łudziliście, że to teleskop do oglądania gwiazd, huehue). Kula ugnia przypieprzyła w ziemię spowitą zabójczym gazem, który nagle wywołał efekt masowego zapłonu całego terenu wokół wieży. Przełknęliście śliny, z czego Wirkucipałek najgęstszą, bo ściągnął trochę z nosa, aby od razu coś przekąsić. Fakt, że taktyka magusa była lekko stalinowska, bo część muta-psów zginęła w piekielnym ogniu, ale inne już do Was dobiegły, więc doszło do tego co tygryski lubią najbardziej - WALKI WRENCZ!!! WALKA Partridge Jako najznamienitszy szermierz, rębajmistrz oraz zwolennik mongolskiej taktyki pozorowania ucieczki bez pozorowania, przyjąłeś przypadkowo na siebie dwa pieski wielkości ogierów bojowych. Za jednego zabrał się Bogdan - pewnie nie dlatego, że chciał Cię ratować, ale zapewne z głodu. Ten śmiercionośny nicpoń z głodu zapewne zjadł swoją karmiącą matkę oraz ojca odpoczywającego w fotelu po całym dniu bycia pancernikiem. Zatem zostało jeden na jednego, bo nie liczyłeś na to, aby Twój panzerny towarzysz postanowił odłożyć obróbkę mięska i zrobić sobie zapas, aby zjeść dwa razy więcej na jeden obiad. Pies jest przerażający, wali brudnym...psem, zębiska ma mniej więcej wielkości oskardów, a do tego wali mu z pyska, jakby nigdy nie odkrył, że nogi żelaznych golemów mogą działać identycznie jak dental stixy. Zacząłeś szukać jakiegoś przysmaku dla Azorka, ale pęknięty guzik od spodni zapewne nie smakowałby temu...Azorkowi Chaosu i Zagłady. Ale zaraz? Psisko ma zeza. Więc trafił swój na swego z wado wzroku, chociaż Twoja była poważniejsza i jakbyś poszedł do uczciwej roboty to szybko być mógł iść na rentę i mieć wywalone podwoziem do końca życia. Zbysław Albo grubo, albo wcale - rzekł Wojownik Sadło i przypieprzył sobie na obiad stek z dinożarła. Podobnie w Twoim przypadku - 8 rozjuszonych Cerberberów, które po zagryzieniu Cię rozszarpią Twe boskie ciało na kawałki, aby każdy chociaż poczuł smak krwi, bo o najedzeniu się nie ma mowy. Kurwa mać, jeden ewidentnie ma chęć na Twoje stopy. Takiego chuja! O kurwa. Skoczyły do Ciebie wszystkie na raz. Szczeliłeś ze srajtaśmy i oberżnąłeś jednemu łeb. Gdy papier odwijał się w Twoją stronę, przerżnął na pół drugiego, który był w locie. Ale na tyle bohaterskiego zabijania poczwar przy pomocy papieru toaletowego typu papier ścierny o gramaturze niemożliwej do opisania cyframi. Jeden z psów doskoczył do Ciebie, stratował i...pobiegł w stronę krasnoludka. Reszta Twoich wrogów tak samo, przy czym jeden nastąpił Ci brudną, zimną i wielgachną łapa na same jaja (parówę ominął). Kurwa. Chyba zmiażdżone na ament. Tak Ci oczy zaszły łzami, że czujesz się jak miękka picza i pizda, że tak potrafisz płakać. Wirkupapałek Bycie grubym ma swoje plusy, np. można więcej dobrze zjeść. Minusy są takie, że wrogowie lubujący się w zjadaniu swoich przeciwników najchętniej dobierają się do grubszych, bo można wyprodukować z nich więcej smalcu i mięsa na zimę, a świeżo po zabiciu jeszcze zrobić obiad dla całej rodzinki. Na początku było okej, bo zaatakował Cię malutki szczenio-pieso-mutant, który chciał się bawić. Potem dopadła do Ciebie banda 6 dorosłych osobników, które raczej nie chcą się bawić w kosi-kosi-łapki, lecz mają ochotę przyatakować swój układ krwionośny sporą dawką lipidów krążących w Twoich warstwach tłuszczowych. Okrążyły Cię. Zmrużyłeś oczy, chcąc im pokazać, że może i Twój tłuszcz jest mięciutki i dobrze się na nim smaży, ale pod nim są warstwy fanatycznej i bezmózgiej odwagi, która nie pozwala Ci nawet wymówić słowa "pertraktacje" (Partridge nazywa to wprost - "błaganie o życie"). Uniosłeś chlebowate łapska tworząc gardę nie do przebicia szczotką do czyszczenia kibla (tak, krasnoludki, jakie by nie były wredne, kochają szczotki od kibla i chętnie się