Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2018, 23:33   #648
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Samochodem podróż była dziwnie szybka. Zdawało się, że ledwo wyjechali i już pojazd się zatrzymał. Wszyscy zaczęli wysiadać. Zrobiło się od razu bardziej poważnie i nerwowo. W powietrzu było czuć nadchodzącą walkę. Wszyscy mieli broń w rękach a saperzy zaczęli troczyć te butle sobie na plecy. Karl otworzył drzwi szoferki zastawiając się nimi jak barykadą i trzymał swój M 1 w łapach. Przy jego gabarytach wydawała się to zabawkowa broń. Stan zajęła miejsce po przeciwnej stronie trzymając w pogotowiu słuchawkę radia. Porucznik coś tłumaczył jeszcze żołnierzom i znowu przywołał szeregowego blondyna więc Elmet wykorzystał moment by stanąć przy tropicielce i jej powiedzieć co nieco.

- Wiesz co jest grane? - zapytał patrząc na nią ale szybko i tak zaczął tłumaczyć zanim odpowiedziała. - Saperzy podejdą i zjarają to gówno. My strzelamy do tego co wypadnie na zewnątrz. Nie włazimy tam kapujesz? - przedstawił jej zarys planu o których chyba mówili jeszcze w magazynie. I musiał już iść bo Travis coś właśnie potwierdzał kiwaniem głową porucznikowi i zawołał kompana. Saperzy zaczęli z wolna podchodzić do zdewastowanego ostatniej nocy budynku. Widziała jak z luf ich broni jarzą się małe ogienki. Nie wyglądały groźnie, niewiele więcej niż od zwykłej zapalniczki.

- Próba ogniowa! - zawołał ostrzegawczo jeden z nich. I zaraz potem miotacz plunął płonącą strugą gdzieś w bok drogi. Struga płonęła jasno mimo wszechobecnej wody, wilgoci, deszczu i śniegu. Po chwili jego kolega zrobił podobny manewr z drugiej strony.

- Bo czasem wybuchają… - wyjaśniła spięta dotąd Stan która jednak dalej wyglądała na spiętą. Nerwowo rozkurczała i zaciskała palce wolnej dłoni na swoim karabinku.

- Zaczynajcie! - krzyknął do nich oficer i dwójka saperów ruszyła z ciężkimi butlami na plecach brodząc po zalanym wodą i zasypanym śniegiem trawniku w stronę ruin dawnego sklepu. W powietrzu oprócz wilgoci było czuć, że to już zaraz, że zaraz się zacznie. Wszyscy to wyczuwali i wszyscy byli spięci jak cholera. Luca też czuła jak zaczyna jej się udzielać ta nerwowa atmosfera.

Trzeba było się czymś zająć, aby oczyścić myśli i nie obgryzać paznokci, nie wypadało. Dom w świetle dnia nie wyglądał groźnie, ani tym bardziej niebezpiecznie. Sęk w tym, że w jego wnętrzu mogły się czaić zmutowane stwory które zeszłej nocy prawie watahy nie wypatroszyły. Jedna rzecz nie dawała jednak Luce spokoju. Odstąpiła parę kroków w bok i mrucząc głucho pod nosem, przyklęknęła na mokrej ziemi. Przekrzywiała głowę to w jedną, to w drugą stronę, obserwując ślady pozostawione zeszłej nocy. Część rozmyła ulewa, część została wyrywa na ścianach. A jeżeli ktoś znalazł się pechowo w środku? Któregoś z żołnierzy to obchodziło? Dlatego też tropicielka zerkała na wejście do budynku, przysuwając się parę kroków do przodu i ciągle coś mrucząc.

Żołnierzy chyba to niezbyt obchodziło. Dwaj saperzy stanęli już tuż przy domu. Travis i Elmet obeszli po sporym łuku budynek tak, że teraz podchodzi do narożnika który patrząc od strony drogi był po przeciwnej. Karl i Stan mierzyli ze swoich karabinków w ścianę frontową. Porucznik zaś za to bardzo się zainteresował tym szwendaniem się samopas cywila.

- Ej ty! Do ciebie mówię! Nie łaź po strefie ogniowej! Chodź tutaj do mnie! - zawołał w jej stronę pokazując palcem miejsce przy sobie. Luca dostrzegła, że miał najmocniejszą broń ze wszystkich żołnierzy. Klasyczny M 16 lub jakiś klon tej broni. Siłą ognia więc dorównywał klasą tej broni jaką ona miała. Pozostali mieli M 1 u patrolowców albo te miotacze ognia u saperów. Ślady na drodze były dawno rozmyte, zalane stojącą, płynącą lub opadającą wodą do tego teraz jeszcze posypane śniegiem. Śnieg co prawda się rozpuszczał prawie od razu ale nie tak szybko, by co jakiś czas nie wytworzyły się grudy, ciemnego, mokrego śniegu. W tym czasie saperzy otworzyli ogień. Dosłownie. Każdy wlał strugę ognia w głąb dawnej sali sklepowej. Wewnątrz domu momentalnie zapłonął ogień.

Rzeczywiście facet lubił krzyczeć i się rządzić… jakby z jakiegoś wojska był, albo co. Seaver prychnęła niechętnie, a potem popatrzyła na znajomych mundurowych. Niestety każdy był zajęty. Wreszcie warknęła krótko, odwróciła sie i przeszła parę kroków aby nagle wybić się do góry i po stercie kamieni wskoczyć na pobliskie drzewo. Złapała mokrą gałąź, podciągnęła się na niej, a kiedy znalazła się już na niej, kucnęła i tak przeszła parę ostatnich kroków aż prawie znalazła się przy tym rozkazującym. Co prawda lekko po drugiej stronie i nie w miejscu które wskazywał, ale w okolicy samego zainteresowanego. Gapiła się na niego spod kaptura, mrużąc oczy i burcząc niechętnie i niewerbalnie ze swojej gałęzi.

