Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2018, 23:33   #649
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Luca wyczuła, że Stan też szarpią podobne uczucia i się zawahała. Czy tam zajrzeć czy może czy powstrzymać przed zajrzeniem Lucę. Ostatecznie podeszła tam razem z nią a ta wyczuła jak tamta druga dla otuchy mocniej ściska ją za dłoń. Objęła ją też jakby się obawiała, że tropicielka może się zachwiać czy coś podobnego.
Parawan był tylko z jednej strony więc było miejsce by można było zajrzeć co jest po drugiej stronie. Stopniowo widziała jak wyłaniają się zza niej nogawki spodni. Porwane i przepalone w wielu miejscach. A w tych co były całe i tak były uwalone gliną, sadzą i krwią. Potem dostrzegła kolana. Zorientowała się, że spodnie zostały rozcięte. Teraz spod tego ciemnego materiału w bojowym kamuflażu wystawały opatrzone już bandażem nogi. Ale bandaż nie zasłaniał wszystkiego i spod niego widać było poparzoną skórę. Zaczerwienioną i posmarowaną jakąś maścią bo ta błyszczała odbijając światło. Zaczerwienienie słabło w miarę oddalania się od krawędzi bandaża ale tuż przy nim było intensywnie czerwone i wyglądało na to, że najbardziej poparzone fragmenty ud są właśnie pod tym bandażem.

Potem był fragment względnie cały, wokół bioder. Wojskowy pas, kieszenie spodni i to wszystko wyglądało prawie normalnie. Poza tym, że wyglądało jak wyciągnięte z pogorzeliska. Przy biodrach były też ręce. Jedna była zabandażowana od nadgarstka do łokcia. Druga była wolna. Cały tors był wolny od ubrania. Klatka piersiowa unosiła się w powolnym sennym rytmie. Lewa strona była jedną, wielką raną wypalonego ciała. Potężna rana ciągnęła się od granicy brzucha, przez prawie pół klatki piersiowej, szyję, bok głowy pozbawionej obecnie włosów i większą część lewej twarzy.

Właśnie nad twarzą pochylał się w skupieniu doktor. Spojrzał w bok na nie ale tylko na moment. Dalej pracował coś swoimi narzędziami.
- Myślę, że uda się uratować gałkę oczną. Ale za wcześnie by postawić diagnozę jak to będzie się miało do jego zdolności postrzegania. - powiedział w skupieniu pracując dalej. - A ty jak się czujesz młoda damo? Wybacz ale nie mogę teraz cię zbadać. Ale tylko tutaj skończę to zajrzę do ciebie. Masz farta, wyszłaś z tego bez trwałych obrażeń. - lekarz odezwał się znowu nie przerywając się uwijać przy nieprzytomnym Elmecie.

To nie powinno się zdarzyć, nie w tak durny sposób. Podczas walki, strzelaniny… wtedy szło zrozumieć, bo w wojnie ofiary padały po obu stronach, ale do jasnej cholery nie przy durnym rozpoznaniu i to już po spaleniu gniazda… nie, to się nie mieściło tropicielce w głowie.
- D… dlaczego on tam wlazł? - wychyrpiała przez ściśnięte gardło, patrząc na twarz nieprzytomnego mężczyzny. Widziała ją też w pamięci - uśmiechniętą, ciągle gadająca. Kontrast między tymi dwoma obrazami porażał. I pomyśleć, że wszystko przez jednego skurwysyna…
- Nic mi nie będzie - warknęła, zaciskając mocno pięści. Spadała na cztery łapy, drobne oparzenia w końcu się zagoją. Nie oberwała aż tak jak Elbert czy Elmet… tak nie powinno się stać. Nagle wizja rozmowy ze starszym mundurowym nie wywiadywała się jej już taka straszna, wręcz przeciwnie. Chciała go zobaczyć, wywrzeszczeć co leżało jej na sercu. Własnoręcznie udusić gnojka odpowiedzialnego za cały ten burdel.
- Gdzie. On. Jest - wycedziła przez zaciśnięte do bólu zęby, patrząc prosto na Stanley.