nimi bawią). Wyrównałeś środek ciężkości, czując jak wbijasz się o centymetr w ziemię. - Nie chcę was krzywdzić, Azorku, Ami, Brutusie, Chow-Chow, Jamniczku i Wercyngetoryxie. DO BUDY! - Rzekłeś. Psy skoczyły na Ciebie. Kompania Walka wrencz trwała już minutę. Za dwie dotrą golemy, które zapewne nawet nie podniosą łapsk to zmiażdżenia Was tylko po prostu przespacerują się po Waszych świeżo obgryzionych kościach. Status operacyjny: 1. Zbyniu - jaja już nie bolo, ale nie chce Ci się żyć, bo ile można w te jajca? Dla pewności trzymasz je w łapskach, aby się nie rozpłynęły. Widzisz pancerną pięść wojska przeciwnika, która prze powoli, ale sumiennie w Waszym kierunku. 2. Partridge - rzuciłeś pieskowi patyk, ale w ostatniej chwili cofnąłeś rękę, aby nie musieć montować sobie metalowego haka. Unikasz, czekając aż Bogdan skończy jednopancernikową kolację przy świecach. 3. Krasnoludek - złamałeś kark ostatniemu. To był Azorek. Nie masz kawałka dupki i zgubiłeś sznurówki. Skuliłeś się i zacząłeś płakać, bo przypadkowo zmiażdżyłeś tego małego szczeniaczka, który wygląda jak jeżyk, który nie uważał na autostradzie i jest od dwóch dni rozjeżdżany przez trollejbusy. Zawyłeś z rozpaczy głębokiej niczym studnia, do której dla jaj wrzuciły Cię inne krasnoludki, gdy mieliście po 2,5 roczku. Oddział Alfa-Żulu - Winston na pozycji, kszszsz. - Przyjełem, Winstron. Czekaj na mój znak, jak sytuacja, kszszsz? - Walczą. Jest remis:remis, ale zara wjado w nich golemy, ser. Poza tym, ser, przypominam, że "kszszsz" stwiamy po pytajniku, kszszsz. - Dzięki, Winston, przyjełem. Tak przy okazji, degraduję Cię ze z sierżanta na kaprala za poprawianie oficera, kszszsz. - Kurwa mać, kszszsz. - Nie przeklinamy, Winston, kszszsz. Ostatnie ostrzeżenie przed byciem st. szer., kszszsz. - Tak jest, ser, kszszsz. Przepraszam i już będę godnie sprawować funkcję podoficera, kszszsz. - OK, kszszsz. Obserwuj i czekamy na rozwój sytuacji, kszszsz. Zleceniodawca powiedział, że mamy ich zlikwidować do gołej ziemi za niewywiązanie się z kątraktu, kszszsz. Bez odbioru, kszszsz.
__________________ - Sir, jesteśmy otoczeni! - Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku! |
13-08-2018, 16:04 | #232 |
Reputacja: 1 | Trzymając swoje jaja w garści Zbysław zaczął zastanawiać się nad nabyciem w najbliższym czasie żelaznych gaci... Wtedy byłby niezniszczalny. Bał się, żeby mu czasem coś w nie nie trafiło lub one same ociekły, dlatego nawet w obliczu biegnącej armii smrodzących golemów nie puszczał dolnych partycji ciała. W sumie średnio go obchodziło, jak poradziła sobie reszta ze swoim przydziałem ogarów. Te zwierzęta nie były przygotowane na taki typ przeciwników, dlatego powinni dać radę... A jeżeli nie, to tym lepiej dla świata. W każdym razie Zbysław stanął w niewielkim rozkroku przodem do armii golemów, nagi jak go Pan Bóg stworzył. Przez chwilę szarpał się, by zwinąć swojego biczusa jedną ręką, a gdy mu się to w końcu udało, wcisnął go pod pachę ręki trzymającej jajca. Drugą zaś wyciągnął przed siebie i wymamrotał coś pod nosem. W efekcie pojawiło się przed nim kilka jamników, zaraz potem drugie tyle i rozbiegły się po okolicy, jazgocząc przy tym niemiłosiernie. Nie takiego obrotu spraw oczekiwał mag, no ale może jeszcze wyczają, w którą stronę biec... W każdym razie, widząc dezorganizacje w szeregach swojej armii, Zbysiu strzelił soczystego fejspalma. Krótką chwile zajęło mu ogarnięcie się, a gdy przestał użalać się nad swoim autorytetem wśród psów, powrócił do klasycznych metod. - PŁOOOOŃCIE KURWYYY! PŁOOŃCIEEEE!! Mag srał pióropuszami ognia na prawo i lewo, mając nadzieje, że ogień wejdzie w reakcje chemiczną z golemowym gazem. Średnio go obchodziło, że żelaźni nawet nie weszli w zasięg rażenia jego czarów. Gdy