Facet w mundurze wyraził jej również swoją niechęć. Nie usłyszała co dokładnie mówił ale brzmiało, że czegoś brak. Wydawało się, że ma o niej jak najgorsze mniemanie.
- Ej, ty! Umiesz strzelać? No to w każdym razie jeśli coś wyleci z tego domu to strzelaj do tego. Rozumiesz co do ciebie mówię? - porucznik mówił wolniej i głośniej niż zazwyczaj i patrzył z taką miną na tropicielkę jakby wątpił czy jest ona w stanie pojąć to co do niej mówi. Nie zdążył się upewnić a ona odpowiedzieć bo dał się słyszeć dźwięk.

Tropicielka od razu rozpoznała ten dźwięk z ostatniej nocy. Ten sam skrzekliwy, podszyty złością i zwierzęcą inteligencją jęk. To odwróciło od niej uwagę oficera. Patrolowcy przy samochodzie też drgnęli nerwowo. Saperzy na chwilę przerwali pracę ale zaraz ruszyli dalej. Travis i Elmet byli w stosunku do niej i porucznika po skosie więc nie widziała ich przez ten budynek. Saperzy bez wytchnienia i z wielka wprawą podpalali budynek. Wlewali płynną, płonącą śmierć w głąb budynku. Seaver widziała jak współpracują gdy jeden podlewał ogniem trzewia budynku, drugi podpalał nawierzchnię, gdy jeden podpalał górę to drugi dół. I tak szli wzdłuż budynku co kilka kroków puszczając strugi ognia.

Pojedyncze strugi ognia, nawet w ten zimny, dżdżysty ziąb, dawały radę szybko zmienić się w regularny pożar który szybko pochłaniał pozostałe fragmenty budynku. Saperzy szybko znikli za rogiem podpalając pewnie boczną ścianę budynku. Ale tam ich powinni widzieć pozostali dwaj patrolowcy. W miarę jak pożar się powiększał robił się coraz głośniejszy. Słychać było jak co chwila trzaska mokre drewno, gdy nasączone wodą pękało od rosnącego żaru. Słychać było huk płomieni. I słychać było te coraz częstsze skrzeki tych szponiastych maszkar. W końcu usłyszeli. Pierwsze wystrzały. Gdzieś tam gdzie powinni być dwaj patrolowcy.

- Co tam się dzieje?! - krzyknął oficer z trudem maskując zdenerwowanie albo niepokój. Ze swojego miejsca ani on, ani Luca, nie widzieli tamtych dwóch.

- To chyba Travis i Elmett panie poruczniku! Strzelają! - odkrzyknął kierowca bo z pozycji przy maszynie było pewni widać szeregowców.

Wpierw Luca i oficer dojrzeli wyłaniających się zza rogu saperów. Nadal bez wytchnienia podpalali ostatnią, nie podpaloną jeszcze ścianę. Tą boczną, gdzie czatowała ona i porucznik. Teraz stopniowo zbliżali się w stronę ich pozycji. Podpalali tak skutecznie, że budynek stał się ogniową pułapką gdzie właśnie domykali ostatnie możliwe wyjście. Wszystkie inne były już zablokowane przez ogień. Jakiś stwór musiał to wyczuć czy może działał instynktownie. Luca dojrzała jak przez małe, piwniczne okienko wypryskuje na zewnątrz małpia kreatura. Zatrzymała się na moment jakby skołowana ale zaraz skierowała się w kierunku zbawczego dla siebie lasu.

Szczury czuły zagrożenie, jak każde żywe i myślące stworzenie. Zamknięte w pułapkę próbowały uciekać, ratować życia. Korzystać z okazji do wygryzienia i wydrapania drogi na wolność. Były w tym jeszcze bardziej niebezpiecznie. Już nie polowały w stadzie, teraz walczyły o przetrwanie, a nie było zacieklejszego przeciwnika niż ten, który nie miał już nic do stracenia. Tropicielka przestała burczeć na oficera i szczerzyć na niego zęby. Błyskawicznie chwyciła karabin, strzelając do uciekiniera zanim ten nie zniknął w gąszczu.

Oficer też otworzył ogień do stwora. Pierwsze strzały obramowały jednak tylko stworzenie obryzgując go rozbryzgami błota i z kałuż. To jakby je otrzeźwiło bo rzuciło się do ucieczki sycząc przy tym złośliwie. Pędziło jak najlepszy ludzki sprinter mimo swoich niewielkich rozmiarów. Ale zdołało dobiec z połowę dystansu do zbawczego lasu gdy wojskowe pociski rozerwały maszkarę przy okazji wyrzucając ją w bok jak odbitą piłkę którą kopnęła większa siła niż miał jej pęd.

Wkrótce Luca mogła zeskoczyć z drzewa na kałuże pod nim i biec dalej. Porucznik coś krzyczał nawet już nie wiedziała czy do niej czy nie. Saperzy szybko kończyli robotę od razu posyłając jedną strugę w otwór przez jaki wyskoczył zabity właśnie stwór blokując i tą drogę ucieczki. Zaraz potem wrócili do swojego metodycznego wypalania przeciwnika.

Gdy Luca dobiegła do dwóch, zamkniętych szeregowców cały dom objęty był już pożarem. Płomienie widać było już nawet przez mokry dach. Robiło się sporo dymu tak od parującej wody jak i z prawdziwego dymu jaki towarzyszył pożarowi. Dwaj szeregowcy pościągali kaptury i teraz byli tylko w hełmach, pewnie by lepiej móc obserwować otoczenie. Kaptury chroniły przed deszczem ale też i znacznie ograniczały pole widzenia więc pozbyli się ich. Ale nic im nie było. Wokół ich butów topiły się w błocie, trawie i kałużach wystrzelone łuski. Na względnie pustej przestrzeni między obecnie płonącym domem a ścianą lasu widać było dwa czy trzy leżące ciała stworzeń.