- Kto? Stary? No tam u oficerów. - radiotelegrafistka dopytała się niepewna o kogo pyta Luca.

- Moje panie, jeśli można… Właściwie to to jest sala operacyjna, nie powinno tu być osób które nie są niezbędne przy operacji… - doktor Vaugh podniósł nieco głowę na nie obydwie kobiety. Wydawało się, że miał zamiar zwrócić im uwagę, taką fachową, medyczną, profesjonalną. Ale w trakcie gdy wskazywał na “salę operacyjną” czyli stary stół i zrobiony z nie wiadomo czego parawan symbolicznie oddzielający przestrzeń operacyjną od reszty chyba sam sobie zdał sprawę jak słabo to brzmi i wygląda. Zamiast stołu operacyjnego był zwykły. Zamiast sterylnych ścian był improwizowany parawan i blaszane ściany. Zamiast rynienek na odprowadzanie nadmiaru krwi ta ściekała z ran, rozlewając się po blacie ciemnymi kałużami a te tam i tu przelewały się przez krawędź stołu ściekając i skapując na betonową podłogę pod stołem. Sam doktor, też wyglądał jak zamaskowany rzeźnik z zakrwawionymi narzędziami mordu w dłoniach znęcający się nad swoją ofiarą.

- Już idziemy. - powiedziała ugodowo Stan lekko nawigując Lucą tak by skierować się do kolejnych drzwi. Tym razem innych niż te za którymi został Travis i brytany.

Tropicielka wymruczała coś pod nosem i holowana przemieszczała się na drugi koniec magazynu.
- Dlaczego? - spytała cicho nie umiejąc pojąć tego faktu - Widzieli co tam jest… ogień. Napalm. Dlaczego weszli? To było głupie, niebezpieczne… ale i tak poszli. Bez sensu. Stary… jak nie będzie chciał gadać… będzie chciał - mruknęła krótko, spinając się ale lazła dalej. Trzeba było, durny gnojek nie mógł się wyślizgać z czegoś takiego… albo i mógł, co ją to obchodziło? Ot choćby zostawiony za plecami operowany człowiek. Albo równie durna sprawiedliwość - skamielina minionej ery.

- No musieli… taki był rozkaz… - westchnęła radiotelegrafistka zadająca sobie pewnie te same pytania i przezywające podobne rozterki. Chociaż ona była “z branży” to rozumiała reguły jakie rządzą wojskiem. Ale nie wyglądało by ta wiedza pomagała jej jakoś przeżywać tą tragedię.

Stanley otworzyła drzwi i za nimi ukazał się znajomy już Luce widok głównej części magazynu. Widziała ogniska, koksowniki a po przeciwnej stronie Kay i ognisko gdzie spędzili resztkę ostatniej nocy. Nowa koleżanka Luci pomogła jej oprzeć się o ścianę gdy sama zamknęła za nimi drzwi. Sama też wydawała się potrzebować chwili przerwy po ponownym spotkaniu z Elmem i doktorkiem. Oparła się o ścianę obok tropicielki i chwilę milczała.
- Ta jego twarz… A on tak zawsze był pies na baby i mu się wydawało, że wszystkie na niego lecą bo z niego taki przystojniak… - jęknęła cicho dziewczyna pocierając dłonią czoło i trochę zachodząc przy tym na powieki.

Ich wyjście jednak jak zorientowała się po chwili Seaver nie zostało niezauważone. Sporo twarzy spojrzało w ich kierunku chociaż może dlatego, że po prostu ludzie dostrzegli ruch to odruchowo spojrzeli w tą stronę. Ale spojrzenia w większości nie ustawały jakby żołnierze rozmawiali właśnie o nich. Kilka sylwetek podniosło się i ruszyło w ich stronę. Z paru kroków tropicielka rozpoznała tych dwóch saperów którzy towarzyszyli im rano na wypalaniu gniazda. I jeszcze kolejnych dwóch czy trzech.

- Hej. Jak się czujesz? Lepiej wyglądasz niż jak cię widziałem ostatnio. - odezwał się ten starszy z saperów który pod domem próbował nakłonić porucznika do zmiany rozkazu. Dostrzegła, że ma obandażowane dłonie.

