Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2018, 16:23   #30
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 7 - 2037.I.31; wieczór; 22:50

Wydział Skanu, Wywiadu, Zbrojny, Biolab


Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:50
Miejsce: Old St. Louis, Marina Villa; baza X-COM;
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho



Law


Można było rzec, że sytuacja zaczynała się normować. Chaos został opanowany, zastopowany i temu chaotycznemu ruchowi został nadany jakiś kierunek. Coś zaczynało się wreszcie formować na tej mapie zmiennych. To mogło być pocieszające jeśli dla kogoś posiadanie informacji było priorytetem. Mniej pocieszające były czynniki które opanowały ten chaos i informacje jakie się znów po tym kwadransie chaosu znowu zaczęły pojawiać. Bo problem został opanowany głównie za sprawą sprawnie interweniujących sił porządkowych. Co w centrum wciąż rozbudowywanego megacity było o wiele bardziej ułatwione niż na peryferiach czy opuszczonych dzielnicach.

Na przykład skanerom wspólnymi siłami udało się wgrać w komputery klubu program który polecił skasować wszystkie nagrania z tego feralnego wieczora. Co prawda to zostawiało oczywisty ślad, że ktoś przy nich grzebał niemniej zacierało najprościej dla policji źródło informacji do analiz z tego zdarzenia.

Kolejne informację spływały w miarę jak korek w eterze stopniowo odpuszczał. Ludzie przestawali dzwonić po policję skoro ona już przybyła a to najbardziej tamowało ruch w eterze. Teraz dochodziły połączenia - duchy, te które zostały wysłane podczas zatory i dochodziły teraz, gdy on się rozładował. Często już nieaktualne i dochodzące po aktualniejszych. Ale wprowadzały dodatkowe zamieszanie gdy ludzie otrzymywali informacje o nieodebranych połączeniach, odsłuchiwali dramatyczne wiadomości na poczcie głosowej czy odczytywali desperackie sms.

Do centrali dali radę odezwać się George i Ruben. Prawie w ostatniej chwili ale udało im się prysnąć spod klubu. Podobnie udało wydostać się James’owi. Odjechał własnym samochodem. Odezwał się też Faust. Krótko, chyba biegł. Dał znać, że wyrwał się z obławy ale wokół nadal pełno glin i radiowozów więc postara się jakoś oddalić. To razem czterech którym się udało wyrwać zanim policja odcięła teren. Tylko poza dwójką z vana, każdy był gdzie indziej.

Znalazła się też Lena. Yoshiaki wyłowiła ją na jednej z kamer. Niestety ta pokazywała jak jest w grupce jaką policjanci pakują do policyjnych autobusów. Więc pewnie miała trafić na któryś z komisariatów. To oznaczało, że robota skanerów przy jej legendzie i ona sama przejdzie ciężką próbę na komisariacie. Wiele zależało od tego co gliniarze się dowiedzą od niej i o niej podczas przesłuchania. Jeśli nie skapnął się kim naprawdę jest to do rana miała szansę wyjść na wolność jako przypadkowy świadek. No ale jeśli się skapną to pewnie zawiadomią ADVENT który odbierze terrorystkę z X-COM i przewiezie do swojej siedziby. Na razie gliniarze chyba nie podejrzewali obecności X-COM w tej hecy bo wozów, patroli czy lataczy ADVENT nigdzie nie było widać. No i jak na razie nigdzie nie mieli żadnego namiaru na Nancy.

- Szefie, mamy problem. - w słuchawkach odezwała się dwuosobowa obsada furgonetki. Chłopaki wydostawszy się z kordonu jaki odciął okolice klubu wrócili do zadania demontażu zagłuszaczy. Właśnie odkryli, że ten najbliżej klubu jest wewnątrz kordonu. Poza nim były jeszcze dwa nie zdjęte więc pytali co robić. Zdjąć te dwa pozostałe czy spróbować jakoś, coś zrobić z tym wewnątrz kordonu.