po dobrej połowie minuty zorientował się, że brakuje mu jeszcze trochę zasięgu, opuścił rękę zrezygnowany i rozejrzał się po okolicy. Jakoś połowa jego jamników została usmażona (po bułki zadzwonią później), ale reszta wciąż chyżo biegała i wkurwiająco ujadała. Mag postanowił, że skoro płonące kurwy jeszcze nie działają, to może trzeba wysłać psy gończe. Dobrą chwile zastanawiał się, jak tu zapanować nad tymi małymi gnojkami, gdy przypomniały mu się wizyty u wujka na farmie. Oprócz morza łez i bólu przebiło mu się przez pamięć jedno wspomnienie... Pewnego słonecznego dnia rodzice zmusili go, by pomógł wujowi na plantacji marchewek. Z naturalnych przyczyn Zbysław nie chciał być gwałcony analnie podłużnym, pomarańczowym warzywem, ale matka zagroziła mu, że powie ojcu o zapasach wódki pod łóżkiem. Więc chcąc, nie chcąc przyszły mag musiał w słońcu kopać marchew, będąc przy tym co jakiś czas dźgany w dupsko przez nie wiadomo kogo (wujaszek miał wprawę w maskowaniu się, nawet gdy był na drugim końcu pola). No i tak pracując zauważył przejeżdżających rycerzy z dziwnymi krzyżami i wiatraczkami na tarczach. Momentalnie podbiegła do nich lokalna rodzina ujadaczy, która zaczęła podgryzać im konie i szczekać na zakute łby. Ci natomiast tylko coś wrzasnęli w powalonym języku i horda rozbiegła się we wszystkie strony, szczając przy tym pod siebie. Mag stwierdził, że nie ma nic do stracenia i przez chwilę starał się sobie przypomnieć ten język. W końcu pokiwał głową, odchrząknął i z pięknym akcentem począł wywrzaskiwać. - Du verdammter Köter fickst auf deine Füße! - Znowu odchrząknął i dał się ponieść poezji języka, gestykulując przy tym energicznie wolną ręką. - Greife diese Golems an oder ich ziehe deine Arschbeine aus! Weil ich dir eine Hölle zum Teufel werfen werde, um die Juden zu verschlingen! SIEG HEIL! Ostatnio edytowane przez ShrekLich : 13-08-2018 o 22:51. |
18-08-2018, 08:47 | #233 |
Reputacja: 1 |
|
23-08-2018, 19:30 | #234 |
Reputacja: 1 | Na drużynę runęło stado sierściuchów pochodzących z tego kręgu piekła, gdzie mieścili się już ludzie macający bułki bez ich zakupu. Mówiło się co prawda, że pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Tutaj raczej mieli do czynienia z czymś, co w człowieku najbardziej lubiło śledzionę. Zbyszek ponownie nabawił się problemów z co bardziej dyskretnymi częściami ciała. W odpowiedzi na atak dokonał równie heroicznego, co niebezpiecznego czynu. Czar mógł zabić wroga, ale i wszystkich wokoło. A już szczególnie zważywszy na wszechobecny opar o składzie dań serwowanych w goblinich restauracjach. Wirkucipałek z kolei… wyglądało na to, że lekko się przyciął. Choć Silverballs nie mógł tego wiedzieć (a byłaby to kłopotliwa świadomość) przez głowę krasnoluda przeskakiwały kaskady chaotycznych wspomnień. Ich wspólnym mianownikiem były próby integracji z rozmaitymi zwierzętami. To z kolei musiało być cokolwiek trudne dla obydwu stron, gdyż personę rodzaju Wirkucipałka mógł polubić tylko ktoś o osobowości litej skały. Był wreszcie i on, pozostawiony z dwójką wrogów. Stop, właściwie jednym - wydedukował łucznik, słysząc co Bogdan wyrabia z kundlem. Kojarzyło się to z fabryką bólu, trepanacją czaszki i wyjściem z rozwydrzonym gówniarzem do restauracji. Nic to specjalnie nie zmieniało. Jeden psiak czy cała armia - Partridge posiadał zadziwiającą umiejętność zbierania ran, nawet gdyby walczył z emerytowanym szachistą w śpiączce. Wtem mu zaświtało! Wciąż miał łuk z chaty starego dziada. Szybko wyciągnął nabytek i od razu napiął cięciwę. Tamta zadrżała w rytm jego rąk, bowiem strach wylewał się przez skórę elfa. Lecz Partridge nie zamierzał odpuścić. Postanowił podjąć wyzwanie tu i teraz. Nie tylko Wirkucipałka nawiedzały retrospekcje. W krytycznych