To co nastąpiło później trudno było nazwać walką. Do było niczym odwrócenie schematu nocnej walki gdy to stwory miały przewagę nad nią i jej stadem, atakowały w korzystnych dla siebie okolicznościach. Teraz sytuacja się odwróciła. Tym stworom którym udało się w końcu wydostać z pożaru wyskakiwały oszalałe z bólu, tocząc się i potykając, chwiejąc z oszołomienia, czasem wyskakiwały żywe kukiełki oblepione ogniem i pędziły na oślep przed siebie wrzeszcząc dziko i nieludzko tak, że aż człowiekowi stawały włoski na karku i zastygała krew w żyłach. Na te oślepione, oszołomione i płonące kreatury bez litości spadał ołów ludzi. Ze swojego miejsca Luca widziała obydwie ściany domu. Z poprzedniego miejsca, tam gdzie pewnie został porucznik drugie dwie. Więc w ten sposób ludzie szachowali cały budynek i mieli pod lufą wszystkie drogi ucieczki. O ile poprawnie zarejestrowała, żadna z kreatur które wydostały się na powierzchnię nie dotarła do granicy lasu.

Po pewnym momencie krytycznym kreatur pojawiało się mniej aż w końcu przestały. Podobnie przestało słychać ich skrzeki. A dom płonął. Płonął dalej, w końcu coś się tam zawaliło wewnątrz, pękł i zawalił się dach przez co wyglądało to jak mały wulkan przez chwilę, padła jedna ze ścian a ogień płoną dalej. W końcu zaczął dogasać w czym pewnie znacznie pomogła mu panująca wokół aura. Wreszcie można było w końcu uznać, że ogień się wypalił. Chociaż nadal mocno dymił, drobniejsze ogniska były jeszcze widoczne tam i tu a na świecie zrobił się już pełnoprawny dzień. Tylko nadal padał ten deszcz ze śniegiem. W końcu więc porucznik zarządził zbiórkę przy samochodzie i tam wszyscy się zebrali. Wyglądało, że wszyscy są cali. Bestie raczej nie miały okazji by kogoś dopaść. Więc wystrzelali się tylko z amunicji ale ran żadnych nie odnieśli. Wszyscy zdawali się odczuwać niesamowitą ulgę i satysfakcję z tego powodu. Dopóki znów nie odezwał się porucznik.

- Szeregowy, weźcie jednego człowieka i sprawdźcie czy to już koniec. - powiedział nadal tym pełnym satysfakcji tonem znowu mówiąc do Travisa. Ten który wydawał się tak samo już bardziej myśleć o zawinięciu się do bazy niż o czym innym wyglądał jakby porucznik wskazał mu żabę do przełknięcia.

- Panie poruczniku? - zapytał niepewnie zerkając na wypaloną i wciąż dymiącą skorupę budynku gdzie tam i tu widać było jeszcze resztki ognisk.

- To co słyszeliście szeregowy. Sprawdźcie to. Czekam na meldunek z miejsca walki szeregowy. - oficer powtórzył swój rozkaz wskazując na dymiące pogorzelisko.

- Ale panie poruczniku no proszę zobaczyć co z tego zostało! Nikt nie mógł tego przeżyć! - Elmet nie zdzierżył i odpysknął z wyraźną pretensją wskazując dłonią na wrak budynku.

- Szeregowy! Macie wykonać rozkaz! Bez pogadanek mi tu! - porucznik też podniósł głos i przez chwilę awantura wisiała na włosku.

- Dobrze panie poruczniku, pójdziemy. Chodź Elm. - Travis prawie wypluł z siebie słowa ze złości i machnął z rezygnacją na kolegę. Ten po chwili złości w końcu poszedł za nim. Obaj zaczęli się ostrożnie zbliżać z uniesioną dłonią w stronę pogorzeliska.

- Hej! Weźcie to! - nagle zawołał za nimi jeden z saperów i rzucił w ich stronę jakiś łom. Narzędzie upadło przy dwóch szeregowcach i po chwili narady Elmet wziął to narzędzie zastępując nim swój karabinek w dłoniach. Jego zawiesił sobie na ramieniu.

Jeden komentarz cisnął się tropicielce, gdy przyglądała się temu co rozkazywał i jak to robił. Może siedziała w niej opowieść Bishopa, albo chodziło że facet się jej nie podobał. Przez cały krótki dialog między nim a Travisem mrużyła oczy, wracając mniej więcej w okolice swojej gałęzi i tego całego Księciunia. Miała nic nie mówić, nie robić żołnierzom pod górkę, ale wreszcie warknęła przez zęby i o dziwo odezwała się ludzkim głosem, wcześniej pochylając się, aby zrównać się prawie twarzami z celem.
- Kutas. Chodzący. - powiedziała ochryple, lampiąc się mu w oczy - Z ciebie.

Nagła wypowiedź jedynego w grupie cywila najwyraźniej zaskoczyła wojskowych. Bowiem nie tylko oficer wydawał się tym co i jak i że w ogóle coś powiedziała kobieta z karabinem. Przez chwilę porucznik wydawał się, że stracił fason i poczerwieniał na twarzy. Stanley która przed chwilą odprowadziła dwóch kolegów ze współczującym spojrzeniem teraz pokiwała głową twierdząco w milczeniu zgadzając się z opinią drugiej kobiety. Karl zacisnął wargi w wąską kreskę jakby był bliski wybuchu. Dwaj szeregowcy co byli już w pobliżu ocalałej ściany zatrzymali się przy niej korzystając z okazji by nie włazić do środka.

- Nic nie wiesz o strategii i dowodzeniu dziewczyno! - odparował w końcu rozgniewany i wciąż czerwony na twarzy porucznik nazywany przez patrolowców “Księciuniem”. Potem na chwilę wodził spojrzeniem po grupce żołnierzy. Odpowiedzieli mu ponurym, zaciętym milczeniem. Nawet saperzy nie kwapili się wesprzeć go czymkolwiek.
- Musimy mieć potwierdzenie ze zniszczenia wroga! Ciała! Inaczej nie ma pewności tylko przypuszczenie! A to grozi karygodnym niedbalstwem! - porucznik balansował na granicy krzyku usilnie starając się być rzeczowy i konkretny. Żołnierze unikali jednak jego wzroku patrząc gdziekolwiek byle nie na niego.

- Z całym szacunkiem panie poruczniku ale w tej temperaturze jaka panowała w domu i nadal pewnie panuje kości tak wątłych stworzeń mogły nie przetrwać. - odezwał się w końcu spokojnie jeden z saperów podnosząc wreszcie na niego swój wzrok.