- Widzę Lenę. Jest w autobusie. Przesyłam wam jego blachy. - prawie w tym samym momencie odezwał się James. Podał gdzie się znajduje więc skanerzy w bazie mogli nanieść to na swoją mapę. Podał też numery wozu jaki wiózł Lenę i dzięki temu wiedzieli, że jest z oddziałów policyjnej prewencji. Normalnie jeździli nimi policjanci do pacyfikacji zamieszek i awanturników lub wieźli właśnie takich podejrzanych z powrotem na komisariat. Jednak trasa autobusu nie zgadzała się z bezproblemowym powrotem do głównego komisariatu gdzie bazę miała prewencja. Kierował się za bardzo na północ. Tam były tylko jeden większy komisariat i kilka mniejszych. W mniejszych raczej policjanci nie zatłaczaliby taką ilością podejrzanych i pewnie woleli mieć wszystkich w jednym miejscu. Więc zostawał tylko ten stary przedwojenny areszt, w National City, który wciąż był w remoncie i przerabiano go na komisariat właśnie. Oficjalnie jeszcze nie był otwarty ale w tej sytuacji ktoś pewnie uznał go za na tyle bliski i pusty aby umieścić tam wielu poszkodowanych z klubowej strzelaniny.

- Jesteśmy w wiadomościach. - rzekła cicho Azjatka pracująca niestrudzenie przy ekranach i holoklawiaturze. Wskazała ruchem brody na jeden z ekranów. Tam już widać było relację na żywo spod klubu. Kordon ciekawskich, policyjne barierki, ostrzegawcze światła, samych policjantów, pakowanych do ambulansów rannych no i prezenterkę SLN*, lokalnych wiadomości.

-...Nie wiemy jeszcze czy są ofiary śmiertelne we właśnie zakończonej strzelaninie jaka miała miejsce w okolicach budynku jaki jest za moimi plecami. Ale wóz koronera zdaje się na to wskazywać. - wyjaśniała prędko ale wyraźnie reporterka. Kamera nieco przesunęła kadr by scentralizował się na obrazie oświetlonego klubu nocnego. Pod klub podjechał właśnie wóz koronera więc jak sugerowała reporterka, pewnie był jakiś trup. Pewnie w klubie bo na zewnątrz nie było widać żadnego, nieruchomego ciała przykrytego płachtą. Reporterka znikła z kadru ale dalej wyraźnie słychać było jej głos. - Tej zimnej, sobotniej nocy, nieznani sprawcy wszczęli strzelaninę w modnym popularnym klubie nocnym “Night Girls”. Świadkowie twierdzą, że tuż przed przybyciem policji z wielką prędkością odjechały stąd dwa lub trzy samochody. Czy to miało związek z tą strzelaniną? To właśnie postaram się dla państwa wyjaśnić. - kamera wróciłą na reporterkę która uśmiechnęła się zawodowym ale jednak budzącym zaufanie, ciepłym uśmiechem. Pod jej wizerunkiem pojawił się napis mający skusić widzów do udzielania informacji. “Widziałeś coś ciekawego? Masz do opowiedzenia swoją wersję znanych wydarzeń? Masz ciekawe nagranie? Zgodzisz się na wywiad? Nie wahaj się ani chwili! Dzwoń natychmiast!


---

*SLN - St. Louis News, wiadomości lokalne nastawione na bieżące informacje i nadawanie na żywo. Coś jak u nas CNN czy BBC tylko w lokalnej wersji.




Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:50
Miejsce: East St. Louis, Night City; okolice klubu Night Girls;
Warunki: wnętrze furgonetki, ciepło, latarnie uliczne, sucho



Ruben i George



Rubenowi niczym ulubieńcowi fortuny szczęście zdawało się sprzyjać. Porwał z zimnego chodnika jeszcze zimniejszy pistolet. Broń zdawała się parzyć jego dłoń ale już sam nie wiedział czy to wrażenie z ekscytacji i nerwów czy też po prostu jest taka zimna od leżenia na zewnątrz. Ale porwał go i tak i tak. Potem szybko! Do samochodu! Zza rogu dojrzał z wielką ulgą, że van wciąż jeszcze stoi. A gdy podbiegł do niego znalazł nawet zapracowanego nad laptopem Georg’a. Czas było pryskać! I tak nie widzieli nikogo innego od nich ani nie mogli nikogo złapać w eterze!