- Ludzie… gapią się. Na nas - zdążyła wyszeptać zanim nie podszedł ten z bandażami na dłoniach. Przez nią doznał kontuzji i teraz miał zamiar wziąć odwet wraz z kolegami? Jednak zamiast od bicia zaczęło się od pytań. Chcieli uśpić jej czujność, dlatego zaczął gadać ten który podobno ją wyciągnął? Luca spięła się w jednej chwili, rzucając spode łba czujnym wzrokiem. Po ewentualnych drogach ucieczki, po sylwetkach i broni… zwłaszcza, gdy zaczęły się zbliżać, otaczać i osaczać. Jak stado drapieżników zacieśniające pętle pogoni wokół ofiary. Tym dla nich była - przyszłą ofiarą? Mieli w planach się poznęcać? I dlaczego się tak gapili? Ten saper już im opowiedział jak musiał ją wyciągać, bo straciła przytomność i zamiast komuś pomóc, sama potrzebowała pomocy?
- Wyciągnąłeś mnie, nie musiałeś - chrypnęła cicho, wodząc spojrzeniem od jego rąk do twarzy i z powrotem. - Bez sensu, nie jestem od was. Chcesz coś za to, tak?

Saper skrzywił brwi jakby miał trudności ze zrozumieniem słów tropicielki. Rozejrzał się po kolegach jakby szukał u nich porady, w końcu spojrzał na stojącą obok Luci, Stanley zanim odpowiedział.
- Wystarczy mi, że nie zapomnisz co się tam stało. I następnym razem jak krzyknę “padnij” to “padnij”. Dlatego krzyczałem za tobą. Na leżąco ciężar bardziej się rozkłada to mniejsze szanse, że coś się pod tobą zawali. Jak z chodzeniem po niepewnym lodzie. - odpowiedział saper. Pokiwał głową do tego i wyglądało na to, że niezbyt ma pomysł co jeszcze do tego wszystkiego powiedzieć. - Dobrze cię znowu widzieć na własnych nogach. - dorzucił jeszcze po tej chwili zastanowienia.
- A jak chłopaki? - zapytał zerkając na radiotelegrafistkę.

- Travis odpoczywa. Ledwo mówi. A Elma wciąż zszywa doktorek. Mówi, że chyba uratuje mu oko. - odpowiedziała w największym skrócie to co się działo za drzwiami tego improwizowanego ambulatorium, szpitala, sali operacyjnej w jednym.

- Dobrze…? - teraz to Luca zrobiła niepewną minę, skacząc oczami od mówiącego do Stanley, jakby ta jej mogła wyjaśnić o co chodzi. Skuliła ramiona i schowała w nich głowę, bezradnie wyłamując palce. Dziwne słowa, dziwne zachowanie. Nie rozumiała tego.
- Jesteś zły… bo narobiłam problemów. Tobie. Reszcie też… tak, lód. Teraz rozumiem. Zapamiętam - wybąkała zdenerwowanym głosem i westchnęła - Dziękuję. Naprawdę nie musiałeś. Nic mi nie jest… nie tak jak… temu od mówienia… i temu zabawnemu. To… nie powinno tak być. Nikt nie powinien tam wchodzić. A ty… żyjesz. Dobrze… to dobrze - zakończyła koślawo, uciekając wzrokiem na ziemię.

- Już dobrze. Dobrze, że z tego wyszłaś. - saper pokiwał głową i znowu chyba niezbyt wiedział co jeszcze powiedzieć.

- Luca chce pójść do Starego i powiedzieć jak tam było. - powiedziała nagle Stanley i w oczach sapera który chyba już był gotów odejść pojawiło się zainteresowanie.

- Tak? - przeniósł wzrok z radiotelegrafistki na tropicielkę. Pokiwał znowu głową zastanawiając się nad tym i w końcu odezwał się znowu - Dobry pomysł. - wydawał się być zadowolony z takiej decyzji.