- Czy może pan to zagwarantować sierżancie z całą pewnością? - oficer natychmiast zwrócił się do niego z całą zjadliwością. Saper chwilę bił się z myślami trochę wzruszając ramionami a trochę kręcąc głową.

- To bardzo mało prawdopodobne panie poruczniku. Tam mogło być i tysiąc stopni. Brak tlenu, nie ma czym oddychać. Jak się nie spaliły to się udusiły. - odpowiedział w końcu niechętnie sierżant saperów.

- Czyli pewności pan nie ma sierżancie. - wycedził ze złością i satysfakcją oficer. Podoficer ciężko westchnął przymknął oczy i w końcu potarł nasadę nosa brudnym palcem.

- Nie panie oficerze, pewności nie mam. Ale w warunkach bojowych… - sierżant zaczął coś mówić zrezygnowanym głosem ale oficer nie dał mu skończyć.

- Wiem co to są warunki bojowe sierżancie! - krzyknął nerwowym głosem. W tym momencie Stanley chyba coś mruknęła bo wszyscy spojrzeli na nią ale tak cicho i niewyraźnie, że nie szło zrozumieć co.

- Panie poruczniku a czy zgodnie z regulaminem do zadania nie powinno się wyznaczyć specjalistów jeśli tacy są dostępni? - Karl nie wytrzymał i w końcu odezwał się wskazując na dwóch stojących saperów a potem na wypaloną skorupę budynku.

- To jest jednostka uderzeniowa szeregowy. A wy jesteście jednostką ubezpieczającą. Więc macie zabezpieczyć teren. Zrozumiano? - oficer najechał ze złością na szeregowca specjalizującego się w prowadzeniu pojazdów i regulaminie. Karl wzbraniał się wyraźnie przed potwierdzeniem i milczał więc wtrąciła się Sydney.

- Panie poruczniku mam bazę na linii. Mogę ich wezwać i zapytać o dalsze rozkazy. - zaproponowała unosząc nieco w górę trzymaną słuchawkę radia.

- To zbyteczne! Rozkazy są jasne! Mamy oczyścić to miejsce! Miejsce zostało oczyszczone i teraz wymaga jedynie potwierdzenia! - porucznika złość i frustracja rozpierały coraz bardziej. Wyglądało, że jest bliski otwartej wrogości na opornych podwładnych. - Travis! Na co czekacie! Macie sprawdzić ten cholerny budynek! Natychmiast! Czekam na raport! Wykonać! - krzyknął do dwóch szeregowców co stali przy ścianie wypalonego budynku jakby mieli nadzieje na ostatni akt łaski. Ale ta nie nadeszła. Więc pokiwali tylko głowami i zaczęli wchodzić po resztkach schodów do wypalonej, dymiącej skorupy budynku.

- Co się tak drzesz? Nie drzyj się... i tak słychać. Hałas ściąga uwagę. Widać że teren ci obcy - Seaver wyprostowała się na swojej gałęzi i przekrzywiła głowę, nagle przypatrując się oficerowi bardzo uważnie.
- Ja i moja wataha… walczyliśmy z nimi. Wczoraj. Sami. Bez chowania się za czyimiś plecami. Twarzą w twarz. I żyjemy. - wzruszyła ramionami - Znałam tych co rządzą i od strategii. Kastrowane fretki też znałam. Nie wrzeszcz jak debil i nie bądź kutasem. To ludzie będą słuchać… a wchodzenie tam to głupota. Głupia głupota - popatrzyła dla odmiany na wypaloną ruinę i prychnęła, przykładając palec do warg - Wystarczy posłuchać. Jeśli coś żyje to cierpi… ale nie, tam nie ma nic. Tylko popiół. Lecące belki. Grozi zawaleniem - skończyła przydługi monolog i zamknęła się wreszcie. Zamiast tego zeskoczyła z drzewa. Znowu w kałużę i tak niefortunnie że przypadkowo, całkiem niechcący ochlapała też tchórzliwego bubka.

- Za… Milcz! Nie odzywaj się! - oficer zatrząsł się ze złości wskazując oskarżycielsko na krnąbrną kobietę jaka właśnie prawie na pewno specjalnie ochlapała go wodą i błotem przy zeskakiwaniu z drzewa.
- Nie możesz tak się odzywać do oficera! - zawołał jeszcze za nią czy raczej do jej odchodzących pleców.

- Ale panie poruczniku… - odezwał się znowu ten sam saper i zaczął coś mówić. Ale nie skończył bo znów przerwano jego wypowiedź. Tym razem był to nagły trzask od strony domu zgrany z krzykiem mężczyzn będących w środku. Krzyk, ruch i trzask szarpnął wszystkimi którzy pozostali na zewnątrz.

- Wali się! - krzyknął sierżant saperów coś co wszyscy widzieli. - Lina! Dawajcie linę trzeba ich wyciągnąć! - krzyknął do ostatniej dwójki patrolowców przy samochodzie. Stanley bez wahania rzuciła się ku pace wozu znikając tam na dobre.

- Mam wyciągarkę!
- krzyknął do niego Karl całkowicie pomijając oficera.

- To podjeżdżaj! - odkrzyknął już sierżant biegnąc razem z kolegą w stronę domu. Po drodze zrzucali ciężkie i nieporęczne butle ale i tak wszyscy pozostawali w tyle za Lucą która chwilę wcześniej pokonała już z połowę tej trasy i teraz było najbliżej. Słyszała krzyki przed sobą. Najpierw te najbardziej przestraszone podyktowane zaskoczeniem. Teraz boleści i strachu. Rozpoznawała głosy ale nie słowa. Travis wołał coś do Elma ale nie słyszała odpowiedzi tego drugiego.