momentach przed Partridgem również stawały sceny z przeszłości. Były to czasy dzieciństwa, jakie tchnęły jakąś słodką naiwnością, a co za tym idzie, dodawały mu otuchy (choć może była to zwykła zgaga). Dokładnie teraz, wizualizował siebie jako ośmioletniego ledwie Patrysia, którego ojciec lubił zabierać na treningi pokrętnika. Była to ulubiona gra elfów, choć żaden nie potrafił do końca wyjaśnić jej zasad. Najważniejsze było jednak to, że rozgrywka kończyła się w momencie, kiedy zawodnik padał na ziemię i symulował złamanie z przemieszczeniem. Czyli po dwóch minutach. Te chwile szczególnie cenił, zważywszy iż stanowiły jedyną przerwę od prania go po tyłku. Jeden trening zapamiętał zaś szczególnie dobrze. To wtedy jakimś cudem udało mu się zdobyć kilka punktów. Ojciec okazał mu tak rzadki przejaw czułości, pogładził po włosach i rzekł: - Widzisz synu. Jednak nie jesteś taki tragiczny. W ramach nagrody przesuniemy twoją adopcję o kilka dni. W ślepych oczach teraźniejszego Partridge’a zajaśniała łza. Ktoś niegdyś w niego wierzył. Nie mógł teraz zawieść. To była jego chwila! Każdy ruch miał więc opanowany i ściśle skoordynowany. Silverballs stanął w rozkroku, poprawił ułożenie łokci oraz dłoni, podniósł łuk do góry i… No właśnie, zapomniał że brakuje mu amunicji. Nie pamiętał również, że dzięki nowej zdolności, była mu ona zbędna. Tak to już wyglądało, kiedy ktoś posiadał pamięć rozwielitki po przejściach. Tak czy inaczej, nastąpiła błyskawiczna zmiana planów. Partridge ujął oburącz jeden koniec łuku i mocno się nim zamachnął. Kompletnie na oślep i byle gdzie. W taki sposób najbardziej lubił. To z kolei przypomniało mu inną lekcję ojca. Zdaje się, że udzielił mu ją po szóstym miodzie pitnym za pomocą drewnianej lagi. Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-08-2018 o 21:29. |
10-09-2018, 21:52 | #235 |
Reputacja: 1 | Zbysław Gdybyś miał rękawy, zapewne byś je podwinął, aby mieć bardziej badassowy imydż przy odpalaniu swoich pikantnych czarów. Ale Twoim jedynym przyodzieniem jest absurdalna pewność siebie, patologiczne myślenie oraz włosy na klasie, klejnotach i na palcach stóp. Też ma to swój pewien wyraz, jak błędnie zapisane zdanie złożone autorstwa goblina po tracheotomii czaszki wykonanej w służbowej publie zdrowia. Jarało się pięknie, przedpole, dotychczas kawałek czarnego piachu, zamieniło się w piekielny ugór, czy ogór, usiany kawałkami bulgoczącego kwarcu oraz dżdżownic aldente. Poczułeś w środku olbrzymi wzrost temperatury, ale nie taki, gdy chce Ci się mocno srać, aż bolo flaki, lecz taki magiczny przypływ złej mocy, która może usmażyć samego Szefa Najgłębszego Piekła - Dumm Dumm Johnsona alias Lumpcyren. A nie, to zgaga. Odbiło Ci się takim ogniem, że łzy pociekły z oczu i czar się wygasł. W sumie mógłbyś robić w aranżacji ogrodów, patrząc na Twój nowiutki wyczyn, chociaż dopuszczasz myśl o ryzyku otrzymania zapłaty nie w złocie lecz solidnym daniu w ryj. Psy. Psy zawsze są okej, chociaż nie wiadomo, co tak naprawdę mogą i potrafią. Zatem przywołałeś je, bo to zawsze byle jaki pomysł, ale pomysł. Jamniki na Twój najeźdźczy rozkaz rozbiegły się w chaotycznie sformowanym bezwładzie - jedne zginęły w piekielnym przedpolu, inne zdechły na koklusz, a ostatni, najsilniejszy, stał się ofiarą seksualną Bogdana, który po posiłku nabrał dużo sił na grabież, gwałty i dalsze żarcie. Poczułeś się przybity, że umiesz chlastać papierem toaletowym, podpalać wszystko poza tym co chcesz, a Twoje wyuczone czary stoją na poziomie zimnej kaszanki. Ale jebać przybicie! Dobyłeś srajtaśmę, strzeliłeś i czekasz na walkę wrencz, chociaż czujesz, że przeżyjesz pierwszą nanosekundę starcia, gdy golem podniesie piąchę, a tym samym stworzy takie podciśnienie, że łeb Ci wybuchnie