Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2018, 21:15   #302
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Herszt zarażonych siedział na ziemi. Pokrywał go szron, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi. Przestał również zwracać uwagę na ranę postrzałową dłoni, gdzie zapewne i tak brakowało mu czucia. Tylko odległy ognik w sprawnym oku sugerował, że wewnętrzny żar nie zgasł na dobre.
- Zdecyduj czy zechcesz w tym uczestniczyć? - Denis potrzebował od niego konkretnego stanowiska. - Czy nadal liczy się tylko pomsta za krzywdy?
Shagreen obrócił pokrytą liszajami głowę. Ropa z wywołanych chorobą ran zamarzła na kamień, tworząc lśniącą siatkę cienkich linii.
- Zrobiłem, ile mogłem. Wygląda na to, że nie dokończę wyprawy tak, jak tego chciałem. Jeśli nadal podtrzymujecie, że sprawiedliwość się dopełni, to mi wystarczy. Ale nie będę zeznawał. Zamiast tego udam się do miejsca, gdzie będę mógł umrzeć.
Lurker wiedział, że więcej nie wyciśnie z byłego rewolucjonisty. Najmłodszy Barnes poprowadził ekstremalną ofensywę. Być może od początku wiedział, że będzie musiał zapłacić za to najwyższą cenę. Czcigodny Walker poświęcił własne sumienie, przez co przybrał maskę Shagreena. Choć obydwaj pragnęli jednego, nie mogli dłużej współegzystować w jednym ciele.
Cooper skupił się na Eliaszu. Jego zdaniem mistrz Black Cross nie doceniał potencjału historyka. Problem polegał na tym, że stary widział tylko jeden sposób kooperacji. Zakładał on bezwzględne posłuszeństwo oraz działanie według arbitralnych reguł. Jacob z kolei doskonale znał własne granice. Nie potrzebował wyznaczania ich przez osoby trzecie. Była to wręcz odwrotność jego metod. Niestety, mistrz podjął już decyzję. Co prawda przechodził wkrótce w stan spoczynku, lecz było wątpliwe, aby jego następca mógł zmienić zdanie.
- Zrobisz jak uważasz za słuszne, tego jestem pewien - starzec opatulił się cieplej, przycisnął do siebie długą szatę. - Skoro chcesz zniszczyć zagrożenie, tym bardziej utwierdzasz mnie, że posiadamy rozbieżne cele. Black Cross nigdy nie miało pokonać przeciwnika, a ukrócić jego zasięgi. To pierwsze jest awykonalne. Jednakże już dość o tym dzisiaj powiedzieliśmy. Uznaję twoją decyzję za odmowę współpracy i niech tak pozostanie.
Eliasz z pewnością wiedział, że to nie miało powstrzymać historyka. W istocie, Starr miał już nowe koncepcje oraz plany. Dowiedział się zbyt wiele, aby nagle poprzestać. Być może zachowawcze Black Cross wcale nie było mu potrzebne. Przy zasobie informacji, jakie sam posiadał i bardziej elastycznym podejściu, mógł przecież zdziałać całkiem sporo. Oczywiście, krzyżowcy mieli już na zawsze zostać problemem. Jakiekolwiek obnoszenie się z sekretną wiedzą oznaczało śmiertelną groźbę z ich strony. Sama historia Enzo była tego dostatecznym ostrzeżeniem. Jedno było więc pewne. Jeśli Jacob zamierzał kontynuować badania nad Starym Światem, wkraczał na bardzo groźne rejony.
Lecz czy to nie było właśnie najbardziej fascynujące?



Tymczasem Richard znalazł w sytuacji, którą jeszcze jakiś czasu temu kompletnie by wykluczał. O to proponował rozejm ze śmiertelnym wrogiem. Ileż to razy musiał myśleć, co się stanie, kiedy wreszcie staną twarzą w twarz… ale propozycja pokoju? Dawny La Croix zapewne odezwałby się pustym śmiechem.
Nie to było jednak najważniejsze, bowiem przez moment to Manuel stała się całym jego światem. W ułamku namiętnej chwili przestała być tylko pracownikiem, a stała się jego kobietą. Usta rudowłosej chciwe kontynuowały pocałunek. W miłosnym uniesieniu ciało nie mogło kłamać i Richard czuł, że kobieta długo czekała na podobny ruch. Czas wokół zatrzymał się, a przyjemne ciepło na chwilę przeniknęło całe jestestwo szlachcica.
Na sam koniec pracownik Delegatury podniósł Patricka, który aż syknął z bólu. Hanzyta rozmasował obolałe ręce. Nie zamierzał jednak okazywać wdzięczności.
- To gówno znaczy, La Croix - mruknął, aczkolwiek mniej pewny siebie. - Nigdy nie będziemy jechać na jednym wózku i dobrze o tym wiesz.
Mógł mówić swoje, lecz kiedy wszyscy wracali do Eliasza, Patrick snuł się z tyłu, niczym cień samego siebie.
Docierali już na miejsce, gdy na widnokręgu wyrósł owalny kształt. To sterowiec, uprzednio wezwany przez Jacoba, zmierzał w ich kierunku. Obecność wehikułu oznaczała bilet do domu, lub gorzkie pożegnanie.
Minęło kilka dłuższych chwil, jak pojazd zaczął lądować pół mili dalej. Pozostali przy życiu członkowie zespołu zajęli na nim swoja miejsca. Gwardia pozostała w pobliżu. Shagreen z kolei wezwał kilku ostatnich ludzi, aby przynieśli surowicę, o której wspominał wcześniej. Wreszcie Eliasz wyjechał na sam środek i spojrzał po wszystkich.
- Jeśli chcecie jeszcze coś powiedzieć, teraz jest na to ostatnia okazja - tu wyraźnie spoglądał na Richarda, wciąż oczekując deklaracji. - W przeciwnym razie, lepiej abyśmy już nigdy się nie spotkali.
Zwieńczenia sytuacji wyglądali również Shagreen, Deborah oraz von Tier. Ostatnia dwójka była praktycznie rzecz biorąc uzależniona od grupy. Posiadali ledwie garstkę sług. Nawet gdyby Black Cross rzeczywiście zabroniło walk na wyspie, tak załoga sterowca miała zagwarantowany sukces podczas starcia poza nią. Inaczej było z Shagreenem, który już mało dbał o swój los, przez co podobnie zawoalowany szantaż go nie dotyczył.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-09-2018 o 22:28.
Caleb jest offline