Wiedziała, po prostu wiedziała że się spieprzy. To było oczywiste… dlaczego ten cały Księciunio tego nie widział? Posłał ludzi po złości prosto w pułapkę. Coś się działo za jej plecami, słyszała krzyki i jeszcze więcej zamieszania. Z przodu biło okropne gorąco, a z wewnątrz dochodziły krzyki ludzi. Nie zwalniała, biegła dalej czując ze robi głupotę, ale nie umiała się zatrzymać. Może to złość na Księciunia i jego głupotę, może nie chciała aby ktoś zginął przez humory. Powinna przystanąć, zastanowić się. Szczególnie gdy słyszała za plecami krzyk sierżanta:
- Padnij! Nie wbiegaj!

Wbiegła, a raczej wskoczyła do środka, osłaniając twarz przedramieniem aby nie spalić policzków i włosów pod kapturem. Zawaliło się coś w środku, szła tam gdzie wydawało się jej że słyszy krzyki.
Wbiegła. Czy raczej wskoczyła. I prawie z miejsca zderzyła się z nie do końca niewidzialną ścianą żaru i dymu. Zaczęła kaszleć a gorąc piekł ją tam gdzie dosięgnął. Z trudem torowała sobie drogę gdyż dym szczypał ją w oczy a usta miały kłopot z nabraniem wypalonego powietrza pełnego pyłu. Więc kaszlała, cały czas kaszlała. Pokonanie tych kilku, może tuzina kroków przez główną salę sklepową zabrało jej… no nie wiedziała ile ale wydawało się strasznie długo ciągnąć. Ale uparcie szła na majaczący kształt framugi. Tej którą w nocy udało jej się zamknąć drzwiami i jakie potem kilka razy przestrzeliła gdy strzelała do szponiastych maszkar. I jakie omal te maszkary nie rozwaliły tych drzwi tymi swoimi szponami. Teraz nie widziała żadnych drzwi tylko pionowy, wypełniony dymem prostokąt. Za nim powinien być ten korytarz do ubikacji i reszty gdzie wczoraj próbowała rozbić nocleg.

Gdzieś tam słyszała ludzkie jęki, kasłanie i krzyki. Rozpoznawała na pewno głos Travisa. Nadal nie była pewna czy część z nich należy też do Elmeta czy nie. Za nią też sie coś działo. Słyszała krzyki, odgłos nadjeżdżającego silnika i inne hałasy. Ale w świecie pogorzeliska wydawały się równie odległe jak z innego świata. I wreszcie stało się.
Dźwięk, ruch, trzask, spadanie, upadek, ból. Zamroczyło ją w pierwszej chwili. W panujących ciemnościach nie mogła złapać ani pionu ani poziomu. Straciła orientację leżąc na jakimś rozgrzanym, parzącym gruzie i przywalona podobnym gruzem. Tylko nadal tak samo kaszlała i piekły ją oczy nawet gdy w tej chwili miała je chyba zamknięte. Czy ma to też już nie była pewna.
Pozbierała się jakoś. Wygrzebała z tego gruzu. Zorientowała się, że chyba podłoga się pod nią załamała. I, że jest już gdzieś bardzo blisko Travisa. Musiał też, gdzieś tu być w tym dymie. Słyszała go. Kaszlał i charczał. Zbyt długo w tym piekle nie dało się wymyśleć. Za nią, z góry też były głosy. Chyba ten sierżant. Wołał ich. I też kaszlał. Pewnie ich szukał bo w tym dymie trudno było zobaczyć coś dalej niż na dwa czy trzy kroki.

Zmiana poziomu była śmiertelna komplikacją. Pół biedy jeśli zostałaby na piętrze. Te jeszcze znała, piwnica stanowiła pułapkę. Płonącą i zabierającą tlen nieludzkim żarem ognistej galarety miotaczy. Nie dało się oddychać, Seaver w akcie desperacji obwiązała twarz szalikiem i prawie po omacku zaczęła przeć przed siebie, wyciągając ręce aby chociaż trochę odzyskać orientację. Najlepiej znaleźć gruz i wydostać się na właściwe piętro. A potem… znaleźć tamtych dwóch. I nie zginąć… mniej więcej tak wyglądał jej plan.

Marsz był mordęgą. Każdy krok był mordęgą. Każdy oddech był mordęgą. Kobieta czuła jak z każdą chwilą słabnie coraz bardziej. Wiedziała, że długo nie wytrzyma. Z każda chwilą żar, dym, brak tlenu, wyżerał jej siły. Zupełnie jak śnieg topiony w garnku nad ogniskiem. Tak topniały jej siły. Miała kilka chwil by się wydostać albo się nie wydostanie. Przynajmniej nie sama.
Więc szła. Szła gdy nogi i buty grzęzły jej w rozgrzanym gruzie. Czołgała się gdy nie dawała rady albo szczelina była za wąska by przejść. Opierała się o ścianę tylko po to by odkryć, że parzy jak stal. Szła na czworakach gdy tylko się dało. I kaszlała a oczy łzawiły jej non stop.

Oparła dłoń o gładki kamień. Niespodziewanie okazał się zaskakująco luźny i lekki. Jakby był pusty. Ale pełzła dalej. Złapała za jakąś wystającą rurę by się podciągnąć. Rura chwilę trzymała ale nagle puściła i został jej w dłoni… kość… trzymała w dłoni kość… podobną jak udowa człowieka. Nie chciało jej się myśleć, nie miała siły by myśleć o tak skomplikowanych rzeczach jak to czy taką kość mogłoby mieć inne zwierzę niż człowiek. Ruszyła dalej i coś potoczyło się od jej kolana. Coś okrągłego. Ziało dwiema czarnymi dziurami. Przeszła dalej. Musiała się wydostać! Wydostać… Wydostać…..
Czołgała się jak w amoku. Słyszała jakieś łomoty. Głosy? Ktoś krzyczał? Wołał? Niczego już nie była pewna. Jakby cały świat, przeszłość i przyszłość, składały się z tej ciemności, dymu i kasłania. Zobojętniała już nawet na żar. Wtedy dojrzała światełko. Błyskające światełko. Poruszało się. W jedną… i drugą stronę… w jedną… i w drugą stronę…


- Hej… - usłyszała w pobliżu cichy, przyjemny, kobiecy głos. - Panie doktorze! Obudziła się! - głos stał się wyraźniejszy. Podszyty niepokojem i nadzieją. Teraz go rozpoznawała. Stan. Stanley. I chyba trzymała ją za rękę. Otworzyła oczy. Tak, to była Stan. I Vito. I Sonny. Leżeli z drugiej strony. Na podłodze, na jakichś śpiworach.