od braku tlenu. Partridge Od walki wrencz lubisz bardziej jedno - spokojną twierdzę strzeżoną przez fanatycznie lojalnych tytanów, których boi się każdy do tego stopnia, że możesz do każdego bezkarnie mówić "Frajerze z wykształceniem zawodowym". Cóż...muszę kontynuować kolejny wywód o tym jak marzenia w tym świecie kończą się co najwyżej tanią oszukaną kanapką bez masła, szynki i sera, która ma postać nieprzekrojonej kajzerki? Pomimo przewrotności losu, wad genetycznych i mokrych skarpetek wszedłeś w stan skupienia. Skupienia, które powoduje w tanich opowieściach bardów, uważających się za profesorów neurolingwistyki, przypływ świętego gniewu kończącego się miażdżeniem na ament każdego wroga, który wlezie człekowi we w drogę. Skupienie, które powoduje obniżenie ciśnienia, o ile bierze się odpowiednie leki na obstrukcję wewnętrzną zwaną wesołą schizofrenią paranoidalną, skutkujące spowolnieniem czasu. Skupienie, które wkłada w każdą komórkę ciała precyzję godną trolla krojącego tartak skalpelem. Skupienie, które pozwala Ci przeczytać gazetę w publicznych szalecie wolnostojącym wystawionego podczas koncertu śmierćmetalowego. Skupienie... Przypierdoliłeś na odlew i na odpierdol, aby tylko trafić i mieć szansę na schowanie się za Wirkucipałkiem. I trafiłeś - Cipałka przez łeb, ale musisz przyznać, że trafił swój na swego - łuk cudem nie pękł, a łeb krasnoludka zabrzmiał niczym cymbał. W sumie adekwatne. Pies, który Cię atakował wylądował na ziemi nieco zdezorientowany i chrząknął. Zrozumiałeś. Poprawiłeś krasnoludkowi czapeczkę, poklepałeś go po ramieniu i spojrzałeś na atakującą Cię do niedawna bestię. Ta pokręciła łbem, zrobiła pyskpalma i westchnęła po czym zażenowana odeszła w kierunku lasy, aby popełnić samobójstwo, ponieważ takich rzeczy nie da się obsobaczyć...yyy...odzobaczyć. Ponieważ szybko wypierasz z pamięci wspomnienia, które mogłyby przy ich rozpamiętywaniu spowodować u Ciebie płomienne zażenowanie implikujące samozapłon, już się uśmiechasz na myśl, że prawdopodobnie przez kolejne 5 minut będziesz zdolny do samodzielnego oddychania. A co to będzie, to się...zobaczy. Eh, cholerne powiedzonka układane przez wrednego, pomarszczonego gnoma psychopatę. Spojrzałeś na krasnoludka, który robił coś na wzór myślenia, ale nawet mówienie "na wzór myślenia" to obraza dla tej zacnej czynności, która odróżnia homo homo krasnoludens, i innych homo homo, od Wirkucipałek Przy pozycji numer 3 coś Cię natchnęło albo po prostu strzeliło w łeb i poprawiło czapeczkę. Nie zważając na dystraktory wróciłeś do swych uwewnętrzniających opowieści o powidłowym mydle używanym w więziennych prysznicach w bloku A zakładu dla mężczyzn o lekko zwichrowanych chromosomach. Zbysław Gdybyś miał rękawy, zapewne byś je podwinął, aby mieć bardziej badassowy imydż przy odpalaniu swoich pikantnych czarów. Ale Twoim jedynym przyodzieniem jest absurdalna pewność siebie, patologiczne myślenie oraz włosy na klasie, klejnotach i na palcach stóp. Też ma to swój pewien wyraz, jak błędnie zapisane zdanie złożone autorstwa goblina po tracheotomii czaszki wykonanej w służbowej publie zdrowia. Jarało się pięknie, przedpole, dotychczas kawałek czarnego piachu, zamieniło się w piekielny ugór, czy ogór, usiany kawałkami bulgoczącego kwarcu oraz dżdżownic aldente. Poczułeś w środku olbrzymi wzrost temperatury, ale nie taki, gdy chce Ci się mocno srać, aż bolo flaki, lecz taki magiczny przypływ złej mocy, która może usmażyć samego Szefa Najgłębszego Piekła - Dumm Dumm Johnsona alias Lumpcyren. A nie, to zgaga. Odbiło Ci się takim ogniem, że łzy pociekły z oczu i czar się wygasł. W sumie mógłbyś robić w aranżacji ogrodów, patrząc na Twój nowiutki wyczyn, chociaż dopuszczasz myśl o ryzyku otrzymania zapłaty nie w złocie