Ruben bez wahania zajął miejsce kierowcy i ruszył natychmiast. Prawie o zderzak minął się z radiowozem który zablokował sobą wyjazd z parkingu ledwo minęli jego wyjazd. Potem jeszcze trochę, bo blisko klubu już zjeżdżały się i ustawiały kolejne radiowozy przetykane czasem ambulansami. Musieli odjechać na ile się da bo nie było pewne gdzie gliniarze ustawią swój kordon. No i nie mogli opuścić strefy bo pierwsza bramka skanująca wykryłaby broń w samochodzie. Musieli coś z nią zrobić. Skrytka przy silniku była zbyt mała na dwie klamki.

Ale przynajmniej wydostali się poza policyjny kordon jaki odciął nocny klub od reszty dzielnicy. Udało im się wrócić chociaż trochę do oryginalnego planu czyli sprzątania po sobie. Podjechali po jeden bloker po czym go zdemontowali, potem gazu po kolejny i tak dalej. W międzyczasie już dowiedzieli się, że James się wydostał, Lena jedzie policyjnym autobusem na komisariat razem z innymi zatrzymanymi klubowiczami a Faust wydostał się poza kordon ale był sam i pieszo i wciąż w pobliżu było pełno glin. Odkryli też, że ten najbliższy bloker jest wewnątrz kordonu a zostały im jeszcze poza nim, dwa do zdjęcia. Nawet było widać tą wieżę za tłumem gapiów, barierkami i policjantami no ale jednak już była wewnątrz kordonu.

Co teraz? Była jakaś szansa, że blocker wewnątrz kordonu zostanie niezauważony? No jakaś była. A jeśli ktoś się skapnie to pewnie wezwą policyjnych techników aby zdjęli i zabezpieczyli znalezisko. Ci przyjadą, zdejmą i zawiozą do siebie, do komendy na warsztat. A tam? No to zależy. Przede wszystkim się zorientują, że było jakieś urządzenie zagłuszające sygnał. Czy coś jeszcze to zależy jak będą wytrwali, drobiazgowi i jaki mają sprzęt.




Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:50
Miejsce: East St. Louis, National City; National City Police Station;
Warunki: stołówka komisariatu, ciepło, jasne oświetlenie, sucho



Lena



Za długo. Wszystko trwało za długo. Obejrzenie poszkodowanego, diagnoza i próba pomocy. - To jest mój samochód. - powiedział ten który szukał pomocy dla kolegi wskazując na maskę na której siedział poszkodowany. Nie mogli się ruszyć zanim lekarka nie skończyła swojej roboty. Cała trójka uspokoiła się wierząc w jej dobrą wolę i widząc jej wprawne manewry.

Zraniony facet miał zakrwawioną koszulę. Gdy ją Lena rozpięła i przeczyściła specyfikiem jaką ten co ją wezwał podał z samochodowej apteczki okazało się, że rana nie zagraża życiu pacjenta. A jednocześnie musiała być bolesna. Sądząc z tego co mówił zraniony oraz jego znajomi, ktoś w tym tłumie go popchnął i upadł. Tak pechowo, że na jakieś przewrócone krzesło. Metalowa noga krzesła zadziałała w tym wypadku jak bagnet i przebiła się przez bok faceta, tuż pod pachą. Przerysowała mu żebra, przechodząc między nimi i wbijając się głęboką bruzdą jaką wyszarpała rozrywając skórę i mięśnie. Jeszcze trochę więcej pecha i przebiła by płuco, trochę mniej i przeszłaby prawie obok zostawiając niewielką kreskę albo w ogóle by nie sięgnęła do niego. Ot, centymetr różnicy w jedną czy drugą stronę a efekt był znaczny. Więc zanim uporała się z przeczyszczeniem rany i założeniem opatrunku parking już dawno był obstawiony przez policję.