- Nie drzyj się tak Stan… - jęknął ktoś boleśnie dalej. Spojrzała w tamtą stronę. Travis. Też leżał na śpiworze a ten na ziemi. Jakiś pokój. Ale bez okien, tylko drzwi. Travis leżał z ramieniem zasłaniającym oczy. Przez głowę biegł mu bandaż. Wydawał się być tak samo wykończony jak ona się czuła wypluta.

- Przepraszam, nie chciałam… Tak się tylko ucieszyłam, że się obudziła… - brunetka w mundurze wydawała się przejęta i przestraszona swoją gafą. Vito polizał swoją opiekunkę po twarzy. A Sonny po tej dłoni którą tak nerwowo nie ściskała żołnierka. Jeśli nie miała na nich jakiegoś śluzu to chyba były posmarowane jakąś maścią.

- Powiedz jej… doktorek skończy Elma to przyjdzie… przecież go nie zostawi… - wyjęczał zmęczonym głosem szeregowiec. Stan wróciła spojrzeniem do leżącej na śpiworze kobiety. Mogli wciąż być w tym lotniskowym magazynie. Przynajmniej betonowa podłoga i ściany wydawały się podobne. Tylko w ogóle nie pamiętała jak się tu znalazła.

- Oj bo tak wbiegłaś tam, nic nie zdążyliśmy zrobić! - Stan wybuchnęła przejęciem. Przez chwilę wydawało się, że nawet mogła się rozpłakać z tej bezsilnej złości i obawy. Wtedy lub teraz. Ale opanowała się jednak i zaczęła opowiadać.

- Bo Travis ma uszkodzone gardło i ciężko mu mówić. - wyjaśniła dlaczego “wygadany” jest tak mało wygadany teraz. Głowa szeregowca lekko pokiwała się twierdząco.

- Ale to teraz… doktorek mówił, że przejdzie… - wychrypiał szeregowiec i uniósł nieco dwa palce w geście “V”. Stan uśmiechnęła się trochę słabo ale jednak gdy ten prosty gest chyba ją jakoś uspokoił i dodał otuchy.

- No bo tam wbiegłaś. I straciliśmy cię z oczu. Nie wiedzieliśmy gdzie jesteś. Ani gdzie są chłopaki. Szukaliśmy ale nie odpowiadaliście, już się baliśmy, że… - płacz przez chwilę znowu był słyszalny w głosie radiooperatorki. Sony zaskamlał cicho słysząc te emocje w ludzkim głosie i dziewczyna poklepała go po wielkim, czarnym, kosmatym łbie co chyba uspokoiło ich oboje.

- Ale sierżant Grisham, ten od saperów, kazał Karlowi wyrwać okienko w piwnicy. Znaczy wyciągarką. Potem wzięliśmy łomy i kilofy, i butami jeszcze i w ogóle bo wiesz, okienko było za małe… To się spieszyliśmy i wreszcie się zrobiło duże to sierżant wskoczył do środka. Wziął flarę i krzyczał do was. I jakoś was tam znalazł i wyciągnął. Jednego po drugim. Matko, jak strasznie wtedy wyglądaliście! Ja to się bałam podchodzić bo się bałam, że… Bo się w ogóle nie ruszaliście! - dziewczyna w mundurze przeżywała znowu te straszne obrazy jakby miała je w pamięci i znów je przeżywała tak strasznie jak wtedy gdy się działy.

- Stan… już dobrze… wyszliśmy z tego… już dobrze… - Travis wychrypiał ciężko okupując każde słowo jakie przeszło mu przez wypalone gardło. Przez chwilę panowała cisza przerywana tylko ciężkim oddechem cywila, chrypiącym oddechem jednego szeregowca, siąpieniem z nosa drugiego i oddechami dwóch brytanów.

- Najgorzej było z Elemem. Jego coś tam przygniotło jak spadał. Najpierw Travis nie mógł go wyciągnąć a potem Grisham. Więc go zostawił i wyciągnął was. Potem wrócił i zaczepił hak z wyciągarki o to gówno i dopiero wtedy dał radę wyciągnąć Elma… Ale jak go wyciągnął to… - głos znowu ugrzązł w gardle radiowca i nie wytrzymała. Załkała cicho chowając twarz w dłoniach. Travis tym razem nic nie mówił. Tylko chrypiał ciężkim oddechem. Stan w końcu pozbierała się i wznowiła opowieść.
- No teraz doktorek go składa. Dlatego nie może przyjść do ciebie. Ale mówił by zawołać jak się obudzisz. Dlatego wołałam jak się obudziłaś. Przepraszam, że tak głośno, zapomniała, że… - dłonią wskazała ogólnie na leżącą w śpiworze Lucę. Chyba starała się uśmiechnąć ale wyszło jej to dość symbolicznie i raczej nie wyszło.

- Zatrułaś się… to minie… wyjdziesz z tego… Stan, nie tripuj jej… - wychrypiał znowu szeregowiec. Dziewczyna pomachała ręką znowu mamrocząc przeprosiny.

- Znaczy tak! Doktor tak mówił! Tylko się nałykałaś dymu i wyjdziesz z tego! Masz oparzenia na nogach, trochę poparzone dłonie ale to nic poważnego, nie będzie po tym blizn ani nic, dalej będziesz ładna i w ogóle. - brunetka zaczęła mówić szybko i z żarem jakby dopiero dotarło do niej jak własne słowa mogły zostać inaczej zinterpretowane niż chciała.