lecz solidnym daniu w ryj. Psy. Psy zawsze są okej, chociaż nie wiadomo, co tak naprawdę mogą i potrafią. Zatem przywołałeś je, bo to zawsze byle jaki pomysł, ale pomysł. Jamniki na Twój najeźdźczy rozkaz rozbiegły się w chaotycznie sformowanym bezwładzie - jedne zginęły w piekielnym przedpolu, inne zdechły na koklusz, a ostatni, najsilniejszy, stał się ofiarą seksualną Bogdana, który po posiłku nabrał dużo sił na grabież, gwałty i dalsze żarcie. Poczułeś się przybity, że umiesz chlastać papierem toaletowym, podpalać wszystko poza tym co chcesz, a Twoje wyuczone czary stoją na poziomie zimnej kaszanki. Ale jebać przybicie! Dobyłeś srajtaśmę, strzeliłeś i czekasz na walkę wrencz, chociaż czujesz, że przeżyjesz pierwszą nanosekundę starcia, gdy golem podniesie piąchę, a tym samym stworzy takie podciśnienie, że łeb Ci wybuchnie od braku tlenu. Partridge Od walki wrencz lubisz bardziej jedno - spokojną twierdzę strzeżoną przez fanatycznie lojalnych tytanów, których boi się każdy do tego stopnia, że możesz do każdego bezkarnie mówić "Frajerze z wykształceniem zawodowym". Cóż...muszę kontynuować kolejny wywód o tym jak marzenia w tym świecie kończą się co najwyżej tanią oszukaną kanapką bez masła, szynki i sera, która ma postać nieprzekrojonej kajzerki? Pomimo przewrotności losu, wad genetycznych i mokrych skarpetek wszedłeś w stan skupienia. Skupienia, które powoduje w tanich opowieściach bardów, uważających się za profesorów neurolingwistyki, przypływ świętego gniewu kończącego się miażdżeniem na ament każdego wroga, który wlezie człekowi we w drogę. Skupienie, które powoduje obniżenie ciśnienia, o ile bierze się odpowiednie leki na obstrukcję wewnętrzną zwaną wesołą schizofrenią paranoidalną, skutkujące spowolnieniem czasu. Skupienie, które wkłada w każdą komórkę ciała precyzję godną trolla krojącego tartak skalpelem. Skupienie, które pozwala Ci przeczytać gazetę w publicznych szalecie wolnostojącym wystawionego podczas koncertu śmierćmetalowego. Skupienie... Przypierdoliłeś na odlew i na odpierdol, aby tylko trafić i mieć szansę na schowanie się za Wirkucipałkiem. I trafiłeś - Cipałka przez łeb, ale musisz przyznać, że trafił swój na swego - łuk cudem nie pękł, a łeb krasnoludka zabrzmiał niczym cymbał. W sumie adekwatne. Pies, który Cię atakował wylądował na ziemi nieco zdezorientowany i chrząknął. Zrozumiałeś. Poprawiłeś krasnoludkowi czapeczkę, poklepałeś go po ramieniu i spojrzałeś na atakującą Cię do niedawna bestię. Ta pokręciła łbem, zrobiła pyskpalma i westchnęła po czym zażenowana odeszła w kierunku lasy, aby popełnić samobójstwo, ponieważ takich rzeczy nie da się obsobaczyć...yyy...odzobaczyć. Ponieważ szybko wypierasz z pamięci wspomnienia, które mogłyby przy ich rozpamiętywaniu spowodować u Ciebie płomienne zażenowanie implikujące samozapłon, już się uśmiechasz na myśl, że prawdopodobnie przez kolejne 5 minut będziesz zdolny do samodzielnego oddychania. A co to będzie, to się...zobaczy. Eh, cholerne powiedzonka układane przez wrednego, pomarszczonego gnoma psychopatę. Spojrzałeś na krasnoludka, który robił coś na wzór myślenia, ale nawet mówienie "na wzór myślenia" to obraza dla tej zacnej czynności, która odróżnia homo homo krasnoludens, i innych homo homo, od parszywych bezmózgich bestii. Jedno jest pewne - nie chcesz spać w jednym pomieszczeniu ze swym kompanem, bo nawet przy normalnym oddychaniu chrapie jak krasnoludzki czołk bejowy. Wirkucipałek Gdyby myśli wydawały dźwięki, Twoje miałyby smak koloru pomarańczowego o masie własnej -12mg/hdm3 zupy astmatycznej produkcji mamy Zbysia. Ale wspominałeś o tych zwierzątkach, z którymi podzieliłeś te najpiękniejsze chwile ich życia lub dożycia. Zasadniczo jak zwykle Twój mózg rozmijał się z rzeczywistością, jak w