Gdzieś w międzyczasie zarejestrowała kątem oka jak samochód tych dwóch dziewczyn co tak bardzo szybko i nerwowo chciały odjechać, jak szybko i nerwowo odjeżdża. Tak szybko i tak nerwowo, że któraś z nich zgubiła holo i zostało na mokrym, zmarzniętym asfalcie parkingu. Zresztą porzuconych czy zgubionych przedmiotów walało się po parkingu całkiem sporów. Dostrzegła nawet zagubiony damski pantofel i małe woreczki tam i tu w jakich zwykle chodziły nie do końca legalne substancje, porzuconą damską torebkę z częściowo wysypującą się zawartością.

Zaraz po wyjeździe dwóch klubowiczek policja zablokowała i drugi wyjazd. Potem dojechały kolejne radiowozy, gliniarze zaczęli się z nich wysypywać już masowo i kordon zrobił się dość szczelny. Zwłaszcza na parkingu policjanci mieli ułatwione zadanie bo był ogrodzony więc wystarczyło zablokować wyjazdy by mieć go w garści.

- Dzięki wielkie ale mamy farta, że nam się trafiłaś. Może posiedzisz z nami? Ogrzejesz się. Zmieścimy się. - zaproponował ten kierowca widząc, że już skończyła robotę ale w tej chwili to nigdzie nie pojadą. Wewnątrz osobówki schroniła się przed zimnem dziewczyna i ten ranny jakiego właśnie skończyła opatrywać. Mogli poczekać wewnątrz na kontrolę jaka czekała wszystkich którzy zostali wewnątrz kordonu. Kontrola już się zaczęła bo podjechał pierwszy policyjny autobus.

Potem zrobiło się już spokojniej. Na parking weszli policjanci i rozdawali koce i kubki z ciepłym piciem. Sądząc po termosach w tych pierwszych chwilach dzielili się z poszkodowanymi klubowiczami tym co sami mieli w radiowozach. Ale byli głusi na wszelkie argumenty których używali poszkodowani aby kogoś wypuścić czy przyspieszyć ewakuację. Kto tu został mógł tylko czekać i wybrać sobie czy woli ustawić się w kolejkę na początku czy pod koniec. Sytuacja wydawała się jakoś, powoli wracać do normy. Klubowiczów skanowano czy nie mają broni i innych niedozwolonych materiałów, czy papiery są w porządku i szybko przepuszczano do policyjnego autobusu. Gdy się zapełnił podstawiano kolejny i tak maszyna systemu powoli szatkowała tłum klubowiczów dzieląc ich na autobusy które zabierały ich spod klubu.

Lena musiała zdać się mienie głowy na karku i rzetelność skanerów przy robieniu legendy dla niej. Na parkingu poszło łatwo, gdy skan zaświecił się na zielono i nie wykrył żadnej broni czy narkotyków gliniarz który go trzymał przepuścił ją do autobusu i zaczął skanować następnego klienta. Mogła posiedzieć wewnątrz, na szczęście też ogrzewanym, czekając aż się wypełni kolejnymi przeskanowanymi gośćmi z klubu.

Gdy czekała razem z innymi czekając aż autobus ruszy a potem gdy już ruszył dostrzegła kilka rzeczy. Pierwszą był siedzący w autobusie Azjata. Od razu kojarzył się z tymi co byli w klubie ale nie miała pewności czy to jeden z nich czy po prostu kolejny klubowicz. Siedział spokojnie z typową dla Azjatów oszczędną mimiką więc trudno było coś o nim powiedzieć gdy tylko miało się parę kroków w przejściu autobusu by się mu przyjrzeć. Był w samej koszuli, bez marynarki więc tym bardziej nie wyglądał jak jeden z tamtych. A marynarkę można było dość łatwo zdjąć albo zgubić. Sama widziała pogubione na parkingu buty i telefony.

