Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2018, 12:19   #4
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ulice w Welton były dość zatłoczone jak na tę porę roku. Wielu z mieszkańców chodziło bezczynnie po ulicach, zamiast móc zajmować się zwyczajową pracą z owcami. Jednak mieścina wyglądała jeszcze przyzwoicie, nie jak siedlisko nędzy i ubóstwa.
Większość z mieszkańców była ludźmi, jednak tu i ówdzie przechadzało się również kilka krasnoludów i niziołków.
- No, jesteśmy. Oto Welton, w całej swej okazałości. Jeśli chcecie odpocząć, mamy tu też karczmę. Jest koło rynku, mogę was tam zaprowadzić. Musiałbym tylko zanieść ocalałe owce do schronu.
- Chyba znajdziemy sami... - powiedział Bran, spoglądając na pozostałych. Był przekonany, że oni również zechcą się posilić przed spotkaniem z ojcem Merriksonem, a później z radą. - Poczekamy tam na ciebie.
- Chodźmy do karczmy, posilimy się a potem pójdziemy do tego Merriksona
- zaproponowała Lauga.
- Świetny plan, i do tego możemy zaczerpnąć języka. Żeby nie okazało się że burmistrz nam czegoś nie powie. Choć obstawiam że jeżeli coś okaże się dla nas zaskoczeniem, to raczej dla niego też. - Kokoro się zamyślił. - Nie było tu może jakichś goblinów w okolicy? Albo co innego się wydarzyło że wygnało wilki z matecznika. No i… wilki nie atakują ludzi kiedy mogą zaatakować owce.
- Głównym powodem pewnie był głód. Wilki nie zapuszczają się blisko ludzkich osad, no chyba, że nie mają czego jeść na swoim terytorium… Może na ich terenach łowieckich jest coś większego co zabija zwierzęta na które zazwyczaj polowały i przez to zapuściły się tutaj?
- zastanawiała się drowka.
- Owce, pilnowane przez jednego pasterza, są łatwiejszym łupem niż sarny - odparł Bran. - Ale gdyby chodziło o jakiegoś większego drapieżnika, to chyba by po prostu zmieniły terytorium.
- I zmieniły
- odparła Arletta. - A że owce są głównym źródła utrzymania tutejszych ludzi to już ich nie obchodzi, dbają o siebie.
- Raczej zmieniły źródło pożywienia
- odparł elf. - To mi wygląda na karczmę - zmienił temat.
- No, i cieszę się że to tak wygląda - odparła łotrzyca z uśmiechem. - Jestem głodna jak wilk - zażartowała nawiązując do obecnej sytuacji.
- Dopóki nie zaczniesz nas podgryzać, to jakoś przeżyjemy - uśmiechnął się Daivyn.
- Spokojnie, już dawno tego nie robię. - Arletta zaśmiała się.
- Wszystkim bogom niech będą za to dzięki - odparł Daivyn, zatrzymując się i otwierając drzwi karczmy. - Panie przodem - powiedział.
- Dzięki - odpowiedziała drowka mijając zaklinacza w drzwiach.

Karczma była zatłoczona. Znalezienie wolnego stolika dla całej wchodzącej gromady zdawało się nie być możliwe, jednak szczęście chyba sprzyjało awanturnikom, gdyż jeden z nich zwolnił się akurat wtedy, gdy weszli do środka.
Za ladą krzątała się kobieta krasnolud, starająca się nadążać za żądaniami klienteli i mówiąca coś w swoim języku. Sądząc po akcencie, nie były to najmilsze słowa.
- Jeszcze raz dziękuję wam za pomoc. Zostałbym i nawet coś bym wam może postawił, ale wolę odwiedzić ojca Merriksona, co by mnie jakimś czarem podleczył. Niby się już lepiej czuję, ale te ich ugryzienia dalej bolą jak jasna cholera - odparł pasterz, a jego twarz na chwilę przybrała grymas bólu. - Powodzenia. Może się wam przydać.
- I tobie - odparł Daivyn.
- Szerokiej drogi - dodała drowka, po czym zwróciła się do towarzyszy. - Zamówimy coś może? - spytała. - Tylko, że od razu zaznaczam, że ja rozmawiać z tą uprzejmą kobietą nie idę. - Wskazała na krasnoludzicę za ladą. - Krasnoludy za elfami nie przepadają, a jak zobaczy kogoś mojego pokroju to raczej nie będzie jej obchodzić, że o Podmroku i tradycjach mojej rasy wiem tylko z opowiadań rodziców.
- Powinnaś się częściej uśmiechać, to pomaga w kontaktach
- powiedziała półelfka do drowki. - Dobra ja pójdę. - Lauga ruszyła do karczmarki słysząc za sobą jeszcze komentarz towarzyszki.
- Kiedy ja się często uśmiecham - rzuciła trochę pretensjonalnie za półelfką idącą w stronę lady.
Cała trójka zajęła miejsce przy stole, wyprzedzając ewentualnych konkurentów.
- Ciekawe jak Laudze pójdzie ta rozmowa, ta kobieta wygląda jakby jej ktoś na odcisk nadepnął - powiedziała drowka.
Półelfka podeszła do szynkwasu i uśmiechając się uprzejmie, jednocześnie kładąc sakiewkę na blat wydobywając z niej brzęk monet zapytała:
- Witajcie, czy znajdzie się dla mnie i moich towarzyszy coś pożywnego i po kuflu piwa?
- Piwo? A wina nie ma?
- rzuciła drowka wyłapując słowa półelfki.
- Poprawka. Jeśli jest wino, to trzy piwa i wino - poprawiła się wojowniczka.
- Jak jest, to dla mnie też - dodał Bran.
- Dwa piwa i dwa wina - poprawiła się po raz kolejny ognistowłosa, nadal promieniście uśmiechając się do krasnoludki, ale z domieszką przepraszającego wyrazu.
- Widzę, że też nie pijesz byle czego. - Arletta zaśmiała się do zaklinacza.
- Jasne. Zaraz wam wyślę dziewkę z alkoholem. A co jecie? - odparła właścicielka karczmy, nieudolnie udając spokojną. - I na przyszłość najpierw ustalajcie co zamawiacie, potem podchodźcie do lady. Dość już mam pracy teraz.
- A co oferuje kuchnia? - spytał Bran, podnosząc odrobinę głos.
- Pewnie baraninę - odpowiedziała mu drowka szeptem po elficku.
- Mogę dać wam chleba, gulaszu, steki, mięso pieczone i może cebulową, jeśli się jeszcze jakaś ostała. A w sumie, na pewno się ostała. Gotować ją muszę hektolitrami, tyle jej żrą.
- Ja poproszę gulasz w takim razie
- odparła Arletta z uśmiechem.
- Dla mnie chleb i tę pieczeń - powiedział Bran.
- Dla mnie steki, chleb i cebulowa - powiedziała zawstydzona małym zamieszaniem wojowniczka.
- Ja cebulową, stek, pieczeń, gulasz, trochę chleba i jeszcze raz pieczeń! I cebulową! - odkrzyknął z daleka Kokoro. Potem usiadł przy stole i odkrzyknął do odchodzącego pasterza.
- Powiedz mu że za chwilę przyjdziemy.
Ten odkrzyknął mistykowi w drzwiach.
- Jasne!
- Ty to masz spust
- powiedziała drowka, patrząc na Kokoro z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, gdy usłyszała jego zamówienie.
- No od tych malin przy drodze nic nie jadłem. Zgłodniałem trochę - odpowiedział mistyk, nie rozumiejąc zdziwnia drowki. - Ty z kolei od rana nic nie jadłaś, nie zamówisz sobie jeszcze pieczeni, niedługo całkiem zbiedniejesz i schudniesz.
- Podobno czarowanie jest wyczerpujące
- zauważyła Lauga.
- To już zależy od czarującego - powiedział Bran. - Ale ogólnie biorąc... Lepiej porządnie się najeść, gdy się rzuca zaklęcia.
- Całkiem zbiednieję?
- Arletta obejrzała się po sobie. - Ja nie jestem wychudzona, taka moja uroda, że jestem drobna - odpowiedziała. - Poza tym łatwiej się skradać jak się jest... trochę lżejszym.
- Taka szczuplutka istotka przeciśnie się przez dziurkę od klucza
- z pozorną powagą powiedział Bran.
- No nie przesadzajmy, ja może nie, ale… - Uśmiechnęła się tajemniczo i zaczęła wykonywać dziwne ruchy rękami. Niewidzialna dla oczu magiczna ręka sięgnęła dyskretnie do sakiewki zaklinacza i podała ją drowce. - Ale moja magiczna dłoń już, tak. Łap - zaśmiała się odrzucając własność Brana w jego ręce.
- Z magami tak lepiej nie próbuj. - Bran schował sakiewkę. - Niektórzy wykrywają, gdy używa się przy nich magii... a niektórzy z tych niektórych są piekielnie złośliwi.
- Spokojnie, zazwyczaj pada na szlachciców i arystokratów, którzy mają przy sobie za dużo błyskotek. Czasem tyle, że nawet nie zauważają, że jakaś im zniknęła. A ja lubię ładne i błyszczące rzeczy.
- Uśmiechnęła się niewinnie.
- Jak sroczka... Mam nadzieje, że odróżniasz te cenniejsze od tych tylko błyszczących. - Bran zachowywał udawaną powagę.
- Oczywiście… Nie wszystko złoto co się świeci - odparła z tym samym uśmiechem co przed chwilą.
 
Kerm jest offline