sytuacjach, gdy Śnieżyna prosiła Cię, abyś wyprał jej majtki po comiesięcznym miesiączkowaniu, a Ty robiłeś jej kompot z rabarabarabaru, bo lubiłeś, a ona nie. Albo gdy miałeś wyrzucić śmieci, a z obierków po ziemniakach robiłeś pyszne, smażone czipsy węglowodorowe. A i tak Twe serduszko najczulej biło, gdy wspominałeś wspólne posiłki z całą ferajną, podczas których wszyscy robili śmieszne, sprośne dowcipy, a Ty pokazywałeś jak rzyga się na zawołanie do zupy kalafiorowej z brukwi. I wtedy mózg sprowadził Cię na ziemię, dosłownie, wprasował Twoją twarz w ziemię. Przeżułeś to, co weszło Ci do ust, popiłeś z kałuży dla ułatwienia przełknięcia i spojrzałeś przed siebie. Golemy nacierają, ale jedno co Cię ciekawi, to dymiący mini-bełt sterczący z ziemi przy Twojej głowie. Hmm, jego usytuowanie wskazuje, że ktoś Ci chciał pyrknąć w plecy, ale nie prosiłeś o to, bo wcale Cię nie swędziały. Poza tym tylko niemądrzy ludzie chcą kogoś podrapać w plecy bełtem z kuszy celując w głowę. Naprawdę, jednak są istoty głupsze od Ciebie, chociaż Ty za głupiego się nie uważasz, bo ogólnie mało co uważasz, chyba że jeść, pić, spać. Widzisz, że drużyna odparła atak piesków. Wytarłeś w spodnie łapki utytłane krwią i flakami tych biednych stworków i czekasz aż ktoś podejmie decyzję o tym jak masz żyć, ginąć i jeść, pić, spać. Kompania Golemy mają tempo walców, w dodatku część z nich utknęła w stygnącym przedpolu, które zadziałało na wzór ruchomych piasków z szybkoschnącego betonu. Ten heroicznie przypadkowy czas nadał Zbysiowi cały 1 EXP, a reszcie drużyny po umiejętności "Zrób se kanapkę ze srem". To wszystko nie zmienia faktu, że teraz macie do pokonania kawał zabójczo zabójczego terenu, który sfajczyłby nawet gorejący krzak, a do tego usiany golemami o sporym zasięgu konstrukcyjnych łap +120 do śmierci trafionego przeciwnika. Jak to herosi, których pochodzenie można określić jako "z mieściny o świętej nazwie Kozia Pałka", chcieliście zrobić jedno - najlepiej nic, bo los bywa sprzyjający i najlepiej nie denerwować go w realizacji jego misternie usnutych planów dla bandy takich sakramenckich jełopów jak Wy. Partridge Przycupnąłeś. Są takie chwile w życiu, że elf może przycupnąć i akurat nie nabije się zadkiem na przypadkowo zatkniętą w ziemię zatrutą włócznię. Sprawdziłeś i serio się nie nadziałeś. Hmmm, wyczuwasz, że ktoś obserwuje Wasze tyły. Czyżby leśny dziad-perwers? Wirkucipałek Zgłodniałeś, więc podszedłeś nieco do przodu i zebrałeś z ziemi hot-jamnika produkcji Zbysia. Mmmm, smaczny tłuszczyk, sierść idealnie wypalona żarem zabójczym dla białka i nawet flaczki w środku są dobrze wysmażone. Smakuje jak kurczak! Coś śmignęło Ci koło lewego, albo prawego, ucha i trafiło w golema. To coś zrykoszetowało i wbiło się w Twój posiłek. O, znowy mini-bełt. Coś nisko dziś latają. Zbysław Ojesuuuu, cholerna zgaga. Beknąłeś na próbę, bo ludzie mają taką tendencję - wiedzą, że coś im dolega i zrobienie czegoś tylko spowoduje nasilenie objawów, ale warto się przekonać czy minęły, pomimo że wiadomo, iż nic z tego. Zapieeeeekło aż kaszlnąłeś, a napięte mięśnie brzucha nacisnęły na jelita i pierdłeś. Wykończysz się w tym tępie, tempie, templariuszu...a z resztą. I wtedy zobaczyłeś to, co zobaczyła reszta timu... Kompania Golemy zatrzymały się, a do Waszych zamiodowanych uszu dotarły słowa zalewające całe pole: - Szybko do środka, wy tępe chuje! No dobra, wiadomo, że ten mag nie ma charakteru praworządnego dobrego, czy chociaż neutralnego chaotycznego, ale mógłby przynajmniej wyrażać jakiś szacunek do Waszy... - Dam Wam piwa! E, do rzeczy jest ten facet. Taki, że można na spokojnie się z nim zakumplować i po czwartej beczce piwa mówić, że skoczyłoby się za nim w ogień albo do monopolowego po flaszkę gorzału.