Drugą rzeczą było odzyskanie holofonu. A raczej mały aparacik znów złapał sieć i można było się dzięki niemu kontaktować ze światem. Komunikator podobnie mogła więc znowu rozmawiać z resztą xcomowców w okolicy klubu. Podobnie dostrzegła James’a. Za oknem. Jechał obok autobusu i pomachał jej ręką dorzucając na koniec gestu uniesiony do góry kciuk. Widać ktoś z bazy był w pobliżu i mógł dać co się z nią dzieje. Ale sam James raczej nie mógł jej wyciągnąć z autobusu.

No i gdy się zatrzymali wielu pasażerów objęło poruszenie. Pewnie podobnie jak ona rozpoznawali na podwórze jakiego budynku wjechali. To był dawny areszt miejski więc wysokie mury, drut brzytwowy, reflektory i budki strażnicze nadawały mu dość złowieszczy wygląd. Ale właśnie tu przebudowywano to miejsce na kolejny komisariat. Co parę miesięcy SLN i lokalne gazety donosiły o postępach w tego typu inwestycjach. Oficjalnie komisariat wciąż był w przebudowie i nie był jeszcze czynny ale widocznie miejsce było na tyle puste i pojemne by przyjąć na szybko dużą ilość przypadkowych ludzi i zorganizować tymczasowe centrum kryzysowe.

Z autobusu była krótka droga przez kilka korytarzy i sal Wszędzie czuło się zapach remontu. Świeża farba, oblepione folią ściany i podłogi, pozamykane drzwi albo na odwrót, otwarte czy w ogóle ze zdemontowanymi drzwiami. Porozstawiane drabiny, przenośne reflektory i cały ten sprzęt remontowy pozostawione przez pracujących tu ludzi.

Policjanci przeprowadzili tłum do stołówki. Tam chyba na szybko otwarto kuchnię i jakichś dwóch gliniarzy wydawało ludziom kanapki, ciepłe napoje i podgrzane w mikrofali dania. Rozdano kolejne koce i dwóch paramedyków przechodziło się po sali selekcjonując potencjalnych rannych. Tych jednak jeśli byli to lekko bo innych albo nie było w ogóle albo wcześniej spod klubu zabrały ich karetki. Byli więc głównie zmarznięci, poturbowani i roztrzęsieni ludzie ale rannych prawie nie było.

Szybko zaczęły się przesłuchania. Aby je przyspieszyć rozdano ludziom kwestionariusz który miał im pomóc spisać na bieżąco ostatnie wydarzenia. Pytania były dość proste. “O której przybyłeś/aś na miejsce zdarzenia?”, “Gdzie przebywałeś/aś gdy zaczęło się to zdarzenie?”, “Kto był z tobą/przy tobie?”, “Na ile czasu szacujesz całe zdarzenie”?, “Czy podczas zdarzenia doznałeś/aś jakiegoś urazu? Jeśli tak to jakiego?” i tak dalej w ten deseń. wyglądało to na jakiś typowy formularz zgłoszenia przestępstwa przez co niektóre pytania wydawały się brzmieć dziwnie i nie na miejscu ale Lena zdawała sobie sprawę, że o podobne rzeczy gliniarze będą pytać na przesłuchanie bo to były podstawy. Widziała jak część klubowiczów w mniej lub bardziej zaangażowany sposób próbowała wypełnić te formularze.

Nadal mieli swoje telefony więc ludzie korzystali z tego co było widać po różnych rozmowach. Widocznie bardziej traktowano ich jak ofiary wypadku niż podejrzanych. Przynajmniej na razie. Część zajęła się jedzeniem, inni rozmawiali ze sobą, pocieszali się nawzajem, martwili czy wkurzali. Parę osób chyba zdołało zasnąć.

Usłyszała swój numerek przez głośniki nad drzwiami. Przy wejściu każdy dostał swój numerek podobnie jak u lekarza. Wzywanie też odbywało się na podobnej zasadzie. W pokoju przesłuchań powitała ją młoda policjantka.