Głupia głupota, Luca od początku to wiedziała. Durnota nad durnotami wchodzić do płonącego budynku. Tylko idiota mógł wymyślić podobną brednie. Albo ktoś z kompleksami i… tym całym fochem.
- Nic… nic mi nie jest - wychrypiała, podnosząc się powoli do siadu i po drodze gładząc oba brytany po karkach. Dlaczego wbiegła do tamtego domu? Przecież nie chodziło ani o Sony’ego, ani o Vito… ani o Kay czy Gambel.
- Było… - wypowiadanie słów przychodziło ciężko, kupa kamieni zaległa tropicielce na piersi gdy patrzyła na powalonego starszego szeregowego. Wstyd… złość, nie dała rady ich wyciągnąć. - Podłoga… zarwała się i… nie dałam rady wam pomóc - doburczała, wbijając wzrok we własne kolana - Chciałam… ale nie udało się. Wybaczcie.

- Pod nami też… To ten cholerny… -
Travis zakaszlał ale gdy się odezwał brzmiało jak zrozumienie albo i współczucie. Dopiero gdy zaczął kląć czuć było jak przez marazm i zmęczenie przebija się złość.

- Tak! To przez niego! Nie wiem po co wam kazał tam włazić! Przecież wszyscy mu mówili! Nawet ten saper! Grisham. - Stan pod wpływem impulsu uderzyła się ze złością w udo i wyrzuciła z siebie potok złości.

- Już… już dobrze… - wychrypiał z trudem szeregowiec wracając do zmęczonego tonu. Pies i wilk podniosły czujnie uszy obserwując kobietę która ze złości prawie zaczęła krzyczeć.

- Bo pod chłopakami też się załamała podłoga. Dlatego spadli na dół, do tej piwnicy. Ty też. Ale spadliście gdzie indziej dlatego Grisham tak długo szukał każdego z was. - Stanley znowu wróciła do chaotycznego streszczania z wydarzeń z wypalonej skorupy dawnego sklepu. Przerwała bo Travis zaskrzeczał i wychrypiał coś co chyba miało być śmiechem. Kumpela z zaskoczeniem spojrzała na jego posłanie.

- Mówiłem mu… Elmowi… że nie ma głupich… schowamy się za ścianą… posiedzimy chwilę… i wrócimy i jak chce to niech sam przyjdzie sprawdzić… ale się zawaliła… - wyjaśnił z jakąś nutą satysfakcji szeregowiec gdy przedstawiał kobietom ich plan jaki mieli z kumplem wówczas na tą wycieczkę po dymiącym pogorzelisku. Gdyby ta podłoga się nie zawaliła to pewnie mogło im się udać.

- Kutas. Głupi kutas - Luca splunęła w kąt i zawarczała pod nosem, wstając chwiejnie na nogi. Miała coś do załatwienia, pięści same zaciskały się jej aż bielały kłykcie. Jeden rozkaz prawie zabił dwójkę ludzi którzy nie zasłużyli na śmierć, nie taką… głupią.
- On dostał w głowę? Koń go kopnął, albo spadł z wysoka? - zmarszczyła czoło, rozglądając się po okolicy w poszukiwaniu kawałka drutu lub łańcucha - Gdzie Elbert?

- Obok. Doktorek go składa. Belka mu spadła na nogi. Nie wygląda to dobrze. Doktorek był bardzo poważny gdy o nim mówił. Teraz go składa. Mam nadzieję, że złoży. Zawsze tyle gada jak palant i wydaje się największym dupkiem w okolicy. Ale jak co do czego to zawsze można na niego liczyć. -
Stan westchnęła patrząc teraz gdzieś w bok, gdzie w blaszanej ścianie były drzwi i pewnie tam doktorek składał szeregowca do kupy. Szeregowiec wpatrywała się chwilę w milczeniu nim odezwała się dalej.
- A Księciuniu dostał. Karl nie wytrzymał i mu puściły nerwy to go zdzielił. Dlatego go nie ma. Jest w areszcie. Znaczy w kiblu bo tu nie ma prawdziwego aresztu. Bo nie można bić oficera. - Stan wydawała się kompletnie zdołowana gdy chyba z całej czwórki patrolowców jaka ruszyła rano do tego cholernego sklepu cała i bez kłopotów została tylko ona.
- Nie wiem co teraz będzie. Stary dał nam 24 wolne. Powiedział, że się tym zajmie. Ale wiesz, siedzą tam u siebie, u oficerów. Mnie po przyjeździe kazali zdać raport. Grishamowi i temu drugiemu też. Nie wiem co teraz będzie. - powiedziała w końcu załamanym głosem.

- Coś będzie… zobaczysz Stan, jakoś się ułoży… wyjdziemy z tego… może go gdzieś odeślą… - Travis znów starał się chrypiąco pocieszyć dziewczynę. Ta w milczeniu zacisnęła usta w wąską linię i pokiwała twierdząco głową.

Tropicielka słuchała, wyjmując kawałek drutu z kieszeni i powoli, bardzo dokładnie obwiązując nim kostki prawej dłoni. Raz przy razie, nie za mocno żeby samemu się nie pokaleczyć przy uderzeniu.
- Głupie to wojsko - burknęła i tylko pokręciła głową - Taki kutas, a trzeba słuchać. Nawet jak głupi… jak but. I bez rozumu, rozsądku. Gdzie on jest - warknęła ostrzej, patrząc gdzieś w kierunku wyjścia z pomieszczenia - Ten kutas. I tamten co ze mną mówił wczoraj. Ten co kazał siedzieć z wami i wziął kule. - dopowiedziała patrząc w dół, zwłaszcza na Stan. Wreszcie wyciągnęła lewą rękę bez drutu i po chwili obawy pogłaskała ją po głowie - Posłuchaj go. Będzie. Będzie dobrze. Zostawić ci Vito? - wskazała na czarnego wilka.

- Chcesz wstać? A dasz radę? I wiesz, może lepiej zostaw tego dupka. Nie wiadomo co zrobią jak go uderzysz. - powiedziała brunetka i na chwilę złapała we własne dłonie, dłoń drugiej kobiety w geście wspólnoty i pocieszenia.

- Pogadaj ze starym… powiedz jak było… - wychrypiał Travis przez umęczone gardło. Szeregowa spojrzała na niego a potem szybko wróciła spojrzeniem do siedzącej na śpiworze kobiety.