__________________ - Sir, jesteśmy otoczeni! - Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku! Ostatnio edytowane przez Bergan : 10-09-2018 o 21:55. |
14-09-2018, 08:55 | #236 |
Reputacja: 1 | Bardziej od zwycięstwa, Partridge'a interesowała świeżo nabyta umiejętność. Na szybko zrobił sobie kanapkę, choć przy obecnych warunkach składała się ona głównie ze szlamu i patyków. - Całkiem dobre, chcesz? - na czuja wepchnął przekąskę Zbysiowi prosto w twarz. - Nie, to nie. Po prostu chciałem być miły. Dopiero uświadomił sobie wygraną walkę, przez co zakrztusił się okruchami, wypuszczając resztę kanapki nosem. Gdzieś jeszcze świstały bełty, co było dziwne, bo dziś nie zapowiadali opadów amunicji. Normalnie w takiej sytuacji uruchamiał procedurę szybkich nóg i donośnych pisków. Tylko że ktoś właśnie powiedział o piwie. Bez względu na rasę, każdy facet dostawał modyfikator +10 do odwagi, kiedy słyszał o perspektywie wypicia złocistego trunku. Nie inaczej było w przypadku elfa. Jego krajanie smakowali co prawda wykwintne wina z egzotycznych owoców, ale on zawsze wolał proste trunki. Skuteczniej przyćmiewały one problemy, jakich świat mu nie szczędził. - Kto ostatni, ten gryzie stopy Lucynie! - krzyknął, rozpędzając się możliwie szybko. Gdzieś w końcu musiał przecież dotrzeć. |
14-09-2018, 17:18 | #237 |
Reputacja: 1 | Właśnie strzepywał sobie resztki kanapki przyrządzanej przez Patridge'a, gdy zauważył, co ten cholerny kretyn robi. Wpierw stanął jak wryty i zaczął smarkać kanapką, po czym rzucił się prosto w rozżarzony teren, w którym ugrzęzły stalowe giganty. To wszystko tylko dlatego, że jakiś pijus, najprawdopodobniej krewny Zbysia, krzyknął coś o piwie. "Ten parufałek chyba nie myśli, że dotrze do piwska szybciej niż człowiek?!" pomyślał oburzony i ruszył w ślad za elfem. Po drodze papirus świstał mu, niczym chorągiew, a ten zamiast zostawić ją w spokoju, chlastał śmiercionośną srajtaśmą gdy tylko miał okazje. W wyniku jego zabaw zginęły ostatnie resztki jamniczej gwardii, a twarz maga obryzgała krew z ich przeciętych na pół ciał. Ten nawet tego nie zauważył i wciąż pędził jak popierdolony przez pole golemów. Jego brudne stopy skutecznie chroniły go od temperatury, jednak nawet one z czasem uległy przylepiającemu efektowi podłoża. Z każdą sekundą doświadczały coraz wyższych temperatur, jednak mag miał to w dupie. Bieg na oślep, nawet nie zauważając, że w pewnym momencie odciął jakiemuś golemowi głowę w wyniku swojego machania papierem. Niestety o ile temperatura mu nie przeszkadzała, to zgaga wdawała się coraz bardziej we w znaki. Podmuchy śmiercionośnego gazu z jego odbytu powodowały mini eksplozje w kontakcie z podłożem, dlatego Zbysława goniła wielka fala ognia i smrodu. Oczywiście z dwojga złego, dodawało mu to też trochę nitra... Inaczej dawno już by się pogrążył w własnej chmurze gównianego gazu, podgrzanego do kilkunastu tysięcy stopni Kermita. |
22-09-2018, 19:24 | #238 |
Reputacja: 1 |
|
|
| |