- No… tak. Mówić. Z nim… i nie bić tamtego kutasa - dzikuska zarzuciła kaptur na głowę żeby chociaż częściowo schować się przed wzrokiem tak ogromnej bandy ludzi. Po omacku znalazła też dłoń Stan i ścisnęła ją żeby dodać sobie otuchy… o ile było to możliwe w takich chwili.
- Chyba… zapamiętałam i… to ja pójdę - dokończyła niezgrabnie, ciągnąć żołnierkę w kierunku części dla oficerów.

- Trzymaj się. - saper pożegnał się i Luca czuła jak jeszcze chwilę on i jego koledzy zostali w miejscu patrząc jak obydwie ze Stan odchodzą. Stan zaś złapała raźno dłoń Luci i równie raźno najpierw za nią podążyła a potem trochę przejęła rolę przewodniczki i nieco wyforsowała się do przodu.
- To tutaj. - wskazała brodą na te same drzwi gdzie w nocy zniknęli oficerowie z jakimi rozmawiali po powrocie ze sklepu.
- Ah! - radiotelegrafistka zatrzymała się tuż z ręką uniesioną nad klamką przypominając sobie o czymś. - Ale nie mów do niego “stary”. Właściwie my też nie powinniśmy no ale taka trochę tradycja. Ale wiesz, jak on nie słyszy a nie tak w twarz. - powiedziała ściszając głos i nieco nerwowo zerkając na drzwi na jakich już trzymała dłoń na klamce.

Tropicielka kiwała głową, rozpaczliwie zapamiętując informacje i układając te już posiadane. Zeszłej nocy nie wypadła dobrze, dziś też się nie popisała przy pożarze… a teraz znowu miała stanąć przed szefem żołnierzy i mówić niewygodne rzeczy. Co gorsza zdzielić w zęby nikogo też nie mogła, ani uciec. Chciałaby uciec, zaszyć się gdzieś w krzakach i poczekać aż kłopotliwi ludzie w mundurach wreszcie sobie pójdą.
- Jeżeli… coś się stanie - nagle powiedziała wyjątkowo poważnie, równie poważnie patrząc na drugą kobietę spod kaptura - Weź karabin, pestki są w jukach tak jak reszta rzeczy. Weź go… ale obiecaj że zaopiekujesz się moja watahą. - poprosiła z napięciem.

- Co? - Stan wytrzeszczyła oczy w osłupieniu. Potem potrząsnęła głową jakby odganiała zły sen albo złe myśli. - Nie, nie, słuchaj, nic się nie bój! Powiesz swoje i tyle. Jak cię coś zapyta to powiesz jak uważasz. Nie przejmuj się, nikt ci nic nie zrobi. - Stan nieco zbliżyła się do Luci i pocieszająco dotknęła jej ramienia. Przygryzła nieco wargę jakby się nad czymś zastanawiała a po tym zastanowieniu znowu spojrzała na tropicielkę. - Ale jak chcesz możemy przyjść później. Nie musisz rozmawiać teraz. Jak nie chcesz to w ogóle nie musisz z nim rozmawiać. - powiedziała łagodniej.

Tym razem Seaver pokręciła przecząco głową. Jak niby miała nie rozmawiać po tym co widziała u Vaugha na stole operacyjnym i tam pod domem, gdy ogień wciąż szalał, a deszcz padał na głowy zgromadzonych wokół ludzi?
- Muszę - burknęła z zacięciem. Może tak trzeba było, zwykła sprawiedliwość… tropicielka nie lubiła kłamców i krętaczy. - Widziałaś ich… Travisa. Elberta… ten z brodą siedzi w kiblu. Tak nie można - prychnęła i brodą pokazała na drzwi, dając znać że jest gotowa… rozmawiać. Jakkolwiek to się nie skończy.

Stan popatrzyła na zaciętą twarz drugiej kobiety. Też chyba przez chwilę była się z własnymi myślami i wątpliwościami ale też wreszcie pokiwała wolno głową zgadzając się z wnioskami tropicielki.
- Jesteś bardzo dzielna. - powiedziała z nagłym uśmiechem i szybko pocałowała tą drugą dziewczynę w policzek. Potem oderwała się i kiwnęła jeszcze główką na znak otuchy i otworzyła drzwi.