- Dobry wieczór, jestem funkcjonariuszka Petra Ross. Proszę usiąść. Czy wypełniłaś kwestionariusz? Mogę zobaczyć? - kobieta w mundurze wydawała się już jeśli nie zmęczona to znużona. Ale potrafiła się nadal uśmiechnąć ciepło i sympatycznie wskazując na wolne przy stole krzesło. Lena miała chwilę by się rozejrzeć. Właściwie pokój przesłuchań był zaprojektowany bardzo minimalistycznie więc dużo do oglądania nie było. Nieśmiertelne lustro pewnie z podglądem z drugiej strony, dwie kamery po przeciwnych narożnikach, zegar ścienny wskazujący prawie 11 w nocy, stół z plastikowym blatem i dwa krzesła, też plastikowe. No i niedaleko stołu stał śmietnik obecnie w większości już wypełniony pustymi, plastikowymi kubkami po wodzie, kawie czy herbacie jakie serwowano za ścianą, na stołówce. Więc w naturalny sposób najwięcej uwagi mogli poświęcać sobie rozmawiający ze sobą ludzie.

- Proszę się częstować, jeśli chcesz. - powiedziała Ross wskazując na butelki z wodą i czyste plastikowe kubki stojące na stole. - Muszę uprzedzić, że ta rozmowa jest nagrywana. - zaczęła mówić policjantka gdy chyba kończyła już przeglądać formularz zgłoszeniowy. - Dobrze a teraz porozmawiajmy. Proszę się nie stresować i po prostu mi opowiedzieć co tam w klubie się wydarzyło. To co zapamiętałaś, resztą się nie przejmuj. - Ross odłożyła formularz Leny i uśmiechnęła się do niej sympatycznie jakby chciała ją podtrzymać na duchu i dodać otuchy.




Czas: 2037.I.31; sb; wieczór; g. 22:50
Miejsce: West St. Louis, Dutchtown; opuszczona szkoła;
Warunki: ulica, ziąb, mrok budynku, chłodna wilgoć



Wydział Produkcji Lekkiej



Law podniósł oczy na jedną z bocznych konsolet gdy usłyszał sygnał alarmu. Na szczęście przy tym nad czym próbował zapanować i na miejscu i zdalnie po drugiej stronie rzeki nie wyglądało to zbyt groźnie. Nawet jak zwykła pierdoła. Jeden z pomocniczych podprogramów monitorujących eter zarejestrował nagle zwiększoną aktywność. Gdzieś po tej stronie rzeki, na pograniczu Dutchtown i Marina Vila. Czyli z kilka kilometrów od browaru Lempa. Licząc w linii prostej. Nie korzystano z wojskowych czy policyjnych kanałów więc wyglądało jakby nagle sporo osób postanowiło sobie podzwonić w ten sobotni wieczór. Nie wyglądało to zbyt groźnie ani alarmująco, ani nie było tak blisko by było po sąsiedzku do browaru więc program raczej informował o tym zdarzeniu niż podnosił raban. Dla wytycznych programu monitorującego tłumacząc binarna logikę na ludzkie emocje brzmiało to jak ciekawostka a nie zagrożenie.

Zresztą nic nie wskazywało by było to jakoś powiązane z działalnością sił porządkowych czy samych xcomowców. No chyba, że z ludźmi Hodowskiego. Bo poza tych na akcji po wschodniej stronie rzeki tylko ich nie było w bazie. Ale szef “lekkiego “ był bardzo lakoniczny w detalach akcji na jaką zabrał cały zespół i kierowcę z handlowego. Wiadomo było, że wzięli drugiego vana i pojechali zrobić porządek z krnąbrnymi małolatami. Nie mówili gdzie jadą ani kiedy powinni wrócić a od wyjazdu żadnych problemów nie zgłaszali. Właściwie w ogóle od wyjazdu się nie zgłaszali. Więc pewnie wszystko było dobrze i dawali wciry tym malolatom. Jakby mieli problemy to przecież poprosiliby o wsparcie prawda? Nie prosili więc pewnie wszystko szło zgodnie z planem. Mógł przestać myśleć o czczych dywagacjach i zająć się sprawami po drugiej stronie rzeki. Miał do opanowania skomplikowaną i wielotorowa sytuację gdzie musiał skoordynować działania rozsypanych po różnych ulicach, pojazdach i budynkach agentów.