- O! Travis dobrze gada! Bo byłaś w domu i w ogóle. No bo Travis i Elm no niezbyt mogą mówić… - dziewczyna zapaliła się do tego pomysłu który podsunął jej Travis. Energicznie pokiwała głową na jego poparcie i odruchowo mocniej uścisnęła dłoń Luci.

- I nie lej go… albo go odeślą… albo coś mu się wymyśli jeśli zostanie… ale nie teraz… teraz to głupota… - Travis zdobył się na nieco dłuższą wypowiedź i Stan znowu go poparła kiwaniem głową.

- Dasz radę wstać? Wiesz możemy się przejść. Odwiedzimy Karla, na pewno się ucieszy. Grisham też wydaje się w porządku. Przejdziesz się i w ogóle. Potem możemy pójść do starego jak będziesz chciała. Może doktorek skończy łatać Elma to go odwiedzimy. - Stan zaczęła mówić przejętym tonem próbując chyba czymś zająć czas i myśli i kto wie, bardziej swoje czy Luci.

Czy da rade wstać, dobre pytanie. Odpowiedź szło zdobyć tylko w jeden sposób, ale tropicielka na razie pozostała w poprzedniej pozycji, kręcąc głową od kobiety do mężczyzny i robiąc coraz większe oczy.
- Ja? Mam mówić? Słowami? Z tamtym? Waszym szefem… i jeszcze nie łamać nosa kutasowi… opowiedzieć, co w domu było - mina jej zrzedła, prychnęła zdenerwowana gapiąc się na Sony’ego - Przecież… tam w aucie. Wczoraj… nie jestem w tym dobra. W rozmowach bo… odwykłam. Zresztą - prychnęła ironicznie - Ja dzika. Szpieg. Obca. Dlaczego wasz szef ma mnie sluchać. Jestem głupia, nie znam dowodzenia i taktyki. Nie znam was, a wy mnie. Więzień… w ładnym więzieniu bez kajdan - podniosła wzrok na Travisa i zagryzła wargę. Naprawdę uważali to za dobry pomysł?

- Powiedz jak było… po prostu…
- odpowiedział z trudnością szeregowy z poparzonym gardłem.

- Noo… Travis ma rację. Po prostu byłaś tam to opowiedz jak było. I tyle. - Stan dodała otuchy opiekunce kosmatego stada. Poparła słowa nieco potrząsając jej dłonią. - Stary pewnie chętnie cię wysłucha. No i wiesz, gadał z Księciuniem, nie wiadomo co on mu nagadał. Przyda się ktoś od nas. A składaliśmy raport oddzielnie to nie wiem co powiedział Grisham. Dlatego nie mam pojęcia co teraz z tym wszystkim zrobi Stary. - radiooperatorka wyjaśniła znowu swoje powody dla których uważała, że rozmowa Luci z dowódcą to dobry pomysł.

- Ale… ja jestem obca - tropicielka próbowała jeszcze się bronić, ale pod naporem spojrzeń dwójki żołnierzy opór jej malał aż wreszcie westchnęła i przymknęła oczy.
- To… dobrze. Spróbuję. Ale nie wiem jak pójdzie bo… - wzruszyła nerwowo ramionami - Nie lubię mówić. Gdzie on, Stary? Zaprowadzisz mnie? - otworzyła powieki i popatrzyła na Stan, potem popatrzyła na Travisa - Zostawię ci psy. Będą chronić… gdy zajdzie potrzeba i… są ciepłe. - usta jej drgnęły i prawie się uśmiechnęła. Prawie.

- Jasne… psy są spoko… - mruknął poraniony żołnierz przekrzywiając nieco głowę by spojrzeć na nie obydwie i na dwa czarne brytany leżące wciąż przy posłaniu swojej opiekunki.

Sama opiekunka próbowała wstać i w tym bardzo przydała jej się pomoc radiowca. Gdy podniosła się do pionu trochę jej się zakręciło w głowie i w żołądku. A trochę ciążyło jej coś na piersi i oddech łapało się jakoś ciężko. Chyba po twarzy i ruchach było widać bo Stan miała poważną i niepewną minę gdy tak ją podtrzymywała.

Ostatecznie jednak dała radę stanąć samodzielnie i nawet iść chociaż w tempie poważnie chorej czy rannej osoby. Była słaba i wszystko ją bolało. Zwłaszcza płuca i żołądek. I zorientowała się, że na goleniu ma nałożone sporo bandaża. Prawie od kostki do kolana. Pomoc kogoś się przydała przy poruszaniu. Choćby do otwarcia drzwi czy samej świadomości, że jest ktoś w pobliżu kogo można się złapać albo kto sam spróbuje podtrzymać w razie potrzeby.

- Tam jest Elm i doktorek. - powiedziała cicho Stan, prawie tak cicho jak szept gdy wyszły z tej klitki w jakiej się obudziła zostawiając w niej poparzonego Travisa i swoje czworonogi. Stan wskazywała na parawan. Pomieszczenie było podobnej wielkości jak to z jakiego wyszły więc parawan oddzielał z jedną trzecią od reszty. Zza parawanu wystawały brudne, zabłocone i uwalane sadzą wojskowe buty i podobnie wyglądające nogawki od mundurowych spodni. Leżały chyba na jakiś stole. Dochodziły stamtąd odgłosy wolnych kroków i jakieś dziwne które trudno było zidentyfikować. Był też wyczuwalny zapach jakiś chemikaliów.

Musiało być naprawdę źle skoro ten irytujący leżał na stole, podczas gdy ona i ten wygadany już kontaktowali. Ktoś się przy nim kręcił, dwie kobiety stanęły w progu. Ta potargana i zawieszona na żywej podporze nie chciała iść dalej. Wrosła w ziemię, zaparta nogami, warcząc pod nosem w stronę parawanu, aż wreszcie zrobiła krok w jego stronę z wyciągniętą ręką. Chwycić zasłonę, zobaczyć… co zostało z irytującego gościa… przez głupotę innego gościa z grupy jaka nie powinna Luci interesować. Niestety zainteresowała, a coś czuła że przyda się jej złość przed rozmową z tym całym Starym. Złość była dobra, wypierała strach.
 
Driada jest offline