Za drzwiami było podobne pomieszczenie w jakim leżał Travis i doktor Vaugh próbował uratować co się da z Elmetta. Tylko ludzie byli inni. Było jakieś biurko, pewnie tak stare jak magazyn. Za nim siedział jakiś facet jakiego Luca w ogóle nie kojarzyła. Stan chwilę przedstawiała sprawę z czym przyszła nazywając go “panem sierżantem” i tłumacząc, że Luca chciałaby porozmawiać z dowódcą o tym co się działo w domu. Facet zerkał to na jedną, to na drugą kobietę aż w końcu pokiwał głową i wyszedł przez kolejne drzwi. Stanley uniosła kciuk do góry w stronę Seaver ale za bardzo nie zdążyły zrobić nic więcej bo facet wrócił mówiąc, że dowódca się zgadza i mogą wejść.

Przeszły przez kolejne drzwi a tam Luca rozpoznała i “Księciunia” i tego faceta z którym najwięcej rozmawiała wczoraj w nocy i który tak ją wypytywał. Stanley stanęła na baczność meldując się ponownie ale dowódca jej przerwał każąc spocząć. Przyglądał się z uwagą jedynemu cywilowi w pomieszczeniu gdy odezwał się porucznik.

- Panie kapitanie, jeśli można, to tej kobiety nie powinno się słuchać. W ogóle nie widzę sensu z nią rozmawiać. Nawet nie jest żołnierzem. Jako cywil jej raport może nie być odpowiednio profesjonalny. Myślę panie kapitanie, że najlepiej będzie jeśli się ją aresztuje. Na wypadek gdyby była szpiegiem tych bandytów, tak jak pan wczoraj mówił panie kapitanie. - porucznik stał z początku gdzieś z boku pomieszczenia ale w miarę jak mówił to podchodził do biurka coraz bliżej na zmianę patrząc to na oficera za biurkiem to na stojącą przed biurkiem Seaver. Tylko na szeregowca nie zwracał większej uwagi.

- Poruczniku Weis. - kapitan odezwał się niby niezbyt głośno ale z tak napiętym głosem, że nie było trudno zgadnąć, że jest wściekły. Patrzył gdzieś na blat biurka. Porucznik przestał mówić i ruszać się jakby się nagle zderzył z niewidzialną ścianą.
- Jeżeli będę potrzebował pana opinii poproszę pana. - najstarszy wiekiem z wszystkich osób znajdujących się w pomieszczeniu nadal wpatrywał się w swoje biurko. Porucznik nadal stał całkiem niedaleko z poczerwieniałą twarzą. W końcu kapitan uniósł głowę by na niego spojrzeć bezpośrednio.

- Tak, oczywiście panie kapitanie. Tylko wyraziłem swoje sugestie. - porucznik przybrał przepraszający ton po czym zasalutował i wyszedł z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.

- Tak. - odetchnął kapitan i rzucił na biurko długopis jakim się dotąd bawił. W pomieszczeniu był jeszcze jeden facet ale ten siedział gdzieś w rogu na jednym z krzeseł i nie odzywał się. Kapitan też nie zwracał na niego większej uwagi. - Dobrze. Szeregowa Stanley mówi, że chcesz porozmawiać o tym co zdarzyło się dzisiaj rano podczas wypalania gniazda tych szponiastych małp. Tak? - wreszcie spojrzał wprost na Lucę i ona mogła się przyjrzeć jemu. Facet, ogolony po wojskowemu jak wielu co tutaj widziała. Tylko starszy, z pokolenie starszy niż choćby patrolowcy czy nawet “Księciunio”. Głos miał twardy podobnie jak twardą wydawał się mieć szczękę. - Więc usiądźcie. I porozmawiajmy. - wskazał na krzesła zezwalając aby siadać. Szeregowa od razu skorzystała z okazji i usiadła na wskazanym miejscu.

Na dźwięk słowa “aresztuje” Luca momentalnie odwróciła się frontem do gadającej gnidy, zaciskając z całej siły pięści. Ręka świerzbiła, należało mu się oberwać za to co zrobił… ale to zrobiłoby kłopoty. Więcej kłopotów dla nowego, tymczasowego stada. Ograniczyła się więc tylko to ostrego warkotu, zostając w miejscu. Zaszurała nogą, na pytanie czy chce pogadać przytaknęła ruchem karku, spięta jakby ktoś wrzucił ją do jeziora zimą a potem wyciągnął na śnieg i związał aby zamarzła.

Krzesło za to się jej nie podobało, wyglądało jak na przesłuchaniach. Do rozmowy siadało się na trawie gdzieś pod drzewem, albo na miękkim fotelu jeśli rozmawiało się pod dachem… kiedyś, bardzo dawno temu.
Tropicielka potrząsnęła karkiem i jednym susem wskoczyła na krzesło, kucając na nim i sadowiąc się wygodnie na piętach, z ramionami jednym opartym o kolano, a drugim spuszczonym między zgiętymi nogami przez co przypominała żabę w kapturze. Bardzo uważną, zestresowaną żabę gotową wyskoczyć na bezpieczny teren przy pierwszej okazji.

Facet w mundurze skrzywił nieco brwi w geście zdziwienia widząc sposób wykorzystania krzesła przez tropicielkę ale nie skomentował tego. Odczekał chwilę i w końcu zapytał.
- Więc? Jeśli naprawdę chcesz o tym rozmawiać to mów. - rozłożył ramiona dając znać, że czeka i daje jej okazję by opowiedziała to co chce mu powiedzieć.

Kobieta podrapała się po nosie, a potem mruknęła coś cicho, mieląc niemo co powiedzieć, bo trzeba było wyciągnąć z siebie coś więcej niż trzy zdania.
- Bo… my pojechaliśmy do tego domu. Ze szczurami. Tego skąd w nocy mnie wzięliście. - zaczęła patrząc napiętym wzrokiem na szefa mundurowych. - Ja… bo… - zacięła się, wbijając zdenerwowane spojrzenie w deski, a potem nagle warknęła ostro i podniosła łeb, gapiąc się na kapitana ze złością - Tak, nie jestem od was. Nie żołnierz a… ani ktoś kto zna taktyki i dowodzenia. Dzikus z brakami. Może szpieg, tak myślisz. Od tych złych… i czytać nie umiem! Bo głupia! - warczała, spinając się jeszcze bardziej i prawie bujając nad krawędzią krzesła. - Tak, jestem głupia! Ale to była głupia głupota, kazać iść ludziom do domu polanego ogniem! I głupszy od głupiego wydaje takie rozkazy. Dlaczego wy nie szanujecie swoich?! Nie dbacie o ich życie i zdrowie?! Macie w dupie czy umrą za stertę kamieni, czy ktoś… ktoś… - sapiąc ciężko wskazała palcem na drzwi za którymi zniknął gnojek od felernego rozkazu - Ten kutas się uwziął. Chuj głupi! Jak ja głupia to on debil kompletny! Tam się paliło, a on kazał wejść i sprawdzić! Mówiliśmy mu, że to złe! Mnie nie słuchał bo ja się nie znam, ale ten mądry od saperów co miał butlę z ogniem mówił! I Travis! I Elbert! I Bishop! Kurwa każdy mu mówił! Ale nie… bo on powiedział! Chuj z kompleksami! Głupi, zarozumiały fiut! Dlaczego dowodzi, jak nie umie?! Życie to nie mądra książka i regułki do wyuczenia! A ludzie nie zabawki! To było jego stado, dlaczego sam kazał je skrzywdzić?! I teraz jeszcze pewnie kłamie! Że nie jego wina! Jego! To tylko jego wina że Elm może nie mieć oka, a Travis nie mówi! Że...że… - na koniec podniosła głos i praktycznie wykrzyczała co jej leżało na wątrobie do momentu gdy się zacięła, a potem dysząc ciężko opadła z powrotem do pozycji żaby i popatrzyła na kapitana. Wzięła parę oddechów na uspokojenie i dokończyła już cicho.
- Nie wiem co ci powiedział… ale nie było nic, podstaw… żeby tam kogoś słać. W ten ogień, gdy wszystko płonęło. Tak gorąco że… nie dało się oddychać, ani widzieć. Podłoga się załamała, sufit załamał. Żar, ogień, gorący gruz i kości… tego nic nie mogło przeżyć. My też prawie… ten sierżant z butlą nam pomógł. I Stan i Bishop… i tamten drugi saper… i-i… - zamemliła pod nosem coś, a potem spuściła głowę, gapiąc się na poparzone łapy śliskie od maści.

Facet w mundurze po drugiej stronie biurka milczał gdy słuchał tropicielki i milczał gdy ta skończyła swoją relację. Chwilę w milczeniu machinalnie bawił się długopisem przesuwając go między palcami aż w końcu pokiwał głową.
- Dobrze. Dziękuję za twoją wypowiedź. Gdybyś czegoś potrzebowała daj znać sierżantowi Bergenowi. To ten, za tamtymi drzwiami. - wskazał długopisem na drzwi przez jakie obydwie weszły a chwilę później wyszedł porucznik Weis. - Niemniej na razie nie mogę zmienić swoich rozkazów względem ciebie dlatego musisz pozostać na lotnisku. Stanley się tobą zaopiekuje. To wszystko. Możecie odejść. - powiedział kończąc to spotkanie. Uniósł nieco głowę jakby chciał spojrzeć ponad głowami swoich gości i krzyknął zdecydowanym głosem. Takim który najbardziej sprawdzał się w komendach wydawanych czworonogom jak znała z doświadczenia Luca.
- Poruczniku Weis! - minęła tylko chwila gdy drzwi otworzyły się i do środka wkroczył porucznik. Wodził niepewnie oczami po szefie, obydwu kobietach i był dość blady.

- Nie puścisz mnie, to rozumiem - tropicielka nadal ropuszyła się na krześle, uparcie patrząc na kapitana - Nie samą i nie do miasta… ale miasto daleko, za jeziorem. Tutaj las, dużo drzew. Dobry teren, a was dużo. Masz kogoś od pilnowania w lesie, rozpoznania? - zrobiła niepewną minę lecz mówiła dalej - Daj mi zapolować, będzie świeże mięso dla wszystkich. To umiem… las, polowania. Całe życie to robię. Moje stado zostanie i… wiesz że wrócę do niego. Daj mi wyjść… proszę. Tu się uduszę. - bardzo powoli, zeskakując na ziemię, a gnojka za plecami ignorując - I puść Bishopa z kibla. Jest zimno...a on dobrze zrobił. Sama bym tak zrobiła… jakbym wtedy mogła no ale… - wzdrygnęła się i wzruszyła ramionami - Sierżant od butli pewnie ci mówił… a list? Mogę poprosić Stan żeby mi go napisała? To co wczoraj mówiłam… że czekam tutaj, z innym listem.

- Przykro mi ale nie mogę ryzykować by cię wypuścić z lotniska.
- kapitan powtórzył swój rozkaz i nie zmienił zdania. - Bishop wyjdzie jak odsiedzi swoje. Z listem jak ci mówiłem w nocy, nie ma problemu. Stanley na pewno ci to chętnie napisze a wówczas pomyślimy jak go dostarczyć do miasta. Przykro mi ale więcej w tej chwili nie mogę dla ciebie zrobić w tym o co prosisz. - oficer mówił poważnym ale grzecznym tonem. Niemniej coraz silniej wyczuwało się presję, że czas zakończyć to spotkanie. Luca wyłapała porozumiewawcze zerknięcie Stan w stronę drzwi. Tak samo jak wcześniejsze kiwanie głowy na znak zgody z pomocy z tym listem.

Razem z radiotelegrafistką opuściły pomieszczenie i dopiero wtedy tropicielka poczuła jak miękkie ma nogi, a w głowie jeden wielki wir. Oparła się o towarzyszkę i zmęczona złożyła czoło na jej ramieniu... chociaż na chwilę. Żeby złapać oddech i zaraz iść dalej.
- Mówiłam... nie umiem mówić - burknęła czując jak schodzi z niej powietrze. - Może... przespałabym się. Teraz i tak... trzeba czekać.
 
Driada jest offline