- Tu Kew. Leccy kopnęli mrowisko i proszą o dywersję. Przesyłam namiar od nich. - Law mógł pogratulować sobie bo jakby wykrakał gdy usłyszał zgłoszenie zwiadowcy z biolabu. Namiary przesłane przez Sama dziwnie pokrywały się z aktywnością cywilnych telefonów jakie właśnie zgłosił program monitorujący.

- Przekażę. A sam nie możesz im pomóc? - wydawało się że Sam ma odpowiednie predyspozycje i jest najbliżej miejsca akcji by to zrobić.

- Nie. Są kilka kwartałów ode mnie. Zanim dotrę w pobliże sytuacja się pewnie rozwinie beze mnie. Ale mam coś dla ciebie. Zrobiłem fotkę jakiegoś typa. Chyba on ich gania. Prześlę ci. - zwiadowca przesłał plik i na ekranie ukazała się facjata jakiegoś Latynosa.





- Wrzucę do przemienia. Mamy tu trochę roboty Sam to przełączam cię na zbrojnych. - Law zrobił co mógł w tej sytuacji. No od biedy mógł jeszcze sam się tym zająć albo zlecić to Azjatce obok ale to by oznaczało ograniczenie wsparcia ludziom po drugiej stronie rzeki. Polecił komputerowi by przekazał to co znajdzie na tego typa że zdjęcia chłopakom że zbrojeniówki. Na linii miał swoich chłopaków w furgonetce tuż przy kordonie policyjnym wokół “Night Girls”, puszczonego samopas Fausta, trzy blockery do skitrania w tym jeden wewnątrz kordonu, Lene na komisariacie i zaginiona agentke wywiadu. Właściwie jedynym dowodem na miejscu był tam James któremu udało się wydostać z kordonu i dostać do samochodu. Ale niezbyt się nadawał do zdjęcia blockerow.


---



- Hodowski słyszysz mnie? Kewinsky przesłał twoje wezwanie o wsparcie ale nie ma z wami kontaktu i nie zna aktualnej sytuacji. Więc podaj wasz status. Ranni, mobilność, amunicja i info o przeciwniku. - w słuchawkach zespołu wypadowego Hodowskiego rozszedł się chropawy głos szefa zbrojnego, Zygfrida “Amadeo” Mortz’a. Widać baza już wiedziała o ich kłopotach ale od zwiadowcy z biolabu nie mogli się dowiedzieć informacji jakich ten nie miał. Stary, doświadczony wiarus wysłuchał raportu szefa lekkich w spokoju zanim się odezwał znowu.

- No to ciepło. Nasz ocp to ok 15 min. Musicie jakoś wytrwać do tego czasu. I mamy tylko osobówkę więc was nie zabierzemy. Powtarzam Hodowski, nie damy rady zabrać 7 osób. - facet przedstawiał bez ogródek realia akcji ratunkowej. Fakt, po zabraniu na dwie, niezależnie od siebie akcje dwóch większych pojazdów w bazie została tylko osobowa. Jak zbrojni się w nią zapakują to może dadzą radę zabrać jedną osobę. A gdyby się przedostali do lekkich i wzmocnili ich to nadal osobówka nie zabierze wszystkich. Ktoś będzie musiał zostać licząc, że da się przetrwać i zorganizować następny kurs.

- Chyba, że sami zorganizujecie sobie transport to by nam znacznie ułatwiło akcję ratunkową. - zaproponował dowódca zbrojnych. Na dwa wozy, to kalkulacje ewakuacyjne robiły się znacznie prostsze. Tak że dwa razy prostsze. Tylko najpierw lekcy musieliby wyściubić nos na ulicę i zdobyć ten transport. A to wyglądało na dość trudne do zrealizowania bez wykrycia i wydawania się w kolejną potyczkę z przeciwnikiem. A wydawało się, że jedyny sprawny transport w zasięgu wzroku ma właśnie on. I po dobroci chyba raczej go nie odda.

- Jest jeszcze jedna opcja Hodowski. Typ któremu nadepneliście na odcisk to niezłe ziółko. Gliny i ADVENT też go szukają. Ma ciekawą kartotekę u nich. Zakapuj go, że się tu kręci to siły szybkiego reagowania spadną im na karki w ciągu 10-15 minut. Może nawet sam ADVENT się po niego pofatyguje. Masz na miejscu najlepsze rozeznanie w sytuacji to działaj chłopie. Prześlę ci coś do lektury. - zbrojni przedstawili kolejną opcję ludziom Hodowskiego. Paradoksalnie okazywało się, że wyjściem z opałów w jakie wpadli może być telefon na policję. Wystarczyło zadzwonić i odczekać aż latacze z komandosi policji i wsparciem powietrznym wpadną na interwencję. A może nawet sam ADVENT. W międzyczasie nadszedł plik z bazy z informacją o typie że zdjęcia.

Nawet pobieżnie przejrzenie info pod zdjęciem dawało wgląd z kim mają do czynienia. Murilo Alvarez… “El Lobo“... Wiek… kierowanie grupą przestępczą… wandalizm… wymuszenia… stawianie oporu przy aresztowaniu… ataki na funkcjonariuszy policji… ataki na funkcjonariuszy ADVENT… porwania dla okupu… podejrzany o zorganizowanie napadu na ciężarówkę Biochem… o zorganizowanie ataku bombowego na komisariat… agitacja antyrządowa… Uzbrojony i niebezpieczny… nagroda za dostarczenie informacji pomocnych w schwytaniu… Nagroda za schwytanie i dostarczenie…

Tymczasem wyglądało na to, że utknęli w tej starej szkole. Numer z cegłówką odwrócił na chwilę uwagę części poszukiwaczy obsady porzuconej furgonetki ale nie na tyle by zmieniło to sytuację w jakiś istotny sposób. Grupka kilku osób ruszyła sprawdzić co wybiło szybę. Odeszli więc spod szkoły i weszli do sąsiedniego budynku. Ale inni i samochody i piesi dalej kręcili się po okolicy. Łazili po ulicach, włazili do budynków, widać było ich sylwetki, światła latarek, pochodni, i telefonów jakimi sobie przyświecali podczas poszukiwań. Słychać było krzyki, nawoływania, kłótnie, ponaglenia, groźby. Co jakiś czas w pobliżu szkoły przyjeżdżał samochód albo motor. Ale nadal szukali. Chociaż dość chaotycznie.

Grupka Hodowskiego znalazła się w impasie. Tamci jak na razie ich nie znaleźli ale wyjście z budynku szkoły wydawało się najlepszym sposobem na wykrycie. Zyskany przez Franka czas za numer z cegłówką zdawał się kończyć gdy grupka czterech osobników z pochodniami, telefonami, latarkami i bronią w rękach zdawała się mieć ochotę sprawdzić co w szkole słychać. Wychodzili nieświadomie wprost pod lufy ludzi Hodowskiego. Ale w sąsiednich budynkach widać było światła innych więc odgłosy strzelaniny musiały by ich zaalarmować. Na końcu ulicy widać było światła jakiegoś pojazdu. Albo stał albo ledwo się toczył.

Budynek szkoły był na tyle duży, że z czwórką szukających można było mieć szansę na udaną grę w chowanego. Z drugiej strony poruszanie się po nocy, po ciemku w nieznanym budynku było ryzykowne samo w sobie. Można było spaść na łeb i szyję czy wpaść na coś i jeśli nawet wyszło by się bez szwanku to mogło to zaalarmować szukających. No albo nie. Litera ślepego.

I jedna ze ścian, wychodząca na boisko które ciągnęło się aż do ulicy wydawała się pusta. Ta ulicą też wcześniej przejeżdżały jakieś auta i przechodzili szukający ale w tej chwili, podobnie jak boisko, była ciemna i cicha. Problem w tym, że ze szkoły nie było widać co jest dalej. Gdyby ktoś tamtędy przejeżdżał, stal czy przechodził to albo wpakowali by się wprost na niego albo dorwałby ich na tym boisku. Podobnie była szansa, że mogą ich tam dostrzec ci, którzy właśnie ładowali się do szkoły.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline